Exclusive
20
min

Znany ukraiński dysydent: nienawiść czyni cię podobnym do tego, z kim walczysz

„Le Figaro” nazywa go „ukraińskim Václavem Havlem”, a „Le Monde” jednym z najbardziej cenionych intelektualistów w kraju. Działacz na rzecz praw człowieka i wieloletni więzień obozów sowieckich, religioznawca i gorący zwolennik ukraińsko-polskiego pojednania, Myrosław Marynowycz wzywa do niepowtarzania błędów z przeszłości i zajęcia się kwestiami globalnego bezpieczeństwa „w oparciu o wartości, a nie ich kosztem”.

Polska Agencja Prasowa

Myrosław Marynowycz

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

PAP: Siedem lat w sowieckim łagrze, a potem kolejne trzy lata zesłania – to cena, jaką musiał pan zapłacić za swoją działalność na rzecz praw człowieka w Związku Radzieckim. Przypominam sobie, jak w swojej książce „Wszechświat za drutem kolczastym” napisał pan o pouczeniu matki: „Synu, tylko nie wstępuj do żadnych organizacji podziemnych”, na co pan po założeniu Ukraińskiej Grupy Helsińskiej odpowiedział, że nie jest to organizacja podziemna, ponieważ Związek Radziecki podpisał Akt Końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Czy pobyt w obozach przyniósł panu doświadczenia i wnioski, które byłyby przydatne dla dzisiejszych Ukraińców i Polaków?

Myrosław Marynowycz: Moją matkę często zbijało z pantałyku to, że mówiłem, iż jestem wdzięczny losowi za to, że przeszedłem przez łagry.

Rzecz jasna, nie jestem wdzięczny KGB-istom, bo wiedziałem, że nie życzą mi niczego dobrego. Jestem jednak wdzięczny za to, że Bóg zdołał obrócić zło skierowane przeciwko mnie w dobro.

Najważniejszym doświadczeniem, jakie wyniosłem z więzienia, jest to, że warto walczyć o prawdę. Nawet jeśli czasem trzeba płacić za to wysoką cenę.

Ta walka jest usprawiedliwiona tym, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw i zwycięży, a broniąc jej, kładziesz podwaliny pod swoje przyszłe duchowe zwycięstwo. Jest to zwycięstwo duchowe, a nie życiowy sukces, ponieważ zdarzało się, że moi koledzy współwięźniowie umierali. Jednak wszyscy do samego końca pozostawali wierni wybranym przez siebie wartościom, a nie własnemu bezpieczeństwu, i umierali w poczuciu spełnienia obowiązku wobec Boga i ludzi przy całkowitym braku dwulicowości.

W moim przypadku prawda o reżimie, z którym walczyłem, zwyciężyła, a moją osobistą moralną satysfakcją było bycie świadkiem jego upadku. Oczywiście możemy teraz spekulować, czy reżimu Putina dałoby się uniknąć. Myślę, że ten temat zasługuje na osobną rozmowę. Jednak nauka wyciągnięta z łagrów była taka, że nawet pozornie beznadziejna walka może przynieść swoje rezultaty. Innym doświadczeniem jest uświadomienie sobie, że człowiek nie może być nieomylny. Byłoby to po prostu sprzeczne z naturą.

Istoty ludzkie są czasami zbyt słabe, skłonne do pochopnych wniosków lub działań. Doświadczenie życia w obozach robót przymusowych nauczyło mnie, że trzeba zdawać sobie sprawę z własnych błędów i je naprawiać. Nie należy od razu myśleć, że „to już koniec, nigdy nikt tego nie zapomni”. Zapomną i wybaczą.

Przeciwstawił pan wartości kwestiom bezpieczeństwa. Czy uważa pan, że coś podobnego dzieje się też we współczesnej polityce międzynarodowej?

Kwestia wartości przejawia się dla mnie w dwóch dylematach. Pierwszy z nich ma charakter osobisty i polega na przeciwstawianiu instynktu przetrwania, który można również nazwać instynktem strachu, wyższym wartościom duchowym.

Zaczynałem od nadania priorytetu instynktowi przetrwania, kiedy podczas moich pierwszych rozmów z KGB grożono mi wydaleniem z uniwersytetu.

Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że nieustanny strach to droga w przepaść. Uwolnienie się od tego lepkiego uczucia, od kalkulowania konsekwencji swoich działań i rozważania granic moralnego kompromisu, przyniosło wspaniałe poczucie ulgi.

Tak, oczywiście, decyzja o stanięciu w obronie wartości stwarza całą masę problemów, ale wszystkie nieszczęścia, które pojawiają się na twojej drodze, są już wynikiem wyboru ścieżki życiowej, co do której nie masz wątpliwości.

Drugi dylemat jest podobny, ale ma wymiar zbiorowy. Sformułowałbym go jako moralny imperatyw przeciwko bezpieczeństwu. Do tej pory w Europie bezpieczeństwo przeważało nad wartościami. Co więcej, bezpieczeństwo zostało ogłoszone niemal najważniejszą wartością samą w sobie, co moim zdaniem może kryć pewien sofizmat, o którym będę mówił.

Słyszymy wyrzuty niektórych Europejczyków, że to Ukraina powinna iść na ustępstwa w imię pokoju. Kiedy słyszę takie apele, mówiące o tym, że powinniśmy pogodzić się z utratą ludzi i terytoriów, to naiwność takich propozycji razi mnie po prostu fizycznie.

Po pierwsze, są one nieskuteczne, bo gdy bestia odgryzie ofierze rękę, ta nie uspokoi się, dopóki nie zje jej doszczętnie. Po drugie, takie apele są skrajnie niemoralne i niesprawiedliwe. Z jakiegoś powodu ludzie, którzy za nimi stoją, nie spieszą się, by hojnie obdarować Rosję tym, co mają. Dlatego, aby uniknąć sofistyki, a jednocześnie relatywizmu moralnego, kwestia bezpieczeństwa powinna być rozwiązana z myślą o wartościach, a nie ich kosztem. Tylko takie podejście pozwoliłoby nam uniknąć powtarzania błędów z przeszłości, polegających na uspokajaniu agresora.

W przeciwnym razie będziemy skazani na kręcenie się w kółko, jak o tym kiedyś napisał Benjamin Franklin, gdy zauważył, że kto wyzbywa się z wolności, aby wygrać bezpieczeństwo, ten nie zasługuje ani na bezpieczeństwo, ani na wolność.

We wspomnianym pamiętniku zaznacza pan, że ważniejsze dla pana było podzielić się prawdziwymi przykładami wzajemnego wsparcia, poświęcenia i przebaczenia, niż składać oskarżycielskie zeznania przeciwko reżimowi. Życie w zgodzie z tak szlachetną i wielkoduszną chrześcijańską maksymą nie należy jednak do łatwych. Zwłaszcza gdy Ukraińcy codziennie mają do czynienia z wrogiem bombardującym szpitale dziecięce. Dlaczego zatem wszyscy piszą o swoim gniewie i nienawiści wobec wrogów, podczas gdy pan świadomie wybiera walkę z rzekomo tak naturalnym uczuciem?

Nienawiść jest zbyt naturalna, a nawet w pewien sposób odruchowa. Obawiam się rozmawiać o tym uczuciu, ale muszę mówić o nim cały czas.  Opowiem o jednym epizodzie z mojego obozowego doświadczenia. Był taki moment, kiedy wpadłem w szał, ponieważ strażnik więzienny celowo zignorował moją prośbę o podejście do celi. Desperacko potrząsałem kratami i w pewnym momencie spojrzałem na siebie z zewnątrz. Kiedy ujrzałem swoją zniekształconą twarz, to, jak straciła swój ludzki wyraz, byłem przerażony i zdałem sobie sprawę, jak destrukcyjna może być nienawiść.

To było ważne duchowe doświadczenie. Pomogło mi zrozumieć, że nienawiść jest niebezpieczna, ponieważ toruje drogę do upodobnienia się do tego, z kim/czym walczysz. A jednak emocje gniewu, wściekłości i nienawiści we wszystkich systemach religijnych są niszczycielskimi doświadczeniami, złem i mrokiem. Ukraińcy teraz z tym mrokiem walczą.

Jaka jest rola Cerkwi w odbudowie Ukrainy i czy wielowyznaniowość tego kraju jest problemem, czy raczej zaletą?

Przypominam sobie moje zdziwienie, kiedy w rozmowie z polskim kolegą wyraziłem żal, że istniejące podziały w ukraińskim społeczeństwie zostały dodatkowo spotęgowane przez rozłam w cerkwi. Ubolewałem nad tym, że stwarza to dla nas duże problemy i zauważyłem, że Polska ma lepszą sytuację ze swoją jednowyznaniowością..

W odpowiedzi usłyszałem, że to my jesteśmy szczęśliwi, bo jesteśmy wolni od dyktatu i dominacji jednej organizacji kościelnej. Dla mnie tamta rozmowa była przyczynkiem do wniosku, że w braku homogeniczności tak naprawdę kryje się nasze dobro. Ukraina nie może być całkowicie homogeniczna, ponieważ początki naszych regionalnych podtożsamości sięgają czasów Rusi Kijowskiej.

Możemy być zjednoczeni tylko w różnorodności, a ten slogan doskonale wpasowuje się we współczesny europejski światopogląd. Wojna konsoliduje Ukraińców, ale nie eliminuje przyczyn naszej różnorodności kulturowej.

Co do zakresu, w jakim Cerkiew odgrywa obecnie rolę agenta zmian społecznych.

Jeśli podążymy za modelem trzech fal demokratyzacji Huntingtona, możemy zauważyć jeden interesujący szczegół, który został zauważony i opisany przez religioznawcę Johna Witty'ego. Zauważył on, że procesy demokratyzacji w społeczeństwach zachodnich były poprzedzone wybuchami aktywności ze strony organizacji religijnych. Jednak gdy tylko te fale demokratyzacji przekroczyły niewidzialną granicę i znalazły się na kanonicznych ziemiach kościołów wschodnich, ten obraz się zmienił.

Z mojego punktu widzenia, społeczeństwo obywatelskie przodowało w zmianach, gdy kościoły starały się nadrobić zaległości. Było to zauważalne podczas naszych trzech Majdanów – Rewolucji na granicie, Pomarańczowej Rewolucji i Euromajdanu – gdzie kościoły były obecne, ale nie były inicjatorami i głównymi wyrazicielami protestu. Kościoły spóźniły się z przyjęciem moralnego impulsu społeczeństwa, a Watykan w pewnym momencie wcale zignorował niesamowite przejawy walki o ludzką godność podczas Euromajdanu, bojąc się ingerować w obszary, w których jego zdaniem suwerenność nad wiernymi miały moskiewskie władze kościelne.  

Nie wspominam tu o tym, aby kogokolwiek obwiniać. Kościoły wschodnie są bardzo inercyjne w podejmowaniu decyzji i reagowaniu na wyzwania. Jeśli jednak nie zmobilizują się do udziału w przemianach społecznych, to te zmiany, które zadecydują o sytuacji w przyszłości, nastąpią bez ich udziału.    

Od 20 lat Ukraina i Polska pozbawione są możliwości słuchania pożytecznych rad pana dobrego przyjaciela – Jacka Kuronia, który m.in. też pochodził ze Lwowa. Zwraca pan uwagę na to, że bez jego obecności w dialogu polsko-ukraińskim głosy zwolenników porozumienia milkną, a znacznie częściej słyszymy wypowiedzi grup nieprzejednanych przeciwników. Dlaczego, mimo że oba narody zdają się wiedzieć o sobie o wiele więcej niż dwie, trzy czy cztery dekady temu, w dyskursie publicznym wciąż nie pojawiają się nowi „Kuroniowie”?

Wiele osób w Europie zdaje sobie sprawę, że żyjemy w bardzo burzliwych czasach, w których życie nabiera rozpędu i czasami trudno jest nadążyć za gwałtownym tempem tych zmian. W rezultacie ludzie martwią się o swoją przyszłość i chcą chronić w niej swoje interesy, światopogląd i tożsamość.

Są to ludzie, którzy wolą nie eksperymentować w czasach szybkich przemian. Sytuacja na Ukrainie jest inna. Ukraińska państwowość nie przetrwa bez podejmowania ryzyka zmian i poszukiwania czegoś nowego. Odczuwamy, że nie ma powrotu do starej drogi.

Na stosunki ukraińsko-polskie wpływa obecnie nie tyle tradycja „Kultury” Giedroycia, ile etos właściwy obu narodom w okresie międzywojennym. Opiera się on na zasadzie sumy zerowej, czyli win-lose.

Zgodnie z tą zasadą do dziś obowiązuje zasada, że Ukraińcy mogą odnosić korzyści kosztem interesów Polaków i odwrotnie. Jeśli czcimy naszych przodków, przywódców i ludzi, którzy podtrzymywali narodowy duch w różnych okresach historii, to nieświadomie ulegamy tej logice. Nie jest to konstruktywne w tworzeniu przyszłości i nie odpowiada to obu narodom.

Zamiast tego Ukraina musi pomyśleć o wdrożeniu logiki win-win. Dla Polski ta inercja stanowi nie mniejsze zagrożenie, ponieważ ożywia dawny kompleks wyższości, po którym następuje konflikt, a po nim zagrożenie dla polskiej państwowości.

W stosunkach polsko-ukraińskich ciągle przeżywamy jazdę kolejką górską, ze wzniesieniami wzajemnej wyrozumiałości, po których następuje upadek w nieufność i niezrozumienie, które chcemy rozwiązać siłą. Pewnego dnia musi się to zmienić.

Prof. Myrosław Marynowycz jest ukraińskim działaczem społecznym, znanym publicystą i religioznawcą. To były radziecki dysydent polityczny, więzień polityczny, współzałożyciel Ukraińskiej Grupy Helsińskiej i ukraińskiej Amnesty International. Wcześniej obejmował stanowisko prezesa ukraińskiego ośrodka Międzynarodowego PEN-Klubu. Były prorektor Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie. (PAP)

No items found.

Polska Agencja Prasowa jest jedyną państwową agencją informacyjną w Polsce. Istnieje od 1918 r.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Ukraińcy pomagają Amerykanom z Los Angeles dotkniętym pożarem

Los Angeles płonie. Pożary w stanie Kalifornia są jednymi z największych w historii regionu. Ogień objął obszar 12,5 tysiąca hektarów, zmuszając setki tysięcy ludzi do ewakuacji. Zginęło co najmniej 25 osób, spłonęło ponad 10 tysięcy budynków. Strażacy pracują bez wytchnienia, lecz najpotężniejsze pożary nie zostały jeszcze w pełni opanowane.

Tragedię spowodowało samoczynne zapalenie się lasu po długiej suszy, swoje zrobił też huraganowy wiatr. Zewsząd płynie wsparcie dla osób dotkniętych przez katastrofę, powstają inicjatywy wolontariackie. W pomoc włączają się również Ukraińcy. Sestry rozmawiały z przedstawicielami ukraińskiej społeczności w Kalifornii, którzy pracują w jednym z centrów wolontariackich w pobliżu Los Angeles.

Ołeksandra Chułowa, fotografka z Odesy, przeprowadziła się do Los Angeles rok temu. Mówi, że kiedy wybuchły pożary, wciąż pojawiały się kolejne wiadomości o tym, ile osób straciło swoje domy. Ukraińcy natychmiast zaczęli się organizować:

– Aleks Denisow, ukraiński aktywista z Los Angeles, szukał wolontariuszy do pomocy w dystrybucji ukraińskiej żywności wśród poszkodowanych – mówi. – Posiłki są przygotowywane przez Ukrainki z organizacji House of Ukraine w San Diego. Przygotowały już ponad 300 litrów barszczu ukraińskiego i około 400-500 krymskotatarskich czebureków. Zebraliśmy się z naszymi przyjaciółmi i postanowiliśmy przyłączyć się do tej inicjatywy.

Rozwoziliśmy jedzenie w okolicach tej części miasta, w której doszło do pożarów. Na obóz dla wolontariuszy udostępniono nam duży parking. Było nasze jedzenie, był duży ukraiński food truck z Easy busy meals – serwowano z niego pierogi. Inni rozdawali ubrania, pościel, produkty higieniczne itp. Każdy robił, co mógł. Naszym zadaniem było nakarmienie ludzi. Zaczęliśmy o 10.00 i skończyliśmy o 20.00.

W sumie było nas około 30. Panią, która smażyła chebureki przez 10 godzin bez odpoczynku, w pełnym słońcu, żartobliwie nazwaliśmy „Generałem”. Jak przystało na prawdziwą Ukrainkę, wzięła sprawy w swoje ręce i przydzieliła każdemu z nas zadanie. To silna, lecz zarazem miła kobieta.

Rozdaliśmy około 1000 talerzy barszczu. Obszar, na którym działaliśmy, był dość rozległy, więc chodziliśmy po nowo utworzonym „centrum pomocy” z głośnikiem, przez który informowaliśmy, że mamy pyszne ukraińskie jedzenie – za darmo. Na początku miejscowi trochę obawiali się jeść nieznane im potrawy, ale kiedy spróbowali, nie mogli przestać. Czebureki bardzo im zasmakowały, przypominały im lokalne danie empanadas. Ustawiła się po nie bardzo długa kolejka.

Anna Bubnowa, wolontariuszka, która uczestniczyła w inicjatywie, napisała: „To była przyjemność pomagać i proponować ludziom nasz pyszny barszcz. Wszyscy byli zachwyceni i wracali po więcej”.

Aleks Denisow, aktor i aktywista, jeden z organizatorów pomocy mieszkańcom Los Angeles dotkniętym kataklizmem, mówi, że społeczność ukraińska w południowej Kalifornii jest liczna i aktywna. Dlatego była w stanie szybko skrzyknąć wolontariuszy, przygotować posiłki i przybyć na miejsce.

Na swoim Instagramie Aleks wezwał ludzi do przyłączenia się do inicjatywy: „Przynieście wodę i dobry humor. Pomóżmy amerykańskiej społeczności, która przez te wszystkie lata pomagała społeczności ukraińskiej”.

– Wielu Ukraińców, jak ja, mieszka na obszarach, z których ewakuowano ludzi – lub na granicy z takimi obszarami – mówi Aleks. – Trudno nam było się połapać, co się naprawdę dzieje. To było tak podobne do naszej wojny i tego żalu po stracie, który odczuwamy każdego dnia. To Peter Larr, Amerykanin w trzecim pokoleniu z ukraińskimi korzeniami, wpadł na ten pomysł, a my wdrożyliśmy go w ciągu zaledwie 24 godzin.

Niestety mieliśmy ograniczone możliwości, więc musieliśmy podziękować wielu osobom, które chciały pomagać wraz z nami. Amerykanie byli niesamowicie wdzięczni i wręcz zachwyceni naszym jedzeniem. Rozmawiali, dzielili się swoimi smutkami i pytali o nasze.

Naszego barszczu, pierogów, chebureków i innych potraw spróbowało 1000, a może nawet 1500 osób. Jednak wiele więcej było tych, którzy podchodzili do nas, by po prostu porozmawiać, zapytać o wojnę w Ukrainie, o nasze życie, kulturę.

Lokalni mieszkańcy masowo opuszczają niebezpieczne obszary, powodując ogromne korki na drogach. Pożary ogarnęły już 5 dzielnic miasta, wszystkie szkoły są zamknięte. Już teraz ten pożar został uznany za najbardziej kosztowny w historii. Swoje domy straciło też wiele hollywoodzkich gwiazd, m.in. Anthony Hopkins, Mel Gibson, Paris Hilton i Billy Crystal.

Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości Ołeksandry Chułowej i Aleksa Denisowa

20
хв

Barszcz dla pogorzelców. Jak Ukraińcy pomagają ofiarom katastrofy w Los Angeles

Ksenia Minczuk

Starszy dżentelmen na rowerze zatrzymuje się przy kawiarni „Krajanie” na obrzeżach Tokio. Wchodzi do środka, kłania się, wyjmuje z portfela banknot o największym nominale, 10 tysięcy jenów (2700 hrywien), wkłada go do słoika z ukraińską flagą, ponownie się kłania i w milczeniu wychodzi.

– O mój Boże, on spróbował naszego barszczu wczoraj na festiwalu! – wykrzykuje Natalia Kowalewa, przewodnicząca i założycielka ukraińskiej organizacji non-profit „Krajanie”.

Ukraińska kawiarnia „Krajanie” na obrzeżach Tokio

To właśnie dzięki jedzeniu na wielu festiwalach, które są w Japonii niezwykle popularne, miejscowi nie tylko dowiadują się o Ukrainie od samych Ukraińców, ale także chętnie im pomagają. W ciągu ostatnich 2,5 roku w tej skromnej kawiarni i na imprezach charytatywnych organizowanych przez „Krajan” zebrano prawie 33 miliony hrywien (3,3 mln zł). Pieniądze zostały przeznaczone na odbudowę domów w Buczy i Irpieniu, zakup leków, generatorów prądu, karetek pogotowia i pojazdów ewakuacyjnych do Ukrainy.

Przed inwazją w 127-milionowej Japonii mieszkało zaledwie 1500 Ukraińców. Jednak w 2022 r. ten kraj, tradycyjnie zamknięty dla obcokrajowców, wykonał bezprecedensowy ruch, przyznając zezwolenia na pobyt kolejnym 2600 Ukraińcom. To trzykrotnie więcej niż liczba uchodźców ze wszystkich innych krajów w ciągu ostatnich 40 lat.

Uchodźcom z Ukrainy zapewniono zakwaterowanie, ubezpieczenie zdrowotne i wynagrodzenie wystarczające na utrzymanie. Ponadto ponad stu ukraińskim studentom, którzy uczą się japońskiego lub kontynuują naukę na uniwersytetach, umożliwiono naukę bezpłatną.

Japonia organizuje również rehabilitację fizyczną i psychiczną dla ukraińskich żołnierzy i opłaca zakładanie im protez bionicznych

Dla ukraińskich imigrantów Japończycy byli niezwykle serdeczni . Gdy do Komae, 83-tysięcznego miasta w prefekturze Tokio, przybyła Ukrainka ubiegająca się o azyl, lokalna społeczność zapewniła jej m.in. ogród warzywny – bo Japończycy dowiedzieli się, że Ukraińcy uwielbiają uprawiać warzywa w ogródkach. Stało się tak, mimo że większość japońskich domów ogródków nie ma, ponieważ ziemia tam jest bardzo droga.

– W maju 2022 r. burmistrz Komae zorganizował nawet ukraiński festyn – mówi Natalia Kowalowa. – Wszyscy zostali poczęstowani barszczem, było też pudełko na datki. Za te pieniądze „Krajanie” byli później w stanie uruchomić projekty wolontariackie, także w Ukrainie. Idąc za przykładem Komae, inne japońskie miasta też zaczęły organizować podobne imprezy. Zaczęliśmy prowadzić wykłady, ponieważ wielu Japończyków poprosiło nas o wyjaśnienie, dlaczego wybuchła ta wojna. „Jesteście braterskim narodem” – mówili, a my opowiadaliśmy o głodzie, represjach, historii Krymu. Japończycy są pełni troski, współczują i chcą pomóc.

Rodzina Natalii mieszka w Kraju Kwitnącej Wiśni od ponad 30 lat. Z zawodu jest nauczycielką. Uczyła w japońskiej szkole i wraz z mężem założyła ukraińską szkołę niedzielną „Dżerelce” [Źródło – red.] – oraz „Krajan”. W 2022 roku postanowiła bez reszty poświęcić się działalności społecznej i wolontariackiej.

Japonia to kraj festiwali. „Krajanie” reprezentują swoją ojczyznę na różnych takich wydarzeniach w całym kraju niemal co tydzień, a czasem nawet 5-6 razy w miesiącu. Rozdają ulotki, współpracują z lokalnymi mediami, częstują Japończyków barszczem i gołąbkami

– Droga do japońskiego serca wiedzie przez jedzenie – mówi Natalia. – Bo jedzenie to ich największa rozrywka i ulubione zajęcie. Na festiwalach jesteśmy jedynymi, którzy prezentują coś z zagranicy, reszta to jedzenie japońskie. Na początku myślałam, że nasze dania będą dla miejscowych zbyt ciężkie. W przeciwieństwie do kuchni japońskiej, my gotujemy długo i jemy dość tłuste potrawy. Ale nie – im to smakuje. Zazwyczaj ostrożnie podchodzą do wszystkiego, co nowe, ale kiedy już spróbują, szczerze to doceniają. W zeszłym roku niechętnie próbowali ukraińskiego jedzenia na festiwalach, ale w tym są już kolejki: „Byliście tu w zeszłym roku! Chcemy zamówić jeszcze raz, tak nam zasmakowało”.

Chociaż Japończycy z natury są ostrożni wobec wszystkiego, co nowe, bardzo polubili ukraińską kuchnię

Natalia wspomina, jak niedawno „Krajanie” wzięli udział w festiwalu o trzystuletniej historii w tokijskiej dzielnicy Asakusa. Podeszła do nich japońska rodzina, kobieta dużo wiedziała o Ukrainie. Powiedziała, że ugotowała już barszcz ukraiński według przepisu z Internetu, nawet pokazała zdjęcie. A żegnając się, zakrzyknęła: „Chwała Ukrainie!”.

To właśnie po jednym z takich festiwali pewna 80-letnia Japonka podeszła do Ukraińców i zaproponowała im otwarcie kawiarni w lokalu, którego była właścicielką. Na początku bez czynszu, a potem – w miarę możliwości.

– Oczywiście na początku nic nam nie wychodziło, ale z czasem zaczęliśmy sobie radzić – wspomina Natalia Łysenko, wiceszefowa „Krajan”.

Przyjechała do Japonii 14 lat temu – i wyszła tu za mąż. Szukała ukraińskiej szkoły dla swojej córki i tak poznała Natalię Kowalową, założycielkę szkoły „Dżerelce”. Dziś nadzoruje pracę kawiarni, choć jej głównym zajęciem jest nauczanie angielskiego w japońskiej szkole.

Napływowi Ukraińcy natychmiast zaczęli szukać pracy, choć nie mówili po japońsku. Dlatego kawiarnia od razu ustaliła priorytety: zatrudni osoby ubiegające się o azyl, nawet jeśli nie są profesjonalnymi kucharzami. I tak nawet te Ukrainki, które nigdy wcześniej nie gotowały, po pracy w kawiarni zaczęły uszczęśliwiać swoje rodziny domowym jedzeniem.

W kawiarni Japończycy mogą skosztować tradycyjnych ukraińskich potraw

W menu znajdziesz barszcz, gryczane naleśniki, pierogi z pikantnym i słodkim nadzieniem, a także naleśniki, racuchy, kotlet po kijowsku i zestawy obiadowe. Ciasto z dżemem jagodowym jest niezwykle popularne, szczególnie na festiwalach. Ceny są ukraińskie: pierogi – 700 jenów (160 hrywien), naleśniki – 880 jenów (200 hrywien), barszcz ukraiński – 1100 jenów (260 hrywien).

Buraki kupują od lokalnych rolników, kaszę gryczaną można dostać w sklepie Ukrainki, która importuje ją z Europy. Koperek pochodzi od innej Ukrainki, która uprawia go specjalnie dla tej kawiarni

Robią też własny smalec, a zamiast kwaśnej śmietany używają japońskiego jogurtu bez dodatków. Warto również wspomnieć o doskonałym wyborze ukraińskich win, które nawet w ukraińskich restauracjach nieczęsto są oferowane. Jest więc „Beykush”, jest „Stakhovsky”, „Biologist”, „Fathers Wine”, są miody pitne „Cikera”. Wszystko importowane z drugiego krańca świata przez dwie firmy.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat. Znajduje się daleko od centrum Tokio, nawet nie w pobliżu stacji metra. Ale ludzie przychodzą tu nie tylko z sąsiednich dzielnic – przyjeżdżają także z innych miast i regionów, czasem oddalonych o setki kilometrów. Raz nawet przyjechali w czasie tajfunu! Japończycy chcą spróbować egzotycznej kuchni, ale także wziąć udział w organizowanych tu wydarzeniach.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat

„Krajanie” marzą o ukraińskim centrum w Japonii, założyli już zresztą mały ośrodek kulturalny – właśnie w kawiarni. Co miesiąc odbywają się tu wystawy fotograficzne, warsztaty i wykłady w języku ukraińskim i japońskim: jak malować w stylu petrykiwki [Petrykiwka to osiedle w obwodzie dniepropietrowskim, które słynie z malowideł z motywami roślinnymi i zwierzęcymi – red.], jak robić ukraińską biżuterię i diduch [ukraińska dekoracja świąteczna ze słomy – red.]. Czasami nawet Ukraińcy są zszokowani. Niektórzy mówią, że musieli przyjechać aż do Japonii, by nauczyć się robić symbole ukraińskiego Bożego Narodzenia.

Kuchnia kawiarni przygotowuje również dania do degustacji na festiwalach. By wziąć udział w takich wydarzeniach, musisz najpierw dostarczyć organizatorom plan pomieszczenia, w którym będziesz gotować, a także listę wszystkich produktów – bo na przykład latem gotowanie potraw z mlekiem jest zabronione. Kuchnia „Krajan” uczestniczyła też w przygotowaniu potraw na przyjęcie z okazji Dnia Niepodległości w Ambasadzie Ukrainy w Japonii.

Osobną pracą są kulinarne kursy mistrzowskie dla Japończyków. Cieszą się ogromną popularnością

– Kuchnia w kawiarni jest na to za mała, dlatego tanio wynajmujemy kuchnie miejskie, przygotowane do prowadzenia zajęć kulinarnych – zaznacza Natalia Łysenko. – W tym miesiącu zorganizujemy trzy takie wydarzenia, każde dla 20 osób. Oznacza to, że 60 Japończyków będzie mogło ugotować sobie nasz barszcz we własnym domu. Wybór dań na kursy mistrzowskie jest różnorodny: pierogi, zrazy, naleśniki, kapuśniak, grochówka z grzankami, faszerowana papryka, sałatka z buraków i fasoli. Rozpoczęliśmy również współpracę z kawiarnią „Clare & Garden”. Ten lokal w stylu angielskim został otwarty przez Japonkę na dziedzińcu jej domu i zaprasza Ukraińców na ukraiński lunch dwa razy w miesiącu.

Najnowszą innowacją jest dostarczanie jedzenia przez Uber Eats. Yuki Tagawa, menedżerka ds. obsługi klienta, przyszła do kawiarni, by omówić szczegóły współpracy. Mówi, że zrobiła to z własnej inicjatywy. Chce, by Japończycy nie tylko próbowali nowych potraw, ale też bardziej zainteresowali się Ukrainą – poprzez jedzenie.

– Kuchnia ukraińska ma bardziej wyraziste smaki niż japońska – wyjaśnia Yuki Tagawa. – Czuję w niej smak warzyw, np. pomidorów czy kapusty. Ogólnie rzecz biorąc, te smaki są zupełnie inne, bo podstawą kuchni japońskiej jest bulion rybny dashi, pasta miso lub sosy, które mają specyficzny smak. Wiem, że większość Japończyków, którzy nigdy wcześniej nie próbowali ukraińskich potraw, mówi, że mieli o nich zupełnie inne wyobrażenie. Nie sądzili, że aż tak przypadną im do gustu.

Dla tych, którzy chcą zagłębić się w ukraińską kuchnię, „Krajanie” we współpracy z Instytutem Ukraińskim przetłumaczyli książkę „Ukraina. Jedzenie i historia”. Opowiada o przeszłości i teraźniejszości kuchni ukraińskiej, przedstawia przepisy na dania, które każdy może ugotować, lokalne produkty i specjały Ukrainy

– Praca nad tłumaczeniem była ciekawa, lecz niełatwa – mówi Natalia Kowalowa. – Po pierwsze, chcieliśmy, by nazwy były jak najbardziej zbliżone do ukraińskiego brzmienia. Po drugie, nie wszystkie produkty można kupić w japońskich sklepach. Bo gdzie tu znaleźć rjażenkę [ukraiński napój powstały w wyniku fermentacji mleka – red.]? To była najtrudniejsza część: opisanie niezbędnych produktów, dostosowanie ich do realiów Japonii, zastąpienie ich podobnymi smakami.

Część dochodu ze sprzedaży książki, a także ze wszystkich działań „Krajan” przeznaczana jest na projekty wolontariackie na rzecz Ukrainy.

Natalia Kowalewa (z lewej) i Natalia łysenko
20
хв

Jak Ukraińcy rozkochali Japończyków w barszczu i diduchu

Darka Gorowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Jak to jest być „mamą pingwina”

Ексклюзив
20
хв

Kristina Katrakis: Kiedy ja, Amerykanka, powiedziałam na granicy, że nie opuszczę Ukrainy, ponieważ nie mogę zostawić Ukraińców na śmierć, strażnik graniczny... płakał

Ексклюзив
20
хв

Biegłam na protezie, a kamerzysta krzyczał, gdy mnie doganiał: "Zwolnij, nie mogę za tobą nadążyć!".

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress