Bądź dzielna - powiedział sołtys
Obudził nas telefon od krewnych. Powiedzieli, że bombardują lotniska pod Czernihowem, stychać wybuchy. Pobiegliśmy wypłacić gotówkę z bankomatu, zatankowaliśmy samochód i wieczorem 24 lutego pojechaliśmy do Mychajło-Kotsiubyńska, wioski niedaleko Czernihowa. Myśleliśmy, że będziemy tam bezpieczni. Na początku tak było.
A potem zobaczyliśmy ponad sto rosyjskich czołgów i artylerię. Jechali główną drogą. Najpierw nie zatrzymywali się w wiosce, ale niedługo później zrobili to, żeby plądrować sklepy. Ich samoloty zbombardowały miejscową szkołę.
Z 3 na 4 marca nasi chłopcy zabili część Rosjan w potyczce. Pozostali przy życiu przyjechali do Kotsiubynske i przenocowali w klinice weterynaryjnej. Następnego dnia zaczęli dręczyć mieszkańców wioski.
Rano przyszli na nasze podwórko, sprawdzili dokumenty i telefony. Zapytali, co tu robimy. Powiedzieliśmy, że uciekliśmy przed wojną.
Rozpoczął się ostrzał. Pobiegliśmy ukryć się w piwnicy. Około pięciu rosyjskich żołnierzy poszło za nami. Ich dowódca zabrał nasze telefony, sprawdził je, a następnie kazał Mykycie, mojej mamie i starszemu bratu iść za nim, aby coś wyjaśnić. Nie wracali. Kiedy czekałam, słyszałam, jak rosyjscy wojskowi mówili, że w Syrii nie jest tak strasznie jak tutaj.
Po chwili jeden z żołnierzy zszedł na dół, wskazał na mnie palcem i zapytał, czy jestem dziewczyną Mykyty. I kazał mi iść przed sobą. Szedł za mną z odbezpieczonym karabinem. Kiedy zauważył, że staram się omijać rozbite na podłodze szkło, zagroził, że mnie zastrzeli, jeśli nie pójdę prosto.
Chwilę później zobaczyłam Mykytę na kolanach. Zaczęli mnie przesłuchiwać. Powiedzieli, że czytali w Internecie, że pisano o nich jako o gwałcicielach i mordercach, i zażądali, abym powiedziała, co myślę: czy są dobrzy, czy nie. Powiedziałem, że nic nie wiem. Potem kazali mi odwrócić się plecami do Nikity. Żołnierz przeładował broń i powiedział, że go zastrzeli. A potem kazali mi jednak iść, żebym - jak mówili - nie pokryła się krwią.
Zapytałam wtedy, dlaczego to robią. To metoda edukacyjna - odpowiedział żołnierz. Powiedzieli, że dzięki temu Mykyta powiedział im wszystko. Nie mam pojęcia, co im mówił.
Później wszyscy zostaliśmy zwolnieni - ja, matka Mykyty, mój starszy brat i wujek, z którym wtedy mieszkaliśmy. Ale nie Mykyta. Powiedziano nam, że w najlepszym wypadku grozi mu 15 lat więzienia i że odsiedzi swój wyrok w Ukrainie.
Słyszeliśmy, że wielu mieszkańców zostało zabranych do niewoli, dotkliwie pobitych, ale ostatecznie ich wypuszczono. Mieliśmy nadzieję, że Mykytę też uwolnią. Ale tak się nie stało. Następnego dnia matka Mykyty poszła do Rosjan, aby dowiedzieć się, co stało się z jej synem.
Spotkała sołtysa, który szedł na spotkanie z okupantami. Obiecał dowiedzieć się, co stało się z Mykytą. Kilka godzin później spotkali się ponownie, sołtys poklepał mamę po ramieniu, powiedział "bądź dzielna". I poszedł. Nie rozumieliśmy, co to oznacza. Więc szukaliśmy dalej i pytaliśmy, kogo się dało. Mój wujek pracował na farmie w wiosce, a Rosjanie często przychodzili tam po wodę i mleko. Dowiedzieliśmy się od nich, że oddział, który zabrał Mykytę odszedł i prawdopodobnie zabrali go ze sobą. Nie wiadomo, dokąd.
19 marca, kiedy na drodze do Sławutycza nie było już rosyjskich żołnierzy, razem z matką Mykyty opuściłyśmy wieś.
Piszemy listy
Po wyzwoleniu wioski spod okupacji w lesie znaleziono ciało mężczyzny. Został zatrzymany razem z Mykytą. Od jego żony Natalii dowiedziałam się o wynikach sekcji: został zabity strzałem w głowę. Palce jego związanych rąk były połamane. Dłonie miał pokryte pęcherzami - najprawdopodobniej był zmuszany do kopania okopów.
Kontynuowaliśmy poszukiwania Mykyty wraz ze służbami specjalnymi i ukraińskim wojskiem. Ale jego ciała nie znaleziono i mieliśmy nadzieję, że został wywieziony na terytorium Rosji. Ale przez półtora roku - od tamtego czasu do teraz - nikt go nie widział ani nic o nim nie słyszał. Rosjanie też nic nie mówią o Mykycie.
Zaczęliśmy wysyłać listy do wszystkich ośrodków zatrzymań, a jeden z nich trafił do Biełgorodu, co mogło oznaczać, że Mykyta tam jest. Znaleźliśmy miejscowego prawnika i poprosiliśmy go, aby tam pojechał, ale nie pozwolono mu nawet wejść do aresztu.
Kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy w stanie samodzielnie odnaleźć Mykyty, zdecydowaliśmy się skrzyknąć z innymi Ukraińcami, których krewni zaginęli bez śladu. I założyliśmy stowarzyszenie.
Wiosną 2022 r. wszyscy szukali swoich krewnych za pośrednictwem specjalnych grup na Facebooku, pisząc do policji, SBU i Czerwonego Krzyża. To właśnie wtedy znalazłam na Facebooku Karinę Diaczuk, jedną z założycielek organizacji pozarządowej "Cywile w niewoli". Na początku tylko dzieliliśmy się informacjami, a później stworzyliśmy publiczne stowarzyszenie i zaczęliśmy rozmawiać z Rzecznikiem Praw Obywatelskich i przedstawicielami Czerwonego Krzyża. Ci ostatni powiedzieli, że kiedy odwiedzają więzienia, strona rosyjska pozwala im wchodzić tylko do wybranych kolonii lub cel. Jeśli jednak widzą cywilów w celach z żołnierzami, zapisują informacje i przekazują je rodzinom.
Co teraz robimy? Rodzice Mykyty oddali krew, ale jak dotąd nie znaleziono zgodności DNA. Wiem, że istnieją przypadki, że Rosjanie zwracają ciała. Tak więc uzyskanie oficjalnego potwierdzenia, że ukochana osoba znajduje się w rosyjskiej niewoli, nie gwarantuje, że wróci ona do domu żywa. Ludzie są tam niszczeni nie tylko fizycznie, ale także moralnie. Na przykład udają, że robią wymiany, a potem mówią: "Zostałeś porzucony", a to fatalnie wpływa na psychikę więźniów.
Od półtora roku nie mamy o nim żadnych informacji. Chcę wierzyć, że wróci, ale rozumiem, że muszę być gotowa na wszystko. Rozumiem, że nawet jeśli wróci, będzie inny po tym, przez co przeszedł. Ale moim jedynym życzeniem jest, aby wrócił żywy. To jedyna rzecz, o którą modlę się do Boga.
Kto będzie szukał cywilów?
- "Porwania ukraińskich cywilów na okupowanych terytoriach i wywożenie ich w nieznane miejsca to bardzo poważny problem dla Ukrainy" - komentuje Tatiana Katryczenko, koordynatorka Media Initiative for Human Rights. "W innych konfliktach zbrojnych na świecie nie było tak wielu zatrzymanych cywilów, dlatego informacje te powinny być przekazywane Europejczykom i Amerykanom tak głośno, jak to tylko możliwe. W końcu, gdy nie mówi się o problemie, łatwiej jest go zignorować.
W rzeczywistości w Ukrainie nie ma jednego odpowiedzialnego organu, ani jednego oficjalnego przedstawiciela, którzy mogliby zajmować się rejestracją, poszukiwaniem i negocjowaniem procesu uwalniania cywilnych zakładników. Dziś urzędnicy tylko zbierają wnioski od obywateli dotyczące zaginionych. Nie ma jednolitej bazy danych tych osób. W związku z tym niemożliwe jest podanie dokładnych liczb.
Mamy sztab koordynacyjny w ramach wywiadu obronnego Ukrainy, który zbiera informacje i negocjuje wymian żołnierzyy. Mamy krajowe biuro informacyjne, które działa jako baza danych, zbiera informacje zarówno o wojskowych, jak i cywilnych zatrzymanych w konflikcie, mamy komisarza ds. praw człowieka, który mówi również o cywilach, ale oni nie mają prawa do negocjacji wymian cywilów.
Opublikowaliśmy na naszej stronie wezwanie w siedmiu językach do uwolnienia cywilnych zakładników. Chodzi o to, by ludzie w różnych krajach mogli przeczytać krótkie historie cywilnych więźniów. Artysta rysuje portrety tych zakładników. Chcemy, żeby ludzie pisali listy do lokalnych ambasad rosyjskich, domagając się uwolnienia naszych bliskich.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!