Po raz pierwszy na wojnę poszła w 2014 r., gdy Rosja zajęła Krym i część obwodów ługańskiego i donieckiego. Miała wtedy 23 lata. Dołączyła do ochotniczego batalionu Azow. Po trzech latach wróciła do cywilnego życia: urodziła córkę, pracowała w branży restauracyjnej, była dziennikarką i redaktorką kilku kanałów na Telegramie.
Gdy wybuchła wojna na pełną skalę, już pierwszego dnia zostawiła córkę z ojcem i udała się do bazy szpitalników. Na początku marca została wysłana jako sanitariuszka bojowa do obwodu kijowskiego, gdzie toczyły się ciężkie walki.
Teraz wszystko jest inaczej
Pracowałam do późna, poszłam spać o 3 nad ranem, zasnęłam spokojnie i nie słyszałam porannych eksplozji – Iryna wspomina ostatnią noc przed inwazją. – Ale ponieważ od dawna rozumiałam, że inwazja nastąpi, spakowałam już walizkę dla mojego dziecka i plecak.
Szkolenie medyczne przeszła w 2014 roku. Wtedy na jej decyzję o wyjeździe na front wpłynęła rozmowa z przyjacielem
Na początku pomagałam batalionowi Azow jako wolontariuszka. Dużo rozmawiałam z Mykołą Berezowem, nieżyjącym już mężem Tetiany Czornowoł [ukraińska dziennikarka, aktywistka Euromajdanu i posłanka – red.]. Kiedyś powiedział do mnie: „Dlaczego tam siedzisz? Chodź do nas”. Następnego dnia, był sierpień, kupiłam bilet do Melitopola, a stamtąd pojechałam do wsi Urzuf w obwodzie donieckim. Byłam w drodze, gdy Mykoła zmarł...
W batalionie zostałam przydzielona do logistyki, potem pracowałam w służbie prasowej. Byłam w Azowie przez rok, później zaczęłam jeździć na front w ramach współpracy cywilno-wojskowej z różnymi brygadami. Ukończyłam kurs medycyny taktycznej. Dużo widziałam, wiele razy byłam pod ostrzałem, chociaż nie przebywałam na linii frontu przez cały czas na linii frontu – przychodziłam i wracałam. Teraz wszystko jest inaczej. Jestem na wojnie od ponad dwóch lat.
Gdy widzisz zbrodnie, chcesz iść na front
Zarówno w 2014, jak w 2022 roku decyzja o wyruszeniu na wojnę wydawała mi się oczywista.
Jestem sierotą, więc gdyby coś mi się stało 10 lat temu, nikt by po mnie nie zapłakał. Chciałam chronić tych, którzy mieli rodziny, by najbliżsi ich nie stracili.
A potem sama zostałam matką. W 2022 roku poszłam na wojnę, bo nie chcę, by moja córka musiała walczyć. To my musimy tę wojnę zakończyć, a nie nasze dzieci
Motywacja do bycia na froncie rośnie tylko wtedy, gdy widzisz konsekwencje obecności okupantów na naszych terytoriach – na przykład zgwałcone dzieci w wieku mojej córki. Nie byłam w Buczy, ale wiele widziałam w Jabłoniwce, w dzielnicy Fastiw, gdzie przyjechaliśmy po deokupacji.
Pamiętam konwój ewakuacyjny w rejonie makarowskim, obwód kijowski. Nie wiem, kto poradził jadącym w nim ludziom, by obwiązali samochody białymi szmatami i napisali na nich „Dzieci”. Tego się nie robiło, bo właśnie takie samochody stawały się celem okupantów. W konwoju jechały też samochody z czerwonymi krzyżami. Okupanci go ostrzelali. Pobiegliśmy na pomoc. W jednym mikrobusie były ranne dzieci i dorośli, pełno krwi... Te obrazy wciąż stoją mi przed oczami.
Nie bać się zamykać oczu żołnierzom
Później, w sektorze chersońskim, Iryna była częścią grupy współpracy cywilno-wojskowej (CMC). Zajmowała się ciałami poległych żołnierzy.
Chłopaki zabierali ciała z pola bitwy, moim zadaniem było wyjmowanie ich z ciężarówek-chłodni i badanie. Proces jest, delikatnie mówiąc, nieprzyjemny: wyjmujesz ciało z worka, szukasz blizn i tatuaży. Jedna dziewczyna, również sanitariuszka, nauczyła mnie nie bać się zamykać żołnierzom oczy.
Często wśród martwych odnajdujesz swoich towarzyszy. Najgorzej było w sektorze Bachmut, gdzie zginęło wielu moich przyjaciół. Nierzadko byłam jedną z pierwszych, którzy dowiadywali się o ich śmierci. I nie miałam prawa nikomu o tym mówić, dopóki nie zostały oficjalnie poinformowane ich rodziny.
Zdarza się, że badasz ciało, a w kieszeni zmarłego dzwoni telefon. To ktoś z jego rodziny. Martwi się, ma nadzieję, a ja nie mogę odebrać tego telefonu
Możesz odbierać takie telefony tylko wtedy, gdy to „pięćsetka” – ciało niezidentyfikowanej osoby. W takim przypadku telefon może pomóc. Ale nawet jeśli odbiorę, nie mam prawo powiedzieć, że ten człowiek nie żyje. Muszę skłamać, że właśnie znaleźliśmy telefon.
Gdy słyszę: "Nie możesz uratować wszystkich"…
Większość personelu CMC to kobiety. Mało który mężczyzna jest w stanie wytrzymać takie obciążenie emocjonalne. Ale to dopada nas później. Starasz się, jak możesz, ale w pewnym momencie po prostu wariujesz.
Mam koszmary. Ludzie, którym nie mogłam pomóc. Chłopak, za którym bardzo prosiłam, żeby nie wysyłali go na misję tamtego dnia – ale wysłali i zginął
Albo żołnierz, który zgubił się na polu bitwy, a potem, ranny, przypadkowo wczołgał się na okupowane terytorium. Miał radio. Powiedział, że jest ranny i leży na drodze. Znaleźliśmy go z pomocą drona, ale każdy centymetr terenu był zajęty przez okupantów. Nie mogliśmy się tam dostać. Przez trzy dni wykrwawiał się na śmierć, prosząc nas o ratunek...
Wszyscy mówią, że nie powinnam się obwiniać. Ale gdy ktoś mi mówi: „Nie możesz uratować wszystkich”, wpadam w szał. Bardzo trudno sobie z tym poradzić.
Pierwszy atak paniki miałam w 2016 roku w Kijowie. Poszłam wtedy do szpitala, pomogło. Ale teraz, kiedy cały czas jestem na wojnie, trudno mi znaleźć psychiatrę z odpowiednim doświadczeniem. To, co nam oferują wolontariusze, nie zawsze jest skuteczne. A czasami wydaje się, że znalazłaś terapeutę, tyle że nie masz ani możliwości, ani siły, by się z nim skontaktować.
Wojna bardzo mnie zmieniła
Na froncie jest ciężko, lecz w domu wcale nie jest łatwiej. Mój ostatni urlop był bardzo trudny – miałam ciągłe ataki paniki, z których jeden zakończył się kryzysem nadciśnieniowym. Byłam wtedy w domu we Lwowie. Wychodzisz na zewnątrz i jest za dużo światła. Tak dużo, że bolą cię oczy. Hałas przyprawia mnie o zawroty głowy i mdłości. A ludzie...
Rozumiem, że nie każdy musi walczyć, ale dziwnie jest widzieć tylu młodych, silnych mężczyzn bawiących się, cieszących się życiem, jakby nie było wojny. A niektórzy patrzą na mnie wojskowym mundurze z nieskrywaną pogardą...
Wojna zdecydowanie mnie zmieniła. Stałam się bardziej agresywna i nietolerancyjna. Szybko wpadam w złość. Czasami myślę, że to nie ja, bo tak naprawdę taka nie jestem...
Przed wojną na pełną skalę nie wiedziałam, że oczy dorosłego człowieka mogą zmieniać kolor. Do 24 lutego moje były jasnobrązowe, a teraz są czarne. Bałam się. Nawet nie śmierci, ale fizycznego bólu. Widziałam zbyt wiele ciężkich obrażeń, zbyt wiele bólu innych. Teraz się boję, że to samo może przydarzyć się mnie.
Dzwonię do córki nawet z okopów
Mimo wszystko Iryna Kovalenko pozostaje na froncie. Robi to dla swojej córki.
Bohdana i ja jesteśmy w kontakcie wideo każdego dnia – Iryna się uśmiecha. – Dzwonię do niej nawet z okopów. Ma pięć lat. Wie, że jesteśmy na wojnie, że ludzie, którzy umierają, są zakopywani w ziemi, ale ich dusze idą do nieba.
Tych na linii frontu nazywa „Ukrainą”. Mówi swoim przyjaciołom: „Moja mama to Ukraina, ona nas chroni”.
Pamiętam, jak kiedyś stałyśmy razem na przystanku tramwajowym i zobaczyłyśmy mężczyznę z protezą nogi. Bohdana powiedziała głośno: „Mamo, zobacz, Ukraina stoi!”. Uśmiechnął się
Córka dała mi jednorożca i kucyka na łańcuszku, nigdy ich nie zdejmuję. Starałam się robić wszystko, by nie kojarzyła „mamy w pracy” z „mamą w niebezpieczeństwie”. Ale ostatnio poprosiła mnie, żebym nie umierała przed jej urodzinami, na które obiecałam przyjechać. „To znaczy, że po twoich urodzinach już mogę?” – zapytałam żartem. Ale ona rozumie znacznie więcej, niż myślałam.
Im jest mi gorzej, tym jaśniejszy mam makijaż
Iryna nie zgadza się z powszechnym przekonaniem, że na wojnie człowiek nie ma płci i jest po prostu „jednostką bojową”.
Nie lubię feminizmu, jeśli graniczy z szaleństwem. Jestem kobietą i oczywiście różnię się od mężczyzn. Zazwyczaj sama noszę swój plecak medyczny. Ale kiedy zostaliśmy namierzeni przez wrogie drony kamikadze i biegliśmy środkiem otwartego pola, chłopaki zobaczyli, że brakuje mi tchu i zabrali mi plecak, a ja byłam im bardzo wdzięczna.
Potrafię rozpalić w piecu szybciej niż chłopaki. Ale nie będę rąbać drewna ani naprawiać samochodu – od tego są mężczyźni.
Mogę umyć się w balii i ubrać w dwie minuty, ale kiedy mam okazję, jadę do miasta w pobliżu frontu, by zrobić sobie paznokcie. Nawet gdy miałam zapalenie płuc, nie zapomniałam o czerwonej szmince. Nawet w piwnicy mogę sobie zrobić maseczkę na twarz. To mnie uspokaja, to rodzaj medytacji.
Nie mam problemów w relacjach z większością moich kolegów żołnierzy, ale wszystko może się zdarzyć. Spotkałam się z seksizmem. Dzieje się tak, gdy dostajesz stopień i słyszysz komentarz od mężczyzny: „Och, sama się o to prosiłaś”. Nie musisz się długo zastanawiać, by zrozumieć, co miał na myśli.
Spotkałam się też z molestowaniem. Są mężczyźni, którzy nie rozumieją słowa „nie”. Zazwyczaj to żonaci wujkowie, którzy nagle uznają, że kochają cię na zabój. Celowo zaczynają stwarzać ci problemy, które później sami rozwiązują, pokazując, jakimi są bohaterami. Byłam nękana przez dowódcę innego batalionu. Kiedyś niespodziewanie przyszedł do mojego namiotu, bo chciał „razem popatrzeć na gwiazdy”. Były też inne przypadki... Teraz jestem w brygadzie, gdzie na szczęście nie ma takich rzeczy.
Żeby nie odwracać wzroku
Mój mąż też jest na wojnie. Służy w innym batalionie. To trudne, gdy jedno z partnerów jest na wojnie, ale gdy walczą oboje, jest jeszcze trudniej. Siedzisz w piwnicy pod ostrzałem, on jest cztery godziny drogi stąd, na innej pozycji. A potem traci połączenie...
Wydaje się, że jesteś blisko, ale nie możesz do niego pójść. I wiesz z grubsza, co dzieje się na pozycjach, na których on jest. Czasami myślę, że lepiej nie wiedzieć. Wielu walczących mężów nie przekazuje swym żonom żadnych szczegółów z pierwszej linii frontu. Byłoby lepiej, gdybym ja też nie znała tych szczegółów.
Kiedy ludzie pytają, co pomaga mi wytrwać, nie wiem, co powiedzieć. Wiem tylko, że trwam na wojnie wbrew wszelkim przeciwnościom. Często wspominam mojego mądrego dziadka, który mnie wychował. Nauczył mnie nie kłamać. Pamiętam, jak kiedyś, w dzieciństwie, obiecałam psu kiełbasę, ale mu jej nie dałam, bo zapomniałam.
Dziadek wytłumaczył mi, że tak nie można: jeśli coś obiecujesz, musisz dotrzymać słowa. Powiedział, że tylko wtedy będę w stanie spojrzeć na siebie w lustrze bez odwracania wzroku. Teraz mogę spojrzeć na siebie w lustrze. Nie z szacunkiem... ale nie wzroku nie odwracam.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!