Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Ukraińsko-polski legion na MiGach-29: śmiały pomysł, który warto rozważyć
Dzisiejsze problemy należy rozwiązywać, znajdując rozwiązania, które zapewnią fundament polsko-ukraińskich relacji na dekady. Utworzenie wspólnej jednostki lotnictwa bojowego mogłoby być interesującym precedensem dla NATO, nie wspominając już o wzajemnym zaspokajaniu potrzeb Ukrainy i Polski w zakresie obrony powietrznej
Abstrahując od wszystkich napięć między naszymi krajami, trzeba przyznać, Ukraina desperacko potrzebuje pomocy Polski w odparciu inwazji Kremla. Pozostaje jednak pytanie, jak najlepiej sformułować prośbę o pomoc dla ukraińskiego wojska, by zamiast prowadzić dyskusje, można było popchnąć sprawy naprzód.
Istotna stała się na przykład kwestia przekazania Siłom Zbrojnym Ukrainy samolotów MiG-29, które wciąż znajdują się w posiadaniu polskich sił powietrznych. Nasi obrońcy potrzebują tych myśliwców „na wczoraj”, ale Polska jest gotowa dać je w najlepszym razie „pojutrze” – i ma argumenty. W rezultacie sprawa utknęła w martwym punkcie.
Jestem jednak przekonany, że jeśli przeanalizujemy tę kwestię bardziej szczegółowo i zdefiniujemy motywy i interesy obu siostrzanych krajów, będziemy w stanie szybciej znaleźć najlepsze rozwiązanie.
Dlaczego Ukraina potrzebuje polskich myśliwców MiG-29?
Jeśli założymy, że odpowiedź na to pytanie jest oczywista, spowolni to tylko komunikację ze stroną polską na wszystkich poziomach w sprawie przekazywania samolotów. Porozmawiajmy więc bardziej szczegółowo. Zwłaszcza że obraz jest bardziej skomplikowany niż stwierdzenie: „To samoloty byłego Układu Warszawskiego, dla których mamy pilotów i infrastrukturę”.
Zacznijmy od tego, że choć Ukraina dostaje już F-16 i ma perspektywy otrzymania innych zachodnich samolotów bojowych, wydaje się, że maszyny z czasów radzieckich będą musiały być używane aż do całkowitego wyczerpania ich użyteczności. W ciągu najbliższych pięciu lat nasz kraj powinien otrzymać do 90 sztuk F-16, podczas gdy potrzebuje ich 128.
To oznacza, że niedobór nowoczesnych samolotów będzie musiał zostać uzupełniony przez samoloty poradzieckie, które są jeszcze do dyspozycji
Co więcej, istnieją powody, by sądzić, że nawet strategiczne plany Stanów Zjednoczonych i innych partnerów w zakresie długoterminowego wsparcia obronnego dla Ukrainy zawierają klauzulę, w myśl której nasi lotnicy będą musieli używać radzieckich MiGów i Suchojów jeszcze przez długi czas.
Powodem, by tak mniemać, jest wypowiedź Lloyda Austina podczas cyklicznego spotkania w formacie Ramstein we wrześniu 2024 r. Szef Pentagonu powiedział wtedy, że Ukraina wraz ze Stanami Zjednoczonymi i niektórymi europejskimi firmami pracuje nad zamiennikiem pocisków powietrze-powietrze R-27, używanych przez MiGi-29 i Su-27 (i że mówi się też o pracach nad zamiennikiem rakietowych systemów S-300). Gdyby zakładano, że koniec historii radzieckich samolotów w ukraińskim lotnictwie jest bliski, Austin nie wspominałby o zamiennikach R-27.
Zwykle mówimy o myśliwcach MiG-29 jako o narzędziu obrony powietrznej, które może działać przeciwko wrogim pociskom manewrującym i dronom Shahed, pozostając głęboko wewnątrz terytorium Ukrainy. Ale praktyka pozwoliła ujawnić jeszcze jedną ważną rolę tego typu samolotów: „latającej artylerii” wyposażonej w kierowane bomby lotnicze (KAB) z USA i Francji, które mogą być zrzucane z odległości do 40 kilometrów od celu. Odpowiada to maksymalnemu zasięgowi najlepszych systemów artyleryjskich o kalibrze 155 mm, takich jak polski Krab.
Z uwagi na obiektywne problemy z pozyskiwaniem i produkcją pocisków dla Sił Zbrojnych Ukrainy, MiG-29 jako „latająca artyleria” stałby się szczególnie istotną bronią.
A dlaczego powinniśmy prosić o te myśliwce Polskę? Bo to obecnie jedyny kraj w cywilizowanym świecie, który ma je sprawne.
Dlaczego Polska nie może szybko dostarczyć MiGów?
Na pierwszy rzut oka odpowiedź wydaje się oczywista. Polska musi poczekać albo na dostawę zamówionych F-35 z USA, albo na wsparcie innych krajów europejskich w patrolowaniu swojego nieba. I dopóki do tego nie dojdzie, nie może przekazać swoich MiGów-29 ukraińskiemu wojsku. Ale nawet to jest obrazem zbyt uproszczonym, który nie pozwala nam w pełni zrozumieć motywów Polski w tej sprawie.
Zacznijmy od policzenia, ile MiGów-29 trafiło już z Polski do Ukrainy. Oficjalnie mówi się o 14 zdolnych do walki samolotach przekazanych na początku 2023 roku. Przy okazji warto przywołać informacje z książki „Polska w stanie wojny” Zbigniewa Parafianowicza, zgodnie z którymi na początku pełnej inwazji Ukraina mogła otrzymać jeszcze kilkanaście zdemontowanych samolotów tego typu, które mogłyby zostać wykorzystane jako „dawcy części zamiennych” lub przywrócone do stanu gotowości bojowej.
Obecnie polskie Siły Powietrzne mają już tylko 14 samolotów MiG-29. A fakt, że Polska nie posiada już żadnych „dodatkowych” samolotów, powoduje, że jej armia jest nadal zmuszona do używania nawet Su-22 (11 jednostek), które są wysłużone i technicznie przestarzałe.
Aby zastąpić MiGi-29 przekazane Ukrainie, Polska kupiła 12 samolotów szkolno-bojowych FA-50 od Korei Południowej
Jednak dalsze pozyskiwanie tego typu samolotów przez Polaków może być utrudnione przez bariery finansowe, technologiczne i inne.
Prawie wszystkie kraje zachodnie mają samoloty bojowe przydzielone do różnych misji w ramach NATO, więc teraz pojawia się problem rozmieszczenia misji „policji powietrznej” osobno dla Polski.
Skoro oficjalna Warszawa przyłączy się do zestrzeliwania rosyjskich rakiet i Shahedów na niebie nad Ukrainą, to tym bardziej będzie potrzebowała MiGów-29 będących jeszcze na stanie jej Sił Powietrznych.
Jakie jest rozwiązanie?
O ukraińsko-polskim legionie lotniczym, mającym wykorzystywać myśliwce MiG-29, nikt publicznie jeszcze nie mówi. Ale dlaczego nie zaproponować właśnie takiego rozwiązania? Utworzenie wspólnej jednostki lotnictwa bojowego mogłoby być interesującym precedensem dla struktur NATO, nie wspominając już o wzajemnym zaspokajaniu potrzeb przez Ukrainę i Polskę w zakresie obrony powietrznej.
Opcją umiarkowaną byłoby poproszenie Polski o wydzierżawienie MiGów-29, w zamian za ich przystosowanie do przenoszenia zachodnich KAB-ów i „następczyń” rakiet powietrze-powietrze R-27.
Współpraca wojskowo-techniczna zawsze poprawia stosunki między współpracującymi krajami
Ale jeśli obie powyższe opcje wydają się zbyt śmiałe, warto wspomnieć o czymś jeszcze. Otóż jeszcze w latach 80., kiedy upadek sowieckiego „więzienia narodów” nie był rozważany nawet jako hipoteza, Jerzy Giedroyc położył podwaliny pod porozumienie między Ukrainą a Polską. A to prowadzi nas do prostego wniosku: skoro mamy szczęście stać na ramionach tytanów, musimy teraz podjąć decyzje, które stworzą fundament wzajemnych relacji na kilka następnych dekad. Nawet jeśli jest to tylko „punktowa” kwestia MiGów-29, których Ukraina potrzebuje, a które Polska już ma.
Ekspert w agencji informacyjno-konsultingowej Defense Express, dołączył do zespołu w listopadzie 2020 roku. Obecnie koncentruje się na zagadnieniach technologicznych, wojskowych i wojskowo-przemysłowych związanych z inwazją Rosji na Ukrainę na pełną skalę. Wcześniej, jako autor specjalistycznych publikacji, zajmował się specyfiką sektora energetycznego, transportowego i rolnego Ukrainy w kontekście zagrożenia militarnego ze strony Rosji.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy..
Kiedy rozmawiałam z ludźmi w Polsce o tym, które imperium wybraliby, gdyby ich kraj był w potrzebie, odpowiedź zawsze brzmiała: „Amerykę”. Teraz wydaje się, że to się zmienia.
Myślę, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak źle było w Ameryce przed Trumpem. Jeśli już, to uważam Trumpa za osobę po prostu otwarcie mówiącą o rzeczach, które amerykański rząd robił przez wieki. W żadnym wypadku nie twierdzę, że to, co Trump robi, jest w porządku – ale on jest w tym szczery. W końcu administracja Bidena deportowała średnio 57 000 osób miesięcznie, podczas gdy administracja Trumpa odesłała w zeszłym miesiącu 37 660 osób, a mimo to nigdy nie słyszeliśmy o planach Bidena dotyczących deportacji. Chwalimy liberałów za ich zaangażowanie na rzecz praw człowieka, ale co tak naprawdę osiągnęli? Nie chronią praw kobiet, pozwalają na ludobójstwo Palestyńczyków, aresztują studentów za udział w protestach, umożliwiają Rosji kontynuowanie jej zbrodni i ograniczają naszą wolność słowa.
I mimo to oczekuje się, że będziemy na nich głosować, bo są „mniejszym złem”? Wciąż słyszę, że odpowiedzialność za naszą przyszłość „spoczywa w rękach młodych ludzi”, ponieważ to starsze pokolenie spowodowało cały ten bałagan. Oczekuje się ode mnie, że będę protestować, głosować, organizować się – podczas gdy jestem od tego wszystkiego odcinana. Jaką demokracją była Ameryka, skoro mamy wybór tylko między dwoma złami, a oba są wspierane przez te same potężne interesy?
Myślę, że patrząc na Amerykę musimy zadać sobie pytanie: „Dla kogo ona kiedykolwiek była dobra?” To zawsze był kraj dobry dla białego Amerykanina, a teraz jest dla niego prawdopodobnie jeszcze lepszy. Jednak czy kiedykolwiek to był dobry kraj dla kobiet? Czy kiedykolwiek ten kraj był dobry dla ludzi kolorowych? Myślę, że zapominamy o tym, idealizując Amerykę.
To nigdy nie był wielki kraj i nigdy nie będzie „znowu wielki”, chyba że przeszłością, do której się odnosimy, jest to kolonialne, rasistowskie imperium, które Trump chce przywrócić
Patrząc na „amerykański sen” z perspektywy postkomunistycznego kraju w Europie Wschodniej można dość łatwo go idealizować. Niemniej zawsze staram się przypominać ludziom z Europy Wschodniej, że społeczeństwo, bezpieczeństwo, edukacja i opieka zdrowotna, które mamy tutaj, są milion razy cenniejsze niż wyidealizowana wersja tego, jak mogłoby wyglądać ich życie w kapitalistycznej utopii Ameryki.
Niedawno odwiedziłam Nowy Jork. Chociaż jest to jedno z najdroższych miast w USA, wzrost cen, do którego doszło w ciągu ostatniego roku, zszokował mnie. Słyszałam od znajomych, że nie stać ich na czynsz, bo został podniesiony o 25%. Niektórzy z nich nie byli w stanie znaleźć pracy od zeszłego lata – a mówiąc o pracy mam na myśli jakąkolwiek pracę, w tym w kawiarni lub sklepie spożywczym. A to są ludzie, którzy ukończyli prestiżowe uniwersytety, jak Columbia czy Uniwersytet Nowojorski.
William Edwards i Kimberly Cambron biorą ślub w Walentynki na Times Square w Nowym Jorku 14 lutego 2025 roku. Zdjęcie: Kena Betancur/AFP
Ceny żywności wciąż rosną. W zeszłym roku za artykuły spożywcze, które wystarczały mi na około 10 dni, płaciłam około 120 dolarów. Kiedy przyjechałam do Nowego Jorku ostatnio, ta kwota się podwoiła. Oczywiste jest, że Trump chce załamania gospodarki, by na wszystko było stać 1% społeczeństwa – ale co dalej?
Czy ci wszyscy ludzie, których nie stać na nic, mają trafić do aresztu i stać się kolejną grupą świadczącą niewolniczą pracę na rzecz amerykańskiego supermocarstwa? Taki jest plan Trumpa?
Bezdomność w Ameryce to kolejna rzecz, którą zauważyłam dopiero po roku mojej nieobecności tam. Ku mojemu zaskoczeniu odkryłam, że Amerykanie są na nią jeszcze bardziej obojętni niż wcześniej. Wzrost liczby ludzi biorących narkotyki na ulicach jest przerażający, a epidemia fentanylu szybko zmienia kolejne miasta w „miasta zombie”. To był poważny problem już w czasie pandemii, lecz teraz jest jeszcze poważniejszy. Coraz więcej osób nie stać na opłacenie czynszu – i coraz więcej z nich ląduje na ulicy. Chociaż widok narkotyzujących się ludzi budzi u mnie strach, jeszcze silniejsza jest we mnie złość. Dlaczego nikt im nie pomaga? Jak Amerykanie mogą być tak nieczuli, patrząc na ludzi umierających codziennie na ulicach?
Teraz Trump chce zdelegalizować bycie bezdomnym. Wykorzysta tych, których nie da się zamknąć w kapitalistycznym systemie, jako kolejną siłę niewolniczej pracy w amerykańskich więzieniach.
Bezdomni jedzą lunch w Święto Dziękczynienia, przygotowany przez organizację non-profit Midnight Mission dla prawie 2000 osób w dzielnicy Skid Row w centrum Los Angeles, 25 listopada 2021 r. Zdjęcie: Apu GOMES/AFP
Ameryka powoli się rozpada, jak każde imperium, tyle że jej problemy nie pojawiły się z dnia na dzień. Narastały od dawna – problemy systemowe, które zostały przegapione lub zlekceważone przez obywateli. Pęknięcia w fundamentach istniały od lat w kraju, którego rdzeń oparto na ludobójstwie i niewolnictwie, tyle że teraz nie można ich już zignorować.
Jak więc obywatele tego kraju mogą nadal odwracać wzrok i nie podejmować działań? Bo łatwiej im siedzieć w domu, rozpraszając się rozrywką, mediami społecznościowymi lub codziennymi obowiązkami, niż konfrontować się z trudnymi realiami tego, co dzieje się wokół. Ze smutkiem uświadamiam sobie, że powaga sytuacji dociera do wielu Amerykanów dopiero wtedy, gdy ucierpi ich własność. Dopiero gdy zagrożony jest ich dobytek, poczucie bezpieczeństwa czy codzienne życie, zaczynają rozumieć, że zmiana nie nastąpi poprzez bierne obserwowanie albo czekanie. Pilna potrzeba wyjścia na ulice, domagania się działań, staje się jasna dopiero wtedy, gdy osobiście odczuwa się skutki bezczynności. Ale z historii wiemy, że wtedy jest już za późno.
„Najpierw przyszli po socjalistów, ale ja milczałem, bo nie byłem socjalistą.
Potem przyszli po związkowców i znów nie protestowałem, bo nie należałem do związków zawodowych.
Potem przyszła kolej na Żydów i znowu nie protestowałem, bo nie byłem Żydem.
Wreszcie przyszli po mnie i nie było już nikogo, kto wstawiłby się za mną”.
Najważniejszą kobietą w politycznym otoczeniu Donalda Trumpa jest Susan Wiles, 68-letnia szefowa personelu Białego Domu, która kontroluje dostęp do prezydenta. To ona nie dopuściła, by Elon Musk urządził tam swój gabinet.
Pracę w politycznym PR Wiles rozpoczęła w 1979 roku. Jej pierwszym szefem był Jack Kemp, republikański polityk, a także gwiazda futbolu amerykańskiego z drużyny New York Giants, w której grał też ojciec Susan.
Susan Wiles jest z Trumpem od wielu lat. Zdjęcie: Anna Moneymaker/Getty Images/AFP/East News
Ta praca stała się dla młodej specjalistki trampoliną do świata wielkiej polityki: w 1980 roku dołączyła do kampanii prezydenckiej nowej republikańskiej gwiazdy – Ronalda Reagana. To właśnie pod wpływem Wiles Trump zaczął na każdym kroku cytować prezydenta, który wygrał wyścig zbrojeń, i ogrzewać się jego autorytetem.
Po pracy nad kampaniami prezydenckimi George’a W. Busha i Mitta Romneya Wiles postanowiła zająć się zarabianiem poważnych pieniędzy. Otworzyła firmy konsultingowe i lobbingowe, dzięki którym stała się bogata. W najlepszych latach wśród jej kilkudziesięciu klientów byli giganci tytoniowi, firma SpaceX Elona Muska, amerykański monopolista telekomunikacyjny AT&T, a nawet całe państwa, jak Katar i Nigeria.
Gdy w 2015 r. Donald Trump wpadł na pomysł, by powalczyć o prezydenturę USA, zatrudnił Wiles – znaną już ze swych sukcesów lobbystkę i stratega politycznego. Dziś prezydent USA nazywa ją „Ice baby”, a media ochrzciły ją mianem „Królowej lodu”
Współpracownicy za mocne strony Wiles jako stratega politycznego uznają to, że zaprowadziła porządek w kampanii prezydenckiej, kontrolowała jej narrację (na tyle, na ile jest to możliwe w przypadku Trumpa) i skutecznie potrafiła wykorzystać w niej swoje wybitne umiejętności organizacyjne.
Nie dziwi więc, że jest najdłużej urzędującym doradcą Trumpa – uczestniczyła we wszystkich jego kluczowych spotkaniach. Otoczenie prezydenta USA twierdzi, że często włącza ją do rozmów telefonicznych dotyczących kwestii politycznych.
O jej stylu zarządzania sporo mówi wywiad, którego udzieliła serwisowi Axios. Stwierdziła tam m.in.: „Nie cenię ludzi, którzy chcą pracować solo lub być gwiazdami. Mój zespół i ja nie będziemy tolerować wbijania noża w plecy, niewłaściwych spekulacji czy intryg”.
Podczas ostatniej kampanii wyborczej gubernator Florydy Ron DeSantis rzucił wyzwanie Trumpowi, a następnie zażądał zwolnienia przez niego Wiles. Kiedy w styczniu 2024 roku DeSantis odpadł z prezydenckiego wyścigu, Wiles pożegnała go w mediach społecznościowych słowami: „Bye, bye”.
Kampania wyborcza w 2024 r., którą Wiles prowadziła razem z weteranem doradztwa politycznego Chrisem LaSevitą, była udana i przebiegła bez większych skandali. Trump słuchał jej rad, był spokojny i mniej niż zwykle korzystał z mediów społecznościowych. Jednocześnie zwrócił się o wsparcie do młodych podcasterów, co pomogło w przyciągnięciu do niego nowych wyborców.
To Susan Wiles jest osobą, z którą należy się skontaktować, jeśli chcesz liczysz na dostęp do ucha prezydenta USA. To ona kontroluje też wszystkie ruchy przyjaciół i znajomych Trumpa wokół Białego Domu.
Charyzmatyczna Paula White ma na Trumpa spory wpływ. Zdjęcie: Brynn Anderson/Associated Press/Eastern News
Drugą najważniejszą polityczką w otoczeniu Donalda Trumpa jest charyzmatyczna chrześcijańska kaznodziejka Paula White. Niedawno stanęła na czele nowo utworzonego Biura Wiary Białego Domu (Office of Faith-Based Services), mającego, jak napisała na platformie X, „zwalczać dyskryminację chrześcijan w instytucjach federalnych i zapewnić przestrzeganie wolności religijnej w całym kraju”.
White zna rodzinę Trumpów od 2001 roku. Jest gwiazdą chrześcijańskich telewizji, a publiczność na jej występach zapełnia po brzegi sale koncertowe i stadiony.
Na Trumpie szczególne wrażenie zrobiła nie tylko jej teoria dobrobytu, zgodnie z którą sukces materialny ma być oznaką Bożej łaski, ale także styl jej występów. Prezydent USA wyraźnie naśladuje jej sposób mówienia i gestykulację.
Podczas pierwszej kampanii Trumpa White była przewodniczącą działającej przy nim ewangelickiej rady konsultacyjnej. 20 stycznia 2017 roku, podczas inauguracji pierwszej prezydentury Donalda Trumpa, White wygłosiła uroczystą inwokację – jako pierwsza duchowna w historii USA.
W wyścigach prezydenckich w 2020 i 2024 r. też poparła Trumpa, przysparzając mu wielu głosów chrześcijańskich wyborców. Z uwagi na to, że wielokrotnie publicznie popierała Izrael, zaliczono ją do grona „50 najlepszych chrześcijańskich sojuszników Izraela”
Jest też przychylna Ukraińcom. Od początku rosyjskiej inwazji organizowała pomoc charytatywną dla ukraińskich uchodźców w Europie, o czym regularnie informowała na swojej stronie internetowej.
Pam Bondi jest częścią najbliższego kręgu Trumpa. Zdjęcie: Ben Curtis/Associated Press/Eastern News
Na nowym stanowisku Paula White będzie intensywnie współpracować z Pam Bondi, nową prokuratorką generalną USA, która została też mianowana szefową grupy zadaniowej do „wykorzenienia antychrześcijańskich uprzedzeń”. Rolą Bondi będzie powstrzymywać „wszelkie formy antychrześcijańskich ataków i dyskryminacji w rządzie federalnym”.
Ta 59-letnia była prokuratorka generalna stanu Floryda obiecuje zachować niezależność Departamentu Sprawiedliwości i nie mieszać go w politykę. To odpowiedź na powszechne w amerykańskim środowisku politycznym obawy, że Trump dąży do przejęcia kontroli nad departamentem, by zemścić się na tych, którzy prowadzili przeciw niemu śledztwo w związku ze szturmem na Kapitol w 2021 roku.
Co ciekawe, Bondi nie była pierwszym wyborem prezydenta na stanowisko prokuratora generalnego. Początkowo Trump chciał powierzyć je Mattowi Gaetzowi. Jednak Komisja Etyki Kongresu USA ustaliła, że Gaetz uprawiał seks z nieletnią, a w latach 2017-2020 regularnie płacił za seks 12 kobietom i wielokrotnie zażywał narkotyki.
Jak na ironię, podczas pierwszej kadencji Trumpa Pam Bondi była przewodniczącą Komisji ds. Nadużywania Substancji i Opioidów. Ostatnio doradzała America First Policy Institute, organizacji, która ma duży wpływ na program prezydenta elekta.
Już pierwszego dnia na stanowisku prokuratorki generalnej USA Pam Bondi postanowiła zlikwidować specjalną jednostkę odpowiedzialną za konfiskowanie aktywów rosyjskich oligarchów. Zamiast nich wzięła na cel innego wroga – kartele narkotykowe.
Nie oznacza to jednak, że rosyjscy oligarchowie szybko odzyskają swoje jachty, ponieważ Bondi nie zapowiedziała anulowania postępowań toczonych przez grupę KleptoCapture, powołaną w 2022 r. dla egzekwowania sankcji wobec Rosjan. Prawdopodobnie będą one kontynuowane, choć nie będzie już osobnego działu zajmującego się działalnością rosyjskich bogaczy.
Najprawdopodobniej nie będzie też śledztwa w głośnej sprawie czatu na komunikatorze Signal, podczas którego sekretarz obrony Pete Hegseth omawiał plany amerykańskiego nalotu na cele w Jemenie.
Bondi uznała takie postępowanie za „mało prawdopodobne”, dowodząc tym samym swojej bezwarunkowej lojalności wobec Trumpa
Pani prokurator generalna nie ukrywa bowiem, że swojemu szefowi chce zapewnić ochronę prawną, chroniąc go też go przed licznymi sprawami z przeszłości. Podobnie jak Susan Wiles i Paula White, należy do najściślejszego wewnętrznego kręgu Trumpa i na pewno pozostanie z nim do końca kadencji.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Na początku września prezydent Wołodymyr Zełenskij powiedział, że Ukraina potrzebuje zgody czterech krajów – Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec – na użycie broni dalekiego zasięgu przeciwko celom wojskowym w Rosji. Na razie Waszyngton nie wyda takiej zgody, ponieważ według szefa Pentagonu uderzenia na cele wojskowe głęboko w Rosji nie zmienią biegu wydarzeń. Argument o unikaniu eskalacji jest charakterystyczny dla administracji Bidena, a Ukraina zdecydowanie nie powinna spodziewać się radykalnej zmiany kursu tej administracji przed wyborami w USA – twierdzą ukraińscy analitycy. A dopóki stanowisko USA nie ulegnie zmianie, kraje Unii też będą ostrożne.
Czy uderzenia w głąb Rosji mogą stać się przełomem w wojnie? Czego można się spodziewać po zmianie władzy w Białym Domu? Jakie argumenty ma Kijów, by przekonać swoich sojuszników do dania ukraińskiej armii wolnej ręki w kwestii wykorzystania zachodniej broni? Oto pytania, które zadaliśmy ekspertom ds. bezpieczeństwa i obrony.
Małe kroki
Administracja Bidena ma dwa cele: pierwszym jest jak największa pomoc dla Ukrainy, drugim – zapobieganie eskalacji konfliktu z Rosją. Wojna pokazała, jak ważny jest dla ekipy Bidena ten drugi cel, zaznacza Adam Roževič, analityk z litewskiego Centrum Studiów Wschodnioeuropejskich. Wydaje się, że Amerykanie uważają, iż każde dostarczenie zachodniej broni i pozwolenie na jej użycie przeciwko Rosji będzie postrzegane jako akt eskalacji:
– Przez cały okres trwania wojny administracja Bidena podejmowała małe kroki w celu zwiększenia pomocy, dostarczając różne systemy dopiero po wielu namowach ze strony Ukrainy i innych sojuszników. Broń była dostarczana w transzach, a nie jako kompleksowe pakiety, co w oczywisty sposób szkodzi zdolnościom obronnym Ukrainy. Osobiście uważam, że pozwolenie na strzelanie z broni dalekiego zasięgu do celów w głębi Rosji nie rozwiąże wszystkich problemów.
Ale gdyby te transze broni były w większe, wywołałyby skumulowany efekt, a to pozwoliłoby Ukrainie walczyć skuteczniej
Stany Zjednoczone nie zezwalają na użycie zachodniej broni dalekiego zasięgu do uderzania w głąb Rosji z kilku powodów. Także dlatego, że zapasy pocisków dalekiego zasięgu ATACMS nie są zbyt duże. Ponadto ich zasięg nie jest wystarczający, by uderzyć w rosyjskie lotniska, na których bazują samoloty atakujące Ukrainę. Stwierdziła to zastępca rzecznika Departamentu Obrony USA Sabrina Singh. Powiedziała ona, że według amerykańskiego wywiadu 90% rosyjskich samolotów wystrzeliwujących bomby kierowane i pociski rakietowe przeciwko Ukrainie znajduje się na lotniskach oddalonych o 300 kilometrów od terytorium kontrolowanego przez Ukrainę.
Biały Dom finalizuje plan złagodzenia ograniczeń dla Ukrainy. Źródła Politico twierdzą, że urzędnicy w Waszyngtonie, Londynie i Kijowie dyskutowali w ostatnich dniach o rozszerzeniu obszaru wewnątrz Rosji, który Ukraina mogłaby zaatakować bronią wyprodukowaną w USA i Wielkiej Brytanii. Stany Zjednoczone ponoć zezwoliły Ukrainie na użycie brytyjskich pocisków dalekiego zasięgu (zapewne chodzi o Storm Shadow), które zawierają amerykańskie komponenty, do uderzenia na terytorium Rosji.
Tymczasem 11 września Władimir Putin oświadczył, że jeśli Ukraina zacznie uderzać w głąb terytorium Rosji za pomocą zachodniej broni dalekiego zasięgu, Rosja uzna to za bezpośrednie zaangażowanie krajów NATO w wojnę. Według niego oznaczałoby to, że Sojusz, Stany Zjednoczone i Europa są w stanie wojny z Rosją – co z kolei będzie miało konsekwencje. Analitycy z brytyjskiego Institute for the Study of War (ISW) uznali to za typową retorykę Putina:
„Kreml wielokrotnie groził 'eskalacją militarną', jeśli Zachód przekroczy wyznaczone przez niego 'czerwone linie', ale nigdy nie odpowiedział w żaden znaczący sposób na amerykańską lub zachodnią pomoc wojskową dla Ukrainy”
Zezwolenie Ukrainie na uderzenia na cele w głębi terytorium Rosji było jednym z tematów spotkania prezydenta USA z brytyjskim premierem Keirem Starmerem. Jak zauważa France 24, było to prawdopodobnie ostatnie spotkanie przed wyborami prezydenckimi w USA, które mogło zmienić politykę Waszyngtonu wobec Ukrainy.
Nieprzypadkowo spotkanie Bidena i Starmera poprzedziła wspólna wizyta w Kijowie sekretarza stanu USA Anthony'ego Blinkena i brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Davida Lammy'ego 11 września. Mieli oni omówić z Zełenskim ukraińską strategię uderzeń przeciwko Rosji i plan późniejszy działań. Poinformowały o tym zaznajomione z sytuacją źródła Bloomberga.
Lemmy i Blinken w Kijowie. Zdjęcie: OPU
Źródła te sugerują również, że niezależnie od tego, jaka decyzja zostanie podjęta, najprawdopodobniej zostanie ona ogłoszona na posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku, które rozpoczyna pracę 22 września.
Nie tylko ATACMS
O negocjacjach w sprawie dostarczenia Ukrainie pocisków manewrujących dalekiego zasięgu wiadomo od połowy sierpnia. W rozmowie z amerykańskim generałem Charlesem Brownem szef ukraińskiego sztabu Ołeksandr Syrski nazwał taką broń „krytyczną potrzebą Ukrainy”. Kwestia ta została poruszona podczas spotkania w Ramstein 6 września. Oczekuje się, że jeden z pakietów uzbrojenia, który ma zostać ogłoszony przez USA jeszcze jesienią, będzie zawierał pociski JASSM – podał Reuters, powołując się na trzy źródła. Zaznaczył jednak, że ostateczna decyzja nie została jeszcze podjęta.
JASSM to amerykański precyzyjny pocisk manewrujący powietrze-ziemia opracowany przez Lockheed Martin. Został zaprojektowany do zwalczania zarówno silnie bronionych celów stacjonarnych, jak celów ruchomych. Jest skuteczny w każdych warunkach pogodowych i o każdej porze. Istnieją dwie wersje tych pocisków: o zasięgu do 370 i ponad 800 kilometrów.
Jeśli Waszyngton pozwoli Ukrainie na użycie tych pocisków, prawdopodobnie zwiększą one jej obecne możliwości w zakresie atakowania stałych celów, takich jak bazy lotnicze i centra logistyczne na Krymie oraz innych okupowanych terytoriach, uważa Justin Bronk, starszy pracownik naukowy w jednostce Royal United Services Institute's Air Combat Forces and Technology Unit w Londynie:
– Pociski te są zbyt drogie i zbyt nieliczne, by można było ich użyć do niszczenia celów na skalę, która miałaby znaczenie na polu bitwy. Są narzędziem pomocniczym
To, jak znaczący okaże się ich wpływ, będzie również zależeć od tego, czy Waszyngton pozwoli na ich użycie przeciwko celom w Rosji, podsumowuje Bronk.
Czerwone linie Białego Domu
Nawet na początku inwazji Rosji na Ukrainę administracja Bidena wyznaczyła sobie strategiczne ramy: nie daj Boże, aby Ameryka stała się stroną konfliktu i dopuściła do III wojny światowej. I USA trzymają się tych ram, podkreśla Ołeksandr Chara, ekspert ukraińskiego Centrum Strategii Obronnych. Oczywiście nikt nie chce bezpośredniego starcia między NATO i USA a Rosją, ale wiele rzeczy wynika z samoograniczenia:
– Uderzenia na terytorium Rosji są takimi warunkowymi czy efemerycznymi czerwonymi liniami, które Putin bardzo skutecznie narysował w umysłach Amerykanów. I oni nie potrafią ich przekroczyć. Dzieje się tak pomimo faktu, że od początku inwazji więcej niż raz dowiedliśmy, że wszystkie te linie są bezwartościowe. Nie pozwolono nam uderzyć na Krym amerykańską bronią, więc zaczęliśmy to robić za pomocą własnych rakiet i dronów. I nie wywołało to wojny nuklearnej. Następnie otrzymaliśmy dostawy czołgów, haubic, F-16 i rozpoczęliśmy kontrofensywę w Kursku – i III wojna światowa też nie wybuchła.
Jest to więc kwestia braku zrozumienia, czym jest Rosja i jak sobie z nią radzić
Jest zbyt wcześnie, by powiedzieć, czy następna administracja USA zmieni to niezwykle ostrożne podejście do Rosji – bo kampania prezydencka w USA idzie pełną parą. Jeśli wygra Kamala Harris, najprawdopodobniej do pewnego stopnia będziemy świadkami kontynuacji polityki Bidena. Nie jest to takie złe, jeśli wziąć pod uwagę retorykę i nieprzewidywalność Trumpa, uważa Adam Roževič.
Podczas gdy zachodni partnerzy dyskutują o udzieleniu Ukrainie pozwolenia na atak głęboko w Rosji, Rosja codziennie atakuje Ukrainę. Zdjęcie: DSNS
Europejska perspektywa
Siły obronne Ukrainy mogą atakować cele wojskowe w Rosji za pomocą broni, którą otrzymują z Holandii, powiedział holenderski minister obrony Ruben Brekelmans. Według niego prawo Ukrainy do samoobrony nie jest ograniczone odległością i nie przestaje obowiązywać 100 kilometrów od granicy. Holandia wzywa również swoich sojuszników do zniesienia ograniczeń w użyciu broni, którą dostarczają Ukrainie do obrony.
Czeski szef sztabu generalnego Karel Rzegka wyraził podobne stanowisko, mówiąc, że Ukraińcy muszą się bronić, nawet atakując terytorium Rosji. Bo nie można boksować z jedną ręką związaną za plecami
Z kolei wśród krajów, które kategorycznie sprzeciwiają się użyciu swojej broni przeciwko rosyjskim celom, są Włochy.
– Do każdego kraju należy decyzja, czy pozwolić Ukrainie zaatakować Rosję za pomocą przekazanej przez niego broni. Nie jesteśmy w stanie wojny z Rosją, NATO nie jest w stanie wojny z Rosją. Dlatego stanowisko Włoch jest jednoznaczne: używać naszej broni wyłącznie na terytorium Ukrainy – powiedział Antonio Tajani, włoski minister spraw zagranicznych, cytowany przez „Corriere della Serra”.
Polska, Rumunia, kraje bałtyckie, Finlandia, Szwecja i do pewnego stopnia Dania również odgrywają bardzo ważną rolę w kontekście europejskim – i działają w sposób bardziej zdecydowany. Jest jednak oczywiste, że na stanowisko europejskich stolic wpływają decyzje Amerykanów, podkreśla Adam Roževič:
– Musimy zrozumieć, że na przykład Brytyjczykom lub Francuzom Storm Shadow nie wydaje się bronią aż tak eskalacyjną, jak broń amerykańska. W przypadku Rosjan prawdopodobnie też to tak wygląda. Amerykanie odgrywają więc rolę swego rodzaju mediatora.
Pamiętamy tę haniebną, zupełnie niepotrzebną dyskusję na temat transferu niemieckich czołgów do Ukrainy dwa lata temu
To nie musiał być tak długi i tak bolesny proces. Berlin się wahał, a potem USA musiały interweniować i dać 31 Abramsów, by przekonać Niemców do przekazania ich czołgów.
Ołeksandr Chara uważa, że dla Zachodu głównym impulsem do działania jest zabijanie przez Rosjan cywilów w Ukrainie i niszczenie ukraińskiej infrastruktury. Przypomina on, jak Ukraina otrzymała nowe systemy obrony powietrznej po zmasowanych atakach rakietowych. Kijów musi jednak zapewnić, że rozszerzenie ram obronnych nie doprowadzi do eskalacji, której obawia się Waszyngton:
– Chociaż w zasadzie mam nadzieję, że wraz ze zmianą ekipy decydować będą inni ludzie. Nie mówię o prezydencie, ale o doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego czy ministrze obrony. Decyzje będą podejmowane już z innej, bardziej rozsądnej pozycji.
Atak na Charków 15 września 2024 r. Kolejni zabici. Zdjęcie: DSNS
Andrei Pilszczikow, lepiej znany pod pseudonimem „Jus”, latał na myśliwcu MiG-29, służył jako część 40. Brygady Lotnictwa Taktycznego. Miał ponad 100 lotów bojowych. Starał się rozwijać ukraińskie lotnictwo wojskowe. Aktywnie przemawiał w zachodnich mediach i lobbował za dostarczaniem Ukrainie nowoczesnych myśliwców F-16. 25 sierpnia 2023 r. Podczas kolizji samolotów szkoleniowych i bojowych L-39 Andriy wraz z dwoma innymi kolegami zginęli. Matka słynnej pilotki Lilii Averyanovej w wywiadzie dla Sestry opowiedziała, jaki był jej syn, jak bronił ukraińskiego nieba i przekonała amerykańskich kongresmenów, że Ukraina potrzebuje F-16.
Natalia Żukowska: Pani Lillie, F-16 jest już na Ukrainie. I byłeś w stanie spełnić jedno z marzeń swojego syna - siedząc w kabinie myśliwca. Jakie były twoje myśli i uczucia w tym momencie?
Lilia Aweryanova:Wrażenia były niesamowite, ponieważ w końcu udało mi się dotknąć tego wielkiego walczącego ptaka. Zakładając kask i maskę, zdałem sobie sprawę, jak trudno jest zwykłemu człowiekowi tak dużo oddychać. Musisz być bardzo wyszkolony. Wewnątrz samolotu obliczany jest każdy złom objętości. Sami faceci mówią, że kiedy siedzisz w F-16, to tak, jakbyś stał się jednym z samolotami. I oczywiście było wrażenie, że jedno z moich marzeń Andrzeja w końcu się spełniło, a to dodaje siły. I chociaż nie ma tylu tych samolotów, ile byśmy chcieli, nie ma to znaczenia.
Najważniejsze nie jest ilość, ale jakość. To już punkt zwrotny w rozwoju naszego lotnictwa. Ponieważ mamy broń NATO i wyszkolonych pilotów. Nie każdy kraj to daje. Szczególnie w środku wojny
Mama „Jusa” na pokładzie F-16. Zdjęcie: Siły Powietrzne
Od śmierci Andrija minął nieco ponad rok. Co wydarzyło się tamtego dnia? Jakie są ustalenia śledztwa?
25 sierpnia 2023 r. w obwodzie żytomierskim oni lecieli parami na samolotach szkoleniowych L-39. Wykonywali zakręt. Między samolotami powinna być pewna odległość, ale z jakiegoś powodu nie została ona zachowana. Piloci stracili kontakt wzrokowy ze sobą. Kiedy oba samoloty rozpoczęły manewr skrętu, pojawiły się jakieś problemy. Samolot Andrija pilotował doświadczony oficer, mój syn siedział na tylnym fotelu jako kontroler. Wszystko działo się bardzo szybko, od startu do katastrofy minęło zaledwie dziewięć sekund.
Śledztwo wciąż trwa. Nie wiem, czy kiedykolwiek mi powiedzą, co się naprawdę stało. Byłam na miejscu katastrofy. To był cud, że samoloty nie uderzyły w domy – przeleciały nad szkołą i stadionem szkolnym, na którym były dzieci. Myślę, że oni starali się wyrównać lot i znaleźć miejsce do lądowania, a przynajmniej nie narazić innych ludzi. Postępowali zgodnie z instrukcjami i wyskoczyli, ale nie byli na wystarczająco dużej wysokości, by spadochrony zdążyły się otworzyć.
Powiedziano mi, Andrij jeszcze przez jakiś czas żył, lecz jego obrażenia były zbyt poważne. Jego dwaj koledzy zmarli natychmiast po uderzeniu w ziemię
Kiedy Andrij zainteresował się lotnictwem?
Od dzieciństwa zbierał różne modele samolotów i dużo czytał. Miał też przykład w rodzinie: jego kuzyn był nawigatorem – pilotem w fabryce samolotów. Latał samolotem transportowym na wszystkich kontynentach i opowiadał Andrijowi wiele ciekawych historii. Syn chciał być taki jak on. Wiele osób przepowiadało mu przyszłość słynnego konstruktora samolotów. Miał predyspozycje do nauk technicznych, interesowało go wszystko, co miało związek z lotnictwem.
Andrij od małego interesował się samolotami. Zdjęcie: archiwum prywatne
Jak został pilotem wojskowym?
Po ukończeniu szkoły wstąpił na Narodowy Uniwersytet Lotniczy „ChAI”, by studiować na kierunku „obsługa statków powietrznych”. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, dlaczego to zrobił. Uczył się, ale nie zaliczył pierwszego roku, ponieważ miał mniej niż 18 lat – a to jest wiek, w którym można wykonać laserową korekcję wzroku. Andrij był krótkowidzem i z taką diagnozą na pewno nie przeszedłby badań lekarskich w instytucji wojskowej. Więc po prostu się uczył i nie mówił o swoich planach.
Z czasem zauważyłam jednak, że traci zainteresowanie nauką. Zapytałam go: „Czego chcesz?”. „Mamo, nie rozumiesz? Chcę zostać pilotem wojskowym” – odpowiedział. „To dlaczego nic nie powiedziałeś? No to zróbmy coś” – odrzekłam.
Jakoś znaleźliśmy pieniądze na tę laserową korekcję. To było w maju 2011 r.
Jako matka zniechęcała go Pani do tego, czy wspierała?
W tamtym czasie nigdy nie myślałam o zniechęcaniu go. Przecież to by nic nie dało, po prostu straciłabym z nim kontakt. Nie torowałam mu drogi, ale też nie przeszkadzałam. Nie zniechęcałam go, lecz wspierałam. Przeszedł selekcję na pilota wojskowego. Nigdy nie chciał być pilotem cywilnym. Powiedział: „Mamo, spróbowałem. Wsiadłem do AN-26 i trochę polatałem. Nie mogę znieść tej niskiej prędkości, to jak powietrzny autobus. Nie dla mnie”. Przyzwyczaił się do latania szybkimi samolotami, od samego początku studiów przygotowywał się do bycia wojownikiem. Podczas treningów na symulatorze lotu wymyślał różne misje bojowe.
Nawet wtedy wyobrażał sobie, że wykonuje jakieś ważne zadanie. Przeszedł długą drogę do prawdziwej, nowoczesnej walki lotniczej
Andrij na służbie. Zdjęcie: archiwum prywatne
Opowiadał o swoim pierwszym locie?
Pierwszy samodzielny lot odbył lekkim samolotem jako kadet na drugim roku. W 2014 roku, kiedy wybuchła wojna, był na trzecim roku i latał już w niebezpiecznym rejonie, w pobliżu linii frontu. Kadeci nie brali udziału w ATO [operacji antyterrorystycznej, prowadzonej przez ukraińskie wojsko przeciw wspieranym przez Rosję separatystom z obwodów donieckiego i ługańskiego w latach 2013-2014 – red.], ale ich lotnisko znajdowało się w Czuhujewie w obwodzie charkowskim. Obszar ich lotów został zmniejszony, ale nadal znajdował się bardzo blisko strefy ATO i granicy z Rosją.
Dlaczego przeszedł na emeryturę rok przed wybuchem wojny na pełną skalę?
Kiedy ukończył uniwersytet, obowiązkowe było podpisanie pierwszego kontraktu na pięć lat. Większość ludzi odchodziła po tym okresie, więc zaczęła się rotacja pracowników. Wielka dziura w kadrach została wypełniona przez tych, którzy pozostali. Dlatego mieli nawet po sześć nocnych zmian w miesiącu. Zdarzały się miesiące, w których Andrij był na służbie nawet 20 razy. Oznacza to, że niemal nie odpoczywał – nocna służba płynnie przechodziła w dzienną. Z drugiej strony starsi oficerowie prawie nigdy na służbie nie bywali. A pensje pilotów były śmieszne. Miesięcznie zarabiali 23-25 tysięcy hrywien [obecnie w przeliczeniu na złotówki to ok. 2300-2500 zł – red.], podczas gdy piloci pogotowia ratunkowego mieli 50 tysięcy hrywien.
Na dodatek jeśli coś się stało, winą obarczano zmarłego pilota, więc jego rodzina pozostawała bez ochrony socjalnej. Na utrzymanie rodzin zmarłych zrzucali się ich koledzy piloci
Zamiast stworzyć takie warunki, by ludzie nie chcieli odchodzić, kierownictwo wojska po prostu przedłużyło im kontrakty do 10 lat. Andrij stanął wobec wyboru: podpisać kontrakt albo przejść do służby cywilnej. On i jego koledzy nie byli zadowoleni z warunków kontraktu, nikt też nie wziął pod uwagę ich życzeń i uwag. Dowództwu łatwiej było zwolnić wyszkolonych pilotów, na których państwo wydało dziesiątki milionów, i na ich miejsce zatrudnić nowych, słabiej przeszkolonych. Andrij i co najmniej czterech jego kolegów zrezygnowali i wrócili do cywila.
Rok przed inwazją Andrij przeszedł na emeryturę. Zdjęcie: archiwum prywatne
Jak wspomina Pani 24 lutego 2022? I jak Andrij wrócił do służby?
Ciągle powtarzał, że będzie wielka wojna... Byłam wtedy w domu, w Charkowie. Rankiem 24 lutego zadzwonił i kazał mi szybko opuścić miasto. Razem z sąsiadami wyjechaliśmy do zachodniej Ukrainy. Od pierwszych minut inwazji Andrij organizował obronę naziemną swojego lotniska w Wasylkowie. Niektóre samoloty wzbiły się w powietrze już o 3 nad ranem. Wojsko wiedziało, że polecą rakiety, lecz nie wszystkie maszyny były w stanie wystartować. Niektóre przechodziły naprawy.
Zadaniem naszych było uniemożliwienie lądowania rosyjskim spadochroniarzom. Wasylków, podobnie jak Hostomel, jest strategicznie ważnym lotniskiem. Rosjanie nawet go nie zbombardowali, bo chcieli je zdobyć i korzystać potem z pasa startowego. Ale chłopaki im na to nie pozwolili, wielokrotnie wyłapywali tam sabotażystów.
Jako że Andrij był wtedy cywilem, potrzebował trochę czasu, by odświeżyć swoje umiejętności. W marcu 2022 r. wysłali go w tym celu do zachodniej Ukrainy.
Wszystkie ćwiczenia wymagane do odnowienia zezwoleń na różne rodzaje lotów zaliczył w zaledwie jeden dzień. 7 marca wrócił do służby
Z czym musieli się wtedy mierzyć ukraińscy piloci?
Andrij mówił mi, że na początku Rosjanie zachowywali się głupio, bo nie spodziewali się żadnego oporu. A nasi piloci to wykorzystywali. W końcu jednak Rosjanie zdali sobie sprawę, z kim mają do czynienia. No i mieli radary, które widziały nasze samoloty z dużej odległości – ukraińskie samoloty widziały ich z trzykrotnie krótszego dystansu. To dawało Rosjanom przewagę w bitwach powietrznych. Podobnie zresztą było w przypadku ataków rakietowych: oni mieli pociski o większym zasięgu, które na dodatek same naprowadzały się na cele. A my mieliśmy stare rakiety, które musieli naprowadzać piloci.
Ukraiński pilot musiał polecieć w kierunku celu, rakiety, którą miał zestrzelić swoją rakietą – i wtedy sam stawał się celem. To były takie misje kamikadze
Jednak chłopaki, mając informacje od wywiadu i obrony powietrznej, wiedzieli, gdzie lecieć. Jeśli pocisk został już wystrzelony w jego kierunku, pilot musiał zmienić tor lotu za pomocą karkołomnego manewru i uniknąć trafienia. Konieczne było szybkie podejmowanie niestandardowych decyzji, a nikt wcześniej naszych pilotów tego nie uczył. Okazało się, że podręczniki, na których ich uczono, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością; nadawały się na śmietnik. Odpowiednią wiedzę i doświadczenie nasi piloci zdobyli dopiero podczas wojny.
Czy Andrij dzielił się szczegółami swoich misji? A może je ukrywał, by Pani nie martwić?
Wiem, że kiedyś musiał lądować niesprawnym samolotem – był uszkodzony przez odłamki i nie miał wystarczającej ilości paliwa. Różnie bywało, ale więcej o jego misjach bojowych dowiadywałam się z wywiadów, których udzielał – przesyłał mi potem linki do obejrzenia. Starałam się czytać „między wierszami” tego, co opowiadał, zrozumieć coś na podstawie zdjęć. Ale i tak najwięcej dowiedziałam się od jego przyjaciół. Później...
W tamtym czasie ludzie podnosili się wzajemnie na duchu opowieściami o „Duchu Kijowa” – anonimowym bohaterskim ukraińskim pilocie, postrachu Rosjan. Czy Andrij kiedykolwiek o nim mówił? Kim był ten „Duch”?
Tym mianem można by określić wielu pilotów, którzy w tym czasie latali nad Kijowem i regionem. Pewnego dnia wśród pilotów pojawiła się taka myśl: „Wszyscy mówią, że nie mamy lotnictwa. Więc jeśli latamy, to kim jesteśmy? Musimy być duchami”.
Tak narodziła się legenda o „Duchu Kijowa”. Sami nasi piloci zaczęli pisać: „Duch zrobił to”, „Duch zrobił tamto”
Celowo podsycali tę legendę coraz to nowymi zdjęciami i wiadomościami. W rzeczywistości mieli na swoim koncie wiele bohaterskich misji. W końcu ich 40 brygada została oficjalnie nazywana „Duchem Kijowa”.
Andrij zrobił też sporo, by Ukraina jak najszybciej otrzymała samoloty F-16. Pojechał nawet do USA, by spotykać się z kongresmenami. Co im mówił?
Przed inwazją pracował dla państwowego koncernu Ukrspetsexport. Wrócił do walki na ochotnika, mając już doświadczenie w zawieraniu kontraktów na sprzedaż broni. Do USA jeździł nie tylko jako pilot, lecz także jako specjalista z ministerstwa obrony. Potrafił rozmawiać i o kontraktach, i o bitwach. Amerykanie słuchali go z uwagą. Przekonał ich swoją otwartością i prawdą o tym, jak naprawdę walczą Ukraińcy. On i jego kolega Ołeksij „Moonfish” Mes spotkali się z kilkoma kongresmenami i senatorami, którzy byli emerytowanymi pilotami i rozumieli, o czym mowa. Byli tak zainteresowani wszelkimi szczegółami dotyczącymi wojny w Ukrainie, że rozmowy z naszymi chłopakami trwały godzinami.
„Dżus” i „Moonfish” w Stanach Zjednoczonych. Zdjęcie: archiwum prywatne
Amerykanie nie mogli pojąć, jak nasi chłopcy mogą walczyć na tym starym, kiepsko uzbrojonym sprzęcie. Nie rozumieli, jak w ogóle udało im się przetrwać. Dlatego patrzyli na nich jak na wielkich bohaterów – młodych, przystojnych, wykształconych.
Amerykanie przyznawali, że w Iraku ich piloci mieli dużą liczbę godzin lotów bojowych i wiele misji. Ale żaden z nich nie miał do czynienia z tak ekstremalnymi warunkami i zadaniami
Głównym celem wyjazdu do USA było poinformowanie amerykańskich polityków i opinii publicznej o przebiegu wojny w Ukrainie. Jednak Andrij wyszedł daleko poza to zadanie. Udawało mu się przekierowywać te rozmowy na praktyczne rozwiązania dotyczące dostarczenia Ukrainie nowoczesnych samolotów.
Nie chodziło jednak tylko o samoloty. Nasi chłopcy poprosili też o obronę przeciwlotniczą dla Ukrainy. Jesienią 2022 roku zaczęliśmy ją otrzymywać – i przetrwaliśmy zimę. Ponadto to właśnie podczas ich wizyty przyjęto ustawę wspierającą ukraińskich pilotów, napisaną zresztą w jeden wieczór. O ile pamiętam, było to 17 czerwca 2022 roku. Opisuje ona wszystkie etapy naszej współpracy, aż do przeznaczenia 100 milionów dolarów na szkolenie pilotów. Widziała pani choćby jedną oficjalną delegację państwową, która w ciągu wieczoru wykonałaby tak gigantyczne zadanie? A oni to zrobili.
Skąd wziął się znak wywoławczy „Dżus”?
Amerykanie go Andrijowi w 2019 roku, kiedy wraz z Ołeksijem Mesem i kilkoma innymi pilotami poleciał do Kalifornii z wizytą roboczą. Podczas tej podróży Andrij chciał poddać się specjalnemu rytuałowi amerykańskich pilotów zwanym „naming” – nadawaniu znaku wywoławczego. Na taki znak trzeba sobie zasłużyć. Amerykańscy piloci pielęgnują opowieści o ptakach i pisklętach, więc ostatecznym testem dla kogoś, kto ma otrzymać znak wywoławczy, jest zjedzenie surowego jajka ze skorupką – podczas gdy inni piloci robią wszystko, aby uniemożliwić mu zaliczenie tego testu. Andrij zrobił to z uśmiechem. Po wszystkim Amerykanie na osobności rozmawiali o nawykach, cechach charakteru i zachowaniu Andrija – by znaleźć coś charakterystycznego, co pozwalałoby nadać mu adekwatny znak wywoławczy. I przypomnieli sobie, że kiedy chodzili do baru, Andrij zamawiał tylko sok. Nic więcej. Dlatego nazwali go „Sok” – „Dżus”.
Ciekawe jest to, że nawet w życiu codziennym piloci nie zwracają się do siebie po imieniu; używają tylko znaku wywoławczego. Jeśli nie wiesz, kto jaki jest, nie będziesz wiedzieć, o kim mowa
Jaki był Andrij?
Aktywny i postępowy, trochę buntowniczy, ale bardzo konstruktywny. Bardzo chciał zmian w naszym lotnictwie. Wiele razy grożono mu nawet, że jeśli będzie za dużo mówił, nie pozwolą mu latać. Oczywiście słuchał, ale potem i tak robił swoje. Któregoś dnia powiedział do mnie: „Mamo, a co oni mi zrobią? Wyrzucą mnie? To kto będzie latał?”. W takich sytuacjach piloci mają proste pytanie: „Wsiądziesz do samolotu zamiast mnie? Nie? To siedź cicho”. Rozumiał, że on i jego koledzy mają na całą resztą dużą przewagę: są pilotami bojowymi.
„Andrij był buntownikiem”. Zdjęcie: archiwum prywatne
Miał jakieś przesądy czy rytuały związane z lataniem?
Piloci mają całą listę przesądów, która pochodzi jeszcze z dawnych czasów. Na przykład podczas pierwszego lotu samolotem nowego typu pilot zakłada białą koszulkę. W USA, gdy pilot przechodzi na emeryturę, polewają jego samolot wodą z wozów strażackich, a jego samego – szampanem. My mamy własne tradycje. Po pierwszym locie koledzy wyciągają pilota z kokpitu, biorą go na ręce i podrzucają nim trzy razy. Następnie sumują cyfry numeru na ogonie samolotu, podnoszą pilota i stukają w kadłub jego piętą tyle razy, ile wynosi suma tych cyfr. Na koniec rozdają czekoladki i papierosy osobom, które obsługiwały lot.
Inną tradycją jest przejechanie po pierwszym locie paczki papierosów przednim kołem samolotu, a potem zapisanie na niej daty lotu, typu samolotu i znaku wywoławczego pilota. Mam trzy takie paczki Andrija.
Istnieje również przesąd zakazujący robienia zdjęć i filmów przed startem; można tylko po wylądowaniu.
Nie możesz też zrywać kwiatów na lotnisku – mówią, że to oczy poległych pilotów
Poza tym wszyscy piloci wiedzą, że przed lotem trzeba pogłaskać samolot, mówią do niego, jak do żywej istoty. Kiedy wsiadałam do nowego F-16, też przestrzegałam specjalnej tradycji: potarłam butami o szczotkę, która jest przymocowana do pierwszego stopnia. Oznacza to szacunek dla samolotu. Nawet jeśli masz czyste buty, musisz to zrobić.
Jesienią 2023 roku powstała petycja o nadanie Pani synowi honorowego tytułu Bohatera Ukrainy. Podpisy zostałym już zebrane. Co się z nią teraz dzieje?
Jest rozpatrywana. Ale same petycje niczego nie rozwiązują. To wojsko musi ubiegać się o tytuł Bohatera Ukrainy dla żołnierza. O ile wiem, Dowództwo Sił Powietrznych podpisało już tę petycję. Decyzja należy do komitetu przyznającego odznaczenie. Potem, jak mi się wydaje, trafi do prezydenta. Nie wiem jednak, kiedy nominacja zostanie podpisana. Tak czy inaczej nie byłoby to możliwe, gdybym milczała – i gdyby społeczeństwo milczało. Andrij został uznany za Bohatera Ukrainy przez naród ukraiński, który wie, że walczył jak bohater. A co więcej – że zrobił dla Ukrainy wiele rzeczy, które powinni zrobić inni ludzie.
To Andrij rozpoczął rewolucję w ukraińskim lotnictwie. Nawet jego koledzy wątpili, że Ukraina dostanie F-16
Zmuszał kolegów do nauki angielskiego i organizował szkolenia, by mogli opanować nowe samoloty. A kiedy rozpoczął się program szkolenia ukraińskich pilotów, chłopaki przyznali: „Nie bez powodu ‘Dżus’ nas tak ganiał”. A dziś, mówiąc o ukraińskim lotnictwie, zagraniczni ambasadorowie i holenderski minister obrony wspominają „Dżusa” jako tego, od którego zaczęły się reformy w ukraińskim lotnictwie.
Dowództwo Sił Powietrznych podpisało już petycję o przyznanie Andrijowi Pilszczikowowi honorowego tytułu Bohatera Ukrainy. Zdjęcie: archiwum prywatne
Co daje Pani siłę?
Muszę zobaczyć realizację tego, o co zabiegał Andrij. Nie mogę pozwolić, by to, co zrobił, poszło na marne. Muszę też dawać przykład innym matkom. Żeby nie siedziały gdzieś po kątach, ale opowiadały o swoich bohaterskich dzieciach – tak jak ja o swoim.
Gdyby mogła Pani zwrócić się do światowych przywódców, co by im Pani powiedziała?
Powiedziałabym im, żeby skupili się na naszej prawdziwej, młodej elicie wojskowej. Że nie powinni zbytnio polegać na starych dowódcach, bo oni nie nadążają za współczesnymi realiami i nie są skłonni do konstruktywnych zmian. I oczywiście nie możemy pozwolić, aby to, co zrobili nasi młodzi, bohaterscy chłopcy, zniknęło. Bo oni dokonali prawdziwego przełomu w ukraińskim lotnictwie.
Wrogie pociski X-101 i „Kindżał” uderzyły we Lwów w nocy 4 września 2024 roku. Zginęło siedem osób, a ponad 60 zostało rannych. Polskie lotnictwo podniosło tej nocy w powietrze swoje F-16, lecz nie wzięło udziału w zestrzeleniu rosyjskich rakiet, co tylko zwiększyło nasz ból z powodu strat. Żaden kraj na świecie nie jest w stanie samodzielnie bronić swojego nieba. To wymaga wspólnych wysiłków.
Pomysł zaangażowania Polski w ochronę ukraińskiej przestrzeni powietrznej jest omawiany już od kilku miesięcy, ale potrzebujemy przyczółka, by sprawy ruszyły z miejsca
Pojawiło się już kilka zachęcających sygnałów: na przykład polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski wyraził opinię, że obowiązkiem jego kraju jest zestrzelenie nad Ukrainą tych rosyjskich rakiet, które zmierzają w kierunku Polski. Jeden z sondaży wykazał, że 56% ankietowanych Polaków popiera zestrzeliwanie rosyjskich celów nad Polską.
Oczywiście możemy po prostu poczekać na moment dojrzałości, kiedy Polska podejmie odpowiednią decyzję i zacznie bronić również przestrzeni powietrznej Ukrainy. Ale nasz kraj może również coś zrobić w tej sytuacji, proaktywnie oferując stronie polskiej pewne kroki w tym kierunku.
Co może zrobić polska obrona powietrzna
Aby jednak zrozumieć, jakie kroki powinna podjąć Ukraina, musimy uwzględnić dane dotyczące możliwości obrony powietrznej Polski. Śmiało powiem, że niektóre z tych danych mogą być niezwykle zaskakujące.
Po pierwsze, Siły Zbrojne RP mają obecnie 2 baterie Patriot, 4 systemy średniego zasięgu Sky Sabre z Wielkiej Brytanii (zasadniczo analog IRIS-T), 14 wyrzutni dla systemów S-125 Newa S.C. I to w zasadzie wszystko, co polski system obrony powietrznej ma pod względem komponentów naziemnych, które można by wykorzystać do ochrony ukraińskiego nieba.
Tak, polskie Siły Powietrzne dysponują 48 myśliwcami F-16. Musimy jednak wziąć poprawkę na to, że „złotym standardem” dla krajów NATO jest sytuacja, w której co najmniej 70% dostępnych F-16 może w ogóle wzbić się w powietrze. Ponadto F-16 nie mogą zestrzeliwać rakiet balistycznych i „Kindżałów”, których Rosjanie użyli do ataku na Lwów 4 września.
Polskie F-16 na paradzie wojskowej w Warszawie. Zdjęcie: Wojciech Olkuśnik/East News
Dlatego w pierwszej kolejności musieliśmy wziąć pod uwagę naziemny komponent polskiej obrony powietrznej. Bo jeśli porównamy charakterystyki, polskie Patrioty mogą zapewnić Ukrainie lepszy poziom obrony powietrznej niż samoloty: pociski PAC-2 dla Patriotów mogą zestrzeliwać rakiety manewrujące o zasięgu do 160 kilometrów, podczas gdy pociski PAC-3 pociski balistyczne o zasięgu do 60 kilometrów.
Istnieje również aspekt „polityki wewnętrznej”: zgodnie z prawem krajowym, w czasie pokoju polskie wojsko może zestrzeliwać obiekty powietrzne tylko po nawiązaniu kontaktu wzrokowego z celem.
Innymi słowy, aby zestrzelić rosyjski pocisk, pilot F-16 musi podlecieć na tyle blisko, by zobaczyć go na własne oczy
To skrajnie nieefektywne i dlatego ważne jest, że 56% Polaków popiera zestrzeliwanie rosyjskich celów na niebie nad Polską. Jeśli taka jest wola wyborców, oznacza to, że polscy parlamentarzyści mogliby uprościć ustawodawstwo, a tym samym pracę związaną z zestrzeliwaniem rosyjskich rakiet i „Szahidów”.
Co Ukraina może zaoferować w zamian
Sam Radosław Sikorski opowiada się za tym, by Polska zaczęła bronić ukraińskiego nieba. Oznacza to, że może się to stać pomimo faktu, że sami Polacy mają bardzo mało systemów obrony powietrznej. Ale to od naszych polityków i osób publicznych, a także inżynierów zależy, czy słowa zostaną wprowadzone w czyn.
Na przykład, jeśli uważnie czytać między wierszami oświadczeń strony polskiej, okazuje się, że potrzebuje ona systemu wymiany danych o rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Być może do takiego zadania nie trzeba tworzyć niczego specjalnego i można wykorzystać oprogramowanie, którym dysponują nasi artylerzyści przeciwlotniczy.
Konsekwencje rosyjskiego ataku na Lwów. Zdjęcie: DSNS
Jesteśmy w stanie myśleć nieszablonowo. Możemy na przykład zaproponować Polsce stworzenie czegoś w rodzaju „jednolitego regionalnego systemu obrony powietrznej”, w ramach którego zadeklarowalibyśmy, że polscy artylerzyści przeciwlotniczy chronią nasze niebo, ukraińscy artylerzyści przeciwlotniczy chronią polskie niebo i że takie porozumienie nie jest skierowane przeciwko „państwom trzecim”, a istnieje w celu zwalczania „zagrożeń regionalnych”.
I tak, jeśli rosyjskie rakiety i „Szahidy” „przypadkowo” wleciałyby w obszar takiego „regionalnego systemu obrony powietrznej”, zostałyby „przypadkowo”, „bez identyfikacji”, zestrzelone
Jak mówi przysłowie, „w taką grę można grać we dwóch”.
Możemy też zaproponować format „specjalnej operacji obrony powietrznej”, w której nasze i polskie wojsko „wymieni się doświadczeniami w obsłudze Patriotów z ostrzałem na żywo”, a jednocześnie opanuje samoloty nadzoru radarowego Saab 340, zakupione lub otrzymane od Szwecji.
Innymi słowy, można znaleźć dowolny format polityczny, by zaangażować polską obronę powietrzną w ochronę ukraińskiego nieba. Musimy jednak nie tylko wyartykułować naszą prośbę do Polski jako kraju siostrzanego, ale także zaoferować własne kroki, aby można było tę prośbę spełnić. Dla naszej i waszej obrony powietrznej, jak to mówią.