Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Od wybuchu wojny na pełną skalę liczba zwierząt znajdujących się w schroniskach i pod opieką wolontariuszy wzrosła o 60%. Według Centrum Badań Socjologicznych "Socioinform" daje to 25799 psów i 19473 kotów. Większość to zwierzęta domowe, porzucone przez właścicieli podczas ewakuacji. Irena Skakun jest jedną z tych, którzy "ratują ogonki". Spotkaliśmy się w Irpieniu, w schronisku zbudowanym przez organizację ZooPatrol, której Irena jest członkinią. Patrzą tam na ciebie setki oczu - chcę wierzyć, że wszystkie znajdą nowy dom i nową rodzinę. Mój kot Sahara również został uratowany z ulicy przez wolontariuszy - ludzi, którzy odczuwają ból z powodu każdego zwierzęcia, które straciło dom i bliskich podczas strasznych dni rosyjskiej wojny.
Tatiana Litwinowa-Michalenok: Ile zwierząt znajduje się obecnie w schronisku?
Irena Skakun: W schronisku przebywa 189 psów i 197 kotów. Niektóre zwierzęta są tam przetrzymywane tymczasowo. Sama mam osiem kotów. Nasz dyrektor, Dmytro Rewniuk, też ma jednego. Przyjmuje zwierzęta niepełnosprawne - koty niewidome, koty bez łap, kota z porażeniem mózgowym.
TLM: Dlaczego i kiedy pojawiła się potrzeba budowy schroniska?
IS: Nasza organizacja, ZooPatrol, została założona w marcu 2022 roku, zaraz po rozpoczęciu inwazji Rosji. Zaczęliśmy ratować zwierzęta uwięzione w mieszkaniach zamkniętych przez ich właścicieli. Niestety wiele z nich zostało porzuconych. Ewakuowaliśmy również zwierzęta z okolic Kijowa, gdy były już okupowane. Zdaliśmy sobie sprawę, że potrzebujemy miejsca do przetrzymywania zwierząt, dopóki nie znajdą nowych właścicieli. Różni ludzie wspierali nas darowiznami. Mieliśmy fundusze, aby zainwestować w budowę nowego schroniska zgodnie z europejskimi standardami. Dlaczego Irpień? W tamtym czasie to było miejsce, w którym istniała największa potrzeba ewakuacji zwierząt i znalezienia dla nich schronienia.
TLM: Powiedz nam więcej o ratowaniu zwierząt z zamkniętych mieszkań i domów. Kiedy zorientowaliście się, że jest problem?
IS: Wszystko zaczęło się, gdy przyjaciel Dmytro Rewniuka, założyciela ZooPatrol, przed inwazją pojechał odwiedzić swoich krewnych i po rozpoczęciu wielkiej wojny nie mógł szybko wrócić. Jakiś mężczyzna poprosił go o zabranie psa z jego zamkniętego mieszkania. Wtedy Dmytro pomyślał, że wiele osób może znaleźć się w takiej sytuacji, i opublikował post na Facebooku. W ciągu 2 godzin pojawiło się 7000 repostów. W kilka dni otrzymaliśmy około 600 próśb o pomoc dla zwierząt. Zaczęliśmy szukać wolontariuszy. W Kijowie i obwodzie kijowskim mieliśmy 22 patrole. To byli ludzie, którzy własnymi samochodami przyjeżdżali pod wskazane adresy. Zdarzało się, że trzeba było wycinać zawiasy z drzwi, oczywiście za zgodą właścicieli domów. Czasami robili dziurę w ścianie obok drzwi wejściowych, by nakarmić lub napoić zwierzęta. Wiele z nich było wyczerpanych, przez długi czas nie miały jedzenia i wody, niektóre jadły już ziemię z doniczek. Tam, gdzie klapa toalety była otwarta, zwierzęta mogły przynajmniej napić się wody.
Nie mogliśmy dotrzeć wszędzie, więc przekazaliśmy sąsiadom instrukcje, co mogą zrobić, jak wspierać zwierzęta do czasu powrotu właścicieli. Na przykład można było wybić dziurę w drzwiach, włożyć przez nią rurkę, by wdmuchiwać wodę i wrzucać jedzenie kawałek po kawałku. Kiedyś udało się nam otworzyć drzwi i wziąć na ręce kota, który za nimi stał. Jego żołądek był niemal pusty: mogliśmy wyczuć ziarenka suchej karmy, którą zjadł. To było bardzo trudne.
Ale były też dobre historie. Jedną z moich ulubionych jest ta o uratowaniu kota Patryka w rejonie Kijowa. Jego właściciele opuszczali Irpień w nocy, kiedy rozpoczął się ciężki ostrzał. Bardzo się spieszyli i nie mogli znaleźć swojego pupila. Okno w domu zostało wysadzone przez falę uderzeniową, a właściciele myśleli, że kot się przestraszył i przez nie uciekł. Po pewnym czasie sąsiedzi zauważyli tego kota na balkonie. Zadzwonili do nas, z trudem znaleźliśmy to zwierzę. Wyraz jego pyszczka, jakby chciał powiedzieć: "Nienawidzę całego świata", był trudny do zapomnienia. Zamieściliśmy zdjęcie kota na naszych mediach społecznościowych i właściciele zwierzaka je zobaczyli. Jeszcze tego samego dnia przyjechali z Chmielnickiego po swojego pupila. Byli bardzo szczęśliwi, bo myśleli, że już nigdy go nie zobaczą.
Była też niesamowita historia uratowania kota w Borodiance. Ten kot stał się jednym z symboli ukraińskiego oporu. Niemal 60 dni przebywał w domu zniszczonym przez rakietę. Dziennikarze fotografujący zniszczenia zauważyli go na 6 czy 7 piętrze ocalałej części budynku. W akcji ratunkowej pomogła Państwowa Służba Ratownicza. Był kłębkiem sierści, brudnym i śmierdzącym. Nie byliśmy pewni, czy przeżyje. Trafił do inkubatora, ponieważ jedno z jego płuc się zapadło. Ludzie nadali kotce przydomek Szafa, od szafki w Borodiance, która przetrwała nalot. W rzeczywistości jednak nosi imię Gloria i ma 12 lat. Jej właściciele opuścili dom, by odwiedzić krewnych - tuż przed uderzeniem pocisku. Cudem nic im się nie stało. Zwróciliśmy kotkę po leczeniu.
TLM: Jeździliście na misje ewakuacyjne do obwodów charkowskiego i donieckiego. Jak tam wygląda sytuacja zwierząt? Ile potrzebuje pomocy?
IS: Zaraz po zajęciu Izjumu, który leży w obwodzie charkowskim, nasi ludzie pojechali tam, przywieźli jedzenie i zabrali zwierzęta, które najbardziej potrzebowały pomocy. Osoby, które spotkaliśmy tam zaraz po deokupacji, były przekonane, że Kijów został zdobyty i nigdy nie wrócą do Ukrainy - tak potężna była kampania dezinformacyjna . Dziadkowie przychodzili do nas ze swoimi zwierzętami po jedzenie, ponieważ wszystkie sklepy zostały splądrowane.
W Wigilię pojechaliśmy do wsi Bohorodiczne w obwodzie donieckim. Przechodziła z rąk do rąk aż 14 razy, nie było tam ani jednego ocalałego domu. Kiedy wysiadłam z samochodu, wszędzie biegały głodne koty i psy. Gołym okiem było widać, że wiele cierpiało na różne choroby. Zabraliśmy koty, ale największy ból czuję na myśl o dużych psach. Bardzo trudno je ewakuować, ponieważ mamy mały samochód i ograniczone możliwości.
Później znajoma francuska dziennikarka przysłała nam więcej zwierząt z tej wioski. Ma mały fundusz charytatywny i była w stanie zabrać koty, które ukrywały się w piwnicy starej szkoły. Rosjanie urządzili w niej salę tortur i przetrzymywali mieszkańców. Koty ukrywały się tam przed psami, które były tak głodne, że chciały je zjeść.
Pojechaliśmy też do Konstantynówki, miasta w obwodzie donieckim. Doszło tam do silnego ostrzału, odebraliśmy prośbę o ewakuację. Mieszkańcy nie chcieli wyjeżdżać bez swoich zwierząt, zabraliśmy więc kilka psów. Są teraz z nami, czekając na właścicieli, którzy szukają domu dla swoich pupili. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Konstantynówki, pod silnym ostrzałem, zadzwoniła do mnie babcia. Poprosiła, żebym wzięła psa. Nie mogliśmy wrócić, nie mieliśmy miejsca [Irena opowiada tę historię ze łzami w oczach - red.]. Później pomogli jej inni wolontariusze.
TLM: O świcie 6 czerwca Rosjanie wysadzili tamę elektrowni wodnej w Kachowce. W sieci natychmiast pojawiły się zdjęcia bezradnych zwierząt w wodnej pułapce. Jak przebiegała akcja ratunkowa?
IS: Natychmiast zdecydowaliśmy się tam pojechać. Napisaliśmy o tym post w mediach społecznościowych, wzywając ludzi do przynoszenia jedzenia i wszystkiego, czego potrzeba zwierzętom. To była niezwykła konsolidacja społeczeństwa. Do obwodu chersońskiego przywieźliśmy około dwóch ton karmy.
Kiedy dotarliśmy do Chersonia, zaczęły się prowokacje. Wolontariusze odbierali telefony z prośbami o wskazanie miejsca zbiórki na ewakuację, a potem rosyjskie wojsko to miejsce ostrzelało. Musieliśmy być bardzo ostrożni. W Chersoniu nie ma alarmów przeciwlotniczych, a jeśli już się zdarzają, oznacza to, że zbliża się coś bardzo poważnego [rosyjska armia ostrzeliwuje region Chersonia artylerią, dronami, moździerzami i wyrzutniami MLRS, więc alarm przeciwlotniczy nie dałby ludziom czasu na schronienie się przed ogniem - red.]
Część naszego zespołu wraz z pracownikami DSNS [Państwowa Służba Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych - red.] udała się na plac Okrętowy, a ja z inną częścią - w teren. Połączyliśmy siły z wolontariuszami z Białej Cerkwi, z organizacji "Homeless World", którzy podróżują do najgorętszych miejsc i zabierają bardzo trudne do ewakuacji zwierzęta. Poprosili nas o pomoc w wiosce Kizomis. Kiedy tam pojechaliśmy, nie do końca rozumieliśmy, że to "szara" strefa, od wioski do rosyjskich pozycji było dwieście metrów. Była tam zalana wyspa, a na niej mnóstwo psów. Słyszeliśmy ich wycie. Udało nam się je zabrać.
Później pewna kobieta opowiedziała mi o psie, który od trzech dni siedział w zalanym miejscu, pomiędzy naszymi i rosyjskimi pozycjami. Rozmawialiśmy z policją. Powiedzieli nam, że mamy czas do 18:00, żeby się tam dostać, i żebyśmy byli bardzo ostrożni. Teraz pies jest w naszym schronisku, nazwaliśmy go Rybka. Okazało się, że siedział na dachu domu. Była tam siatka, która uniemożliwiała mu wydostanie się.
Do obwodu chersońskiego jeździliśmy trzy razy, w sumie zabraliśmy ponad 200 zwierząt.
TLM: Kim są obecnie wasi główni darczyńcy? Czy jest jakieś wsparcie z zagranicy?
IS: 60% do 40%. 60% to Ukraińcy, 40% obcokrajowcy. Jednak wśród tych ostatnich są również nasi mieszkający za granicą. Wiele uratowanych zwierząt mieszka za granicą, a my zabieramy je do nowych rodzin. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, gdy widzimy na przykład zdjęcie naszego kota w pobliżu wieży Eiffla.
Na początku inwazji mieliśmy wiele zdjęć rentgenowskich zwierząt, pokazujących kule i złamania po pobiciu. Mamy psa o imieniu Lis, któremu rosyjscy żołnierze przypięli ładunek wybuchowy. Wcześniej został dotkliwie pobity, leżał z urazem kręgosłupa.
Zebrałam te zdjęcia i chciałam zorganizować wystawę. Moja koleżanka, która uczy w Brazylii, zasugerowała, żebym urządziła ją tam. Dla Brazylijczyków to tylko kolejna wojna, która dzieje się gdzieś daleko, poza tym rosyjskie lobby jest tam bardzo silne. Brazylijczycy nie reagują na historie związane z wojną, ale bardzo lubią zwierzęta, zwłaszcza psy. Dlatego zorganizowaliśmy wystawę "Wojna od środka". Kiedy zobaczyli te zdjęcia rentgenowskie i usłyszeli historie naszych zwierząt, zareagowali bardzo dobrze. A dzieci i studenci natychmiast zaczęli wypytywać starszych, w jaki sposób Brazylia pomaga Ukrainie.
TLM: Dlaczego zdecydowałaś się zostać wolontariuszką? Jak udaje Ci się łączyć to z pracą i życiem prywatnym?
IS: Wszyscy ludzie w ZooPatrol pochodzą z kreatywnych dziedzin. Pracowałam nad filmami dokumentalnymi, jestem kierownikiem projektów kulturalnych, społecznych i edukacyjnych. Uczę też literatury ukraińskiej w Kijowskiej Małej Akademii Nauk. Wolontariatem zaczęłam się zajmować chyba już w szkole. Dorastałam w miejscowości Skwira, w obwodzie kijowskim, w prywatnym domu. Mój nieżyjący już dziadek był weterynarzem. Kiedyś mieliśmy wiele zwierząt - konie, krowy, kozy, wiele kotów i psów.
TLM: Byłaś dzieckiem, które przyniosło do domu kota lub psa ze spaceru?
IS: Tak (śmiech). Za każdym razem, gdy po szkole szłam na spacer z przyjaciółmi, słyszałam, jak coś miauczy. Potem przynosiłam to do domu: "No proszę, jak możemy go zostawić?". Ta sama historia za każdym razem.
Kiedy przeprowadziłam się ze Skwiry do Browarów, pewnego dnia wracałem z uczelni do domu i usłyszałam skomlenie szczeniaka pod samochodem. Zapytałam kilka starszych pań i dowiedziałam się, że maluch został potrącony przez samochód. Zastanawiałam się, co z nim zrobić, szukałam lokalnych wolontariuszy. Po tym incydencie sama zaczęłam regularnie pomagać zwierzętom.
Gdy rozpoczęła się inwazja, musiałam zabrać moją babcię z Browarów. Miała wtedy 90 lat, nie była zupełnie zdrowa i ciężko znosiła to, co się działo. Ale w tym czasie nie byłam sama. Miałam psa, którego przywiozłam z Wołowca na Zakarpaciu. Przykleił się do mnie na tamtejszej stacji kolejowej i chodził za nami przez cztery dni. Tak pojawił się u mnie Pierożek. Miałam też pięć kotów, które zabrałam z ulicy, dwa chomiki, które uratowałam od sąsiada, i dwa szczury. Zabrałam je wszystkie, teraz są u moich rodziców. Kiedy zdecydowałam się zabrać je z powrotem do domu, miałam już nowy dom zastępczy. Teraz mam osiem kotów.
TLM: Aby poradzić sobie z problemem bezpańskich zwierząt, potrzebujemy kompleksowego podejścia i wsparcia rządu. Co należy zrobić w pierwszej kolejności, aby zmniejszyć skalę problemu?
ES: Mam marzenie, aby ludzie nie kupowali zwierząt, ale je adoptowali. Chcę, by ludzie zrozumieli, że zwierzęta rasowe i nierasowe są takie same. Tak samo reagują na ludzi, są równie fajne. Sterylizacja zwierząt domowych jest również ważna, to ważne dla kontroli populacji. Oczywiście muszą też być świadomi właściciele, którzy rozumieją, że zwierzę nie jest zabawką ani prezentem urodzinowym. Dotyczy to wszystkich zwierząt - nie tylko kotów i psów, ale także gryzoni.
TLM: Jakie są plany ZooPatrolu? Dostrzegłam budowę na terenie schroniska.
IS: Bardzo chcemy zbudować duży ośrodek adopcyjno-rehabilitacyjny. Początkowo chcieliśmy, aby było to miejsce rehabilitacji zwierząt niepełnosprawnych, ponieważ mieliśmy ich wiele, w szczególności z urazami układu mięśniowo-szkieletowego. To było nasze wielkie marzenie, które przekształciło się w ośrodek rehabilitacyjno-adopcyjny. Widzimy w tym potencjał, to nasz ambitny plan i szukamy możliwości jego realizacji.
Redaktorka i dziennikarka. Studiowała politologię na Narodowym Politechnice Tarasa Szewczenki, dziennikarstwo telewizyjne na Kijowskim Narodowym Uniwersytecie Kultury i Sztuki, a także reklamę i public relations w Kijowskim Instytucie Politechnicznym im. Igora Sikorskiego. Badała przywództwo polityczne kobiet w Ukrainie, a także aspekty przestrzegania standardów dziennikarstwa w warunkach wojny. Była zastępczynią redaktora naczelnego kanału telewizyjnego Espresso. Nagrodzona Orderem „Za Zasługi” III stopnia.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!