Exclusive
20
min

Twarze dzieci wojny to twarze nas wszystkich

Iryna Fedorenko: - Wykładałam na uniwersytecie, pracowałam jako bankowiec, dyrektorka różnych firm, a nawet zajmowałam się polityką. Portrety nauczyłam się malować na podstawie twarzy Johnny'ego Deppa

Jaryna Matwijiw

Obraz z serii „Dzieci wojny” Iryny Fedorenko, który wkrótce zostanie wydrukowany na banknocie 50 euro w Niemczech

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Iryna Fedorenko – „Semira” jest ukraińską artystką z Mariupola. W ciągu ostatnich trzech lat zorganizowała około 60 wystaw w galeriach i muzeach w Ukrainie, Europie, Stanach Zjednoczonych i Chinach. Jej prace były wystawiane na aukcjach sztuki współczesnej w Londynie i Nowym Jorku, a także w Radzie Najwyższej Ukrainy. Niektóre znajdują się też w prywatnych kolekcjach, w tym dyrektora Muzeum Sztuki Nowoczesnej Andy'ego Warhola i rodziny Warholów.

W grudniu 2019 roku na aukcji charytatywnej „Tabletki” dzieło Iryny, „Skarbonka Rockefellera”, zostało sprzedane za 800 tysięcy hrywien [ok. 80 tys. zł]. Te pieniądze przeznaczyła na sprzęt dla dziecięcego szpitala onkologicznego. W ciągu ostatnich dwóch lat zebrała ponad milion hrywien na cele charytatywne.

Iryna Fedorenko – lauraetka międzynarodowej nagrody „Dyplomacja kulturalna”

Obraz na niemieckim banknocie

– Pomysł namalowania serii obrazów pt. „Dzieci wojny” narodził się zaraz po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji, gdy przeprowadziłam się z Ukrainy do Monachium – mówi Iryna. – Pierwsze miesiące były najtrudniejsze. Kiedy uświadomiłam sobie, co się stało, to był mój emocjonalny szczyt. Malowanie stało się sposobem na ucieczkę od stresu, chciałam przenieść swoje myśli i uczucia na płótno. Nie malowałam konkretnych dzieci, każde z nas jest na tych obrazach. To mój sposób komunikowania się ze światem.

Każdy z nas jest w głębi serca dzieckiem i każdy może zobaczyć na tych obrazach emocje, których doświadczał: strach, miłość, zagubienie, nadzieję... Jedna z prac powstała na Wielkanoc. Twarz na niej jest w radosnych kolorach, z nadzieją na świetlaną przyszłość.

Dorośli mogą ukrywać swoje uczucia, zamykać się w sobie. Ale twarze dzieci to otwarte emocje, czystość i bezpośredni przekaz

Jaryna Matwijiw: – Europejczycy poczuli siłę emocji w Pani obrazach. Właśnie zdecydowano, że jeden z nich z ozdobi niemiecki banknot 50 euro. Jak wyglądała selekcja?

Iryna Fedorenko: – Zanim ten obraz został wybrany, miałam już wiele wystaw na świecie. Od marca 2022 r. prezentowałam swoje obrazy w mediach społecznościowych i szybko stały się popularne. Zagraniczni dziennikarze ilustrowali nimi artykuły o wydarzeniach w Ukrainie, a nawet w Ameryce Łacińskiej. Miały ogromną liczbę wyświetleń. W maju odbyły się pierwsze wystawy w Europie, na których pokazano moje „Dzieci wojny” – m.in. w Niemczech, Włoszech (m.in. na biennale w Wenecji) i Belgii. Niektóre z obrazów wciąż podróżują, a ja nie widziałam ich od kilku lat.

Ten obraz znajdzie się na banknocie 50 euro

Obraz, który znajdzie się na banknocie 50 euro, był pokazywany na co najmniej 30 wystawach. Na jednej z nich, w Niemczech, spotkał się ze szczególną uwagą. Potem dostałam e-mail z informacją: „Twój obraz został wybrany do emisji na banknocie w 2025 r.”.

To nie są ogólnoeuropejskie euro, tylko tzw. regionalne pieniądze. Mogą być używane do dokonywania zakupów na rynku niemieckim, lecz ich wartość jest znacznie wyższa od nominalnej. To będzie emisja limitowana – kolekcjonerzy natychmiast wykupują takie pieniądze.

Ten sam obraz zdobi okładkę książki o Ukrainie, napisanej przez Edoardo Crisafulliego, dyrektora Włoskiego Instytutu Kultury.

Ambasadorka miasta, które zabiła wojna

Czy dramat Mariupola jest Pani osobistym dramatem?

Tak. Mariupol to moje rodzinne miasto. Tam dorastałam, tam ukończyłam szkołę, pierwszy uniwersytet i studia podyplomowe. Wszyscy moi krewni pochodzą z Mariupola, pozostało tam wielu moich przyjaciół, koleżanek i kolegów z klasy. W 2016 roku, po tym jak Mariupol został ostrzelany z wyrzutni Grad, przeprowadziłam się do Kijowa. Ale nigdy nie udawałam, że jestem kijowianinką.

Podtrzymywałam intensywne kontakty z Mariupolem, zwłaszcza że moja mama była bardzo chora COVID-19 i regularnie ją odwiedzałam. Dopiero na tydzień przed wybuchem wojny udało mi się zabrać ją do siebie.

Po zajęciu miasta przez Rosjan zaczęłam dostawać mnóstwo wiadomości od przyjaciół z Mariupola. To były przerażające historie. Do dziś czuję strach, gdy dzwoni telefon. Boję się, że znów te historie usłyszę i nie będę w stanie pomóc

Po wystawach w Europie dziennikarze wypytywali mnie o rodzinne miasto. Ciężko było mi mówić, ale wiedziałam, że to jedyny sposób, by rozpowszechnić informacje o piekle Mariupola. Stałam się ambasadorką mojego miasta, które zostało zabite przez wojnę.

W Mariupolu, niedaleko Teatru Dramatycznego, w przededniu rosyjskiej inwazji

Moja rodzina i ja straciliśmy wszystko, co mieliśmy w Mariupolu. Ale najgorsze jest to, że nie możemy sprowadzić stamtąd wielu osób. Nikt nie podaje teraz oficjalnych danych, ale wiadomo, że liczba ofiar jest tam bardzo wysoka.

Niektórzy po obejrzeniu moich wystaw mówią: „Jestem już zmęczony oglądaniem wiadomości, to tylko wojna”. Są zmęczeni wojną, ale my musimy o niej mówić, i to na różne sposoby – na przykład poprzez sztukę.

Jeszcze nie wiemy, z jakimi mentalnymi i psychologicznymi konsekwencjami będziemy musieli sobie radzić przez wiele lat po wojnie. Wszystko, czego doświadczyliśmy, zapada bardzo głęboko w nasze dusze. Każdy Ukrainiec – w Ukrainie i za granicą – doświadcza nieustannego stresu. Tracimy albo już straciliśmy nasze kręgi przyjaciół, straciliśmy życie, które kochaliśmy, nasze domy. Nie możemy spotkać się z bliskimi, bo są rozproszeni po całym świecie. Wojna przerwała silne więzi między ludźmi, rozerwała relacje. To wielki smutek dla nas wszystkich. Dlatego nie możemy pozwolić, by temat wojny zniknął.

Pani obrazy są sprzedawane na aukcjach w Nowym Jorku i Londynie, trafiają do prywatnych kolekcji. Jest zapotrzebowanie na obrazy o tematyce wojennej?

Większość obrazów z serii „Dzieci wojny” nie jest obecnie na sprzedaż. Rozważam kilka ofert, otrzymałam propozycje zakupu całej serii obrazów. To obcokrajowcy, którzy chcieli kupić także te obrazy, które przekazałam na aukcje charytatywne na rzecz dzieci.

Być może niektóre z tych prac sprzedam, ale większości nie. Chcę, by nadal podróżowały po wystawach – „Dzieci wojny” powstały właśnie w tym celu. To jest to, co mogę teraz zrobić, by informować ludzi na świecie i przyłożyć rękę do naszego zwycięstwa.

Niepotrzebna szklanka i Johhny Depp

Jeden z Pani obrazów znajduje się w prywatnej kolekcji rodziny Andy'ego Warhola. Jak do tego doszło?

W 2018 roku pojechałam na studia do muzeum Warhola. Zaproszenie przyszło od jego siostrzeńca. Jak wiadomo, Warholowie to Rusiny, którzy przeprowadzili się do Ameryki.

To właśnie za sprawą tej podróży zdecydowałam się zostać artystką. Spędziłam dużo czasu z kuratorami, którzy pomagali mi i mnie uczyli.

– Maluję portrety, ale nie potrafię porządnie narysować szklanki wody – żaliłam im się

A oni powiedzieli coś, co bardzo dobrze pamiętam: „A może nie potrzebujesz tej szklanki? Potrafisz rysować portrety w sposób, w jaki inni nie potrafią. To jest to, co musisz rozwijać”.

Ten moment był punktem zwrotnym. Uwolnił mnie od niepewności. Rodzina Andy'ego Warhola odegrała więc ważną rolę w moim życiu.

Kolejnym punktem odniesienia była duża wystawa w Kijowie, w Galerii Mychajła Pożywanowa, byłego burmistrza Mariupola. Jestem mu bardzo wdzięczna, ponieważ to właśnie po tej wystawie zdecydowałam się odejść z biznesu. Bo zdałam sobie sprawę, że to sztuka jest tym, co chcę robić w życiu.

Johnny Depp również ma w domu portret Pani autorstwa.

Wiele lat temu to właśnie dzięki jego portretom nauczyłam się malować. Wtedy było to tylko moje hobby. Wykładałam na uniwersytecie, pracowałam jako bankowiec, dyrektorka różnych firm, a nawet zajmowałam się polityką. Portrety nauczyłam się malować na podstawie twarzy Johnny'ego Deppa, ponieważ w filmach on wygląda zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Starałam się nie tylko oddać jego wygląd, ale także emocje i energię.

Pewnego dnia poszłam na koncert w Monachium, na którym występował. Zobaczyłam go z bliska. Wtedy namalowałam jego kolejny portret. Opublikowałam go, potem został też opublikowany przez amerykańskie wydawnictwo. Później miałam więcej wystaw w Ameryce – aż w końcu przyjaciele Johnny'ego zobaczyli ten obraz i napisali do mnie, że jest świetny, bo udało mi się oddać to, jaki on jest naprawdę, uchwycić jego esencję.

Powiedzieli mi, że to prawdopodobnie jedyny portret, na którym rozpoznali Johnny'ego takim, jakim jest w prawdziwym życiu

Zostaliśmy sobie przedstawieni, potem spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. To skromny, głęboki i interesujący człowiek. Jest poważnie zaangażowany w działalność charytatywną, ale nigdy się z tym nie afiszuje. Lubi też malować, grać na gitarze i śpiewać. Od mojego czasu namalowania przeze mnie pierwszego portretu Johnny'ego do naszego spotkania minęło 20 lat.

Wzuj moje buty

Jak udało się Pani osiągnąć taki sukces?

To jak w powiedzeniu: „Wzuj moje buty i spróbuj chodzić w nich tak, jak ja chodziłam”. Miałam pewne zaplecze, wiedzę z różnych dziedzin – a to, że zostałam artystką, ukształtowało mnie jako osobę.

Czasami patrzę na ścieżkę, którą przebyłam, i zdaję sobie sprawę, że muszę po prostu pracować, pracować, pracować. Wszystko inne powstaje wokół tego procesu. Pracujesz, a życie stawia cię w kontakcie z ludźmi, którzy pomagają ci iść dalej. Jeśli mogę komuś pomóc, robię to.

W Mariupolu zniknęło wiele moich obrazów, zwłaszcza wczesnych. Były w prywatnych kolekcjach. Jeden wisiał w biurze burmistrza. Teraz tego wszystkiego już nie ma

W Ukrainie odbywały się wystawy, na które przyjeżdżali różni uczestnicy rynku sztuki i proponowali wspólne tworzenie projektów. W ten sposób pojechałam do Hiszpanii, USA i innych karajów. Niektóre obrazy pozostały w Ameryce. Dziś bardzo się z tego cieszę, bo dzięki temu ocalały.

W zeszłym roku pojechałam na Światowe Forum Ekonomiczne do Davos. Reprezentując organizacje charytatywne spotkałam ludzi, którzy zaproponowali mi zorganizowanie wystawy w Cannes. Miesiąc później miałam wystawę w Cannes.

I tak, krok po kroku, opowiadam światu o Ukrainie.

Zdjęcia: archiwum prywatne

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, prowadząca programy telewizyjne, autorka programów analitycznych, pasjonatka pracy w mediach. Po ślubie w 2021 roku zamieszkała w województwie podkarpackim. We Lwowie pracowała min w gazecie „Postup”, lwowskim oddziale ukraińskiej telewizji państwowej, telewizji NTA, telewizji 5 kanał, telewizji Espreso. Była autorką programu publicystycznego „Informacyjny Wieczór-Lwów” w telewizji „5 kanał”. Z wyróżnieniem ukończyła studia magisterskie z zakresu dziennikarstwa na Lwowskim Uniwersytecie Państwowym im. Iwana Franka. Uczyła się także w szkole językowej Instytutu Dantego w Rzymie. Po zamieszkaniu w Polsce dalej zajmuje się dziennikarstwem. Jej życiowe motto: Rób cos dobrego dla Ukrainy tam gdzie jesteś. Rób dobrze to co umiesz. Kochaj życie i ludzi.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
żołnierka Olga Jehorowa

Olga „Wysokość” Jehorowa broni Ukrainy od 2022 roku: najpierw w batalionie ochotniczym, teraz w siłach zbrojnych. Przed inwazją ta krucha, szczupła dziewczyna została mistrzynią w podnoszeniu ciężarów i trenerką.

Była kilkukrotnie ranna, ale za każdym razem po leczeniu wracała do akcji. Tej zimy wspięła się na Kilimandżaro razem z weteranami poruszającymi się na protezach.

Ludzie odwracali wzrok

– W 2023 roku pojechaliśmy na misję i znaleźliśmy się pod ostrzałem – wspomina Olga. – Zatrzymaliśmy się, by spojrzeć na mapę i sprawdzić, jak ominąć to miejsce. Mój towarzysz usiadł za drzewem, ja też tam poszłam. Nagle spadł pocisk. Pamiętam ogromną chmurę dymu, hałas i silne uderzenie w podbrzusze, jakby coś mnie popchnęło. Schyliłam się, wkurzona: jak można kopać człowieka w brzuch? Podczołgałam się do mojego towarzysza. Spojrzał na mnie i powiedział, że pewnie mam w sobie odłamek. Wokół mnie trwał armagedon, musiałam jak najszybciej dostać się do wozu ewakuacyjnego, żeby nie narażać innych. Gramoliłam się, jak pokraka, bo nie mogłam się wyprostować. W połowie drogi do samochodu zdałam sobie sprawę, że już nie mogę biec – jakby nóż przeciął mi brzuch. Mój towarzysz podniósł mnie i zaniósł do samochodu...

Ten mój uraz mógł być leczony na miejscu. Musiałam dotrzeć do chirurga, a to było daleko.

Pamiętam przerażone twarze wokół mnie: dziewczyna, ranna w brzuch, takie miejsce. Odwracali wzrok. Wtedy pomyślałam, że to koniec – nie będę miała dzieci, nie będę miała wątroby, życia też. Chciałam zemdleć, żeby podróż szybciej minęła. Ale cały czas byłam przytomna i czułam każdą sekundę bólu. Mój mózg pracował i byłam przytomna nawet wtedy, gdy zabrali mnie na operację.

Wstrzyknęli mi leki, ale też nie pomogły, ból był nie do zniesienia. Lekarz był zły. Nie mogłam wyprostować nóg, bo w podróży były zgięte; w szpitalu musieli wyprostować je na siłę. Krzyczałam, choć nie chciałam straszyć ludzi wokół. Byłam zaskoczona tą moją reakcją. A potem nie mogli mi założyć maski tlenowej, bo wszystkich odpychałam. W końcu udało im się mnie uśpić i zoperować.

Okazało się, że podczas ewakuacji odłamek w moim brzuchu się przemieścił. W samochodzie leżałam na ławce i na każdym wertepie tłukłam o nią miednicą. W końcu kawałek pocisku utknął w jelicie i zaczęło się krwawienie wewnętrzne. Lekarz powiedział, że jeszcze kilka milimetrów, a część jelita trzeba byłoby usunąć. A to oznaczało niepełnosprawność.

„W 2023 roku, podczas misji, doznałam urazu głowy. Wróciłam do pracy po 12 dniach”

Ksenia Minczuk: Jak długo trwało leczenie?

Olga Jehorowa: Około 4 miesięcy. Wystąpiły komplikacje i miałam kolejną operację. Kiedy byłam jeszcze na oddziale intensywnej terapii, moi towarzysze przyszli się ze mną zobaczyć. Zrozumiałam, że chcę do nich dołączyć. Czytałam o tym w książkach: kiedy człowiek programuje się na powrót do zdrowia, to zdrowieje szybciej. Tak, nadal bolało, jedzenie przyprawiało mnie o mdłości i trudno było iść do toalety. Ale dało się żyć. Wkrótce po tym, jak zostałam wypisana, poszłam do PDC [centrum stałej dyslokacji – red.] i powiedziałam: „Chcę tu być”.

„Rozumiem, ale to nie jest dobry pomysł” – odpowiedział dowódca.

Zostałam wysłana do szpitala wojskowego.

Podczas rekonwalescencji byłam pobudzona, może z powodu PTSD. Gdy tylko słyszałam smutną muzykę lub widziałam matkę przytulającą dziecko albo chłopca przytulającego dziewczynkę, wybuchałam płaczem

Rzadko płaczę, ale tam każdy wieczór kończył się łzami. Później zdałam sobie sprawę, że to było odreagowanie tamtego doświadczenia. Od tamtej pory od czasu do czasu ćwiczę tę umiejętność. Bo są sytuacje, kiedy po prostu musisz się wypłakać. Łzy nie zawsze są dramatem. Są funkcją ciała, by się zrelaksować. Warto nauczyć się z nich korzystać.

I po tym wszystkim dobrowolnie wróciłaś na front?

Gdybym tego nie zrobiła, nie szanowałabym siebie. Leczenie dobiegło końca. Jak miałabym wyjaśnić sobie powód mojego niepowrotu?

Poszłaś służyć, gdy tylko zaczęła się inwazja. Byłaś gotowa?

Kilka dni przed 24 lutego 2022 roku mój ówczesny chłopak zapytał mnie: „Czy w razie czego zawieziesz moich rodziców na Zakarpacie?”. „Nie – odpowiedziałam. – Znajdziemy kogoś, kto to zrobi. A ja pojadę z tobą na wojnę i pomogę”.

Pierwszego dnia inwazji przyszliśmy zapisać się do batalionu ochotniczego. Nie mieliśmy żadnego przeszkolenia wojskowego.

Wydawało mi się, że wszyscy to zrobią, naszym obowiązkiem była przecież obrona Ukrainy. Nie było poczucia, że są jakieś inne opcje. Po 3 miesiącach batalion ochotniczy został rozwiązany. Spotkałam już wielu chłopaków, którzy planowali oficjalnie zaciągnąć się do wojska. Mówili: „Chodźcie z nami. Tu nikt nic nie umie. Nauczymy się razem”. Ich wsparcie zadziałało. Wstąpiłam do wojska.

„Tu nie jesteś sama, twój mózg i twoje uczucia są mózgami i uczuciami twoich braci”

Mam w sobie to coś

Na początku zostałam zatrudniona jako urzędniczka, bo w tej jednostce dziewczyny nie były przyjmowane na stanowiska bojowe. W tamtym czasie dowódcy byli sceptycznie nastawieni do kobiet w wojsku. Ale ja już weszłam na tę drogę, już zdecydowałam, że będę walczyć. I w końcu zdobyłam stanowisko bojowe.

Jak Ci się udało?

Pokazałam, że płeć nie ma znaczenia. Liczy się to, jak bardzo jesteś zdeterminowana, jaki masz trening fizyczny, jak szybko możesz opanować umiejętności niezbędne na wojnie. Jeśli masz to wszystko, wojsko nie ma powodu, by ci odmówić. Ale musisz być uparta.

Wiem, dlaczego w wojsku panuje seksizm. Bo dowódcy często nie wierzą, że młoda, ładna dziewczyna może być pełnoprawnym członkiem zespołu. Myślą, że to będzie kłopot. Podczas szkolenia ciągle słyszałam: „Co ty tu robisz?”, „Dlaczego nie jesteś w kuchni?”, „Po co ci to?”. Byłam nieustannie oceniana, każdy mój ruch był analizowany. Jeśli facet popełni błąd, nikt może nie zwrócić na to uwagi. Jeśli dziewczyna popełni ten sam błąd, to on będzie zapamiętany i wypominany jej każdego dnia. Presja psychologiczna jest silna.

Byłam jak czarna owca, w którą nikt nie wierzy. Gdyby nie moi towarzysze, nie wiem, czy potrafiłabym to wytrzymać

Najwyraźniej wciąż mam w sobie to coś. Po trzech miesiącach treningu sytuacja całkowicie się zmieniła, zaczęli mnie szanować. Czułam, że jestem na swoim miejscu. Potrafiłam bronić swojego autorytetu i zaczęło mi to wychodzić na dobre. Ważny był też czynnik sprawności fizycznej. Przed wielką wojną uprawiałam sport przez 7 lat i moja sprawność fizyczna była lepsza niż u większości mężczyzn. Więc ten najważniejszy dla dowódców argument natychmiast zniknął.

„Na froncie też musisz codziennie trenować. I pilnować diety”

Po szkoleniu nadal zdarzały się seksistowskie sytuacje, ale miały już inny charakter. To było jak opieka, o którą nie prosiłam. Nie chcieli mnie zabierać ze sobą, bo się o mnie martwili. Dobrze to rozumiem, ale o to nie prosiłam. Tak zachowywali się głównie dowódcy w wieku 50+. Traktują cię jak córkę.

Podczas służby zmieniłam kilka stanowisk bojowych. Ze względów bezpieczeństwa nie mogę powiedzieć, co robię teraz. Moja droga jest długa i trudna. Gdyby ktoś powiedział mi w pierwszych dniach inwazji, że będę miała taką drogę w armii, nigdy bym nie uwierzyła. Możesz przetrwać wszystko. Ale straty – nie.

Co jest trudniejsze w wojsku: sprawy fizyczne czy emocjonalne?

Fizycznie to nie jest dla mnie trudne. Trenuję prawie codziennie. W ciągu 3 lat wojny pamiętam trzy razy, kiedy było ciężko fizycznie. To były długie biegi w pełnym ekwipunku. Psychicznie jest trudniej. Na przykład kiedy moi towarzysze broni wpadają w depresję, martwię się o nich. Biorę ich emocje na siebie.

Na tym polega trudność: nie jesteś tu sama, a twój mózg i twoje uczucia są mózgami i uczuciami twoich towarzyszy. A jeśli coś jest nie tak z kimś, to coś jest nie tak z tobą

Takie siostrzane uczucia, powiedziałbym.

Jakiego momentu na wojnie nigdy nie zapomnisz?

Bycia ranną. I śmierci braci. Kiedy zabierano mnie ranną do szpitala, prosiłam Boga, bym jak najszybciej mogła wrócić do braci. Myślałam: „Oni pojadą na misje, przydarzą im się różne rzeczy, a mnie tam nie będzie”. Kiedy wróciłam, po operacji i leczeniu, przed misją bojową bałam się, czy moja psychika nie zawiedzie w kluczowym momencie.

Pierwszą misję po kontuzji pamiętam bardzo dobrze. Przywalili blisko naszej pozycji, tętno skoczyło mi do 180. Przestraszyłam się w nietypowy dla mnie sposób. Zwykle w stanach, których nie rozumiem, nie zamieram: jeśli muszę biec, to biegnę, jeśli muszę upaść, to upadam. Tym razem zamarłam, ale w ciągu jednego dnia wszystko minęło. Zaadaptowałam się i tamten stan już nie wrócił.

„Z czasem zaczynasz odczuwać wielkość tego strachu w środku jako coś fizycznego”

Jak pachnie wojna?

Strachem i śmiercią. Wszystko na wojnie jest przesiąknięte strachem. Z czasem ten strach staje się czymś namacalnym. Możesz poczuć jego rozmiar wewnątrz siebie. Rzecz w tym, by nauczyć się z nim żyć i upewnić się, że nie wpływa na twoją pracę. Bo im dłużej jesteś na wojnie, tym więcej różnych scenariuszy masz w głowie.

Widziałaś tak wiele odciętych rąk i nóg, rozwalonych samochodów i domów. Widziałaś, jak bomby wlatują do piwnic i niszczą wszystko na swojej drodze. Kiedy słyszysz ich gwizd, na myśl przychodzi ci wszystko, co kiedykolwiek słyszałaś i widziałaś. Ciało reaguje natychmiast

Ciężko, gdy nie ma przerwy od służby, gdy ciągle w niej jesteś. Wtedy człowiek może stać się ciężarem dla innych. Dlatego trzeba albo zrobić przerwę, albo przenieść człowieka na inne stanowisko, z dala od walki. Mam w zespole faceta, który jest na wojnie od 2014 roku. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak on to wszystko znosi. Dla mnie tacy ludzie to nie tylko bohaterowie. To nadludzie.

Czego się najbardziej boisz?

Śmierci moich braci. Kiedy o tym myślę, mój mózg jakby się zatrzymuje. Jakbym nie rozumiała, jak dalej istnieć. Możesz przetrwać wszystko. Straty – nie.

Jak wojna Cię zmieniła?

Myślę, że stałam się głębsza. To tak, jakby w mojej głowie otworzyły się nowe komórki, wypełnione myślami o wszechświecie, uczuciami i doznaniami, których wcześniej nie miałam.

Przed wojną żyłam w różowych okularach. Otaczali mnie ludzie, których lubiłam. Wykonywałam pracę, którą lubiłam.

Na wojnie zetknęłam się z rzeczami, które wcześniej widziałam tylko w filmach: niesprawiedliwość, prześladowanie – a jednocześnie jedność, której nie poczujesz nigdzie indziej. Przed wojną nie wiedziałam, co to strach czy prawdziwy ból. Nie wiedziałam prawie nic o tym życiu! A teraz ono się przede mną otworzyło

Dlaczego jesteś na wojnie?

Podczas wojny moja motywacja się zmieniła. Zaczęło się od: „Dla zwycięstwa, kraju, Ukraińców”. Teraz to: „Jestem tu dla dobra tych, którzy są wokół mnie. Dopóki oni walczą, ja też będę walczyła”.

Puzzle między bitwami

Jak to wytrzymujesz?

Przez pierwszy rok czułam, że moja psychika tonie. Zdałam sobie sprawę, że to było bezpośrednio związane z moim zdrowiem fizycznym. Sposób, w jaki jem, śpię i trenuję. Na początku służby nie trenowałam. Myślałam, że i bez tego mam wystarczająco dużo stresu. Później zrozumiałam, że muszę przenieść moje cywilne umiejętności do miejsca, w którym jestem teraz. Zaczęłam codziennie ćwiczyć i normalnie się odżywiać.

Mam jeszcze jeden sposób na przetrwanie i wyłączenie się: układam puzzle, duże i skomplikowane. Mam ich bardzo dużo, zawsze kupuję kilka na zapas. Włączam audiobooka i układam puzzle. Przez lata wysłuchałam wielu audiobooków.

„Mam jeszcze jeden sposób na przetrwanie i wyłączenie się: układam puzzle, duże i skomplikowane”

Twój znak wywoławczy to „Wysokość”. Skąd się wziął?

Przez półtora roku służby byłam jedyną dziewczyną w całej kompanii, a potem w plutonie, bez znaku wywoławczego. Kiedy przeniesiono mnie do plutonu snajperów, dowódca powiedział: „Jak to nie masz znaku wywoławczego?”. Dał mi czas do wieczora na wymyślenie go. Chłopaki i ja myśleliśmy, myśleliśmy – i nic. Dowódca powiedział: „W takim razie będziesz ‘Wysokość’”.

Bo „Wysokość” to był pseudonim jego pierwszego dowódcy. Kiedy mi o tym powiedział, pomyślałam, że to wyróżnienie. Bardzo szanowaliśmy i ceniliśmy naszego dowódcę, byliśmy gotowi pójść za nim do piekła i z powrotem. Więc przyjęłam ten pseudonim.

Jej „Wysokość” Olga wybiera się na Kilimandżaro. Pewnie organizatorzy tej wspinaczki mieli zagwozdkę, gdy usłyszeli Twój pseudonim. „Ona na pewno tę wysokość zaliczy” – pomyśleli?

Też tak myślę (śmiech).

Marzysz o napisaniu książki. O czym?

Gdzieś od czasu studiów prowadzę dziennik, wypełniam go każdego dnia. Być może kiedyś dojrzeję, przyjdzie do mnie jakaś mądrość i z tych wszystkich prostych wpisów będę w stanie zrobić porządną książkę. Ale najpierw muszę sobie wyjaśnić, jaką wartość miałaby ta książka dla innych.

O czym marzysz?

O podróżowaniu, najlepiej rowerem. A jeśli nie znajdę ludzi o podobnych pragnieniach, to kamperem. Chcę zobaczyć świat, to wszystko, co jest na zdjęciach w Internecie. Czy są prawdziwe? Nie rozumiem, dlaczego takie piękno istnieje, skoro ja go nie oglądam.

Jedność w górach jest jak jedność na wojnie

Wyszłaś na Kilimandżaro. Czemu zgodziłaś się coś tak trudnego, skoro wcześniej byłaś ranna?

Zadzwoniła Iryna Nikorak, dyrektorka organizacji pozarządowej Arm Women Now. Powiedziała: „Jest tu taki projekt, szukają dziewczyny. Jesteś zainteresowana?”. „Już się zbieram” – odrzekłam (śmiech).

To było potężne doświadczenie, naprawdę bardzo trudne fizycznie i psychicznie. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek wcześniej tak się czuła.

Wspinaczka na Kilimandżaro z weteranami na protezach, 2025 r.

Byliśmy chorzy, brakowało nam tlenu. Kiedy dotarłam na szczyt, byłam zszokowana tym, jak bardzo jestem zmęczona. Chciało mi się płakać – tak się nad sobą użalałam. Ale jednocześnie zdałam sobie sprawę, że mogę wiele zrobić. Bo jeśli byłam w stanie wspiąć się na Kilimandżaro, to mogę robić niesamowite rzeczy.

Ta podróż odsłoniła moje nowe oblicza, bardzo podniosła moją samoocenę. Zrozumiałam też, że jedność w górach to niemal to samo, co jedność na wojnie.

To miłość do innych po prostu za to, że tam są i idą obok ciebie. Szanujesz ich, doceniasz i jesteś gotowa dać im z siebie wszystko, jeśli tylko sobie jakoś radzą. Każdy powinien przeżyć coś takiego

Wiem, że nasz przykład jest potężną zachętą dla innych, zwłaszcza dla żołnierzy, którzy stracili kończyny. Pamiętam, jak leżałam w szpitalu i martwiłam się o swoje przyszłe życie – po tym jak zostałam ranna. Myślałam: „Po co mi to życie?” Gdyby pokazano mi wtedy film dokumentalny o ludziach z protezami kończyn, wspinających się na Kilimandżaro, na pewno miałoby to na mnie wpływ. Nasza wspinaczka jest ważna, bo pokazuje, że wszystko jest możliwe.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

20
хв

Olga Jehorowa: Możesz przetrwać wszystko. Straty – nie

Ksenia Minczuk
Miłość na wojnie

Poznali się na służbie, zakochali w sobie podczas inwazji. Teraz razem ratują rannych żołnierzy. Mają ze sobą wiele wspólnego – zainteresowania, hobby, pracę. Wspólnie obchodzą urodziny, choć dzielą ich cztery lata. Oto Anastazja Podobajło i Mykoła Jasinenko, małżeństwo medyków w punkcie stabilizacyjnym 56. Brygady Piechoty Zmotoryzowanej w Mariupolu.

Najważniejsi ludzie w życiu

Nastia pochodzi z Charkowa. Decyzję o pójściu na wojnę podjęła, gdy miała 19 lat. Wtedy, w 2017 roku, była studentką pierwszego roku na Wydziale Filologicznym Charkowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Karazina. Dołączyła do ukraińskiego korpusu ochotniczego „Prawy Sektor”.

Anastazja Podobajło: – Chciałam zostać nauczycielką w szkole podstawowej

– Chciałam zostać nauczycielką w szkole podstawowej. Teraz to wygląda jak jakiś sen, jakby nie dotyczyło mojego życia – mówi Nastia. – W tamtym czasie otaczali mnie najwięksi patrioci zaangażowani w wojnę. Gdy tylko mogłam, jeździłam jako wolontariuszka do żołnierzy na front. I zdałam sobie sprawę, że mogę zrobić coś więcej. Poczułam, że muszę wstąpić do wojska, chciałam zostać ratownikiem medycznym. Ukończyłam więc kurs medycyny taktycznej i dołączyłam do służby.

Jej rodzice nie wiedzieli o niczym przez całe cztery miesiące. Myśleli, że wynajmuje mieszkanie z przyjaciółką w Charkowie

Powiedział im były kolega Nastii z klasy, bez pytania jej o zgodę.

– To doświadczenie nauczyło mnie, że muszę być bardziej selektywna w dobieraniu sobie przyjaciół. Pokłóciłam się z rodzicami, nie rozmawialiśmy przez miesiąc. Potem spotkaliśmy się w połowie drogi. Oni mają tylko mnie, a ja potrafię ich zrozumieć. Wciąż się o mnie martwią, a ja martwię się o nich, bo są w Charkowie. Nasza relacja jest oparta na zaufaniu. Myślę, że udało mi się uświadomić im, że oni i mój mąż są najważniejsi w moim życiu.

Mykoła pochodzi z Mariupola, kiedyś pracował w Azowstali. Na wojnie jest od 2016 roku. Zwiadowca. Jego kontrakt wygasał 26 lutego 2022 r., lecz inwazja zmieniła wszystko. Pozostał w służbie:

– Nie żałuję, bo działy się wydarzenia, których nie przegapiłem – mówi. – Poza tym to tutaj znalazłem żonę. Cała moja rodzina – matka, siostra i dwie siostrzenice – pozostała na okupowanym terytorium, lecz nie utrzymuję z nimi kontaktu. Dokonali wyboru. Nie po mojej myśli.

Coś nie poszło nie tak

On był w kompanii zwiadowczej, ona w plutonie snajperów. Po raz pierwszy Mykoła zobaczył Nastię, gdy szedł do sklepu w wiosce oddalonej o jakieś 15 kilometrów od jego pozycji. Jechała samochodem. Zatrzymała się, by podwieźć żołnierza.

– Powiedzieliśmy sobie tylko: „Cześć, cześć” – wspomina Nastia. – Nawet go nie zapamiętałam, bo nie pamiętam zbyt dobrze twarzy i imion. To pomaga mi w pracy, nie chcę pamiętać wszystkich zabitych i rannych. Dlatego z niektórymi ludźmi muszę spotykać się po kilka razy.

Mykoła: – W Nastii zobaczyłem nie tylko dobrego człowieka, ale także kobietę, która potrafi zatroszczyć się o innych

Sześć miesięcy przed inwazją Mykoła został przeniesiony do jednostki Anastazji. Wraz z wybuchem wielkiej wojny zaczęli pracować razem jako medycy bojowi. Wspominają, że na początku łączyło ich braterstwo i przyjaźń, które później przerodziły się w coś więcej.

– Na początku po prostu się nią opiekowałem, chroniłem ją w razie potrzeby, a potem… coś poszło nie tak. Zakochałem się. W Nastii zobaczyłem nie tylko dobrego człowieka, ale też kobietę, która potrafi zatroszczyć się o innych – wyznaje Mykoła.

Nastia: – Zawsze mnie wspierał, zawsze był obok, słuchał i rozumiał. Okazał się przyjacielem – i to nie tylko wtedy, gdy był potrzebny. Wiele osób mówi: „Wojna nic mi nie dała”. Dla mnie to absurd, bo wojna nie musi nam nic dawać. Wojna zabiera. Ale jednocześnie mogę powiedzieć, że ta wojna dała mi męża, silne wsparcie.

Podwójne oświadczyny

Kilka miesięcy później Mykoła postanowił się oświadczyć. Nie przygotował wielkiej przemowy, po prostu wyznał, co czuje. W odpowiedzi usłyszał śmiech.

– Miałem wrażenie, że Nastia myśli, że opowiadam jej jakiś żart. Dla mnie to nie było zabawne: mówisz o swoich uczuciach, a ktoś śmieje ci się w twarz. Więc po prostu dałem jej pierścionek i powiedziałem: „Weź go, noś, bo już go nie potrzebuję”. Wtedy przestało jej być do śmiechu – mówi Mykoła.

Nastia przyznaje, że nie potraktowała jego słów poważnie, bo dzień wcześniej się pokłócili. Miesiąc później sama stanęła przed Mykołą, z pierścieniem i przemową:

– Zmierzyłam grubość jego palca gumką do włosów, gdy spał. Zamówiłam pierścień w Nova Post. Jeśli wydaje ci się, że możesz coś zmienić, musisz spróbować. Kto powiedział, że kobiety się nie oświadczają? Zrobiłam to w miejscu, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy.

Przemowę, którą starannie przygotowała, zapomniała. Żartuje, że ledwo mogła sklecić kilka słów. Swojego męża nazywa mądrym, bo przyjął jej oświadczyny

Po powrocie z kolejnej akcji wzięli dwa dni wolnego, zabrali ze sobą rodziców Nastii i po cichu pobrali się w Dnieprze.

– Nie mieliśmy tych fajnych ślubnych momentów, sukienki, hucznych uroczystości – wspomina Nastia. – Ubraliśmy się w dresy. Przez jakiś czas chciałam tego wszystkiego, ale potem zdałam sobie sprawę, że to nie jest takie ważne. Nie wybierałam pięknej sukni ani pięknych zdjęć. Wybierałam mężczyznę na całe życie.

Obrączki ślubne Nastii i Mykoły

Mykoła: – Nie mieliśmy normalnego ślubu, bo pochowaliśmy wielu naszych przyjaciół. Dla mnie to wyglądałoby jak „uczta podczas zarazy”. Nawet w książce telefonicznej pozostało niewiele nazwisk osób, do których można by zadzwonić. Bo nasi przyjaciele są albo na misji bojowej, albo już zginęli.

Coś do zrobienia na tym świecie

Teraz zajmują się ewakuacją medyczną. Największą przeszkodą w tej pracy jest nie ostrzał artyleryjski, ale ogromna liczba dronów, które latają przez całą dobę. Dotarcie na czas do ludzi, którzy czekają na pomoc, często jest niemożliwe.

– Zdarzały się sytuacje, gdy ranni żołnierze, którzy szli na ewakuację, byli po prostu przez drony zabijani. Było wiele beznadziejnych sytuacji, z których udało nam się ujść z życiem

To znaczy, że wciąż na tym świecie mamy coś do zrobienia.

Kiedyś zdarzyło się, że Nastia i Mykoła zostali otoczeni. Po kilku nieudanych szturmach w oddziale było więcej żołnierzy było rannych niż sprawnych. Istniała tylko jedna droga odwrotu – przez zaminowane pole.

– Jestem wdzięczna tym kierowcom, którzy zaryzykowali jazdę dwoma transporterami i motocyklem przez zaminowane pole – mówi Nastia. – Niestety tylko jeden pojazd zdołał do nas dotrzeć. Udało nam się wyciągnąć około 30 osób, w tym rannych, a nawet jednego jeńca. Gdyby tego ranka ci ludzie nie poszli nam na pomoc, byłoby po nas.

Nastia i Mykoła pomagają rannemu żołnierzowi

– Niektórzy ranni mieli opaski uciskowe założone przez 20 godzin. Mój mąż i ja nie mieliśmy już w plecakach prawie żadnych leków. Było 17 rannych, jeden miał uszkodzone organy wewnętrzne. Nie było żadnych środków przeciwbólowych. Chłopaki wyli z bólu.

Mykoła mówi, że wspólna praca z żoną czasami jest trudna, bo wciąż się o nią martwi. Jednocześnie przyznaje, że Nastia jest dla niego niezawodnym wsparciem nawet w ekstremalnych sytuacjach:

– Oczywiście jako mąż nie chciałbym, by moja żona służyła w siłach zbrojnych. Ale bycie dobrym mężem oznacza nieprzeszkadzanie żonie w podążaniu własną ścieżką. Ona wybrała tę ścieżkę na długo zanim mnie poznała. Doskonale wie, co robi. Gdybym zaczął wywierać na nią presję, stawiać ultimatum i tak dalej, wątpię, czy bylibyśmy razem.

Nastia podczas pracy

– Doskonale zdajemy sobie sprawę, że mało kto zadba o nas lepiej niż my sami. Gdybym znalazła się w patowej sytuacji, chciałabym, żeby był przy mnie. Jestem pewna, że on myśli tak samo. Wiem, że jeśli zostanę ranna, on mi pomoże i wszystko będzie dobrze – mówi Nastia.

Mieć o czym rozmawiać, mieć o czym milczeć

Wolne chwile starają się spędzać czas razem.

Nastia: – Kiedy było ciepło, poszliśmy do parku w Kramatorsku. Mam w zwyczaju karmić tam kaczki, to świetna okazja, żeby pójść na krótki spacer, o czymś porozmawiać. Tym właśnie jest romantyczność w czasie wojny.

Mykoła jest przekonany, że romantyzm na wojnie to chwile wsparcia:

– Dlaczego żołnierzom jest trudno? Bo żony, które czekają w domu, ich nie rozumieją. Dwa różne światy. Ktoś martwi się, że nie zrobili mu dziś bananowej latte, a ktoś inny – że jego najlepszemu kumplowi urwało nogę. Nastia i ja mamy zdrowe relacje, bo jesteśmy z tego samego świata. Rozumiemy się nawzajem.

Na wojnie też może być romantycznie

Spory mogą dotyczyć tylko pracy. Na przykład tego, kto pójdzie na akcję. Ale oni nie mieszają pracy z życiem prywatnym.

Nastia: – Myślę, że radzimy sobie dobrze, dopóki mamy o czym rozmawiać i o czym milczeć. Możemy być w tej samej ziemiance, po prostu tam być, ale prawie się nie komunikować, bo każde jest zajęte własnymi sprawami. A kiedy rozmawiamy, to rozmawiamy o pracy, o naszych wspólnych planach – od tych na najbliższy dzień po plany na życie w cywilu. O ile będziemy takie mieli.

– Czasami daję jej kwiaty – dodaje Mykoła. – Kiedy jadę gdzieś w jakiejś sprawie, zatrzymuję się przy kwiaciarni, jeśli jakaś jeszcze jest. Trzeba to robić, bo ona jest przede wszystkim kobietą. Chcę, żeby jej było miło

Kapibara, czyli pragnienie hedonizmu

Nastia nigdy nie planowała być żołnierką, więc po zwycięstwie odejdzie ze służby:

– Nie lubię słowa „obowiązek”. Teraz chodzi o mój wewnętrzny obowiązek wobec siebie, moich zmarłych przyjaciół, moich żyjących rodziców. Po zwycięstwie chciałabym jednak uruchomić własny mały projekt – przytulną kawiarnię z elementami terapii i rehabilitacji z udziałem zwierząt. Chodzi o takie zwykłe życie – robienie zakupów w niedzielę, martwienie się o to, co ugotujesz na śniadanie, obiad i kolację. Mówisz sobie: „Jakie to irytujące”, ale i tak wiesz, że to konieczność.

Mykoła jest za. Ale dopóki trwa wojna, nie zdejmą mundurów:

– Przeszliśmy już zbyt wiele. Straciliśmy już zbyt wiele, by tak po prostu się poddać i powiedzieć: „Koniec, wojna jest dla młodych”.

„Nie zdejmiemy mundurów, dopóki trwa wojna”

– Wojna to moja młodość, moje najlepsze lata, najlepsi ludzie, których poznałem i których większość odeszła. To moje pierwsze – i być może moje ostatnie. Tak czy inaczej, żyję teraz swoim najlepszym życiem i cieszę się, że mogę walczyć.

Nastia marzy, by kiedyś mieć kapibarę. Lubi te zwierzęta nie ze względu na ich wygląd. Chodzi o styl życia:

– To hedoniści, którzy jedzą, śpią i pływają. Myślę, że kapibara to moje zwierzę totemiczne, które nauczyłoby mnie hedonizmu i po zwycięstwie pomogło przystosować się do cywilnego życia.

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterów

20
хв

„Kto powiedział, że kobiety się nie oświadczają?” Wojenna miłość medyków wojskowych

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Musimy nauczyć się sztuki tłumaczenia samych siebie”. Esej Wołodymyra Jermolenki

Ексклюзив
20
хв

Julia Iliucha: Moje kobiety nie mają imion

Ексклюзив
20
хв

Chcecie, by świat poznał ukraińską muzykę? Zadbajcie o nuty

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress