Exclusive
20
min

Po lotnisku w Doniecku Lonia napisał, że zakochał się w śmierci

Pięć lat temu 36-letni ukraiński reżyser filmowy Łeonid Kanter popełnił samobójstwo. Trudno wyjaśnić, dlaczego ten odnoszący sukcesy mężczyzna i ojciec trójki dzieci nagle zrobił coś takiego. Diana Karpenko, była żona reżysera, uważa, że to cena, jaką jej rodzina musiała zapłacić za pracę Leonida w strefie działań wojennych. I za kręcenie przez niego filmu dokumentalnego na lotnisku w Doniecku, gdzie Leonid patrzył na śmierć ukraińskich

Daria Górska

Filmowiec i podróżnik Łeonid Kanter (z aparatem fotograficznym) po powrocie z lotniska w Doniecku z żołnierzami. Zdjęcie z Facebooka

No items found.

16 stycznia na Ukrainie obchodzony jest Dzień Pamięci Obrońców Lotniska w Doniecku. Nasi chłopcy bronili tej twierdzy przez 242 piekielne dni - dopóki nowy terminal nie został wysadzony przez wroga i zawalił się, grzebiąc pod gruzami ukraińskich "cyborgów". Legendarna fraza: "Ludzie wytrzymali, beton nie" pochodzi z filmu "Ochotnicy Bożej czwórki", jedynego dokumentu, który został nakręcony bezpośrednio na lotnisku podczas walk. Jego reżyser, Łeonid Kanter, zaryzykował wejście w sam środek walk, uzbrojony jedynie w kamerę.

Kanter to znany podróżnik, reżyser, producent i weteran ATO. Jest autorem filmu biograficznego "Człowiek z taboretem", w którym swoej podróże autostopem ku czterem oceanom: Spokojnemu, Atlantyckiemu, Indyjskiemu i Arktycznemu artysta wieńczy siadaniem na taborecie - symbolu wolności - na brzegu każdego z nich (film dokończył po śmierci reżysera jego przyjaciel Jarosław Popow). Kanter jest również założycielem artystycznej wioski Obyrok w regionie Czernihowa w Ukrainie, która stała się miejscem wielu festiwali artystycznych, szkół edukacyjnych i pokazów filmowych, występów i wydarzeń ekologicznych, co roku przyciągających setki ludzi z całego świata.

Jako filmowiec Łeonid Kanter jest najbardziej znany ze swoich filmów dokumentalnych "Ochotnicy Bożej czwórki" (2015) o obrońcach lotniska w Doniecku i "Mit" (2017) o światowej sławy ukraińskim śpiewaku operowym Wasylu Slipaku, który zginął na froncie. Łeonid miał pseudonim "Tarantino".

W czerwcu 2018 roku 36-letni Łeonid popełnił w wiosce Obyrok samobójstwo, a moment swojej śmierci nagrał kamerą wideo. To był szok dla wszystkich, którzy go znali: dlaczego młody, przystojny, odnoszący sukcesy mężczyzna, ojciec trójki dzieci, nagle postanowił odebrać sobie życie. Diana Karpenko, była żona reżysera i matka trójki jego dzieci, uważa, że to jest cena, którą jej rodzina musiała zapłacić za pracę Łeonida w strefie działań wojennych. I za filmowanie na lotnisku w Doniecku śmierci ukraińskich żołnierzy.

Od lewej: Łeonid Kanter, lider Prawego Sektora Dmytro Jarosz i Iwan Jasnyj. Lotnisko w Doniecku, listopad 2014. Zdjęcie z Facebooka

Mężczyzna z taboretem i kamerą

- Lonia postanowił udać się do strefy walk, choć nie miał żadnego doświadczenia wojskowego - mówi nam Diana. - Do wstąpienia do Gwardii Narodowej zachęcił go Myrosław Haj, kolega ze studiów i przyjaciel. Nawiasem mówiąc, to dzięki niemu poznaliśmy się z Lonią.

- Byłam wtedy w 11 klasie, uczęszczałam na zajęcia do studia teatralnego, w którym uczył Miryk. Obaj wykładali też na Uniwersytecie Teatru, Kina i Telewizji Karpenka-Kary, przyjaźnili się. Kiedy Łeonid zdecydował się pojechać na swoją pierwszą "taboretową" wycieczkę, Myrosław pojechał z nim. Wcześniej Myrosław przyszedł do naszego studia z plecakiem i z entuzjazmem powiedział: "Ten plecak zobaczy Paryż!". Też bardzo chciałam pojechać na taką wycieczkę, ale nie wierzyłam, że to realne. Potem wstąpiłam na uniwersytet i dołączyłam do tej ich imprezy. Lonia z przyjaciółmi i taboretem popłynęli na Ocean Atlantycki, później na Ocean Spokojny. Na trzecią wyprawę, na Ocean Arktyczny, już mnie zaprosił. To właśnie na tej wyprawie narodziło się między nami silne uczucie. Wróciłam z wyprawy w ciąży, z Magdaleną, i pobraliśmy się.

Leonid na wycieczce nad ocean. Zdjęcie z Facebooka

W 2007 roku Leonid opuścił swoje wygodne mieszkanie w Kijowie i pracę w studiu filmowym Lizard films i przeprowadził się wraz z ciężarną żoną do na wpół opuszczonej wioski Obyrok w obwodzie czernihowskim. Tutaj zbudowali artystyczną farmę, gdzie zamiast miejskiego betonu i zanieczyszczeń mają czystą wodę, świeże powietrze i warzywa ze swojego ogrodu. Kiedy w 2014 r. wybuchły walki w Donbasie, Leonid Kanter zgłosił się na ochotnika do Gwardii Narodowej.

Diana i Łeonid we wsi Obyrok. Zdjęcie z prywatnego archiwum

- Nie byłam zadowolona z jego decyzji - przyznaje Diana - ale też nie odmówiłam. I nie było do końca jasne, co dzieje się na wschodzie. To nie tak jak teraz, kiedy ludzie są bombardowania i lecą pociski. Z wiadomości w mediach wyglądało to na coś w rodzaju kontynuacji Majdanu - przywożono broń, działały grupy wywrotowe. Potem pojawiły się czołgi i pojazdy opancerzone. Oczywiście martwiłam się, zwłaszcza że szkolenie w Lwowie trwało zaledwie dwa tygodnie. Czego można nauczyć osobę, która przez całe życie była pacyfistą i nigdy nie trzymała broni w rękach, w tak krótkim czasie?

Początkowo został umieszczony na posterunku kontrolnym, miał sprawdzać pojazdy. Potem dwóch zwiadowców z jego oddziału zginęło podczas misji bojowej, a ich śmierć mocno dotknęła Lonię. Wrócił stamtąd zły i rozczarowany - miał już dość arogancji dowódcy i nieporządku w armii. A ponieważ nie tylko obserwował, ale także to wszystko filmował, zbierając materiał do dokumentu "Wojna na własny koszt", jego relacje z dowódcą były bardzo napięte.

Łeonid na punkcie kontrolnym na tle billboardu, który namalował z przyjacielem. Ludzie chętnie robili sobie tu zdjęcia. Zdjęcie z Facebooka

Łeonid opuścił Gwardię Narodową. Zdał sobie sprawę, że dokumentalista jest znacznie bardziej skuteczny niż żołnierz, bo może relacjonować ważne wydarzenia. Rozpoczął pracę nad filmem, który pokazywał w różnych jednostkach.

Ze wspomnień Łeonida Kantera: "Jeździłem do wielu batalionów, ale kiedy trafiłem do Prawego Sektora, byłem zdumiony. Nie było tam szefów idiotów, którzy chcieli tylko wydawać rozkazy, nie było "towarzyszy". Chłopaki witali się słowami: "Chwała Ukrainie!" i wspólnie się modlili. A główną nagrodą dla nich była możliwość pójścia na front. Zdałem sobie sprawę, że chcę nakręcić film o DUK [Ukraiński Korpus Ochotniczy - red.], a Dmytro Jarosz pozwolił mi pojechać i nakręcić wszystko, co chciałem. Spaliśmy z chłopakami, jedliśmy razem i chodziłem z nimi na patrole. Z moim współreżyserem Ivanem Jasnijem nakręciliśmy kawałek - przywieźliśmy go do Kijowa, rozebraliśmy na części, napisaliśmy scenariusz, a potem wróciliśmy do ATO. I tak cztery razy. Za czwartym razem wiedziałem, że jadę na lotnisko w Doniecku".

Już od progu zdałam sobie sprawę, że patrzę na inną osobę

- W tym czasie Lonia i ja mieliśmy już bardzo napięte relacje - przyznaje Diana. - Nie zawsze znajdowaliśmy wspólny język i często się kłóciliśmy. Myślałam o złożeniu pozwu o rozwód, lecz on z nienacka pojechał na lotnisko w Doniecku. Bez broni, tylko z kamerą. I wpadł - znam go - w wir wydarzeń. Od czasu do czasu wysyłał mi +, że żyje. Raz napisał "Żywy. Kocham". Bardzo się o niego martwiłam. Nie jestem osobą religijną, nie znam żadnych modlitw poza "Ojcze Nasz", ale wtedy modliłam się cały czas. I prawdopodobnie go wymodliłam.

Najgorzej było w dniu, kiedy Rosjanie zaczęli otaczać lotnisko. Lonia powiedział mi później, że nasi ludzie czekali na pomoc, ale ona nigdy nie nadeszła. "Bohema" [aktor i reżyser Andrij Szaraskin, dowódca jednej z kompanii bojowych Prawego Sektora - red.] postanowił udać się do terminalu, gdzie pozostawiono nasz sprzęt, bronić go i odeprzeć atak wroga. Tylko kilku chłopaków zgodziło się pójść, a wśród nich był oczywiście Łeonid. Kiedy chłopaki wrócili z terminalu i przyszli do dowódcy 5. kompanii, Walerija Czobotara, ten bardzo ich zbeształ za lekkomyślność. To sytuacja znalazła się w filmie "Ochotnicy z Bożej czwórki", kiedy dowódca mówi: "Ta wojna nie jest po to, byście wszyscy tu zginęli. Jest po to, byście wrócili żywi i wychowali swoje dzieci".

Леонід з родиною. Фото з приватного архіву

- Kiedy Lonia wrócił do domu żywy, byłam bardzo szczęśliwa. Ale w chwili gdy go zobaczyłam zdałam sobie sprawę, że patrzę już na inną osobę. Jego oczy były rozbiegane, był czarny i wychudzony i w niczym nie przypominał tamtego energicznego i wesołego Loni. Dziś wiemy już, czym jest zespół stresu pourazowego. Wtedy wiedziałam tylko to, że mój mąż bardzo się zmienił. Jednak na fali tej radości, że wrócił żywy, zaczęliśmy rozmrażać nasz związek i zdecydowaliśmy się na trzecie dziecko.

- Myślałam, że po mojej drugiej córce, Patagonii, która urodziła się w taksówce podczas podróży do Argentyny, nic mnie już w ciąży i porodzie nie zaskoczy. Ale się myliłam. Z synem Darianem też mamy wyjątkową historię: w momencie poczęcia "zamówiłam", że będzie chłopcem z ciemnymi włosami i jasnymi oczami. Nie mogłam tylko określić, czy powinny być niebieskie, czy zielone. Teraz jego oczy raz są niebieskie, innym razem zielone - zależy od światła. Miałam z nim niesamowitą więź, odkąd byłam z nim w ciąży. Kiedy np. nie mogłam zdecydować, czy chcę, aby mąż był obecny przy porodzie, w ostatniej chwili syn dał mi znać, że tak, chce jego obecności.

Lonia przyjechał do Kijowa późnym wieczorem (był wtedy w Obyroku) - a ja byłam bliska porodu, bo "uzgodniłam" z Darianem, że urodzi się w dniu przesilenia letniego. 21 czerwca, kiedy pojawiły się  zaczęły się pierwsze oznaki skurczów, powiedziałam: "Synu, jestem bardzo zmęczona. Poczekajmy do rana". I urodziłam rano.

Łeonid i Diana z dziećmi we wsi Obyrok. Zdjęcie z prywatnego archiwum

- Przez pierwsze sześć miesięcy po narodzinach Dariana Lonia latał jak na skrzydłach, a w naszej rodzinie panowała harmonia, miłość i spokój. Ale się skończyło. Teraz wiem, że jeśli nic nie zrobisz z PTSD, to nie ustąpi samoistnie i może skutkować czymś gorszym później. W przypadku Loni doprowadziło to do strasznej tragedii.

Później, po jego śmierci, przypomniałam sobie, co do mnie napisał po walkach na lotnisku w Doniecku, kiedy był za granicą. Było tam zdanie: "Zakochałam się w śmierci". Na początku nie zrozumiałam, potem byłam przerażona i odpisałam: "Myślisz o samobójstwie? Wyobrażasz sobie, co się stanie z dziećmi, ze mną?". Szybko zmienił temat i nigdy więcej o tym przy mnie nie mówił. Ale wygląda na to, że ta myśl była w jego głowie, a dzwonki alarmowe wciąż dzwoniły.

W reakcji na jakiś niewinny żart Lonia potrafił się wściec i wyjść, trzaskając drzwiami. Widok zwykłego przedmiotu - na przykład karty bankomatowej, której zapomniałam w domu - potrafił wpędzić go w dziką agresję. Poszłam do psychoterapeutki. Powiedziała: "Nie mogę wydać diagnozy na odległość, ale z opisu brzmi to jak PTSD. Masz dwa wyjścia: rozwieść się albo nauczyć się z tym żyć". Próbowałam się nauczyć. Nie reagować na ostre ataki na mnie i dzieci, nie brać obelg do siebie. Kiedy emocje opadły, spokojnie wyjaśniłam Loni, że nie może tak traktować mnie i dzieci. Czasami wydawało mi się, że nie do końca pamiętał te swoje emocjonalne reakcje i myślał, że wszystko jest w porządku. Zaczął nawet przepraszać, ale jego zachowanie nie zmieniło się jakoś radykalnie.

Kilka razy zaczynałam rozmowę o tym, żeby poszukał pomocy u specjalisty. "Dlaczego miałbym chodzić do terapeuty? Czy ja zwariowałem? Przecież nic mi nie dolega" - słyszałam w odpowiedzi. Coraz trudniej było się z nim komunikować, zwłaszcza gdy pracował nad swoimi filmami.

Ze wspomnień Łeonida Kantera: "Najbardziej przerażający był montaż. A raczej kontrast między wojną a spokojnym życiem. Bo kiedy wracasz z frontu, masz kilka dni, żeby się przestawić, uciec. A kiedy montujesz, siedzisz tam cały dzień, doświadczając tych emocji w kółko. A potem wychodzisz na zewnątrz i wydaje ci się, że w Kijowie nie ma wojny. Wszyscy spacerują, bawią się, śmieją. I to jest niezwykle trudne".

W liście pożegnalnym Lonia napisał, że zawsze mnie kochał

- Kontynuowałyśmy wspólne projekty: Festiwal Chleba w Obyroku, filmy (reprezentowałam "Ochotników Bożej czwórki" w Iranie, wyprodukowałam i współfinansowałam film "Mit"), ale czułam, że oddalamy się od siebie - kontynuuje Diana. - Miałam też własne projekty: Eksperyment Edukacyjny i obozy letnie, a także trójkę dzieci, które były głównie na mojej głowie. A to ciągłe napięcie gdy nie wiesz, kiedy Lonia może się zdenerwować, było nie do zniesienia.

W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie znam już mężczyzny, z którym kiedyś wzięłam ślub i miałam dzieci. Ostrzegłam Łeonida, że wycofuję się ze wszystkich naszych wspólnych projektów i złożyłam pozew o rozwód. Separacja i mój wyjazd z Obyroku nie były łatwe. Przez pierwsze dziewięć miesięcy w ogóle się nie widywaliśmy, a ja unikałam jakiejkolwiek komunikacji. Dopiero po tym, jak w kwietniu napisał do mnie list z przeprosinami, spotkaliśmy się kilka razy - krótko, w sprawach służbowych. Na przykład kiedy musiałam wyrobić córce paszport - Lonia zamierzał pojechać z dziećmi na wycieczkę do Ameryki we wrześniu 2018 roku. Ale trzy miesiące wcześniej, w czerwcu, znaleziono go martwego w Obyroku. Zastrzelił się.

Przed śmiercią zostawił kilka listów pożegnalnych, z których jeden był przeznaczony dla mnie. Napisał, że zostawia nam pieniądze i gdzie są kluczyki do samochodu. Było też zdanie: "Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi po tym wszystkim, zawsze cię kochałem".

- Jak myślisz, co było powodem jego samobójstwa?

- Jak wyjaśniła mi psychoterapeutka, zdarza się, że człowiek podejmuje taką straszną decyzję pod wpływem emocji, kiedy wydaje mu się, że nie poradzi sobie z sytuacją. Zupełnie inaczej jest, gdy myśli o samobójstwie pojawiają się w głowie od dłuższego czasu. Zazwyczaj jest to cały zestaw przyczyn, które ostatecznie przeradzają się w program autodestrukcji, który może być wywołany przez jakieś trudne wydarzenie. Myślę, że lotnisko w Doniecku było takim wyzwalaczem dla Leonida. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, powiedział, że lepiej umrzeć młodo i zażartował: "Nie daj Boże, żebym dożył starości".

Łeonid w Słowiańsku w 2014 r. Fot: Facebook

Być może wpłynęła na niego przedwczesna śmierć ojca, który osierocił go w dzieciństwie. Być może przyczynił się do tego kryzys wieku średniego - zwłaszcza biorąc pod uwagę barwne życie, jakie mieliśmy z Łeonidem. Dużo podróżowaliśmy, mieszkaliśmy w różnych miejscach, mieliśmy różne doświadczenia. Być może myślał: Co dalej? Czego jeszcze mogę doświadczyć na tej planecie w tym ludzkim wcieleniu? Ale i tak uważam, że doświadczenie wojny miało największy wpływ na Lonię.

- Niestety wiele osób cierpiących na zespół stresu pourazowego nie szuka pomocy psychologicznej, wierząc, że ich psychika sama sobie poradzi. Ale tylko specjaliści mogą poradzić sobie z PTSD. Nie rozmawiałam z Leonidem przez ostatni rok, ale z Facebooka wynikało, że ma się bardzo dobrze. Dużo podróżował, jego pokazy filmowe były wypełnione po brzegi. Teraz zdaję sobie sprawę, że były w nim dwie różne osoby. Jedna planowała jesienną podróż do USA z dziećmi i organizowała pokazy swojego nowego filmu, druga przygotowywała się do samobójstwa. To, że było planowane, odkrył po fakcie przez Myrosław Haj. Przeprowadził dochodzenie i przesłuchał wszystkich swoich kolegów i przyjaciół, którzy ostatnio mieli kontakt z Łeonidem. Ustalił, że Lonia cierpiał na ciężką depresję. Niestety w naszym społeczeństwie depresja nie jest postrzegana jako poważny problem, którym należy się zająć.

Teraz żyję tu i teraz

- Co stało się z Obyrokiem po śmierci Loni?

- Przez pierwsze sześć miesięcy nic tam nie robiłem, to byłoby dla mnie zbyt trudne. Ale potem zdałem sobie sprawę, że nasza artystyczna wioska żyje już własnym, niezależnym życiem. Wokół Obyroka utworzyła się społeczność, ludzie rozpoczęli wspólne projekty, przyjaźnie, a kilka par nawet się pobrało. Ja też się zaangażowałam: zaczęłam organizować obozy dla dzieci, festiwale i spotkania z przyjaciółmi. Podczas pandemii przeniosłam się nawet na farmę - tutaj było więcej wolności. Jednak wraz z rozpoczęciem inwazji na pełną skalę działalność w Obyroku znowu ustała. Część mężczyzn jest teraz na froncie, a niektóre rodziny, tak jak my, przeniosły się do innych krajów.

- Jak to się stało, że znalazłaś się w Polsce?

- Pod koniec stycznia 2022 roku codziennie oglądałam wiadomości, słuchałam opinii o możliwym wybuchu wojny. Byłam tak zaniepokojona, że zabrałam dzieci i wyjechałam do zachodniej Ukrainy. Trochę się uspokoiłam, więc 24 lutego mieliśmy właśnie wracać do Kijowa... Gdzie jechać - to była kwestia otwarta. Mam wielu znajomych i przyjaciół na całym świecie. Zapraszali mnie do różnych miast i krajów, ale wybrałam Polskę.

Diana i jej dzieci mieszkają obecnie w Warszawie. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Znajoma napisała, że da nam schronienie na miesiąc w mieszkaniu swoich przyjaciół. To była dobra opcja, aby się zatrzymać i zdecydować, co dalej. Nadal tu mieszkamy. Warszawa jest o wiele wygodniejsza do życia niż Kijów, a co najważniejsze, mogę tu zapewnić moim dzieciom o wiele więcej bezpieczeństwa. Znalazłam szkołę waldorfską dla dzieci, taką samą jak ta, do której chodziły w Kijowie [to najbardziej rozpowszechniony niezależny system edukacji na świecie - przyp. aut.]. Jeśli chodzi o mnie, kiedy trochę doszłam do siebie, zaczęłam myśleć o tym, co mogę zrobić, aby nie tylko zarobić pieniądze, ale także przynieść korzyści Ukrainie. Pracowałam nad serialem o adaptacji ukraińskich dzieci w polskich szkołach, a teraz wraz z moim zespołem stworzyliśmy internetowy projekt edukacyjny - wykłady o tradycjach Bożego Narodzenia i Nowego Roku w Ukrainie dla dzieci i dorosłych. Rozpoczynamy też regularny kurs języka ukraińskiego i literatury dla dzieci osób wewnętrznie przesiedlonych oraz dla emigrantów, którzy przebywali za granicą przez długi czas i zaczynają tracić swój ukraiński.

Po śmierci Loni, a zwłaszcza po inwazji na pełną skalę, miałam bardzo silne poczucie, że życie jest skończone: budzę się z myślą, że muszę zrobić to i tamto, a może jutro umrę. Wcześniej by mnie to przerażało. Ale teraz zdaję sobie sprawę, że nie powinnam robić odległych planów, lecz żyć tu i teraz. I bez względu na to, jak jest ciężko, bez względu na to, jak bardzo jest to bolesne, musisz codziennie znajdować powody do radości. I sprawiać, by każdy dzień był tak piękny, jak to tylko możliwe.

No items found.

Ukraińska dziennikarka, była felietonistką gazety Fakty, zajmowała się głośnymi sprawami karnymi i ważnymi problemami społecznymi, publikowała wywiady z wybitnymi osobistościami. Podczas operacji antyterrorystycznej zgłosiła się na linię frontu. Pracowała jako dziennikarka radiowa, aktorka teatru byłych skazanych „Postscript”, dyrygentka chóru kościelnego i tłumaczka gościnna w Strefie Wykluczenia w Czarnobylu.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Przed inwazją miała spokojną pracę, ale gdy przyszli Rosjanie, nie mogła już usiedzieć na miejscu. Najpierw wstąpiła do obrony terytorialnej, później do regularnego wojska – do 118 brygady. Została snajperką.

Niby dlaczego mam uciekać?

Przed inwazją pracowałam jako administratorka w serwisie samochodowym we Lwowie – mówi Anastazja. – Rodzice bardzo chcieli, bym z moim 5-letnim synkiem wyjechała za granicę. Byłam już rozwiedziona, cała odpowiedzialność za niego spadła na moje barki.

Siedzieliśmy w autobusie, czekając w kolejce na granicy. Płakał, nie chciał wyjeżdżać, zresztą ja też nie. Wtedy pomyślałam: „Niby dlaczego mamy uciekać z własnego domu?”. Wzięłam go na ręce i powiedziałam: „Wracamy”.

Wróciłam do mojej pracy, ale czułam, że nie jestem na swoim miejscu. Pracowałam w dzień, a w nocy pomagałam w punktach kontrolnych, prawie nie spałam. Razem z przyjaciółką zaczęłyśmy uczęszczać na kursy wojskowe; organizowali je oficerowie obrony terytorialnej. Nikomu nic nie mówiąc, zdecydowałyśmy się zaciągnąć. W sumie od dawna chciałam podpisać kontrakt z armią, ale czekałam, aż moje dziecko trochę urośnie. Jestem sprawna fizycznie i nie widzę siebie w biurze, w miniówce i na wysokich obcasach.

Nie chciałam iść zabijać. Chciałam bronić swojego domu, bo wiedziałam, że gdy Rosjanie do niego przyjdą, nie będzie ich obchodziło, czy jestem żołnierzem, czy cywilem. Najważniejsze będzie dla nich to, że jestem Ukrainką

Znalazłyśmy jednostkę, która zechciała nas przyjąć. To był nowo sformowany batalion.

Anastazja Sawka: „Nie chciałam iść zabijać. Chciałam bronić swojego domu ”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Na początku przydzielono nas do różnych kompanii jako snajperki piechoty. Po przeszkoleniu przenieśli nas do oddzielnej jednostki snajperskiej.

Snajper pracuje na okrągło

Tak naprawdę toczymy niestandardową wojnę. To nie tak jak podczas II wojny światowej, kiedy snajper leżał w jednym miejscu przez długi czas, obserwując i czekając. Kiedy atakujemy, to wszyscy, łącznie ze snajperem, biorą udział w ataku. Oznacza to, że nie siedzimy kilometr od pozycji wroga. Najbliższy wróg, z którym się mierzyłam, był w odległości 100 metrów. Snajper musi mieć bardzo dobre wyszkolenie fizyczne i orientację. Musisz pracować dzień i noc. Najtrudniej jest, gdy musisz patrzeć przez celownik przez długi czas. Bo kiedy odwracasz wzrok, masz mgłę przed oczami i nic nie widzisz.

Kiedyś zdarzyło się, że ja i mój towarzysz pracowaliśmy przez dwie doby bez przerwy. Po silnym ostrzale zapadła ciemność. Zrozumieliśmy, że musimy poszukać naszych. Od wybuchów w pobliżu on już nic nie słyszał, ja nic nie widziałam, przed oczami migotały mi tylko światełka. Cudem udało nam się dotrzeć do punktu dowodzenia.

„Kiedy snajper spudłuje, to nie jest koniec świata. Snajper to nie robot. Na strzelanie wpływa wiele czynników”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Snajperzy pracują w parach. Numer jeden to strzelec, numer dwa obserwator, który zapewnia wsparcie. Jeśli zobaczy, że chybiłeś, poprawia. Ale od razu powiem, że chybienie snajpera to nie koniec świata. Snajper nie jest robotem. Jest wiele czynników, które wpływają na strzelanie, np. warunki pogodowe, wiatr. Poza tym z powodu kontuzji, których już doświadczyłam, czasami trudno się skoncentrować.

Ale dostosowywaliśmy się już do tej wojny. Kiedy idziemy na misję, nie zabieramy ze sobą dwóch karabinów snajperskich, bo odległości są czasami małe i łatwiej strzelać ze zwykłego karabinu szturmowego. Dlatego to ja mam karabin snajperski, a mój dowódca karabin automatyczny i pistolet maszynowy.

Łopata – główna broń

Strzał snajpera trwa trzy sekundy, podczas szturmu trochę dłużej. W idealnej sytuacji zaraz po nim znikasz. Na ucieczkę masz co najwyżej dziesięć minut, więc zanim wyruszysz na misję, musisz przestudiować obszar i drogi ucieczki – powinno być ich kilka. Jeśli nie masz czasu uciec, musisz zawczasu się okopać i siedzieć cicho. Musisz sobie przygotować okop i tak zwaną lisią norę. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, czasem główną bronią na froncie nie jest karabin, a łopata. Jeśli chcesz żyć, musisz kopać. Nad tobą latają drony, a ty musisz się zamaskować. Czasami zakrywaliśmy miejsce zasadzki siatką maskującą i kopaliśmy na zmianę. Praca na tej wojnie jest cholernie trudna.

Drony i zmasowany ostrzał to najtrudniejsze rzeczy dla snajpera. Nie możesz długo pozostać w jednym miejscu. Ostrzał jest ciągły. To jak gra w ruletkę

Siedzisz w okopie, a wokół ciebie panuje chaos. Nie raz zostaliśmy przysypani ziemią i musieliśmy się odkopywać. Niemal po każdej akcji wracaliśmy z szokiem od wybuchu pocisków.

Praca snajpera zależy od kilku czynników. Pierwszym jest teren. Ciężko pracować zwłaszcza w rejonie Zaporoża, bo trudno tam znaleźć miejsce, z którego dobrze widać. W obwodzie donieckim jest łatwiej. Oczywiście były momenty, kiedy nasze pozycje zostały zauważone przez wroga – wtedy natychmiast zaczynał się ostrzał. W takim momencie nie możesz nic zrobić. Po prostu siadasz w jamie i przez radio informujesz dowództwo, skąd strzelają, jaki kaliber, jak często walą. Potem liczysz sekundy. W tym czasie nasze drony szukają miejsca, z którego strzela wróg, i niszczą cel. Ale to nie zawsze się udaje. Wróg też jest bardzo dobrze ukryty. Więc po prostu siedzisz i czekasz.

Najgorzej, gdy strzela do ciebie czołg. Bo nie słyszysz, jak strzela. Słyszysz już tylko wybuchy

Raz czołg wroga próbował rozwalić ziemiankę, w której byliśmy. Ale tuż przed nim spadła bomba, powstał ogromny krater i ten czołg do tego krateru wpadł.

Największy strach: niewola

Oprócz broni snajper zabiera ze sobą stację pogodową, dalmierz, noktowizor, saperkę, kamuflaż, jedzenie, wodę i amunicję. Jedzenie to suche racje, gulasz i batony energetyczne. Ogólnie rzecz biorąc, musieliśmy nosić do 50 kilogramów różnych rzeczy, sama broń ważyła co najmniej 10 kilogramów. Ale się przyzwyczailiśmy. Zdarzało się, że po zdjęciu wszystkiego czułam się, jakbym była naga. A wracanie często było jeszcze trudniejsze, bo zwykle przynosiliśmy jakieś łupy z pola bitwy, np. broń albo płytki z kamizelki kuloodpornej, które można wykorzystać do oklejenia samochodu.

Warunki pracy zazwyczaj są takie same. Nie ma toalety. Oczywiście dziewczynom jest trudniej, bo nie możesz wstać i się po prostu wysikać. Ale się przystosowałam

Kolejnym problemem są myszy. Włażą na ciebie, gryzą ciebie i twoje jedzenie. Jeśli chcesz spać, musisz założyć kominiarkę i rękawiczki. W przeciwnym razie odgryzą ci koniuszek nosa.

Nie rodzisz się snajperem. Stajesz się nim. To nie tak, że strzelasz, trafiasz – i jesteś snajperem. Po powrocie z walki musisz iść na poligon i dalej trenować i się doskonalić. Nigdy nie liczyłam swoich trafień. Wykonałam swoją pracę – i to wszystko, ten dzień się skończył. Nie chcę pamiętać o wielu rzeczach ani o nich rozmawiać. Wykonując swoją pracę, nie widziałam we wrogach ludzi. Wiem, co robią i co mogą zrobić. To zło musi zostać zniszczone.

Każda para snajperów ma swoje własne zasady. Na przykład my nie dzielimy się szczegółami naszej pracy ani nie rozmawiamy o naszych sukcesach przy innych. Możemy o tym rozmawiać tylko ze sobą

Na froncie najbardziej bałam się trafić do niewoli. Snajper jest cenną zdobyczą dla wroga, bo strzela celnie na duże odległości i widzi to, czego piechota nie jest w stanie dostrzec. Zdarzało się nawet, że snajperzy wroga polowali na nas. Jednak snajper może zabić snajpera tylko w filmie. Owszem, podczas bitwy w mieście coś takiego może się zdarzyć, ale w lasach czy na polach już nie.

Z okopu do Superhumans

28 listopada 2023 r. pracowaliśmy przy wjeździe do wsi Nowoprokopiwka, na kierunku zaporoskim. Rosjanie byli jakieś sto metrów od nas. Poszliśmy z piechotą. To był duży błąd dowództwa i ryzyko dla personelu. Wróg zaczął nacierać, odparliśmy atak. Po wykonaniu zadania powinniśmy się wycofać, ale dowódca brygady zabronił nam tego. Zaczął nas ostrzeliwać rosyjski moździerz i drony. Miejsca do ukrycia było mało – okop i dwie dziury na trzech piechurów i nas dwoje. W każdej dziurze znajdowało się już kilku martwych wrogów. Musieliśmy na nich siedzieć, a czasem leżeć. Nie mogliśmy ich nawet stamtąd wyciągnąć, bo wróg mógł zauważyć ruch. Wszędzie unosił się nieznośny trupi odór. Wszyscy byli w szoku, do tego potężny ostrzał. Dopiero gdy zrobiło się ciemno, dowództwo nakazało mnie i mojemu partnerowi się wycofać. Piechota została. To była szara strefa, w której znajdowaliśmy się zarówno my, jak wróg. Po przejściu około 60 metrów nadepnęłam na minę. Jakby od stóp do głowy poraził mnie prąd.

Nadeszła ekipa ewakuacyjna. Mieli miękkie nosze, które ciągle się składały i moje nogi raz po raz opadały i ciągnęły się po ziemi. Chłopaki nieśli mnie do punktu ewakuacji kilka kilometrów. Cały czas byłam przytomna
Anastazja po ewakuacji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Kiedy przywieźli mnie do punktu stabilizacji, usunęli opaskę uciskową, dali znieczulenie i odcięli resztę nogi. Nie było szans na jej uratowanie, chociaż od wypadku minęły zaledwie dwie godziny. Po pobycie w klinikach w Dnieprze i Kijowie zostałam przyjęta do 8 Szpitala Klinicznego we Lwowie. Tam przeszłam pierwszą operację i wypełniłam aplikację do Superhumans. 22 stycznia dostałam protezę. I to właśnie wtedy spotkałam miłość.

Zjeść coś normalnego

On też przyjechał do Superhumans na wstępne badania, nawet hospitalizowani byliśmy tego samego dnia. To było po badaniach, chciałam zjeść coś normalnego. Zapytałam dziewczyny w recepcji, gdzie dają dobre jedzenie. Usłyszał mnie i powiedział: „Mam samochód, chodźmy, niedaleko jest kawiarnia, gdzie możesz coś zjeść”. Tak się poznaliśmy. Zaczęliśmy spędzać razem coraz więcej czasu. Chodziliśmy na rehabilitację, jedliśmy razem śniadania, obiady, kolacje. Wszędzie byliśmy razem. Od razu zdałam sobie sprawę, że to on. Ołeksij był bardzo opiekuńczy.

Łatwo było nam być razem, bo dobrze się rozumieliśmy. Później mi się oświadczył, to było podczas nagrywania programu telewizyjnego „Nigdy nie zapomnę”. Ciągle dzwonili do mnie z prośbą o wywiad, a ja długo odmawiałam. Potem skontaktowali się z Ołeksijem i uzgodnili, że oświadczy mi się właśnie podczas tego programu. Oczywiście nic o tym nie wiedziałam. Zastanawiałam się tylko, dlaczego tak bardzo mnie namawia, bym wzięła w tym udział.

Po oświadczynach. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wchodzę do studia z moim synem, a tam Ołeksij, moja mama i siostra Roksolana. Pomyślałam: co oni tu robią? I wtedy on ukląkł. Nie spodziewałam się, że tak się skończy wspólne śniadanie z tym mężczyzną. Daty ślubu jeszcze nie ustaliliśmy, bo Ołeksij wciąż przechodzi rehabilitację. Na pewno nie będzie wielkiej uroczystości na sto osób, to nie czas na takie rzeczy. Po rehabilitacji chcemy wrócić do służby.

Podczas rehabilitacji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Nikt nie zamrozi tej wojny

Przed wojną nie wierzyłam w siebie. Dziś zdaję sobie sprawę, że nie jestem już dziewczyną, która będzie od kogoś zależna. Stałam się silniejsza. Poznałam też wiele godnych zaufania osób, którym mogę powierzyć swoje życie. By wygrać, musimy przestać myśleć o negocjacjach i zamrożeniu wojny. Nikt jej nie zamrozi, to będzie tylko pył w oczach każdego Ukraińca, a nie zwycięstwo. To da wrogowi czas na przygotowanie kolejnej ofensywy.

Co powinniśmy zrobić? Nie mówię, żeby atakować. Musimy budować okopy i obronę, a nie angażować się w bezsensowne kontrofensywy.

Anastazja i Ołeksij. Zdjęcie: archiwum prywatne

Musimy zmienić armię. Musimy wyrzucić z niej sowieckich generałów, którzy przez 20-30 lat tylko zbierali medale i pagony. Dziś mówią nam, co mamy robić, choć sami nawet nie powąchali prochu.

Dla mnie nie będzie zwycięstwa jako takiego, bo już za dużo z siebie daliśmy. Jednak musimy odzyskać nasze terytoria. Przede wszystkim dlatego, że zginęło zbyt nie wielu ludzi

I po to, aby pokazać wrogowi, że będziemy stać twardo, bo to jest nasza ziemia. Jeśli oddamy im terytoria teraz, zaatakują znowu – za 3, 5 lub 10 lat. A nasze dzieci będą musiały chwycić za broń. Nie możemy na to pozwolić. Nie chcę, aby moje dziecko musiało walczyć. Nie chcę być starą kobietą, która czeka na powrót syna z wojny.

20
хв

Anastazja Sawka: - Nie chcę być starą kobietą, która czeka na powrót syna z wojny

Natalia Żukowska
Saperka Nina Czyhrina

Możesz umrzeć w każdym kraju

Ksenia Mińczuk: Na początku inwazji wyjechałaś do Włoch. Dlaczego wróciłaś?

Nina Chyhrina: Pochodzę ze Lwowa, ale dwa miesiące przed rozpoczęciam wielkiej wojny przeprowadziłam się do Browarów i tam zastała mnie inwazja. Ale było bardzo niebezpiecznie, więc wyjechałam – najpierw do obwodu dniepropietrowskiego, potem do Zaporoża, by pomóc mojej rodzinie opuścić Mariupol. Przez długi czas moi bliscy byli pod ostrzałem. Wiosną udało nam się ich wydostać i wtedy pojechałam do swojej matki we Włoszech. Mieszkała tam od dawna.

We Włoszech pracowałam zdalnie dla ukraińskiej firmy, ale z czasem pracy było coraz mniej. W końcu pojawiło się pytanie: Potwierdzić dyplom, szukać pracy we Włoszech i zostać tam na zawsze – czy wrócić do Ukrainy i zrobić coś ważnego?

Zostać w innym kraju i zawsze być tam obcą, czy wrócić do ojczyzny i tam żyć, niezależnie od sytuacji? Wybrałam to drugie

Niemal natychmiast po moim powrocie Rosja zaczęła atakować ukraiński sektor energetyczny. Browary były jednym z pierwszych miast, które odczuły to w pełni. Czy to było przerażające? Oczywiście, ale możesz umrzeć w każdym kraju. A jeśli jesteś w domu, to przynajmniej umrzesz na swojej ziemi.

Po powrocie do Ukrainy zajmowałaś się wolontariatam. Jak to się zaczęło?

Kiedy wróciłam, na początku 2023 roku, natrafiłam na czaty dla wolontariuszy, na których różne organizacje pisały o swoich potrzebach, a ludzie odpowiadali. Pracowałam jako członkini zespołów budowlanych. Odbudowywaliśmy szkoły, szpitale itp. Piłowaliśmy, sprzątaliśmy, nosiliśmy, kopaliśmy. Zazwyczaj w jednym miejscu pracowaliśmy jeden dzień, czasem dwa. Jeśli lokalna społeczność zapewniła nam nocleg, a pracy było dużo, zostawaliśmy na dłużej. Jednak gdy zaczęły się przerwy w dostawach prądu, wszystko stało się znacznie trudniejsze.

Saper pracuje na kolanach

Według Ukraińskiego Stowarzyszenia Saperów 39 z 99 saperów humanitarnych w Ukrainie to kobiety. Kto zainspirował Cię do zostania saperką?

Pewnego dnia przypadkowo spotkałam kilku saperów. Byli w drodze do pracy, a my jako wolontariusze jechaliśmy do wsi Jahidne w obwodzie czernihowskim. Zaczęliśmy rozmawiać, zainteresowało mnie to co robią. Pomyślałam, żeby zostać saperką.

Na rozmowie kwalifikacyjnej powiedzieli mi: „To ciężka praca, w polu, na kolanach. Czy śnieg, czy deszczu – będziesz na zewnątrz. Czy to dla ciebie OK?” Odpowiedziałam, że OK, bo i tak ciągle jestem w ruchu, biegam albo wędruję. A kiedy zaczęłam pracować jako saperka, wszyscy wokół byli bardzo zdziwieni, że po 8-godzinnym dniu pracy mam jeszcze siłę na bieganie. „Pewnie leniuchujesz w terenie” – żartowali koledzy.

Jak rodzina zareagowała na Twoją decyzję?

Mama wciąż się martwi. Latem pojechałam do pracy w okolicach Mikołajowa i wtedy martwiła się jeszcze bardziej. W Słowiańsku, gdzie teraz jestam, też jest dość niebezpiecznie, bo zawsze coś może spaść na głowę. Więc każdego dnia, kiedy wracam z pola, piszę do niej, że nic mi nie jest. Zresztą, kiedy idę na pole, to też piszę. Taka nasza tradycja.

Trudno nauczyć się tego fachu?

Najpierw uczyłam się na sapera, potem na ratownika medycznego, a następnie na dowódcę grupy saperów – wszystko w ciągu roku i kilku miesięcy. Już podczas pierwszych praktyk w lutym zdałam sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Rzeczywiście – saper większość swojej pracy spędza na kolanach. Zimą ziemia jest zamarznięta, więc nie mogłam się doczekać lata. Ale lato nie było lepsze. Jest bardzo gorąco, a ty w kamizelce ochronnej, spodniach, butach...

Przyszły saper musi przejść rozmowę kwalifikacyjną. Musisz też spotkać się z psychologiem i narkologiem, niektórzy przechodzą nawet badanie wariografem. To wszystko dzieje się jeszcze przed szkoleniem, później każdy zdaje egzamin. Uwielbiam się uczyć, paramedycyna to moja ulubiona dziedzina. Jednak najtrudniej jest zostać liderem zespołu, bo trzeba mieć dużę wiedzę i sporo umiejętności: jak narysować mapę, jak prowadzić raporty, jak prowadzić grupę, trzeba też umieć rozpoznawać ładunki wybuchowe. Szkolenie na lidera trwa 10 dni, a na sapera 30 dni.

Jak wygląda dzień sapera?

Zazwyczaj wstajemy dość wcześnie, bo trzeba być w terenie o 8 rano. Teraz, w Słowiańsku, wstajemy o 5:30, żeby zdążyć na 8. Obiad jemy o 12.00, po nim przez godzinę odpoczywamy. Około 16.00 opuszczamy pole, następnie jemy kolację. Potem robimy, co chcemy – ja idę biegać. Każdy dzień jest taki sam. W niedzielę mamy wolne i mogę więcej biegać.

Co jest najważniejsze w tym zawodzie?

Uważność. Przed rozpoczęciam ręcznego rozminowywania trzeba zbadać teren. Dostajesz działkę i musisz ją zbadać za pomocą drona lub ostrożnie się po niej przejść. Musisz sprawdzić, czy są jakieś widoczne ślady zaminowania (skrzynie, pokrywy, elementy, które mogą eksplodować itp.). Po tym badaniu można mieć nadzieję, że obszar niebezpieczny jest mniejszy. Lider zespołu określa wtedy obszar do oczyszczenia, rysuje jego mapę, identyfikuje potencjalne zagrożenia i składa raport. Następnie obszar jest przygotowywany do ręcznego rozminowania.

Zajmuję się rozminowywaniem humanitarnym, którego zasady są takie same jak w przypadku rozminowania wojskowego – tyle że nasza firma nie ma pozwolenia na niszczenie znalezionych materiałów wybuchowych. To obowiązek Państwowej Służby Ratowniczej. Ale to, co robimy, jest równie niebezpieczne. Dlatego w naszym zawodzie najważniejsza jest uważność.

<add-big-frame>Według Ukraińskiego Stowarzyszenia Rozminowywania Humanitarnego istnieją trzy rodzaje rozminowywania: operacyjne, wojskowe i humanitarne. Pierwsze jest przeprowadzane przez Państwową Służbę ds. Sytuacji Nadzwyczajnych, saperów policyjnych i specjalistów z Państwowej Służby Transportu Specjalnego. Rozminowywanie wojskowe robią żołnierze, by oczyścić drogi dla operacji wojskowych. W tym przypadku miny są usuwane tylko wtedy, gdy blokują szlaki niezbędne do przejścia lub wycofania się żołnierzy. Rozminowywanie humanitarne obejmuje badanie, mapowanie i oznaczanie pól minowych, a także oczyszczanie terenu – żeby cywile mogli wrócić do swoich domów i żyć bezpiecznie. <add-big-frame>

Na polu minowym nie ma płci

Spotkałaś się w pracy z dyskryminacją ze względu na płeć?

Nie, ale czasami faceci mi dokuczają: „To nie jest praca dla kobiet”. Albo: „Pozwól, że ci pomogę, jesteś kobietą”. W 2022 roku jeszcze tak bywało, ale teraz w cywilu jest coraz mniej mężczyzn, a zapotrzebowanie na rozminowywanie rosło. W terenie jestem saperem, na polu nie ma płci.

W niektórych firmach twierdzą, że kobiety są lepszymi saperami niż mężczyźni, bo są bardziej uważne. Kobiety są też lepszymi liderami. Lider musi przewodzić grupie i mówi się, że kobiety są w tym lepsze. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy saperzy wykonują tę samą pracę, jednak lider ma dodatkowe funkcje. Może nie pracować w terenie, lecz musi kontrolować cały zespół i pokazywać mu, jak pracować. Liderzy często współpracują ze wszystkimi. Kiedy pracowałam jako liderka w Chersoniu, kończyliśmy pracę na polu około 16, ale mój dzień pracy trwał do 22.

Gdzie w Ukrainie ziemia jest najbardziej zaminowana?

Dużo min znaleźliśmy w Słowiańsku, Mikołajowie i Chersoniu.

Obwody kijowski, czernihowski i sumski nie są tak zanieczyszczone jak terytoria, które były okupowane przez długi czas. Rosjanie nie zdążyli zaminować ich w takim stopniu. Ale rejon Chersonia to koszmar

Natrafialiśmy tam na wszystko, co można sobie wyobrazić, i to w bardzo dużych ilościach.

Strefy wojenne są zaśmiecone pozostałościami po walkach. Nie znajdziesz tam min przeciwpiechotnych czy potykaczy –  tylko niewybuchy. Są też pola minowe na obszarach przed pozycjami. Rosjanie zaminowali je celowo, by nie można było się do nich zbliżyć. To najbardziej niebezpieczne miejsca. Teraz okupanci tworzą kombinowane pola minowe. Są tam zarówno miny przeciwpiechotne, jak przeciwpancerne. Takie rozminowywanie zajmuje najwięcej czasu. To musi być bardzo ostrożna praca, metr po metrze.

Co czujesz, gdy przechodzisz przez zaminowany teren?

Teraz nic, wcześniej strach. Zwłaszcza w tak niebezpiecznych rejonach jak obwód mikołajowski. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Gdy masz większe doświadczenie, nie jest to już takie straszne. Najbardziej przeraża mnie, gdy nie wiem, z czym mamy do czynienia – bo nie wiadomo, jak się zachować w takiej sytuacji. Kiedy masz wystarczającą wiedzę, jest o wiele łatwiej, jak w każdym zawodzie. Oczywiście nie każdy zawód wiąże się z bezpośrednim zagrożeniem życia, ale w naszym kraju jest teraz wiele niebezpiecznych rzeczy.

Nie da się oczyścić całej Ukrainy

Ile czasu zajmie oczyszczenie Ukrainy z min?

Skoro nadal znajdujemy amunicję z II wojny światowej, to po tej wojnie będziemy oczyszczać terytorium przez bardzo długi czas. Usunięcie wszystkiego jest prawie niemożliwe, nierealne jest oczyszczenie wszystkich terytoriów Ukrainy do zera. Ale nadzieja w technologii. Wiem, że wiele osób zajmuje się teraz produkcją dronów, które działają jak wykrywacze min. Wiem o maszynach specjalnie wyposażonych do tego celu. Za pomocą technologii możliwe jest szybsze rozminowywanie, ale to bardzo kosztowne.

Ręcznie saper oczyszcza 12 metrów kwadratowych w ciągu dnia. Grupa – jakieś 100 metrów kwadratowych dziennie. Ile osób jest skłonnych to robić? No i jest jeszcze kwestia finansowania. Nie wszystkie społeczności mogą sobie na to pozwolić.

Jakie pułapki zastawiają Rosjanie na Ukraińców?

Zostawiają wszystko, co tylko im przyjdzie do głowy: miny, improwizowane ładunki wybuchowe itp.

Pamiętam taką pułapkę: w ziemi był granat, na nim mina przeciwpancerna, a w środku jeszcze jeden granat

Niełatwo oczyścić takie konstrukcje. Z moich obserwacji wynika, że okupanci najczęściej zostawiają miny przeciwpancerne.

Powiedziałaś, że motywacją do zostania saperką była dla Ciebie chęć oczyszczenia okolic Mariupola dla Twojej rodziny. Co jeszcze cię motywuje?

Po tym jak pracowałam w obwodach mikołajowskim i chersońskim, motywują mnie ludzie, którzy przeżyli i nadal tam mieszkają. Opowiadają mi straszne historie: gdzieś wyleciał w powietrze rolnik wraz z traktorem, gdzieś indziej mężczyzna, który spacerował po ogrodzie. W Irpieniu odwiedziłam schronisko, w którym jest wiele zwierząt, które weszły na miny i przeżyły. A ile dzikich zwierząt ucierpiało... Na przykład w rezerwacie Zalissja zginęło wiele dzików. Chciałbym zapobiec temu, co dzieje się z ludźmi i zwierzętami. Dlatego pracuję. Moja praca jest potrzebna i to mnie motywuje.

Nie zasadzę nawet kaktusa, bo by usechł

Jakie historie opowiadali Ci ludzie z terenów deokupowanych?

Straszne. Kiedy pracowałam w obwodzie kijowskim, poznałam 80-letnią kobietę. Powiedziała mi, że okupanci wyrzucili ją z domu i sami się w nim rozpanoszyli. Musiała mieszkać w stodole. Kiedy ukraińskie wojsko zaczęło ich stamtąd wypierać, na odchodnym próbowali spalić ją i dom.

Większość tych historii jest przerażająca. Wszyscy byli maltretowani, szczególnie dzieci.

Bieganie pomaga mi radzić sobie ze wszystkimi okropnościami, o których słyszę. Kiedyś dużo biegałam z tego powodu, teraz biegam mniej, bo rzadziej spotykam się z ludźmi. Ale kiedy się z nimi spotykałam, zawsze słuchałam. Ludzi trzeba słuchać bez względu na to, jak to jest trudne. Przez jakiś czas spotykałam się z psychologiam, bo też potrzebowałam się wygadać. Ale z czasem zrozumiałam, że muszę zaakceptować fakt, że taka jest moja praca – i już zawsze tak będzie.

Co jest najtrudniejsze w byciu saperem?

Życie z dala od domu. Pracujemy w systemie zmianowym, więc prawie nigdy nie ma mnie w domu. Kiedy moi przyjaciele mówią: „Może powinnaś wynająć większe mieszkanie?”, odpowiadam: „Po co? Jestem w domu siedem dni w miesiącu”. Nie mogę nawet posadzić kaktusa, bo uschnie. Ale wiem, że ludzie, którzy pracują strefie zero, są w trudniejszej sytuacji, nie ma ich w domu przez wiele miesięcy. Dlatego nie narzekam i nigdy nie żałowałam swojego wyboru. Nawet przez sekundę.

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

20
хв

Nina Czyhrina – saperka, która biega

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Co będzie jutro?

Ексклюзив
20
хв

Z banku na front: Polka w ukraińskim wojsku

Ексклюзив
20
хв

Dmytro Łubinec: - Rosja tworzy izby tortur w każdej okupowanej osadzie

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress