Społeczeństwo
Репортажі з акцій протестів та мітингів, найважливіші події у фокусі уваги наших журналістів, явища та феномени, які не повинні залишитись непоміченими

„My też przyjęliśmy uchodźczynię!”. Trochę o niespełnionych oczekiwaniach – europejskich i naszych
<frame>Tym tekstem Olgi Gembik rozpoczynamy cykl artykułów zatytułowany „Portrety siostrzeństwa”. Chcemy w nim opowiedzieć o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi, ale nie tylko o tym – także o nieporozumieniach, które ostatecznie stworzyły nową wiedzę obu narodów o sobie nawzajem. Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi lub ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas na adres: [email protected] <frame>
Na jednym z niedawnych eventów w Warszawie rozmawiali o uchodźcach z Ukrainy: przedstawiali statystyki i szukali sposobów na integrację Ukraińców z polskim społeczeństwem. Mnie zainteresowało coś innego – prezentacja badań, które właśnie zostały przeprowadzone. Slajdy pokazywały małe dzieci noszone przez matki w grubych chustach zawiązanych w supeł na plecach, mężczyzn w bawełnianych portkach i czapkach uszankach. Typowe radzieckie powojenne życie.
Uśmiechnęłam się, wysłałam zdjęcia znajomym – wszyscy byliśmy zaskoczeni. OK, powiedzmy, że sztuczna inteligencja wygenerowała te obrazy, inspirując się starymi, czarno-białymi filmami. Ale dlaczego organizatorzy eventu nie mieli z tym problemu?
„Czasem ma się ochotę wyjść na plac Republiki i krzyknąć do nieba: ‘Hej, jesteśmy tacy sami jak wy! Po prostu nasz kraj jest w stanie wojny’. Ale to na nic – oni tego nie zrozumieją”. Wiktoria jest uchodźczynią wojenną z Ukrainy, w 2022 roku trafiła do Rzymu. Miała mieszkanie niedaleko Kijowa i własną, choć niewielką, firmę turystyczną w centrum stolicy. W jednej chwili wszystko się zmieniło – teraz jej dom remontują, a ona stoi w kolejce po puszkę tuńczyka i paczkę makaronu w ośrodku dla uchodźców.
Donna o fioletowych włosach przygląda się jej misternemu manicure, spogląda na nią z góry i z dołu, aż w końcu rzuca: „Wcale nie jesteś taką biedną uchodźczynią!”. Wiktoriia dziękuje jej, zastanawiając się, czy jest wystarczająco wdzięczna, potem dziękuje jeszcze raz, odwraca się i już nie wraca
Do tej rozmowy doszło jeszcze zanim wszyscy w Europie zaczęliśmy mieć siebie dość. Znajoma polska para, która pomagała uchodźcom z Ukrainy, powiedziała kiedyś, że nie każdy jest w stanie dłużej ciągnąć wolontariat.
Tak, w czasach wstrząsów większość ludzi podzieli się ostatnimi pieniędzmi z potrzebującymi z najlepszych intencji i z potrzeby serca. Ale niestety niewiele osób ma wystarczająco rozwiniętą empatię – jeden z elementów inteligencji emocjonalnej według Daniela Golemana. Empatia niekoniecznie jest entuzjastycznym pomocnikiem, ponieważ nie jest równoznaczna z działaniem. Za to człowiek, który ją ma, bezbłędnie rozumie stan emocjonalny innej osoby, z łatwością wyobrażając sobie siebie w jej butach. I jest w stanie wczuć się w jej sytuację.
Czasami myślę, że to właśnie empaci, którzy robią dobre uczynki, są kanonizowani przez Kościół jako święci. Oczywiście jest ich znacznie mniej niż tych, którzy chcą pomóc
Dzieci noszone przez matki w chustach na plecach, mężczyźni w bawełnianych portkach i czapkach uszankach – z takimi „podręcznikowymi” uchodźcami łatwiej sympatyzować. Co innego, jeśli ukraińska uchodźczyni nosi torebkę Birkin Herm?s. Fakt, że jest to jedyna rzecz, którą udało jej się złapać przed ostatnim nalotem w domu, pozostaje za kulisami.
Włoch, który prowadzi improwizowany teatr w Rzymie, w którego zespole są uchodźcy z Ukrainy, pojął to intuicyjnie. Dziewczyny nauczyły się po włosku swoich ról prawie bez akcentu, ale pojawił się problem z ubraniami. „To zbyt europejskie” – pomyślał reżyser. Osobiście odwiedził więc najbliższy sklep z używanymi rzeczami i za kilka euro kupił coś używane spódnice i bluzki. Niektóre z nich postanowił nawet podrzeć – wszystko w imię sztuki.
W dniu premiery na parterze siedzieli doradcy burmistrza, przedstawiciele władz miasta, członkowie administracji i ich żony. Wszyscy byli wzruszeni, klaskali i krzyczeli: „Bravissimo!”.
Wrzucili do kapelusza tyle datków, że dyrektor teatru nie mógł się doczekać kolejnej premiery. Powinnyśmy mu powiedzieć, żeby kupił czapki uszanki?
„My też przyjęliśmy uchodźcznię!” – tak syn wspaniałej austriackiej pary poinformował swoich przyjaciół o mojej znajomej na Facebooku. Rodzice wielu jego kolegów ze szkoły przyjęli już Ukraińców, a jego jeszcze nie. Tyle że uchodźczyni okazała się irytująca już od pierwszego dnia: chodziła z pokoju do łazienki i z powrotem, skrzypiała na schodach, coś gotowała, trzaskała drzwiami. Krótko mówiąc, żyła swoim codziennym życiem – chociaż przeważnie przebywała w parku, by nie przeszkadzać. Tydzień później, kiedy wróciła ze spaceru, znalazła swoje rzeczy starannie ułożone na schodach. Wyszła wzruszając ramionami. „Każdy może przeceniać swoje siły. Muszę być wdzięczna” – napisała ze zrozumieniem moja mądra przyjaciółka na Facebooku.
Kateryna również zyskała trochę mądrości. Włoskiej rodzinie, która udzieliła jej schronienia, dziesięć razy musiała opowiadać o swojej ewakuacji z Hostomla, o tym, jak jej dom zapalił się od ostrzału wroga.
Gospodyni, starsza pani, parzyła kawę i zapraszała koleżanki na ciastka – zajmowały miejsca na widowni, z nogami na kanapie. Kateryna wzruszyła ramionami i zaczynała swoją opowieść od nowa. Panie achały i ochały
A potem wyprowadziły dodatkowy blitz. „Tak, my też jemy makaron”, „Nie, Ukrainka nie ma obowiązku posiadania pięciorga dzieci”, „Nie, nie wiem, jak ugotować barszcz”, „Tak, byłam wiele razy za granicą”, „Nie, nie każdy marzy o życiu we Włoszech” – wyjaśniała uprzejmie i cierpliwie.
„Zdałam sobie sprawę, że to, co najbardziej szokuje te kobiety, to nie ostrzał i bomby, ale nasze podobieństwo. Przyjęcie do wiadomości, że jesteśmy takie same, jest jak przyznanie, że one również mogłyby być na naszym miejscu, w niebezpieczeństwie, i że wojna jest gdzieś bardzo blisko. A to trochę coś innego niż zajmowanie miejsc na widowni” – mówi Kateryna, poprawiając wyimaginowaną uszankę na głowie.
To już trzeci rok idzie, odkąd Europa i my patrzymy sobie w oczy. Zdejmijmy uszanki, poznajmy się.
Czekamy na Wasze historie. Piszcie do nas na adres: [email protected]


Dzień Wyszywanki zjednoczył Ukraińców w 100 krajach. Świętowaliśmy go także w Warszawie
Chociaż warszawski Park Szczęśliwicki jest dość duży, nie było trudno znaleźć w nim miejsca, w którym odbywało się ukraińskie święto: zewsząd ściągali tam piękni ludzie w eleganckich, haftowanych koszulach i sukienkach.
Oksana Kołesnyk, dyrektorka Szkoły Ukraińskiej w Warszawie, sama wyhaftowała swoją koszulę. Mówi, że pomysł na to świętowanie narodził się początku istnienia szkoły, więc Dzień Wyszywanki odbywa się tu już po raz trzeci.

– To święto ma na pomóc zachować naszą kulturę za granicą. Bo kiedy dziecko idzie do szkoły w innym kraju, integruje się z jego społeczeństwem, przyjmuje jego wartości, podczas gdy jego własne pozostają gdzieś indziej. Dlatego bardzo ważne jest, by zachować i uhonorować tradycje, a potem przekazać je dzieciom. Program, scenariusz święta, poczęstunek i kiermasz charytatywny – to wszystko było dziełem dzieci, nauczycieli i rodziców. Przygotowywaliśmy się od zimy – mówi Oksana Kołesnyk.
Myrosława Kerik, prezeska zarządu Domu Ukraińskiego: – To szczególne święto dla wszystkich Ukraińców zwłaszcza teraz, gdy nasz kraj jest w stanie wojny. Wyszywanka to nasza historia i tradycje, które teraz pokazujemy Europie. Pokazujemy, że jesteśmy wolnymi ludźmi, którzy dążą do wolności i demokracji. I są gotowi o nie walczyć.

Pieniądze zebrane podczas uroczystego koncertu, kursów mistrzowskich, a także dochód ze sprzedaży smakołyków i biżuterii zostaną przekazane na potrzeby Sił Zbrojnych Ukrainy.
Uczennice Sasza i Anhelina przyniosły na jarmark charytatywny czekoladowe pierniki. Dziewczyny sprzedały ich ponad tuzin w ciągu pierwszych 30 minut. Wśród kupujących byli zarówno Ukraińcy, jak Polacy.

Festiwal trwał około dwóch godzin i pozostawił bardzo ciepłe wrażenia.
– Najgorsze czasy dla wyszywanek były nie tak dawno temu, za prezydentury Janukowycza. Wtedy policja mogła je nam odbierać – ale właśnie wtedy poczułam siłę symbolu, jakim one są. Nawet kiedy podnosisz flagę, niekoniecznie identyfikuje cię ona jako Ukraińca, ponieważ każdy może nosić flagę jako znak wsparcia. A wzory na hafcie są ze sobą połączone, tak jak my, Ukraińcy, jesteśmy połączeni, gdziekolwiek jesteśmy – zaznacza Hałyna Timkina, mieszkanka Kijowa.

– Kluby i wycieczki to tylko wrażenia i przyjemne emocje. Trzeba było widzieć, jak szczęśliwe były nasze dzieci, gdy zaproponowano im udział w tym festiwalu. One naprawdę chcą być potrzebne, chcą pomóc Ukrainie – mówi Natalia Małanskaja, nauczycielka języka ukraińskiego.
Festiwal zakończył się wielkim grupowym zdjęciem, na którym wszyscy długo nie mogli znaleźć się w obiektywie. W całym parku setki dziecięcych głosów krzyczały: „Kocham Ukrainę!”. Przechodzący obok ludzie patrzyli na dzieci i się uśmiechali.








Zdjęcia Julia Ładnova


Wachtang Kebuładze: Panteon już mamy – potrzebny nam własny bestiariusz
Ihor Usatenko (PAP): Nie tak dawno w wywiadzie dla Simona Shustera Julia Nawalna powiedziała, że „dobrzy Rosjanie” to bardzo złe określenie i że ukraiński rząd błędnie obwinia za wojnę rosyjskich obywateli, a nie dyktatora. Pan w wywiadach i komentarzach podkreślał, że Putin jest wrogiem ukraińskiej teraźniejszości, zaś rosyjscy liberałowie są wrogami przyszłości. Co Pan przez to rozumie?
Wachtang Kebuładze: Nawalna straciła najbliższą osobę, przeżyła osobistą tragedię, jej mąż został zamordowany w sposób haniebny. Ma prawo do własnego zdania, którego ja jednak nie podzielam. Mówiąc o Rosjanach, nie mam na myśli przynależności etnicznej, lecz raczej tożsamość kulturową i polityczną, której posiadaczami mogą być nie tylko przedstawiciele narodu tytularnego. Moja teza więc jest taka, że we współczesnym świecie Rosjanie nie stworzyli własnego politycznego narodu nieimperialnego. W świecie, w którym najwyższymi kolektywnymi organami decyzyjnymi są struktury Organizacji Narodów Zjednoczonych, nadal brane są pod uwagę opinie narodów politycznych, charakteryzujących się określoną tożsamością.
Rosjanom udało się zbudować imperia (carskie, bolszewickie, putinowskie), ale nie udało się stworzyć własnego narodu politycznego, którego głównym dobrem społecznym byłoby coś poza chęcią dominowania nad innymi
Fakt, że Putin i cały kremlowski gang wokół niego to wrogowie ludzkości, którzy zainteresowani są tylko chaosem i destabilizacją, zaczyna być rozumiany na całym świecie. To dlatego Stany Zjednoczone w końcu zgodziły się dostarczyć nam broń. Putin nie niesie pozytywnego wizerunku Rosji. Zamiast tego rosyjscy liberałowie tworzą iluzoryczny obraz, zgodnie z którym powodem agresywnej polityki ich kraju jest wola wyłącznie jednej osoby, a nie zbiorowe żądanie milionów. Liberałowie, którzy chcą utrzymać Rosję w jej dotychczasowych granicach, tworzą fałszywy obraz przyszłości tego kraju i skazują nas wszystkich na ciągłe niebezpieczeństwo. Nie oferują innych, nieimperialnych modeli tego kraju, których tak dotkliwie brakuje zarówno w sensie historycznym, jak czysto koncepcyjnym. Jeśli spojrzymy na wizje rozwoju Rosji – od Bierdiajewa do Sołżenicyna, to zobaczymy, że rosyjska wyobraźnia społeczna nie buduje innej Rosji niż imperialna. A wyobraźnia społeczna jest bardzo potężnym narzędziem kształtowania rzeczywistości. Zgadzam się tu z Benedictem Andersonem, który mawiał, że „nations are narrations”.
Przemiana w kogoś innego jest zawsze niepokojąca. Aby to zrobić, trzeba się przeobrazić, stać się bardziej nowoczesnym.
Dopóki tak się nie stanie, dopóki Rosjanie będą pielęgnowali swoją „dziką naturę”, ludziom takim jak Putin łatwo będzie gromadzić destrukcyjną energię entropii społecznej i kierować ją na wojnę
Nie tylko przeciwko Ukrainie. Nie zapominajmy, że przed obecną wojną, w erze postsowieckiej, miała miejsce agresja przeciwko Mołdawii, Czeczenii (Iczkerii), Gruzji i Syrii.
W jednym ze swoich esejów pisze Pan, że dojrzałe społeczeństwa powinny mieć nie tylko własny panteon, ale i bestiariusz. Na czym polega trudność? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tworzenie bestiariusza przestępców nie jest trudne.
Wymyśliłem taką metaforę wspólnie z Jurijem Andruchowyczem. Łatwiej stworzyć poczet „obcych” zbrodniarzy, jak Stalin czy Hitler, w przypadku tych złoczyńców wszystko jest jasne. Ale co robić z naszymi przestępcami? Jeśli nie spojrzymy obiektywnie na naszą przeszłość, nie powiemy sobie, że ta postać jest naszym bohaterem, a tamta zbrodniarzem, lub – choć czasem może okazać to jeszcze większą przykrością – że ktoś miał kontrowersyjną biografię i ma na kocie zarówno konstruktywne, jak destruktywne rzeczy, to wtedy zamiast naszej opowieści, zapanuje inna narracja o nas samych, snuta przez naszego wroga. Będzie ona użyteczna dla niego, a nie dla nas.
W studiach postkolonialnych istnieje artykuł programowy o tytule „Can the Subaltern Speak?” Gayatri Chakravorty Spivak, w którym badaczka stwierdza, że pierwszą rzeczą, jaką kolonizator czyni osobie podporządkowanej, jest odebranie jej języka i zdolności do autoprezentacji. Przykładem może być ukraińskie podziemie nacjonalistyczne, które walczyło o utworzenie niepodległego, zjednoczonego państwa metodami zbrojnymi i ideologicznymi. Niemożność przedstawienia konkretnych ludzkich historii jego członków przez długi czas doprowadziła do czarno-białych interpretacji działalności ruchu. Podczas II wojny światowej jego oddziały walczyły na dwa fronty: przeciwko nazistom i przeciwko Armii Czerwonej. Jednak, jak zresztą wszędzie, byli wśród nich kolaboranci i zbrodniarze wojenni.
Jeśli jednak nie opowiemy teraz własnej historii, nie znajdziemy odwagi, by przyznać się do błędów, potępić zbrodnie i odpokutować za nie, broniąc jednocześnie prawdziwych bohaterów, ludzie nadal będą wierzyć, że na przykład członkowie OUN strzelali do ludzi w wąwozie Babi Jar, a nie byli wśród jego ofiar
Należy pamiętać, że Rosjanie nie przerabiają drażliwych epizodów ze swojej historii. Miesiąc temu przemawiałem w Düsseldorfie i zadano mi pytanie o możliwość wybaczenia Rosjanom w przyszłości. Usłyszałem, że przecież Niemcom wybaczono. Przepraszam, ale nigdy od Rosjanina czy Rosjanki nie słyszałem błagań o przebaczenie! Wręcz przeciwnie, oni wolą publicznie twierdzić, że to tylko Putin ponosi odpowiedzialność za wojnę, i nie przyznawać się do winy. A przecież to ich kraj! Mieszkali tam, kiedy rozpoczęła się agresja przeciwko suwerennym krajom, nie widzieli nic złego w tym, żeby tam pracować, płacić podatki i inwestować swoje pieniądze. Pytam: czy Rosja kiedykolwiek miała swojego Willy'ego Brandta? Przypomnę, że ten niemiecki kanclerz, który w żaden sposób nie był kojarzony z nazistami, sprzeciwiał się im i był przez nich prześladowany, uklęknął przed pomnikiem ofiar warszawskiego getta w 1970 roku. Później powiedział, że „zrobił to, co ludzie robią, gdy zwykle brakuje im słów”. Wstydził się za Niemców. Rosjanie nie wstydzą się swoich czynów.
Musimy więc różnić się od nich i musimy prowadzić dialog z naszymi sąsiadami na temat wzajemnych historycznych krzywd. Zwłaszcza z Polakami
Albo z Węgrami. Wszyscy jesteśmy oburzeni stanowiskiem Węgier, ale zadajmy sobie pytanie, czy w 1956 roku, kiedy wojska radzieckie stłumiły powstanie węgierskie w Budapeszcie, nie było wśród nich Ukraińców? Oczywiście, to byli homo sovieticus, ale jednak. Wśród tych ludzi byli przodkowie dzisiejszych obywateli Ukrainy. Tak samo było w Czechosłowacji w 1968 roku. Stało się tak, ponieważ żyliśmy w strasznym imperium sowieckim, gdzie byliśmy niewolnikami, a w pewnym sensie nawet gorzej – byliśmy niewolnikami niewolników, ponieważ Rosjanie w swojej większości byli niewolnikami w swoim domu.
Tak, ale Węgry, a raczej ich władze, kierują się innymi motywami niż historyczne pretensje do Ukraińców i Ukrainy, gdy działają przeciwko jej suwerenności. Ale to wyjątek. Kraje Europy Środkowej (i nie tylko one) jej pomagają, przede wszystkim ze względu na własne interesy bezpieczeństwa i poprzez zmianę optyki postrzegania Ukrainy. Sami Ukraińcy odgrywają ważną rolę w zmianie tej optyki. Na przykład Finlandia udziela obecnie znacznej pomocy, a swego czasu cała dywizja Ukraińców z Polesia zginęła w krwawej bitwie pod Suomussalmi, co zostało opisane przez jej bezpośredniego uczestnika. Jego książka zostanie wkrótce wydana w języku ukraińskim przez kijowskie wydawnictwo. Wszystko to prowadzi mnie do następującego pytania: czy Ukraina powinna liczyć na ruchy emancypacyjne narodów w Rosji?
O ile takie ruchy istnieją. Nie jestem ekspertem w tej kwestii, ale obawiam się, że imperialne czyszczenie kulturowych, intelektualnych i duchowych sił tych narodów mogłoby być skuteczne. W żaden sposób nie obwiniam tutaj ofiary. Nasz kraj również uzyskał niepodległość dopiero w 1991 roku, ale Ukraińcy mieli szczęście odnalezienia zasobów we własnej pamięci historycznej i rodzimym słowie. To właśnie w nim odnaleźliśmy część naszej politycznej, a nie nawet etnicznej tożsamości. Ponadto mieliśmy inne doświadczenie historyczne i nie byliśmy pozbawieni kontaktów z cywilizowanymi narodami.
A poza tym czas spędzony w imperium też ma ogromne znaczenie...
Jak najbardziej. Dlaczego narodom bałtyckim udało się stosunkowo łatwo uciec z sowieckiej niewoli i skutecznie przetransformować? Ponieważ mieli szczęście być w niej krócej. My tkwiliśmy w imperium dłużej, podczas gdy niektóre nieszczęsne narody przebywają w nim od stuleci. Być może ludy w środku Rosji zdołają wciąć przykład od Tatarów krymskich. Pomimo ludobójstwa i deportacji przetrwali i zachowali odrębność kulturową i etnograficzną, a co ważniejsze, przyjęli nowe wartości i stali się integralną częścią ukraińskiej przestrzeni politycznej i mentalnej.
Na tym polega siła narodu politycznego. Można być ukraińskim Żydem, ukraińskim Polakiem, ukraińskim Tatarem krymskim albo gruzińskim patriotą Ukrainy
Wśród zachodnich i ukraińskich polityków toczy się debata o tym, co można uważać za zwycięstwo Ukrainy w wymiarze politycznym i militarnym. A jak to zwycięstwo powinno wyglądać w wymiarze kulturowym?
Nie powinniśmy zakładać, że zakazanie wytworów rosyjskiej kultury automatycznie stworzy miłość do wszystkiego, co ukraińskie, że dzięki temu będzie to nowatorskie i wysokiej jakości. Jednak ważnym krokiem powinno być umysłowe przekształcenie Rosji z przedmiotu propagandy i szerzenia antyukraińskich wpływów w obiekt krytycznych badań. Musimy przezwyciężyć nasze kompleksy i znaleźć elementy naszego pokrewieństwa z Europą, regionem, z którym jesteśmy organicznie związani nie tyle geograficznie, co kulturowo, mentalnie i pod względem wspólnych wartości. Musimy kontynuować naszą dekolonizację, nie wstydząc się tego, że w przeszłości mogło nam brakować pewnych warstw kultury. Prawie wszyscy nasi sąsiedzi nie mieli własnej ciągłej filozoficznej tradycji narodowej. Nie osobnej szkoły, ale właśnie tradycji.
Wybitni filozofowie z Europy Środkowej i Wschodniej w większości reagowali na to, co powstawało na Zachodzie. Czy to jednak przeszkadza im się czuć częścią Europy?
Dotyczy to również niektórych naszych rodaków, którzy może nie czują sentymentu do współczesnej Rosji, ale uważają, że nie możemy wejść do współczesnego świata bez klasycznej literatury rosyjskiej
No dobrze, ale polscy czytelnicy mogą zapytać: dlaczego rosyjska literatura jest tak niebezpieczna dla Ukraińców? Albo: co jest nie tak z tym przysłowiowym "Tołstojewskim” (jak pisał Pierre Bayard), tak lubianym na Zachodzie?
Motywem przewodnim Dostojewskiego jest coś, co nazywam „zadowoleniem z własnej degradacji”. To nie jest Charles Dickens z jego krytyką społeczną. To jest jak narkotyk, którym można się delektować, dopóki on cię nie zniszczy.
Sytuacja z Tołstojem jest bardziej skomplikowana, ponieważ nie był on klasycznym imperialistą, potępiał wojny kolonialne i głosił pacyfizm. Jego zgubny wpływ polegał na wierze w boskość i wyjątkowość narodu rosyjskiego oraz w to, że cywilizacja, a tym samym i Zachód, jest trucizną. To fikcyjny obraz głębokiej i tajemniczej Rosji, która nigdy tak naprawdę nie istniała i którą można łatwo manipulować.
Nie ma wątpliwości, że Dostojewski, Tołstoj i Bułhakow, który urodził się w Kijowie, byli utalentowanymi pisarzami. Jednak, po pierwsze, ich twórczość została nam narzucona, wszystko inne spychając na margines. Przykładem może być rosyjskojęzyczna powieść „W moim rodzinnym mieście” Wiktora Niekrasowa, kijowianina, który kochał swoje miasto i nie był imperialistą, czy dzieła pisarzy żydowskich. Jestem gotów wyobrazić sobie Kijów bez rosyjskiego szowinisty Bułhakowa, ale nie wyobrażam go sobie bez humanisty Szolema Alejchema.
Po drugie, często pomijamy wtórny charakter niektórych dzieł. Powieść „Mistrz i Małgorzata” może i jest dobra, ale nie jest oryginalna ani tematycznie, ani pod względem formy. Kiedy czytaliśmy ją po raz pierwszy, byliśmy zbyt wyrwani ze światowego kontekstu i zbyt słabo wykształceni, by zauważyć, że Hoffmann poruszał podobne wątki w „Diablich eliksirach”, Meyrink w „Golemie” czy „Aniele w zachodnim oknie”. Inna powieść o Kijowie, „Miasto” Waleriana Pidmohylnego, która dopiero co została przetłumaczona na język polski, jest znacznie bardziej modernistyczna i innowacyjna.
Po trzecie, bardzo mało wiemy o naszym własnym dziedzictwie. Na przykład Charków i Odessa w dziewiętnastowiecznej klasycznej literaturze rosyjskiej to albo prowincja, albo zakurzone wygnanie, podczas gdy Odessa Dowżenki czy Janowskiego – to modernizm nad Morzem Czarnym, a Charków Jurija Szewelowa i „rozstrzelane odrodzenie” [termin ten został upowszechniony po wydaniu przez Instytut Literacki z inicjatywy Jerzego Giedroycia i „Kultury” almanachu ukraińskiej prozy i poezji z lat 1917–1933 – PAP] to niezwykły fenomen kulturowy.
Może więc nadszedł czas poznania swojej własnej kultury, by dokonać bardziej świadomego wyboru?
Wachtang Kebuładze jest ukraińskim filozofem, publicystą i tłumaczem. Doktor nauk filozoficznych, profesor Narodowego Uniwersytetu Kijowskiego im. Tarasa Szewczenki. Autor książek z zakresu fenomenologii, współprzewodniczący Ukraińskiego Towarzystwa Fenomenologicznego. Członek ukraińskiego PEN Clubu. Laureat nagrody imienia Jurija Szewelowa (2016). Wokalista zespołu „Dżinn”.
Tekst ten jest dostępny w wersjach ukraińskiej i polskiej także na stronie PAP.PL


Maluj, by wrócić do życia
Jedna maluje morze, bo to nad morzem poznała swojego męża i tam byli szczęśliwi. Inna maluje trampki, bo uwielbiał, gdy je zakładała. Jeszcze inna kota, bo jej mąż wyglądał jak kot. Albo anioła. Albo wspólne marzenie, które się nigdy nie spełniło...
– Początkowo kobiety, które przychodziły na warsztaty, chciały malować wojnę, czarny ból i nagie drzewa – mówi Ołeh Jurow, artysta z projektu charytatywnego „Tysiąc miłosnych historii. Obrazy żon prawdziwych bohaterów”. – Zasugerowałem jednak, by malowały jasne rzeczy, które kojarzą im się z mężami. Jasne wspomnienie, wspólne marzenie, radosne wspomnienia – by gdy patrzą na obraz, ich nastrój się poprawiał, a nie odwrotnie. Zadziałało.
Pod koniec 2022 roku artysta Ołeh zorganizował pierwszy kurs mistrzowski dla kobiet, które straciły mężów na wojnie. Później zajęcia stały się regularne. Różnią się od lekcji rysunku i klasycznej arteterapii: trwają dwa dni od rana do wieczora, kobiety malują wyłącznie farbami olejnymi i akrylowymi na dużych płótnach. W kursie mistrzowskim biorą udział żony i narzeczone ofiar. Chodzi o to, by ich przestrzeń twórcza była możliwie najbezpieczniejsza.

– Wszystko może się zdarzyć. Kobiety mogą na przykład płakać przez pierwszą połowę dnia.
Ale malowanie to skuteczny sposób na wyjście z żałoby. Kiedy jesteś w żałobie, jesteś w sobie. A kiedy zaczynasz malować, wydobywasz to, co jest w środku, dajesz to na płótno i stopniowo pozbywasz się ciężkich emocji
Kiedy zebrałem 50-60 płócien, wpadłem na pomysł napisania tekstów towarzyszących obrazom – historii miłosnych. I zorganizowania wystawy obrazów z tymi historiami. Do dziś kobiety namalowały ponad 200 obrazów; odbyły się dwie wystawy: w Kijowie i Krzywym Rogu. Wkrótce będzie trzecia, w Sarnach.
Historia miłosna ujawnia drugą, ukrytą warstwę. Każdy obraz to martwa osoba. To rodzaj ekspozycji historii ludzi, którzy kryją się za tymi obrazami. Mężczyźni, którzy zginęli, to pamięć, a kobiety i ich dzieci to przyszłość. Dlatego ważne jest dla mnie, aby to kontynuować – mówi artysta.

— Kobiety mówią, że ta metoda pomaga im lepiej niż psychoterapeuci. To coś więcej niż ucieczka od trudnych myśli. Widzę, jak kobiety przychodzą do nas w jednym nastroju, a wychodzą za dwa dni z zupełnie innym - mówi Elena Sokałska, szef projektu charytatywnego „Zhiva. Prawdziwe historie miłosne”.
– Kobiety mówią, że ta metoda pomaga im lepiej niż psychoterapeuci – mówi Ołena Sokalska, szefowa projektu charytatywnego „Żywa. Prawdziwe historie miłosne”. – To coś więcej niż tylko odwrócenie uwagi od ciężkich myśli. Widzę kobiety, które przychodzą do nas z jednym nastrojem, a po dwóch dniach wychodzą z zupełnie innym.
Ołena i Ołeh zaczynali razem, ale z czasem każde z nich skupiło się na własnym projekcie. Dziś oboje pomagają kobietom, które straciły mężów. Inicjatywa „Żywa. Prawdziwe historie miłosne” została uruchomiona przez Ołenę wraz z Aliną Karnauczową, która kieruje stowarzyszeniem żon poległych bohaterów. Wsparli je ukraińscy artyści i fundacja charytatywna Nowoczesna Ukraina. Dziś zajęcia odbywają się już we wszystkich regionach Ukrainy, wzięło w nich udział ponad 100 kobiet. Obrazy uczestniczek wraz z ich historiami miłosnymi są regularnie wystawiane w różnych miejscach.
Niedawno projektem zainteresowała się jedna z największych agencji informacyjnych w Stanach Zjednoczonych. Amerykanie nie mają doświadczenia ze stratami na taką skalę i są zainteresowani tym, jak działa projekt.

– Zaczęłam to robić, ponieważ inni nie chcieli zajmować się wdowami – mówi Ołena.
Dla państwa to trudny i niepopularny temat, ze względu na straty poniesione w wojnie. A społeczeństwo ma podejście do wdów jest pełne sprzeczności. Nikt nie wie, jak rozmawiać z kobietą w żałobie. I co zrobić z tak wieloma kobietami, które nagle owdowiały
Sama jestem wdową i rozumiem, co czują te kobiety – wyznaje Ołena. – Zazwyczaj kobieta w rodzinie jest przy swoim mężu. A kiedy go traci, czuje się jak rozbity dzban. Nie rozumie, jak dalej żyć i kim jest bez niego.
Pierwszy rok jest najtrudniejszy. Spędzałaś wszystkie święta ze swoim mężem, a teraz nadchodzą święta i nie ma nikogo, z kim chciałabyś je dzielić.
Wraz z mężem kobieta traci swój krąg towarzyski. Musi zacząć swoje życie od zera i znaleźć nowych ludzi, których polubi. Musi od czegoś zacząć, aby przejść do nowego stanu. My dajemy kobiecie mały, radosny powód do wykrzesania z siebie tego impulsu.

Obraz i stojąca za nim historia stają się punktem wyjścia do nowego życia. Bo kobiety wkładają w obraz emocje, którymi nie mogą podzielić się z nikim innym. Wdowy nie mogą powiedzieć swoim dzieciom ani przyjaciołom, co nagromadziły w środku, ponieważ tylko te, których mężowie zginęli w ten sam sposób, mogą zrozumieć ich uczucia.
Kobieta, która straciła ukochanego, w pewnym sensie umiera razem z nim. Nie ma znaczenia, jak długo żyli razem: trzy miesiące czy 30 lat. Przychodziły do nas różne kobiety, ale wszystkie mają podobną sytuację: najpierw długo czekają na wiadomość, potem ją otrzymują – i to wszystko, nic więcej nie mogą zrobić... Żaden psycholog nie może im pomóc. Mieliśmy takie, które pracowały już z 20 psychologami i brały antydepresanty. Jest niewielu profesjonalnych specjalistów i wiele kobiet potrzebuje pomocy.

6-8 dziewcząt zbiera się w studiu, w którym są tylko profesjonalne artystki i kobiety takie jak one. Żadna z nich nigdy nie trzymała pędzla w ręku, ale pod okiem artystów nagle tworzą prawdziwe dzieła sztuki. Kiedy kobieta sama maluje obraz, widzi rezultat i czuje swoją wartość jako osoby kreatywnej.
A inni wokół niej mówią: „Jesteś utalentowana, powinnaś to kontynuować, bardzo się cieszymy”. Nie słyszy słów współczucia, ale podziw dla jej talentu. A to inspiruje ją do zrobienia czegoś nowego.
Efekt warsztatów malarskich jest długotrwały. Dzieci jednej z uczestniczek naszych zajęć powiedziały nam, że ich matka nie chciała nic robić po śmierci ojca: ani pracować, ani utrzymywać kontakty. Po namalowaniu własnego obrazu wróciła do szkoły, w której kiedyś pracowała. Ożyła.
Miejscem, w którym wdowy zwykle spotykają się i rozmawiają, jest cmentarz. Albo ściana pamięci na cmentarzu. Albo miejsce jakiejś uroczystości, na której wręczają pośmiertne odznaczenia. Nic z tego nie budzi radosnych emocji.
Tutaj, w pracowni, pracują z jasnymi kolorami, malują coś lekkiego, komunikują się w przyjemnej atmosferze. A kiedy przychodzą na wystawy, czytają sobie nawzajem swoje historie. Zdarzało się, że podczas takiego czytania dowiadywały się, że ich mężowie walczyli razem. To wszystko daje siłę.

– Kiedy zwraca się do mnie grupa kobiet, które chcą zorganizować takie zajęcia w swojej społeczności, szukam artystów zdolnych poprowadzić warsztaty za pośrednictwem Związku Lokalnych Artystów. Szukam też wygodnej przestrzeni związanej ze sztuką, bo atmosfera powinna być inspirująca.
Materiały (farby, płótna, pędzle, palety itp.) dla jednej kobiety kosztują od 1000 hrywien. Artyści pracują za darmo jako wolontariuszki.

– Zaproponowano mi malowanie, gdy minął niecały rok od śmierci mojego ukochanego – mówi Kateryna Borysenko. – To było dla mnie bardzo trudne. Malowanie zdawało się wyłączać przepływ ciężkich myśli, skupiałam się wyłącznie na obrazie. Próbowałam przedstawić swoje uczucia na płótnie. Przedstawiłam je i uwolniłam.
Namalowałam dziewczynkę z białymi mleczami – jej marzenia i plany uleciały jak puch. A potem poczułam, że wyrosłam z tego tematu. Na drugim obrazie przedstawiłam dorosłą dziewczynę, która w dłoniach trzymała energię. Tę energię dał mi mój mąż. Teraz ona motywuje mnie do dalszego życia…


Jak kultura pomaga uchodźczyniom przetrwać wojenną traumę
Poczucie osamotnienia jest jednym z głównych powodów, dla których uchodźczynie odczuwają potrzebę uczestnictwa w projektach kulturalnych w Polsce.
Nawet te kobiety, które mieszkają z krewnymi w schroniskach i akademikach, pracują lub studiują, jako główne wyzwanie psychologiczne najczęściej wymieniają utratę więzi społecznych. Wojna zniszczyła nie tylko materialny świat uchodźców.
Aby pomóc Ukrainkom przystosować się do nowych warunków życia, od ponad dwóch lat w województwie warmińsko-mazurskim realizowane są różne kulturalne i edukacyjne inicjatywy społeczne.
We wrześniu 2022 roku zaczęłam pracować jako tłumaczka, nauczycielka i organizatorka wydarzeń kulturalnych i artystycznych w kilku projektach wspierających uchodźczynie. W ich ramach osoby potrzebujące wsparcia mogą bezpłatnie iść do teatru, kina, filharmonii, planetarium, muzeów i bibliotek.
W ciągu dwóch lat nagrałam już ponad 50 wywiadów z uczestniczkami projektu – uchodźczyniam i uchodźcami, którzy uciekli ze strefy wojennej lub terytoriów okupowanych. Niektóre z tych historii zostały już opublikowane w dwóch tomach książki „Wojna w Ukrainie” (pod redakcją polskiego historyka Stanisława Stempnia).
Gdy pytam: „Co was teraz najbardziej jednoczy i sprawia, że odzyskujecie równowagę?” ludzie najczęściej odpowiadają: „Kultura”
Odnaleźć siebie w obcym kraju
W projektach kulturalnych Ukrainki poszukują czegoś, co pomogłoby im zbudować niewidzialne mosty między ludźmi przybyłymi do Olsztyna z różnych regionów Ukrainy z bagażem traumatycznych doświadczeń. Ludzie chcą znowu żyć w społeczności, w której nie ma linii demarkacyjnej między przyjaciółmi i wrogami, domem i bezdomnością.
Uderzające jest również to, że kobiety przychodziły na niektóre warsztaty nie z powodu nostalgii za utraconymi możliwościami, ale dlatego, że w końcu takie możliwości miały. Na przykład na warsztatach haftu i tańca ludowego uchodźczynie, które uciekły do Polski z małych ukraińskich miasteczek i wsi, mówiły, że w domu ani one, ani ich dzieci nie miały okazji chodzić do klubów i nauczyć się haftować ludowe wzory, malować pisanki, tańczyć tradycyjne ukraińskie tańce czy grać na instrumentach muzycznych.
.jpg)
„Mieszkaliśmy we wsi niedaleko granicy z Rosją – mówi Nadiia Bondarenko, uchodźczyni z obwodu donieckiego. – W ciągu 30 lat państwo nie zorganizowało żadnego proukraińskiego projektu. Moja babcia, która podkreślała, że jest Ukrainką, miała dom ozdobiony haftowanymi ręcznikami. Z drugiej strony moja matka była pod wpływem sowieckiej propagandy już od czasów szkolnych, mówiła po rosyjsku i nie uważała się za Ukrainkę. A ja nie wiedziałam, kim jestem.
Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że swój pierwszy ręcznik wyhaftuję w Polsce i że zostanie on kupiony za 200 dolarów na kiermaszu charytatywnym na potrzeby wojska, nie uwierzyłabym
Zaczęłam uczyć się haftować tutaj, by zrekompensować sobie potrzeby duchowe, które zostały zdewaluowane przez rusyfikację w Ukrainie na długo przed wojną”.
Chabry jako nowy kod kulturowy
Podczas jednego z warsztatów haftu powiedziałam uczestnikom, że w regionie mikołajowskim, skąd musiałam wyjechać z dziećmi z powodu wojny, rośnie unikalna, nigdzie nie spotykana odmiana chabrów. Te kwiaty są zagrożone wyginięciem z powodu regularnego ostrzału obszarów chronionych przez wroga.

Pojawił się pomysł wyhaftowania białoperłowego chabra na obrusie, który miał trafić na wystawę. Chodziło o zwrócenie uwagi opinii publicznej na fakt, że Rosjanie bezlitośnie niszczą nie tylko Ukrainę, ale i całą planetę. Zdjęcia roślin na wzór zostały przesłane przez Viktora Skorobogatowa, botanika z organizacji pozarządowej Ukraińska Grupa Ochrony Przyrody.
Obrus został zaprezentowany przez tkaczkę Tetianę Wedmediuk na wystawie w Katedralnym Soborze Greckokatolickim Pokrowu Matki Bożej w Olsztynie. Wiele osób, które widziały te rośliny na obrusie, przyznało, że nie miały pojęcia, jak cenne są te kwiaty. I że ich zniknięcie oznaczałoby utratę części ukraińskiej tożsamości.
Modlitwa o pokój od Silwestrowa
Uchodźcy dowiadują się, że Ukraińcy mają wsparcie społeczności międzynarodowej w sferze kultury podczas koncertów z muzykami z innych krajów.
Kiedy 8 grudnia 2023 r. zostali zaproszeni na koncert symfoniczny „Mapa demokracji”, zauważyłam, jak bardzo emocjonalnie zareagowali na widok ukraińskiej flagi, którą wywieszono w Filharmonii Olsztyn. Wszyscy płakaliśmy, gdy prowadzący powiedział, że ten koncert jest manifestacją solidarności światowych muzyków z Ukrainą podczas wojny (nie konfliktu zbrojnego). Manifestacją szacunku i wdzięczności dla wszystkich muzyków, którzy zginęli na tej wojnie – i dla tych, którzy bronią wolności na froncie.
Podczas koncertu orkiestra grała muzykę słynnego Ukraińca Walentyna Silwestrowa, jednego z najwybitniejszych współczesnych kompozytorów na świecie. W wieku 85 lat musiał ewakuować się z Kijowa z powodu wojny. Do Berlina zabrał ze sobą tylko jedną walizkę z rękopisami. W czasie wojny muzyka Silwestrowa stała się modlitwą.

Większość Ukrainek, które przyszły na ten koncert, mówiło, że dopiero tutaj dowiedziały się o twórczości słynnego Ukraińca. I że ta muzyka przyniosła im wielką ulgę od obsesyjnego poczucia samotności i myśli, że nikt się nami nie interesuje i nas nie potrzebuje.
W teatrze czułam, że sztuka jest o mnie
Jednym z najważniejszych wydarzeń w życiu kulturalnym uchodźców były Ogólnopolskie Dni Teatru Ukraińskiego. Z inicjatywy Stepana Migusa, szefa olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce, uchodźcy zostali zaproszeni do obejrzenia spektakli w wykonaniu artystów z Rówieńskiego Akademickiego Teatru Muzyki i Dramatu. Spektakle i bajkę muzyczną obejrzało ponad 100 Ukraińców. Na scenie Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie zaprezentowano poezję Wasyla Symonenki, Liny Kostenko, Borysa Olijnyka, Wasyla Stusa i Ułasa Samczuka.
Okazało się, że większość ukraińskich widzów była w teatrze po raz pierwszy w życiu
I choć spektakle były dla nich bezpłatne, ludzie przyznawali, że są gotowi za nie zapłacić. W końcu obejrzenie sztuki w języku ukraińskim w innym kraju, setki kilometrów od domu, to przecież cud.
Julia Łytwynowa, uchodźczyni z Charkowa i matka żołnierza, powiedziała: „Im więcej zniszczeń mamy podczas wojny, tym więcej pieniędzy musimy wydawać na takie inicjatywy kulturalne. Ta wojna to walka o przyszłość, o proukraińskie przekonania dzieci, które będą ją tworzyć. Możliwość zachowania tożsamości narodowej dzieci za granicą jest czymś bezcennym”.

Spektakl „5 pieśni Polesia”, oparty na prawdziwych historiach ukraińskich rodzin, wywołał silny oddźwięk wśród uchodźców. Gdzie, na przykład, synowa popełnia samobójstwo z powodu chciwości i egoizmu swojej teściowej. Albo o ludzkiej obojętności, która rani i niszczy.
„Rozpoznałam siebie w tej sztuce – mówi uchodźczyni Nadiia Bondarenko. – Kiedy ją oglądałam, przypominałam sobie rzeczy, o których chciałabym zapomnieć. To było dwa lata temu. Wielu uchodźców stało w kolejce po kartę miejską na transport publiczny. Byłam tam jedyną osobą z 8-miesięcznym dzieckiem. Trzymałam ją na rękach, bo nie zdążyliśmy jeszcze kupić wózka. Nagle zaczęło padać, a nie mieliśmy parasola. Dziecko płakało. Minęło pięć godzin. I kiedy w końcu podeszłam do okienka, w którym wydawano karty, jakiś mężczyzna odepchnął mnie, bo chciał dostać swoją kartę bez czekania w kolejce. Nie mogłam się powstrzymać, zaczęłam krzyczeć, że to nie w porządku. Ale nikogo wokół mnie to nie obchodziło. Rozpłakałam się na środku ulicy. Kilka dni później dowiedziałam się, że mój mąż został ranny na froncie i wykrwawił się na śmierć”.
Zajęcia z haftowania pomogły Nadii uświadomić sobie, że nie jest jedyną osobą z tym problemem, i pogodzić się z uprzedzeniami społeczności ukraińskiej wobec wdów i dzieci poległych żołnierzy. „Najczęściej znajomi pytają mnie nie o mój stan, ale o pieniądze, kótre dostałam od państwa”.
Jedynym miejscem, gdzie nigdy nie pytano mnie o pieniądze, są zajęcia z haftu dla uchodźczyń.
Przychodzą tu kobiety, które straciły swoich bliskich, nie mają dokąd wracać, straciły wszystko, a ich życie to ciągły kryzys duchowy i materialny
Tutaj pomagamy sobie nawzajem stać się bardziej odpornymi, zjednoczonymi i rozwijać się nawet w czasach kryzysu.
Mykoła, mój mąż, został zabity przez Rosjan podczas ostrzału artyleryjskiego w pobliżu Bachmutu. Jego ciało towarzysze broni odnaleźli dopiero po miesiącu – leżało pod jedynym drzewem lesie, które cudem nie spłonęło. Od tego czasu często miałam ten sam sen. Mykoła przychodził do mnie z rozpromienioną twarzą i mówił: ‘Patrz, tu zginąłem razem z moimi chłopakami’. Widziałam martwych żołnierzy krwawiących na spalonej ziemi – i z tej krwi szybko wyrosły piękne, kolorowe kwiaty. Kiedy wyhaftowałam te krwawe kwiaty, poczułam się lepiej. To mi pomogło zrozumieć, że muszę żyć, by przypominać innym ludziom o potrzebie uczczenia pamięci poległych żołnierzy”.

Zdjęcia autorki


Zobacz, to ukraińskie matki
Zdjęć ukraińskich matek od początku rosyjskiej inwazji w 2022 roku nie potrafię oglądać chłodnym, zawodowym okiem. Oglądam je przede wszystkim jako matka i z oczywistych względów tracę dystans, właściwie w ogóle go nie mam.
Jako fotoedytorka każdego dnia widzę w serwisach agencji fotograficznych i w mediach społecznościowych mnóstwo zdjęć kobiet z dziećmi. Wiele z tych fotografii, jak choćby to przedstawiające ranną kobietę w zaawansowanej ciąży, którą ratownicy medyczni niosą do ambulansu wśród ruin zbombardowanego Mariupola autorstwa Jewgienija Małoletki, zostało uznana za ikoniczne. Takie zdjęcia zostaną ze mną na zawsze jako obraz wojny, której nigdy nie myślałam być świadkiem. Jednak nie kolekcjonuję “najlepszych”’ “najmocniejszych” czy “najciekawszych” fotografii wojennych. Wolałbym ich nie zobaczyć i nie dopasowywać do tekstów, którymi od strony wizualnej zajmuję się w redakacji Sestry.eu
Dziś z okazji Dnia Matki w Ukrainie wracam do zdjęć, które wracają do mnie - czy tego chcę, czy nie chcę. Nie wszystkie opublikowaliśmy w magazynie Sestry.eu., ale w każdej z tych fotografii odbijają się losy bohaterek naszych tekstów, nieustraszonych, mądrych matek.

Marina Jacko (po lewej) i jej partner Fedor nad ciałem ich 18-miesięcznego synka Kiryła, który zginął podczas ostrzału Mariupola, 4 marca 2022 r.

Weronika ze swą córką Margo podczas próby w Szkole Baletowej im. Swietłany Antipowej, 12 grudnia, 2022 r. Szkoła Antipowej jest jedyną w Odessie posiadającą licencję na występy w Odeskim Teatrze Opery. Z powodu wojny zaginęło wiele dzieci i młodzieży, dlatego do współpracy zaproszono dwie inne szkoły tańca z Odessy. Przez kilka miesięcy Margo grała główną rolę w balecie na podstawie bajki Charlesa Perraulta "Tancerka". Potem zaginęła.

29-letnia Margarita Tkaczenko karmi swoją dziewięciomiesięczną córkę Sofię w wyzwolonym Iziumie, 25 września 2022 r.

4 lipca 2023 roku, Pierwomajsk. Matka ucieka z córkami przed bombardowaniem. Tego dnia w wyniku rosyjskiego ostrzału zostały ranne 43 osoby, w tym 12 dzieci.

29 maja 2022 r. Tatiana i mała Polina witają Rodiona, męża i tatę, po 3-miesięcznej rozłące. Po rosyjskiej napaści Tatiana wyjechała z córeczką do Polski. Po wyzwoleniu Charkowa - wróciły.

Lwów, 29 sierpnia 2023 r. Natalia Stepanenko i jej córka Jana po powrocie z rocznej rehabilitacji w amerykańskim San Diego. Jana i Natalia zostały ciężko ranne podczas rosyjskiego ataku na stację kolejową w Kramatorsku 8 kwietnia 2022 r. Tego dnia zginęło 63 osób (w tym 9 dzieci), a 150 zostało rannych (w tym 34 dzieci).
Foto: Ukrinform/ABACA / Abaca Press / Forum

Sasza, 9-letnia córka kapelana Olega, w trakcie lekcji online z matkę Evgenią w ośrodku charytatywnym prowadzonym przez kościół zielonoświątkowy przyjmujących ewakuowanych z okolic linii frontu w Pokrovskim, 4 maja 2022 r.
4 maja 2022 r. 9-letnia Sasza podczas lekcji online z matką Eugenią w centrum charytatywnym kościoła zielonoświątkowego, który przyjmuje ewakuowanych ze strefy frontu w Pokrowsku.

Na przejściu graniczny Siret w Rumunii 25 lutego 2022 r.

1 marca 2022 r., Mariupol. Położne przenoszą pacjentów szpitala do piwnicy.

Na stacji metra w centrum Kijowa podczas ostrzału rakietowego. 24 lutego 2022 r.
W naszym magazynie jest wiele poruszających tekstów o niezwykłych ukraińskich kobietach. Poznaj historię Julii Pawliuk, która podczas ucieczki z córką z Irpienia została sfotografowana przez Maksima Dondiuka - a jej zdjęcie trafiło na okładkę magazynu „Time”.

Przeczytaj też opowieść o Oldze Bendy, weterance ATO, która poszła na wojnę, gdy jej syn miał zaledwie rok, straciła nogę w maju 2017 roku , a dwa lata później przebiegła Maraton Morski.

I nie przegap historii Łesii Litwinowej, ochotniczki, filantropki, matki pięciorga dzieci, która w 2014 roku rzuciła pracę w telewizji, by zostać saperką Sił Zbrojnych Ukrainy.

W wywiadzie dla Sestry.eu Łesia mówi naszej dziennikarce Natalii Żukowskiej: „Najtrudniejszą rzeczą na froncie jest nie myśleć o dzieciach. Nie przestaję myśleć o tych słowach, codziennie oglądając zdjęcia z Ukrainy”.


Szwecja chce ułatwić życie ukraińskim uchodźcom
Obecnie ukraińscy imigranci w Szwecji muszą zgodnie z lokalnym prawem mieszkać w tym kraju przez trzy lata, zanim zostaną wpisani do rejestru ludności i otrzymają numer ubezpieczenia społecznego.
Numer ubezpieczenia społecznego zapewnia dostęp do opieki medycznej i dentystycznej. Daje również możliwość otrzymania pomocy finansowej na urlopie rodzicielskim i chorobowym. Przy okazji numer ten jest też bankowym numerem identyfikacyjnym, który ułatwia kontakty z władzami czy np. ze szkołą dziecka.
Szwedzki rząd planuje umożliwić Ukraińcom rejestrację i ubieganie się o świadczenia wcześniej, tj. już po roku pobytu w kraju. Szwedzka minister ds. migracji Maria Malmer Stenergaard powiedziała radiu „Sveriges”, że nowe przepisy wejdą w życie 1 listopada 2024 roku.
Ukraińcy zarejestrowani w krajowym rejestrze będą mogli uczestniczyć w programie agencji zatrudnienia, który wspiera naukę szwedzkiego i pomaga w poszukiwaniu pracy.
Udział w programie pozwoli Ukraińcom na otrzymanie większej pomocy finansowej. Obecnie mogą ubiegać się o wsparcie ze Szwedzkiej Agencji Migracyjnej w wysokości 71 koron dziennie (7 euro), a po wejściu w życie nowego programu kwota ta wzrośnie do 308 koron (30 euro) dziennie.
Według szwedzkiego rządu 1 listopada około 33 000 Ukraińców zostanie zarejestrowanych i uzyska nowe prawa i udogodnienia.
<span class="teaser"><img src="https://assets-global.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/66317d74185c0986e0d881e7_EN_01540328_0012.jpg">„Przeczytaj także: „Tymczasowa ochrona Ukraińców w Polsce została przedłużona o kolejny rok. Ale warunki pobytu uległy zmianie.”</span>


O czym mówimy, kiedy mówimy o wojnie i o Ukrainie (jeśli rozmawiamy z trzylatką)
Nie mogę nawet sobie wyobrazić, co myśli moja córka na temat tego, czym jest wojna. Na wojnie jest jej tato, dali mu tam czapkę, cały czas jeździ gdzieś samochodem i karmi duże bezpańskie psy. Na wojnę stale trzeba coś kupować. Wojna jest w Ukrainie, Rosjanie spalili samolot „Mrija”. On był bardzo duży, ale po wojnie wszyscy Ukraińcy na pewno go wspólnie odbudują. Na wojnie zginęła ciocia – znajoma mamy, która pisała książki i fotografowała się z białym psem.
Nie mogę nawet sobie wyobrazić, mówiąc szczerze, co ona myśli na temat tego, co to jest Ukraina. Ukraina to jej ojczyzna, ale co to znaczy? Moja córeczka nie urodziła się tam i bardzo krótko tam mieszkała. W Ukrainie jest nasza Tania Kłubniczka (to długa historia), Wika i pierwsza koleżanka Miszy – Mariwi. W Ukrainie mieszka pies, który kradł skarpetki Miszy, kiedy ona była maleńka (tak to wszystkim opowiada, jakby pamiętała!). W Ukrainie pochyliła się czerwona kalina, bo napadli Rosjanie. W Ukrainie sprzedają książeczki wydawnictwa „A-ba-ba-ha-la-ma-ha” (to jest po prostu nasz bolesny punkt, dziecko cały czas prosi o książeczki wydawnictwa „A-ba-ba-ha-la-ma-ha” i nie to, że mamy ich mało, ale ona jakoś tak to wymyśliła, że jest ich więcej niż my mamy i co jakiś czas prosi o nową – mówi właśnie tak, kup już teraz, bo z Ukrainy ona jeszcze długo będzie jechała).

Wszystko są to prawdziwe cytaty z rozmów z moją córką. Kiedy ten felieton się ukaże, Misza skończy już trzy lata. Niedawno szłyśmy ulicą i nagle bez żadnej sugestii ona z zachwytem mówi do mnie: „Mamo. Jestem Ukrainką”.
– Oczywiście – mówię. – Jesteś Ukrainką.
Jasne - odpowiadam. - Jesteś Ukrainką!
– Mamo, a ty jesteś Ukrainką? - dopytuje.
– Absolutnie Ukrainką – mówię.
Wtedy moje dziecko pokazuje na babkę, która idzie z naprzeciwka. Babka ma czarną skórę i jest w hidżabie.
– Mamo, a ta ciocia to Ukrainka?
– No nie – mówię.
A ona zadaje zasadniczo bardzo słuszne pytanie:
„A skąd ty to wiesz?”

Muszę się przyznać, że zaskoczona przedstawiłam jakiś trochę szalony zestaw cech, które z większym prawdopodobieństwem pozwolą zidentyfikować ciotkę jako Ukrainkę, ale kończę stwierdzeniem, że nie mam pewności, czy ta ciocia jest Ukrainką, i oczywiście lepiej najpierw się upewnić, a dopiero potem stwierdzić, czy ta ciocia jest Ukrainką czy nie.
Moja córka zapomina o tej sytuacji po dziesięciu sekundach, a mnie wciąż jeszcze tygodniami chodzi po głowie, czy czarna kobieta, muzułmanka, z jakiegoś powodu może być Ukrainką lub uważać się za Ukrainkę? Hipotetycznie oczywiście tak, ale czy w praktyce istnieją takie Ukrainki? A tak w ogóle, w dzisiejszych czasach, to kto jest Ukrainką? Znam Ukrainki, które są Żydówkami, Koreankami, Białorusinkami, Tatarkami Krymskimi, urodziły się z obojga litewskich rodziców, którzy od dawna mieszkają w Ukrainie... I kilka innych ciekawych kombinacji. Co je łączy, te, które uważają się za Ukrainki i stoją teraz po stronie Ukrainy, jej niepodległości i wartości (niektóre z nich stoją fizycznie bezpośrednio na linii frontu)? Kiedy nie mieszkamy wszyscy razem w naszej Ukrainie, bo potwory zrzucają na nią bomby, bo jej część znajduje się pod przestępczą okupacją – co nas łączy, tak różnych, z wyjątkiem tej świadomości, że jesteśmy Ukraińcami i Ukraińcami?
Myślę o swojej córce i o tym, jak kształtuje się jej narodowa tożsamość, i to jest coś, czego po prostu nie da się zrozumieć. Czasami rozmawiam o tym z mamami innych takich samych małych Ukraińców i Ukrainek, którzy tak naprawdę nie mieli czasu być Ukraińcami i Ukrainkami, i dla innych matek to taki sam miszmasz jak dla mnie. Wiadomo tyle, że nic nie wiadomo.
Po pierwsze, jak rozmawiać z dziećmi o Rosjanach, żeby nie powodować u nich traum (u dzieci, bo Rosjan nie szkoda)? Jak izolować się od dobrych Rosjan na placach zabaw dla dzieci, nie stwarzając przy tym nerwowych sytuacji, które stresują małe dzieci? Jak nie prowokować konfliktów wokół swojego dziecka, zrobić tak, żeby w przedszkolu czy w szkole jakaś tam Ksenia czy jakiś tam Nikita nie pchali się ze swoim podobnym językiem i w ogóle to nawet nie pochodzili blisko? Nie wiem. Mało kto zna odpowiedzi.
Nienawiść, ból i trauma niektórych rodziców są tak wielkie, że stają się ważniejsze od troski o ocalenie psychiki dziecka i zapewnienie mu stabilnego bezpiecznego środowiska. Ze względu na to, co się dzieje, naturalne jest, że rodzice otwarcie okazują wrogość i deklarują nienawiść. Tylko co z tego może zrozumieć trzylatka, dla której śmierć, zniszczenie i straty to po prostu przeważnie coś abstrakcyjnego, nie do końca zrozumiałego i dlatego w ogóle niestrasznego (po zranieniu i śmierci Wiktorii Ameliny mówiąc o tym z córką płakałam, ona pytała, ja odpowiadałam; potem Miszka przez kilka miesięcy wypytywała o różnych naszych znajomych: „A on/ona już umarł/a czy jeszcze nie?” Pytała z ciekawością i bez dramatyzowania)? Dziecko rozumie, że jest agresja i wrogość do pewnych ludzi, ale nie wie dlaczego tak jest. I jeśli przyjmujemy za normalną agresję do Rosjan na umownym placu zabaw dla dzieci, to czemu nie można zaakceptować agresji do wszystkich innych dzieci, kiedy przychodzi kolej na huśtawkę?
Po drugie, jak rozmawiać z dziećmi o tym, co odróżnia Ukrainki i Ukraińców od wszystkich innych ludzi? Wyszywanka, miłość do pieśni, płomienne serce, sen koło okna, a drzemka przy płocie, pierogi, Taras Szewczenko? Moja córka pierogi jadła tylko w Wielkiej Brytanii i we Francji, a Taras Szewczenko wisi u nas w Londynie w pokoju, Misza zna jego wiersze na pamięć i rozpoznaje go na nadrukach oraz w książkach i właśnie kiedyś spytała mnie, czy jej przyjaciółka Renn też czyta wiersze Tarasa Szewczenki o kaczuszkach?
Nie – mówię – nie czyta.
I znowu słyszę rezolutne pytanie:
– A dlaczego?
I po prostu nie mam jakiejś normalnej odpowiedzi na to pytanie, bo prawdę mówiąc sama nie wiem, dlaczego Renn miałaby nie czytać Tarasa Szewczenki.
Skoro już wyjechałyśmy z Ukrainy, to przede wszystkim staram się zadbać o psychikę i normalny rozwój mojej córki, jakoś umiejętnie dozować jej informacje o strasznych rzeczach, a mówić przede wszystkim o miłości. Do ziemi – ale potem dziecko prosi mnie, by zamówić jej ziemię z Ukrainy wraz z dostawą. Do miejsc i miast – ale dziecko nie pamięta ukraińskich miast i miejsc, a kocha wiele miejsc i miast nieukraińskich. Do bliskich nam ludzi, ale muszę się przyznać, że nie wszyscy bliscy nam ludzie to Ukraińcy. Puszczam stare ukraińskie pieśni, pokazuję obrazy Marii Pryjmaczenko, maluję z córką pisanki i kraszanki, nawet pewnego razu zrobiłam lalkę-motankę, ale także słuchamy piosenek cioci Saszy Kolcowej, którą Misza widziała, kiedy była całkiem maleńka, i uczymy się wierszy naszych znajomych cioć i wujków (nawiasem mówiąc, w odróżnieniu ode mnie, urodzonej jeszcze w czasach sowieckich, moje dziecko, kiedy chce z szacunkiem zwrócić się do żaby, nie mówi ciociu żabo, a mówi panie żabo, przez sekundę myślę więc może to jest właśnie to? Ale nie, te wszystkie panie, pani to polskie zwroty). Myślę, jak sprowadzić do jakiegoś wspólnego mianownika lwa Pryjmaczenko, samolot „Mriję”, farbowane jajko, moje umiejętności splatania wianka z kwiatów i to, przez co jej tato jest na wojnie – ale tak, żeby to było po prostu zrozumiałe dla trzylatki. Ale im dłużej myślę, tym bardziej wydaje mi się, że zamówienie kilograma ziemi to nie jest taki całkiem głupi pomysł. Żeby cała ta miłość w tej sytuacji, w której się znaleźliśmy, stała się po prostu trochę mniej niezrozumiała.
Zdjęcie tytułowe: Sergey Bobok/AFP


Republika Czeska nie wesprze Ukraińców, którzy unikają mobilizacji za granicą
Obecnie w Czechach przebywa 94 643 ukraińskich mężczyzn w wieku od 18 do 65 lat, którzy mają tymczasową ochronę w związku z wojną na Ukrainie. - A ci z nich, którzy ukrywają się przed mobilizacją, przebywając za granicą, nie są wspierani przez Republikę Czeską - powiedział czeski minister spraw zagranicznych Jan Lipavsky, według Novinky.
Jednak możliwości Republiki Czeskiej są ograniczone, jeśli chodzi o przymusowy obowiązkowy powrót i deportację ukraińskich mężczyzn w wieku wojskowym. - Państwo czeskie nie ma do tego podstaw prawnych. Nie może pozbawić kogoś tymczasowej ochrony tylko dlatego, że chce - komentuje Věra Honuskova, ekspertka w dziedzinie prawa międzynarodowego na Wydziale Prawa Uniwersytetu Karola.
Teoretyczne rozwiązanie widzi w tym, że Ukraina będzie wysyłać wezwania za granicę, a jeśli dana osoba nie odpowie, Ukraina może pociągnąć tego obywatela do odpowiedzialności karnej i zażądać jego ekstradycji.
Z kolei jeśli paszport straci ważność, człowiek powinien mieć ważny dokument podróży wydany przez kraj, w którym otrzymał tymczasową ochronę.
- Brak dokumentów oznacza grzywnę w wysokości do pięciu tysięcy koron (8450 hrywien) i groźbę deportacji -wyjaśnia Josef Urban, rzecznik czeskiego Urzędu Policji Zagranicznej.


JAMALA: Nie damy światu o sobie zapomnieć

Maryna Stepanenko: Zaprezentowałaś swój album „QIRIM” w formacie winylowym. Czym on dla Ciebie jest?
JAMALA: To tak naprawdę historia, która odkrywa ukraiński Krym. To muzyczna mapa, która opowiada historię Tatarów krymskich poprzez muzykę, piosenki, tematy, które są poruszane w tych piosenkach: od miłości po samotność, tęsknotę i tak dalej. Oznacza to, że poprzez pieśni ludowe możemy dowiedzieć się więcej o nas samych. To tak, jakbym otworzyła książkę z dziedziny psychologii i zrozumiała, dlaczego czułam się tak źle. Bo nie wiedziałam pewnych rzeczy. Tak samo jest z piosenkami. Kiedy je stworzyłam, dowiedziałam się jeszcze więcej o niektórych momentach mojego życia.

Przy okazji: album QIRIM został wydany z Universal Music Polska. To naprawdę fajna współpraca. Bez względu na to, co się stanie, Polska jest sąsiadem, który otworzył nam drzwi. Zawsze będę wdzięczna za całe dobro, które otrzymaliśmy, i za naszą współpracę.
Jak Bóg da, żadna rosyjska intryga nie przeszkodzi nam nadal być przyjaciółmi
Jesteś jednym z najgłośniejszych głosów sprzeciwu wobec aneksji Krymu przez Rosję. Jak zmieniła się Twoja ojczyzna przez te 10 lat okupacji?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ na stałe mieszkam w Kijowie. Jestem kijowianką od dawna, wyjechałam z Krymu w 2000 roku. Odpowiadanie na pytanie: „Jak jest na Krymie?”, kiedy nie było się tam przez dziesięć lat, byłoby czymś bardzo zuchwałym. Możesz coś poczuć, możesz coś powiedzieć, ale nie możesz wiedzieć na sto procent.
Możemy tylko z grubsza zrozumieć, przez co przechodzą ludzie na okupowanych terytoriach. Ale nie możemy w pełni poczuć ich bólu
Oczywiście, komunikuję się z ludźmi z Krymu, ale o wszystkim, co się tam dzieje.
Twoje serce jest w Ukrainie, ale tymczasowo przebywasz z dziećmi w Polsce. Jakie było Twoje doświadczenie życia uchodźcy?
Muszę to wyjaśnić. Moje dzieci były w Polsce, ale nie przez cały czas. Najpierw przez sześć miesięcy były w Stambule, u mojej siostry. Potem zostałam zaproszona do „Tańca z Gwiazdami” – po raz pierwszy w historii Telewizji Polsat był to projekt charytatywny [jesienią 2022 roku JAMALA wzięła udział w 30. sezonie programu – red.]. Podczas naszych występów z Jackiem Jeszkowem została uruchomiona zbiórka dla ukraińskich dzieci. To było coś! Bardzo doceniam ten krok polskiej strony.
Trzeba zaznaczyć, że niestety zostawiłam dzieci w Warszawie z rodzicami męża. Sama byłam w Kijowie, podróżując do różnych krajów. Dlatego nie mogę odpowiedzieć, jak to jest być uchodźczynią, bo nigdy nią nie byłam. Moje dzieci były. Bezpieczniej było mi przemieszczać się po świecie, kiedy wiedziałam, że chodzą do przedszkola w Polsce. Pierwszym językiem, jakim mówił mój najmłodszy syn, był polski.
Teraz już od dawna wszyscy jesteśmy w Kijowie. To było dla mnie ważne, żeby urodzić w domu, być w domu. Bo nie wiem, co będzie dalej, czy mogłabym do nich pojechać, gdyby były gdzieś indziej. To dla mnie ważne, byśmy wszyscy byli razem.

Dla wszystkich zagranicznych partnerów, z którymi pracuję, moja decyzja, że na pewno urodzę w Kijowie, że przywiozłam swoje dzieci z powrotem, brzmi nieco dziwnie. Z jednej strony, jako piosenkarka, aktywistka i obywatelka, codziennie mówię im, że trwa wojna, spadają bomby, terytoria są przejmowane, a ogromna liczba ludzi umiera – ale mimo wszystko zdecydowaliśmy się nie bać, tylko walczyć.
Ukraina otrzymała pakiet pomocowy od USA, ale nasza główna bitwa o zwycięstwo jest wciąż przed nami. Co daje Ci nadzieję i sprawia, że wierzysz, że Rosja nie wygra tej wojny?
Nasza siła tkwi w tym, że mimo wszystko żyjemy, tworzymy muzykę, walczymy o naszą kulturę i w żaden sposób nie dajemy im szansy o nas zapomnieć. Od płyty „QIRIM”, która jest teraz na międzynarodowych listach przebojów, przez nagrodzony Oscarem film „20 dni w Mariupolu” – po sport, w którym dziewczyny zdobywają medale...
Jak to wszystko ma się do wojny? Wprost. Ponieważ to wszystko to Ukraina, pokazujemy się z różnych stron.
Pokazujemy, że bez względu na pochodzenie etniczne, religię, orientację seksualną, wszyscy jesteśmy Ukraińcami



Księżna Edynburga w Buczy i w kijowskim soborze Świętej Zofii
Według Pałacu Buckingham, celem wizyty księżnej było „zademonstrowanie solidarności z kobietami, mężczyznami i dziećmi dotkniętymi wojną”. Wizyta była kontynuacją działań księżnej Zofii na rzecz osób, które padły ofiarą przemocy seksualnej związanej z konfliktem zbrojnym w Ukrainie.
Księżna spotkała się z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim i pierwszą damą Oleną Zełenską. Odwiedziła również sobór św. Zofii w Kijowie i miasto Bucza, gdzie oddała hołd pochowanym tam ofiarom rosyjskiej okupacji. W Ambasadzie Brytyjskiej w Kijowie rozmawiała z ofiarami przemocy seksualnej dokonanej przez rosyjskich wojskowych.
Para prezydencka podziękowała księżnej za wizytę.
– Bardzo doceniamy wsparcie mieszkańców Wielkiej Brytanii, w szczególności jesteśmy wdzięczni za schronienie dla naszych uchodźców od pierwszych dni inwazji Rosji na pełną skalę. Jesteśmy również bardzo wdzięczni za wszystkie pakiety pomocy wojskowej od rządu i premierów. To niezwykle ważne dla naszego wojska – powiedział prezydent Wołodymyr Zełenski.


Kwiecień 2024 w obiektywie














Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Wpłać dotację