Exclusive
20
min

Radna, która została żołnierką: urzędnicy powinni iść na front

Kiedy po raz pierwszy wzięłam do ręki karabin, był tak ciężki, że nie wierzyłam, że dam radę się nim posługiwać. Ale się nauczyłam. Teraz mam lżejszą broń, który jest znacznie poręczniejsza - mówi Tetiana Szewczenko, członkini Rady Miasta Lwowa

Natalia Żukowska

W chwili wybuchu Wielkiej Wojny członkini Rady Miejskiej Lwowa Tetiana Szewczenko pojechała na front. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Tetiana Szewczenko, pseudonim "Kobzar", członkini Rady Miejskiej Lwowa, pojechała na linię frontu od początku inwazji Rosji na pełną skalę. Obecnie jest naczelną pielęgniarką 103. samodzielnej brygady Wojsk Obrony Terytorialnej Sił Zbrojnych Ukrainy.  

‍Przyszłamdo wojskowego biura rejestracji i poboru na dwa tygodnie przed rozpoczęciem Wielkiej Wojny.

Do ostatniej chwili nie wierzyłam, że wybuchnie wojna na pełną skalę. Byłam jeszcze w łóżku, kiedy przyszła wiadomość od mojego kolegi z Kijowa: "Tania, mamy wojnę. Jesteśmy bombardowani". Wstałam, spakowałam rzeczy i pojechałam do komisariatu wojskowego.

Z wykształcenia jestem pielęgniarką. Ukończyłam położnictwo i pracowałam jako pielęgniarka operacyjna w Lwowskim Obwodowym Szpitalu Klinicznym. 7 lutego 2022 roku przyszłam do sztabu 103 Lwowskiej Brygady, aby zaciągnąć się do rezerwy i spotkałam się z brygadierem. Zrozumiałam, że moje umiejętności medyczne zostaną wykorzystane, ale nauczą mnie obsługi broni i wszystkiego innego.

Miałam wtedy 49 lat. Nigdy nie byłam w wojsku. Nie wiedziałam, jak posługiwać się bronią. Dlaczego wstąpiłam do TRO? Ponieważ wierzyłem, że będę przede wszystkim broniła mojego domu, moich dzieci i mojej społeczności. Ponadto jestem członkinią rady miasta i uważam, że powinienem dawać innym przykład.

Odbyliśmy długą rozmowę z brygadierem. Próbował zrozumieć, dlaczego chciałam to wszystko zrobić. W końcu zapisał mnie do personelu centrum medycznego jako asystentkę medyczną. Wojskowe biuro poborowe kazało mi wrócić do domu i stawić się do służby w ciągu godziny. Natychmiast napisałem do kolegów z partii, którzy już służyli w ATO i JFO. Poradzili mi, co zabrać ze sobą na wojnę. Spakowaliśmy plecak według listy. 27 lutego rano otrzymałem wiadomość, że mam być na miejscu w ciągu godziny. Niestety, nie mogę nikomu podawać tego miejsca.

Źródłem mojej siły jest moja rodzina

Moja rodzina dyskutowała o moim zamiarze wyjazdu na front od 2014 roku. Wtedy zaczęła się dla nas wojna. Jednak mój najmłodszy syn miał wtedy zaledwie 5 lat, a teraz ma 14. Mam też dorosłą córkę - ma 30 lat. Mój mąż nie jest w wieku, który pozwalałby mu iść na front, pracuje jako chirurg w szpitalu. Zdałam sobie sprawę, że jestem jedyną osobą z naszej rodziny, która idzie na wojnę. Ta decyzja była najtrudniejsza dla mojej córki. Moja matka zmarła wcześnie, a była dla niej kochaną osobą. Córka powiedziała:  

- Pamiętasz, co się z tobą działo, gdy zmarła twoja mama? Co zrobię, kiedy ciebie już nie będzie?

— Я буду, я ж не йду помирати. Йду боротися за свою країну. Все буде добре, — відповіла їй я.

Tetiana Szewczenko z córką. Zdjęcie: archiwum prywatne

Mój syn na moje 50. urodziny napisał długie życzenia, które od czasu do czasu czytam. Wydaje się, że wyraził w nim wszystko, czego nie mógł lub bał się wyrazić słowami. Często pyta o wojnę, ale niewiele mu o niej mówię. Nie chcę opowiadać o okropnościach. Dzielę się tylko pozytywnymi historiami. Opowiadam o moich koleżankach, młodych dziewczynach, które są tu ze mną. Mogę mówić o zmarłych, ale tylko o tych, których znałam osobiście. Dużo mówię o codziennych sprawach, o mieszkańcach, o lokalnych tradycjach, o naszym wspólnym życiu. Mój syn jest bez wątpienia dumny, że tu jestem. Dzięki Bogu, mamy ze sobą kontakt i dużo rozmawiamy. Stworzyliśmy nawet czat o nazwie "Rodzina". Piszemy rano i wieczorem: "Cześć, plus, plus, wszystko gra" ["Plus, plus" w wojskowym slangu oznacza "znakomicie" - red.] Żartujemy, wymieniamy się zdjęciami, omawiamy wiadomości. Ten rodzaj komunikacji pomaga utrzymać się na wojnie. Wsparcie rodziny jest niezwykle ważne dla każdego żołnierza. To nasz motywator, który daje nam siłę i energię.  

Tetiana Szewczenko z dziećmi. Zdjęcie: archiwum prywatne

Co jest najtrudniejsze? Czas

Na początku mojej służby zostałam awansowany do stopnia sierżanta i otrzymałam stanowisko instruktorki medycznej. Ale 1 czerwca utworzyliśmy kompanię medyczną, a ja zostałam główną pielęgniarką. Leczymy lżej rannych i chorych. Ponieważ choroby nie zniknęły. Oprócz sezonowych, ludzie cierpią na nadciśnienie, choroby układu krążenia i przewodu pokarmowego. Kiedy wstąpiłam do wojska, trudno było przyzwyczaić się do wojskowego reżimu i nauczyć się strzelać. Kiedy po raz pierwszy wzięłam do ręki karabin, był tak ciężki, że nie wierzyłam, że dam radę się nim posługiwać. Ale się nauczyłam. Teraz mam lżejszą broń, który jest znacznie poręczniejsza. Najtrudniejszy moment? Gdy w moich ramionach zmarł mężczyzna. Zadręczałam się, że zrobiłam coś złego. Kiedy nie możesz pomóc lub myślisz, że zawiodłaś, to najtrudniejsza rzecz dla każdego medyka. Kiedy się boję, zaczynam się modlić. Chociaż nie jestem osobą, która co niedzielę chodzi do kościoła i się spowiada. Ale tutaj, na froncie, naprawdę tego potrzebuję. Nie wycelowano we mnie lufy czołgu, ani karabinu maszynowego i, jeśli Bóg pozwoli, tak się nie stanie. Bo nie wiem, co by się ze mną stało w takim momencie. Nie wiem, czy byłabym w stanie powiedzieć okupantowi w oczy "Chwała Ukrainie" i zginąć w tym samym momencie. Chociaż jestem tak szalona, że może bym potrafiła. Jeszcze we Lwowie, gdy przeczytałam o okrucieństwach popełnianych przez rosyjskie wojsko w Buczy, postanowiłam, że zawsze powinnam mieć dla siebie kilka sztuk amunicji w pistolecie. Chociaż w rzeczywistości nawet nie chcę o tym myśleć.

Życie na pierwszej linii frontu: myszy przeleciały nam nad głowami

W porównaniu do innych, żyję w dobrych warunkach. Co to znaczy? Mieszkaliśmy w starym domu, który już dawno został opuszczony przez właścicieli. Toaleta była na zewnątrz, nie było prysznica. I choć na zewnątrz było minus 15 stopni, nie było prądu ani gazu, mieliśmy dach nad głową. Śnieg na nas nie padał. Wtedy zdałem sobie sprawę, czym są myszy. Dosłownie chodziły nam po głowach. Ułożyliśmy sobie nasze codzienne życie najlepiej jak potrafiliśmy. Teraz mieszkam z miejscowymi. Kiedy jest światło, jest mi ciepło. Kiedy ja i moi koledzy pojechaliśmy do Liman, nie było tam prądu ani wody. Nie było nic. Przynieśliśmy wodę ze studni, chłopaki uruchomili generator i gotowali jedzenie. Spaliśmy w śpiworach. Ludzie bardzo szybko się przystosowują. Ostatniej zimy w moim pokoju było 14 stopni, najwyżej 18. Mimo to każdego ranka budziłem się z poczuciem wdzięczności. Myślę, że nie jest mi zimno, bo są ludzie, którzy siedzą w okopach, gdzie jest minus 16 stopni. Mam więc lepsze warunki niż ktokolwiek inny.

Nie ma lekarzy

Kiedyś bardzo trudno było mi nic nie robić. Teraz jestem szczęśliwy, gdy nie mamy nic do roboty. Kiedy radio milczy, milczy też nasz zespół ewakuacyjny. Oznacza to, że nie mamy ani 300 (rannych), ani 200 (zabitych). Jednym z największych problemów jest brak lekarzy, pielęgniarek, ratowników. Wielu zginęło. Rosjanie lekceważą zasady wojny. Według nich musimy się identyfikować. Powinniśmy mieć czerwone krzyże na naszych pojazdach, ale to jest cel dla wroga. Rosjanie specjalnie śledzą trasy zespołów ewakuacyjnych. Nasz batalion został bezpośrednio trafiony przez ATGM [przeciwpancerny pocisk kierowany - red. W rezultacie mieliśmy dwóch zabitych i jednego rannego. Dlatego na wojnie unikamy jaskrawych kolorów. Wszystko jest albo zielone, albo zielono-brązowe.

Jako naczelna pielęgniarka kompanii medycznej 103 Brygady Sił Obronnych Ukrainy, Tetiana Szewczenko broni kraju na linii frontu od maja 2022 roku. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jeśli chodzi o finansowanie, jest to teraz łatwiejsze niż kiedyś. Wszystko można znaleźć dzięki fundacjom, wolontariuszom i przyjaciołom. Nie jest tak, jak na początku, kiedy wchodziliśmy w puste mury. Nikt z nas nie był na wojnie. Nie wiedzieliśmy nawet, czego możemy potrzebować. Nawiasem mówiąc, jednym z zadań medyków jest dzielenie pomocy humanitarnej. Bardzo dużym problemem dla wojska jest dziś rejestracja i spisywanie. Jestem również zaskoczony standardami wydawania. Dla mnie to bez sensu, że ręcznik jest wydawany na dwa lata. Nie rozumiem, jak mogą być tylko dwie koszulki na żołnierza. Nie ma damskiej bielizny. 170 gramów proszku na osobę. Nie ma czegoś takiego jak gąbka do mycia naczyń czy worek na śmieci. Standardy te powinny były zostać zmienione w latach 2014-2016. Jednak do tej pory tego nie zrobiono.

Urzędnicy powinni dawać przykład innym

Gdy wracam do domu obowiązkowo: strzyżenie, fryzura, manicure. Chcę być zadbana. Zawsze staram się odbyć jak najwięcej spotkań, w tym z mieszkańcami. Aby zapoznać się z prośbami, nakreślić kolejne kroki, co jeszcze mogę zrobić i jak pomóc. Nawet gdy jestem na froncie, komunikuję się z kolegami z partii. Czasami wchodzę na Facebooka, gdzie ludzie oznaczają mnie, jeśli mają jakieś problemy. Czasami rozwiązuję je przez telefon, czasami kogoś proszę o pomoc.

Tetiana Szewczenko w miejscu pracy we Lwowie. Zdjęcie: archiwum prywatne

Mamy wiele niedokończonych projektów, które rozpoczęły się w latach 2018-2020 podczas kampanii wyborczej.  Rozkopane miejsca, niedokończone chodniki i budowa stanowią zagrożenie dla społeczności mieszkającej w pobliżu. Pytanie, czy konieczne jest odnowienie ścieżek w parkach, które są całkiem dobre? Czy konieczne jest rozpoczynanie dużych nowych projektów infrastrukturalnych w czasie wojny? Prawdopodobnie nie. Powstrzymałabym się od budowania czegoś nowego i okazałego. Czasami po prostu "zabijają" mnie wielomilionowe projekty. Jeśli chodzi o kupowanie rzeczy, które są niepotrzebne podczas wojny, każdy wykonawca, który zdecyduje się coś zrobić i ogłosić przetarg, musi jasno zrozumieć, że jeśli coś pójdzie nie tak, poniesie za to odpowiedzialność karną. Jeśli chodzi o posłów, ministrów i urzędników, uważam, że jeśli dana osoba nie zajmuje stanowiska o krytycznym znaczeniu dla kraju, powinna udać się na front. Musimy pokazać innym, że trzeba bronić kraju. Nie jestem analitykiem wojskowym, ale rozumiem, że ta wojna nie skończy się jutro, a pojutrze nie będziemy na Krymie. Każdy powinien to zrozumieć. Ale jeśli zmęczymy się wojną, nie będzie Ukrainy. Dlatego wszyscy powinni być gotowi do obrony państwa - i lepiej przygotować się z wyprzedzeniem.

Naszym jedynym celem jest zwycięstwo

Tak naprawdę wojna wiele mnie nauczyła. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo kocham Ukrainę. Zdałam sobie sprawę, że byłam bardzo surową mamą. Nie miałam czasu na opowiadanie dzieciom o wielu rzeczach, nie spędzałam z nimi wystarczająco dużo czasu. Nauczyłam się cieszyć bardzo prostymi rzeczami i przyjmować wszystko z wdzięcznością. Zakochałam się we wsi. Zobaczyłam, jak piękne są regiony Doniecka i Charkowa, jak żyzna jest ziemia, jak piękne jest niebo - proste rzeczy, których wcześniej nie zauważałem. Moje plany nie zmieniły się zbytnio od początku wojny na pełną skalę. Naprawdę chciałem i nadal chcę mieć wnuki. Chcę podróżować. Jak najszybciej odwiedzę Portugalię i Meksyk. Marzę, że życie da mi możliwość dokończenia tego, co zaczęłam, a potem zrobienia czegoś nowego. Wiem, że na pewno mogłabym zrobić coś jeszcze dobrego dla kraju. Ale najprawdopodobniej to wszystko przyjdzie później.

Tetiana Szewczenko jest przekonana, że urzędnicy powinni dawać przykład i iść na pierwszą linię frontu. Zdjęcie: archiwum prywatne

Dlamnie wygrana oznacza całkowita zwycięstwem nad krajem-agresorem. Kiedy euforia zwycięstwa minie, będziemy musieli stawić czoła realiom życia - odbudowie kraju, urazom, zaburzeniom psychicznym, rozbitym rodzinom, agresji - i będziemy musieli z tym pracować. Musimy sobie pomóc. Chcę ludzi u władzy, którzy są patriotami kraju. Każdy, kto zajmuje stanowisko, musi być gotowy do ofiarnej pracy dla dobra Ukrainy. Stawiam na naszą młodzież, bo rozumiem, że bez niej nie zbudujemy Ukrainy. I mam nadzieję, że oni również przemyślą niektóre koncepcje i wizje, abyśmy mogli zbudować wolną, odnoszącą sukcesy i zwycięską Ukrainę.

No items found.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Saperka Nina Czyhrina

Możesz umrzeć w każdym kraju

Ksenia Mińczuk: Na początku inwazji wyjechałaś do Włoch. Dlaczego wróciłaś?

Nina Chyhrina: Pochodzę ze Lwowa, ale dwa miesiące przed rozpoczęciam wielkiej wojny przeprowadziłam się do Browarów i tam zastała mnie inwazja. Ale było bardzo niebezpiecznie, więc wyjechałam – najpierw do obwodu dniepropietrowskiego, potem do Zaporoża, by pomóc mojej rodzinie opuścić Mariupol. Przez długi czas moi bliscy byli pod ostrzałem. Wiosną udało nam się ich wydostać i wtedy pojechałam do swojej matki we Włoszech. Mieszkała tam od dawna.

We Włoszech pracowałam zdalnie dla ukraińskiej firmy, ale z czasem pracy było coraz mniej. W końcu pojawiło się pytanie: Potwierdzić dyplom, szukać pracy we Włoszech i zostać tam na zawsze – czy wrócić do Ukrainy i zrobić coś ważnego?

Zostać w innym kraju i zawsze być tam obcą, czy wrócić do ojczyzny i tam żyć, niezależnie od sytuacji? Wybrałam to drugie

Niemal natychmiast po moim powrocie Rosja zaczęła atakować ukraiński sektor energetyczny. Browary były jednym z pierwszych miast, które odczuły to w pełni. Czy to było przerażające? Oczywiście, ale możesz umrzeć w każdym kraju. A jeśli jesteś w domu, to przynajmniej umrzesz na swojej ziemi.

Po powrocie do Ukrainy zajmowałaś się wolontariatam. Jak to się zaczęło?

Kiedy wróciłam, na początku 2023 roku, natrafiłam na czaty dla wolontariuszy, na których różne organizacje pisały o swoich potrzebach, a ludzie odpowiadali. Pracowałam jako członkini zespołów budowlanych. Odbudowywaliśmy szkoły, szpitale itp. Piłowaliśmy, sprzątaliśmy, nosiliśmy, kopaliśmy. Zazwyczaj w jednym miejscu pracowaliśmy jeden dzień, czasem dwa. Jeśli lokalna społeczność zapewniła nam nocleg, a pracy było dużo, zostawaliśmy na dłużej. Jednak gdy zaczęły się przerwy w dostawach prądu, wszystko stało się znacznie trudniejsze.

Saper pracuje na kolanach

Według Ukraińskiego Stowarzyszenia Saperów 39 z 99 saperów humanitarnych w Ukrainie to kobiety. Kto zainspirował Cię do zostania saperką?

Pewnego dnia przypadkowo spotkałam kilku saperów. Byli w drodze do pracy, a my jako wolontariusze jechaliśmy do wsi Jahidne w obwodzie czernihowskim. Zaczęliśmy rozmawiać, zainteresowało mnie to co robią. Pomyślałam, żeby zostać saperką.

Na rozmowie kwalifikacyjnej powiedzieli mi: „To ciężka praca, w polu, na kolanach. Czy śnieg, czy deszczu – będziesz na zewnątrz. Czy to dla ciebie OK?” Odpowiedziałam, że OK, bo i tak ciągle jestem w ruchu, biegam albo wędruję. A kiedy zaczęłam pracować jako saperka, wszyscy wokół byli bardzo zdziwieni, że po 8-godzinnym dniu pracy mam jeszcze siłę na bieganie. „Pewnie leniuchujesz w terenie” – żartowali koledzy.

Jak rodzina zareagowała na Twoją decyzję?

Mama wciąż się martwi. Latem pojechałam do pracy w okolicach Mikołajowa i wtedy martwiła się jeszcze bardziej. W Słowiańsku, gdzie teraz jestam, też jest dość niebezpiecznie, bo zawsze coś może spaść na głowę. Więc każdego dnia, kiedy wracam z pola, piszę do niej, że nic mi nie jest. Zresztą, kiedy idę na pole, to też piszę. Taka nasza tradycja.

Trudno nauczyć się tego fachu?

Najpierw uczyłam się na sapera, potem na ratownika medycznego, a następnie na dowódcę grupy saperów – wszystko w ciągu roku i kilku miesięcy. Już podczas pierwszych praktyk w lutym zdałam sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Rzeczywiście – saper większość swojej pracy spędza na kolanach. Zimą ziemia jest zamarznięta, więc nie mogłam się doczekać lata. Ale lato nie było lepsze. Jest bardzo gorąco, a ty w kamizelce ochronnej, spodniach, butach...

Przyszły saper musi przejść rozmowę kwalifikacyjną. Musisz też spotkać się z psychologiem i narkologiem, niektórzy przechodzą nawet badanie wariografem. To wszystko dzieje się jeszcze przed szkoleniem, później każdy zdaje egzamin. Uwielbiam się uczyć, paramedycyna to moja ulubiona dziedzina. Jednak najtrudniej jest zostać liderem zespołu, bo trzeba mieć dużę wiedzę i sporo umiejętności: jak narysować mapę, jak prowadzić raporty, jak prowadzić grupę, trzeba też umieć rozpoznawać ładunki wybuchowe. Szkolenie na lidera trwa 10 dni, a na sapera 30 dni.

Jak wygląda dzień sapera?

Zazwyczaj wstajemy dość wcześnie, bo trzeba być w terenie o 8 rano. Teraz, w Słowiańsku, wstajemy o 5:30, żeby zdążyć na 8. Obiad jemy o 12.00, po nim przez godzinę odpoczywamy. Około 16.00 opuszczamy pole, następnie jemy kolację. Potem robimy, co chcemy – ja idę biegać. Każdy dzień jest taki sam. W niedzielę mamy wolne i mogę więcej biegać.

Co jest najważniejsze w tym zawodzie?

Uważność. Przed rozpoczęciam ręcznego rozminowywania trzeba zbadać teren. Dostajesz działkę i musisz ją zbadać za pomocą drona lub ostrożnie się po niej przejść. Musisz sprawdzić, czy są jakieś widoczne ślady zaminowania (skrzynie, pokrywy, elementy, które mogą eksplodować itp.). Po tym badaniu można mieć nadzieję, że obszar niebezpieczny jest mniejszy. Lider zespołu określa wtedy obszar do oczyszczenia, rysuje jego mapę, identyfikuje potencjalne zagrożenia i składa raport. Następnie obszar jest przygotowywany do ręcznego rozminowania.

Zajmuję się rozminowywaniem humanitarnym, którego zasady są takie same jak w przypadku rozminowania wojskowego – tyle że nasza firma nie ma pozwolenia na niszczenie znalezionych materiałów wybuchowych. To obowiązek Państwowej Służby Ratowniczej. Ale to, co robimy, jest równie niebezpieczne. Dlatego w naszym zawodzie najważniejsza jest uważność.

<add-big-frame>Według Ukraińskiego Stowarzyszenia Rozminowywania Humanitarnego istnieją trzy rodzaje rozminowywania: operacyjne, wojskowe i humanitarne. Pierwsze jest przeprowadzane przez Państwową Służbę ds. Sytuacji Nadzwyczajnych, saperów policyjnych i specjalistów z Państwowej Służby Transportu Specjalnego. Rozminowywanie wojskowe robią żołnierze, by oczyścić drogi dla operacji wojskowych. W tym przypadku miny są usuwane tylko wtedy, gdy blokują szlaki niezbędne do przejścia lub wycofania się żołnierzy. Rozminowywanie humanitarne obejmuje badanie, mapowanie i oznaczanie pól minowych, a także oczyszczanie terenu – żeby cywile mogli wrócić do swoich domów i żyć bezpiecznie. <add-big-frame>

Na polu minowym nie ma płci

Spotkałaś się w pracy z dyskryminacją ze względu na płeć?

Nie, ale czasami faceci mi dokuczają: „To nie jest praca dla kobiet”. Albo: „Pozwól, że ci pomogę, jesteś kobietą”. W 2022 roku jeszcze tak bywało, ale teraz w cywilu jest coraz mniej mężczyzn, a zapotrzebowanie na rozminowywanie rosło. W terenie jestem saperem, na polu nie ma płci.

W niektórych firmach twierdzą, że kobiety są lepszymi saperami niż mężczyźni, bo są bardziej uważne. Kobiety są też lepszymi liderami. Lider musi przewodzić grupie i mówi się, że kobiety są w tym lepsze. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy saperzy wykonują tę samą pracę, jednak lider ma dodatkowe funkcje. Może nie pracować w terenie, lecz musi kontrolować cały zespół i pokazywać mu, jak pracować. Liderzy często współpracują ze wszystkimi. Kiedy pracowałam jako liderka w Chersoniu, kończyliśmy pracę na polu około 16, ale mój dzień pracy trwał do 22.

Gdzie w Ukrainie ziemia jest najbardziej zaminowana?

Dużo min znaleźliśmy w Słowiańsku, Mikołajowie i Chersoniu.

Obwody kijowski, czernihowski i sumski nie są tak zanieczyszczone jak terytoria, które były okupowane przez długi czas. Rosjanie nie zdążyli zaminować ich w takim stopniu. Ale rejon Chersonia to koszmar

Natrafialiśmy tam na wszystko, co można sobie wyobrazić, i to w bardzo dużych ilościach.

Strefy wojenne są zaśmiecone pozostałościami po walkach. Nie znajdziesz tam min przeciwpiechotnych czy potykaczy –  tylko niewybuchy. Są też pola minowe na obszarach przed pozycjami. Rosjanie zaminowali je celowo, by nie można było się do nich zbliżyć. To najbardziej niebezpieczne miejsca. Teraz okupanci tworzą kombinowane pola minowe. Są tam zarówno miny przeciwpiechotne, jak przeciwpancerne. Takie rozminowywanie zajmuje najwięcej czasu. To musi być bardzo ostrożna praca, metr po metrze.

Co czujesz, gdy przechodzisz przez zaminowany teren?

Teraz nic, wcześniej strach. Zwłaszcza w tak niebezpiecznych rejonach jak obwód mikołajowski. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Gdy masz większe doświadczenie, nie jest to już takie straszne. Najbardziej przeraża mnie, gdy nie wiem, z czym mamy do czynienia – bo nie wiadomo, jak się zachować w takiej sytuacji. Kiedy masz wystarczającą wiedzę, jest o wiele łatwiej, jak w każdym zawodzie. Oczywiście nie każdy zawód wiąże się z bezpośrednim zagrożeniem życia, ale w naszym kraju jest teraz wiele niebezpiecznych rzeczy.

Nie da się oczyścić całej Ukrainy

Ile czasu zajmie oczyszczenie Ukrainy z min?

Skoro nadal znajdujemy amunicję z II wojny światowej, to po tej wojnie będziemy oczyszczać terytorium przez bardzo długi czas. Usunięcie wszystkiego jest prawie niemożliwe, nierealne jest oczyszczenie wszystkich terytoriów Ukrainy do zera. Ale nadzieja w technologii. Wiem, że wiele osób zajmuje się teraz produkcją dronów, które działają jak wykrywacze min. Wiem o maszynach specjalnie wyposażonych do tego celu. Za pomocą technologii możliwe jest szybsze rozminowywanie, ale to bardzo kosztowne.

Ręcznie saper oczyszcza 12 metrów kwadratowych w ciągu dnia. Grupa – jakieś 100 metrów kwadratowych dziennie. Ile osób jest skłonnych to robić? No i jest jeszcze kwestia finansowania. Nie wszystkie społeczności mogą sobie na to pozwolić.

Jakie pułapki zastawiają Rosjanie na Ukraińców?

Zostawiają wszystko, co tylko im przyjdzie do głowy: miny, improwizowane ładunki wybuchowe itp.

Pamiętam taką pułapkę: w ziemi był granat, na nim mina przeciwpancerna, a w środku jeszcze jeden granat

Niełatwo oczyścić takie konstrukcje. Z moich obserwacji wynika, że okupanci najczęściej zostawiają miny przeciwpancerne.

Powiedziałaś, że motywacją do zostania saperką była dla Ciebie chęć oczyszczenia okolic Mariupola dla Twojej rodziny. Co jeszcze cię motywuje?

Po tym jak pracowałam w obwodach mikołajowskim i chersońskim, motywują mnie ludzie, którzy przeżyli i nadal tam mieszkają. Opowiadają mi straszne historie: gdzieś wyleciał w powietrze rolnik wraz z traktorem, gdzieś indziej mężczyzna, który spacerował po ogrodzie. W Irpieniu odwiedziłam schronisko, w którym jest wiele zwierząt, które weszły na miny i przeżyły. A ile dzikich zwierząt ucierpiało... Na przykład w rezerwacie Zalissja zginęło wiele dzików. Chciałbym zapobiec temu, co dzieje się z ludźmi i zwierzętami. Dlatego pracuję. Moja praca jest potrzebna i to mnie motywuje.

Nie zasadzę nawet kaktusa, bo by usechł

Jakie historie opowiadali Ci ludzie z terenów deokupowanych?

Straszne. Kiedy pracowałam w obwodzie kijowskim, poznałam 80-letnią kobietę. Powiedziała mi, że okupanci wyrzucili ją z domu i sami się w nim rozpanoszyli. Musiała mieszkać w stodole. Kiedy ukraińskie wojsko zaczęło ich stamtąd wypierać, na odchodnym próbowali spalić ją i dom.

Większość tych historii jest przerażająca. Wszyscy byli maltretowani, szczególnie dzieci.

Bieganie pomaga mi radzić sobie ze wszystkimi okropnościami, o których słyszę. Kiedyś dużo biegałam z tego powodu, teraz biegam mniej, bo rzadziej spotykam się z ludźmi. Ale kiedy się z nimi spotykałam, zawsze słuchałam. Ludzi trzeba słuchać bez względu na to, jak to jest trudne. Przez jakiś czas spotykałam się z psychologiam, bo też potrzebowałam się wygadać. Ale z czasem zrozumiałam, że muszę zaakceptować fakt, że taka jest moja praca – i już zawsze tak będzie.

Co jest najtrudniejsze w byciu saperem?

Życie z dala od domu. Pracujemy w systemie zmianowym, więc prawie nigdy nie ma mnie w domu. Kiedy moi przyjaciele mówią: „Może powinnaś wynająć większe mieszkanie?”, odpowiadam: „Po co? Jestem w domu siedem dni w miesiącu”. Nie mogę nawet posadzić kaktusa, bo uschnie. Ale wiem, że ludzie, którzy pracują strefie zero, są w trudniejszej sytuacji, nie ma ich w domu przez wiele miesięcy. Dlatego nie narzekam i nigdy nie żałowałam swojego wyboru. Nawet przez sekundę.

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

20
хв

Nina Czyhrina – saperka, która biega

Ksenia Minczuk

Kostiantyn i Włada Liberowie są fotografami – dokumentalistami. Przed inwazją robili zdjęcia ślubne, uczyli sztuki fotografii i prowadzili kilka projektów edukacyjnych. Od początku wojny na pełną skalę niemal codziennie rejestrują zbrodnie wojenne popełniane przez armię rosyjską na terytorium Ukrainy. Jeżdżą do opuszczonych miast i wiosek, do najgorętszych miejsc na linii frontu, by towarzyszyć żołnierzom w akcji i pokazywać wojnę bez retuszu. Ich zdjęcia są znane na całym świecie, wiele trafiło do prestiżowych gazet i na strony internetowe.

Na froncie

Natalia Żukowska: Przed inwazją zajmowaliście się głównie fotografowaniem ślubów i innych uroczystości. Kiedy i dlaczego postanowiliście zająć się tematem wojny?

Włada Liberowa: Decyzja o dokumentowaniu wojny przyszła spontanicznie, choć nie nastąpiło to od razu. Chcieliśmy po prostu zarejestrować wydarzenia, które działy się wokół nas. Inwazja zastała nas w Odessie. Pierwsze dni były dla nas szokiem, spędziliśmy dużo czasu w piwnicy. Jednak z czasem emocjonalne wyczerpanie przerodziło się w proces twórczy. Zaczęliśmy tworzyć autoportrety na tle ściany, na której wyświetlaliśmy projektorem materiały o rosyjskich zbrodniach. Z czasem przeszliśmy do robienia zdjęć dokumentalnych. Pierwszym naszym materiałem, który został szeroko rozpowszechniony w mediach i Internecie, był ten zrobiony na dworcu kolejowym w Odessie. Kostiantyn sfotografował tam mężczyzn odprowadzających swoje żony i dzieci do pociągu ewakuacyjnego.

Przeszliście jakieś dodatkowe szkolenie?

Wielu ważnych rzeczy – zarówno tych związanych z naszym własnym bezpieczeństwem podczas filmowania na wojnie, jak z opieką medyczną – nauczyliśmy się z czasem. Zajęliśmy się też poważnym treningiem fizycznym – teraz, gdy mamy taką możliwość, ćwiczymy z trenerem. Ale wszystko to działo się stopniowo, podczas naszych wyjazdów. Na początku znaliśmy tylko podstawowe zasady, nie było czasu na bardziej metodyczne szkolenie. Nasze pierwsze dni na froncie były wypełnione ciągłym strachem.

Nie rozumieliśmy mechaniki wojny, nie potrafiliśmy rozróżniać odgłosów eksplozji. Każdy głośny dźwięk wydawał nam się sygnałem, że to już koniec
Okopy na cmentarzu

Jak radzicie sobie ze strachem?

Wciąż go odczuwamy, ale teraz jest już bardziej uświadomiony. Doskonale rozumiemy ryzyko i wiemy, jak je minimalizować. Strach jest jednym z podstawowych ludzkich odruchów, wspiera instynkt samozachowawczy, pomaga nam zachować czujność i ostrożność. Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem.

Ale to nie jest słabość. To po prostu część ludzkiej natury, która pomaga walczyć dalej i przetrwać

Jak żołnierze w okopach reagują na obecność fotografa?

Konstiantyn Liberow: Teraz wojsko coraz częściej zaprasza nas do fotografowania konretnych jednostek. Największym zaufaniem darzą nas te, z którymi mieliśmy już udaną współpracę. To dla nas zawsze wielki zaszczyt. Co do samego fotografowania, to dla żołnierzy ludzie z aparatami fotograficznymi są bardziej ciężarem niż czymś przyjemnym, bo są za nas odpowiedzialni. Ale zdają sobie sprawę z wagi takich zdjęć, więc są wyrozumiali.

„Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem”

Cały czas pracujecie razem, czy podróżujecie osobno w różne miejsca? Jak decydujecie, kto gdzie pojedzie?

Dość często jeżdżę sam, przy czym to wyjazdy głównie w najgorętsze rejony, gdzie sytuacja jest wyjątkowo niebezpieczna. Czasami władze same fotografują ważne wydarzenia. Tak było na przykład podczas ewakuacji w kierunku Pokrowska – dokumentowałem wtedy wydarzenia w obwodzie kurskim i po prostu nie mogłem tam pojechać. Jednak niezależnie od tego, jak gorąco jest w danym miejscu, każda podróż jest ważna, bo trzeba pokazywać światu prawdę o wojnie rosyjsko-ukraińskiej.

Zawsze staramy się uchwycić ważne momenty, które mają potężny ładunek emocjonalny i dokumentują rzeczywistość

Kiedy niebezpieczeństwo było największe?

Było wiele takich sytuacji, bo w „punkcie zero” i w miastach w pobliżu linii frontu śmierć jest zawsze na wyciągnięcie ręki. Kiedyś podczas fotografowania ewakuacji wraz z wolontariuszami znaleźliśmy się pod ostrzałem moździerzy. Innym razem utknąłem z piechotą „w punkcie zero” na trzydzieści godzin – wróg był 50-70 metrów od nas. Zaczęli do nas strzelać. Gdy tylko chłopaki przedostali się na swoje pozycje, usłyszeliśmy krzyki w radiu: „Dwóch żołnierzy rannych, jeden poważnie!”. Załadowaliśmy go do transportera i zaczął się intensywny ostrzał. Byłem w szoku. Pobiegliśmy się schronić i do rana siedzieliśmy w ciasnej ziemiance, 1,5 na 1,5 metra. Spaliśmy na siedząco, ostrzał trwał całą noc. Rano zdałem sobie sprawę, że muszę się wydostać, bo przyjechałem na front, by pokazać, jak chłopaki walczą i przeżywają. Te 15 minut to była wieczność. Największy strach na niebie budzą drony, a pod nogami – miny. Jednak mimo wszystko udało mi się utrwalić ten dzień na zdjęciach.

Ogólnie rzecz biorąc, w tym czasie mieliśmy wszystko – spotkania z grupami sabotażowymi i zwiadowczymi, walki piechoty i kontuzję Włady. Na szczęście mamy mocnych aniołów stróżów

Zostałaś ranna w grudniu zeszłego roku. Jak do tego doszło?

Włada: Pracowaliśmy wtedy w obwodzie donieckim, robiliśmy zdjęcia zniszczonych budynków i infrastruktury. W rzeczywistości wszystko to było banalne: 22 grudnia wraz z zespołem wolontariuszy przebywaliśmy w pobliżu wsi Nowoseliwka Persza. Jechaliśmy drogą w rejonie Pokrowska i nagle znaleźliśmy się pod ostrzałem. Odłamek trafił mnie w udo. To była dla mnie ciężka podróż. Dla wolontariuszy pracujących w punktach zapalnych to codzienność. Zawsze boli mnie, gdy słyszę historie o tym, jak ktoś wydostał się na własną rękę z terenów zajętych przez wroga i po przejściu 100 kilometrów w końcu znalazł się w bezpiecznym miejscu. Oczywiście też się cieszę, że ta osoba została uratowana, ale na 99 procent wiem, że dzień wcześniej wolontariusze przyszli do niej i namawiali ją do ewakuacji, ale odmówiła.

Która historia wojenna uchwycona na zdjęciach zrobiła na Tobie największe wrażenie?

Prawdopodobnie narodziny córki naszego przyjaciela Liny, żołnierza o znaku wywoławczym „Drongo”. Kostii udało się uchwycić moment ich pierwszego spotkania. Dla mnie to opowieść o tym, że miłość i życie zwyciężają nawet w czasie wojny. Jednak widok twardego żołnierza płaczącego, gdy wita na świecie dziecko, jest naprawdę poruszający.

Liberowie towarzyszyli swojemu przyjacielowi w narodzinach jego dziecka

Widzieliście, jak miasta dosłownie znikały na waszych oczach. Jakie to uczucie?

Konstiantyn: Ciężko patrzeć, jak ukraińskie miasta obracają się w ruinę. Bachmut, Wołczańsk, Czasiw Jar... Jest wiele takich miast i to naprawdę bolesne widzieć, jak Rosja ściera je z powierzchni ziemi. Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń. Od września do połowy października te zdjęcia można było oglądać w Wenecji, teraz wystawa przeniosła się do Berlina. Jej celem jest pokazanie, jak wygląda pokój z Rosją i dlaczego „porozumienia pokojowe” nie mogą zostać zawarte.

Fotografujecie zarówno żołnierzy, jak cywilów. Jak reagują na obiektyw?

Z wojskowymi jest łatwiej. Jesteśmy z nimi przez całą dobę podczas misji, więc przyzwyczajają się do aparatu i rozumieją znaczenie dokumentowania tego, co się dzieje. I często zgadzają się na robienie zdjęć, nie zadając pytań.

Z cywilami często jest trudniej. Są bardziej uwrażliwieni na widok aparatu, zwłaszcza gdy właśnie doświadczyli szoku czy traumy. W takich sytuacjach ważne jest, aby być nie tylko fotografem, ale także rozmówcą, osobą, której można zaufać.

Często pomaga człowieczeństwo – po prostu siedzenie obok, rozmowa, słuchanie

Każdy reaguje na obiektyw inaczej, ale jest jedna ważna rzecz: szacunek dla człowieka i jego historii. Nigdy nie wywieramy presji, jeśli widzimy, że ktoś przeżywa trudne chwile. Najlepsze zdjęcia powstają wtedy, gdy między fotografem a fotografowaną osobą jest zaufanie.

„Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń”

Co zrobiło na Tobie największe wrażenie na wyzwolonych terytoriach?

Włada: Kiedy tam trafiasz, przekonujesz się, jak wielkie barbarzyństwo i ciemność niesie ze sobą Rosja. Cały świat był wstrząśnięty zbrodniami w Buczy, ale niestety to nie jest wyjątek, lecz reguła w przypadku innych osad, do których przybywają rosyjskie wojska. Prawie każdy, kto przeżył okupację, ma historie o okrucieństwach wroga. W każdej z nich najbardziej uderzające jest uświadomienie sobie, jak okrutni potrafią być Rosjanie.

Wielokrotnie fotografowałaś ewakuację ludzi z różnych miejsc, w szczególności z Pokrowska. Jakie historie najbardziej zapadły Ci w pamięć?

Ewakuacja jest wielkim szokiem dla każdego człowieka. Zostawiasz całe swoje życie, wszystko, na co pracowałaś, i nie wiesz, czy będziesz mogła wrócić. Wtedy doświadczamy szczególnego smutku i żalu. Historie ludzi, których udało nam się uwiecznić w kadrze, są bardzo bolesne. Pokrowsk stał się schronieniem dla tych, którzy już raz, w 2014 r., stracili swoje domy z powodu wojny. I teraz, w 2022 r., ci z nich, którzy po ewakuacji znaleźli się w Bachmucie, stracili je ponownie. Oni już raz pakowali całe swoje życie do kilku worków. Pamiętam panią Antoninę, kobietę na wózku inwalidzkim. Ma cukrzycę i potrzebuje stałej opieki medycznej, dlatego musiała wyjechać. Zostawiła męża, z którym żyła przez pół wieku, bo nie chciał opuścić domu. Jest bardzo religijny i nie miał nawet telefonu komórkowego, więc nie wiadomo, w jaki sposób się kontaktują i czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczą. Takich historii jest wiele.

Łzy rozstania, pożegnalne uściski, przerażone oczy dzieci, całe życie spakowane do kilku toreb. Takie rzeczy dzieją się każdego dnia

Widzieliście również rosyjskich więźniów. Co możesz o nich powiedzieć?

Nie rozmawialiśmy z nimi zbyt wiele, bo nie było to naszym celem, nie chcieliśmy tego robić. Robiliśmy im zdjęcia, by pokazać warunki, w jakich Ukraina ich przetrzymuje – i jak uderzająco różnią się one od warunków, w jakich przetrzymywani są Ukraińcy. Rosyjscy więźniowie żyją w Ukrainie, jak w sanatorium, i jestem pewna, że nie wszyscy z nich mieli podobne warunki w domu. Nie tylko nie cierpią w niewoli, ale nawet poprawia się ich stan zdrowia. Tutaj mają pełną opiekę, zbilansowaną dietę, mogą pracować, otrzymywać wynagrodzenie i regularnie dzwonić do domu.

To wszystko jest bardzo bolesne. To niesamowity kontrast w porównaniu z traktowaniem ukraińskich jeńców wojennych w Rosji. Ale rozumiemy, dlaczego tak się dzieje.

Ukraina jest cywilizowanym krajem europejskim, który przestrzega Konwencji genewskiej. Dla nas oraz naszych partnerów i sojuszników dobre traktowanie jeńców jest czymś ważnym

Co czujesz, gdy fotografujesz realia wojny?

Kostiantyn: W takiej chwili emocje są zazwyczaj minimalne. Musimy wykonywać naszą pracę szybko i skutecznie, zwłaszcza gdy pracujemy bezpośrednio na linii kontaktu. Wtedy ważne jest, by zachować zimną krew. Refleksja przychodzi później. I choć wojna to tragedia i ciągły ból, to często widzimy światło – nadzieję, niesamowitą miłość, oddanie. Takie momenty staramy się uchwycić.

Czy któreś z fotografii są dla Ciebie szczególne?

Zdecydowanie to zdjęcia naszych chłopaków i dziewczyn wracających do domu z niewoli. Każda wymiana inspiruje i daje nadzieję, że nic nie idzie na marne i mamy się czego trzymać.

Uwolnieni ukraińscy jeńcy

Zdjęcia z czerwca tego roku, po kolejnej wymianie, były jednymi z najtrudniejszych. Po spotkaniu i rozmowie z chłopakami przez tydzień nie mogliśmy dojść do siebie. Pamiętam, jak jeden z nich powiedział do mnie: „Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by upewnić się, że to się nigdy nie powtórzy”.

Takie rzeczy dzieją się każdego dnia. Wielu naszych ludzi pozostaje w rosyjskiej niewoli. Niektóre z tych zdjęć trafiły do Szwajcarii na szczyt pokojowy, gdzie poruszono kwestię wymiany wszystkich jeńców. Mamy nadzieję, że te dokumentalne portrety osób, które przeszły przez piekło, skłonią naszych partnerów do zdecydowanych działań przynajmniej w tej sprawie. Nie możemy powtórzyć tego, co usłyszeliśmy od chłopaków, ale nasze zdjęcia mówią same za siebie. Schudli po 40 – 50 kg, jednak nie dali się złamać. Powtarzał to każdy z nich.

Nasze zdjęcia są dowodem, że tu i teraz dzieje się największe ludobójstwo od czasów II wojny światowej

Efekty Waszej pracy są widoczne na całym świecie. Jakie jest główne przesłanie, które macie dla społeczeństwa?

Włada: Naszym głównym celem jest dokumentowanie zbrodni i pokazanie prawdy. Rosja jest wrogiem. W cywilizowanym społeczeństwie nie ma miejsca dla organizacji terrorystycznych, należy je powstrzymać. Chłopaki i dziewczyny na pokazywani naszych zdjęciach powinni czuć, że my, przebywający z tyłu, wiemy, dlaczego i po co tam są. I że jest nam to potrzebne, bo inaczej znów stracimy nasz piękny kraj, kulturę i niepodległość na kilka pokoleń – jeśli nie na zawsze. A skoro oni tam są i walczą za nas, to my musimy walczyć dla nich.

Andrij Smolenski stracił oczy, ręce i ucho

Musimy walczyć z korupcją, z przypadkami nieporządku i niesprawiedliwości w brygadach, z podejrzanymi przetargami, zamówieniami... Musimy walczyć, a nie czekać na powrót wojska i przywrócenie porządku. Te procesy powinny odbywać się równolegle i jednocześnie. A wtedy, gdy w końcu dojdzie do negocjacji, po pierwsze, odbędą się one na naszych warunkach, a po drugie – nikt nigdy nie będzie już pytał, czy państwo, o które tak ciężko walczyliśmy, było tego warte. Tak, było. Bo sami je zbudujemy. Musimy też pamiętać, że każdego dnia nasi żołnierze wykonują nadludzki wysiłek, by zapewnić nam normalne życie. Pamiętanie o nich i wspieranie ich to minimum tego, co możemy zrobić, by im podziękować.

Wszystkie zdjęcia prezentujemy dzięki uprzejmości Włady i Konstiantyna Liberowów

20
хв

„Zdjęcia, które krzyczą": jak Liberowie dokumentują wojnę

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Paweł Kowal: Żołnierze KRLD w wojnie z Ukrainą to dowód na plan większej wojny

Ексклюзив
20
хв

Co będzie jutro?

Ексклюзив
20
хв

Z banku na front: Polka w ukraińskim wojsku

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress