Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
W huku eksplozji i woda popłynęła na ustawione na asfalcie makiety domów… W rocznicę zniszczenia przez Rosjan elektrowni wodnej w Kachowce obył się w Warszawie okolicznościowy wiec. Aktywiści Euromajdanu-Warszawa wezwali światowych przywódców do ukarania osób zamieszanych w tę zbrodnię
– Rok temu zadzwoniła do mnie zapłakana koleżanka. Nie wiedziała, co dzieje się z jej rodziną. Ostatnio komunikowali się nią z dachu swojego domu, a woda wciąż napływała. Nigdy nie zapomnę tych trzech dni, w ogóle nie spałam. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby ratować ludzi w Kachowce – mówi Natalia Panczenko, liderka Euromajdanu-Warszawa, wspominając pierwsze dni po wysadzeniu przez Rosjan elektrowni.
W nocy 6 czerwca 2023 r. Rosjanie wysadzili tamę elektrowni wodnej w Kachowce: w strefie katastrofy znalazło się 16 000 osób - dziesiątki z nich zginęły pod wodą, około 80 osiedli zostało zalanych, 11 000 hektarów lasów zniszczonych. Wartość bezpośrednich szkód spowodowanych katastrofą wynosi co najmniej 146 miliardów hrywien. Zgodnie z prawem międzynarodowym zniszczenie tamy jest zbrodnią wojenną.
Aktywiści dążą do tego, by sąd w Hadze uznał Rosję za winną. Są przekonani, że kwestia stworzenia skutecznych mechanizmów obrony obiektów infrastruktury krytycznej musi zostać podniesiona teraz, by tragedia w Kachowce nie mogła się już powtórzyć.
– Chcemy, aby ekobójstwo zostało uznana za ekobójstwo, tak jak ludobójstwo jest ludobójstwem – powiedziała Natalia Panczenko. – By Rosja i jej wojsko, wszyscy, którzy wykonywali i wydawali rozkazy, zostali pociągnięci do odpowiedzialności. Chcemy, aby międzynarodowe sądy wreszcie zaczęły wydawać wyroki. Czekamy na te wyroki od ponad 10 lat. Do tej pory nie ukarano ani jednego zbrodniarza wojennego. To jest problem, który pokazuje, że w XXI wieku nie ma gwarancji bezpieczeństwa i pokoju, bo nikt nie radzi sobie z jednym chorym terrorystą.
Natalia dodała również, że czuje się udręczona, ponieważ niewiele światowych mediów wspomina teraz o rocznicy tragedii – mimo że złamała ona życie wielu ludzi, którzy stracili swoich bliskich, domy, ukochane zwierzęta. Zagojenie się tych ran zajmie dużo czasu. U niektórych nigdy się jednak nie zagoją.
– Ciężko mi to sobie przypominać, ponieważ przez tydzień czekałam na wiadomość od mojej matki – mówi Maria Sanina, była mieszkanka Chersonia. – Najgorsza była świadomość, że gdyby coś się stało, nie miałabym nawet szansy się z nią pożegnać. Dom moich rodziców został zniszczony. Jestem w Polsce z małym dzieckiem i już nigdy nie będę mogła pokazać mu domu, w którym dorastałam.
Dziennikarka, specjalistka ds. PR. Jest mamą małego geniusza z autyzmem i założycielką klubu dla mam PAC-Piękne Spotkania w Warszawie. Prowadzi bloga i grupę TG, gdzie wspólnie ze specjalistami pomaga mamom dzieci specjalnych. Pochodzi z Białorusi. Jako studentka przyjechała na staż do Kijowa i została na Ukrainie. Pracowała dla dzienników Gazeta po-kievske, Vechirni Visti i Segodnya. Uwielbia reportaż i komunikację na żywo.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
14 sierpnia 25-letnia Ukrainka w ciąży została przyjęta do szpitala w Nowym Targu. Podczas badania lekarze stwierdzili obumarcie płodu. Kobieta przeszła operację, dziecko urodziło się martwe. O sprawie poinformowali dziennikarze „Tygodnika Podhalańskiego”.
Później kobieta została przewieziona na oddział intensywnej terapii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie w bardzo ciężkim stanie. Tam zmarła – dziennikarze sugerują, że prawdopodobnie na sepsę. Lekarze, powołując się na tajemnicę lekarską i ustawę o prawach pacjenta, nie skomentowali sprawy.
To nie pierwszy zgon na oddziale okołoporodowym tego szpitala.
W maju ubiegłego roku na oddziale ginekologicznym nowotarskiego szpitala zmarła 33-letnia Dorota, która była w 5. miesiącu
Mimo zagrożenia jej życia, lekarze nie usunęli ciąży. Zapewniali rodzinę, że wszystko jest w porządku. Gdy Dorocie odeszły wody, zalecili jedynie leżenie w łóżku. Na aborcję zdecydowali się dopiero wtedy, gdy jej stan się pogorszył – ale było już za późno. Kobieta zmarła w wyniku wstrząsu septycznego. Prawnik rodziny zmarłej zauważył, że lekarze dopuścili się „rażących zaniedbań” zarówno w procesie leczenia, jak w przekazywaniu informacji o stanie zdrowia kobiety. Po tym tragicznym zdarzeniu w wielu polskich miastach odbyły się protesty w ramach Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
W oświadczeniu organizatorów protestów czytamy: „Dorota z Nowego Targu zmarła, ponieważ polska ustawa antyaborcyjna zabija i zamienia lekarzy w politycznych sługusów, a nie ekspertów od opieki zdrowotnej. Zmarła, bo lekarze nie wypełniają swoich obowiązków”.
Problem w chorym prawie
Polskie prawo aborcyjne jest jednym z najsurowszych w Europie. W 1993 roku przyjęto tak zwany „kompromis aborcyjny”. Zgodnie z nim aborcja była możliwa w trzech przypadkach: zagrożenia życia lub zdrowia matki, ciąży będącej wynikiem gwałtu oraz nieuleczalnej choroby lub nieodwracalnej wady płodu. W 2016 r. sejmowa większość w pierwszym czytaniu przyjęła projekt ustawy całkowicie zakazującej aborcji. Przewidziano odpowiedzialność karną zarówno dla kobiet, które chciałyby dokonać aborcji, jak dla lekarzy, którzy wykonywaliby takie zabiegi. W tym czasie kobiety wzięły udział w jednym z największych protestów w Polsce, który stał się znany na całym świecie jako Czarny Poniedziałek. Skandaliczny projekt ustawy został wycofany.
Jednak w 2020 r. Trybunał Konstytucyjny zakazał aborcji w przypadku wad rozwojowych płodu, a rok później decyzja ta weszła w życie. Obecnie w Polsce aborcja jest możliwa tylko w przypadku gwałtu, kazirodztwa lub zagrożenia życia bądź zdrowia matki. W pierwszym przypadku wiek płodu nie ma znaczenia, natomiast w drugim aborcja jest możliwa do 12. tygodnia ciąży.
Złagodzenie przepisów aborcyjnych było jednym z haseł partii Donalda Tuska przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku
Na początku 2024 r. premier oświadczył, że rząd jest gotowy złagodzić ograniczenia w dostępie do antykoncepcji awaryjnej i złagodzić przepisy antyaborcyjne.
Problem jednak pozostał. Sejm, reprezentowany przez marszałka Szymona Hołownię, blokował prace nad projektami ustaw liberalizujących przepisy aborcyjne. Pod koniec sierpnia 2024 r. premier Tusk przyznał, że w parlamencie nie ma wystarczającej liczby głosów, by złagodzić zakaz aborcji. Zadeklarował jednak, że rząd pracuje nad wprowadzeniem nowych procedur dla szpitali i prokuratorów, mających złagodzić niektóre z ograniczeń.
– Mogę tylko obiecać, że w ramach obowiązującego prawa zrobimy wszystko, aby kobiety cierpiały mniej, by aborcja była tak bezpieczna i dostępna, jak to tylko możliwe, gdy kobieta jest zmuszona do podjęcia takiej decyzji – stwierdził. – Chcemy zapewnić, że ludzie, którzy pomagają kobietom, nie będą prześladowani.
Minister zdrowia Izabela Leszczyna dodała, że do przeprowadzenia aborcji powinno wystarczyć jedno zaświadczenie lekarskie potwierdzające, że zdrowie kobiety jest zagrożone. I że może to być na przykład zaświadczenie od psychiatry.
Jednak nawet jeśli nowa ustawa aborcyjna zostanie uchwalona, musi ją podpisać prezydent Andrzej Duda. I tu pojawia się problem, bo Duda wielokrotnie deklarował, że jest przeciwny aborcji. – Dla mnie aborcja to zabijanie ludzi – powiedział przy jednej z okazji.
Wkrótce nowe protesty
Wiadomość o śmierci Ukrainki podczas porodu w Nowym Targu oburzyła Martę Lempart, aktywistkę i liderkę ruchu Strajk Kobiet. Ma ona wiele pytań do lekarzy, którzy nie zdołali uratować kobiety:
– To ten sam szpital, w którym w zeszłym roku zmarła ciężarna Polka Dorota, a w tym roku rodząca kobieta z Ukrainy. Nie znam całej sytuacji, ale nadal obwiniam lekarzy. Mam pytanie: co zrobili źle, że doszło do sepsy? Nie znam odpowiedzi, ale nie wierzę już w ani jedno ich słowo. Powinni byli zrobić wszystko, by zapobiec śmierci tej kobiety. Znam podejście lekarzy opiekujących się kobietami w ciąży w Polsce i wiem, ile czasu poświęcają na szukanie winnego nagłych sytuacji, które czasem się zdarzają.
Żaden z nich nie chce być osobą decyzyjną, a czas w takich sytuacjach jest na wagę złota
Według Lempart to, że lekarz waha się z podjęciem decyzji, bo boi się odpowiedzialności, to kłamstwo. Bo niektórzy lekarze po prostu gardzą kobietami:
– Znamy dziesiątki przypadków, w których lekarze odmawiali wykonania aborcji nawet w sytuacjach dozwolonych przez prawo – mówi Lempart. – Swoją decyzję tłumaczyli strachem przed odpowiedzialnością karną. Nie pamiętam jednak ani jednego przypadku w ciągu ponad 30 lat obowiązywania zakazu aborcji w Polsce, kiedy lekarze zostali ukarani lub postawieni przed sądem za wykonanie legalnej aborcji.
Rekomendacje dla szpitali, ogłoszone niedawno przez Ministerstwo Zdrowia, Lempart nazywa bezsensownymi. Jej zdaniem nie są zgodne z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia:
– Chciałybyśmy, aby ministra zdrowia wysłuchała specjalistów od aborcji i opinii kobiet w ciąży w tej delikatnej kwestii – i to natychmiast! Co więcej, legalizacja aborcji jest zaleceniem komitetu ONZ, który wyraźnie wzywa Polskę do jej zalegalizowania i bezzwłocznego wprowadzenia moratorium na karanie w przypadku aborcji. Rząd musi zmienić prawo.
Dekryminalizacja aborcji powinna być ich sztandarowym projektem. Donald Tusk nie dopilnował, by jego partnerzy koalicyjni zagłosowali we właściwy sposób. Dlatego odpowiedzialność spoczywa na polskim rządzie
Ze względu na trudną sytuację z dostępem do antykoncepcji awaryjnej i zakaz aborcji, Polki są zmuszone szukać innych sposobów na przerwanie ciąży – szczególnie w krajach, w których jest to dozwolone. Pomagają im w tym największe kobiece organizacje non-profit: Aborcja Bez Granic i Aborcyjny Dream Team.
– Według samej tylko organizacji Aborcja Bez Granic mamy około 50 000 aborcji rocznie. To jedna trzecia całkowitego zapotrzebowania. Kobiety powinny mieć prawo do przerwania ciąży, kiedy tylko tego potrzebują. Żaden lekarz nie powinien im tego zabraniać – tym bardziej w przypadkach, gdy ich życie jest zagrożone. Osoby, które pomagają w przeprowadzaniu takich operacji, także powinny być chronione przez prawo.
Każda kobieta, która potrzebuje tego rodzaju pomocy, może skontaktować się z Aborcją Bez Granic pod numerem telefonu: 22 29 22 597. Lempart twierdzi, że to trzeci najpopularniejszy numer w Polsce, po policji i straży pożarnej. Jednocześnie zapowiada nową falę protestów w Polsce:
Już przygotowujemy się do protestów i akcji społecznych w obronie praw kobiet. Nie spoczniemy, dopóki nie będzie tak, jak być powinno
Tylko kobieta decyduje
„Martynka” to feministyczna organizacja, która od początku wojny rosyjsko-ukraińskiej wspiera i chroni ukraińskie uchodźczynie w Polsce. Jej założycielka Nastia Podorożna mieszka w Polsce od 10 lat. Mówi, że poza Watykanem niewiele jest krajów w Europie, które mają tak surowe ograniczenia prawne dotyczące aborcji i dostępu do antykoncepcji awaryjnej, jak Polska:
– Pigułki do antykoncepcji awaryjnej są skuteczne tylko do piątego dnia po stosunku bez zabezpieczenia. Jednak i na nie polscy ginekolodzy nie zawsze wypisują recepty. Niestety, wielu polskich lekarzy ma kompleks Boga. Wiem, że zabrzmi to ostro, ale w mojej pracy zdarzył się przypadek, że młoda 18-letnia dziewczyna, która została zgwałcona, poszła na policję. Policjanci zabrali ją do ginekologa, a ten odmówił wypisania recepty na antykoncepcję awaryjną.
Powiedział po prostu: „Taka jest wola Boża” – i że dziewczyna jest za młoda, by brać takie tabletki
Wielu polskich lekarzy boi się przeprowadzać nawet te aborcje, które są dozwolone przez prawo. Nastia podkreśla, że jednym z powodów jest strach przed odpowiedzialnością. Przywołuje przypadek, który przydarzył się ginekolożce ze Szczecina. Lekarka ta znana jest z tego, że nie boi się wykonywać legalnych aborcji, uznając, że nie robi niczego nielegalnego.
– Jednak w ubiegłym roku do jej gabinetu przyszło Centralne Biuro Antykorupcyjne. Podczas przeszukania zarekwirowano jej telefon, komputer i całą dokumentację pacjentek. W ten sposób wywierano na nią presję. Przy okazji policja uzyskała dostęp do bardzo intymnych zdjęć jej pacjentów – mówi Nastia.
Jak podkreśla Ukrainka, kobiety, które szukają pomocy u „Martynki”, nie chcą usuwać ciąży dla wygody – zdarzają się przecież na przykład przypadki gwałtów wojennych. Zmuszanie kobiety do donoszenia takiej ciąży Nastia nazywa torturą:
– Ofiary gwałtów przychodziły do nas po pomoc. Przede wszystkim zapewniliśmy im pomoc psychologiczną. To temat tabu. Kobiety rzadko kiedy przyznają się, że zaszły w ciążę w wyniku gwałtu dokonanego przez wroga. Ale nawet gdyby chciały pozbyć się płodu, lekarze nie pomogliby im tutaj, w Polsce, gdzie otrzymały tymczasowe schronienie.
Bo nie ma przeciwwskazań do przerwania ciąży, a sam gwałt nie został udowodniony. Moim zdaniem to jest rażące naruszenie praw kobiet
Nawet kobiety będące w upragnionej ciąży boją się rodzić w Polsce, bo nie ufają lekarzom:
– Lekarze czasami lekceważą bezpieczeństwo swoich pacjentek. Znam historię kobiety, która zaszła w upragnioną ciążę, ale badanie wykazało nieprawidłowości w rozwoju płodu. Istniało duże prawdopodobieństwo, że dziecko umrze po urodzeniu. Niestety w Polsce to nie jest powód do przerwania ciąży. Pomogliśmy tej kobiecie. Znaleźliśmy organizację, która zorganizowała dla niej aborcję w Holandii.
Chcę, by ukraińskie kobiety – niezależnie od tego, czy są w upragnionej, czy niechcianej ciąży – wiedziały, że mamy siebie nawzajem
Każda kobieta, która potrzebuje pomocy, może zwrócić się do „Martynki”. Kobietom, które chcą zostać matkami, organizacja pomoże znaleźć postępowego lekarza. A tym, które zaszły w niechcianą ciążę, doradzi, jak ją legalnie i bezpiecznie usunąć.
Poznański festiwal teatru i sztuki Malta uznawany jest za jedno z najważniejszych tego rodzaju cyklicznych wydarzeń w Europie. W programie znajdują się spektakle, koncerty oraz inne wydarzenia artystyczne i literackie. Hasło tegorocznego festiwalu, który po raz pierwszy odbywa się pod patronatem Dominiki Kulczyk, brzmi „For Love!”. Koncentruje się on na trzech tematach: kobieta, natura i przyszłość.
Część wydarzeń artystycznych jest poświęcona kwestiom, które dotyczą współczesnych kobiet – w szczególności uchodźczyń z Ukrainy. Dlatego ich patronkami są Sestry. I tak obejrzymy:
12 września o 19.00 - kameralny spektakl„Zamknięte pokoje”, w którym Maria Bruni i Tomasz Mikan wcielą się postaci dwojga uciekających przed wojną ludzi, którzy, zamknięci w czterech ścianach, opowiadają swoje historie. Maria Bruni z Mariupola, od 2022 roku mieszkanka Poznania i aktorka tutejszego Teatru Nowego, przygotowała tę sztukę, by zwrócić uwagę na sytuację ukraińskich kobiet w polskim społeczeństwie.
11 września o 19.00 - spektakl„Kasandra”Olgi Grigorasz to interpretacja dramatu Łesi Ukrainki napisanego sto lat temu. W starożytnych mitach greckich córka króla Priama została przeklęta darem jasnowidzenia. Widzi przyszłość, ale nikt jej nie wierzy – a na jej oczach tragedie, którym można było zapobiec, stają się rzeczywistością. Współczesna wersja tej historii jest dziełem Teatru Emigrant, założonego w Poznaniu przez Ukrainki i Białorusinki.
10 września o 18.00 -film „Syndrom Hamleta”w reżyserii Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego to dokument utkany z osobistych wspomnień i traum młodych ludzi, którzy muszą zmierzyć się z wojenną rzeczywistością. Roman opowiada o terrorze na froncie, Sławik zwierza się z myśli samobójczych, a Katia mówi o strachu przed gwałtem i seksizmie w wojsku. Po projekcji odbędzie się spotkanie z twórcami filmu.
W aukcji zorganizowanej przez Unię Literacką można wylicytować obiad z Olgą Tokarczuk, książka z autografem Milana Kundery od Marka Bieńczyka, wieczór w teatrze z Wojciechem Tochmanem czy prezent od Joanny Kuciel-Frydryszak. Potrwa ona do końca października, a zebrane środki zostaną przeznaczone na pomoc brygadzie Żadana. Akcję wspiera wiele osób ze środowiska literackiego i aktywistycznego, między innymi Sylwia Chutnik, Max Cegielski, Jacek Dehnel, Agnieszka Drotkiewicz, Joanna Gierak-Onoszko, Jacek Hołub, Iza Michalewicz, Mateusz Pakuła, Klementyna Suchanow, Dionisios Sturis, Mariusz Szczygieł czy Mirosław Wlekły. „Tygodnik Powszechny” objął akcję swoim patronatem.
W wywiadzie z Antonią Palarczyk w "Tygodniku Powszechnym" tak mówił o swojej decyzji, kiedy na ochotnika wstąpił do wojska: "Kiedy stało się jasne, że w Ukrainie przyjęte zostanie nowe prawo mobilizacyjne, razem z naszą grupą stwierdziliśmy, że nie będziemy czekać, aż ono wejdzie w życie, ale po prostu wstąpimy do naszej brygady. Przeszliśmy komisję medyczną, przeszkolenie i trening na poligonie. I jesteśmy teraz tu, na swoim miejscu, w swoim oddziale".
Wcześniej pisał i pomagał jako wolontariusz, organizując pomoc humanitarną dla ludności i służył wsparciem armii. Potem wstąpił do Chartii, która walczy w obwodzie Donieckim.
Bronią Charkowa. Stworzyli także radio "Chartia", które robi materiały o żołnierzach, o cywilach, o ludziach żyjących w strefie przyfrontowej. "Staramy się być takim pomostem komunikacyjnym pomiędzy naszą brygadą a światem cywilnym. W tym celu stworzyliśmy mobilne studio nagrań, z niego prowadzimy transmisje na żywo, znajdując się w dowolnym miejscu" - mówił w "Tygodniku Powszechnym".
Tak o akcji pisze Jacek Dehnel: "Chcemy, żeby wrócił do domu cały i zdrowy i pisał kolejne książki. Zarząd Unii Literackiej podjął decyzję, że chcemy wspierać Serhija w jego misji". To dlatego polscy pisarze i pisarki zorganizowali aukcję - pieniądze za sprzedane przedmioty ("Ode mnie można kupić trochę pięknych staroci: angielski półmisek, łopatkę do tortu, japoński sepet na biżuterię" - pisze Dehnel") zostaną przeznaczone na sprzęt ochronny i medyczny.
Fotoreporter Jewhen Małoletka, kamerzysta Mścisław Czernow i montażystka Wasylisa Stepanenko uciekli z zajętego i niszczonego przez Rosjan Mariupola w połowie marca 2022 roku. Film, który nakręcili w ciągu pierwszych trzech tygodni okupacji miasta, wywołał ogromny odzew na całym świecie.
Dziś Jewhen Małoletka ma na koncie wiele międzynarodowych i krajowych nagród i wyróżnień, wśród których jest Nagroda Pulitzera, Międzynarodowa Nagroda Dziennikarska Jamesa Knighta, Nagroda Narodowa im. Szewczenki, Nagroda Giorgija Gongadzego oraz Oscar za film dokumentalny „20 dni w Mariupolu”.
Kamera cię nie chroni
Ksenia Minczuk: Jak to się stało, że zacząłeś filmować wojnę?
Jewhen Małoletka: Choć z wykształcenia jestem inżynierem elektronikiem, już jako student fascynowałem się fotografią. Pracowałem w kilku redakcjach. W 2010 roku pojechałem na protesty na Białoruś. Potem fotografowałem różne strony naszej rewolucji: wiece przeciwko i za Janukowyczem, Majdan. Pracowałem w strefach konfliktów, w różnych rejonach Afryki, gdzie odbywały się operacje ONZ. A potem wskoczyłem do pociągu, który przywiózł mnie na tę wojnę.
Pochodzę z Berdiańska. Kiedy spojrzałem na mapę i zobaczyłem, że Rosja staje się coraz bardziej aktywna, zdałem sobie sprawę, że zbliża się wojna na pełną skalę. A gdy zdajesz sobie sprawę, że wydarzy się coś strasznego, jak wojna, zadajesz sobie pytania: „Gdzie chcę być?”, „Co chcę zrobić?”, „Gdzie muszę być, żeby to zrealizować?”. Kiedy nadchodzi ta „straszna rzecz”, plany mogą spalić na panewce, ale przynajmniej musisz przygotować się technicznie. To właśnie zrobiłem.
A potem najważniejsza jest twoja wiedza i zdolność do szybkiej adaptacji. Im większą wiedzę posiadasz i im szybciej reagujesz, tym więcej możesz zrobić
Jedne z najbardziej przerażających zdjęć, które zrobiłeś, przedstawiają młodych rodziców biegnących przez szpital w Mariupolu ze swoim rannym dzieckiem. Chwilę później dowiadują się, że dziecko nie żyje. Jak radzisz sobie z bólem, który widzisz i uwieczniasz na zdjęciach? A może fotografowanie chroni przed bólem?
Zdecydowanie nie. Aparat cię nie chroni. Patrzysz na tych ludzi na zdjęciach i przeżywasz to wszystko razem z nimi. Widzisz twarze rodziców, a potem lekarzy, widzisz, jak nadzieja znika w ich oczach... i ten ból nie odchodzi, jest w tobie na zawsze. Żyję z tym. Cały czas. Musiałem nauczyć się z tym żyć.
Jedno z serii najbardziej przejmujących zdjęć Małoletki przedstawia rodziców biegnących korytarzami mariupolskiego szpitala ze swoim rannym dzieckiem. Za chwilę dowiedzą się, że nie żyje
Materiał z filmu „20 dni w Mariupolu” to ból, który pozostanie we mnie na zawsze. Oglądałem ten film wiele razy. Już nie płaczę, chociaż mam w sobie bardzo ciężkie i silne emocje. Dla mnie wszystkie zdjęcia wojenne są przerażające. Są jak retrospekcje, jak sen. Jak coś, co mi się nie przytrafiło, ale jest ze mną.
Cały czas muszę patrzeć na żałobę. Edytując, pokazując to światu, patrząc na zdjęcia innych fotografów. Ciała, zniszczone domy, odebrane życia. To są bardzo silne emocje. A o ile straszniejsze rzeczy musisz sfotografować...
Czasem jednak najstraszniejsze jest to, czego nie sfotografowałeś
Napędza mnie świadomość, że wykonuję małą, ale ważną pracę. Mam nadzieję, że to wszystko nie pójdzie na marne. Że świat to zobaczy, zapamięta, bo każde zdjęcie dokumentuje los jakiegoś człowieka. Ważne jest również, abyśmy nie zapomnieli o naszej historii.
Filmowałeś protesty przeciwko Janukowyczowi, które doprowadziły do jego obalenia, potem pandemię, a teraz wojnę. Uważasz swoją pracę za misję?
Czasami jestem rozczarowany, że zdjęcia mają niewielki zasięg – a czasami jakaś historia, którą uwieczniłem, rozsadza internet. Im więcej robisz, im więcej ludzi widzi i reaguje na zdjęcia, tym silniejsze jest poczucie, że to wszystko nie na darmo.
W historii pozostanie tylko to, co zapamiętamy. A zapamiętamy historie ludzi właśnie dzięki zdjęciom i filmom, które zrobiły na nas wrażenie. Do historii przejdzie tylko niewielka część chwil, które wydarzyły się podczas tej wojny.
Mam nadzieję, że nasza praca znajdzie się w książkach i podręcznikach, które posłużą przyszłym pokoleniom do nauki o tym, przez co przeszli nasi ludzie i czym jest wojna.
Czy czujesz satysfakcję z tego, co robisz?
Trudne pytanie. Tak i nie, ponieważ filmuję straszne rzeczy, których ludzie nie chcą oglądać. Ludzie, zwłaszcza poza Ukrainą, na przykład w Europie, chcą oglądać głównie pozytywne rzeczy. Pocisk nie uderzył w nas, uderzył w sąsiedni dom – dzięki Bogu! Tyle że w tym sąsiednim domu zginęli ludzie...
Były momenty, kiedy nie mogłeś robić zdjęć tego, co się działo?
Oczywiście. Zdarzało się, że odkładałem aparat i pomagałem, bo nikogo nie było w pobliżu. Jeśli widzisz, że możesz pomóc i coś zrobić, robisz to.
Chcieliśmy, by nas otoczyli
Przyjechałeś do Mariupola godzinę przed rozpoczęciem wojny. Przeczuwałeś, co cię czeka?
Tak. Nie da się przewidzieć całego scenariusza, ale Mścisław Czernow, Wasylisa Stepanenko i ja rozumieliśmy, że miasto zostanie otoczone. Pojechaliśmy do Mariupola specjalnie po to, by zostać otoczeni. To była świadoma decyzja.
Oczywiście, było strasznie. Jechaliśmy w nocy, było bardzo cicho i spokojnie. Przygotowywaliśmy się na różne scenariusze i nawet żartowaliśmy, że jedziemy do miasta, które stanie się jednym z punktów zapalnych trzeciej wojny światowej...
Ile razy byliście pod ostrzałem w Mariupolu?
Nieustannie. Budziłem się rano w hotelu i szedłem fotografować dom po drugiej stronie ulicy, który właśnie został zniszczony. Nie musiałem daleko chodzić.
Pracowałliście bez prądu, wody, internetu i w ciągłym zagrożeniu. Jakim cudem wyszliście z tego cało?
Pod wieloma względami mieliśmy szczęście. Ale były też konkretne decyzje i ludzie, którzy naprawdę ratowali nam życie.
Przez jakiś czas mieszkaliśmy w szpitalu. Zaprzyjaźniliśmy się z lekarzami, spaliśmy na korytarzach, a gdy trzeba było, pomagaliśmy nosić nosze z rannymi. Któregoś dnia sąsiedni budynek zajęli Rosjanie, na ulicę wjechały czołgi, latały samoloty. Wokół szpitala toczyły się walki uliczne, a my byliśmy w środku. I wtedy przyszło po nas nasze wojsko i powiedziało: „Przygotujcie się i uciekajcie”. Wybiegliśmy razem z nimi i to nas uratowało.
Na pierwszym planie Jewhen Małoletka i Mścisław Czernow, w głębi - pracownicy szpitala w Mariupolu. Zdj. Jewhen Małoletka
Kiedy wydostaliśmy się z otoczonej strefy, mój samochód został zniszczony. Policjant Wołodymyr zgodził się wywieźć nas z Mariupola. Choć poznaliśmy go zaledwie dwa dni wcześniej, zaryzykował życiem swoim i swojej rodziny i zabrał nas do swojego samochodu.
Tak wyjechaliśmy.
Wasylisa opowiedziała mi tę historię, lecz wciąż nie potrafię zrozumieć, jak wam się udało.
Przeszliśmy przez 16 rosyjskich posterunków – przepuścili nas na wszystkich. Być może pomogło nam to, że jechaliśmy inną drogą niż pozostali. Nigdy tak naprawdę nie wiesz, co cię uratowało. Ale gdyby Rosjanie znaleźli nagrany przez nas materiał lub dowiedzieli się, że jesteśmy ukraińskimi dziennikarzami, ucierpielibyśmy wszyscy: my, Wołodymyr i jego rodzina.
Wojna łączy tych, którym zależy
Istnieje coś takiego jak „poczucie winy ocalałego”. To uczucie dobrze znane zwłaszcza tym, którzy uciekli przed wojną za granicę. Czy czuliście coś podobnego, gdy opuszczaliście Mariupol?
Zastanawialiśmy się, czy nie powinniśmy zostać dłużej. Nie sfilmowaliśmy na przykład wydarzeń w teatrze dramatycznym, gdzie zginęło tak wielu ludzi... To był cud, że przeżyliśmy.
Wasylisa mówiła o swoim strachu przed wyjazdem do Mariupola i o tym, jak zainspirowała ją Twoja i Mścisława pewność siebie. Łatwiej wam pracować w zespole czy w pojedynkę?
Nie ma wojownika, który działałby w pojedynkę. W trudnych okolicznościach zawsze powinieneś być z ludźmi, którym ufasz. Ludźmi, z którymi jesteś po tej samej stronie
Jeśli, nie daj Boże, odniesiesz kontuzję, musisz mieć w pobliżu ludzi, którzy wiedzą, co robić. Mścisław miał bogate doświadczenia z różnych wojen, ja mam pewne doświadczenie związane z naszą wojną.
Latem 2021 roku przeszedłem kurs pierwszej pomocy. Wcześniej wiedziałem, jak założyć opaskę uciskową i robić inne rzeczy. Ważne jest jednak, aby aktualizować swoją wiedzę, gdy żyjesz w kraju ogarniętym wojną. Życie nauczyło mnie, jak zachowywać się podczas ostrzału.
Zaczęliśmy pracować z Wasylisą miesiąc przed inwazją. Próbowaliśmy przekonać ją, by nie jechała z nami do Mariupola. Ale dokonała wyboru, bo chciała być z nami. Zaryzykowała.
Kto jest twoją inspiracją?
Mścisław, Wasylisa i ja inspirujemy się nawzajem. Ale przede wszystkim inspirują mnie nasi ludzie.
Ukraińcy są bardzo silni. Cierpią z powodu wojny, ale się nie poddają. Często widzę żołnierzy, którzy zostali ranni, ale nie stracili swojego niesamowitego potencjału życiowego i energii. Na przykład żołnierz, który przeszedł około 60 operacji i miał amputowane obie nogi, mówi: „W porządku. Mam przed sobą całe życie”. Jest zaangażowany w rehabilitację i może już samodzielnie wchodzić i schodzić po schodach. Jego celem jest „postawienie na nogi dwójki swoich dzieci”. Jak coś takiego może nie być inspirujące?
Moja babcia pracowała do 82. roku życia, do swojego ostatniego dnia. Była inżynierem. W dzieciństwie zachorowała na polio i z tego powodu miała pierwszą grupę inwalidzką. A mimo to codziennie chodziła do pracy. Trudno jej było wspiąć się na 3. piętro, ale mówiła, że nie może siedzieć ani leżeć, musi chodzić, ruszać się. Po rozpoczęciu inwazji moi rodzice musieli opuścić swój dom i rodzinne miasto, stali się przesiedleńcami wewnętrznymi. Jednak mój ojciec nie wpadł w depresję. Ma ponad 60 lat i wciąż pracuje.
Nie chcę być pretensjonalny, ale jaki jest sens życia, jeśli wszystko, co robisz, robisz dla siebie?
Dla mnie ważne jest to, by nie stać z boku, branie udziału w tym, co ważne. Rozumiem, że wojna łączy tych, którym zależy.
Ważne jest też, aby się nie wypalić. Biegniemy teraz w takim wielkim maratonie. Musimy być szybcy i mieć siłę, by biec.
Co Ci pomaga?
Staram się nie tylko robić zdjęcia, ale także pomagać rozwijać się moim kolegom, młodym i utalentowanym fotografom. To również jest inspirujące.
Czy są zdjęcia, które sprawiają Ci radość i satysfakcję?
Oczywiście. Uwielbiam robić zdjęcia mojemu synowi. Kocham patrzeć, jak dorasta, dojrzewa i jaki jest fajny.
Co każdy z nas może zrobić, byśmy wygrali?
Musimy robić to, co potrafimy najlepiej. Każdego dnia. Ktoś walczy, ktoś produkuje drony, ktoś protestuje za granicą, my zajmujemy się dziennikarstwem. Wszystko jest ważne. Każde działanie, każda osoba.
To bezprecedensowe wydarzenie dla Ukrainy, której wojska po raz pierwszy wkroczyły na terytorium Rosji. Operacja kurska może wpłynąć na przebieg wojny i położyć podwaliny pod negocjacje Kijowa z następcą Putina – sugeruje Markus Faber, przewodniczący komisji obrony Bundestagu. Nieoczekiwanie w rozmowie z rosyjskimi dziennikarzami samozwańczy białoruski przywódca Aleksander Łukaszenka wezwał do rozmów pokojowych, mówiąc, że nadszedł czas, by usiąść do stołu i zakończyć „walkę”. Sestry zapytały ekspertów i analityków o to, czy osiągnięcia operacji kurskiej okażą się silnym argumentem dla Ukrainy i czy istnieją przesłanki, aby spodziewać się negocjacji w dającej się przewidzieć przyszłości.
Zaporowe warunki Rosji
„Strona rosyjska nie wykazuje żadnej chęci do negocjacji, za to stawia wygórowane warunki wstępne” – powiedział ambasador Niemiec w Rosji Alexander Graf Lambsdorf. Dyplomata przypomniał czerwcową wypowiedź Putina, że by negocjacje mogły się rozpocząć, Ukraina musi wycofać swoje wojska z obwodów chersońskiego, zaporoskiego, donieckiego i ługańskiego – w tym z obszarów wciąż kontrolowanych przez Ukrainę. Oczywiście, warunek ten nie mógł być poważnie dyskutowany ani w Kijowie, ani wśród sojuszników Ukrainy.
Operacja kurska była niemiłą niespodzianką dla Rosjan i prawdopodobnie stanie się punktem zwrotnym, który zmieni przebieg wojny, pisze brytyjska gazeta „The Telegraph”. I nie tylko ona – publikacje większości zachodnich mediów pełne są podobnych stwierdzeń.
Niezdolność Kremla do przewidzenia ukraińskiego ataku i późniejsza nieudolna nań reakcja, której świadkami była nie tylko społeczność międzynarodowa, ale także rosyjscy obywatele, z pewnością zmienią postrzeganie możliwości rosyjskiej armii i możliwości przywództwa na Kremlu, ocenia Marek Kohv, szef programu bezpieczeństwa w Międzynarodowym Centrum Obrony i Bezpieczeństwa w Tallinie (ICDS):
– Jeśli obie strony mają coś do wytargowania, negocjacje są z pewnością łatwiejsze. Do tej pory Ukraina nie miała w swoich rękach żadnego rosyjskiego terytorium. Czas pokaże, czy będzie kontrolować zajęte terytorium do rozpoczęcia negocjacji. W tej chwili każda ze stron zajmuje diametralnie różne stanowisko i niemożliwe jest, by Ukraina zaakceptowała rosyjskie żądanie przekazania swojego terytorium.
Natomiast propozycja Ukrainy dla Rosji jest bardzo uczciwa: wycofanie jej wojsk z terytorium Ukrainy w zamian za tereny zajęte przez nią w obwodzie kurskim
Senat USA również zaczął mówić o operacji, która ma szansę odwrócić losy wojny. Politico cytuje demokratycznego senatora Marka Kelly'ego, który powiedział: „130 000 Rosjan zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów i myślę, że na tym etapie konfliktu Ukraińcy zrobili coś nieprzewidywalnego”. Kelly zauważa również, że na początku inwazji w 2022 r. istniały obawy, że jeśli Ukraina i jej sojusznicy rozszerzą wojnę na Rosję, wywoła to konflikt regionalny lub globalny. Teraz widzimy, że nawet w oczach rosyjskiej ludności Putin nie wygląda już na tak niesamowitego obrońcę.
Operacja kurska stała się ważnym bodźcem moralnym przede wszystkim dla Ukrainy, ale także dla tych państw i społeczeństw, które wspierają ją w tej wojnie i od dawna mają nadzieję na jej sukces, przekonuje dr Iwona Reichardt z Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Według niej operacja może wpłynąć na pozycję Ukrainy w wojnie, zwiększając wagę jej argumentów przy stole negocjacyjnym:
– Jednocześnie nie powinniśmy myśleć, że Rosja tak łatwo się podda. Możemy spodziewać się działań odwetowych z jej strony, najprawdopodobniej wymierzonych w Kijów, który nadal wydaje się być ważnym celem. Niemniej operacja kurska może zmusić Rosję do przeniesienia części sił i zasobów wykorzystywanych w Donbasie do Kurska, co może osłabić jej pozycję na linii frontu. Najlepszym wynikiem tej operacji byłyby oczywiście dalsze sukcesy sił ukraińskich na terytorium Rosji, a ostatecznie – zwycięstwo Ukrainy przy stole negocjacyjnym.
Argument kurski
Ofensywa w Kursku wydaje się być dość udanym wysiłkiem Ukrainy, mającym odwrócić uwagę sił rosyjskich od ich ofensywy w regionie Doniecka. Wydaje się również, że Rosja wycofuje siły z innych regionów, w tym z garnizonu w Kaliningradzie. Davis Ellison, analityk strategiczny w Haskim Centrum Studiów Strategicznych (HCSS), uważa, że dla strony rosyjskiej to dość poważny cios polityczny i wojskowy. Z politycznego punktu widzenia wyżsi urzędnicy i oficerowie wojskowi wydają się niezdolni do obrony własnego terytorium. Z militarnego punktu widzenia potęguje to tylko problemy, z którymi już borykają się rosyjskie wojska. Teraz będą musiały poświęcić znaczną ilość energii, próbując odeprzeć ukraińską ofensywę. Wszystko to razem działa teraz na korzyść Ukrainy:
– Operacja ta z pewnością może być w przyszłości punktem negocjacyjnym dla Ukrainy – o ile Kijów uzna, że jest gotowy do rozmów, i zakładając, że wojska rosyjskie nadal będą zajmowały znaczne obszary na wschodzie Ukrainy.
Możliwe, że chodzi właśnie o wymianę rosyjskich terytoriów na ukraińskie, choć można tylko spekulować, na które z nich
Ukraina udowodniła, że jej siły zbrojne są zdolne do operacji na dużą skalę, w których decydująca jest nie liczebność wojsk, a umiejętności żołnierzy. Teraz stało się jasne, że nie będzie rosyjskiej ofensywy na Sumy, uważa Wiktor Jahun, generał major rezerwy Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, były zastępca szefa SBU. Kiedy pojawiają się pozytywne rezultaty, partnerzy Ukrainy patrzą na nią przychylnie. Bo rozumieją, że nie pakują swoich zasobów do jakiejś czarnej dziury, ale dostarczają je obiecującej armii. Niemniej, według Jahuna, negocjacji to nie przybliża:
– Putin już powiedział, że będziemy rozmawiać, stojąc twardo na ziemi. Wszystko więc zależy to od tego, czy zdobędziemy na tej ziemi przyczółek – bo rozciąganie frontu nie jest dla nas zbyt opłacalne. Moglibyśmy na przykład przejąć kontrolę nad elektrownią jądrową w Kursku, a potem zaprosić delegację MAEA [Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej – red.]: „Przyjedźcie i przejmijcie kontrolę nad tą elektrownią, bo my wcale jej nie potrzebujemy”. W ten sposób moglibyśmy pokazać, jak się trzeba zachowywać, gdy się wkracza na czyjeś terytorium.
Jeśli Putin nie pójdzie na ustępstwa i odmówi negocjacji, Ukraina nie będzie miała innego wyjścia, jak pozostać w regionie Kurska i wkraczać głębiej na terytorium Rosji, pisze „The Times”
Gazeta podkreśla, że Ukraina nie ma planów trwałego utrzymania zajętego terytorium Rosji, ale Kijów żywi nadzieję, że operacja wojskowa zmusi Moskwę do odwrócenia uwagi od wschodniej Ukrainy i ostatecznie przekona Putina do negocjacji.
Ponadto, jak ocenia Iwona Reichardt, sukces operacji kurskiej może dać Ukrainie przewagę nie tylko w potencjalnych negocjacjach z Rosją, ale także wzmocnić jej pozycję wśród sojuszników:
– Jestem obecnie w USA i słyszę od ludzi, z którymi rozmawiam, że po tym jak medialny rozgłos wydarzeń w Ukrainie zmalał, teraz, od początku operacji kurskiej, zainteresowanie tą wojną znów wzrosło. Amerykanie lubią wspierać tych, którzy potrafią udowodnić, że mogą wygrać.
Z kim rozmawiać. I o czym
Ukraina i Rosja planowały przeprowadzić pośrednie rozmowy w sierpniu, przy mediacji Kataru – chodziło o powstrzymanie wzajemnych ataki na infrastrukturę energetyczną. Ukraińska ofensywa w Kursku spowodowała zawieszenie przygotowań do tych rozmów. Rosjanie nazwali atak eskalacją, lecz z rozmów się nie wycofali. Chcą tylko mieć więcej czasu na skoordynowanie swojego stanowiska. „Washington Post” napisał o tym w artykule zawierającym komentarze ukraińskich, rosyjskich i katarskich urzędników i dyplomatów.
W rzeczywistości wiadomość ta wydaje się być kontynuacją tez, które Wołodymyr Zełenski wyraził wcześniej w wywiadzie dla „The Philadelphia Inquirer”. Według niego rozmowy pokojowe z obecnym rosyjskim przywództwem mogłyby być prowadzone zgodnie z zasadą stosowaną przy negocjacjach w sprawie zboża, kiedy to wszystkie porozumienia zostały zawarte przez pośredników: ONZ i Turcję.
Temat rozmów pokojowych od czasu do czasu pojawia się w sferze publicznej, zaznacza Davis Ellison, analityk strategiczny w Haskim Centrum Studiów Strategicznych (HCSS). Ważne jest jednak, by pamiętać, co te rozmowy mogą obejmować:
– Nie wyobrażam sobie, by w krótkim lub nawet średnim terminie możliwe były jakiekolwiek negocjacje na dużą skalę – poza wymianą więźniów
Na tym etapie żadna ze stron nie zyska wiele na przedłużających się negocjacjach. Myślę, że w najlepszym razie, gdy dyplomaci mówią o takich rozmowach, mają na myśli zawieszenie broni, a nie szersze negocjacje w sprawie „porozumienia pokojowego” jako takiego.
Jednocześnie Ellison dodaje, że wiele europejskich rządów byłoby bardzo zainteresowanych rozpoczęciem negocjacji:
– Chociaż w Europie Zachodniej nie ma wojny, wśród niektórych jej przywódców politycznych istnieje pewne „zmęczenie wojną”, które czasami zagraża kontynuacji wsparcia dla Ukrainy
Temat negocjacji pojawia się zwykle w wojnach, w których strony są w impasie przez długi czas, zwraca uwagę Marek Kohv:
– W przypadku Rosji znacząca stagnacja była faktem od początku wojny. Od początku inwazji pod względem terytorialnym zyskała ona niewiele. Rosja wykorzystuje również fakt, że od czasu do czasu w społeczeństwach zachodnich pojawia się skłonność do negocjacji. Najnowszym przykładem jest obietnica jednego z kandydatów na prezydenta USA, że zaprosi obie strony do stołu negocjacyjnego i zakończy wojnę. Rosja popiera takie narracje, ale oczywiście nikt nie myśli poważnie o rozpoczęciu negocjacji na jej warunkach.
Historia nauczyła nas, że wszystkie wojny prędzej czy później kończą się przy stole negocjacyjnym – niezależnie od tego, czy na polu bitwy jest porażka, czy zwycięstwo
Jest więc całkiem logiczne, że od czasu do czasu słyszymy o negocjacjach między Rosją a Ukrainą, podkreśla Iwona Reichardt:
– Nie jest tajemnicą, że niektórzy zachodni partnerzy oczekują, że Ukraina rozważy negocjacje z Rosją. Jeśli jednak Ukraina chce zachować suwerenność, co jest również celem jej zachodnich sojuszników, negocjacje z Rosją powinny odbywać się na ukraińskich warunkach. Oznacza to, że będą one możliwe, gdy Ukraina zdecyduje, że jest to słuszne, i gdy pozwolą na to warunki w terenie. Wiemy, że celem Rosji w negocjacjach jest zachowanie terytorium, które obecnie okupuje, co dla Ukrainy jest nie do przyjęcia. To zaś oznacza, że jakiekolwiek negocjacje na tym etapie będą trudne – chyba że dojdzie do krytycznych zmian na polu bitwy.
Nie ma prawdziwego formatu
Faktem jest, że stanowisko Rosji – bez względu na to, co się stanie – nie zmieni się ani na jotę, mówi generał Wiktor Jahun:
– Rosjanie sami wpakowali się w idiotyczną sytuację, zmieniając swoją konstytucję. A teraz, z grubsza rzecz biorąc, nie wiedzą, jak się wycofać. Bo jeśli by tak zrobili, to trzeba byłoby zmienić system rządów w Rosji, konstytucję i wszystko inne. Co więcej, nie wiem, kto mógłby tam cokolwiek podpisać. Rosja powiedziała przecież, że nasz rząd jest nielegalny. Zgodnie z tą ich logiką jedynym legalnym naszym organem jest Rada Najwyższa, tyle że jej kadencja zakończy się w październiku. I co wtedy? Rosja nie będzie miała żadnego kontaktu z Ukrainą, ponieważ nie ma tu legalnego rządu?
Oczywiście, jakiś kontakt musi być. Wiktor Jahun przypomina, że kolejna konferencja pokojowa może odbyć się jesienią:
– Mniej więcej w listopadzie, dostosowana do wyborów w USA. Nie wiem, czy Rosjanie tam przyjadą. To już nie nasza sprawa, prawdopodobnie zdecydują o tym Chińczycy. Chcą tam zobaczyć Rosję, więc niech ich zaproszą. Jestem jednak absolutnie przekonany, że nie ma prawdziwego formatu negocjacji, który mógłby cokolwiek rozwiązać.