Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Policja kieruje się tym, czy ustalono miejsce zamieszkania nieletniego. Zdjęcie: shutterstock
No items found.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Kodeks karny Ukrainy przewiduje odpowiedzialność za uprowadzenie dziecka. Nie ma jednak artykułu, który przewidywałby odpowiedzialność za uprowadzenie dziecka przez jednego z rodziców. Sytuacja jest rozwiązana, jeśli byli małżonkowie zawarli porozumienie w sprawie wychowania i procedury pobytu dziecka u każdego z rodziców. Ponadto, jeśli istnieje decyzja sądu, jest to jasna zasada, którą należy egzekwować. Oznacza to, że gdy policja otrzymuje zgłoszenie o uprowadzeniu dziecka, kieruje się tym, czy ustalono miejsce zamieszkania lub pobytu z jednym z rodziców.
Co zrobić, gdy jeden z małżonków zgłasza uprowadzenie dziecka, ale nie ma oficjalnie ustalonego miejsca pobytu małoletniego? Co zrobić, jeśli rodzic zachowuje się antyspołecznie, np. pije alkohol, i może skrzywdzić dziecko? Prawnik Regina Guseinova-Chekurda mówi nam:
Prawniczka, członek Rady Adwokatów regionu Kijowa. Partnerka zarządzająca Towarzystwa Prawnego „G&D”. Specjalizuje się w prawodawstwie antykorupcyjnym. Wykwalifikowany mediator. Jest twórczynią kursów z zakresu prawa medialnego i interakcji prawnych między władzami państwowymi a mediami. Posiada szereg publikacji naukowych na temat prawodawstwa antykorupcyjnego, deklaracji elektronicznej, wolności słowa, ochrony danych osobowych, dostępu do informacji.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Premierę trzeciego sezonu zaplanowano na 16-17 lutego. Poznamy nową opowieść o pracownikach i gościach ekskluzywnej sieci hoteli w malowniczych kurortach. Oczywiście i tym razem będzie morderstwo, którego tajemnica utrzyma nas w napięciu do ostatniego odcinka.
Akcja trzeciego sezonu serialu rozgrywać się będzie w hotelu w Tajlandii. Scenarzysta Mike White obiecuje, że nowa odsłona poruszy kwestie duchowości, religii i śmierci. Według niego serial ten ma bowiem potężny potencjał, by stać się „wielowarstwowym płótnem”, które uwypukli problemy współczesnego społeczeństwa.
2. „Ty”, Netflix
Piąty sezon historii o psychopacie, zabójcy i manipulatorze pojawi się 24 kwietnia. Już czwarty sezon wyglądał na finałowy. Tyle że główny aktor, Penn Badgley, powiedział, że ta historia nie może zakończyć się zwycięstwem przestępcy, którego gra: „Joe musi dostać to, na co zasługuje. Teraz upadnie jeszcze bardziej, ponieważ ma władzę i bogactwo”. Cóż, jesteśmy gotowi oglądać ten upadek z przyjemnością.
3. „I tak po prostu…”, Max
Długo oczekiwany prezent dla fanów „Seksu w wielkim mieści”: Carrie, Charlotte i Miranda powracają, ale... bez Samanthy. Kobiety przechodzą od całkowitej wolności i przyjaźni w wieku 30 lat do bardziej złożonej rzeczywistości, gdy mają już po 50 lat. Zamiast czytać gazety słuchają podcastów, przyjaźnią się online i mogą długo rozmawiać o teorii płci czy inkluzywności. Jedno pozostaje niezmienne: przyjaciółki są stylowe i radosne, pokazując nam, że życie po pięćdziesiątce może być pełne nowych, głębokich odcieni.
4. „Czarne lustro”, Netflix
Premiera siódmego sezonu zaplanowana jest na 14 marca. To kontynuacja niezwykłej serii o wpływie nowoczesnych technologii i mediów społecznościowych na życie ludzi. Sześć poprzednich sezonów składa się z niezależnych filmów, które malują bardzo mroczny obraz przyszłości – niektóre z dystopijnych obrazów w nich przedstawionych już się spełniają w prawdziwym życiu. Szósty sezon serialu był mocno krytykowany, bo odbiegał od pierwotnego tematu: większość odcinków nie miała nic wspólnego z science fiction. W kolejnym obiecują powrót do korzeni.
5. „Poker Face”, Peacock
Kontynuacja serialu detektywistycznego o Charlie Cale (w tej roli Natasha Lyonne), która pracuje w kasynie i ma rzadki talent demaskowania kłamców. Bohaterka podróżuje, a na każdym kolejnym przystanku poznaje nowych ludzi i rozwiązuje zagadki skomplikowanych zbrodni. I jak to robi!
Główny zamysł reżyser zapożyczył od „Columbo”, kultowego serialu z lat 70.: widz zna tożsamość przestępcy od początku, a najważniejsze staje się pytanie: „Jak postawić go przed sądem?”. Prawdopodobnie premiera drugiego sezonu nastąpi wiosną.
6. „Squid Game”, Netflix
Trzeci sezon południowokoreańskiego serialu survivalowego ukaże się 27 czerwca – i będzie już ostatnim.
Wyreżyserowany przez Hwang Dong-hyuka serial stał się absolutnym hitem w serwisie Netflix w 2021 i 2024 roku. W trzecim sezonie widzowie przekonają się, jak zakończy się bunt graczy przeciwko systemowi i czy główny bohater osiągnie swój cel, którym jest powstrzymanie morderczej gry.
7. „Doctor Who”, Disney+, BBC One, iPlayer
Władca Czasu Shuti Gatwa powraca w kolejnych odcinkach kinowej epopei. Spotyka Belindę i rozpoczyna epicką podróż, by sprowadzić ją z powrotem na Ziemię. Jednak tajemnicza siła uniemożliwia ten powrót. Zespół musi stawić czoło wielkim niebezpieczeństwom, wrogom, potworom – jeszcze bardziej przerażającym niż wcześniej. „Jest wiele strachu, jest planeta z odległej przyszłości, absolutnie przerażająca” – mówią twórcy o nowym sezonie, który ma pojawić się w maju.
8. „Dyplomatka”, Netflix
Kontynuacja serialu dramatycznego o rodzinie zawodowych dyplomatów zapowiada się gorąco. Twórcy zapowiadają, że „trzeci sezon wywróci szachownicę, a Kate stanie przed wyzwaniem zdobycia wszystkiego, czego chce”. Podczas gdy pierwszy sezon opisywał wiele osobistych dramatów, w drugim romans zszedł na dalszy plan, a polityka międzynarodowa zajęła centralne miejsce. Obserwowanie politycznych manewrów, pokrętnych negocjacji i prób zapobieżenia chaosowi na arenie międzynarodowej powinno być niezmiennie interesujące.
9. „Wednesday”, Netflix
Kontynuacja bajki dla dorosłych o słynnej rodzinie Adamsów autorstwa Tima Burtona.
Wednesday Adams uczy się w Akademii Nevermore – szkole dla niezwykłych dzieci. Pod koniec pierwszego sezonu bohaterce udaje się rozwiązać zagadkę potwora, który porywa uczniów, i ukarać złoczyńców. W finale dostaje tajemniczą wiadomość od anonimowego prześladowcy.
Szczegóły fabuły nowego sezonu nie zostały ujawnione. Jenna Ortega, która została nie tylko główną aktorką, ale także producentką serialu, podzieliła się wieścią, że teraz będzie znacznie więcej horroru. W serialu pojawi się też 12 nowych postaci – wśród nich babcia Wednesday (Joanna Lumley), nowy dyrektor szkoły Nevermore (Steve Buscemi) i nauczycielka muzyki (Billie Piper).
10. „Stranger Things”, Netflix
Kontynuacja przygód Odiego, Willa, Mike'a, Dustina i Lucasa. Pod koniec czwartego sezonu bohaterom udało się pokonać główny czarny charakter, Veknę. Okazało się jednak, że potwór przeżył gdzieś w głębinach równoległego wymiaru i zamierza skierować wszystkie swoje siły na Ziemię. Piąty sezon zakończy tę historię: główni bohaterowie zmierzą się w ostatecznej bitwie o Hawkins.
11. „The Bear”, Hulu
Czwarty sezon tego komediowego serialu ukaże się latem. To dalszy ciąg historii transformacji przynoszącego straty sklepu z kanapkami w dochodową restaurację dla smakoszy. Jeremy Allen White, grający głównego bohatera, zdobył już Złoty Glob, nagrodę Emmy i Screen Actors Guild Award. Obserwowanie tego, co dzieje się za kulisami chicagowskiej restauracji, to niezła zabawa.
12. „Cobra Kai”, Netflix
Premiera najnowszej odsłony zaplanowana jest na 13 lutego. To komediodramat o świecie sztuk walki, w którym bohaterowie walczą o zwycięstwo w turnieju Sekai Taikai.
Przypomnijmy: Johnny Lawrence był niegdyś królem ulicy, teraz jest spłukanym przegrywem. Szansę na nowe życie widzi w odrodzeniu szkoły karate Cobra Kai. Ta próba prowadzi go do dawnego rywala Daniela La Russo, obecnie odnoszącego sukcesy biznesmena. Próbują zostawić dawne żale za sobą i poradzić sobie z obecnymi trudnościami, tyle że pomysł reaktywowania szkoły nie wszystkim się podoba...
W listach, które zaczęli otrzymywać ukraińscy mężczyźni przebywający w Polsce, stwierdza się, że przedstawiciele ukraińskich władz przyjdą do miejsca zamieszkania odbiorcy, by zabrać go do punktu mobilizacyjnego. Tym, którzy nie stawią się dobrowolnie, ma grozić „ekstradycja do Ukrainy”.
Takie listy przychodzą do Ukraińców w Polsce. Zdjęcie: Urząd Spraw Cudzoziemców RP
Urząd do Spraw Cudzoziemców oficjalnie oświadczył, że to fałszywki, które nie mają nic wspólnego z polskimi władzami.
Sprawę skomentowała również Ambasada Ukrainy w Polsce: „Pragniemy poinformować, że na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej do obywateli Ukrainy nie są wysyłane wezwania do stawienia się do poboru lub powiadomienia o poborze osobom podlegającym obowiązkowi służby wojskowej i rezerwistom”.
Obywatele Ukrainy za granicą mogą wstąpić do Legionu Ukraińskiego tylko dobrowolnie.
Polskie służby sprawdzają, kto i dlaczego wysyła takie listy, a Urząd do Spraw Cudzoziemców apeluje do Ukraińców o ostrożność. Polskie władze zalecają natychmiastowe zgłaszanie tych listów na policję. Eksperci prawni wyjaśniają, że tego typu groźby nie mają podstaw prawnych, a deportacja lub ekstradycja z Polski za uchylanie się od mobilizacji jest niemożliwa.
Ukraiński prawnik Wasyl Ilnycky wyjaśnia w swojej grupie na Facebooku „Konsultacje i legalizacja”, że w najbliższej przyszłości „wezwania” mogą być nadal wysyłane pocztą zarówno do mężczyzn, jak do kobiet. Ten, kto otrzyma takie wezwanie, powinien je zachować, ale zignorować.
Jako „nadawca” fałszywego wezwania w listach wskazywany jest Urząd do Spraw Cudzoziemców, czyli centralny organ odpowiedzialny za realizację polityki migracyjnej państwa w Polsce. Tyle że instytucja ta nie ma nic wspólnego ze sprawami wojskowymi.
Instytucją zajmującą się wojskiem, osobami chcącymi zostać żołnierzami, walidacją dokumentów itp. w Polsce jest Wojskowe Centrum Rekrutacji (WCR). Nie prowadzi ono jakichkolwiek działań w stosunku do cudzoziemców, co oznacza, że:
nie współpracuje z Ukrainą i nie może z nią współpracować nawet teoretycznie, ponieważ rekrutacja cudzoziemców jest w Polsce zabroniona;
w praktyce nie może wysyłać żadnych dokumentów czy pism do cudzoziemców przebywających na terenie Polski, ponieważ w polskiej armii mogą służyć tylko obywatele polscy.
23-letnia Ukrainka Tetiana Zinyk została Wrocławianką Roku 2024 w kategorii Youth Now - Youth Power. Nagrodę otrzymała za pracę jako street worker w przychodni Uliczne MiserArt. Tetiana jest studentką V roku medycyny na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu, a wieczorami wraz ze swoim zespołem przemierza ulice Wrocławia i pomaga bezdomnym. Opatruje ich trudno gojące się rany, a w razie potrzeby zawozi do placówek medycznych. Projekt wolontariatu ma już ponad 10 lat, a Tetiana dołączyła do zespołu trzy lata temu. Tetiana Zinyk opowiada nam historie ludzi żyjących na ulicach i swoje interakcje z nimi.
Tetiana Zinyk, „Wrocławska Kobieta Roku 2024” w kategorii „Młodzież teraz — siła młodzieży”. Zdjęcie: Wojciech Skibicki
Choroby ulicy
— „Zaczęłam pomagać bezdomnym w 2022 roku, kiedy byłam na trzecim roku studiów medycznych we Wrocławiu” - mówi Tetiana Zinyk - „Jeździmy karetką do miejsc, gdzie są bezdomni, odwiedzamy parki, opuszczone domy, śmietniki. Tam mieszkają lub nocują. Pytamy ludzi, jakiej opieki medycznej potrzebują.
Będąc cały czas na ulicy, bezdomni często mają poważne problemy zdrowotne. Wielu z nich ma uszkodzone kończyny. Bezdomni chodzą przez długi czas w mokrych butach, nawet w niskich temperaturach. Nie zawsze mają możliwość zmiany skarpet. W rezultacie doznają odmrożeń lub oparzeń termicznych. Wielu z nich ma ropiejące rany. Naszym zadaniem jest im pomóc. Oczyszczamy rany i robimy opatrunki. Niektórzy cierpią na choroby zakaźne, takie jak grypa czy ból gardła. Jeśli dana osoba potrzebuje specjalistycznej pomocy, możemy zabrać ją na oddział ratunkowy.
Zapewniamy również pomoc psychologiczną. Gdy dana osoba nie ma ran ani innych potrzeb medycznych, możemy z nią po prostu porozmawiać.
Podczas rozmowy staramy się przekonać ją, by spróbowała wrócić do normalnego życia
Czasami spotykamy osoby uzależnione od alkoholu i narkotyków. Nie są one agresywne. Reagują na nas normalnie. Dla nich na przykład alkohol jest okazją do zapomnienia na chwilę o swoich traumach i porażkach. Rozumiemy, że to choroba i że ci ludzie potrzebują wsparcia. Jednocześnie nie etykietujemy ich.
„Nie zawsze bezdomni chcą, aby w ogóle zwracano na nich uwagę”.
Śpię pięć godzin dziennie - i jest idealne
Nasz zespół składa się z osób, które ukończyły kursy pierwszej pomocy. Ja jestem studentką medycyny. Niektórzy z nas ukończyli psychologię. Od tego roku zaczęły z nami pracować jeszcze dwie pielęgniarki, które pomagają przy opatrunkach. Odwiedzamy teren pięć razy w tygodniu. Zmiana trwa 6-7 godzin.
Ale czasami zdarza się, że zaczynasz z kimś rozmawiać i zmiana trwa do 9 godzin
Za każdym razem w zespole są 3-4 osoby. Ja, street workerka Beata, Sylwia i Mateusz, który uczy się na psychologa. Jeździmy po mieście. Karetkę prowadzę ja lub Sylwia. Tylko my mamy prawo jazdy. Dwie z nas - zwykle pielęgniarki - cały czas przebywają w przychodni, gdzie robią opatrunki. Mamy pokój ze wszystkim, czego potrzebujemy do pracy - bandaże, plastry.
„W większości udajemy się do określonych miejsc, które znamy”
Jeśli chodzi o moje studia, rok temu mój harmonogram był bardziej napięty niż teraz. Wychodziłam wieczorem, wracałam o drugiej nad ranem, uczyłam się jeszcze dwie godziny, spałam dwie godziny, wstawałam o szóstej rano i szłam na zajęcia. W weekendy mogłam się wyspać. Teraz jest inaczej. Staram się skończyć pracę przed pierwszą w nocy, uczę się wcześniej, nawet przed wyjazdem. Śpię pięć godzin i jest idealnie.
Bezdomni nie zawsze chcą uwagi
Przeważnie chodzimy do miejsc, które znamy. Bezdomni mieszkają tam od lat. Znam przypadek, gdy mężczyzna, który miał mieszkanie, żył na ulicy od ponad 10 lat. Miał problemy z płatnościami, były ciągłe sprawy sądowe, więc nie mógł mieszkać w swoim mieszkaniu. Po posiłki chodził do organizacji charytatywnych lub kościoła. Zazwyczaj ci ludzie nie chcą opowiadać o szczegółach swojego życia. Czasami nawet nie mówią swojego imienia, ale raczej pseudonim. Wstydzą się. Staramy się pomóc, jak tylko możemy, ale nigdy nie wywieramy presji, aby nie wprowadzać jeszcze większego dyskomfortu do ich życia.
Nigdy nie spotkaliśmy się z agresją podczas pracy. Jeśli widzimy, że dana osoba nie chce z nami rozmawiać, po prostu jedziemy dalej. Oczywiście, jest strach. Nie zawsze da się wejść w każdy zakamarek. Mamy nasze mundury ratowników, ale czasami nosimy zwykłe ubrania, aby nie przyciągać niepotrzebnej uwagi. Ale na czarno, żeby nie rzucać się w oczy.
Nie zawsze bezdomni chcą być w ogóle zauważani. Oczywiście bierzemy pod uwagę bezpieczeństwo. Zawsze sprawdzamy, czy dana osoba nie jest agresywna. Nie mamy żadnego sprzętu ochronnego. Dodatkowo zawsze mamy ze sobą mężczyznę w zespole, ale jak do tej pory na szczęście wszystko było w porządku.
Największym problemem jest dla nas brak leków i materiałów do robienia opatrunków. Liczba potrzebujących przewyższa liczbę materiałów. Kiedyś nasza praca była sponsorowana przez miasto. Ale teraz projekt jest zagrożony. Finansowanie jest ograniczone. Dlatego prosimy ludzi o pomoc.
Czasami ogłaszamy zbiórki pieniędzy w mediach społecznościowych, gdzie ludzie mogą przekazywać darowizny.Jeśli możemy, sami kupujemy to, czego potrzebujemy.Ale większość materiałów nie jest tania.Jedna paczka, która wystarcza na jeden opatrunek, może kosztować 30-40 złotych.A ludzi jest bardzo dużo.Kiedyś ustanowiłam rekord.Zrobiliśmy 15 opatrunków w ciągu pięciogodzinnej zmiany
Podczas świadczenia opieki medycznej bezdomnym
Dlaczego ludzie stają się bezdomni
W rzeczywistości wśród bezdomnych można spotkać trzeźwych, a nawet czystych ludzi. Każdy ma swoją własną historię. Niektórzy znaleźli się na ulicy, ponieważ nie mieli wystarczająco dużo pieniędzy i musieli wybierać między wydaniem ich na leki a opłaceniem mieszkania. Była na przykład kobieta, która pracowała jako nauczycielka. Kiedyś stanęła przed dokładnie takim samym wyborem. Skończyło się na tym, że przez kilka miesięcy żyła na ulicy. Zapisaliśmy ją do programu „Najpierw mieszkanie”, a teraz otrzymała mieszkanie socjalne od państwa. W ciągu roku spotkałam ponad 150 osób. Każdy powiedział mi coś innego. Oczywiście nie wiemy, czy te historie są prawdziwe.
Pamiętam mężczyznę, który okazał się weteranem wojny w Iraku. Po powrocie do Polski nie otrzymał żadnej pomocy od rządu. Żona go zostawiła. Firma, której był właścicielem, zbankrutowała. Został z niczym. Był nagi, bosy i na ulicy. Mieszkał w spalonym domu i jakoś przeżył. Odwiedziliśmy go kilka razy i w końcu przygarnęliśmy. Okazało się, że potrafi dobrze gotować. Przeszedł badania lekarskie i zatrudniliśmy go w naszej kuchni. Gotował zupy dla ludzi z ulicy, które następnie rozwoziliśmy po mieście. Dziś ten człowiek nie jest już bezdomny. Czasami do nas dzwoni, czasami nas odwiedza.
„Na ulicy można spotkać zarówno młodych ludzi, jak i ludzi w przyzwoitym wieku”. Zdjęcie: Wojciech Olkusnik/East News
Była też kobieta, która powiedziała, że nigdy więcej nie wróci do mieszkania, bo lepiej jej będzie na ulicy. Po każdym spotkaniu otwierała się przed nami coraz bardziej. Okazało się, że była trzykrotnie nieudanie zamężna. Pierwszy mąż ją bił. Drugi wziął na nią pożyczkę, po czym ją pobił i zostawił. Musiała spłacić pożyczkę. Trzeci również zachowywał się źle. Powiedziała, że straciła wiarę w ludzi i teraz lepiej czuje się na ulicy. Mimo to zgłosiliśmy ją do udziału w projekcie, który daje szansę na otrzymanie mieszkania socjalnego.
Jeśli chodzi o wiek, na ulicy można spotkać zarówno młodych, jak i starszych ludzi. Są historie młodych ludzi, którzy kłócą się z rodzicami i po prostu nie chcą z nimi mieszkać. Wychodzą na ulicę, wpadają w złe towarzystwo, gdzie jest alkohol i narkotyki. W rezultacie pogrążają się w życiu ulicznym.
Pamiętam historię pewnego artysty, który żył na ulicy. Niestety zmarł w 2024 roku. Mężczyzna miał własne mieszkanie, ale czuł się lepiej, gdy siedział na dworcu, obserwował ludzi i malował. Po prostu nie chciał być w domu. Miał około 70 lat. Nie miał dzieci i nigdy nie był żonaty. Lepiej czuł się wśród ludzi na ulicy niż w swoim mieszkaniu. Nie zawsze znamy powód, dla którego dana osoba jest na ulicy. Wiele osób na ulicy nie chce, aby ich rodziny wiedziały, gdzie się znajdują.
„Lubię pomagać ludziom w ciszy”
Zostałam nominowana do nagrody Power of Youth przez Soroptimist International Klub Wratislavia. Jest to globalna międzynarodowa organizacja kobieca, która została założona w Stanach Zjednoczonych w 1921 roku i ma oddziały w ponad 120 krajach. Powiedzieli, że są pod wrażeniem mojej pracy. W ogóle nie spodziewałam się, że otrzymam tę nagrodę. Kobiety, które wygrały poprzednie konkursy zrobiły na mnie wrażenie. Są to osoby, które realizują naukowe, ważne społecznie projekty. Zawsze myślałam, że to, co robię, jest czymś mało znaczącym. Okazało się jednak, że tak wiele osób mnie wspierało.
Tetyana Zinik podczas otrzymania nagrody. Zdjęcie: Grzegorz Rajter
Zostałam nominowana do nagrody Power of Youth przez Soroptimist International Klub Wratislavia. Jest to globalna międzynarodowa organizacja kobieca, która została założona w Stanach Zjednoczonych w 1921 roku i ma oddziały w ponad 120 krajach. Powiedzieli, że są pod wrażeniem mojej pracy. W ogóle nie spodziewałam się, że otrzymam tę nagrodę. Kobiety, które wygrały poprzednie konkursy zrobiły na mnie wrażenie. Są to osoby, które realizują naukowe, ważne społecznie projekty. Zawsze myślałam, że to, co robię, jest czymś mało znaczącym. Okazało się jednak, że tak wiele osób mnie wspierało.
Po uroczystości ludzie podchodzili do mnie i mówili, że śledzą to, co robię od dłuższego czasu i że są pod wielkim wrażeniem. To znaczy, że ludzie naprawdę wierzą, że to co robię jest ważne. Dla mnie to przede wszystkim okazja do pokazania, że pomaganie ludziom i wolontariat to niezwykle ważne rzeczy.
Są ludzie, którzy nie mają nikogo.Musimy pokazać, że nam na nich zależy.
Muszą czuć, że też są ważni w społeczeństwie, że są widziani i słyszani. To wyróżnienie pomogło zwrócić uwagę ludzi na problem bezdomności w Polsce. Dało nam możliwość współpracy z innymi organizacjami, które o nas nie wiedziały. Moja uczelnia zobaczyła, że robię coś pożytecznego poza studiami. Napisali nawet o mnie mały artykuł i zaprosili mnie na śniadanie z rektorem. Nie przepadam za popularnością, zawsze staram się być szarą myszką. Lubię pomagać ludziom w ciszy. Staram się więcej robić, a mniej o tym mówić.
W planach mam oczywiście studia. Muszę zdecydować się na specjalizację. Planuję wybrać specjalizację chirurgiczną lub urologię. Nie chcę tylko siedzieć w ciepłym biurze, chcę mieć napęd od życia. Bardzo chciałabym też stworzyć projekt dla kobiet w sytuacji bezdomności. Generalnie mam wiele różnych pomysłów, ale ich realizacja wymaga dużych dotacji i grantów.
Jednocześnie moim największym marzeniem jest, aby wojna w Ukrainie się skończyła. Mówię to życzenie w każde urodziny, kiedy zdmuchuję świeczki. Kiedy skończę studia, chciałbym pomóc wojskowym w powrocie do zdrowia i rehabilitacji. Jestem pewna, że wiedza, którą tu zdobywam, bardzo mi się przyda.
Większość ukraińskich uchodźców wyjechała do krajów UE. Są jednak tacy, którzy wybrali inne miejsca – kraje, w których nie ma programów tymczasowej ochrony i mieszkań dla uchodźców. Jednym z nich jest Turcja.
Programów pomocy Ukraińcom nie było i nie ma
Marta Franczuk z Kijowa przyjechała do Turcji ze swoimi dwoma synami. Nie miała w tym kraju żadnych krewnych ani przyjaciół.
– Pierwszym krajem, w którym się zatrzymaliśmy, była Rumunia. Zdecydowaliśmy się jednak ruszyć dalej i wylądowaliśmy w Turcji, którą odwiedziliśmy wiele razy wcześniej jako turyści – mówi Marta Franczuk. – Byli z nami moi rodzice, ludzie już starsi. Przyjechaliśmy do znanego tureckiego kurortu Fethiye [miasto w południowo-zachodniej Turcji, położone między Antalyą a Bodrum – red.]. Myśleliśmy, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, rodzice i dzieci będą mogli przynajmniej trochę odpocząć nad morzem – a potem zobaczymy.
Dzięki pośrednikowi, którego znalazłam w grupie Ukraińców na Telegramie, udało mi się znaleźć mieszkanie. Najpierw wynajęliśmy je na miesiąc, potem na kolejne dwa, w końcu podpisaliśmy umowę na wynajem długoterminowy.
Marta Franczuk: - Myśleliśmy, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, rodzice i dzieci będą mogli przynajmniej trochę odpocząć nad morzem – a potem zobaczymy
W Turcji nie ma i nigdy nie było programów pomocy Ukraińcom. Wjeżdżaliśmy do tego kraju jako turyści, na 90 dni. Potem mogliśmy się ubiegać o pozwolenie na pobyt turystyczny. Kluczowym słowem jest tutaj „turysta” – ten status nie daje ci prawa do pracy ani dostępu do pomocy państwa. Masz jedynie prawo do pobytu w kraju przez określony czas. Kiedy zaczęła się wojna, Ukraińcom wydawano pozwolenie turystyczne na dwa lata, a potem zaczęto je wydawać lub przedłużać na rok, a czasem na tylko sześć miesięcy.
Tu zasady ciągle się zmieniają, podobnie jak ceny – uzyskanie pozwolenia na pobyt nie jest darmowe, płacisz podatek i ubezpieczenie. Kiedy przyjechaliśmy, koszty z tym związane wynosiły ok. 300-400 euro na osobę
Zezwolenie turystyczne daje ci dostęp do szkoły średniej i publicznej opieki zdrowotnej. Pewnego rodzaju udogodnieniem dla Ukraińców było to, że przynajmniej nie odmówiono nam pozwolenia na pobyt, bo obywatelom innych krajów często się odmawia – nawet Brytyjczykom, którzy, nawiasem mówiąc, bardzo lubią Fethiye. Brytyjscy emeryci kupują tu nieruchomości, w mieście jest ich wielu, więc często można tu usłyszeć angielski – w przeciwieństwie do Ankary czy Stambułu. Bywa, że nawet ceny w salonach fryzjerskich są podawane nie tylko w lirach, ale i w funtach.
Jako że pozwolenie na pobyt nie daje prawa do pracy, by tu mieszkać, musisz być bardzo bogatą osobą albo pracować na rynku innego kraju. To drugie to właśnie mój przypadek: jestem psycholożką i pracuję online. Jest tu też wielu specjalistów IT, którzy pracują dla innych krajów, lecz mieszkają w Turcji.
Przejście na wizę pracowniczą jest trudne. Taka wiza jest dostępna tylko w niektórych przypadkach i tylko dla osób o określonych specjalnościach, np. lekarzy.
Na lato inne mieszkanie
Według Marty z wynajmowaniem mieszkania w Turcji wiążą się pewne niuanse, szczególnie w miejscowościach wypoczynkowych:
– Sezon turystyczny to czas, w którym cena najmu podwaja się, a nawet potraja. Nawet jeśli jest długoterminowy, czynsz będzie uwzględniać wyższe stawki w miesiącach letnich. Nam właściciel wynajmuje lokal tylko od września do maja, a w sezonie prosi nas o poszukanie sobie innego zakwaterowania. To bardzo niewygodne, ale ponieważ naprawdę lubimy to mieszkanie, nadal je wynajmujemy.
Jeśli chodzi o ceny, willa (w Turcji to określenie na wyrost, bo w rzeczywistości w takim przypadku zwykle chodzi o mały dom) poza sezonem kosztuje około 1000 euro miesięcznie. A ceny stale rosną. Dwa lata temu poza sezonem mieszkanie można było wynająć za 300 euro, rok temu było to już 500.
Nasze mieszkanie jest na drugim piętrze prywatnego domu. Ładne i wygodne, bardzo blisko morza. Ale nie ma ogrzewania i zimą jest w nim zimniej niż na zewnątrz. W Turcji nigdzie nie ma centralnego ogrzewania, ludzie używają klimatyzatorów i grzejników.
Synowie Marty nie poszli do tureckiej szkoły. Wybrali naukę online w szkole ukraińskiej:
– Nie było żadnej presji ze strony władz w tym względzie. Tureckie szkoły są dostępne, ale jeśli rodzina przebywa w tym kraju na podstawie zezwolenia turystycznego, to od niej zależy, czy pośle do nich swoje dzieci, czy nie. Istnieją bezpłatne kursy nauki tureckiego, ale nie każdy widzi sens w uczeniu się go, ponieważ zezwolenie turystyczne nie daje ci prawa do pracy i nie prowadzi do stałego pobytu. Co więcej, nigdy nie możesz być całkowicie pewna, że twoje pozwolenie na pobyt zostanie przedłużone.
Ta niestabilność – gdy zasady wciąż się zmieniają i nie są sprecyzowane – jest głównym powodem, dla którego Ukraińcy z Turcji wyjeżdżają. Wśród tych, którzy wciąż tu są, najpopularniejszym tematem dyskusji jest to, do którego kraju wyjechać. Ja też to rozważam
To, co jest tu wspaniałe, to przyroda, niesamowite krajobrazy, morze. Spacerując po mieście widzę góry z ośnieżonymi szczytami, a niedaleko mojego domu rosną drzewa pomarańczowe i oliwne. Oliwki nauczyłam się już marynować, tak jak robią to miejscowi. Turcja ma ciekawą kuchnię, niektóre rzeczy naprawdę lubię, na przykład suszone morwy i pastę tahini. W sałatkach zamiast octu balsamicznego używa się bardzo smacznego sosu z granatów. Turcja jest krajem muzułmańskim, dlatego prawie nigdzie nie kupisz wieprzowiny. A jeśli już gdzieś ją znajdziesz, będzie to bardzo drogi kawałek mięsa przywieziony z zagranicy.
Szykany za kanapki
– Turcja jest oficjalnie państwem świeckim, lecz istnieją pewne niuanse – mówi Andżela z Siewierodoniecka. Ona również przyjechała do Turcji z dwoma synami. – W 2022 r. mój dziewięcioletni syn miał nieprzyjemną sytuację w tureckiej szkole. Miejscowe dzieci, które w niektóre dni postu nic nie jedzą, zaczęły krytykować go za to, że przynosi do szkoły kanapki. Zdarzyło się nawet, że zatrzymały go na korytarzu i próbowały zmusić do odmówienia namazu [rytualna modlitwa muzułmańska – red.]. Porozmawiałam jednak o tym z nauczycielami i sytuacja się poprawiła.
Religia jest w szkole osobnym przedmiotem, lecz mój syn ma prawo odmówić chodzenia na nią, co też zrobiliśmy. Teraz już lubi szkołę i mówi płynnie po turecku. Młodszy, który w momencie naszego przyjazdu miał pięć lat, miał więcej problemów z tureckim – dopiero zaczął w nim mówić. Program nauczania jest znacznie łatwiejszy niż ukraiński. Na przykład chemii, biologii i fizyki nie uczy się w szkole średniej, ale na studiach. Równocześnie moi synowie uczą się online w szkole ukraińskiej.
Andżela i jej synowie mają status oczekujących na ochronę międzynarodową
Andżela jest dwukrotną uchodźczynią wewnętrzną. W 2014 roku wyjechała z Krasnodonu, okupowanego przez Rosjan, do Siewierodoniecka. W 2022 roku i stamtąd musiała uciekać.
– Dzieci i ja pojechaliśmy do Ankary, bo mieszka tam mój wujek – mówi Andżela. – Wsparcia ze strony państwa nie było, ale wolontariusze pomagali w dostarczaniu ubrań, żywności i środków higieny. Pewien turecki biznesmen postanowił pomóc Ukraińcom, którzy przybyli wtedy do Ankary, i opłacił trzymiesięczny czynsz tym, którzy tego potrzebowali. W ten sposób znaleźliśmy się w akademiku, w którym mieszkamy do dziś – tyle że teraz płacimy czynsz.
Jednym z największych problemów jest dla mnie nieznajomość tureckiego. Po angielsku mówi w Ankarze niewiele osób
Próbowałam uczęszczać na kursy językowe, ale nie mam tureckich przyjaciół, z którymi mogłabym ćwiczyć turecki, więc nie widziałam u siebie postępów.
Andżela zauważa, że cudzoziemcom trudno jest uzyskać pozwolenie na pracę, więc wielu z nich pracuje na czarno. Zamiast zezwolenia na pobyt turystyczny złożyła wniosek o ochronę międzynarodową:
– Tej ochrony nie otrzymaliśmy i raczej nie otrzymamy, ale mamy status osób oczekujących na decyzję, co uprawnia nas do bezpłatnej opieki medycznej i edukacji szkolnej. Ten status jest nam wciąż przedłużany.
Syn Andżeli z miejscowym nauczycielem
– Dla etnicznych Ukraińców uzyskanie statusu ochrony międzynarodowej w Turcji jest prawie niemożliwe – mówi Julia Bilecka, szefowa Związku Ukraińców w Ankarze. – Możesz się o niego ubiegać, ale, o ile wiem, nikt jeszcze nie otrzymał decyzji – ani pozytywnej, ani negatywnej. Znacznie łatwiej uzyskać ten status Tatarom krymskim z ukraińskim paszportem.
Ochrona międzynarodowa daje wiele praw, których nie mają Ukraińcy przebywający tu na podstawie zezwolenia na pobyt turystyczny – m.in. dostęp do rynku pracy. Nie można przewidzieć, czy zezwolenie turystyczne zostanie przedłużone, a jeśli tak, to na jak długo. Mojej matce początkowo wydano roczne zezwolenie na pobyt, potem przedłużono je tylko na sześć miesięcy, a teraz na kolejny rok. Nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje.
Wolontariusze – jedyna pomoc
Julia przyjechała do Turcji jeszcze przed wojną. Przebywa w tym kraju na podstawie wizy pracowniczej – jest wykładowczynią na uniwersytecie, biegle włada tureckim i angielskim.
– Aby otrzymać wizę pracowniczą, zarówno ty, jak twój potencjalny pracodawca musicie spełnić określone kryteria – wyjaśnia. – Musisz być wykwalifikowanym specjalistą, a pracodawca musi podać przekonujące powody, dla których zatrudnia ciebie zamiast miejscowych.
Poza tym aby firma miała prawo zatrudnić obcokrajowca, musi mieć na liście płac określoną liczbę obywateli Turcji
Z powodu tych trudności Ukraińcy często pracują w Turcji na czarno – w firmach sprzątających lub logistycznych, które wymagają od pracowników znajomości rosyjskiego (to szczególnie istotne w przypadku firm współpracujących z Azją Środkową). Nieoficjalnie ukraińscy obywatele dostają również pracę w branży kosmetycznej: niektórzy pracują w domu, inni w salonach. Władze tak naprawdę tego nie monitorują: zwykle inspekcje przeprowadzane są tylko w przypadku skarg na daną firmę lub osobę.
Stambuł
Duży napływ, a następnie odpływ Ukraińców z Turcji wynika z tego, że dla wielu – zwłaszcza tych, którzy musieli wyjechać przez terytoria okupowane – kraj ten był krajem tranzytowym: przebywali tu przez kilka miesięcy, czekając na wizy, na przykład do Kanady lub Stanów Zjednoczonych. Wielu po uzyskaniu dokumentów natychmiast wyjeżdżało do Europy.
Ci, którzy zostali, to głównie ludzie, którzy po wybuchu wojny przyjechali do swoich krewnych. Przenosiły się tu też rodziny, w których np. mężczyzna jest obywatelem Turcjii i mieszkał z żoną, Ukrainką, w Ukrainie. Państwo tureckie nie zareagowało na wojnę w Ukrainie natychmiast. Jedynymi osobami, które pomagały ludziom przybyłym w pierwszych miesiącach rosyjskiej inwazji, byli wolontariusze.
Potem zaangażowały się organizacje międzynarodowe. Jeśli chodzi o Turków, to sympatyzują z Ukraińcami, ale jednocześnie powszechne są wśród nich nastroje antyamerykańskie.
Kiedy mówisz, że jesteś z Ukrainy, często słyszysz: „Czy nadal trwa wojna? Cóż, to wszystko wina Ameryki”
Pojawia się tu również rosyjska propaganda i narracja, że Rosja zaczęła wojnę, „bo nie miała wyboru”. Nawet w kręgach akademickich można znaleźć ludzi czytających rosyjskie media i wierzących w to, co tam znajdują.
W Turcji są też inne trudne kwestie, na przykład polaryzacja – podział na społeczeństwo świeckie i religijne. Autorytaryzm rozciąga się na prawie wszystkie obszary życia. Na przykład rektorzy uniwersytetów nie są wybierani, ale mianowani przez prezydenta, a ludzie lojalni wobec rektorów zostają dziekanami. To samo dzieje się w wielu firmach: szansa na to, że trafisz na demokratycznego, a nie autorytarnego szefa, jest niewielka – bez względu na to, w jakiej branży pracujesz. Wielu Ukraińcom trudno zaakceptować tę rzeczywistość, a to – oprócz niestabilności gospodarczej i niejasnej polityki wizowej – również wpływa na ich decyzje o opuszczeniu kraju.
Wiadomo, że u nas wszystko się spieprzyło, wszystko stracone, wszystko zgodnie z planem. Po 10 latach wojny nerwy ludzi są już poszarpane – a niedługo miną trzy lata tej dużej, powszechnej wojny (jeszcze i to). Oczywiście już w pierwszym roku horyzont planowania przesunął się do jednego miesiąca, a potem pojawiło się zastrzeżenie: „jeśli dożyjemy”.
Teraz zastanawiam się, czy wymieniać kran w moim mieszkaniu, bo jeśli to zrobię, to może szahid rozpieprzy dom z nowym kranem
Facebook kpi ze mnie jeszcze bardziej niż kiedyś, proponując mi trencze na przyszłą wiosnę. „Hej, ty elektroniczny głupku, jak myślisz, komu to oferujesz?” On pisze do mnie po angielsku: „Co będziesz nosić następnej wiosny?” A ja na to: „Posłuchaj mnie, ty elektroniczne gówno, na wiosnę mogę mieć opcje: kaftan bezpieczeństwa, fajną trumnę albo kombinezon przeciwchemiczny, i to w najlepszym przypadku. O czym szepczesz? O jakiej wiośnie? Chciałabym tu dożyć do soboty – i najlepiej nie w domu wariatów”.
Niedawno byłam w Niemczech i pewna Niemka powiedziała do mnie: „Za dwa lata pojedziemy na wakacje... Za trzy lata się przeprowadzimy...”. Spojrzałam na nią, jak na kosmitkę. Nie pamiętam już czasów, kiedy planowałam coś z rocznym wyprzedzeniem. W Ukrainie nawet w najlepszych czasach to był szalony luksus. „Ta rodzina posiada ten zamek od trzech wieków” – mówi przewodnik. Śmieję się w duchu, odziedziczyłam po babci tylko radzieckie prześcieradła, które w 2015 roku poszły na siatki maskujące.
Swoim dzieciom prawdopodobnie nie zostawię nic poza traumą psychiczną i książkami, które udało mi się napisać w jeszcze stosunkowo spokojnych czasach
Na rozmowie kwalifikacyjnej w zagranicznej firmie zapytali moją przyjaciółkę, kim chciałaby być za pięć lat. Przez chwilę się zastanawiała, po czym powiedziała: „Cóż, jeśli do tego czasu nie umrę od atomówki albo szahida, to chciałabym być zdrową psychicznie osobą ze wszystkimi kończynami”. Nie przyjęli jej. Jej uczucia były zbyt pesymistyczne i fatalistyczne.
Teraz, ze względu na wybory w USA i nastroje polityczne w Europie, pytają mnie, co z nami będzie. Ja też mocno się nad tym zastanawiam. Nie, nie prognozuję ani nie obliczam prawdopodobieństwa, ogólnie nie jestem dobra z matematyki. Po prostu znajduję właściwą odpowiedź, coś w stylu: „Zgodnie z teorią Brizmana-Spielhausa (właśnie ją wymyśliłam), mamy prawdopodobieństwo przeżycia około 50 procent – albo nie przeżycia, z takim samym procentem”. To będzie najdokładniejsza prognoza naszej przyszłości. Ale to nie ja taka jestem. To życie jest takie, rozumiecie?!
I nie chodzi tylko o mnie. Rano budzę się, piję czarną kawę, która wygląda i smakuje jak asfalt, i wyglądam przez okno. Na zewnątrz gołe drzewa, szara rzeczywistość, szare domy.
I myślę sobie: no cóż, miałam szczęście, że tej nocy ani rakieta, ani szahid nie zakłóciły tej szarej rzeczywistości za oknem. Poszczęściło mi się
Kiedy planuję podróż za granicę, zwlekam z rezerwacją hotelu do ostatniej chwili. Bo jeszcze zarezerwuję, zapłacę, a tu nagle bęc! – i po sprawie, nigdzie nie pojadę. Szkoda pieniędzy.
Chociaż, oczywiście, jeśli o to chodzi, to nie dbam już o pieniądze.
„Dlaczego jesteś taka spokojna?” – pyta przyjaciółka. Mówię, że napisałam testament. Zgodnie z nim każdy, kto przeżyje mnie i dożyje do tego czasu, musi wybrać moje najbardziej gówniane zdjęcia i udekorować nimi salę pożegnalną. A ta przyjaciółka powinna przyjść z biczem, by wybatożyć każdego, kto zechce powiedzieć, że byłam prorokinią. Oczywiście, jestem prorokinią, ale to brzmi krindżowo, przyznajmy.
„Zamierzasz umrzeć?” – pyta. A ja całkiem szczerze odpowiadam, że już umarłam, tyle że po prostu wciąż żyję. Patrzę więc na wszystko wokół i w zasadzie nic mnie już nie przeraża
I w tym wszystkim jakoś paradoksalnie, desperacko i szaleńczo cieszę się życiem.
Spotykam się z przyjaciółmi przy pierwszej nadarzającej się okazji, czasem potrafię przystanąć na środku chodnika i długo wpatrywać się w chmurę, bo jest piękna. Zgadzam się na każde „zróbmy to...”, bo fajnie jest coś zrobić, mieć na coś czas.
Z Monachium przywiozłam w kieszeni kasztana, który spadł mi na głowę i sprawił, że byłam szczęśliwa. Nadal go noszę w kieszeni kurtki. Czasami natrafiam na wiersz, który jest tak piękny, że uczę się go na pamięć – jak w szkole, dla zabawy. Już przestałam się bać. Jedyne, na czym mi zależy, to mieć czas. Bo nadal przed moim ostatnim dniem chcę zabić jak najwięcej wrogów, bezpośrednio lub pośrednio. Po to to wszystko. Tylko po to.