Exclusive
20
min

Maria Berlińska: "To największa wojna dronów w historii"

Jeśli będziemy mieli więcej dronów niż Rosjanie, to wygramy. W przeciwnym razie będziemy musieli usiąść do stołu negocjacyjnego z Rosją, a nasze dzieci nigdy nie będą bezpieczne - mówi instruktorka pilotów dronów i twórc

Natalia Żukowska

Potrzebujemy dronów, by wygrać. Maria Berlińska na poligonie

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Maria Berlińska   jest aktywistką publiczną, która od 2014 roku zajmuje się rozpoznaniem lotniczym i wspiera kobiety w walce. Jest także założycielką Centrum Wsparcia Rozpoznania Powietrznego i projektu praw człowieka Invisible Battalion na Ukrainie.

Szkoli personel wojskowy i operatorów dronów oraz walczy z biurokratyczną machiną państwa, by przekonywać, jak ważne są drony. Bo ratują życie naszych żołnierzy, nasze miasta i wioski.

Natalia Żukowska: Atak Rosji na pełną skalę nie był dla Pani zaskoczeniem. Często ostrzegała Pani o tym w swoich postach.

Maria Berlińska: O Wielkiej Wojnie zaczęłam mówić kilka lat przed jej rozpoczęciem. Od 2005 roku badam i analizuję procesy społeczno-polityczne w Rosji. Dogłębnie badam wroga, aby zrozumieć, czego chce. Jak powiedział rzymski filozof, znajomość pewnych wzorców eliminuje potrzebę znajomości pewnych faktów. Po prostu staram się wyłapywać wzorce i podążać za zimną logiką.

Jeśli będziemy siedzieć w ciepłej kąpieli propagandy, to w pewnym momencie zdamy sobie sprawę, że przegraliśmy wojnę - a wtedy będzie już za późno.

Proces niszczenia imperium już trwa. Rosja upadnie, ale będą temu towarzyszyć silne trzęsienia ziemi i przesunięcia tektoniczne, a sąsiednie kraje, zwłaszcza Ukraina, mogą zostać uwięzione pod jego gruzami. Imperium zbudowane na filozofii zła i nienawiści do bliźniego nie może istnieć długo. Dlatego właśnie upada. Najpierw nastąpił upadek ZSRR, a teraz trwa jego druga część. Niestety, ceną jest ludzkie życie. A naszym zadaniem jest upewnić się, że ta cena jest jak najniższa, aby nasi ludzie nie umierali. Dlatego zawsze mówimy o technologiach, które mogą pomóc nam wygrać

Maria Berlińska

NZ: Nie pochodzi Pani z rodziny wojskowych, nie studiowała Pani na akademii wojskowej. Skąd decyzja, żeby pójść na front?

MB: W 2014 roku zgłosiłam się na ochotnika. Potrzebowali specjalistów rozpoznania lotniczego. Zająłam się tą dziedziną od zera: sama latałem na linii frontu do 2017 roku, a jednocześnie budowaliśmy w Kijowie pierwsze na Ukrainie centrum szkoleniowe dla wolontariuszy, które szkoliło specjalistów rozpoznania lotniczego. Uważam, że w edukacji najważniejsze jest samokształcenie: dobrze uczyć się od profesjonalistów. Trzeba uczyć się przez całe życie, zwłaszcza w tak dynamicznym świecie jak nasz. Nie ma znaczenia, jakie było wcześniejsze wykształcenie. Liczy się motywacja i chęć nauki kolejnego zawodu.

NZ: Kiedy zdała sobie Pani sprawę, że nie można wygrywać wojen bez dronów?

MB: W 2014 roku operatorzy dronów byli na wagę złota. Współpracowaliśmy z różnymi jednostkami w regionie Ługańska. To właśnie wtedy dostrzegłam korzyści płynące z operacji z użyciem dronów.

W pół godziny uzyskujemy informacje, które zwykli oficerowie wywiadu mogą zbierać przez tydzień. No i ocalamy ludzkie życie - nie musimy wysyłać żołnierzy np. na pole minowe.

Na wojnie sprawa jest prosta: kto pierwszy znajdzie i trafi w cel, ten przeżyje. Tak to właśnie działa. Gdzie tylko mogłam, mówiłam o potrzebie rozwoju tej branży, ale przez te wszystkie lata urzędnicy w swoich biurach mnie nie słyszeli.

W 2014 roku zwiadowcy lotniczy byli na wagę złota

NZ: Niemal od początku wojny szkolicie operatorów bezzałogowych statków powietrznych na potrzeby frontu i dostarczacie drony armii. Co jest nie tak z tą branżą na Ukrainie?

MB: To nie tak. Przede wszystkim trzeba zrozumieć, że branża nie istnieje: dopiero staje na nogi. Niestety, państwo nie wspierało inicjatyw mających na celu rozwój w latach 2014-2015, kiedy rozpoczęła się wojna.

W rezultacie na początku inwazji na pełną skalę mieliśmy dosłownie garstkę producentów dronów. Można ich było policzyć na palcach jednej ręki. Każdy producent mógł dostarczyć maksymalnie 10, 20, 30 systemów miesięcznie, przy zapotrzebowaniu na setki tysięcy.

MB:W 2014 roku zgłosiłam się na ochotnika. Potrzebowali specjalistów rozpoznania lotniczego. Zajęłam się tą dziedziną od zera: sama latałem na linii frontu do 2017 roku, a jednocześnie budowaliśmy w Kijowie pierwsze na Ukrainie centrum szkoleniowe dla wolontariuszy, które szkoliło specjalistów rozpoznania lotniczego. Uważam, że w edukacji najważniejsze jest samokształcenie: dobrze uczyć się od profesjonalistów. Trzeba uczyć się przez całe życie, zwłaszcza w tak dynamicznym świecie jak nasz. Nie ma znaczenia, jakie było wcześniejsze wykształcenie. Liczy się motywacja i chęć nauki kolejnego zawodu.

NZ: Czy Pani zdaniem coś się zmieniło przez ponad rok wojny na pełną skalę?

MB: Coś się zmieniło, ale to wciąż nie jest przemysł. Aby to zrobić, potrzebujemy co najmniej setki niezawodnych producentów, którzy mogliby dostarczać tysiące dronów miesięcznie.

Obecnie potrzebujemy setek tysięcy systemów. Na przykład, potrzebujemy co najmniej 10 000 dronów poziomu taktycznego na jeden dzień. Za pomocą drona poziomu taktycznego myśliwiec może pokryć obszar do 10-15 kilometrów

Teraz pracę tę wykonują chińskie maviki

Ważne jest, aby zrozumieć, że jest to materiał eksploatacyjny: w ciągu tygodnia wiele dronów tracimy i znów trzeba będzie je kupić. Ale to się opłaci: dron za 500-600 dolarów może trafić w sprzęt wart miliony. Potrzebujemy ich setek tysięcy. Tyle dronów potrzebujemy, ile potrzebujemy żywych ludzi. Abyśmy nie wysyłali żywych ludzi pod precyzyjny ostrzał artylerii, bo to drony mogą wykonywać te zadania. Zmienia się na lepsze, ale uwierz mi: w skali takiej wojny obecne ilości ukraińskich dronów nie pokrywają nawet 10 procent potrzeb. Podchodzę do tych danych bardzo optymistycznie.

NJ: Co rząd robi nie tak?

MB: Wraz z moim zespołem cały czas staramy się coś zmieniać: wprowadziliśmy szereg zmian w uchwałach Rady Ministrów, kodeksie celnym i podatkowym. Jestem wdzięczny tym posłom i ministrom, którzy rozumieją problem, i nas wspierają. Wciąż jednak pozostaje wiele kwestii do rozwiązania. Wychodzę z założenia, że najważniejszą osobą w państwie nie jest dziś prezydent, nie jest minister obrony, ani nawet żołnierz na froncie.

Najważniejszą osobą w kraju jest inżynier, ponieważ to inżynierowie mogą zapewnić rozwiązania, które uratują życie dziesiątkom tysięcy ludzi. Ukraińskie odpowiedniki Lancetów, Szahidów i Orłów mogą uratować ludzkie życie. Państwo powinno znaleźć inżynierów i zachęcać ich do pracy. Powinni mieć zielone światło wszędzie.

Musimy importować komponenty, tak jak w Rosji: wróg przywozi komponenty ciężarówkami, a inżynierowie siedzą i po prostu budują drony. W naszym kraju inżynierowie walczą o te części i muszą ich gdzieś szukać. Nie ma nic ważniejszego w kraju niż ta branża. To największa wojna dronów w historii ludzkości. I wygra ten, kto będzie miał najwięcej dronów

Maria Berlińska jest przekonana, że produkcja dronów powinna być priorytetem dla ukraińskiego rządu

Nie możemy sobie pozwolić na walkę z ludźmi. Jest nas 5-6 razy mniej. Jeśli ktokolwiek ma złudzenie, że Rosja porzuciła plany wkroczenia do Kijowa, to bardzo się myli. Rosjanie rozumieją, że jeśli przegrają, rozpadną się, a Putin i jego otoczenie zasiądą na ławie oskarżonych w Hadze. Dlatego pójdą na całość.

NZ: Wiem, że przed inwazją na pełną skalę mieszkała Pani w Stanach Zjednoczonych, miała Pani pracę, ale zostawiła Pani wszystko i wróciła na Ukrainę. Nie żałuje Pani?

MB: W 2014 roku poszłam na wojnę za moich ludzi. Za drugim razem zrobiłam tak przede wszystkim dlatego, że moja wiedza i doświadczenie mogły się przydać. Tak, mieszkałem w Stanach Zjednoczonych przez kilka lat, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym tam zostać.

Żyć dobrym, bogatym, dostatnim życiem, podczas gdy moi ludzie wykrwawiają się na śmierć? Siedzieć w restauracji, pić drogie wino, podróżować, patrzeć na wulkan na Islandii lub pojechać do Japonii, aby medytować, gdy moi ludzie są zabijani tutaj?

Dla mnie jest to niepojęte.

I jeszcze to, co mówię wszystkim moim żołnierzom, zanim wyruszą na front lub kiedy ich odwiedzam: walczę w tej samej wojnie po raz drugi. W zeszłym roku zdałem sobie sprawę, że ta wojna trwa dla mnie praktycznie całe życie, od czasów studenckich. Może się zdarzyć, że ta wojna potrwa dłużej niż moje życie. Jestem śmiertelna, mogę odejść w każdej chwili. Dlatego ważne jest, żebym miała z czym odejść. Ważne, aby odejść z poczuciem spełnienia, z poczuciem wdzięczności dla ludzi, dla całego świata

NJ: Nie boi się Pani?

MB: Bałam się, jak każdy. Strach jest normalną reakcją. Każdy się boi, ale ważne jest, aby kontrolować swój strach, w przeciwnym razie on będzie kontrolował ciebie. Teraz nadal się boję.

NJ: Odkąd Rosja rozpoczęła pełnowymiarowy atak na Ukrainę, czy ma Pani czas na sen?

MB: Marzę o tym, żeby się porządnie wyspać. Trzeba to robić od czasu do czasu, bo jeśli nie wyśpisz się wystarczająco przez tydzień lub dwa, nadejdzie dzień, w którym będziesz wyłączony i będziesz spał, czy tego chcesz, czy nie. Ciągle brakuje mi snu. Chcę spać przynajmniej kilka godzin dłużej, ale wiem, że moim braciom i siostrom jest o wiele trudniej. Ja mogę iść na front, potem wrócić i wziąć gorący prysznic, ale oni muszą być tam cały czas. Pamiętam moje zimy w Donbasie: jak ciężko było pracować, zwłaszcza w zimnie lub w jesiennym i wiosennym błocie, kiedy jesteś głodny, pokryty błotem i zmarznięty. Dlatego na nic nie narzekam.

Wiem, że naszym ludziom jest teraz znacznie trudniej. Naprawdę chcę ich chronić, ale to wymaga uruchomienia machiny państwowej, bo sami wolontariusze tego nie zrobią.

NZ: Co utwierdza Panią w przekonaniu, że Ukraina stawi czoła wrogowi?

MB: Przepraszam, podchodzę do tego matematycznie, a matematyka to uparta nauka

Bez względu na to, jak heroiczne są nasze wysiłki, jeśli nie mamy F-16, jeśli nie mamy wystarczającej liczby dronów, to będziemy musieli się zatrzymać i usiąść przy stole negocjacyjnym.

Wierzę jednak, że jeśli wszyscy będziemy współpracować, możemy przynajmniej powstrzymać tę wojnę dla naszych dzieci. Tak, aby przynajmniej przez jakiś czas nasze dzieci nie były w stanie wojny. Bo ten wróg jest wieczny.

Drony są najbardziej potrzebne na pierwszej linii frontu.

Jeśli znów popadniemy w iluzję, że możemy jakoś się z nimi dogadać i podpiszemy kolejny Mińsk, Stambuł czy Paryż, zostawimy naszym dzieciom bombę zegarową, którą kiedyś zafundowali nam Krawczuk i Kuczma, podpisując Memorandum Budapesztańskie. Rosjanie są jedynymi istotami na świecie, z którymi nie można negocjować. Niestety, jest ich ponad 140 milionów - Ukraina musi działać bardzo mądrze, asymetrycznie, intelektualnie i technologicznie. A wtedy na pewno wygramy.

Maria Berlińska jest działaczką publiczną, która od 2014 roku zajmuje się rozpoznaniem lotniczym i wspiera kobiety w walce. Jest także założycielką Centrum Wsparcia Rozpoznania Powietrznego i projektu praw człowieka Invisible Battalion na Ukrainie. Jest także założycielką i szefową Victory Drones, największego ukraińskiego projektu szkoleniowego dla personelu wojskowego, który przeszkolił już 28 000 żołnierzy w zakresie rozpoznania powietrznego i wysłał kilka tysięcy UAV na linię frontu. Rosyjska inwazja zastała Berlińską podczas podróży służbowej do Stanów Zjednoczonych. W pierwszych tygodniach spotkała się z ponad pięćdziesięcioma kongresmenami z obu amerykańskich partii. Przekonywała urzędników o potrzebie wsparcia Ukrainy i dostarczenia broni.

Zdjęcia dostarczone przez bohaterkę publikacji.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
serhij żadan chartija arabeski

W małej sali w podziemiach charkowskiego centrum teatralno-koncertowego gromadzi się kolejka widzów. Wszystkie bilety na występ Serhija Żadana zostały wyprzedane. Mimo wojny ludzie chcą obcować z kulturą i sztuką – a Żadan znalazł sposób, by pogodzić wojenną rzeczywistość z życiem cywilnym.

Aldona Hartwińska: – Wkrótce minie rok, odkąd dołączył Pan do Gwardii Narodowej Ukrainy. W tym czasie zorganizował Pan wiele różnych wydarzeń, by pomóc swojej 13 brygadzie. Jednym z nich było spotkanie poświęcone Pana książce „Arabeski”. Proszę nam o tym opowiedzieć.

Serhij Żadan: – Choć „Arabeski” zostały opublikowane w zeszłym roku, zdecydowaliśmy się zaprezentować je ponownie. Ta książka składa się z dwunastu opowiadań, które powstały po 2022 roku. Dotyczą Charkowa i wschodniej Ukrainy w czasie inwazji, obecnie są tłumaczone na inne języki. Jestem ciekaw, jak zareagują na nie czytelnicy za granicą.

Obecnie odbywamy „Chartia Tour” [od „Chartii”, nazwy brygady, w której służy Żadan – red.]. To edukacyjna i informacyjna inicjatywa naszej brygady. Podróżujemy od miasta do miasta, spotykamy się z ich społecznościami, liderami, władzami lokalnymi, studentami i młodzieżą. Zbieramy datki. Opowiadamy o brygadzie, o jej historii, wartościach i filozofii. Wcześniej mieliśmy kilka spotkań muzycznych, a teraz postanowiliśmy zorganizować kilka czysto literackich.

Bardzo ważne jest dla nas utrzymywanie kontaktu ze wszystkimi, którzy wspierają siły zbrojne, ze wszystkimi, którzy przekazują darowizny na rzecz ukraińskiej armii, którzy wierzą w naszą „Chartię”

Jesteśmy bardzo szczęśliwi, gdy widzimy pełną salę. Wszystko, co zbieramy, przekazujemy na potrzeby naszej brygady. To małe, ale znaczące wsparcie – ważne jest, by poczuć je też emocjonalnie. To wsparcie ludzi, których bronią nasi żołnierze.

Spotkanie z Żadanem, Charków 10.03.2025. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

„Arabeski” to książka o ludziach, którzy z czasem się zmieniają. Jak Pan się zmienił jako artysta przez te trzy lata?

Od początku inwazji opublikowałem dwie książki, wcześniej wydałem zbiór wierszy „Skrypnykiwka”. Oczywiście stałem się mniej produktywny, bo jestem teraz w służbie, zmobilizowany. I chociaż nie jestem na pozycji bojowej, pracy jest dużo. Ale to jest służba, która przynosi korzyści naszej brygadzie, a dla mnie to jest teraz najważniejsze.

100 procent dochodu ze wszystkich wydarzeń, które Pan organizuje, idzie na potrzeby brygady. Na co konkretnie?

Zawsze przychodzi wielu ludzi, policzymy ich kiedyś... Myślę, że podczas tej trasy zebraliśmy już około dwóch milionów hrywien. Te pieniądze przekazujemy głównie do służby patronackiej brygady, która wspiera naszych rannych żołnierzy i ich rodziny. Pomagamy też jednak batalionowi wsparcia. Myślę, że „Chartia” jest jedną z najlepiej zaopatrzonych i zorganizowanych brygad, chociaż są pewne rzeczy, które trzeba jeszcze domknąć – coś trzeba kupić, coś przywieźć, coś naprawić. Dobrze jest więc mieć tę poduszkę finansową, na którą zbieramy.

Każdy robi jakąś zbiórkę pieniędzy, każdy zbiera datki. Bo ta wojna dotyczy teraz wszystkich. To jasne, że wszyscy jesteśmy teraz po tej samej stronie

Jak to wyglądało trzy lata temu? Jak zmienił się Pana oddział?

„Chartija” powstała jako jednostka ochotnicza, DFTG [ochotnicza formacja wspólnoty terytorialnej – red.]. Kilkudziesięciu ochotników, zarówno zawodowych wojskowych, jak cywilów, którzy wstąpili do armii, chwyciło za broń. Oczywiście ta nowo utworzona jednostka nie miała na początku nic. Zapewniliśmy jej więc wszystko: kupiliśmy buty, sprzęt, kamizelki kuloodporne, hełmy, pierwsze samochody, pierwszego drona... Od tego czasu minęły trzy lata, oddział rozrósł się do rozmiarów batalionu, a potem przekształcił się w pełnoprawną brygadę. I choć sama nazwa [„Chartia”] została wymyślona tak, by kojarzyła się z Charkowem jako miastem, w którym powstała ta jednostka, to teraz jest to już kilka tysięcy bojowników, chłopców i dziewcząt, z różnych miast. Nie tylko z Charkowa, ale także z Dniepru, Krzywego Rogu, Zaporoża, Połtawy, Sum, miast zachodniej Ukrainy, obwodów ługańskiego i donieckiego. Ale te charkowskie korzenie są dla nas bardzo ważne, a fakt, że dziś „Chartija” jest w okopach pod Charkowem i broni miasta, jest wielką motywacją do jeszcze większego jej wspierania.

Oczywiste jest, że to już zupełnie inna skala, zupełnie inne zadania, inny poziom komunikacji wewnątrz brygady – i z brygadą z zewnątrz.

Dlatego ciekawe jest to, że dowództwo, założyciele oddziału, którzy stworzyli „Chartię” jako nowy rodzaj jednostki, model nowej armii ukraińskiej, nie odchodzą od tej idei. Nadal opieramy się na standardach NATO, które polegają na ochronie żołnierza

Profesjonalnie i precyzyjnie planujemy każdą operację, dbamy o żołnierza, jego szkolenie i motywację.

Jednak czasami stajemy w obliczu wyczerpania psychicznego. Żołnierze często mówią o istnieniu dwóch równoległych rzeczywistości: tej cywilnej i tej w okopach. Często przyznają, że czują się bardziej komfortowo w okopach niż w hałaśliwych miastach Ukrainy. Czy da się to pogodzić? Czy możemy jakoś sprawić, by żołnierze poczuli się u nas komfortowo?

Rzeczywistość okopów i rzeczywistość hali targowej to naprawdę różne rzeczywistości. Nie zamierzam potępiać cywilnych kobiet, dzieci i osób starszych, które pozostają za liniami frontu, nie dołączają do sił obronnych i żyją w spokojnych miastach. Wręcz przeciwnie: uważam za bardzo ważne, by nie popadli w strach, rozpacz i niepokój, ale żyli normalnie – pamiętając, że trwa wojna, a ich krewni i przyjaciele są teraz w siłach obronnych, pamiętając o nich i ich wspierając. To zrozumiałe z psychologicznego punktu widzenia, że żołnierze, którzy opuszczają swoje pozycje, na tyłach czują się dość nieswojo.

Sierhij Żadan i dziennikarka serwisu Sestry Aldona Hartwińska. Archiwum prywatne

Ale kraj musi żyć, żyć uczciwie, zgodnie ze swym sumieniem. Sklepy, biura i usługi muszą działać, by było z czego płacić podatki i utrzymywać gospodarkę. Wojsko organizuje obozy szkoleniowe i myślę, że większość Ukraińców wie, jak mu pomóc.

Jasne jest też jednak, że to trudny moment dla żołnierzy powracających z frontu. To również trudne dla tych, którzy są na tyłach i nigdy nie byli w polu. To jest wojna – przerażająca, dramatyczna, krwawa, bardzo zła, nie ma w niej nic dobrego. I jasne jest, że już zmierzyliśmy się z tym problemem, że on będzie przed nami i będziemy musieli go rozwiązać.

Bardzo ważne jest, by nie dzielić naszego świata na świat wojny i świat na tyłach, ale zrozumieć, że kluczem do naszego możliwego zwycięstwa, możliwego sukcesu, jest tylko połączenie tych dwóch rzeczywistości – krwawej rzeczywistości wojny i rzeczywistości tyłów, gdzie ludzie są zmotywowani, świadomi, gotowi do dalszej pracy i pomagania naszej armii

Mam przyjaciela, który w cywilu pracował jako reżyser filmowy. Powiedział mi, że gdyby nie wstąpił do sił zbrojnych, straciłby głos jako artysta. Zgadza się Pan z nim?

Być może. Ja i moi przyjaciele, którzy są artystami ze świata muzyki, kiedy dowiedzieliśmy się, że ma zostać przyjęta ustawa o mobilizacji, od razu zaczęliśmy myśleć o tym, co możemy zrobić, by być jak najbardziej skuteczni i przydatni dla naszego kraju. Jesteśmy w „Chartii” od prawie roku i nigdy nie żałowałem, że do niej dołączyłem. Z drugiej strony – jak można było nie dołączyć? Jeśli jesteś mężczyzną w wieku poborowym, musisz się zmobilizować. Jeśli jesteś świadomym, uczciwym obywatelem, to jedyna słuszna droga.

20
хв

Serhij Żadan: – Jak mógłbym nie dołączyć do wojska? To jedyna słuszna droga

Aldona Hartwińska
zbrodnie rosjan ostrzelanie konwoju cywilów lipowka

Około 50 cywilów, w tym dziewięcioro dzieci, znajdowało się w samochodach podczas ostrzału. Razem z nimi były ich zwierzęta. Centrum Dokumentacji Zbrodni Rosyjskich na Ukrainie im. Rafała Lemkina przy Instytucie Pileckiego zebrało świadectwa tych, którzy byli świadkami tego horroru i przeżyli. I dziś możemy śmiało powiedzieć, że niszczenie ludności cywilnej było okrutnym czynem okupantów, a ich hasło "Nie tykamy ludności cywilnej" i zapewniony "zielony korytarz" okazały się pułapką dla cywilów.

Sestry rozmawiały z ocalałymi z Łypiwki i tymi, którzy zbierali dowody do raportu o zbrodni Rosjan. Mamy nadzieję, że pewnego dnia informacje te pomogą postawić sprawców przed wymiarem sprawiedliwości.

Iryna Dovhan, Natalia Gulak, Monika Andruszewska i Tetiana Sychevska prezentują wyniki raportu na temat rosyjskich zbrodni przeciwko ludności cywilnej Ukrainy. Zdjęcie: Instytut Pileckiego

Odprawa przed egzekucją

Iryna Dovhan, szefowa organizacji pozarządowej SEMA Ukraine, do której należą kobiety przetrzymywane w niewoli przez Rosjan, przyjechała do obwodu kijowskiego, aby zebrać zeznania kobiet, które doświadczyły przemocy.

- Pojechałam do wiosek w pobliżu Kijowa, wiedząc, że były tam kobiety zgwałcone przez okupantów - mówi Iryna Dovhan - A potem pojawiły się informacje o ostrzale podczas ewakuacji i zaczęłam zbierać zeznania od cywilów. Konwój był koszmarem: spalone samochody, wszędzie martwe ciała. I nie jest jasne, jak mogło się to przydarzyć cywilom, którym okupanci obiecali bezpieczną ewakuację i dla których ludzie byli wcześniej przygotowani. Już w trakcie zbierania informacji zdałam sobie sprawę, że była to zaplanowana akcja.

Ludzi, w tym dzieci, zaprowadzono na śmierć

Rosjanie przez 3-4 dni zbierali samochody z ukraińskimi cywilami do ewakuacji. Ludzie w samochodach - z dziećmi i zwierzętami - byli zmuszeni czekać, aż Rosjanie pozwolą im odjechać. W końcu rosyjski oficer powiedział, że ich wypuszcza. Przy wyjeździe z wioski oficer zajrzał do każdego samochodu w konwoju i powiedział: "Jedźcie nie więcej niż 20 km na godzinę, jeśli usłyszycie strzały, natychmiast się zatrzymajcie, pobocze i nadjeżdżający pas są zaminowane, możecie jechać tylko jeden za drugim". Konwój ruszył dalej i około kilkaset metrów przed ukraińskim punktem kontrolnym dotarł do obszaru, gdzie na poboczu nie było drzew. Wtedy ludzie zobaczyli kilka ukrywających się APC, które otworzyło w ich stronę ogień.

Pierwsze pojazdy w konwoju przyspieszyły i w ten sposób uciekły. Piąty samochód zapalił się i zablokował drogę tym, którzy jechali za nim. Rosjanie po kolei ostrzelali wszystkie 9 samochodów. Snajper strzelał do tych, którzy wysiadali z płonących samochodów. Kilkoro dzieci spłonęło żywcem. Niektórym udało się wyskoczyć z samochodu i uciec.

Zbieranie informacji trwało około roku, bo część świadków wyjechała za granicę, potem zaczęliśmy pracować nad raportem. A teraz mamy dość grubą książkę z zeznaniami tych, którzy byli świadkami rosyjskiej zbrodni przeciwko ludności cywilnej.

Iryna Dovhan wspomina inny przypadek, o którym dowiedziała się podczas zbierania informacji na terytoriach nieokupowanych. Rosyjski oficer przyszedł ostrzec rodzinę w okupowanej wiosce, aby ukryła swoją piękną dorosłą córkę, ponieważ planują ją zgwałcić. Nie powiedział im jednak, gdzie mogliby ukryć dziewczynę, skoro ludzie mieli zakaz opuszczania domu. Dziewczyna została zgwałcona.

Jeden z pojazdów konwoju, który został ostrzelany, ale nie spłonął. 2022. Zdjęcie: Monika Andruszewska

Jasna kobieca kurtka leżąca na poboczu drogi wśród spalonych samochodów...

- Jednym z najbardziej przerażających szczegółów tej historii była dla mnie jasna kobieca kurtka, którą zobaczyłam na poboczu drogi w pobliżu spalonych samochodów. Pomyślałam: "Gdzie jest kobieta w tej kurtce? Kupiła tę niesamowicie jasną rzecz dla radości i życia, ale teraz kurtka leży tutaj, w błocie - Iryna wspomina proces zbierania zeznań i przedstawia Tetianę Sychevską, która straciła męża i synową podczas ewakuacji i nadal nie może otrząsnąć się z szoku po tym, co wydarzyło się na jej oczach.

- Okupanci grozili, że oczyszczą terytorium, przyjdą i wszystkich rozstrzelają. Poprosiliśmy o uwolnienie. Przez kilka dni wożono nas po wsi, obiecywano "zielony korytarz" i mówiono o zasadach zachowania. Razem z sąsiadami szykowaliśmy się do wyjazdu. I tam, gdzie droga była pusta, między dwoma gołymi polami, na otwartej przestrzeni, zobaczyłam żołnierza, który wydał rozkaz strzelania... To był najgorszy dzień w moim życiu - mówi Tetiana Sychevska ze łzami w oczach.

Na jej oczach zginął jej mąż, a synowa zasłoniła swoim ciałem 7-letniego wnuka, co uratowało chłopcu życie.

- Nie wiem, jak długo trwało to piekło, ale tak długie, że wszyscy żegnaliśmy się z życiem - mówi Tetiana Sychevska. Jej wnuk przeszedł operację usunięcia odłamków. Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo za tęskni za swoją mamą, jaki ból i smutek pozostaną z nami na zawsze.

- Pomyślmy, że mama wyjechała za granicę i już nie wróci - powiedział mi kiedyś wnuk. Ale widzę, że on wszystko rozumie. Przez jakiś czas mieszkaliśmy za granicą, potem wróciliśmy do Ukrainy. I być może ta chwilowa nieobecność w domu pozwoliła nam nie zwariować. Chcę, aby przestępcy i ich rodziny poczuli to, przez co my przeszliśmy i zostali ukarani.

Odłamek wydobyty z rany świadka strzelaniny, wieś Łypiwka, 2022 r. Prywatne archiwum świadka

Nie chcieli wypuścić nas żywych

Natalia Gulak, mieszkanka wsi Makariv, i jej rodzina również byli w tym konwoju i przeżyli. Kobieta wspomina, jak Rosjanie zachowywali się w okupowanej wiosce:

- Przed wojną mieliśmy własne gospodarstwo, duże gospodarstwo domowe, a Rosjanie byli bardzo zdziwieni, kto dał nam prawo tak dobrze żyć

Kiedy mieszkaliśmy pod okupacją, mogliśmy wychodzić z domu tylko z podniesionymi rękami, ponieważ snajper stale nas obserwował. Ale musieliśmy wychodzić karmić zwierzęta, ciężarne maciory, które miały rodzić. Kiedy byli w wiosce, Rosjanie zabierali nam jajka i inną żywność, a potem zabronili mojemu mężowi wychodzić do zwierząt i sami zabili ciężarne świnie. Nie mogliśmy zostać w tym piekle, naprawdę chcieliśmy wyjechać. Ale Rosjanie nie mieli zamiaru wypuścić nas żywych.

Mąż Natalii prowadził konwój, gdy ten znalazł się pod ostrzałem. Chociaż na odprawie przed wyjazdem Rosjanie kazali mu się zatrzymać, jeśli rozpocznie się ostrzał, przyspieszył i kontynuował jazdę, co uratowało życie jemu i wielu innym osobom w konwoju. Ponieważ samochody, które się zatrzymały, zostały całkowicie zniszczone. Ludzie nie mieli gdzie uciekać - pole wokół nich było zaminowane. Synowa i syn Natalii zostali poważnie ranni, jej synowi urwało kawałek ramienia, ale przeżyli.

- Jeszcze pod okupacją mój mąż zaczął kaszleć. Kiedy wyszliśmy, zdiagnozowano u niego raka. Po kilku miesiącach zmarł - wspomina kobieta.

Sześć miesięcy po zakończeniu dokumentacji u Iryny Dovhan również zdiagnozowano raka. Przeszła leczenie i wróciła do pracy, choć podczas chemioterapii brała udział w konferencjach prasowych Instytutu. Mówi, że robi to, aby walczyć o normalną przyszłość dla swoich potomków i ukarać zbrodniarzy wojennych:

- Mam dzieci i wnuki. Mam nadzieję, że moja 25-letnia córka da mi więcej wnuków i nie chcę, żeby widziały to, co ja widziałam. Chcę, by żyły w innym świecie. Nie mam broni w rękach i nie umiem strzelać, ale po 2014 roku, kiedy zostałam zgwałcona w piwnicy przez Rosjan, mam poczucie, że mogę przekształcić swoją traumę i traumę innych ludzi w rozwój. Musimy zbierać zeznania, musimy dokumentować wszystko, aby pomóc ukarać przestępców. Więc nawet jeśli nie będziemy obecni na procesie, będziemy mieli te dowody.

20
хв

"Matka zakryła syna swoim ciałem jak tarczą". Dochodzenie w sprawie ostrzelania konwoju z cywilami przez rosyjskie wojsko w obwodzie kijowskim

Julia Ladnova

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Agresor i zaatakowany to nie są takie same ofiary wojny

Ексклюзив
20
хв

Niewola i uwolnienie: życie od nowa

Ексклюзив
20
хв

Oszustwo Rosji

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress