Exclusive
20
min

Dziewczyna, która hoduje drony

Ola Garbowska jest wolontariuszką. Dostarcza ukraińskiej armii wszystko, czego ta potrzebuje. Uruchomiła też produkcję dronów kamikadze, które nazywa „sikadu”

Jaryna Matwijiw

Ola Garbowska z siostrą Iryną Puryk. Zdjęcie: z prywatnego archiwum

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Przed wojną Ola była specjalistką ds. mediów i komunikacji. Pracowała jako koordynatorka projektu BBC Media Action w Europie Wschodniej, wdrażając projekty wspierające rozwój młodzieży i społeczeństwa obywatelskiego.

Teraz pracuje dla międzynarodowej organizacji pozarządowej. Dostarcza też drony kamikadze na linię frontu i kupuje łodzie ewakuacyjne do ratowania rannych żołnierzy. Te pierwsze nazywa „sikadu”, co wiąże się z pewną ciekawą historią…

Jaryna Matwijiw: Skąd wziął się u Ciebie pomysł składania dronów kamikadze?

Ola Grabowska: Zaangażowałam się w wolontariat jeszcze przed rozpoczęciem inwazji na pełną skalę. Za granicą kupowałam opatrunki hemostatyczne, lekarstwa i buty dla żołnierzy. Ale gdy 24 lutego Rosjanie najechali Ukrainę, nie wiedziałam, co dalej robić. Wtedy zwrócili się do mnie zagraniczni wolontariusze: „Ufamy ci, mamy ogromny magazyn w Polsce, przywieziemy ci to, co w nim jest, a ty to posortujesz i wyślesz, gdzie trzeba”. Woziliśmy na front odzież taktyczną, obuwie, noktowizory i żywność dla wojska.

Z czasem wojsko zaczęło nas prosić o drony. Kupowałam je zarówno w Ukrainie, jak za granicą.

Tamtej zimy dowiedziałam się, że jest kurs dla inżynierów dronów, więc się zapisałam. Jestem osobą praktyczną, chcę sama wszystkiego spróbować. Ukończyłam kilka modułów tego kursu, a potem chłopaki z 54 brygady skontaktowali się ze mną i powiedzieli, że potrzebują dronów FVP [dron z goglami, którym pilot steruje tak, jakby w nim siedział - red.]. Mnóstwa dronów...  

W tym czasie wielu cywilów na Ukrainie już samodzielnie składało drony.

Ola i jeden z jej dronów. Zdjęcie: z prywatnego archiwum

Komponenty do mojego pierwszego drona zamówiłam w Chinach. Zamawiasz na AliExpress i nie wiesz, jak długo potrwa dostawa – i czy w ogóle towar dotrze. Część ram zamówiłam w Ukrainie, a kiedy już wszystko otrzymałam, zabrałam się do roboty.

Lutowanie pierwszego drona zajęło mi 5 godzin, bo musiałam sobie przypomnieć, czym jest lutowanie. W dzieciństwie naprawiałam lampki choinkowe – lutowałam, gdy coś w nich odpadło

Miałam w tym minimalne doświadczenie. Tata oglądał każde połączenie przez szkło powiększające, aby upewnić się, że jest OK.

Ile trzeba wydać, by samodzielnie zbudować drona?

Koszty dronów są bardzo różne. Wszystko zależy od tego, jakie są zniżki na komponenty w sklepach internetowych. Dron wykonany z komponentów z Chin, bez baterii, kosztował nas 8 tysięcy hrywien [800 złotych – red.]. Jeśli kupisz te same komponenty w Ukrainie, kosztuje to więcej: 18-20 tysięcy hrywien (z baterią), w zależności od wahań kursu dolara.

Ile ich do tej pory wyprodukowałaś?

Dwadzieścia sześć. Dwadzieścia wysłałam na front – i prawdopodobnie już nie istnieją. Niedługo dotrą komponenty do kolejnych dziesięciu. Teraz zbieram pieniądze na budowę kolejnych piętnastu. Robię tę zbiórkę na moje urodziny.

Dlaczego „sikadu”? Nazywasz tak swoje drony kamikadze?

To ciekawa historia. Kiedy mieszkałem w obwodzie lwowskim, a mieszkam w dwóch miastach, zimą przychodziło do mnie mnóstwo sikorek, a ja je dokarmiałam. Moi przyjaciele to zauważyli i dali mi karmnik i pokarm dla papug kakadu. Żartowaliśmy, że gdyby ukraińskie sikorki jadły karmę dla kakadu, stałyby się kakadu. I tak, kiedy zaczęliśmy robić te drony, nazwałam je „sikadu”. Walczące, odważne i silne ptaki, które robią porządek z wrogiem.

Eksperci wojskowi twierdzą, że współczesna wojna to w dużej mierze wojna dronów. Zgadzasz się z tą opinią?

Nie jestem ekspertką. Mogę jedynie oceniać informacje na podstawie własnego doświadczenia. W rzeczywistości to nie tylko wojna dronów, to wojna technologii. Bo tam, gdzie są drony, potrzebne są urządzenia do walki elektronicznej, plecaki antydronowe czy inny sprzęt. Ostatnio chłopaki walczący na froncie poprosili mnie o plecaki antydronowe.

To wojna technologiczna. Trzeba mieć czym walczyć i czym się bronić.

Gdyby każdy Ukrainiec wyprodukował jednego drona, mielibyśmy ich wiele milionów dronów. Czy naprawdę każdy może zrobić drona?

Gdyby każdy Ukrainiec zlutował jednego drona i mielibyśmy miliony dronów, to czemu nie?! Produkcja dronów w Ukrainie powinna być masowa. Ale ze względów bezpieczeństwa powinna też być rozproszona po całym kraju.

A gdyby takie warsztaty do produkcji dronów znajdowały się w mieszkaniach i domach Ukraińców w całym kraju, byłoby to bardzo skuteczne

W Ukrainie istnieje świetna inicjatywa o nazwie SocialDroneUA. Ludzie z doświadczeniem mogą pomóc we wszystkim: powiedzą ci, jak zrobić drona, gdzie kupić komponenty, a na koniec możesz wysłać im swojego drona do testów.

„Moja siostra jest moją prawą ręką, ma dostęp do zasobów potrzebnych do ubrania chłopców i dziewcząt na froncie”. Zdjęcie: z prywatnego archiwum

Są dwie siostry. Jedna zostaje w Ukrainie i jest wolontariuszką, druga mieszka w Krakowie. To historia siostrzeństwa bardzo zgodna z filozofią naszego magazynu. Jakie to uczucie dzielić się swoim doświadczeniem życia w Ukrainie z siostrą, która jest w Polsce? Czy dzielicie się wolontariatem? W Kijowie nie ma elektryczności, a w Krakowie jest. My mamy naloty, w Polsce jest spokój. Miałaś chęć opuszczenia Ukrainy?

Jeszcze przed inwazją miałam możliwość wyjazdu i zamieszkania za granicą. Potem otrzymałam wiele ofert od ludzi z różnych krajów. Ale nie chciałam i nie chcę opuszczać Ukrainy. Moja siostra Iryna zadzwoniła do mnie, żebym pojechała do niej do Krakowa, ale my obie jesteśmy bardziej skuteczne, gdy jesteśmy po obu stronach granicy.

Mamy silną synergię. W Polsce siostra może kupić mi rzeczy potrzebne na froncie, których nie można kupić w Ukrainie. Ona jest moją drugą ręką, która ma dostęp do zasobów potrzebnych do ubrania i wyposażenia chłopców i dziewcząt na froncie

W pierwszych miesiącach inwazji znalazła w Polsce tkaniny potrzebne do produkcji kamizelek kuloodpornych, które nie były dostępne w Ukrainie. Przekazaliśmy ten materiał jednej z ukraińskich inicjatyw, która zajmowała się takimi rzeczami. Teraz siostra pomaga mi zbierać fundusze na drony. W Krakowie piecze lwowskie serniki i wystawia je na loterii, byśmy mogli kupić więcej komponentów do dronów.

Odbierasz telefony od żołnierzy, którzy trafili wroga Twoimi dronami?

Odbieram i sama też do nich dzwonię i pytam, czy moje drony działają. Wojsko wysyła mi filmy wideo, na których można zobaczyć, jak nasze drony sprawują się na polu bitwy.

Gdy po raz pierwszy zobaczyłam nagranie, na którym mój dron leci, a potem wszystko eksploduje, miałam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony mówi się: „Wow, super!”, ale z drugiej strony zdajesz sobie sprawę, że twój dron odebrał komuś życie. Nawet jeśli to życie wroga, to wciąż czyjeś życie.

Mam własne podejście do zabijania. Nie rozumiem, dlaczego ludzie to robią, ale rozumiem, że jeśli jest wojna, trzeba się bronić. Musisz chronić swój dom, swoją rodzinę, siebie przed kimś, kto chce cię zabić. Dlatego główną misją moich dronów jest ochrona. Ochrona życia naszych żołnierzy na froncie i ochrona mojego kraju. Najważniejszą rzeczą dla mnie jest uratowanie jak największej liczby ukraińskich istnień. Bo albo my zniszczymy naszych wrogów, albo oni zniszczą nas.

Ola i jej „ptaszki”. Zdjęcie: z prywatnego archiwum

„Wciąż przegrywamy, a jednocześnie ignorujemy rzeczy, które należy zmienić i za którymi należy się opowiedzieć. Zamykamy oczy, milczymy, nie słyszymy. Czekamy, aż ktoś coś zrobi, coś da, coś naprawi i wszystko będzie dobrze. Wciąż przegrywamy. Tracimy naszych bliskich i tracimy samych siebie” – tymi słowami ktoś zareagował na śmierć Iryny Cybuch, pięknej ukraińskiej sanitariuszki, która zginęła podczas misji bojowej w okolicy Charkowa. Czy naprawdę możemy zrobić więcej, by zapobiec śmierci ludzi takich jak Ira?

Tak, możemy zrobić więcej. Możemy, jeśli uwierzymy w siebie. Nigdy bym nie pomyślała, że będę zaangażowana w budowanie dronów. Teraz zbieram więcej funduszy, nawiązuję komunikację z wojskiem, a drony lutują moi asystenci. Bylibyśmy w stanie zbudować więcej dronów, ale nie mamy pieniędzy; gromadzenie funduszy stało się teraz trudne. Każdy ma swoje powody, dla których nie może lub nie chce przekazać darowizny.

Może żyjesz w pokoju i twoja sytuacja jest podobna do tej sprzed wojny, a może przyzwyczaiłeś się do wojny. Musisz jednak zrozumieć, że sytuacja może się zmienić w każdej chwili

Dlatego musimy robić więcej i wierzyć w siebie, swoje mocne strony i możliwości.  

Jaką radę masz dla Ukraińców i Europejczyków, którzy są zmęczeni wojną i wolontariatem?

Ja też jestem zmęczona wojną, ale niektóre zwycięstwa czy sukcesy, które udaje mi się osiągnąć, napędzają mnie. Ciężko mi się zmusić do odpoczynku, ale rozumiem, że z czasem bateria się wyczerpuje i następuje wypalenie. Wiem, że muszę rozładować mój mózg, ponieważ zmęczenie spowalnia jego wydajność. Muszę odpoczywać. Gram więc w koszykówkę, staram się chodzić na spacery, uprawiać sport, spotykać się z przyjaciółmi – i wtedy mogę pracować dalej. Kiedy chłopaki wysłali mi pierwszy film z akcji mojego drona, moja bateria była naładowana w 100 procentach.

No items found.

Ukraińska dziennikarka, prowadząca programy telewizyjne, autorka programów analitycznych, pasjonatka pracy w mediach. Po ślubie w 2021 roku zamieszkała w województwie podkarpackim. We Lwowie pracowała min w gazecie „Postup”, lwowskim oddziale ukraińskiej telewizji państwowej, telewizji NTA, telewizji 5 kanał, telewizji Espreso. Była autorką programu publicystycznego „Informacyjny Wieczór-Lwów” w telewizji „5 kanał”. Z wyróżnieniem ukończyła studia magisterskie z zakresu dziennikarstwa na Lwowskim Uniwersytecie Państwowym im. Iwana Franka. Uczyła się także w szkole językowej Instytutu Dantego w Rzymie. Po zamieszkaniu w Polsce dalej zajmuje się dziennikarstwem. Jej życiowe motto: Rób cos dobrego dla Ukrainy tam gdzie jesteś. Rób dobrze to co umiesz. Kochaj życie i ludzi.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Ukraińcy pomagają Amerykanom z Los Angeles dotkniętym pożarem

Los Angeles płonie. Pożary w stanie Kalifornia są jednymi z największych w historii regionu. Ogień objął obszar 12,5 tysiąca hektarów, zmuszając setki tysięcy ludzi do ewakuacji. Zginęło co najmniej 25 osób, spłonęło ponad 10 tysięcy budynków. Strażacy pracują bez wytchnienia, lecz najpotężniejsze pożary nie zostały jeszcze w pełni opanowane.

Tragedię spowodowało samoczynne zapalenie się lasu po długiej suszy, swoje zrobił też huraganowy wiatr. Zewsząd płynie wsparcie dla osób dotkniętych przez katastrofę, powstają inicjatywy wolontariackie. W pomoc włączają się również Ukraińcy. Sestry rozmawiały z przedstawicielami ukraińskiej społeczności w Kalifornii, którzy pracują w jednym z centrów wolontariackich w pobliżu Los Angeles.

Ołeksandra Chułowa, fotografka z Odesy, przeprowadziła się do Los Angeles rok temu. Mówi, że kiedy wybuchły pożary, wciąż pojawiały się kolejne wiadomości o tym, ile osób straciło swoje domy. Ukraińcy natychmiast zaczęli się organizować:

– Aleks Denisow, ukraiński aktywista z Los Angeles, szukał wolontariuszy do pomocy w dystrybucji ukraińskiej żywności wśród poszkodowanych – mówi. – Posiłki są przygotowywane przez Ukrainki z organizacji House of Ukraine w San Diego. Przygotowały już ponad 300 litrów barszczu ukraińskiego i około 400-500 krymskotatarskich czebureków. Zebraliśmy się z naszymi przyjaciółmi i postanowiliśmy przyłączyć się do tej inicjatywy.

Rozwoziliśmy jedzenie w okolicach tej części miasta, w której doszło do pożarów. Na obóz dla wolontariuszy udostępniono nam duży parking. Było nasze jedzenie, był duży ukraiński food truck z Easy busy meals – serwowano z niego pierogi. Inni rozdawali ubrania, pościel, produkty higieniczne itp. Każdy robił, co mógł. Naszym zadaniem było nakarmienie ludzi. Zaczęliśmy o 10.00 i skończyliśmy o 20.00.

W sumie było nas około 30. Panią, która smażyła chebureki przez 10 godzin bez odpoczynku, w pełnym słońcu, żartobliwie nazwaliśmy „Generałem”. Jak przystało na prawdziwą Ukrainkę, wzięła sprawy w swoje ręce i przydzieliła każdemu z nas zadanie. To silna, lecz zarazem miła kobieta.

Rozdaliśmy około 1000 talerzy barszczu. Obszar, na którym działaliśmy, był dość rozległy, więc chodziliśmy po nowo utworzonym „centrum pomocy” z głośnikiem, przez który informowaliśmy, że mamy pyszne ukraińskie jedzenie – za darmo. Na początku miejscowi trochę obawiali się jeść nieznane im potrawy, ale kiedy spróbowali, nie mogli przestać. Czebureki bardzo im zasmakowały, przypominały im lokalne danie empanadas. Ustawiła się po nie bardzo długa kolejka.

Anna Bubnowa, wolontariuszka, która uczestniczyła w inicjatywie, napisała: „To była przyjemność pomagać i proponować ludziom nasz pyszny barszcz. Wszyscy byli zachwyceni i wracali po więcej”.

Aleks Denisow, aktor i aktywista, jeden z organizatorów pomocy mieszkańcom Los Angeles dotkniętym kataklizmem, mówi, że społeczność ukraińska w południowej Kalifornii jest liczna i aktywna. Dlatego była w stanie szybko skrzyknąć wolontariuszy, przygotować posiłki i przybyć na miejsce.

Na swoim Instagramie Aleks wezwał ludzi do przyłączenia się do inicjatywy: „Przynieście wodę i dobry humor. Pomóżmy amerykańskiej społeczności, która przez te wszystkie lata pomagała społeczności ukraińskiej”.

– Wielu Ukraińców, jak ja, mieszka na obszarach, z których ewakuowano ludzi – lub na granicy z takimi obszarami – mówi Aleks. – Trudno nam było się połapać, co się naprawdę dzieje. To było tak podobne do naszej wojny i tego żalu po stracie, który odczuwamy każdego dnia. To Peter Larr, Amerykanin w trzecim pokoleniu z ukraińskimi korzeniami, wpadł na ten pomysł, a my wdrożyliśmy go w ciągu zaledwie 24 godzin.

Niestety mieliśmy ograniczone możliwości, więc musieliśmy podziękować wielu osobom, które chciały pomagać wraz z nami. Amerykanie byli niesamowicie wdzięczni i wręcz zachwyceni naszym jedzeniem. Rozmawiali, dzielili się swoimi smutkami i pytali o nasze.

Naszego barszczu, pierogów, chebureków i innych potraw spróbowało 1000, a może nawet 1500 osób. Jednak wiele więcej było tych, którzy podchodzili do nas, by po prostu porozmawiać, zapytać o wojnę w Ukrainie, o nasze życie, kulturę.

Lokalni mieszkańcy masowo opuszczają niebezpieczne obszary, powodując ogromne korki na drogach. Pożary ogarnęły już 5 dzielnic miasta, wszystkie szkoły są zamknięte. Już teraz ten pożar został uznany za najbardziej kosztowny w historii. Swoje domy straciło też wiele hollywoodzkich gwiazd, m.in. Anthony Hopkins, Mel Gibson, Paris Hilton i Billy Crystal.

Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości Ołeksandry Chułowej i Aleksa Denisowa

20
хв

Barszcz dla pogorzelców. Jak Ukraińcy pomagają ofiarom katastrofy w Los Angeles

Ksenia Minczuk

Starszy dżentelmen na rowerze zatrzymuje się przy kawiarni „Krajanie” na obrzeżach Tokio. Wchodzi do środka, kłania się, wyjmuje z portfela banknot o największym nominale, 10 tysięcy jenów (2700 hrywien), wkłada go do słoika z ukraińską flagą, ponownie się kłania i w milczeniu wychodzi.

– O mój Boże, on spróbował naszego barszczu wczoraj na festiwalu! – wykrzykuje Natalia Kowalewa, przewodnicząca i założycielka ukraińskiej organizacji non-profit „Krajanie”.

Ukraińska kawiarnia „Krajanie” na obrzeżach Tokio

To właśnie dzięki jedzeniu na wielu festiwalach, które są w Japonii niezwykle popularne, miejscowi nie tylko dowiadują się o Ukrainie od samych Ukraińców, ale także chętnie im pomagają. W ciągu ostatnich 2,5 roku w tej skromnej kawiarni i na imprezach charytatywnych organizowanych przez „Krajan” zebrano prawie 33 miliony hrywien (3,3 mln zł). Pieniądze zostały przeznaczone na odbudowę domów w Buczy i Irpieniu, zakup leków, generatorów prądu, karetek pogotowia i pojazdów ewakuacyjnych do Ukrainy.

Przed inwazją w 127-milionowej Japonii mieszkało zaledwie 1500 Ukraińców. Jednak w 2022 r. ten kraj, tradycyjnie zamknięty dla obcokrajowców, wykonał bezprecedensowy ruch, przyznając zezwolenia na pobyt kolejnym 2600 Ukraińcom. To trzykrotnie więcej niż liczba uchodźców ze wszystkich innych krajów w ciągu ostatnich 40 lat.

Uchodźcom z Ukrainy zapewniono zakwaterowanie, ubezpieczenie zdrowotne i wynagrodzenie wystarczające na utrzymanie. Ponadto ponad stu ukraińskim studentom, którzy uczą się japońskiego lub kontynuują naukę na uniwersytetach, umożliwiono naukę bezpłatną.

Japonia organizuje również rehabilitację fizyczną i psychiczną dla ukraińskich żołnierzy i opłaca zakładanie im protez bionicznych

Dla ukraińskich imigrantów Japończycy byli niezwykle serdeczni . Gdy do Komae, 83-tysięcznego miasta w prefekturze Tokio, przybyła Ukrainka ubiegająca się o azyl, lokalna społeczność zapewniła jej m.in. ogród warzywny – bo Japończycy dowiedzieli się, że Ukraińcy uwielbiają uprawiać warzywa w ogródkach. Stało się tak, mimo że większość japońskich domów ogródków nie ma, ponieważ ziemia tam jest bardzo droga.

– W maju 2022 r. burmistrz Komae zorganizował nawet ukraiński festyn – mówi Natalia Kowalowa. – Wszyscy zostali poczęstowani barszczem, było też pudełko na datki. Za te pieniądze „Krajanie” byli później w stanie uruchomić projekty wolontariackie, także w Ukrainie. Idąc za przykładem Komae, inne japońskie miasta też zaczęły organizować podobne imprezy. Zaczęliśmy prowadzić wykłady, ponieważ wielu Japończyków poprosiło nas o wyjaśnienie, dlaczego wybuchła ta wojna. „Jesteście braterskim narodem” – mówili, a my opowiadaliśmy o głodzie, represjach, historii Krymu. Japończycy są pełni troski, współczują i chcą pomóc.

Rodzina Natalii mieszka w Kraju Kwitnącej Wiśni od ponad 30 lat. Z zawodu jest nauczycielką. Uczyła w japońskiej szkole i wraz z mężem założyła ukraińską szkołę niedzielną „Dżerelce” [Źródło – red.] – oraz „Krajan”. W 2022 roku postanowiła bez reszty poświęcić się działalności społecznej i wolontariackiej.

Japonia to kraj festiwali. „Krajanie” reprezentują swoją ojczyznę na różnych takich wydarzeniach w całym kraju niemal co tydzień, a czasem nawet 5-6 razy w miesiącu. Rozdają ulotki, współpracują z lokalnymi mediami, częstują Japończyków barszczem i gołąbkami

– Droga do japońskiego serca wiedzie przez jedzenie – mówi Natalia. – Bo jedzenie to ich największa rozrywka i ulubione zajęcie. Na festiwalach jesteśmy jedynymi, którzy prezentują coś z zagranicy, reszta to jedzenie japońskie. Na początku myślałam, że nasze dania będą dla miejscowych zbyt ciężkie. W przeciwieństwie do kuchni japońskiej, my gotujemy długo i jemy dość tłuste potrawy. Ale nie – im to smakuje. Zazwyczaj ostrożnie podchodzą do wszystkiego, co nowe, ale kiedy już spróbują, szczerze to doceniają. W zeszłym roku niechętnie próbowali ukraińskiego jedzenia na festiwalach, ale w tym są już kolejki: „Byliście tu w zeszłym roku! Chcemy zamówić jeszcze raz, tak nam zasmakowało”.

Chociaż Japończycy z natury są ostrożni wobec wszystkiego, co nowe, bardzo polubili ukraińską kuchnię

Natalia wspomina, jak niedawno „Krajanie” wzięli udział w festiwalu o trzystuletniej historii w tokijskiej dzielnicy Asakusa. Podeszła do nich japońska rodzina, kobieta dużo wiedziała o Ukrainie. Powiedziała, że ugotowała już barszcz ukraiński według przepisu z Internetu, nawet pokazała zdjęcie. A żegnając się, zakrzyknęła: „Chwała Ukrainie!”.

To właśnie po jednym z takich festiwali pewna 80-letnia Japonka podeszła do Ukraińców i zaproponowała im otwarcie kawiarni w lokalu, którego była właścicielką. Na początku bez czynszu, a potem – w miarę możliwości.

– Oczywiście na początku nic nam nie wychodziło, ale z czasem zaczęliśmy sobie radzić – wspomina Natalia Łysenko, wiceszefowa „Krajan”.

Przyjechała do Japonii 14 lat temu – i wyszła tu za mąż. Szukała ukraińskiej szkoły dla swojej córki i tak poznała Natalię Kowalową, założycielkę szkoły „Dżerelce”. Dziś nadzoruje pracę kawiarni, choć jej głównym zajęciem jest nauczanie angielskiego w japońskiej szkole.

Napływowi Ukraińcy natychmiast zaczęli szukać pracy, choć nie mówili po japońsku. Dlatego kawiarnia od razu ustaliła priorytety: zatrudni osoby ubiegające się o azyl, nawet jeśli nie są profesjonalnymi kucharzami. I tak nawet te Ukrainki, które nigdy wcześniej nie gotowały, po pracy w kawiarni zaczęły uszczęśliwiać swoje rodziny domowym jedzeniem.

W kawiarni Japończycy mogą skosztować tradycyjnych ukraińskich potraw

W menu znajdziesz barszcz, gryczane naleśniki, pierogi z pikantnym i słodkim nadzieniem, a także naleśniki, racuchy, kotlet po kijowsku i zestawy obiadowe. Ciasto z dżemem jagodowym jest niezwykle popularne, szczególnie na festiwalach. Ceny są ukraińskie: pierogi – 700 jenów (160 hrywien), naleśniki – 880 jenów (200 hrywien), barszcz ukraiński – 1100 jenów (260 hrywien).

Buraki kupują od lokalnych rolników, kaszę gryczaną można dostać w sklepie Ukrainki, która importuje ją z Europy. Koperek pochodzi od innej Ukrainki, która uprawia go specjalnie dla tej kawiarni

Robią też własny smalec, a zamiast kwaśnej śmietany używają japońskiego jogurtu bez dodatków. Warto również wspomnieć o doskonałym wyborze ukraińskich win, które nawet w ukraińskich restauracjach nieczęsto są oferowane. Jest więc „Beykush”, jest „Stakhovsky”, „Biologist”, „Fathers Wine”, są miody pitne „Cikera”. Wszystko importowane z drugiego krańca świata przez dwie firmy.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat. Znajduje się daleko od centrum Tokio, nawet nie w pobliżu stacji metra. Ale ludzie przychodzą tu nie tylko z sąsiednich dzielnic – przyjeżdżają także z innych miast i regionów, czasem oddalonych o setki kilometrów. Raz nawet przyjechali w czasie tajfunu! Japończycy chcą spróbować egzotycznej kuchni, ale także wziąć udział w organizowanych tu wydarzeniach.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat

„Krajanie” marzą o ukraińskim centrum w Japonii, założyli już zresztą mały ośrodek kulturalny – właśnie w kawiarni. Co miesiąc odbywają się tu wystawy fotograficzne, warsztaty i wykłady w języku ukraińskim i japońskim: jak malować w stylu petrykiwki [Petrykiwka to osiedle w obwodzie dniepropietrowskim, które słynie z malowideł z motywami roślinnymi i zwierzęcymi – red.], jak robić ukraińską biżuterię i diduch [ukraińska dekoracja świąteczna ze słomy – red.]. Czasami nawet Ukraińcy są zszokowani. Niektórzy mówią, że musieli przyjechać aż do Japonii, by nauczyć się robić symbole ukraińskiego Bożego Narodzenia.

Kuchnia kawiarni przygotowuje również dania do degustacji na festiwalach. By wziąć udział w takich wydarzeniach, musisz najpierw dostarczyć organizatorom plan pomieszczenia, w którym będziesz gotować, a także listę wszystkich produktów – bo na przykład latem gotowanie potraw z mlekiem jest zabronione. Kuchnia „Krajan” uczestniczyła też w przygotowaniu potraw na przyjęcie z okazji Dnia Niepodległości w Ambasadzie Ukrainy w Japonii.

Osobną pracą są kulinarne kursy mistrzowskie dla Japończyków. Cieszą się ogromną popularnością

– Kuchnia w kawiarni jest na to za mała, dlatego tanio wynajmujemy kuchnie miejskie, przygotowane do prowadzenia zajęć kulinarnych – zaznacza Natalia Łysenko. – W tym miesiącu zorganizujemy trzy takie wydarzenia, każde dla 20 osób. Oznacza to, że 60 Japończyków będzie mogło ugotować sobie nasz barszcz we własnym domu. Wybór dań na kursy mistrzowskie jest różnorodny: pierogi, zrazy, naleśniki, kapuśniak, grochówka z grzankami, faszerowana papryka, sałatka z buraków i fasoli. Rozpoczęliśmy również współpracę z kawiarnią „Clare & Garden”. Ten lokal w stylu angielskim został otwarty przez Japonkę na dziedzińcu jej domu i zaprasza Ukraińców na ukraiński lunch dwa razy w miesiącu.

Najnowszą innowacją jest dostarczanie jedzenia przez Uber Eats. Yuki Tagawa, menedżerka ds. obsługi klienta, przyszła do kawiarni, by omówić szczegóły współpracy. Mówi, że zrobiła to z własnej inicjatywy. Chce, by Japończycy nie tylko próbowali nowych potraw, ale też bardziej zainteresowali się Ukrainą – poprzez jedzenie.

– Kuchnia ukraińska ma bardziej wyraziste smaki niż japońska – wyjaśnia Yuki Tagawa. – Czuję w niej smak warzyw, np. pomidorów czy kapusty. Ogólnie rzecz biorąc, te smaki są zupełnie inne, bo podstawą kuchni japońskiej jest bulion rybny dashi, pasta miso lub sosy, które mają specyficzny smak. Wiem, że większość Japończyków, którzy nigdy wcześniej nie próbowali ukraińskich potraw, mówi, że mieli o nich zupełnie inne wyobrażenie. Nie sądzili, że aż tak przypadną im do gustu.

Dla tych, którzy chcą zagłębić się w ukraińską kuchnię, „Krajanie” we współpracy z Instytutem Ukraińskim przetłumaczyli książkę „Ukraina. Jedzenie i historia”. Opowiada o przeszłości i teraźniejszości kuchni ukraińskiej, przedstawia przepisy na dania, które każdy może ugotować, lokalne produkty i specjały Ukrainy

– Praca nad tłumaczeniem była ciekawa, lecz niełatwa – mówi Natalia Kowalowa. – Po pierwsze, chcieliśmy, by nazwy były jak najbardziej zbliżone do ukraińskiego brzmienia. Po drugie, nie wszystkie produkty można kupić w japońskich sklepach. Bo gdzie tu znaleźć rjażenkę [ukraiński napój powstały w wyniku fermentacji mleka – red.]? To była najtrudniejsza część: opisanie niezbędnych produktów, dostosowanie ich do realiów Japonii, zastąpienie ich podobnymi smakami.

Część dochodu ze sprzedaży książki, a także ze wszystkich działań „Krajan” przeznaczana jest na projekty wolontariackie na rzecz Ukrainy.

Natalia Kowalewa (z lewej) i Natalia łysenko
20
хв

Jak Ukraińcy rozkochali Japończyków w barszczu i diduchu

Darka Gorowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Ukraina powinna stać się Izraelem Europy

Ексклюзив
20
хв

Julia Pawliuk: – Każda wymiana jeńców i każde negocjacje to operacja specjalna

Ексклюзив
20
хв

Nie uspokajajcie zła

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress