Andrei Pilszczikow, lepiej znany pod pseudonimem „Jus”, latał na myśliwcu MiG-29, służył jako część 40. Brygady Lotnictwa Taktycznego. Miał ponad 100 lotów bojowych. Starał się rozwijać ukraińskie lotnictwo wojskowe. Aktywnie przemawiał w zachodnich mediach i lobbował za dostarczaniem Ukrainie nowoczesnych myśliwców F-16. 25 sierpnia 2023 r. Podczas kolizji samolotów szkoleniowych i bojowych L-39 Andriy wraz z dwoma innymi kolegami zginęli. Matka słynnej pilotki Lilii Averyanovej w wywiadzie dla Sestry opowiedziała, jaki był jej syn, jak bronił ukraińskiego nieba i przekonała amerykańskich kongresmenów, że Ukraina potrzebuje F-16.
Natalia Żukowska: Pani Lillie, F-16 jest już na Ukrainie. I byłeś w stanie spełnić jedno z marzeń swojego syna - siedząc w kabinie myśliwca. Jakie były twoje myśli i uczucia w tym momencie?
Lilia Aweryanova:Wrażenia były niesamowite, ponieważ w końcu udało mi się dotknąć tego wielkiego walczącego ptaka. Zakładając kask i maskę, zdałem sobie sprawę, jak trudno jest zwykłemu człowiekowi tak dużo oddychać. Musisz być bardzo wyszkolony. Wewnątrz samolotu obliczany jest każdy złom objętości. Sami faceci mówią, że kiedy siedzisz w F-16, to tak, jakbyś stał się jednym z samolotami. I oczywiście było wrażenie, że jedno z moich marzeń Andrzeja w końcu się spełniło, a to dodaje siły. I chociaż nie ma tylu tych samolotów, ile byśmy chcieli, nie ma to znaczenia.
Najważniejsze nie jest ilość, ale jakość. To już punkt zwrotny w rozwoju naszego lotnictwa. Ponieważ mamy broń NATO i wyszkolonych pilotów. Nie każdy kraj to daje. Szczególnie w środku wojny
Od śmierci Andrija minął nieco ponad rok. Co wydarzyło się tamtego dnia? Jakie są ustalenia śledztwa?
25 sierpnia 2023 r. w obwodzie żytomierskim oni lecieli parami na samolotach szkoleniowych L-39. Wykonywali zakręt. Między samolotami powinna być pewna odległość, ale z jakiegoś powodu nie została ona zachowana. Piloci stracili kontakt wzrokowy ze sobą. Kiedy oba samoloty rozpoczęły manewr skrętu, pojawiły się jakieś problemy. Samolot Andrija pilotował doświadczony oficer, mój syn siedział na tylnym fotelu jako kontroler. Wszystko działo się bardzo szybko, od startu do katastrofy minęło zaledwie dziewięć sekund.
Śledztwo wciąż trwa. Nie wiem, czy kiedykolwiek mi powiedzą, co się naprawdę stało. Byłam na miejscu katastrofy. To był cud, że samoloty nie uderzyły w domy – przeleciały nad szkołą i stadionem szkolnym, na którym były dzieci. Myślę, że oni starali się wyrównać lot i znaleźć miejsce do lądowania, a przynajmniej nie narazić innych ludzi. Postępowali zgodnie z instrukcjami i wyskoczyli, ale nie byli na wystarczająco dużej wysokości, by spadochrony zdążyły się otworzyć.
Powiedziano mi, Andrij jeszcze przez jakiś czas żył, lecz jego obrażenia były zbyt poważne. Jego dwaj koledzy zmarli natychmiast po uderzeniu w ziemię
Kiedy Andrij zainteresował się lotnictwem?
Od dzieciństwa zbierał różne modele samolotów i dużo czytał. Miał też przykład w rodzinie: jego kuzyn był nawigatorem – pilotem w fabryce samolotów. Latał samolotem transportowym na wszystkich kontynentach i opowiadał Andrijowi wiele ciekawych historii. Syn chciał być taki jak on. Wiele osób przepowiadało mu przyszłość słynnego konstruktora samolotów. Miał predyspozycje do nauk technicznych, interesowało go wszystko, co miało związek z lotnictwem.
Jak został pilotem wojskowym?
Po ukończeniu szkoły wstąpił na Narodowy Uniwersytet Lotniczy „ChAI”, by studiować na kierunku „obsługa statków powietrznych”. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, dlaczego to zrobił. Uczył się, ale nie zaliczył pierwszego roku, ponieważ miał mniej niż 18 lat – a to jest wiek, w którym można wykonać laserową korekcję wzroku. Andrij był krótkowidzem i z taką diagnozą na pewno nie przeszedłby badań lekarskich w instytucji wojskowej. Więc po prostu się uczył i nie mówił o swoich planach.
Z czasem zauważyłam jednak, że traci zainteresowanie nauką. Zapytałam go: „Czego chcesz?”. „Mamo, nie rozumiesz? Chcę zostać pilotem wojskowym” – odpowiedział. „To dlaczego nic nie powiedziałeś? No to zróbmy coś” – odrzekłam.
Jakoś znaleźliśmy pieniądze na tę laserową korekcję. To było w maju 2011 r.
Jako matka zniechęcała go Pani do tego, czy wspierała?
W tamtym czasie nigdy nie myślałam o zniechęcaniu go. Przecież to by nic nie dało, po prostu straciłabym z nim kontakt. Nie torowałam mu drogi, ale też nie przeszkadzałam. Nie zniechęcałam go, lecz wspierałam. Przeszedł selekcję na pilota wojskowego. Nigdy nie chciał być pilotem cywilnym. Powiedział: „Mamo, spróbowałem. Wsiadłem do AN-26 i trochę polatałem. Nie mogę znieść tej niskiej prędkości, to jak powietrzny autobus. Nie dla mnie”. Przyzwyczaił się do latania szybkimi samolotami, od samego początku studiów przygotowywał się do bycia wojownikiem. Podczas treningów na symulatorze lotu wymyślał różne misje bojowe.
Nawet wtedy wyobrażał sobie, że wykonuje jakieś ważne zadanie. Przeszedł długą drogę do prawdziwej, nowoczesnej walki lotniczej
Opowiadał o swoim pierwszym locie?
Pierwszy samodzielny lot odbył lekkim samolotem jako kadet na drugim roku. W 2014 roku, kiedy wybuchła wojna, był na trzecim roku i latał już w niebezpiecznym rejonie, w pobliżu linii frontu. Kadeci nie brali udziału w ATO [operacji antyterrorystycznej, prowadzonej przez ukraińskie wojsko przeciw wspieranym przez Rosję separatystom z obwodów donieckiego i ługańskiego w latach 2013-2014 – red.], ale ich lotnisko znajdowało się w Czuhujewie w obwodzie charkowskim. Obszar ich lotów został zmniejszony, ale nadal znajdował się bardzo blisko strefy ATO i granicy z Rosją.
Dlaczego przeszedł na emeryturę rok przed wybuchem wojny na pełną skalę?
Kiedy ukończył uniwersytet, obowiązkowe było podpisanie pierwszego kontraktu na pięć lat. Większość ludzi odchodziła po tym okresie, więc zaczęła się rotacja pracowników. Wielka dziura w kadrach została wypełniona przez tych, którzy pozostali. Dlatego mieli nawet po sześć nocnych zmian w miesiącu. Zdarzały się miesiące, w których Andrij był na służbie nawet 20 razy. Oznacza to, że niemal nie odpoczywał – nocna służba płynnie przechodziła w dzienną. Z drugiej strony starsi oficerowie prawie nigdy na służbie nie bywali. A pensje pilotów były śmieszne. Miesięcznie zarabiali 23-25 tysięcy hrywien [obecnie w przeliczeniu na złotówki to ok. 2300-2500 zł – red.], podczas gdy piloci pogotowia ratunkowego mieli 50 tysięcy hrywien.
Na dodatek jeśli coś się stało, winą obarczano zmarłego pilota, więc jego rodzina pozostawała bez ochrony socjalnej. Na utrzymanie rodzin zmarłych zrzucali się ich koledzy piloci
Zamiast stworzyć takie warunki, by ludzie nie chcieli odchodzić, kierownictwo wojska po prostu przedłużyło im kontrakty do 10 lat. Andrij stanął wobec wyboru: podpisać kontrakt albo przejść do służby cywilnej. On i jego koledzy nie byli zadowoleni z warunków kontraktu, nikt też nie wziął pod uwagę ich życzeń i uwag. Dowództwu łatwiej było zwolnić wyszkolonych pilotów, na których państwo wydało dziesiątki milionów, i na ich miejsce zatrudnić nowych, słabiej przeszkolonych. Andrij i co najmniej czterech jego kolegów zrezygnowali i wrócili do cywila.
Jak wspomina Pani 24 lutego 2022? I jak Andrij wrócił do służby?
Ciągle powtarzał, że będzie wielka wojna... Byłam wtedy w domu, w Charkowie. Rankiem 24 lutego zadzwonił i kazał mi szybko opuścić miasto. Razem z sąsiadami wyjechaliśmy do zachodniej Ukrainy. Od pierwszych minut inwazji Andrij organizował obronę naziemną swojego lotniska w Wasylkowie. Niektóre samoloty wzbiły się w powietrze już o 3 nad ranem. Wojsko wiedziało, że polecą rakiety, lecz nie wszystkie maszyny były w stanie wystartować. Niektóre przechodziły naprawy.
Zadaniem naszych było uniemożliwienie lądowania rosyjskim spadochroniarzom. Wasylków, podobnie jak Hostomel, jest strategicznie ważnym lotniskiem. Rosjanie nawet go nie zbombardowali, bo chcieli je zdobyć i korzystać potem z pasa startowego. Ale chłopaki im na to nie pozwolili, wielokrotnie wyłapywali tam sabotażystów.
Jako że Andrij był wtedy cywilem, potrzebował trochę czasu, by odświeżyć swoje umiejętności. W marcu 2022 r. wysłali go w tym celu do zachodniej Ukrainy.
Wszystkie ćwiczenia wymagane do odnowienia zezwoleń na różne rodzaje lotów zaliczył w zaledwie jeden dzień. 7 marca wrócił do służby
Z czym musieli się wtedy mierzyć ukraińscy piloci?
Andrij mówił mi, że na początku Rosjanie zachowywali się głupio, bo nie spodziewali się żadnego oporu. A nasi piloci to wykorzystywali. W końcu jednak Rosjanie zdali sobie sprawę, z kim mają do czynienia. No i mieli radary, które widziały nasze samoloty z dużej odległości – ukraińskie samoloty widziały ich z trzykrotnie krótszego dystansu. To dawało Rosjanom przewagę w bitwach powietrznych. Podobnie zresztą było w przypadku ataków rakietowych: oni mieli pociski o większym zasięgu, które na dodatek same naprowadzały się na cele. A my mieliśmy stare rakiety, które musieli naprowadzać piloci.
Ukraiński pilot musiał polecieć w kierunku celu, rakiety, którą miał zestrzelić swoją rakietą – i wtedy sam stawał się celem. To były takie misje kamikadze
Jednak chłopaki, mając informacje od wywiadu i obrony powietrznej, wiedzieli, gdzie lecieć. Jeśli pocisk został już wystrzelony w jego kierunku, pilot musiał zmienić tor lotu za pomocą karkołomnego manewru i uniknąć trafienia. Konieczne było szybkie podejmowanie niestandardowych decyzji, a nikt wcześniej naszych pilotów tego nie uczył. Okazało się, że podręczniki, na których ich uczono, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością; nadawały się na śmietnik. Odpowiednią wiedzę i doświadczenie nasi piloci zdobyli dopiero podczas wojny.
Czy Andrij dzielił się szczegółami swoich misji? A może je ukrywał, by Pani nie martwić?
Wiem, że kiedyś musiał lądować niesprawnym samolotem – był uszkodzony przez odłamki i nie miał wystarczającej ilości paliwa. Różnie bywało, ale więcej o jego misjach bojowych dowiadywałam się z wywiadów, których udzielał – przesyłał mi potem linki do obejrzenia. Starałam się czytać „między wierszami” tego, co opowiadał, zrozumieć coś na podstawie zdjęć. Ale i tak najwięcej dowiedziałam się od jego przyjaciół. Później...
W tamtym czasie ludzie podnosili się wzajemnie na duchu opowieściami o „Duchu Kijowa” – anonimowym bohaterskim ukraińskim pilocie, postrachu Rosjan. Czy Andrij kiedykolwiek o nim mówił? Kim był ten „Duch”?
Tym mianem można by określić wielu pilotów, którzy w tym czasie latali nad Kijowem i regionem. Pewnego dnia wśród pilotów pojawiła się taka myśl: „Wszyscy mówią, że nie mamy lotnictwa. Więc jeśli latamy, to kim jesteśmy? Musimy być duchami”.
Tak narodziła się legenda o „Duchu Kijowa”. Sami nasi piloci zaczęli pisać: „Duch zrobił to”, „Duch zrobił tamto”
Celowo podsycali tę legendę coraz to nowymi zdjęciami i wiadomościami. W rzeczywistości mieli na swoim koncie wiele bohaterskich misji. W końcu ich 40 brygada została oficjalnie nazywana „Duchem Kijowa”.
Andrij zrobił też sporo, by Ukraina jak najszybciej otrzymała samoloty F-16. Pojechał nawet do USA, by spotykać się z kongresmenami. Co im mówił?
Przed inwazją pracował dla państwowego koncernu Ukrspetsexport. Wrócił do walki na ochotnika, mając już doświadczenie w zawieraniu kontraktów na sprzedaż broni. Do USA jeździł nie tylko jako pilot, lecz także jako specjalista z ministerstwa obrony. Potrafił rozmawiać i o kontraktach, i o bitwach. Amerykanie słuchali go z uwagą. Przekonał ich swoją otwartością i prawdą o tym, jak naprawdę walczą Ukraińcy. On i jego kolega Ołeksij „Moonfish” Mes spotkali się z kilkoma kongresmenami i senatorami, którzy byli emerytowanymi pilotami i rozumieli, o czym mowa. Byli tak zainteresowani wszelkimi szczegółami dotyczącymi wojny w Ukrainie, że rozmowy z naszymi chłopakami trwały godzinami.
Amerykanie nie mogli pojąć, jak nasi chłopcy mogą walczyć na tym starym, kiepsko uzbrojonym sprzęcie. Nie rozumieli, jak w ogóle udało im się przetrwać. Dlatego patrzyli na nich jak na wielkich bohaterów – młodych, przystojnych, wykształconych.
Amerykanie przyznawali, że w Iraku ich piloci mieli dużą liczbę godzin lotów bojowych i wiele misji. Ale żaden z nich nie miał do czynienia z tak ekstremalnymi warunkami i zadaniami
Głównym celem wyjazdu do USA było poinformowanie amerykańskich polityków i opinii publicznej o przebiegu wojny w Ukrainie. Jednak Andrij wyszedł daleko poza to zadanie. Udawało mu się przekierowywać te rozmowy na praktyczne rozwiązania dotyczące dostarczenia Ukrainie nowoczesnych samolotów.
Nie chodziło jednak tylko o samoloty. Nasi chłopcy poprosili też o obronę przeciwlotniczą dla Ukrainy. Jesienią 2022 roku zaczęliśmy ją otrzymywać – i przetrwaliśmy zimę. Ponadto to właśnie podczas ich wizyty przyjęto ustawę wspierającą ukraińskich pilotów, napisaną zresztą w jeden wieczór. O ile pamiętam, było to 17 czerwca 2022 roku. Opisuje ona wszystkie etapy naszej współpracy, aż do przeznaczenia 100 milionów dolarów na szkolenie pilotów. Widziała pani choćby jedną oficjalną delegację państwową, która w ciągu wieczoru wykonałaby tak gigantyczne zadanie? A oni to zrobili.
Skąd wziął się znak wywoławczy „Dżus”?
Amerykanie go Andrijowi w 2019 roku, kiedy wraz z Ołeksijem Mesem i kilkoma innymi pilotami poleciał do Kalifornii z wizytą roboczą. Podczas tej podróży Andrij chciał poddać się specjalnemu rytuałowi amerykańskich pilotów zwanym „naming” – nadawaniu znaku wywoławczego. Na taki znak trzeba sobie zasłużyć. Amerykańscy piloci pielęgnują opowieści o ptakach i pisklętach, więc ostatecznym testem dla kogoś, kto ma otrzymać znak wywoławczy, jest zjedzenie surowego jajka ze skorupką – podczas gdy inni piloci robią wszystko, aby uniemożliwić mu zaliczenie tego testu. Andrij zrobił to z uśmiechem. Po wszystkim Amerykanie na osobności rozmawiali o nawykach, cechach charakteru i zachowaniu Andrija – by znaleźć coś charakterystycznego, co pozwalałoby nadać mu adekwatny znak wywoławczy. I przypomnieli sobie, że kiedy chodzili do baru, Andrij zamawiał tylko sok. Nic więcej. Dlatego nazwali go „Sok” – „Dżus”.
Ciekawe jest to, że nawet w życiu codziennym piloci nie zwracają się do siebie po imieniu; używają tylko znaku wywoławczego. Jeśli nie wiesz, kto jaki jest, nie będziesz wiedzieć, o kim mowa
Jaki był Andrij?
Aktywny i postępowy, trochę buntowniczy, ale bardzo konstruktywny. Bardzo chciał zmian w naszym lotnictwie. Wiele razy grożono mu nawet, że jeśli będzie za dużo mówił, nie pozwolą mu latać. Oczywiście słuchał, ale potem i tak robił swoje. Któregoś dnia powiedział do mnie: „Mamo, a co oni mi zrobią? Wyrzucą mnie? To kto będzie latał?”. W takich sytuacjach piloci mają proste pytanie: „Wsiądziesz do samolotu zamiast mnie? Nie? To siedź cicho”. Rozumiał, że on i jego koledzy mają na całą resztą dużą przewagę: są pilotami bojowymi.
Miał jakieś przesądy czy rytuały związane z lataniem?
Piloci mają całą listę przesądów, która pochodzi jeszcze z dawnych czasów. Na przykład podczas pierwszego lotu samolotem nowego typu pilot zakłada białą koszulkę. W USA, gdy pilot przechodzi na emeryturę, polewają jego samolot wodą z wozów strażackich, a jego samego – szampanem. My mamy własne tradycje. Po pierwszym locie koledzy wyciągają pilota z kokpitu, biorą go na ręce i podrzucają nim trzy razy. Następnie sumują cyfry numeru na ogonie samolotu, podnoszą pilota i stukają w kadłub jego piętą tyle razy, ile wynosi suma tych cyfr. Na koniec rozdają czekoladki i papierosy osobom, które obsługiwały lot.
Inną tradycją jest przejechanie po pierwszym locie paczki papierosów przednim kołem samolotu, a potem zapisanie na niej daty lotu, typu samolotu i znaku wywoławczego pilota. Mam trzy takie paczki Andrija.
Istnieje również przesąd zakazujący robienia zdjęć i filmów przed startem; można tylko po wylądowaniu.
Nie możesz też zrywać kwiatów na lotnisku – mówią, że to oczy poległych pilotów
Poza tym wszyscy piloci wiedzą, że przed lotem trzeba pogłaskać samolot, mówią do niego, jak do żywej istoty. Kiedy wsiadałam do nowego F-16, też przestrzegałam specjalnej tradycji: potarłam butami o szczotkę, która jest przymocowana do pierwszego stopnia. Oznacza to szacunek dla samolotu. Nawet jeśli masz czyste buty, musisz to zrobić.
Jesienią 2023 roku powstała petycja o nadanie Pani synowi honorowego tytułu Bohatera Ukrainy. Podpisy zostałym już zebrane. Co się z nią teraz dzieje?
Jest rozpatrywana. Ale same petycje niczego nie rozwiązują. To wojsko musi ubiegać się o tytuł Bohatera Ukrainy dla żołnierza. O ile wiem, Dowództwo Sił Powietrznych podpisało już tę petycję. Decyzja należy do komitetu przyznającego odznaczenie. Potem, jak mi się wydaje, trafi do prezydenta. Nie wiem jednak, kiedy nominacja zostanie podpisana. Tak czy inaczej nie byłoby to możliwe, gdybym milczała – i gdyby społeczeństwo milczało. Andrij został uznany za Bohatera Ukrainy przez naród ukraiński, który wie, że walczył jak bohater. A co więcej – że zrobił dla Ukrainy wiele rzeczy, które powinni zrobić inni ludzie.
To Andrij rozpoczął rewolucję w ukraińskim lotnictwie. Nawet jego koledzy wątpili, że Ukraina dostanie F-16
Zmuszał kolegów do nauki angielskiego i organizował szkolenia, by mogli opanować nowe samoloty. A kiedy rozpoczął się program szkolenia ukraińskich pilotów, chłopaki przyznali: „Nie bez powodu ‘Dżus’ nas tak ganiał”. A dziś, mówiąc o ukraińskim lotnictwie, zagraniczni ambasadorowie i holenderski minister obrony wspominają „Dżusa” jako tego, od którego zaczęły się reformy w ukraińskim lotnictwie.
Co daje Pani siłę?
Muszę zobaczyć realizację tego, o co zabiegał Andrij. Nie mogę pozwolić, by to, co zrobił, poszło na marne. Muszę też dawać przykład innym matkom. Żeby nie siedziały gdzieś po kątach, ale opowiadały o swoich bohaterskich dzieciach – tak jak ja o swoim.
Gdyby mogła Pani zwrócić się do światowych przywódców, co by im Pani powiedziała?
Powiedziałabym im, żeby skupili się na naszej prawdziwej, młodej elicie wojskowej. Że nie powinni zbytnio polegać na starych dowódcach, bo oni nie nadążają za współczesnymi realiami i nie są skłonni do konstruktywnych zmian. I oczywiście nie możemy pozwolić, aby to, co zrobili nasi młodzi, bohaterscy chłopcy, zniknęło. Bo oni dokonali prawdziwego przełomu w ukraińskim lotnictwie.
Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!