Kiedy patrzy się na tę kruchą dziewczynę z nieśmiałym uśmiechem, trudno sobie wyobrazić, że jest wojowniczką, która zawsze idzie własną drogą mimo przeciwności losu. W 2016 roku, podczas tak zwanej operacji antyterrorystycznej [operacja wojskowa przeciw prorosyjskim separatystom w Donbasie, w skrócie ATO - red.], Olga Benda, oburzona zachowaniem swojego pierwszego męża, który ukrywał się przed wojskowym biurem poborowym, rozwiodła się, zostawiła półtorarocznego syna z matką i sama poszła na front. Dwa wydarzenia, do których tam doszło, zmieniły jej życie: straciła nogę w ataku moździerzowym i spotkała swoją wielką miłość. Nie chciała siedzieć na wózku inwalidzkim. Dzięki swojej niezwykłej sile woli w ciągu kilku lat przebiegła dziesięciokilometrowy maraton w USA wraz ze zdrowymi sportowcami, wygrała konkurs piękności, wyszła za mąż i urodziła drugiego syna. Została pierwszą Ukrainką, która otrzymała Nagrodę Praw Człowieka im. dr. Rainera Hildebrandta w Berlinie. Teraz jej ukochany mąż Ołeksij walczy na froncie, a 31-letnia Olga prowadzi samochód, uczestniczy w nowym projekcie rehabilitacyjnym dla wojskowych i... gra w piłkę nożną.
Niełatwo podawać i strzelać bramki o kulach
- Niedawno pojechałyśmy z dziewczynami do Polski i okazało się, że miejscowe kobiety po amputacjach grają! - mówi Olga. - Polki biegają, podają, strzelają podkręcone piłki - i to wszystko o kulach! Ale żeby tak grać, trzeba dużo trenować. Piłka nożna kobiet po amputacjach to zupełnie nowy sport na Ukrainie. Drużyna mężczyzn zakwalifikowała się już do Euroligi, ale drużyna kobiet zaczęła się formować dopiero tej jesieni. Sprawa stała się pilna. Treningi rozpoczęły się w Czerkasach od ćwiczeń na kulach. Było to dla mnie bardzo trudne, bo musiałam używać kul zaraz po kontuzji, kiedy uczyłam się chodzić na jednej nodze. Przyzwyczaiłem się do protezy do tego stopnia, że z zewnątrz nawet nie widać, że nie mam jednej nogi. Chodzę płynnie i szybko. A potem nagle musiałem nie tylko chodzić o kulach, ale także za ich pomocą dryblować, strzelać gole... Zostałam też kapitanem drużyny!
W 2016 roku 23-letnia Olga mieszkała w Winnicy, pracowała jako sprzedawczyni, wychowywała małego syna Dimę i marzyła o... służbie wojskowej. Nie wiedziała, dlaczego, bo w jej rodzinie nikt nie służył w wojsku. Ale na naukę w akademii wojskowej nie było pieniędzy - rodzice Olgi wychowywali siedmioro dzieci, starczało im tylko na podstawowe potrzeby. Ukończyła studia jako operator pocztowy, pracowała jako kucharka i sprzedawczyni, ale nie była zadowolona. Kiedy zdecydowała się wstąpić do wojska i rozpoczęła szkolenie - najpierw w obwodzie lwowskim, a następnie w Międzynarodowym Centrum Pokoju i Bezpieczeństwa - szybko zdała sobie sprawę, że to jest to.
Jako członek 72. Oddzielnej Brygady Zmechanizowanej została wysłana do strefy ATO jako kucharka. Jej obowiązkiem było codzienne karmienie 70 głodnych żołnierzy. Podczas siedmiu miesięcy walk w Awdijiwce przyzwyczaiła się nawet do regularnego ostrzału.
- Nigdy nie zapomnę tego dnia w maju 2017 r. - mówi Olga. - Siedzieliśmy i piliśmy kawę, kiedy pocisk spadł tuż za naszym domem. Powiedziałam: "Jeszcze trochę i nas trafią". Patrzyłam w wodę. Atak moździerzowy rozpoczął się następnego dnia o szóstej rano. To był Dzień Matki. Obudziłam się po pierwszej eksplozji. Ściana domu, w którym spałam, została przebita na wylot, a moje oczy zasypał piasek.
Wewnętrzne przeczucie mówiło mi, że nastąpi druga eksplozja.
Dokąd uciekać? Wyjście na zewnątrz to pewna śmierć. Upadłam na podłogę, zakrywając głowę rękami. Następny pocisk, kaliber 122 mm, eksplodował pół metra dalej. Gdybym stała albo siedziała, zginęłabym na miejscu.
Co czułam w tamtej chwili? Przerażenie, szok i ogromny ból w nodze. Nie wiem, skąd wzięłam siłę, by wspiąć się na łóżko i wyjść z domu z lewą nogą wiszącą na kawałku skóry. To, co wydarzyło się później, pamiętam we fragmentach: chłopaki krzyczeli i przeklinali, próbując związać tę moją nogę opaskami uciskowymi, zanim przybyli lekarze. Leżałam w ich ramionach, prosząc o wodę. Dali mi wodę i odwrócili wzrok. W końcu przybyli medycy, podczas ostrzału nie mogli się do nas dostać. Byli zaskoczeni, że przez ten czas nie wykrwawiłam się na śmierć. A nie wykrwawiłam się, bo odłamek, choć rozszarpał wszystkie kości, ścięgna, nerwy i mięśnie w mojej lewej nodze, cudem nie trafił w główną tętnicę. Obudziłam się w szpitalu, moja noga płonęła ogniem. Poprosiłam pielęgniarkę, żeby ją naprawiła, a ona spojrzała na mnie ze współczuciem i powiedziała: "Dziecko, nie masz lewej nogi". Długo płakałam... Powiedziałem mamie przez telefon, że nic mi nie jest, ale brakuje mi części nogi i zemdlałam. I wtedy otworzyłam oczy i zobaczyłam obok siebie Lioszę. Mój ukochany przyszedł do mnie, gdy tylko dowiedział się, co się stało.
Mój chłopak bał się, że skoro straciłam nogę, będę chciała z nim zerwać
Ołeksija Bendę, operatora granatnika z 72 brygady, Olga poznała w Awdijiwce. Na początku tylko rozmawiali, potem przyjaźń przerodziła się w miłość. Nie widywali się zbyt często - byli na różnych pozycjach. W dniu, w którym została ranna, Ołeksij miał straszne przeczucia. Kiedy udało mu się wyrwać i pobiec do niej, zobaczył ruiny rozbitego domu. "Gdzie jest Olia!?" - krzyknął do chłopców. Wszyscy milczeli i zasłaniali oczy. Podszedł dowódca kompanii, położył mu rękę na ramieniu i powiedział: "Napisz raport i idź do niej do szpitala. Ona cię potrzebuje".
- Nawet jeśli miałam myśli, że Liosz może mnie teraz opuścić, to rozwiał je w chwili, gdy pojawił się w szpitalu. Dużo później, gdy byliśmy już małżeństwem, przyznał, że wtedy, w szpitalu, bardzo się bał, że będę chciała go zostawić. Lekarze ostrzegali go, że mogę go odepchnąć, bo nie chcę być ciężarem dla zdrowego faceta. Kiedy rozpłakałam się i powiedziałam: "Liosz, nie rozumiesz, ja nie mam nogi!", on tylko wzruszył ramionami: "No i co z tego? Teraz będziesz biegać wolniej i nie będziesz robić wszystkiego naraz".
Gdy tylko porzuciłam kule i stanęłam na protezie, natychmiast wróciłam do aktywnego trybu życia. Dostałam posadę urzędniczki w kijowsko-swiatoszyńskim wojskowym biurze werbunkowym, biegałam służbowo do różnych części miasta, goniłam za autobusami, kiedy się na nie spóźniałam. Potem zrobiłam prawo jazdy i nadal jeździłam, tyle że teraz to ja prowadziłam. A potem w moim życiu pojawił się sport.
W ciągu pierwszych kilku lat po amputacji Olga zajęła się surfingiem i jazdą na rolkach, wygrała konkurs piękności kobiet służących w wojsku, wzięła udział w Invictus Games w wioślarstwie na symulatorze i zaczęła profesjonalnie biegać. Cała Ukraina zebrała pieniądze na jej pierwszą protezę treningową. A kiedy Fundusz Powierniczy NATO zapłacił za kosztowną protezę biegową dla ukraińskiej weteranki, przebiegła w niej dwa dziesięciokilometrowe maratony: "Weterańską Dziesiątkę" (bieg po bruku dla personelu wojskowego, weteranów i krewnych poległych żołnierzy) oraz Maraton Korpusu Piechoty Morskiej USA. Co więcej, w niewiele ponad godzinę pokonała dystans dziesięciu kilometrów - na równi ze zdrowymi uczestnikami biegu. Olga była nie tylko pierwszą kobietą w ukraińskiej drużynie na amerykańskim maratonie, ale także jedyną uczestniczką wśród żołnierzy, która biegła z protezą nogi.
- Liosza wspierał mnie we wszystkim - wyznaje. -Kiedy zaczęłam biegać, robił ze mną okrążenia wokół stadionu. Kiedy zobaczył, że nie mam wystarczająco dużo snu z powodu setek rzeczy do zrobienia - praca, sport, obowiązki domowe - zaczął rano sam zabierać mojego najstarszego syna Dimę do przedszkola, umożliwiając mi wyspanie się i regenerację. W weekendy, kiedy zostawałam w domu, mój ukochany często nosił mnie po mieszkaniu na rękach, żebym nie musiała zakładać protezy.
Mój syn śpi lepiej i dłużej podczas nalotów, niż gdy jest cicho
Pobrali się na początku 2017 roku. Po ślubie rodzina czekała na nich w domu. Czekał też trzyletni Dima, który zdążył już zakochać się w Ołeksiju i nazywał go tatą.
- Dowiedziałam się, że jestem w ciąży po raz drugi, kiedy przeprowadziliśmy się z domu mamy Lioszy do naszego własnego domu w obwodzie kijowskim - kupiliśmy go za pieniądze, które otrzymałam w ramach odszkodowania - wspomina weteranka. - Wszystko się wtedy zbiegło: przeprowadzka, blokada i dobre wieści. Miałam dobrą ciążę, choć "na protezie", bo od razu się dostosowałam: żadnych kul ani, nie daj Boże, wózków inwalidzkich. W Boże Narodzenie urodziłam Marka (choć żartowaliśmy, że równie dobrze mógłby się nazywać Ostap). Kiedy syn został przekazany ojcu, z oczu Lioszy popłynęły łzy radości. Dima również był bardzo szczęśliwy, że ma brata. Teraz, gdy Mark ma prawie trzy lata, starszy syn pomaga mi przy nim.
Moje dzieci przystosowały się do realiów wojny. W pierwszych dniach inwazji, kiedy byłam zdenerwowana i przestraszona, one też się bały. Teraz jestem spokojny - i one też są spokojne. W październiku ubiegłego roku, kiedy doszło do zmasowanego ataku, kilkakrotnie schodziliśmy do piwnicy naszego domu; mamy specjalny pokój na parterze. Gdy rozlegały się syreny i leciały rakiety, Marko spokojnie bawił się samochodzikami, a Dima grał na telefonie. Kiedy mój starszy syn słyszy syrenę, pyta, czy to ćwiczenia, czy rozminowywanie. A gdy zaczyna się ostrzał, po prostu biegnie do mnie i siadamy razem. Natomiast mały Mark jest dzieckiem wojny. Podczas nalotów śpi lepiej i dłużej niż wtedy, gdy jest cicho.
Nasz tata jest na wojnie, a ja często myślę, że sama chciałabym pojechać na front. Nie zostanę przyjęta, więc pomagam w inny sposób: zapewniam wsparcie informacyjne dla nowego projektu rehabilitacji weteranów poprzez masaż.
Z własnego doświadczenia wiem, jak bardzo potrzebny jest masaż po kontuzji i jak trudno było znaleźć masażystę - do każdego specjalisty ustawiały się kolejki. Teraz w Ukrainie istnieje pierwszy prywatny projekt o nazwie Wdzięczność dla Sił Zbrojnych, który oferuje bezpłatne masaże dla wojskowych. Został uruchomiony przez Lidię Ljubczenko, lekarkę i kręgarkę z 40-letnim doświadczeniem. Zdając sobie sprawę, że sama nie będzie w stanie pomóc każdemu, kto tego potrzebuje, postanowiła bezpłatnie uczyć wolontariuszy technik masażu. Teraz jej uczniowie pomagają także wojskowym.
Wszystkie moje osiągnięcia sportowe stały się możliwe dzięki wysokiej jakości i terminowej rehabilitacji po kontuzji. A nie każdy ma takie szczęście. Na moich treningach amp futbolowych spotykam dziewczyny, które po kontuzji lub urazie nie nauczyły się nawet chodzić po schodach czy wstawać z ziemi po upadku. Poruszają się głównie na wózkach inwalidzkich, choć są jeszcze młode i na pewno mogą żyć aktywnie - o kulach lub z protezami. Rehabilitacja takich osób jest niezwykle ważna, dlatego staram się angażować w pracę jak najwięcej wolontariuszy. Każdy może przyjść, nauczyć się, a potem zrobić dobry uczynek.
Dzięki masażowi po raz pierwszy od sześciu lat zniknął ten pisk w mojej głowie, który pojawił się po wstrząśnieniu mózgu. Płakałam z ulgi. Lidia Lubczenko zajmuje się również bólami fantomowymi, które przez dziesięciolecia nękają osoby po amputacjach. Na początku też je miałam.
Pewnego dnia zdenerwowałam się i powiedziałam do nogi: "Tak, nie ma cię, nie ma nic, co mogłoby cię zranić. Więc zamknij się i siedź cicho"
Od tego czasu biegałam, pływałam, rozciągałam się, grałam w piłkę nożną - i żadnych "fantomów". Liosza mylił się więc, mówiąc, że na jednej nodze będę biegała nieco wolniej. Okazało się, że jest dokładnie odwrotnie. Niedawno dziennikarze CNN przeprowadzili ze mną wywiad. Poprosili, bym wyszła z dziećmi na zewnątrz i dała się sfilmować, gdy chodzę na protezie. I wtedy Marko gdzieś pobiegł. Poszłam za nim, a kamerzysta poszedł za mną. Krzyczał: "Zwolnij, nie mogę za tobą nadążyć!". Sąsiedzi bardzo się śmiali.
Prowadzę aktywne, interesujące i pełne życie nawet z protezą. Teraz musimy tylko poczekać, aż nasz tata wróci do domu z wojny. Wtedy nasze szczęście nie będzie miało granic.
Ukraińska dziennikarka, była felietonistką gazety Fakty, zajmowała się głośnymi sprawami karnymi i ważnymi problemami społecznymi, publikowała wywiady z wybitnymi osobistościami. Podczas operacji antyterrorystycznej zgłosiła się na linię frontu. Pracowała jako dziennikarka radiowa, aktorka teatru byłych skazanych „Postscript”, dyrygentka chóru kościelnego i tłumaczka gościnna w Strefie Wykluczenia w Czarnobylu.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!