Od 18 lat pomaga potrzebującym. Adriana Porowska jest znaną w Polsce pracowniczką socjalną, dyrektorką Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej i wolontariuszką. Przed inwazją na pełną skalę ratowała bezdomnych w Warszawie. Po wybuchu wojny pomagała Ukraińcom, którzy uciekli do Polski przed rosyjskimi bombami. I ciągle to robi.
Natalia Żukowska: W Warszawie wzrosła liczba bezdomnych. Wśród nich są m.in. Ukraińcy. Kim są ci ludzie? Dlaczego wybierają takie życie?
Adriana Porowska: Nikt nie wybiera bezdomności. Często są to ludzie z problemami psychicznymi. Nie mają siły woli i chęci walki o poprawę swojego losu. Wielu osobom, które przyjeżdżają do Polski, by ukryć się przed wojną, jest bardzo ciężko. Nie mówią po polsku, niektórzy stracili majątek, a nawet krewnych. Nie mają poczucia bezpieczeństwa. Do niedawna takie osoby miały zapewnione mieszkania tymczasowe. Teraz jednak takich możliwości jest coraz mniej. Ceny wynajmu w Polsce, a zwłaszcza w Warszawie, drastycznie wzrosły. Za małe mieszkanie o powierzchni 40 metrów kwadratowych trzeba zapłacić cztery tysiące złotych. Do tej kwoty należy doliczyć tzw. kaucję za miesiąc lub nawet dwa. Czyli, aby wynająć mieszkanie, człowiek musi mieć 10 tysięcy złotych. Dla wielu ludzi jest to bardzo trudne. Inną kategorią osób, które trafiają na ulicę są osoby uzależnione od alkoholu i narkotyków. Tutaj staramy się zaangażować pomoc psychologiczną i terapeutyczną. Przy okazji szukamy specjalistów mówiących po ukraińsku, żeby ludzie mogli rozmawiać o swoich problemach w ojczystym języku.
NŻ: Pomagacie uchodźcom z Ukrainy od początku wojny. Jak ta pomoc wyglądała?
AP: Od pierwszych dni wojny byłam na Dworcu Zachodnim i koordynowałem pracę. Wyobraź sobie, że codziennie spotykaliśmy tam od 8 do 10 tysięcy ludzi. Potrzebowali prawie wszystkiego. Ci ludzie siadali na ławce lub na swoim dobytku i mówili: "Nie wiem, co dalej robić". Byli też tacy, którzy chcieli wyjechać do innego kraju europejskiego do swoich krewnych lub tych, którzy zaoferowali im azyl. Im również pomagaliśmy. Ale pewnego dnia zauważyłam, że wokół panował chaos: wszyscy gdzieś biegali i nie było jasne, kto tu rządzi. Tak wpadłam na pomysł, by podzielić wolontariuszy na trzy grupy. Najważniejsi byli ci, którzy mówili po ukraińsku lub rosyjsku. Ci ochotnicy nosili czerwone kamizelki. Niebiescy to ci, którzy pomagali nosić walizki i wspierali osoby niepełnosprawne. Wolontariusze w zielonych kamizelkach podchodzili i oferowali pomoc na miejscu. Mieliśmy ulotki z mapą dworca, na której zaznaczone były miejsca z darmowym Wi-Fi, toalety, punkty wydawania kart telefonicznych, punkty z jedzeniem i herbatą oraz miejsca odpoczynku.
NŻ: Spotkała Pani tysiące ludzi. Jaka historia zrobiła na Pani największe wrażenie?
AP: Kiedyś na dworcu autobusowym zatrzymała mnie starsza kobieta. Miała ponad 80 lat. Ledwo mogła chodzić. Chwyciła za rękę i poprosiła, żebym pomogła jej nieść bagaż. Okazało się, że jej autobusu nie było. Myślała, że odjechał. Krzyczała, że są w nim dzieci. Wyobraź sobie: stacja jest ogromna, panuje duży ruch, a jej autobus odjechał. Po 40 minutach szukania okazało się, że zaparkował w innym miejscu. Czekały w nim wnuki babci: najstarszy wyglądał na 10 lat, mieli wiele rzeczy, w tym materac przewiązany sznurkiem.Pamiętam też 20-letnią dziewczynę. Spotkaliśmy ją na dworcu, jechała do Paryża do mężczyzny, któego poznała w mediach społecznościowych. Zapytałam: - Czy to na pewno jest dobry pomysł, żeby jechać do kogoś, kogo nie znasz? Nie wiesz, kim jest. Na szczęście zadzwoniła do rodziców: - Oni też uważają, ze to zły pomysł.Co mam robić?Miała tylko jeden mały plecak, w nim najpotrzebniejsze rzeczy. Znależliśmy jej mieszkanie, pracę i szkołę.
W podziękowaniu przyniosła mi ukraińską tabliczkę czekolady. Jak mogłam się nie rozpłakać? W końcu wyjechała do Holandii. Nadal utrzymuję z nią kontakt. Takich historii jest wiele.
NŻ: Jak zmienił się stosunek Polaków do Ukraińców?
AP: W rzeczywistości stosunek do Ukraińców się nie zmienił. Są tylko ludzie, którzy mają tendencję do pisania negatywnych komentarzy, na przykład w mediach społecznościowych. Kiedy je widzę, od razu piszę, co myślę. Staram się reagować i pokazywać, że to nie jest opinia większości Polaków. Nie zdziwiłabym się, gdyby ci, którzy piszą negatywne rzeczy o Ukraińcach, byli przedstawicielami rosyjskiej propagandy. Ich celem jest sianie paniki i wrogości między Polakami a Ukraińcami. Chcą pokazać, że Ukraińcy nas wykorzystują albo że Polacy krzywdzą Ukraińców. Wszyscy wiemy, że w każdym kraju są dobrzy i źli ludzie. Tak jak w Polsce i w Ukrainie.
NŻ: Według najnowszych badań społecznych prawie 70% Polaków popiera przyjęcie uchodźców z Ukrainy, a 25% jest temu przeciwna. Takie są są wyniki sondażu CBOS. Jak Pani zdaniem wygląda obecnie sytuacja z poparciem Polaków dla Ukraińców?
AP: Wciąż jesteśmy na Dworcu Zachodnim w Warszawie. Mamy zgodę wojewody mazowieckiego. Wraz z początkiem zimy liczba Ukraińców podróżujących do Polski może wzrosnąć. Będziemy obecni na dworcu co najmniej do końca lutego. Obecnie potrzeby i zakres pomocy są różne. Generalnie pomagamy w nauce języka polskiego i znalezieniu pracy. Mamy ukraińską przestrzeń coworkingową. Zorganizowaliśmy miejsca pracy dla dziewczyn z Ukrainy. Wynajęłyśmy pokój i teraz pracuje tam fryzjerka, dziewczyny robią manicure, jest kosmetyczka. Kobiety mogą zarabiać pieniądze. Kiedy przychodzę do nich na kawę, robię sobie paznokcie. Mamy też możliwość wynajmowania mieszkań dla kobiet z dziećmi. To wszystko dzięki mojemu projektowi z Tajwanem. Jesteśmy organizacją katolicką, ale zaprzyjaźniliśmy się z buddystami, którzy przekazują pieniądze na pomoc kobietom z Ukrainy. Mamy kilka takich mieszkań. Spotykaliśmy też czasem nastolatki bez opieki na dworcu. W Polsce, zgodnie z prawem, dzieci poniżej 18 roku życia są nieletnie. Takie dzieci mogą więc zostać objęte dozorem policyjnym. Ale żeby tego uniknąć, czasami zabierałam je do swojego domu. Później przyjeżdżali po nie rodzice.
NŻ: Czy przybywają teraz nowi uchodźcy? Kim są i skąd pochodzą?
AP: Trzy tygodnie temu tak było. Jednak teraz nie wszyscy proszą o pomoc wolontariuszy. Czasami ktoś przychodzi na herbatę, po kanapkę lub po prostu odetchnąć, wydrukować bilet i porozmawiać. Czasami ktoś przychodzi tylko zmierzyć ciśnienie krwi lub wziąć tabletkę na ból głowy. Każdego dnia przychodzi około 160 osób. Niektórzy wracają do Ukrainy. Są też tacy, którzy wrócili z Ameryki do Polski. Znam dwie takie rodziny. Jedna wróciła po miesiącu. Zdali sobie sprawę, że w Ameryce na pewno będzie im trudniej. Pomogłam im znaleźć pracę i wynająć dom.
NŻ: Co daje Ci siłę?
AP: Zaczęłam pracować w 2006 roku. Kiedyś dziennikarz zapytał mnie o to, a ja mu powiedziałam, że mój mąż był bardzo zirytowany moją ciągłą nieobecnością w domu. Pomaganie jest po prostu częścią mojego życia. Zawsze byłam osobą, która pomagała innym. Nie mogę stać z boku, gdy ktoś ma kłopoty lub gdy dzieje się niesprawiedliwość. Po prostu kocham ludzi. Niedawno przechodziłam obok stacji kolejowej ze znajomym. Na jednej z ławek zauważyłam matkę z dwójką dzieci i kotem. Poprosiłam znajomego, żeby na mnie poczekał, podeszłam do nich i porozmawiałam. Okazało się, że siedzieli tam od dwóch dni. Zjedli kanapki, ktoś przyniósł im herbatę, ale nikt ich nie zapytał, czy mają dokąd pójść. Mój przyjaciel powiedział wtedy do mnie: "To niesamowite, że ich zauważyłaś. Widzisz rzeczy, których inni ludzie nie widzą".
NŻ: Jak rodzina reaguje na Twoją pracę?
AP: Mam męża i syna. Są przyzwyczajeni do tego rytmu życia. Syn praktycznie dorastał tam, gdzie pracuję. Kiedy był mały, bardzo często chorował, więc był tutaj ze mną. Kiedyś był nawet o nim reportaż. Dziennikarze, którzy przyszli nakręcić materiał o bezdomnych, zauważyli go i zapytali: "Wiesz, kto to jest bezdomny?". Odpowiedział, że to Józef, Marian i pan Krzysztof. Znając imiona tych wszystkich ludzi, jako dziecko nie potrafił zdefiniować pojęcia "bezdomność", ale znał ich marzenia i potrzeby. Teraz ma 17 lat, uprawia różne sporty i ma wielu przyjaciół. Nie wiem, kim zostanie w życiu. Ale myślę, że pewnego dnia będzie robił to co ja. Czasami mówię mu, żeby został weterynarzem, bo te koty potrzebują pomocy, albo prawnikiem, a wtedy będzie pomagał mi w skomplikowanych sprawach. A może zostanie lekarzem? Wtedy razem pojedziemy do Afryki pomagać ludziom.
NŻ: O czym należy pamiętać pomagając innym?
AP: Przede wszystkim wystarczy zapytać: "Jak mogę ci pomóc?". To nie jest trudne. Kiedyś spotkałam parę na stacji kolejowej, przez długi czas nie odpowiadali na to pytanie. Długo nie chcieli powiedzieć, dokąd się wybierają. W końcu zwierzyli się, że do Rosji. To była dla nich trudna decyzja, ale zostali tam ich dwaj synowie. I powiedzieli, że nie mają nic i nikogo innego. Oczywiście nie miałam prawa ich powstrzymywać. W takich przypadkach po prostu mówię ludziom, jakie jest ryzyko, jeśli podejmą konkretną decyzję. Ale wybór należy do człowieka.
NŻ: Przypuszczałaś, że w kraju sąsiadującym z Polską wybuchnie tak krwawa wojna?
AP: Nie przyszło mi to do głowy. A teraz wiem, że coś takiego może się zdarzyć w całej Europie. Rosja i Białoruś są ogromnym zagrożeniem dla nas wszystkich. Musimy coś z tym zrobić i być przygotowani. Ale musimy też mieć wielu przyjaciół. Wierzę, że przyjaźń polsko-ukraińska przetrwa, choć widzę, co się dzieje na granicy. Rozumiem pracowników firm transportowych, każdy walczy o swoje interesy. Ale moim zdaniem sprawa blokady musi być bardzo szybko rozwiązana przez naszych przywódców, ukraińskich i polskich, by nie wykorzystywała tego rosyjska propaganda. Bo zarówno Ukraińcy, jak Polacy mogą na tym bardzo ucierpieć. Dla mnie byłaby to wielka osobista porażka, ponieważ wiele poświęciłam w ciągu tych dwóch lat. Nie pracowałam przez 8 godzin dziennie, pomagałam przez 20 godzin non stop. Poświęciłam życie zawodowe i osobiste. I wiem na pewno, że moja przyjaźń z Ukraińcami jest silna i szczera.
NŻ: O czym marzysz?
AP: Zawodowo mam dwa marzenia. Pierwszym jest posiadanie budynku, w którym mogłabym zorganizować opiekę przedszpitalną i poszpitalną dla osób samotnych. To duży projekt, potrzebuję na niego 6 milionów złotych. Bardzo też chciałbym stworzyć centrum wolontariatu dla całego świata. Szkoliłabym w Polsce ludzi, którzy chcą być wolontariuszami i mogliby natychmiast pojechać na miejsce jakiejś katastrofy humanitarnej. A osobiście? Chciałbym, żeby mój syn był dobrym, mądrym, szczęśliwym człowiekiem. Moja siostra ma urodzić kolejne dziecko w maju - chciałabym, żeby urodziło się zdrowe i żeby to była dziewczynka, ponieważ do tej pory rodziłyśmy tylko chłopców. No i oczywiście marzę o tym, żeby wojna się skończyła, żeby Polską rządzili rozsądni ludzie i byśmy razem pokazali siłę i jedność, co sprawi, że Putin szybciej się wycofa. Świat musi nam pomóc pokonać to zło.
Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!