Exclusive
20
min

Miesiąc blokady: ukraińscy aktywiści maszerują pod Sejm

"W ostatnim czasie żadna akcja nie odbyła się bez udziału naszego wroga" - uczestnicy wiecu przeciwko blokadzie wezwali polskich posłów do odblokowania granicy.

Julia Ladnova

Aktywiści wezwali Sejm do zakończenia blokady granic. Fot: Sestry

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

6 grudnia dziesiątki aktywistów zebrało się pod Sejmem, aby, jak to określili, "obudzić polskie władze". Dokładnie miesiąc temu polscy przewoźnicy zablokowali przejazd pojazdów na trzech punktach kontrolnych: Rawa-Ruska-Hrebenne, Jagodzin-Dorohusk i Krakowiec-Korczowa. Od 23 listopada strajkujący blokują czwarty punkt kontrolny, Szehyni-Medyka. Od miesiąca nie ma żadnych postępów w kwestii odblokowania granicy.

Organizatorka protestu Viktoria Tryfan (z prawej). Fot: Sestry

"Zebraliśmy się dziś pod Sejmem, by prosić polskich posłów o jak najszybsze odblokowanie ukraińskiej granicy. To jest pierwsza kwestia. Drugą jest stworzenie warunków do poprawy eksportu i importu między Ukrainą a Polską, co przyniesie maksymalne korzyści obu krajom. Trzecią kwestią, na którą chcielibyśmy zwrócić uwagę, jest wzmocnienie przeciwdziałania rosyjskiej propagandzie. Wszystkie te działania i protesty, które miały miejsce w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, nie odbyły się bez udziału naszego wroga" - powiedziała Victoria Tryfan, organizatorka wiecu i założycielka EU-Ukraine Trade Club.

Czytaj także: Blokada w listopadzie: jak rozwiązać sytuację na granicy

Protestujący stali z hasłami przeciwko blokadzie. Zdjęcie: Sestry

Tryfan podkreśliła, że nie tylko Ukraina cierpi z powodu blokady, szkodzi ona również interesom gospodarczym Polski. Jednak oprócz strat finansowych, polscy posłowie powinni zrozumieć, że stawką jest również życie i zdrowie kierowców, którzy stali się zakładnikami.

- "Mój ojciec jest kierowcą ciężarówki, a to, co się teraz dzieje, jest bardzo trudne do zniesienia dla kierowców z powodu zimna i mrozu. Dlatego musimy zwrócić uwagę na tę sytuację" - powiedział Anton, jeden z uczestników kampanii, który mieszka w Polsce od 8 lat.

Czytaj także: Mykoła Kniażycki: "Nie mam wątpliwości, że blokada granicy to operacja specjalna Federacji Rosyjskiej"

Protestujący podkreślili, że widać, że blokada jest inspirowana przez Rosjan. Zdjęcie: Sestry

- Musimy zwrócić uwagę polskich władz, ponieważ nie było prawie żadnej reakcji z ich strony. Musimy także obudzić Ukraińców, aby protestowali przeciwko działaniom przewoźników na granicy" - powiedział Vasyl Komyn, jeden z aktywistów.

Vasyl Komyn żałuje, że nie pojawił się na zjazdach wcześniej. Zdjęcie: Sestry

Protestujący przekazali marszałkowi Sejmu Szymonowi Hołowni list z prośbą o jak najszybsze rozwiązanie problemu.

List do Szymona Hołowni. Zdjęcie: Sestry

W liście protestujący podkreślili, że w kontekście wojny, gdy przestrzeń powietrzna jest zamknięta, a porty morskie zablokowane przez Rosję, jedynym sposobem zaopatrzenia Ukrainy jest droga lądowa. A 90% wszystkich dostaw idzie przez Polskę. Dlatego konieczne jest nie tylko rozwiązanie kwestii obecnej blokady, ale także wypracowanie mechanizmów pozwalających uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości.

Czytaj więcej także.: Blokada niewłaściwej granicy

Aktywiści mają nadzieję, że polskie władze rozwiążą sytuację na granicach. Zdjęcie: Sestry

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, specjalistka ds. PR. Jest mamą małego geniusza z autyzmem i założycielką klubu dla mam PAC-Piękne Spotkania w Warszawie. Prowadzi bloga i grupę TG, gdzie wspólnie ze specjalistami pomaga mamom dzieci specjalnych. Pochodzi z Białorusi. Jako studentka przyjechała na staż do Kijowa i została na Ukrainie. Pracowała dla dzienników Gazeta po-kievske, Vechirni Visti i Segodnya. Uwielbia reportaż i komunikację na żywo.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
Dziennik okupacyjny Bucza 2022 świadek ludobójstwa

31 marca przypada rocznica wyzwolenia Buczy spod rosyjskiej okupacji. Przez 33 dni Rosjanie znęcali się nad ludnością cywilną przedmieść Kijowa: torturowali, zabijali, gwałcili i rabowali. W samej tylko Buczy zginęło 582 Ukraińców. Anhelina Bartosz miała szczęście, że przeżyła. Jej rodzina stała się zakładnikami rosyjskiego wojska we własnym domu. Podczas okupacji Anhelina prowadziła pamiętnik, którego fragmenty publikujemy za jej zgodą.

27 lutego 2022

 „Ten dzień okazał się dla mnie straszniejszy niż 24 lutego. Wtedy spędziliśmy noc w naszym domu, mimo że w pobliżu, w Hostomlu, toczyły się walki i wszystko wokół wybuchało.

O poranku 27 lutego ojciec kazał nam zbiec do piwnicy, bo strzelanina byłą coraz bliżej. Wzięliśmy zabawki córki, trochę jedzenia, psy i poszliśmy się ukryć”.

Angelina otrzymała wiadomość od swoich przyjaciół w Hostomlu, że kolumna wojsk rosyjskich ruszyła w kierunku Buczy ulicą Wokzalną. Rosjanie szli w kierunku domu Anheliny. Rodzina ukrywała się w piwnicy i usłyszała, jak kolumna Rosjan zatrzymuje się w pobliżu ich domu. Wywiązała się bitwa między siłami ukraińskimi a armią rosyjską:

 „Były straszne eksplozje: puszki z konserwami w piwnicy dzwoniły, wszystko się trzęsło. Słyszeliśmy, jak pękają okna. Bitwa toczyła się tuż nad nami.

Rosjanie na ulicach Buczy. Zdjęcie zrobione przez jednego z mieszkańców

Wpadłam w panikę. Złapałam ojca za rękę i krzyczałam. Nie pamiętam, jak długo trwała bitwa, prawdopodobnie pięć godzin. Kiedy wszystko się uspokoiło, przez jakiś czas słyszeliśmy jeszcze ostrzał z karabinów maszynowych. Odczekaliśmy jeszcze trochę i postanowiliśmy wyjść z piwnicy. Nie było sąsiedniego domu, nie było też domu po drugiej stronie drogi, brama była rozwalona, odłamek pocisku wybił szybę.

Wyszłam na podwórko. Mąż powiedział, żebym nie wypuszczała dziecka na zewnątrz, bo na podwórku leży ciało. To był Rosjanin: tylko górna połowa ciała do pasa, bez części głowy. Okno w naszym garażu zostało rozbite przez dużą ludzką kość z resztkami mięsa - być może jego udo.

Nie było ulicy... Żadnej drogi, żadnych drzew, żadnych domów. Był za to ogromny stos, świeży i wciąż płonący. Zobaczyliśmy sąsiada, który sprzątał gruz na swoim podwórku i był zaskakująco radosny. Zapytałam tatę: „Dlaczego on się śmieje?”. Odpowiedział: „Bo żyje”.

5 marca 2022

„Tego dnia mieliśmy wizytę. W poprzednich mieszkaliśmy na pierwszym piętrze domu: do piwnicy schodziliśmy tylko wtedy, gdy było silne bombardowanie. Wiedzieliśmy, że Rosjanie są już w Buczy i wchodzą do naszej dzielnicy z drugiej strony, bo pędzą do Irpienia”.

Dzień przed okupacją Anhelina i jej trzyletnia córka próbowały opuścić miasto, ale mosty były już zniszczone. Ojciec Anheliny poszedł sprawdzić, co się dzieje, i zobaczył rosyjskie oddziały strzelające do samochodów z cywilami próbującymi uciec przed czołgami. Rodzina wróciła do swojego domu. Czekali na najgorsze...

 „Wciąż mieliśmy prąd: gotowaliśmy w podwójnym bojlerze, ogrzewaliśmy się grzejnikiem w piwnicy i wychodziliśmy na zewnątrz, żeby zaczerpnąć powietrza.

5 marca wieczorem było zaskakująco cicho.

Wieczorem usłyszeliśmy dziwny hałas, strzelaninę i krzyki bardzo blisko nas. To było dziwne, biorąc pod uwagę, że w tych dniach prawie nikt nie chodził po ulicach. Światła zgasły.

 Straszna świadomość nie przyszła od razu.

 Zobaczyliśmy, że rosyjscy żołnierze byli już w domu naszych sąsiadów. Cudem ominęli nasz dom. To byli ludzie Kadyrowa (jak powiedział później dowódca rosyjskiej grupy wywiadowczej). Szukali tych, którzy zaatakowali ich konwój 27 lutego.

Okupacja Buczy przez wojska rosyjskie. Zdjęcie potajemnie zrobione przez jednego z mieszkańców, opublikowane na stronie internetowej Buczy

Mój ojciec spokojnie powiedział: „Przyjdą do nas, musimy być gotowi. Spokojni, nie kłócić się, nie krzyczeć”. Byłam tak przerażona, że nawet nie słyszałam i nie widziałam dobrze.

Rozległ się głośny hałas. Słyszeliśmy ludzi chodzących po podwórku: dom był otoczony. Słyszeliśmy rosyjską mowę z silnym akcentem. Chwyciłam córkę na kolana i zakryłam jej usta dłonią - nawet się nie poruszyła. Siedzieliśmy w kompletnej ciemności.

Okupanci zaczęli wybijać okna i krzyczeć: „Otwierać!”.

Byli już w domu. To była elitarna jednostka rosyjskiego wywiadu. Krzyczeli na mojego ojca: „Ręce do góry! Na ziemię! Czy jest tu dziecko? Gdzie jest dziecko?”

To sąsiedzi powiedzieli im, że mamy dziecko. Byłam zdesperowana. Słyszałam, że Rosjanie stosowani praktykę wykorzystywania dzieci i kobiet jako żywych tarcz. Okupanci pytali, ile osób jest w piwnicy, i kazali oddać telefony. Pamiętam zdanie: „Zełenski już uciekł. Uratujemy cię. Jesteś teraz pod ochroną”.

Zaraz po tym jak powiedzieli nam, że przyszli nas chronić, zastrzelili kobietę idącą ulicą

Оkupacja

W domu Anheliny urządzili sobie posterunek: rodzinie zabroniono wychodzić na zewnątrz, używać latarek i rozpalać ognia. Żyli bez prądu, gazu, jedzenia i wody:

 „W nocy prawie nikt nie spał. Niepewność nas przerażała, ciężko było oddychać, było bardzo zimno - na zewnątrz panował mróz. Przede wszystkim baliśmy się o informacje w naszych telefonach - czaty na Telegramie, bo wcześniej zadzwoniliśmy do obrony terytorialnej i zapytaliśmy, czy możemy wyjść.

Następnego dnia rano znowu do nas przyszli. Zresztą od tej chwili przychodzili, kiedy chcieli, tyle że pukali. Najpierw zabrali mojego ojca: zajrzał do naszej piwnicy i krzyknął: „Córeczko, wychodzę!”. I wyszedł. Siedzieliśmy z mężem i córką w piwnicy. Po chwili przyszli i zaczęli wołać „drugiego”, chodziło im o mojego Dimę. Szybko wstał, powiedział: „Kocham cię” i wyszedł.

Zostałam sama z córką Ołeksandrą. Cała się trzęsłam, więc wzięłam ją na ręce i kołysałam. Zapytała, gdzie poszedł jej tata, a ja tylko spojrzałam na ścianę i powtarzałam: „Boże, pomóż nam”.

Na zewnątrz cały czas była strzelanina: słyszałam krzyki ludzi, ostatnie krzyki... Nie można ich pomylić ze zwykłym krzykiem. Myślałam, że to moi chłopcy zostali zabici. Zaczęłam się przygotowywać na to samo i chyba w tym momencie trochę oszalałam.

Usłyszałam, jak ktoś schodzi do piwnicy. Uzbrojeni żołnierze, trzech. Odważyłam się zapytać, gdzie mój ojciec i mąż. „Robią złe rzeczy, zajmą się nimi” - odpowiedzieli

Gdy wychodzili błagałam, żeby mi ich oddali”.

Potem okupanci zaczęli przyprowadzać do domu Anheliny innych zakładników.

„Dom był bardzo zatłoczony: rodzina z małą córeczką, Nastią, w piwnicy. Dziewczynki zaczęły się bawić. Przyprowadzili do nas małego chłopca i kazali go pilnować, żeby nie uciekł. Zagrozili, że gdyby uciekł, zabiją wszystkich.

Późnym popołudniem usłyszałam słowa: „Mamo, poznaj swojego syna” - do mojej teściowej. Do piwnicy wszedł mój mąż. Próbowałam się uśmiechnąć i trochę pożartować, ale nie potrafiłam. Zaczęłam płakać. Wrócił też mój ojciec. Bałam się marzyć o takim szczęściu.

Tej nocy mój Dima usiadł obok nas w piwnicy i po prostu patrzył w jeden punkt. Powiedział: „Zabiją nas wszystkich”. Zapytałam go, dlaczego tak mówi. „Bo widziałem, do czego są zdolni” - odpowiedział. W tamtym czasie nie miałam odwagi zapytać, co im robili w ciągu tych godzin przetrzymywania. Przytuliłam śpiące dziecko i płakałam cicho w ciemności... z bezsilności”.

Ciała Ukraińców zabitych przez Rosjan na ulicach Buczy. 4.04.2022. Fot: RONALDO SCHEMIDT/AFP/East News

To był trzeci dzień okupacji.

W domu było jakieś 15 osób; siedzieliśmy z dzieckiem w piwnicy. Sasza miał kaszel i bolały go nogi. Ale choć w piwnicy był mróz, to i tak było cieplej niż w domu.

Nie mieliśmy kontaktu ze światem zewnętrznym. Za każdym razem gdy pukali do drzwi, serce mi pękało. Nigdy nie było wiadomo, po co przyszli: może po to, by znów zabrać nas na przesłuchanie, może po to, by przypomnieć nam o zasadach, a może nie byliśmy wystarczająco cicho, bo mamy dwójkę trzyletnich dzieci.

Mimo wszystko, tego dnia byłam w dobrym nastroju: tata i mąż byli ze mną. Wrócili z miejsca, z którego się nie wraca.

Zostali oskarżeni o podłożenie ognia, zabrani do „piwnicy”, gdzie byli przesłuchiwani. Wrócili inni. Byli poddawani pozorowanym egzekucjom, musieli patrzeć na ludzkie zwłoki...".

Ewakuacja

Któregoś ranka Anhelina i jej mąż znaleźli w piwnicy radio. Włożyli do niego baterie z dziecięcych zabawek i po raz pierwszy usłyszeli, że okupanci zgodzili się na zielony korytarz i ewakuację. Rosjanie zabronili rodzinie wyjazdu samochodem. Pozwolili im iść pieszo do Irpienia. „Droga życia” była usłana ciałami zabitych Ukraińców.

„Zebraliśmy się, owinęliśmy w białe szmaty i do wózka dziecięcego przymocowaliśmy kij z dużym kawałkiem prześcieradła. Wzięłam psa na smycz w nadziei, że podbiegnie obok wózka. Ale przestraszył się i nie mógł iść. Położyłam go więc na dnie wózka i wiozłam razem z dzieckiem.

Cała się trzęsłam. Dawno nie byliśmy na zewnątrz, a ja nie poznawałam swojego domu. Najpierw dotarliśmy do szkoły. Byli tam ludzie. Nikt nigdzie nie szedł, byli zaskoczeni, że gdzieś idziemy. A my szliśmy dalej.

Mieszkańcy Irpienia i Buczy uciekają przed rosyjskimi wojskami 10 marca 2022 r. Fot: Heidi Levine/SIPA/SIPA/East News

Na ulicy przed nami leżało trzech martwych młodych mężczyzn ze związanymi rękami. Skręciliśmy w ulicę Jabłońską. W tym momencie włączył mi się tryb „życie w obrazie”. Patrzyłam na świat, jakbym w nim nie była. Psycholog mi wyjaśnił, że to moja psychika przełączyła się na taki tryb, żebym przerwała.

Na ulicy leżeli martwi ludzie, było ich wielu. Cali we krwi, zginęli niedawno. To byli nasi sąsiedzi. Mąż powiedział, żebym zamknęła dziecku oczy. Ale nie mogłam tego zrobić, bo właśnie podbiegli do nas rosyjscy żołnierze, krzycząc: "Stać, kto wam pozwolił wyjść!?"

Byli inni od tych, którzy przychodzili do naszego domu. Byli agresywni, nie dało się z nimi rozmawiać. Mówimy, że się ewakuujemy, oni się kłócą, ale nas przepuszczają. Za chwilę to samo. Podnosimy ręce i czekamy, aż nas przepuszczą.

Moja córka pyta, dlaczego wujkowie leżą i leci im krew z głowy. Nic nie mówię. Jak mam to wytłumaczyć trzylatce, która cichutko siedzi w wózku i podnosi ręce do góry, kiedy my je podnosimy?

Dojechaliśmy do skrzyżowania Jabłońskiej i Wokzalnej. Kolejny okrzyk: „Stój!”. Staliśmy wśród martwych ludzi: wydawało mi się, że to wszystko jest nierealne i że teraz nas na pewno zastrzelą. Agresywny żołnierz krzyczy: „Nie możecie! Korytarz jest zamknięty od 15:00! Wracajcie!”.

Każe nam się cofnąć, a mojemu ojcu podejść do siebie z rękami w górze. Czuję ukłucie, zatrzymuję się i uświadamiam sobie, że nie mogę iść bez ojca.

Okazało się, że okupanci szukali papierosów, które na szczęście ojciec miał. Wypuścili go”.

Ukraińcy pod zniszczonym mostem próbują uciec przed Rosjanami. Na początku marca 2022 r. most na rzece Irpień w Romaniwce uratował 40 000 mieszkańców Hostomla, Buczy i Irpienia. Zdjęcie: Emilio Morenatti/Associated Press/East News

Rodzina Anheliny wraz z innymi zakładnikami czekała na ewakuację, która miała rozpocząć się o trzeciej po południu w miejscowej szkole.

 "Skręciliśmy do Irpienia. Most życia był przed nami. Nie mogliśmy się rozglądać, bo od razu by nas zastrzelili. Zza małego skrzyżowania wyjechal samochód i prawie natychmiast zamienił się w słup ognia, a sekundę później nastąpiła straszna eksplozja. Most jest zaminowany. Nic nie słyszę, więc schylam się do dziecka w wózku, żeby sprawdzić, czy nic mu nie jest.

Tata idzie przede mną. Mijamy wysadzony w powietrze samochód: po prostu płonie, oczywiście nikt w nim nie żyje

Zatrzymuje nas ukraińskie wojsko. To znaczy, że przez cały ten czas nie żyliśmy tylko pod okupacją. Żyliśmy na linii frontu.

Byłam pewna, że nasze wojsko wycofało się znacznie dalej, i nie wierzyłam, że powstrzymanie tej inwazji jest możliwe.

Tymczasem tuż za wzgórzem, które pokonujemy w błocie, przejmują nas ludzie z Państwowej Służby Ratowniczej, wsiadamy do autobusów i jedziemy... do rosyjskiego punktu kontrolnego.

Irpień jest częściowo zajęty, a jedynym wyjściem jest dobrze znany zniszczony most, tyle że pieszo.

Przed punktem kontrolnym ogromna kolejka, wiele samochodów i nasz konwój autobusów. Stoimy już od czterech godzin. Dzisiaj też nas nie przepuszczą. Wkrótce będzie nalot i bombardowanie. Kierowca przychodzi i mówi, że spędzimy noc w autobusie tuż przy drodze. Na zewnątrz jest dziesięć stopni poniżej zera.

Jeśli na ziemi są jakieś anioły, to na pewno są nimi ratownicy. Znaleźli opuszczony dom i przenieśli tam wszystkich. Tymczasem na zewnątrz działo się coś strasznego: niebo płonęło, Irpień był bombardowany”.

 11 marca. Ewakuacja miasta. Koniec.

 „W piwnicy w Irpieniu było około 45 osób. Niektórzy mieli wysoką gorączkę, to była straszna noc. Nie mieliśmy wody ani jedzenia.

O 5:00 przyszli nasi ludzie z Państwowej Służby Ratowniczej i kazali wszystkim wsiadać do autobusów, bo Rosja zgodziła się na przedłużenie korytarza. Było nam tak zimno, że nie czuliśmy palców u nóg. Bardzo martwiłam się o dzieci. Za oknem autobusu widzieliśmy apokalipsę: rozbite, poszatkowane pociskami samochody, a prawie na każdym widniał napis: „Dzieci”. Ta część Irpienia wygląda jak martwa, tylko mnóstwo porzuconych zwierząt biega dookoła.

Dojeżdżamy do rosyjskiego punktu kontrolnego. Każdy samochód jest bardzo dokładnie sprawdzany, posiadanie telefonów jest zabronione, konfiskują je. Rosyjski żołnierz wchodzi do autobusu, a ja i moja córka siedzimy na pierwszych siedzeniach, więc jest tuż przed nami.

Wszyscy mężczyźni są wyprowadzani z autobusu. Nie możemy wyglądać przez okna. Minutę później w pobliżu autobusu zaczyna się strzelanina: dzieci zaczynają panikować i płakać. My, kobiety, też. Wszyscy myśleli, że nasi mężowie zostali zastrzeleni. Ale znaleźli telefony, położyli je na ziemi i strzelali do nich. Mężczyźni wrócili. Przyszedł Rosjanin i powiedział, że jeśli przejedziemy przez las, będziemy mieli szczęście. Las był pełen Rosjan.

Ewakuacja ludności cywilnej z Buczy, 13 marca 2022 r. Fot: AA/ABACA/Abaca/East News

Więc jedziemy. W autobusie panuje kompletna cisza. Wszyscy się modlą. Nie widzimy, dokąd jedziemy. Po półgodzinie zatrzymujemy się. Do autobusu wchodzi żołnierz i mówi: „Chwała Ukrainie!”.

Płaczę nawet teraz, gdy przypominam sobie ten moment. Przytulałam wtedy Saszę i nie wierzyłam, że mimo wszystko jesteśmy bezpieczni. Przeżyliśmy, choć nie powinniśmy.

Moja ukochana Bucza została w tyle, sama ze swoim smutkiem. Pomyślałam o tych ludziach na Jabłońskiej. Świat nie wie, świat żyje dalej... a oni tam leżą. Wydawało mi się, że uciekliśmy z piekła

Przyjechaliśmy do Kijowa prawie bez niczego: czarni, brudni, śmierdzieliśmy. W Kijowie można swobodnie chodzić, nie trzeba cały czas patrzeć w podłogę, sklepy i apteki są otwarte, nikt nie strzela. A przecież Bucza nie jest daleko od Kijowa.

Nie wiedziałam, gdzie jest moja mama. Jechałam autobusem i płakałam, że ją zostawiłam. Mieszkamy przy tej samej ulicy, ale nie mogłam się z nią skontaktować. Kilka razy chciałam do niej pojechać, ale mi nie pozwolili.

Rodzice mojego męża również zostali w Buczy. Nie mogli odbyć podróży po raz drugi i postanowili zostać w szkole. Kilka dni później przyszli tam Rosjanie, przenieśli ich do przedszkola, obrzucając budynek granatami, a potem trzymali ich tam przez miesiąc! Nie mieliśmy z nimi żadnego kontaktu, doprowadzało mnie to do szału. Modliłam się godzinami każdej nocy, aby Bóg ich ocalił...

W pobliżu masowego grobu w Buczy, 3 kwietnia 2022 r. Po zajęciu miasta znaleziono 403 ciała ukraińskich cywilów. Fot: SERGEI SUPINSKY/AFP/East News

I ocalił. Później dowiedziałam się, że moja mama i babcia ewakuowały się prawie w tym samym czasie co my, ale inną drogą. Pierwszy raz usłyszałam głos mamy, gdy byłam już w obwodzie lwowskim. Ten telefon zapamiętam do końca życia.

Trzy tygodnie po naszej ucieczce Bucza zostanie wyzwolone. Znajdą zamordowanych ludzi, dzieci... Mogliśmy być wśród nich. Ta myśl będzie mnie prześladować przez długi czas. Nie wiedziałam, co rosyjskie wojsko robiło z kobietami i dziećmi, kiedy siedziałam w piwnicy i bezczelnie domagałam się powrotu męża z przesłuchania. Mogłam zapłacić straszną cenę za taką śmiałość.

 Ale mieliśmy szczęście. Udało nam się uciec. Zniszczonym od środka i przemienionym na zawsze

Wciąż boję się, gdy ktoś obok mnie mówi porosyjsku. A moje dziecko boi się ludzi w wojskowych mundurach”.

Anhelina Bartosz. Fot: archiwum prywatne

Rozstanie z rodziną byłoby dla mnie najgorszą decyzją po tym, co przeszłam

Słynne zdjęcie setek Ukraińców uciekających przed okupacją przez zniszczony most w Irpieniu stało się symbolem. Rodzina Anheliny Bartosz również była w tym tłumie. Po wyzwoleniu Buczy, Irpienia, Worzela, Hostomla, Borodianki i Moszczun Angelina i jej rodzina wrócili do swojego domu w Buczy. Mieszkają tam do dziś.

- Moja córka i ja wróciłyśmy do Buczy w czerwcu 2022 r. Było ciężko, ale to jest nasz dom - mówi nam Anhelina Bartosz. - Mój mąż wrócił natychmiast po wysiedleniu, by przygotować dom na nasz przyjazd. Zdecydowaliśmy się wrócić, a nie wyjeżdżać za granicę, bo rozłąka z rodziną byłaby dla mnie najgorszą decyzją po tym, co przeszłam.

Zdaliśmy sobie sprawę, jak krótkie i nieprzewidywalne jest życie. I że nie chcemy żyć z dala od siebie. Poza tym nasze miasto i kraj potrzebują nas w tak trudnym czasie. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to mamy dobry schron w naszym domu. W czasie nalotów możemy się w nim ukryć”.

Anhelina Bartosz jest piosenkarką. Napisała piosenkę o swoich doświadczeniach i wzięła udział w projekcie "Ukraina niesamowitych ludzi". Jej piosenka „Irpień” jest hołdem dla mieszkańców Buczy, Hostomla i Irpienia, którzy zostali zabici przez rosyjskich najeźdźców na początku inwazji.

20
хв

Ostatniego krzyku człowieka nie da się pomylić z niczym. Pamiętnik uratowanej z Buczy

Jaryna Matwijiw
serhij żadan chartija arabeski

W małej sali w podziemiach charkowskiego centrum teatralno-koncertowego gromadzi się kolejka widzów. Wszystkie bilety na występ Serhija Żadana zostały wyprzedane. Mimo wojny ludzie chcą obcować z kulturą i sztuką – a Żadan znalazł sposób, by pogodzić wojenną rzeczywistość z życiem cywilnym.

Aldona Hartwińska: – Wkrótce minie rok, odkąd dołączył Pan do Gwardii Narodowej Ukrainy. W tym czasie zorganizował Pan wiele różnych wydarzeń, by pomóc swojej 13 brygadzie. Jednym z nich było spotkanie poświęcone Pana książce „Arabeski”. Proszę nam o tym opowiedzieć.

Serhij Żadan: – Choć „Arabeski” zostały opublikowane w zeszłym roku, zdecydowaliśmy się zaprezentować je ponownie. Ta książka składa się z dwunastu opowiadań, które powstały po 2022 roku. Dotyczą Charkowa i wschodniej Ukrainy w czasie inwazji, obecnie są tłumaczone na inne języki. Jestem ciekaw, jak zareagują na nie czytelnicy za granicą.

Obecnie odbywamy „Chartia Tour” [od „Chartii”, nazwy brygady, w której służy Żadan – red.]. To edukacyjna i informacyjna inicjatywa naszej brygady. Podróżujemy od miasta do miasta, spotykamy się z ich społecznościami, liderami, władzami lokalnymi, studentami i młodzieżą. Zbieramy datki. Opowiadamy o brygadzie, o jej historii, wartościach i filozofii. Wcześniej mieliśmy kilka spotkań muzycznych, a teraz postanowiliśmy zorganizować kilka czysto literackich.

Bardzo ważne jest dla nas utrzymywanie kontaktu ze wszystkimi, którzy wspierają siły zbrojne, ze wszystkimi, którzy przekazują darowizny na rzecz ukraińskiej armii, którzy wierzą w naszą „Chartię”

Jesteśmy bardzo szczęśliwi, gdy widzimy pełną salę. Wszystko, co zbieramy, przekazujemy na potrzeby naszej brygady. To małe, ale znaczące wsparcie – ważne jest, by poczuć je też emocjonalnie. To wsparcie ludzi, których bronią nasi żołnierze.

Spotkanie z Żadanem, Charków 10.03.2025. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

„Arabeski” to książka o ludziach, którzy z czasem się zmieniają. Jak Pan się zmienił jako artysta przez te trzy lata?

Od początku inwazji opublikowałem dwie książki, wcześniej wydałem zbiór wierszy „Skrypnykiwka”. Oczywiście stałem się mniej produktywny, bo jestem teraz w służbie, zmobilizowany. I chociaż nie jestem na pozycji bojowej, pracy jest dużo. Ale to jest służba, która przynosi korzyści naszej brygadzie, a dla mnie to jest teraz najważniejsze.

100 procent dochodu ze wszystkich wydarzeń, które Pan organizuje, idzie na potrzeby brygady. Na co konkretnie?

Zawsze przychodzi wielu ludzi, policzymy ich kiedyś... Myślę, że podczas tej trasy zebraliśmy już około dwóch milionów hrywien. Te pieniądze przekazujemy głównie do służby patronackiej brygady, która wspiera naszych rannych żołnierzy i ich rodziny. Pomagamy też jednak batalionowi wsparcia. Myślę, że „Chartia” jest jedną z najlepiej zaopatrzonych i zorganizowanych brygad, chociaż są pewne rzeczy, które trzeba jeszcze domknąć – coś trzeba kupić, coś przywieźć, coś naprawić. Dobrze jest więc mieć tę poduszkę finansową, na którą zbieramy.

Każdy robi jakąś zbiórkę pieniędzy, każdy zbiera datki. Bo ta wojna dotyczy teraz wszystkich. To jasne, że wszyscy jesteśmy teraz po tej samej stronie

Jak to wyglądało trzy lata temu? Jak zmienił się Pana oddział?

„Chartija” powstała jako jednostka ochotnicza, DFTG [ochotnicza formacja wspólnoty terytorialnej – red.]. Kilkudziesięciu ochotników, zarówno zawodowych wojskowych, jak cywilów, którzy wstąpili do armii, chwyciło za broń. Oczywiście ta nowo utworzona jednostka nie miała na początku nic. Zapewniliśmy jej więc wszystko: kupiliśmy buty, sprzęt, kamizelki kuloodporne, hełmy, pierwsze samochody, pierwszego drona... Od tego czasu minęły trzy lata, oddział rozrósł się do rozmiarów batalionu, a potem przekształcił się w pełnoprawną brygadę. I choć sama nazwa [„Chartia”] została wymyślona tak, by kojarzyła się z Charkowem jako miastem, w którym powstała ta jednostka, to teraz jest to już kilka tysięcy bojowników, chłopców i dziewcząt, z różnych miast. Nie tylko z Charkowa, ale także z Dniepru, Krzywego Rogu, Zaporoża, Połtawy, Sum, miast zachodniej Ukrainy, obwodów ługańskiego i donieckiego. Ale te charkowskie korzenie są dla nas bardzo ważne, a fakt, że dziś „Chartija” jest w okopach pod Charkowem i broni miasta, jest wielką motywacją do jeszcze większego jej wspierania.

Oczywiste jest, że to już zupełnie inna skala, zupełnie inne zadania, inny poziom komunikacji wewnątrz brygady – i z brygadą z zewnątrz.

Dlatego ciekawe jest to, że dowództwo, założyciele oddziału, którzy stworzyli „Chartię” jako nowy rodzaj jednostki, model nowej armii ukraińskiej, nie odchodzą od tej idei. Nadal opieramy się na standardach NATO, które polegają na ochronie żołnierza

Profesjonalnie i precyzyjnie planujemy każdą operację, dbamy o żołnierza, jego szkolenie i motywację.

Jednak czasami stajemy w obliczu wyczerpania psychicznego. Żołnierze często mówią o istnieniu dwóch równoległych rzeczywistości: tej cywilnej i tej w okopach. Często przyznają, że czują się bardziej komfortowo w okopach niż w hałaśliwych miastach Ukrainy. Czy da się to pogodzić? Czy możemy jakoś sprawić, by żołnierze poczuli się u nas komfortowo?

Rzeczywistość okopów i rzeczywistość hali targowej to naprawdę różne rzeczywistości. Nie zamierzam potępiać cywilnych kobiet, dzieci i osób starszych, które pozostają za liniami frontu, nie dołączają do sił obronnych i żyją w spokojnych miastach. Wręcz przeciwnie: uważam za bardzo ważne, by nie popadli w strach, rozpacz i niepokój, ale żyli normalnie – pamiętając, że trwa wojna, a ich krewni i przyjaciele są teraz w siłach obronnych, pamiętając o nich i ich wspierając. To zrozumiałe z psychologicznego punktu widzenia, że żołnierze, którzy opuszczają swoje pozycje, na tyłach czują się dość nieswojo.

Sierhij Żadan i dziennikarka serwisu Sestry Aldona Hartwińska. Archiwum prywatne

Ale kraj musi żyć, żyć uczciwie, zgodnie ze swym sumieniem. Sklepy, biura i usługi muszą działać, by było z czego płacić podatki i utrzymywać gospodarkę. Wojsko organizuje obozy szkoleniowe i myślę, że większość Ukraińców wie, jak mu pomóc.

Jasne jest też jednak, że to trudny moment dla żołnierzy powracających z frontu. To również trudne dla tych, którzy są na tyłach i nigdy nie byli w polu. To jest wojna – przerażająca, dramatyczna, krwawa, bardzo zła, nie ma w niej nic dobrego. I jasne jest, że już zmierzyliśmy się z tym problemem, że on będzie przed nami i będziemy musieli go rozwiązać.

Bardzo ważne jest, by nie dzielić naszego świata na świat wojny i świat na tyłach, ale zrozumieć, że kluczem do naszego możliwego zwycięstwa, możliwego sukcesu, jest tylko połączenie tych dwóch rzeczywistości – krwawej rzeczywistości wojny i rzeczywistości tyłów, gdzie ludzie są zmotywowani, świadomi, gotowi do dalszej pracy i pomagania naszej armii

Mam przyjaciela, który w cywilu pracował jako reżyser filmowy. Powiedział mi, że gdyby nie wstąpił do sił zbrojnych, straciłby głos jako artysta. Zgadza się Pan z nim?

Być może. Ja i moi przyjaciele, którzy są artystami ze świata muzyki, kiedy dowiedzieliśmy się, że ma zostać przyjęta ustawa o mobilizacji, od razu zaczęliśmy myśleć o tym, co możemy zrobić, by być jak najbardziej skuteczni i przydatni dla naszego kraju. Jesteśmy w „Chartii” od prawie roku i nigdy nie żałowałem, że do niej dołączyłem. Z drugiej strony – jak można było nie dołączyć? Jeśli jesteś mężczyzną w wieku poborowym, musisz się zmobilizować. Jeśli jesteś świadomym, uczciwym obywatelem, to jedyna słuszna droga.

20
хв

Serhij Żadan: – Jak mógłbym nie dołączyć do wojska? To jedyna słuszna droga

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Bilet do pułapki. John Bolton o negocjacjach z Rosją i ich konsekwencjach dla Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Agresor i zaatakowany to nie są takie same ofiary wojny

Ексклюзив
20
хв

O czym rozmawiała "koalicja chętnych" w Paryżu. Najważniejsze wnioski

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress