Exclusive
20
min

Grażyna Staniszewska: Wspieramy tych, którzy stracili kogoś na wojnie

- Kobiety są bardzo praktyczne, zwykle proszą o jakiś kuchenny sprzęt, np. mikser. Jedna z kobiet powiedziała nam, że nic nie potrzebuje, ale prosi o pomoc w utrzymaniu córki na studiach w Polsce – przekonuje Grażyna Staniszewska, była polska parlamentarzysta i europarlamentarzystka, założycielka polskiej Fundacji Kalyna, która funduje stypendia dla ukraińskich studentów.

Anna Lisko

Pani Grażyna przyjęła rodzinę poległego bohatera Ukrainy - Irynę, trójkę jej dzieci i matkę. Fot: Grzegorz Celejewski/Agencja Wyborcza.pl

No items found.

W czasach PRL Grażyna Staniszewska działała w opozycji, a w stanie wojennym na początku lat 80. była nawet internowana i aresztowana. W 1989 r. Staniszewska była jedyną kobietą wśród 54 uczestników Okrągłego Stołu, historycznego spotkania polskich władz komunistycznych z opozycyjnym związkiem zawodowym Solidarność, w wyniku którego opozycja uzyskała status prawny, a następnie wygrała wybory parlamentarne i wdrożyła radykalne reformy gospodarcze.

Grażyna Staniszewska i Adam Michnik ze związkowcami z Solidarności, 1989 r., fot. Tomasz Wierzejski/Agencja Wyborcza.pl

Od 2014 roku angażuje się w organizowanie pomocy dla Ukrainy. Przewodniczy zarządowi Fundacji Kalyna, która zapewnia stypendia dla ukraińskich dzieci poległych na studia w Polsce. Organizuje również dostawy pomocy humanitarnej. Gdy rozpoczęła się wojna na pełną skalę, przyjęła pod swój dach wdowę po bohaterze Ukrainy, Irynę Rydzanych, z trójką dzieci i matką. Półtora roku później Iryna postanowiła wrócić do Buczy. Obecnie 74 -letnia Grażyna Staniszewska nadal udziela Ukraińcom wsparcia.

"Tak, jesteśmy zmęczeni, ale pomoc nie zatrzymuje się, ponieważ nie może się zatrzymać".

- Właśnie wróciła Pani z Buczy. Co tam Pani robiła?

- Pojechałam zobaczyć, jak radzi sobie moja przyjaciółka Iryna, lekarka, żona poległego Maksyma Rydzanycza, jednego z „Cyborgów”, jak mówi się o nich w Ukrainie. Maksym był żołnierzem, brał udział w obronie portu lotniczego w Doniecku po napaści Rosji na wschód Ukrainy w 2014 i 2015 roku. Otoczeni przez Rosjan ochotnicy bronili lotniska przez 244 dni. Maksym miał już jechać do domu na przepustkę, zginął, gdy wrócił po kolegów, którzy dostali się w zasadzkę.

Dom Iryny nie nadaje się do zamieszkania, runęła jedna ze ścian piwnicy. Iryna najpierw zatrzymała się u brata, teraz jest w mieszkaniu koleżanki, która wyjechała do Warszawy, bo tam jej mąż, wysokiej klasy specjalista, dostał bardzo dobrą pracę i kontrakt na trzy lata. Była ze mną moja przyjaciółka jeszcze  z czasów podziemnej Solidarności, Ola Machowiak, która także miała przez jakiś czas u siebie mieszkankę Buczy i też chciała zobaczyć, jak jej podopieczna radzi sobie po powrocie. „Bielskie” buczanki, a tylko za sprawą Iryny do naszego miasta od momentu, gdy Rosja zaatakowała 24 lutego 2022 roku całe terytorium Ukrainy, przyjechało ich około 300, bardzo ciepło nas przyjęły. Zostałyśmy m.in. zaproszone na obiad składający się z samych ukraińskich potraw.

Grażyna Staniszewska w Buczy, 2023 r. Fot: Urząd Miasta Bucza

- Pamiętam, jak na początku marca 2022 roku w środku nocy karetka pogotowia ratunkowego z Bielska-Białej przyjechała pod pani dom przywożąc Irynę z leżącą po złamaniu kręgosłupa matką, trójką nastoletnich dzieci i psem. Zorganizowała pani ich ewakuację z Buczy.  Mieszkali u pani półtorej roku.

- To nie było łatwe półtorej roku. Mieszkam z siostrą i jej mężem, wszyscy jesteśmy po 70-tce., to nie jest wiek, kiedy łatwo podejmuje się nowe wyzwania. Nie mamy w domu osobnego mieszkania, jest jedna kuchnia, jeden wspólny pokój dzienny, a wprowadziła się do nas trójka nastolatków. Gdybym miała rodzinę, to pewno moje wnuki byłyby teraz w tym wieku. Byliśmy już bardzo zmęczeni. Iryna zdawała sobie z tego sprawę.

Przede wszystkim jednak, wrócić chciała jej mama. Myślę, że chciała zobaczyć syna, który tam został, może znajomych. Tydzień po powrocie umarła w domu syna. Karina, córka Iryny studiuje medycynę w Kijowie na kierunku, który nie ma odpowiednika na naszych uczelniach, połączenie analityki medycznej z kierunkiem lekarskim. Długo nauka na ukraińskich uczelniach odbywała się online, najpierw ze względu na COVID-19, potem z uwagi na wojnę. Wielu studentów medycyny zostało zmobilizowanych, uczyli się w okopach, korzystając z telefonów komórkowych. Zresztą wykładowcy też prowadzili zajęcia z frontu. Teraz jednak uczelnia zdecydowała o powrocie do stacjonarnych zajęć, Karina musiała więc wrócić do domu. W Polsce zostali dwaj synowie Iryny. Jeden studiuje w Krakowie, drugi uczy się w Bielsku-Białej, mieszka w Bursie.

Tak wygląda przyjaźń i wzajemne wsparcie Polaków i Ukraińców. Pani Grażyna (w środku) z rodziną poległego ukraińskiego bohatera. Zdjęcie: Strona Grażyny Staniszewskiej na Facebooku

To wyzwania, z jakimi musimy się zmagać decydując się na przyjęcie uchodźców pod swoje dachy.

- W Bielsku-Białej ci, którzy przyjechali i zdecydowali się zostać, w większość mają już wynajęte mieszkania, pracę. Sporo osób wróciło do Ukrainy. Na początku uciekali wszyscy, była panika, w pierwszych dniach wojny docierały do nas na przykład grupy z Łucka, w którym do dzisiaj był może jeden wybuch, a tak to jest spokojnie. Bardziej już dotknięty wojną jest Lwów. Ludzie z zachodniej Ukrainy mieli dokąd wrócić, więc wyjechali. Ale wyjechali także ludzie z centralnej, jak Iryna, a nawet a nawet wschodniej Ukrainy. Mieliśmy tutaj  nauczycielkę języka angielskiego z Buczy. Jej mąż zginął tuż przed ucieczką w marcu 2022, pochowała go z dziećmi na podwórku i uciekła do nas. Też wrócili do domu.

Jesteśmy w Polsce zmęczeni, to prawda, ale ta pomoc jednak nie ustaje, bo nie może ustać. Wojna cały czas trwa,  ludzie giną codziennie. Polacy o tym wiedzą. Wciąż jeżdżą transporty z wszelkiego rodzaju pomocą, także na front, w Bielsku-Białej wyplatamy teraz siatki maskujące. Posłaliśmy ich do Ukrainy kilkaset. Znów wracamy do robienia świec okopowych. Poprzedniej zimy wysłaliśmy ich 10 tysięcy. Nadal w pomoc dla Ukrainy angażuje się wiele osób. Tak trzeba.

"Zeszłej zimy wysłaliśmy na Ukrainę dziesięć tysięcy zniczy". Zdjęcie: Strona Grażyny Staniszewskiej na Facebooku

"Kobiety są bardzo praktyczne, zazwyczaj proszą o urządzenia kuchenne, takie jak mikser".

Syn Iryny, Renat, jest jednym z sześciu stypendystów Fundacji Kalyna, która założyła pani z przyjaciółmi. To stypendium pozwala mu się utrzymać na studiach w Krakowie. Skąd pomysł na taką działalność?

- Gdy Rosjanie weszli na Krym, a potem zaatakowali Donbas, zastanawialiśmy się, jak można realnie pomóc. Nie da się wesprzeć wszystkich w potrzebie, to niemożliwe, Ukraina to ogromny kraj. Uznałam, że warto wesprzeć tych, którzy stracili kogoś na wojnie. Wszystko można odbudować, ale człowiekowi życia się nie zwróci. Ciężar spadł przede wszystkim na kobiety, które zostały same, z dziećmi, a często także ze starszymi rodzicami na utrzymaniu.

Zaczęliśmy robić paczki dla takich rodzin, przyłączyły się do nas osoby, ale także firmy i instytucje z całej Polski. PCK w Bielsku-Białej wzięło po taką opiekę np. rodzinę przedsiębiorcy z Zaporoża, który spłonął w samochodzie podpalonym przez Rosjan. Zostawił piątkę dzieci.

Ja zaopiekowałam się rodziną Iryny w 2016 roku. Posłałam jej pierwszą paczkę na Boże Narodzenie.  Potem to ona pomagała mi wyszukiwać w Ukrainie najbardziej potrzebujących. Stworzyłyśmy 120-130 polsko-ukraińskich partnerstw „rodzina – rodzinie”, paczki przygotowywane są pod konkretne potrzeby, pytamy też o marzenia. Kobiety są bardzo praktyczne, zwykle proszą o jakiś kuchenny sprzęt, np. mikser.

Jedna z kobiet powiedziała nam, że nic nie potrzebuje, ale prosi o pomoc w utrzymaniu córki na studiach w Polsce, w Warszawie, bo nie dość, że koszty życia są wyższe, niż w Ukrainie, to jeszcze córka za studia musi płacić. Została jedną z naszych pierwszych stypendystek. Kalyna powstała także z myślą o naukowcach, którzy chcą poruszać trudne tematy z polsko-ukraińskiej historii. Teraz na ukończeniu są dwie książki. Jedną pisze politolog z Polski, to książka o historii polsko-ukraińskich relacji, drugą pisze Ukrainka, także politolożka. To książka futurystyczna, o tym, jak mogą wyglądać polsko-ukraińskie relacje w 2050 roku. Taka literatura jest bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych, nie chodzi o to, by takie przewidywania się sprawdzały, ale żeby wywołać dyskusję. Powinniśmy zacząć rozmawiać o tym, do czego jest nam potrzebna Ukraina, co możemy wspólnie zrobić, co wspólnie uzyskać. Takiej dyskusji bardzo brakuje.

Nie jest nam łatwo, bo fundacja ma pieniądze głównie ze zbiórek na Facebooku, a mnie głupio teraz prosić o pieniądze, bo wiem że dzisiaj każdy kogoś wspiera.

Takie stypendia to mógłby być rządowy program.

- To powinien być rządowy program. Dajemy dach nad głową i jedzenie, ale co dalej? Jeśli ktoś siedzi w ośrodku kolejny miesiąc i nic nie robi, to zaczynają się problemy, depresja, itd. Tych ludzi trzeba natychmiast zagospodarowywać, kierować na kursy, naukę języka polskiego, proponować kursy zawodowe, dalszą naukę i ułatwiać podjęcie pracy. To samo dotyczy uchodźców z innych krajów, także tych docierających do nas z Bliskiego Wschodu czy Afryki od strony Białorusi czy Słowacji. Wyrzucanie ich jest nie tylko nieludzkie, ale głupie wobec braku rąk do pracy i starzenia się społeczeństwa. Powinny powstać ośrodki dla uchodźców, gdzie osoby te byłyby weryfikowane w godnych, bezpiecznych warunkach, tam też powinny trafiać do nich pierwsze oferty pracy.

Gdy zaczęła się wojna w całej Ukrainie, przedsiębiorcy z Bielska-Białej bardzo bali się, że ich pracownicy wrócą walczyć o ojczyznę. Proponowali im ściąganie całych rodzin, byleby tylko nie wyjeżdżali. Bo prawda jest taka, że Ukraińcy nierzadko godzą się wykonywać pracę, której Polacy nie chcą podjąć, w dodatku pracują za niższe stawki. Podobnie jest z uchodźcami z innych krajów. Zamiast się ich bać, zobaczmy wreszcie możliwości, jakie daje nam ich obecność. Do Bielska-Białej ściągnęliśmy kilka afgańskich rodzin ewakuowanych przez naszych żołnierzy po tym, jak Talibowie przejęli kraj. We wsparcie dla nich zaangażowała się spora grupa ludzi, w tym Halina Białkowska, także była opozycjonistka. Wszyscy ułożyli sobie tutaj życie, pracują. Mądra pomoc wymaga stworzenia planu, dzięki któremu korzystają obie strony.

Jeśli słyszę hejt pod adresem Ukraińców, to głównie dotyczy to mężczyzn. Że uciekli, nie walczą…


- To jest bardzo różnie. Ostatnio w grupach docierających do Bielska-Białej sporo jest 17-letnich chłopców. Oni raczej na pewno chcą wyjechać zanim dosięgnie ich mobilizacja. Ale znam też przypadek, zresztą to była rodzina z Buczy, gdy chłopiec, który tutaj przyjechał, czekał tylko, aż skończy 18 lat i jego mama już nie będzie miała nic do powiedzenia, bo chciał wrócić walczyć. Postawy w każdym społeczeństwie są różne, Polacy nie zachowywaliby się inaczej.

W Bielsku-Białej dzięki przychylności ze strony władz miasta działa Ośrodek Integracji Obcokrajowców MyBB, w którym uczymy języka polskiego, udzielane są porady prawne, prowadzone są zajęcia dla dzieci, itd.  Wcześniej mieliśmy nieformalne inicjatywy, jak Inicjatywa Obywatelska Witaj czy Bielszczanie dla Aleppo, wszystkich łączył ten sam cel. We wszystkie te działania zaangażowana jest Uliana, Ukrainka mieszkająca od prawie 6 lat w Bielsku-Białej. Jej były mąż też mieszkał w Polsce rok temu, ale zdecydował się wrócić i walczyć. Zginął w drodze na front, gasząc pożar traw, który wymknął się spod kontroli. Takich historii opowiedzieć mogę więcej.

Skąd w ogóle pani zaangażowanie na rzecz pomocy Ukrainie?

- To się zaczęło, jak byłam jeszcze w Sejmie. Wtedy Ukraińcy ze Lwowa zaalarmowali nas, ze tamtejszy pomnik Adama Mickiewicza jest w fatalnym stanie. „Wjechali” nam na honor, przez kilka lat zajmowałam się pomnikiem wraz z kolegą, Zdzisławem Kaczorowskim. Potem, gdy już byłam w Parlamencie Europejskim, dzięki Bronisławowi Geremkowi znalazłam się w grupie ds. współpracy pomiędzy Unią Europejską i Ukrainą. To właśnie wtedy pomyślałam sobie, że jeżeli potrafilibyśmy nawiązać dobrą współpracę z Ukrainą, wciągnąć ją do UE, to razem stanowilibyśmy niemalże główną siłę europejskiej wspólnoty. To się jednak samo nie stanie. Trzeba nad tym popracować i uzyskać akceptację społeczeństw po obu stronach granicy.

Zdjęcie tytułowe - Grażyna Staniszewska, 10.04.2019, fot: Grzegorz Celejewski

No items found.

Polska dziennikarka. Od ponad 25 lat pisze o emigracji, prawach kobiet i zdrowiu

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
powódź Polska Europa

„Z wielkim bólem patrzę, jak powódź niszczy nasze domy i wspomnienia” – pisze na Facebooku mieszkanka Kłodzka. Wielka woda wyrządziła w Kłodzku tak wielkie szkody, że burmistrz miasta Michał Piszko ze smutkiem stwierdził: „Przegraliśmy tę bitwę”.

Zalany kościół w Kłodzku. Zdjęcie: FB Franciszkanie, prowincja sw. Jadwigi

Wśród śmiertelnych w Polsce jest trzech mężczyzn i dwie kobiety. Jedną z ofiar powodzi jest lekarz Krzysztof Kamiński, dyrektor szpitala w Nysie. Wracał z pracy, ale nie dotarł do domu, ponieważ jego samochód został zalany przez wodę.

Walka z powodzią trwa. Najtrudniejsza sytuacja panuje w województwach dolnośląskim i opolskim. Z powodu przerwania tamy niektóre miejscowości zostały zalane do wysokości 6-7 metrów, a większość znajdujących się tam budynków została zniszczona. Wrocław pozostaje zagrożony powodzią. Premier Donald Tusk ogłosił wprowadzenie stanu klęski żywiołowej w południowo-zachodniej części kraju.

Na dotkniętych terenach pracuje 4500 ratowników – wojskowych, inżynierów i lekarzy. Ewakuują ludzi za pomocą helikopterów, łodzi i ciężarówek. Wzmacniają obronę przeciwpowodziową, opiekują się rannymi i ewakuują ludzi z lokalnych szpitali.

Zdjęcie: Ministerstwo Obrony Narodowej

Ukraina zaproponowała Polsce pomoc 100 ratownikom. Powiedział to minister spraw zagranicznych Andrei Sibiga na swoim X.

Jak pomóc powodzianom w Polsce

1. Wyślij SMS ze słowem SERCE na numer 75 265. Twoje konto zostanie obciążone kwotą 6,15 zł.

2. Przenieś dowolną kwotę na konto Fundacji Caritas.

3. Przyjedź do urzędu w miejscu zamieszkania lub w Warszawie w godzinach od 8.00 do 16.00 i przynieś żywność, detergenty, środki higieniczne, wodę butelkowaną.

Kłodzko po powodzi. Zdjęcie: @D_Daszkowski
Zdjęcie: @D_Daszkowski
Zdjęcie: Sztab Generalny Wojska Polskiego
Zdjęcie: Sztab Generalny Wojska Polskiego

20
хв

„Powódź niszczy nasze domy i wspomnienia”. Europa cierpi z powodu żywiołów

Sestry
Rosjanie na wojnie

O tym, że film „Russians at War” znajdzie się w programie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto (TIFF), wiadomo było już w połowie sierpnia. Wydawało się logiczne, że w trzecim roku inwazji na pełną skalę pojawi się film, który uczciwie pokaże, co dzieje się w Moskwie. W końcu wielu ludzi interesuje się tym, jak żyje największy kraj na świecie objęty sankcjami i co sami Rosjanie myślą o swojej teraźniejszości i przyszłości.

Tymczasem pod koniec sierpnia we Włoszech odbył się efektowny i pretensjonalny Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji, na którym pokazano „Russians at War”. Ten film mógłby przejść niezauważony, gdyby nie kilka czujnych osób, które go obejrzały i zrozumiały, w czym rzecz. Ukraińska producentka Dasza Bassel wszczęła alarm, inicjując kampanię przeciwko rosyjskiej propagandzie w zachodnich kinach.

Kadr z filmu „Russians at War”

”Trzymający w napięciu dokument rosyjsko-kanadyjskiej reżyserki Anastazji Trofimowej zabiera widzów w podróż sięgającą poza nagłówki gazet, do rzeczywistości rosyjskich żołnierzy w Ukrainie. Toczą bitwy, których powody stają się coraz bardziej niejasne z każdym wyczerpującym dniem”.

Tak zaczyna się opis filmu „Russians at War” na stronie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto. Pierwsza wersja recenzji (która od tego czasu była już kilkukrotnie redagowana) stwierdzała, że jest to historia o walce brata przeciwko bratu – w powtarzając retorykę Kremla, która mówi o Ukraińcach i Rosjanach jako „braterskich narodach”. W reakcji na to Kongres Ukraińców w Kanadzie wysłał list do kierownictwa festiwalu, wzywając do usunięcia filmu z programu.

W Toronto film został pokazany profesjonalnej publiczności. Przed projekcją społeczność ukraińsko-kanadyjska protestowała pod hasłami: „Wstyd dla TIFF” i „Rosja kłamie, Ukraińcy umierają!”. Wzięłam ulotki wydrukowane na zwykłej drukarce i poszłam rozdać je pierwszym widzom filmu. Byłam przygotowana, by wyjaśnić im, dlaczego ten film nosi wszystkie znamiona propagandy.

Dzieło kremlowskiej propagandzistki

Zacznijmy od Anastazji Trofimowej, reżyserki filmu. To była dokumentalistka RT (Russia Today), kanału telewizyjnego znanego z prorosyjskiej narracji propagandowej w relacjonowaniu wydarzeń na świecie. Karierę zawdzięcza ona wspieraniu oficjalnego stanowiska rosyjskiego rządu. Tytuły jej filmów można łatwo wyszukać w Kanadzie na stronie internetowej RT, mimo że stacja ta jest objęta sankcjami.

W filmie Trifomowej dają rosyjski mundur wojskowy – i już przez samo jego założenie reżyserka staje się stronniczką armii agresora. Wyobraźmy sobie dziennikarza BBC czy „The Guardian”, ubranego w mundur wojskowy jednej ze stron i przygotowującego relacje z frontu. Zostałby zwolniony bez prawa do pracy w zawodzie za naruszenie standardów dziennikarskich i etycznych.

Kadr z filmu: Anastazja Trofimowa w rosyjskim mundurze
Trofimowa twierdzi, że do rosyjskiej jednostki walczącej w Ukrainie przeniknęła potajemnie i mieszkała z żołnierzami przez 7 miesięcy, nie posiadając akredytacji wojskowej. Czy to możliwe?

Podczas kręcenia filmu przybywa na okupowane terytorium bez zgody Ukrainy i dzieli swoje życie z tymi, którzy zaatakowali inny kraj. A potem swobodnie opuszcza Rosję i udaje się do Kanady, której jest obywatelką.

Przedstawiam te argumenty moim zagranicznym kolegom. Słuchają zaskoczeni, ponieważ „film dokumentalny na festiwalu tego poziomu nie może być prorosyjski, mieć propagandowej retoryki i pracować na rzecz Rosji”.

W tym czasie odbieram wiele wiadomości od kolegów, którzy twierdzą, że festiwal nie odwoła pokazów „Russians at War”. W takiej atmosferze rozpoczyna się seans.

Sztampa, która działa

Na ekranie widać sylwestrową Moskwę. To szare i blade miasto z wszechobecnymi reklamami wojny. Reżyserka w wagonie pociągu spotyka mężczyznę przebranego za Świętego Mikołaja, niosącego wojskowy plecak ze wstążką Świętego Jerzego. Mówi, że jest Ukraińcem z Donbasu i kiedy rozpoczęła się wojna domowa, stracił wszystko. Potem żegna się ze swoją piękną żoną i dziećmi. Wraca na wojnę.

Zza kadru reżyserka komentuje, że nie spodziewała się wybuchu wojny, bo myślała, że jest ona czymś istniejącym już tylko w książkach historycznych. A ja w przerwie seansu pytam ją o Czeczenię, Gruzję, Syrię, aneksję Krymu...
Jeden z plakatów na proteście w Toronto porównał propagandzistkę Anastazję Trofimową do dokumentalistki Trzeciej Rzeszy Leni Riefenstahl. Zdjęcie: FB Światowego Kongresu Ukraińców

W filmie Trofimowa wydaje się naiwna i pogodna, a żołnierze pokazani są jako zagubieni, ale „prawdziwi”. Już w dziesiątej minucie widz zaczyna im współczuć. A każdy z nich, niczym kopista, powtarza znane kremlowskie narracje: „faszyści w Ukrainie”, „pojechałem ze względu na przyjaciela”, „żeby moje dzieci nie musiały walczyć”.

Reżyserka nie wspomina w filmie o zbrodniach popełnionych przez Rosjan w Ukrainie. Zamiast tego stwierdza, że „nie zauważyła żadnych śladów zbrodni wojennych popełnionych przez rosyjskich żołnierzy”. I jeszcze kilka cytatów: „Nie wiedziałam, czego spodziewać się po rosyjskim wojsku. Najbardziej uderzyło mnie to, że byli to zwykli ludzie. Absolutnie zwykli ludzie w absolutnie niezwykłej sytuacji”; „Obserwuję zupełnie różne kanały zarówno ze strony ukraińskiej, jak rosyjskiej. I uderza mnie, jak bardzo wszystko jest podobne. Często są to te same twarze, ten sam humor, ta sama odporność, to samo cierpienie, te same pogrzeby”.

Film został nakręcony profesjonalnie i z wielkim talentem, więc wywołuje emocje, o które chodziło jego autorom. Widz, daleki od wojny, zaczyna sympatyzować z bohaterami.

Mogę sobie tylko wyobrazić, ile butelek prosecco wypiła Margarita Simonyan, była szefowa Trofimowej, kiedy „Russians at War” pokazywano w Wenecji

Tyle że Simonyan i autorzy filmu zapomnieli o tym, jak potężny jest głos ukraińskiej diaspory w Toronto.

Cios w reputację festiwali filmowych

„Przepraszam, byłam dziś na wiecu” – pisze moja sąsiadka, matka trójki dzieci, której dalekie są niuanse branży filmowej. „Poszłam zaprotestować”.

Taki jest obraz Ukraińców protestujących w Kanadzie. To zwykli ludzie, którzy zjednoczyli się i stali się potężną siłą. Skupiają się w licznych grupach w mediach społecznościowych, na których przygotowywali się do wiecu, dyskutowali o plakatach i hasłach, dzielili się treścią swoich e-maili, wysyłanych do tysięcy osób w różnych globalnych organizacjach. Każdego dnia rosła liczba osób, które odkładały na bok swoje codzienne zmartwienia i skupiały się na walce.

Wkrótce do protestujących zaczęły docierać e-maile od kierownictwa festiwalu, kanadyjskich kanałów telewizyjnych i sponsorów. Jako pierwszy wypowiedział się lokalny kanał telewizyjny TVO z Ontario: nie będzie dystrybuował filmu. To pierwsze zwycięstwo nie powstrzymało jednak oburzonej ukraińskiej diaspory. Badanie schematu finansowania festiwalu i poszukiwanie osób zaangażowanych w produkcję filmu zmieniły niektórych członków diaspory w prawdziwych detektywów.

Film otrzymał 340 000 dolarów dotacji z Canadian Media Fund, finansowanego… przez rząd Kanady. Fot: FB

I wtedy zaczęły się kłopoty nie tylko Simonyan, ale także kanadyjskich producentów. W przeciwieństwie do głównej propagandystki Federacji Rosyjskiej, kanadyjscy producenci to ludzie o czystej reputacji. Przed skandalem wielu moich kolegów było przekonanych, że Kanadyjczycy nigdy nie wyprodukują treści propagandowych.

Teraz to już kwestia reputacji, więc myślę, że następne wiadomości będą dotyczyły śledztwa w sprawie tego, czy producenci filmu wydali pieniądze pochodzące od kanadyjskich rezydentów podatkowych w kraju, na który Kanada nałożyła sankcje.

Protest przeciwko emisji filmu pokazał, jak działają agenci Kremla. Pokazał, że podobnie jak „słodka i naiwna” Anastazja Trifomowa, są oni częścią kanadyjskiego społeczeństwa

Marzę o czasach, kiedy zachodnie społeczeństwo nauczy się identyfikować tych, którzy mówią językiem naszego wspólnego wroga. Ale ilu jeszcze historii o „dobrych rosyjskich chłopców” do tego potrzebujemy?

Za wcześnie, by odpuścić

Festiwal opublikował oświadczenie o ołożeniu pokazu „Russians at War”. Jako główny powód podano „zagrożenie dla bezpieczeństwa festiwalu i bezpieczeństwa publicznego”. Rzeczywiście, oburzeni Ukraińcy wysłali tysiące e-maili i napisali tysiące komentarzy w mediach społecznościowych. Tyle że to tylko część prawdy.

Na przykład w swoim artykule dla „National Post” były ambasador Kanady w Afganistanie Chris Alexander wezwał festiwal do niewyświetlania filmu, wyszczególniając wszystkie obecne w nim manipulacje. Przypomniał również przeszłość reżyserki i zadał oczywiste pytanie:

„Czy osoba, która przez wiele lat pracowała dla propagandowego kanału, może tworzyć niezależne treści?”

Myślę, że właśnie takie wypowiedzi ekspertów [w tym ukraińskich polityków i dyplomatów – red.] zaważyły na decyzji kierownictwa festiwalu filmowego. A że nie mogło ono napisać: „odwołujemy”, posłużyło się miękkim: „odkładamy”. To zasługa tych wszystkich, którzy wyszli protestować, pisali listy i komentarze. Wszystkich tych, którzy nie bali się zabrać głosu.

Siła ludzi zjednoczonych we wspólnym celu jest imponująca. Ale nie możemy odpuścić: musimy wprowadzić śledztwo w tej sprawie do domeny publicznej. By pomóc ludziom na Zachodzie w zrozumieniu, o co w tym wszystkim chodzi, możemy na przykład zorganizować pokaz tego filmu połączony z dyskusją na temat tego, jak działa propaganda.

20
хв

„Dobrzy rosyjscy chłopcy” wkraczają do zachodnich kin. Ale Ukraińcy w Kanadzie dają im odpór

Anna Palenczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Dobrzy rosyjscy chłopcy” wkraczają do zachodnich kin. Ale Ukraińcy w Kanadzie dają im odpór

Ексклюзив
20
хв

Dziś jesteśmy tarczą Europejczyków. Jeśli jutro nas zabraknie, będą płakać nad grobami swoich dzieci

Ексклюзив
20
хв

25-letnia Ukrainka i jej nienarodzone dziecko zmarli w polskim szpitalu

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress