Exclusive
20
min

Dla nich moja matka jest tylko numerem na liście. Historie jeńców cywilnych

147 cywilnych więźniów zostało uwolnionych z rosyjskiej niewoli. Od początku Wielkiej Wojny Rosja zatrzymała około 28 000 obywateli Ukrainy. 26 lutego 2024 r. uruchomiono Międzynarodową Platformę na rzecz Uwolnienia Ukraińskich Cywilów Nielegalnie Przetrzymywanych przez Rosję. Według rzecznika praw obywatelskich Dmytro Lubinetsa, będzie to pierwszy krok w kierunku uwolnienia więźniów.

Natalia Żukowska

Rosja przetrzymuje i torturuje ukraińskich cywilów. Fot: AFP

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Krewni muszą krok po kroku zbierać informacje o swoich bliskich przetrzymywanych w areszcie. Ani przedstawiciele Ukrainy, ani międzynarodowe organizacje praw człowieka nie mają dostępu do rosyjskich więzień. Państwo nie ma również jednej metody ich uwalniania. Rosja z kolei zaprzecza, że przetrzymuje cywilów w niewoli. Rozmawiamy z krewnymi więźniów o walce o ich uwolnienie.

Krewni więźniów cywilnych trzymają ich portrety ofiar. Są wśród nich Olena Pekh i Valeriya Matyushenko. Zdjęcie: Pavlo Gonchar / SOPA Images/Sipa USA/East News

Isabella Pech: "Moja matka ma 52 lata, a przez prawie sześć z tych lat była zakładniczką Rosjan"

Moja matka, Olena Piekh, pracowała jako starsza pracowniczka naukowa w muzeum sztuki w Horlivce w obwodzie donieckim. Oprowadzała wycieczki, otwierała wystawy, uczestniczyła w konferencjach i pisała artykuły naukowe. Żyliśmy dobrze, dopóki Rosja nie najechała naszej ziemi 10 lat temu. Podczas okupacji moja mama i ja natychmiast podjęłyśmy decyzję o przeprowadzce na terytorium kontrolowane przez Ukrainę. W czerwcu 2014 roku osiedliliśmy się w Odessie.

Isabella i Olena Pekh. Zdjęcie: archiwum prywatne

Jednak inni nasi krewni, w tym moja babcia, pozostali na okupowanym terytorium. W 2016 roku babcia doznała udaru mózgu. Moja mama wzięła pełną odpowiedzialność za jej leczenie i rehabilitację. Od czasu do czasu jeździła do okupowanej części obwodu donieckiego, aby pomóc matce. Po drodze mijała punkty kontrolne okupantów.

Podróż w sierpniu 2018 r. zakończyła się fatalnie. Moja matka została zatrzymana w Horlivce. Podczas rewizji w jej mieszkaniu znaleziono antyrosyjską literaturę, w tym książki o Banderze. Powiedzieli: "Koniec, masz kłopoty". Założyli jej worek na głowę, wepchnęli do samochodu i zawieźli do Doniecka — na teren jednej z jednostek wojskowych.

Przesłuchania trwały co trzy dni przez dwa i pół miesiąca. Torturowano ją przez co najmniej 5-7 godzin

Natychmiast została umieszczona w izolatce, gdzie była przetrzymywana przez ponad dwa i pół miesiąca. Życie mojej matki zamieniło się w piekło. Zmuszano ją do przyznania się do winy i składania zeznań.

Tak wyglądała Olena Pekh przed schwytaniem przez Rosjan. Zdjęcie: archiwum prywatne

Czasami w pokoju przesłuchań było do 15 krzepkich mężczyzn. Nosili kominiarki i broń. Niektórzy z nich byli miejscowymi. Procesem kierował Rosjanin. Ci ludzie byli sadystami, którzy lubili tortury. Dokładnie wiedzieli, kiedy przestać. Wielokrotnie mówili temu, który bił za mocno: "Przestań, bo on umrze".

Za każdym razem tortury wyglądały inaczej. Dusili moją matkę, bili ją, ciągnęli po podłodze i spychali ze schodów. Wkładali jej śruby w kolana. W rezultacie ledwo chodzi.  Opieka medyczna nie wchodziła w grę. Moja matka była wielokrotnie gwałcona. W rezultacie często miała obfite krwawienia. Nie podała żadnych szczegółów, ale wielokrotnie podkreślała, że potrzebuje ginekologa.

Kobiety, które zostały uwolnione z niewoli, opowiadały o sadystycznych metodach gwałtu. Bojownicy często używali między innymi pałek

Długo znęcali się nad moją matką, zmuszając ją do podpisania przyznania się do szpiegostwa na rzecz Ukrainy. Grozili, że ją zabiją. Doprowadzili ją do próby samobójczej. Aby po prostu zakończyć swoje męki, znalazła w celi zardzewiały, tępy przedmiot i dosłownie rozerwała nim żyły nadgarstka. Znaleziono ją w kałuży krwi. Wezwano karetkę, ale medykom nie pozwolono wejść na teren jednostki wojskowej. Cudem udało jej się przeżyć.

Po próbie samobójczej dali jej przez jakiś czas spokój. Ale pewnego dnia ponownie zmuszono do podpisania zeznań. Zagrozili, że ją zabiją. Pod presją moja matka to zrobiła.

Tak zwane czynności śledcze trwały 8 miesięcy. Nie było żadnych dowodów. Oskarżono ją o zdradę. Mama została skazana na 13 lat więzienia, które ma odbyć w kolonii karnej dla kobiet nr 127 w Sniżnym w obwodzie donieckim. Nadal tam przebywa. Odsiedziała już prawie 6 lat. Nie mamy z nią kontaktu.

Isabella namalowała obraz przedstawiający powrót matki i ponowne spotkanie z nią. Zdjęcie: archiwum prywatne

"Ludzie, którzy byli w tej samej kolonii, opowiadali mi o niej. Wszyscy mówili: "Jaką masz silną mamę. Marzy o tym, by cię zobaczyć i połączyć się z tobą. Trzyma się tylko ze względu na ciebie". Jej stan zdrowia jest straszny. Ma padaczkę i nie dostaje żadnych leków.

Z powodu nieznośnego bólu moja matka śpi 2-3 godziny na dobę

"Żebyście zrozumieli, jestem jedyną osobą w naszej rodzinie, która się od niej nie odwróciła. Wszyscy wspierają Rosję. Walczę o uwolnienie mojej matki od ponad 5 lat. Niestety, różne akcje publiczne, spotkania z urzędnikami państwowymi, publikacje w mediach i rozmowy z dyplomatami nie przyniosły żadnych rezultatów. Jestem zdesperowana. Widzisz, dla mnie matka jest moim wszechświatem, ale dla kogoś innego jest tylko numerem na liście. Gdzie jeszcze mogę się udać, by ją uratować? Nie wiem. Bardzo się boję, że ją stracę.

Tatiana Matyushenko: "Mój mąż został skazany na 10 lat więzienia"

Pochodzimy z małego miasteczka Kalmiuske w obwodzie donieckim (dawniej Komsomolsk — przyp. autora). Było ono jednym z pierwszych zajętych przez Rosjan. Następnie, w 2014 roku, utworzyli oni zamknięte osiedle wojskowe. Ani Czerwony Krzyż, ani żadna inna międzynarodowa organizacja praw człowieka nie miała do niego dostępu. Od tego czasu sytuacja się nie zmieniła. Od początku rosyjskiej okupacji nie ukrywaliśmy naszego poparcia dla Ukrainy. Nie wstydziliśmy się i nie baliśmy mówić o tym głośno. Dlatego cierpieliśmy.

Valeriy Matyushenko przed schwytaniem. Zdjęcie: archiwum prywatne

15 lipca 2017 r. mój mąż, Valeriy Matyushenko, został złapany w biały dzień przez funkcjonariuszy tak zwanego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego DRL. Założyli mu worek na głowę i wepchnęli do samochodu. Trzy dni po jego aresztowaniu nasz dom został przeszukany. Pokazali mi rezolucję stwierdzającą, że został zatrzymany i rzekomo przyznał się do współpracy z SBU. Oznacza to, że został oskarżony o szpiegostwo na rzecz Ukrainy.

Zaledwie kilka dni później dowiedziałem się, że przebywał w "Izolacji" (rosyjska izba tortur założona w 2014 r. w Doniecku, znana z torturowania więźniów — red.). Valeriy przebywał tam przez 10 miesięcy.

W tym czasie był nieustannie torturowany. Przeszedł przez wszystkie możliwe formy znęcania się Ci, których wypuszczono, mówili, że nawet wsadzono go do "kieliszka". I nie mówię tu o naczyniach

To jest rodzaj tortury. To pokój o wymiarach metr na metr, w którym wszystko jest przesiąknięte krwią. Jest tam butelka z trującym płynem. Są przetrzymywani w takich warunkach przez kilka dni. Nie masz pojęcia, gdzie jesteś i ile czasu minęło.

Był bity, miał połamane żebra. Torturowali go prądem, "wypalili" mu wszystkie wnętrzności. Ledwo mógł oddychać

Tortury są identyczne dla wszystkich. Jedyna różnica polega na tym, że niektórzy byli również gwałceni. Mój mąż cudem przeżył. Był cały połamany, prawie nie oddychał. Po 10 miesiącach został skazany na 10 lat więzienia. Sześć z nich odsiedział w 32. kolonii w Makijiwce. Po jego aresztowaniu ostrzegano mnie: "No, teraz twoja kolej. Przygotuj się".

Wiedziałam, że jestem śledzona, bałam się wychodzić z domu. Pewnego dnia założyłam męskie ubranie i dzięki moim przyjaciołom wyjechałam na terytorium kontrolowane przez Ukrainę. Od tamtej pory nie wróciłam do Kałmucji. Nadal walczę o mojego męża, ale już na odległość.

Syn Walerija Matiuszenki (po prawej) czeka na powrót ojca. Zdjęcie: archiwum prywatne

"Mieliśmy nadzieję, że zostanie uwolniony jeszcze w grudniu 2017 r. (kiedy Ukraina przekazała 233 zatrzymanych tzw. ŁRL/DRL w zamian za uwolnienie 73 osób — red.). W tym czasie otrzymaliśmy nawet telefon z SBU z pytaniem, kto spotka się z mężczyzną i gdzie będzie mieszkał. A w przeddzień wymiany powiedzieli, że nie zostanie zabrany, ale zostanie włączony do drugiego etapu, który jest planowany na 2018 rok.

Ale mój mąż nie został uwolniony. Nie było go na liście. Należy do kategorii zakładników cywilnych. Od wielu lat mówi się nam, że kwestia jego uwolnienia jest poruszana, ale wciąż bez rezultatu. GUR, SBU i Rzecznik Praw Obywatelskich zajmują się naszą sprawą. Apelowaliśmy nawet do prezydenta. Ciągle jesteśmy uspokajani i mówi się nam: "Po prostu poczekajcie".

Wiem, że mój mąż jest już w poważnym stanie. W wieku 59 lat waży 50 kg, ma problemy z tarczycą, przepuklinę i podejrzewa się u niego raka. Ma również zespół Tourette'a, genetycznie uwarunkowane zaburzenie układu nerwowego.

Nie wiemy, co robić dalej. Będziemy uczestniczyć w wiecach, aby upewnić się, że państwo nie zapomni o cywilnych zakładnikach

Tatiana Katrychenko, dyrektor wykonawczy Media Initiative for Human Rights: "Nadal nie ma wypracowanego mechanizmu uwolnienia cywilnych więźniów"

Jeśli mówimy o osobach, które my, Inicjatywa Medialna na rzecz Praw Człowieka, śledzimy od 24 lutego 2022 r., to obecnie mamy 1332 cywilnych więźniów. Nie jest to jednak dokładna liczba. Są to ci, o których wiemy lub mamy zeznania od tych, którzy zostali zwolnieni. Według naszych szacunków liczba ta może być 3-4 razy wyższa.

Niestety, państwo nie posiada nawet przybliżonej listy tych osób. Ponieważ nadal nie ma informacji o wielu z nich, gdzie się znajdują, co się z nimi stało? Jeśli mówimy o regionie Kijowa, gdzie okupacja trwała miesiąc, zaginionych podzielono na następujące kategorie: zakładnicy; wywiezieni na terytorium Federacji Rosyjskiej; zaginieni i martwi.

A co z obszarami, które nadal znajdują się pod okupacją? W dodatku Rosja ciągle zatrzymuje ludzi.

W momencie inwazji na pełną skalę było jeszcze 300 zatrzymanych po 2014 roku. Są to obywatele Ukrainy z terytorium obwodów donieckiego i ługańskiego. Niewielu zwolniono w ciągu tych dwóch lat wojny na pełną skalę, niektórych pod warunkiem, że nie wyjadą, podczas gdy innym po prostu zmieniono środek zapobiegawczy.

Ale cywile stanowią problem. Nie ma jednego organu, który by się nimi zajął

Do 24 lutego 2022 r. podejmowano próby wymiany cywilów, w szczególności w 2017 i 2019 roku. W przypadku jeńców wojennych wszystko jest jasne. Istnieje konwencja genewska, centrala koordynacyjna i księgowość.

W 2017 r. Ukraina doprowadziła do uwolnienia 73 jeńców, w tym religioznawcę Igora Kozłowskiego — zmarł w zeszłym roku. Zdjęcie: Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy

Państwo nadal nie ma jednego mechanizmu uwalniania więźniów cywilnych. Konwencja genewska stanowi, że podczas konfliktu zbrojnego strony mają prawo brać do niewoli tylko personel wojskowy. Zarówno Rosja, jak i Ukraina mogą przetrzymywać jeńców wojennych do końca wojny, a następnie wymieniać ich między sobą. Ale Międzynarodowy Czerwony Krzyż musi mieć możliwość widzenia się z jeńcami. Przede wszystkim, aby zapewnić, że cały personel wojskowy przetrzymywany w niewoli jest rozliczony.

Co robi Federacja Rosyjska? Nadal przetrzymuje cywilów. W ten sposób popełnia zbrodnię wojenną

Ale kompetencje tych struktur nie obejmują cywilów. Żadna ze stron nie może ich przetrzymywać. Chyba że popełnili jakieś przestępstwa np. kradzież lub morderstwo.

Podczas wymiany w 2019 r. Ukraina zwróciła 64 cywilnych więźniów. Zdjęcie: SBU

Myślę, że na początku inwazji na pełną skalę Rosja obawiała się, że nie będzie miała wystarczających środków na wymianę i dlatego przetrzymywała zarówno wojskowych, jak i cywilów. Ale za kogo i w jaki sposób powinni oni zostać wymienieni? Nie mamy rosyjskich cywilów w niewoli. Bierzemy tylko wojskowych. Nie mamy mechanizmu ich zwrotu. Dopiero teraz zaczynają pracować nad uporządkowaniem informacji i stworzeniem przynajmniej kilku list.

Często jestem pytana, co mogą zrobić ludzie, których krewni są w niewoli. Radziłbym im natychmiast skontaktować się z organami ścigania. Przekażcie dowody, uzyskajcie status ofiary. Wtedy łatwiej będzie udowodnić fakt niewoli.

W końcu rejestr ofiar zostanie wkrótce utworzony, a zatem w przyszłości nie będzie potrzeby udowadniania faktu niewoli twojej ukochanej osoby

I oczywiście nie powinniśmy milczeć. Musimy jednak działać konstruktywnie, bez obelg i histerii. Ponieważ czasami może to być nawet szkodliwe.  Nie powinniśmy też dzielić tych, którzy zostali zatrzymani wcześniej i tych, którzy zostali zatrzymani później. Mierzenie czasu jest błędem. Musimy sprowadzić wszystkich do domu.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
олена гергель

Ołena Gergel jest wdową po białoruskim więźniu politycznym i weteranie Wasiliju „Siabro” Parfienkowie, który zginął w Ukrainie. Po śmierci męża wstąpiła do 93. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej „Chołodnyj Jar”. Pomaga krewnym zaginionych, zabitych i wziętych do niewoli żołnierzy.

Do Ukrainy z białoruskiego więzienia

Natalia Żukowska: – Wasylija Parfienkowa, swojego przyszłego męża, poznała Pani na spotkaniu ochotników w Kijowie w 2015 roku. Jakie zrobił wrażenie?

Ołena Gergel: – Nie był obojętny wobec wojny w Ukrainie, chociaż w tamtym czasie nawet wielu Ukraińców nie postrzegało jeszcze wydarzeń na wschodzie kraju jako wojny. Dla Wasyla ważna była walka. Wierzył, że jeśli będzie walczył, Białoruś będzie mogła stać się wolna, niezależna i demokratyczna.

Wasylij Parfienkow

Zaczęliśmy się ze sobą kontaktować. Pomagałam mu jako wolontariuszka, wysyłając paczki. Bardzo lubił słodycze, więc zawsze wkładałam je do tych paczek. Był zupełnie inny od moich przyjaciół, zawsze byłam pod wrażeniem jego uczciwości. Był albo biały, albo czarny – żadnych szarości. A spotykać zaczęliśmy się po tym jak został ranny w Piskach.

Był otwarty?

Z początku nie lubił opowiadać o swoim dawnym życiu na Białorusi, to nie było dla niego przyjemne. Po raz pierwszy został uwięziony po proteście, kiedy Łukaszenka sfałszował wybory prezydenckie. Był jedną z pierwszych osób skazanych na więzienie w procesie politycznym. Dostał dwa lata, ale zwolnili go wcześniej na mocy amnestii. Tyle że nawet po tym nie przestał walczyć z reżimem.

Brał udział we wszystkich akcjach ulicznych i wiecach, więc dostawał kolejne wyroki. Przebywał w więzieniu, kiedy w Ukrainie rozpoczęła się Rewolucja Godności. Tam dowiedział się o śmierci swojego kolegi z Białorusi, Michaiła Żyzniewskiego [białoruski aktywista, który zginął podczas Rewolucji Godności w Kijowie, pierwszy zagraniczny Bohater Ukrainy – przyp. aut.]. Wtedy Wasyl postanowił, że gdy tylko zostanie zwolniony, pojedzie do Ukrainy.

Został zwolniony po zwycięstwie rewolucji na Majdanie, gdy wojna na wschodzie Ukrainy już trwała. Chciał dołączyć do Prawego Sektora, ale do tego trzeba było przejść przez szereg procedur. A on był bardzo niecierpliwy, więc dołączył do ochotniczego batalionu OUN [Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów – red.], gdzie został przyjęty od razu. Po kilku tygodniach szkolenia wysłano go do wioski Piski w pobliżu lotniska w Doniecku. Tam zaczął się jego szlak bojowy.

Mieliście dwoje dzieci, ale oficjalnie pobraliście się dopiero w 2021 roku. Dlaczego?

Jakoś nie było okazji. Wydano mi nawet zaświadczenia dla moich dzieci jako samotnej matce, ponieważ kiedy Wasyl był na polu bitwy, nie mógł załatwić formalności w służbie migracyjnej. Ponadto, jak się okazało, białoruskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych złożyło wnioski do Interpolu w sprawie jego i innych białoruskich ochotników. Zgłosili utratę dokumentów, a tym samym ich nieważność. Innymi słowy, Wasyl miał paszport, tyle że nieważny.

Wasylij z dziećmi

Służba migracyjna nie miała prawa deportować go z Ukrainy jako bojownika, ale nie mogła też zapewnić mu nawet tymczasowego zezwolenia na pobyt. Przez jakiś czas był więc w zasadzie nielegalnym imigrantem. Wciąż się zastanawiam, jak w ogóle udało nam się pobrać.

Nasz związek był burzliwy, bo życie z rewolucjonistą nie jest łatwe. Z jednej strony jesteś z niego dumna, z drugiej – czasem chcesz ciszy i spokoju.

Rodzina w komplecie

Utrzymuje Pani kontakt z jego rodziną w Białorusi?

To byłoby dla nich niebezpieczne. Więcej kontaktu mam z kuzynem męża, który mieszka w USA, i jego bratem, który jest w Polsce. Druga siostra Wasyla, która mieszka na Białorusi, została aresztowana i uwięziona na rok tylko dlatego, że wyszło na jaw, że Wasyl zaginął w Ukrainie. Nie brała udziału w żadnych akcjach ani protestach.

Na Białorusi łatwo o pretekst, by wsadzić człowieka za kratki. Wystarczy, że znajdą w czyimś domu np. dziecięce rajstopy w biało-czerwonych barwach, by uznać, że tam się wspiera „nazistowskie organizacje”.

Krewnym Białorusinów walczących w Ukrainie nie ma czego zazdrościć. Dlatego, aby nie narażać ich na niebezpieczeństwo, podczas pogrzebów białoruskich ochotników często wymienia się tylko ich znaki wywoławcze. Nie podaje się imion ani nazwisk. Nawet na grobach

Oczywiście nieoficjalnie krewni są informowani o śmierci, o ile kontakt z nimi jest możliwy. Jednak nie wszyscy popierają decyzje swoich bliskich o obronie Ukrainy. Na Białorusi rosyjska propaganda jest bardzo silna.

Niewola gorsza niż śmierć

Kiedy Pani mąż zaginął, była nadzieja, że jest w niewoli. Kiedy zdała Pani sobie sprawę, że nie wróci?

26 czerwca 2022 r. nasze oddziały opuściły Łysyczańsk. W pierwszych dniach miałam nadzieję, że gdzieś odjechali, może ranni, ale żywi. Później z zeznań jego towarzyszy wyłonił się pewien obraz. A w lipcu jeden z białoruskich kanałów telewizyjnych pokazał materiał propagandowy ze zdjęciem, na którym były ciała naszych żołnierzy. Wśród nich zobaczyłam ciało mojego męża. Rozpoznałam jego twarz, rzeczy osobiste, szewron, a nawet pasek, który mu kiedyś dałam. Nie było tylko zegarka. Musieli go zdjąć.

Według jego towarzyszy broni, zginęli prawie wszyscy, którzy byli na misji tego dnia. Dwóch zostało schwytanych. Mój mąż zawsze powtarzał, że nie da się pojmać. Dla niego niewola była gorsza niż śmierć. Mówił, że zawsze ma dla siebie granat, że zabierze ze sobą kilku wrogów na tamten świat.

Wciąż nie udało się Pani go pochować. Coś się ruszyło w tej sprawie?

Nie udało nam się odzyskać jego ciała. Kilka dni po bitwie nasze wojsko uruchomiło drony, by sprawdzić, czy można ewakuować ciała w tym obszarze, ale ciał już nie było. Rosjanie je zabrali. Jest parę punktów na mapie, gdzie można by je pochować. Wielokrotnie próbowaliśmy negocjować z drugą stroną w sprawie ekshumacji, ewentualnie zwrotu ciał, jednak w ostatniej chwili zawsze wszystko było odwoływane. Nie mogliśmy tego zrobić nawet za pieniądze. Nasi chłopcy są prawdopodobnie pochowani gdzieś w obwodzie ługańskim.

Nie ma ciał na fundusz wymiany

W brygadzie zajmuje się Pani się osobami zaginionymi, organizacją pochówku zmarłych i zapewnianiem protez okaleczonym. Skąd taki wybór?

Bo rozumiem te rodziny lepiej niż jakikolwiek podpułkownik. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że dużo łatwiej pracuje się z rodzinami zmarłych niż zaginionych.

Rozmowy z rodzinami zaginionych są emocjonalne i trudne. Nie rozumieją, co się stało i jak do tego doszło

Moim zadaniem jest informowanie ich, że istniejemy, że jest numer, pod który mogą zadzwonić, gdy tylko poczują się na siłach.

Zawsze powtarzam, że dopóki nie ma zgodności DNA, jest nadzieja. W końcu w chaosie wojny często nie da się nawet podejść i zmierzyć pulsu żołnierza. A czasami dzieje się na odwrót: nawet po stwierdzeniu zgodności DNA rodziny nie wierzą. Mamy rodziny z Iłowajśka, których matki otrzymały wyniki badań DNA, ale nie uwierzyły w nie. Uważają, że ich bliscy nadal są w niewoli.

Czy uczestniczycie w wymianach ciał?

Obecnie przedstawiciele brygad praktycznie nie są już dopuszczani do udziału w wymianach. Pracujemy, by to zmienić. Za wymianę jest odpowiedzialna centrala koordynacyjna, wszystko odbywa się według standardowej procedury. Istnieją listy i określony punkt, w którym odbywa się wymiana. Przyjeżdżają przedstawiciele sztabu koordynacyjnego i lekarze ze strony ukraińskiej i wrogiej. Wymieniają się ciałami – i to wszystko.

Kiedyś powiedziała Pani, że w Ukrainie nie ma funduszu wymiany poległych. Jak to wygląda teraz?

Teraz niestety albo utrzymujemy terytorium, albo się wycofujemy. Nie mamy jak zbierać ciał wrogów na fundusz wymiany

Kiedy byliśmy w ofensywie, na przykład w regionie Charkowa, mieliśmy coś do oddania. Wyzwalaliśmy terytoria i mieliśmy taki fundusz.

Czy istnieją jakieś zasady komunikowania się z krewnymi zabitych lub zaginionych? Jak zaczyna się taka rozmowa?

Główną zasadą jest nie szkodzić i nie obiecywać niemożliwego. Zdarza się, że któryś z kolegów dzwoni do rodziny, coś mówi, a rodzice mają nadzieję, że ich syn żyje. A my wiemy już na pewno, że nie żyje. Czasem mamy więcej informacji, ale nie możemy ich jeszcze ujawnić. Każda komunikacja z rodziną opiera się na odrębnym, indywidualnym scenariuszu.

Nie możesz wypowiedzieć formułki: „Rozumiem was, rozumiem wasz ból”. Bo nikt tego nie rozumie

Najważniejsze to spróbować ich wesprzeć, powiedzieć, że mogą poprosić o pomoc w dowolnym momencie. Często jesteśmy postrzegani jak jakiś niebiański urząd, ludzie myślą, że możemy zrobić wszystko. Ale nasze możliwości są ograniczone. Zdecydowanie możemy pomóc z dokumentami, ale niestety nie możemy zwrócić bliskim osoby, która nie żyje.

Co powinna zrobić rodzina, której bliski zaginął na wojnie?

Krewni otrzymują wtedy zawiadomienia z Terytorialnego Ośrodka Rekrutacji i Wsparcia Społecznego. Jest tam napisane, że zaginął taki a taki żołnierz tam i wtedy. Komisariat wojskowy wydaje pierwsze instrukcje:

1. Napisz wniosek o wsparcie finansowe dla żołnierzy w wojskowym biurze rekrutacyjnym. Zgodnie z prawem, gdy dana osoba jest w niewoli lub zaginęła, krewni otrzymują jej wynagrodzenie. Wcześniej było to około 120 000 hrywien miesięcznie. Od lutego 2025 r. 50% wynagrodzenia jest zatrzymywane na rzecz żołnierza, a resztę otrzymują krewni.

Taka była prośba społeczeństwa, bo zdarzają się sytuacje, gdy żołnierz wraca z niewoli, a podczas jego nieobecności pieniądze otrzymywała na przykład matka ich wspólnego dziecka, która przez lata nie pozwalała żołnierzowi na kontakt z nim.

Ponadto wojsko ma teraz prawo do wydania rozkazu w takiej sprawie. Oznacza to, że jeśli żołnierz chce, by jego żona otrzymała 100% pieniędzy w przypadku jego zaginięcia, pisze oświadczenie, które jest przechowywane w jego aktach osobowych.

2. Napisz wniosek o wyciąg z dokumentu, który zawiera informacje o tym, co się stało, gdzie i jak.

3. Udaj się na najbliższy posterunek policji i spisz oświadczenie o zaginięciu. Na jego podstawie śledczy wszczyna postępowanie karne, wprowadza dane do JRDP [Jednolity Rejestr Dochodzeń Przedprocesowych – red.] i wydaje rodzinie wyciąg. Śledczy musi również pobrać próbki DNA od krewnych. Są one wysyłane do laboratorium, które wprowadza dane do ujednoliconej bazy danych DNA.

To minimum, które rodziny muszą zrobić. Istnieje również wiele innych struktur, na przykład Krajowe Biuro Informacji (KBI), które współpracuje z Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem. To ono jest proszone o dostarczenie informacji o pobycie danej osoby w niewoli. Trzeba złożyć wniosek do NIB. Wtedy w ciągu dwóch miesięcy otrzymasz oficjalną odpowiedź, czy dana osoba jest w niewoli, czy też nie ma o tym żadnych informacji.

Najważniejszą strukturą jest centrala koordynacyjna, która zajmuje się wymianą ciał i więźniów. Oni proszą każdą rodzinę o utworzenie konta obrońcy na stronie internetowej centrali koordynacyjnej i podanie jak największej ilości informacji o zaginionym żołnierzu. Bo tylko ty wiesz, czy bliski ma jakiś pieprzyk, bliznę lub tatuaż.

Mamy bardzo mało oficjalnych informacji o jeńcach. Jedynym sposobem, by dowiedzieć się więcej, jest powrót chłopaków z niewoli. Są przesłuchiwani, pokazuje się im albumy ze zdjęciami. W ten sposób zbierane są szczegółowe informacje o innych

Cuda się zdarzają

Czy rozgłos pomaga, czy szkodzi żołnierzom w niewoli?

Zawsze wyjaśniamy rodzinom, że żołnierz może mieć „legendę”. I że kiedy publikujemy szczegółowe informacje na jego temat, możemy mu zaszkodzić. W niewoli może mówić np., że był tylko kierowcą i nikogo nie zabił. A wróg śledzi wszystko. Lepiej, żeby rodziny nie ujawniały szczegółowych informacji. Możesz oczywiście publikować zdjęcia, ale nie podawaj szczegółów na temat tego, gdzie służył i kim był.

Przez co muszą dziś przechodzić ci, których krewni mają status zaginionych?

Jestem dumna z tych bliskich, którzy mają wewnętrzną siłę, by się nie poddawać i kontynuować własną walkę. To tacy, którzy nieustannie domagają się czegoś od instytucji państwowych. Ich konstruktywne działania naprawdę pomagają zarówno w poszukiwaniach, jak w komunikacji między rodzinami a państwem.

Znam wiele kobiet, które samodzielnie pokonują biurokratyczne przeszkody, usprawniając w ten sposób system

Niestety są też przeciwne przykłady, które wywołują chaos. Ta kategoria ludzi widzi wokół siebie tylko zdradę. Nie rozumieją, że z powodu intensywnych działań wojennych żadna ze stron nie szuka zmarłych. I że nie chodzi tu o czyjąś niechęć.

W Pani pracy zdarzają się cuda?

Znam historię, którą opowiedział nam Ołeh Kotenko, były komisarz ds. praw osób zaginionych. Chodziło o mężczyznę z amputowaną ręką, który został wywieziony z pola bitwy podczas zbierania szczątków poległych. Była zgodność DNA, rodzinie powiedziano, że nie żyje. Ci ludzie przez kilka lat żyli w przekonaniu, że ich syn odszedł. I nagle, podczas jednej z wymian, niespodziewanie powrócił. W złym stanie fizycznym, z amputowaną ręką, gangreną, ale żywy.

Najbardziej niesamowite historie to te, w których odnajdujemy zaginionych ludzi w niewoli. Na przykład podczas ostatniej wymiany wrócił żołnierz, który był w niewoli przez trzy lata

Jak radzi sobie Pani ze stresem?

Pomagają mi przyjaciele i zespół. Mogę z nimi rozmawiać o wszystkim i śmiać się, choć to głównie czarny humor. Teraz pogoda się poprawia, mogę znów chodzić na strzelnicę, co również odwraca moją uwagę. Czasami prowadzę też szkolenia z medycyny taktycznej. W nich chodzi o życie, podczas gdy w naszej pracy niestety bardzo często chodzi o śmierć.

Kiedy nie mogę sobie poradzić, pracuję z psychologiem. Leki pomagają, ale antydepresanty nie. Pomaga terapia wspomagająca przeciw nadmiernemu lękowi.

Ołena Gergel: - Szanuj przeszłość, ale nie rób żadnych planów

Czego nauczyła Panią wojna?

Teraz nie mam czasu na media społecznościowe. Często poznajemy jakieś nowiny, gdy mamy informację zwrotną. I wtedy pojawia się pytanie: „Ale o co chodzi?”. Nawet gdy mam czas, nie rozumiem, dlaczego miałabym zapełniać swoją głowę rzeczami, na które nie mam wpływu. Kolejną rzeczą są wiadomości głosowe. Kiedyś nie rozumiałam, dlaczego wszyscy wojskowi je nagrywają. Teraz rozumiem.

Wojna nauczyła mnie też żyć teraźniejszością. Szanować przeszłość, ale nie robić planów.

Kiedyś można było planować, myśleć o wycieczkach w Karpaty, nad morze... Teraz to wszystko minęło. Powinieneś żyć dniem dzisiejszym

Zdjęcia:a rchiwum prywatne

20
хв

Ołena Gergel: – Wojna nauczyła mnie żyć teraźniejszością

Natalia Żukowska
зенон войтас допомога волонтер україна польща

Biolog, tropiciel, ekspert od dużych drapieżników, a od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie –aktywny działacz społeczny. Zenon Wojtas jako prezes zarządu Fundacji Linia Frontu regularnie wyjeżdża do Ukrainy, dostarczając sprzęt, samochody i ubrania dla żołnierzy. W rozmowie opowiada o rzeczywistości wojny, potrzebach ukraińskich żołnierzy oraz o tym, dlaczego ta pomoc jest tak istotna.

Zenon Wojtas

Dlaczego Pan pomaga?

Bo to konieczne. Jeśli Ukraina upadnie, to konsekwencje odczujemy wszyscy. Bo to nie Ukraina zaatakowała Rosję, tylko Rosja Ukrainę. A jeśli dziś odwrócimy wzrok, za kilka lat możemy sami znaleźć się w sytuacji, w której ktoś nie zechce pomóc nam.

Jeśli ktoś nie był na froncie, to może sobie wyobrażać, że ukraińscy żołnierze dostają wszystko z góry – broń, mundury, wyposażenie. W rzeczywistości wygląda to jednak zupełnie inaczej. Wielu żołnierzy działa niemal jak partyzanci – muszą sami organizować sobie sprzęt, a często to ich rodziny czy znajomi szukają dla nich odzieży, noktowizorów, broni, czy pojazdów. Znaczna część wsparcia pochodzi od fundacjii organizacji społecznych, zarówno ukraińskich, jak i zagranicznych. Ludziedostarczają żywność, baterie, elementy ogrzewania. To działanie przypomina trochę „turystykę wojenną” – ludzie przywożą, co mogą.

Jak to się w ogóle zaczęło?

Przed wojną byliśmy zaangażowani w działania na rzecz ochrony przyrody w ukraińskich Karpatach. Współpracowaliśmy z lokalnymi przyrodnikami, wspieraliśmy tworzenie nowych obszarów chronionych. Ukraińskie Karpaty są niezwykłe – w Polsce mamy tylko mały ich fragment, natomiast po ukraińskiej stronie rozciągają się wspaniałe, niemal dziewicze tereny.

Kiedy wybuchła wojna, naturalnym odruchem było działanie.

Już pierwszego dnia dostaliśmy telefon –rodzina znajomego była w Kijowie i potrzebowała pomocy. Bez wahania pojechaliśmy. W drugi dzień wojny byliśmy na miejscu i zaczęliśmy ewakuować ludzi.

Z czasem zaczęliśmy skupiać się na wsparciu dla walczących żołnierzy. Przez pierwszy rok zbieraliśmy pieniądze od znajomych, od ludzi, którzy nam ufali i wiedzieli, że każda złotówka trafia bezpośrednio na pomoc. Kupowaliśmy sprzęt, organizowaliśmy transporty. Po roku założyliśmy Fundację Linia Frontu, aby działać bardziej efektywnie i pozyskać szersze wsparcie.

Gdzie szukacie pieniędzy?

Organizujemy zbiórki publiczne, staramy się angażować partnerów biznesowych. W zeszłym roku wsparło nas około 260 osób, w tym roku jest podobnie. Czasem otrzymujemy wsparcie od firm, co pozwala nam finansować większe zakupy, np. samochodów.

Niestety, zainteresowanie pomocą spada. A potrzeby są wciąż ogromne.

Jak pomagacie?

Wspieramy głównie 18.Słowiańską Brygadę Gwardii Narodowej, w której skład wchodzi mniejsza jednostka artylerii rakietowej. To właśnie im pomagamy najczęściej.

Nasza pomoc skupia się na dostarczaniu sprzętu, którego żołnierze najbardziej potrzebują. Ostatnio były to przede wszystkim buty i odzież zimowa. Wcześniej koncentrowaliśmy się na dostarczaniu samochodów terenowych, głównie pickupów. To kluczowy sprzęt do działań manewrowych. Niestety, pojazdy te często ulegają zniszczeniu – ostatnio dostaliśmy zdjęcia dwóch naszych samochodów, które zostały trafione przez rosyjską artylerię.

Teraz zaczęliśmy współpracować z jeszcze jednym oddziałem Gwardii Narodowej Ukrainy – „Hartija”.

To dość specyficzna jednostka – dobrze zorganizowana i skuteczna. Działa tam między innymi Serhij Żadan, znany pisarz i muzyk, który aktywnie wspiera ich działania, nagłaśnia potrzeby i mobilizuje do pomocy. To sprawia, że ich sytuacja jest nieco lepsza niż w innych oddziałach – mają większe wsparcie społeczne, ale wciąż brakuje im sprzętu i wyposażenia.

Nasza współpraca z„Hartiją” koncentruje się na dostarczaniu im niezbędnego sprzętu – obecnie zorganizowaliśmy dla nich pick-upa, opony oraz zagłuszacze do dronów. To kluczowe narzędzia, które zwiększają szanse na przetrwanie i skuteczność w walce. Problemem, jak zawsze, jest finansowanie – nie mamy stałych źródeł wsparcia, więc każda pomoc, każda wpłata pozwala nam działać dalej.

Często Pan wyjeżdża do Ukrainy?

Wszystko zależy od tego, ile uda nam się zebrać środków i jakie są potrzeby na froncie. Kiedy tylko możemy coś dostarczyć, wsiadam w samochód i jadę.

Czyli Pan dociera aż do Słowiańska, na linię frontu?

Tak, byłem na linii frontu wielokrotnie. Razem z Andrzejem Stasiukiem przejeżdżaliśmy obok stref, w których istniało ryzyko ostrzału. To bardzo niebezpieczne miejsca, ale jeśli chcemy pomagać skutecznie, musimy jechać tam, gdzie pomoc jest najbardziej potrzebna. Utrzymuję regularny kontakt z żołnierzami, którym pomagamy. Dzięki temu wiemy, jakie są ich aktualne potrzeby i możemy reagować na bieżąco. To nie jest tak, że raz dostarczymy sprzęt i na tym kończy się nasza rola. Wojna to dynamiczna rzeczywistość, w której sytuacja zmienia się z dnia na dzień.

Często dostaję od żołnierzy wiadomości – zdjęcia, raporty, a czasem krótkie nagrania, które pokazują, jak wygląda ich codzienność. Wysyłają informacje o zniszczonym sprzęcie, o stratach, o tym, co jest pilnie potrzebne. Niektórych znam już osobiście, z innymi kontaktuję się głównie telefonicznie. Więzi, które się tworzą, nie są powierzchowne – to relacje oparte na zaufaniu, bo w sytuacjach ekstremalnych liczy się pewność, że druga strona dotrzyma słowa.

Zenon Wojtas i Andrzej Stasiuk

W jakim języku się porozumiewacie?

Po ukraińsku i po polsku. Jeśli rozmawiamy w grupie, każdy stara się mówić wolniej i wyraźniej, żebyśmy się dobrze rozumieli. Niektóre słowa w naszych językach są podobne, więc bariera językowa nie jest wielką przeszkodą.

Mamy wszystkie potrzebne papiery, ale gdy wjeżdżamy do Ukrainy z pomocą humanitarną czy sprzętem dla wojska, często wystarczy, że mamy polską i ukraińską flagę na samochodzie i nas przepuszczają. Ukraińscy żołnierze i straż graniczna traktują Polaków z ogromnym szacunkiem – gdy widzą, że przywozimy sprzęt dla ich armii, zwykle nie przeprowadzają drobiazgowych kontroli.

Zdarzały się sytuacje, kiedy ktoś z naszej ekipy zapomniał dokumentów, a mimo to udało się przejechać. Pół roku temu jeden z kierowców zostawił paszport w Kijowie i jechał dalej bez żadnych papierów – w krótkich spodenkach, bo była wtedy upalna pogoda. Mimo tego nikt go nie zatrzymał, bo po prostu wiedzieli, kim jesteśmy i co robimy.

Dla Ukraińców Polacy to sojusznicy i widać to na każdym kroku

Pamięta pan jakieś zaskakujące prośby od ukraińskich żołnierzy?

Samoloty F-16!

Żołnierze, z którymi rozmawiam, doskonale zdają sobie sprawę, jak ważne jest wsparcie sprzętowe i że ich możliwości bojowe zależą od tego, co dostaną. Wiedzą, że w tej wojnie przewaga technologiczna ma kluczowe znaczenie.

Zwykle ich prośby są bardzo racjonalne. Potrzebują butów, odzieży termicznej, noktowizorów, dronów, samochodów. Proszą o to, co faktycznie pozwala im przeżyć i skutecznie walczyć.

Ci, którzy walczą, to zwykle ludzie z bardzo silnym charakterem i poczuciem obowiązku. Oni wiedzą, że nikt za nich tej wojny nie wygra, że muszą liczyć przede wszystkim na siebie i na ludzi, którzy ich wspierają. Dlatego uważam, że naszym obowiązkiem jest im pomagać – nie tylko ze względu na nich, ale także ze względu na naszą własną przyszłość.

Kostantinowka, Ukraina. 2025

Jak ukraińscy żołnierze wyobrażają sobie przyszłość?

Wiedzą tyle, co my. A może nawet mniej. Wielu z nich od miesięcy nie opuszcza okopów, nie mają dostępu do pełnych informacji. To, co ich najbardziej martwi, to brak rotacji na froncie.

Mają świadomość, że jeśli Ukraina upadnie, to za kilka lat w tej samej wojnie mogą walczyć już nie przeciwko Rosjanom, ale przeciwko własnym rodakom, których Rosja wcieli do armii i wyśle na linię frontu.

A co mówią żołnierze, którzy wracają z przepustki np. z Kijowa na front?

Kijów to zupełnie inna rzeczywistość niż front. Widać tam dwa światy – jeden, w którym życie toczy się niemal normalnie, a drugi, w którym ludzie cały czas są świadomi wojny i aktywnie w nią zaangażowani.

Połowa mieszkańców Kijowa angażuje się w pomoc – organizują zbiórki, wspierają wojsko, wysyłają pomoc humanitarną. Ale można też zobaczyć pełne restauracje, kawiarnie, luksusowe samochody. To naturalne – ludzie nie mogą żyć w ciągłym stresie, więc próbują funkcjonować normalnie.

Dla żołnierzy, którzy wracają z frontu, ten kontrast bywa bolesny. Oni wracają do miasta i widzą, że nie wszyscy są równie zaangażowani w wysiłek wojenny. Niektórzy czują się sfrustrowani – oni walczą, ryzykują życie, a w tym samym czasie ktoś inny siedzi w eleganckiej restauracji i nie przejmuje się niczym. Ale z drugiej strony, czy można mieć o to pretensje? Każdy radzi sobie z wojną na swój sposób.

Dla mnie ważne jest to, że wciąż jest bardzo wielu ludzi, którzy pomagają. Mam przyjaciół w Kijowie, którzy udostępniają nam mieszkanie. Sami angażują się w pomoc, wspierają żołnierzy, organizują transporty. To pokazuje, że duch oporu w Kijowie jest wciąż bardzo silny.

Konstantinówka, 2024

Czy któryś z żołnierzy, którym pan pomagał, zginął?

Na szczęście nie. Większość żołnierzy, którym pomagamy, to artylerzyści – oni zazwyczaj nie znajdują się bezpośrednio w pierwszej linii, co daje im większe szanse na przeżycie. Oczywiście, to wciąż wojna i nikt nie jest w pełni bezpieczny, ale w porównaniu z piechotą czy jednostkami szturmowymi, ich straty są mniejsze.

Wielu z nich walczy w Donbasie już od 2014 roku, więc mają doświadczenie, wiedzą, jak unikać zagrożeń. To także ludzie, którzy doskonale znają teren, często są to miejscowi, którzy walczą u siebie. Dzięki temu potrafią lepiej manewrować, wiedzą, gdzie są bezpieczne drogi, jak się ukrywać, jak unikać ostrzału.

Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to kwestia czasu – wojna jest brutalna i nikt nie ma gwarancji, że przeżyje. Dlatego tak ważne jest, żeby jak najlepiej ich wyposażyć, żeby mieli sprzęt, który może ich uratować. Każdy dodatkowy samochód, każda dobra kamizelka kuloodporna, każdy dron zwiększa ich szanse na przetrwanie.

Mimo wszystko, zawsze z niepokojem otwieram wiadomości od nich. Boję się dnia, w którym dostanę informację, że kogoś już nie ma. Ale dopóki są na froncie, dopóki walczą – my będziemy ich wspierać.

Czy myślał Pan kiedyś, że będzie pomagać na wojnie?

Nie. Nikt się tego nie spodziewał. Wydawało się, że to niemożliwe, żeby w XXI wieku ktoś w Europie zdecydował się na pełnoskalową inwazję. Owszem, wszyscy wiedzieliśmy o napięciach, o koncentracji wojsk rosyjskich przy granicy, ale wielu ludzi – w tym ja – łudziło się, że to jedynie demonstracja siły, że skończy się na zastraszaniu i pokazie sił.

A potem, nagle, Rosjanie po prostu wsiedli w czołgi i ruszyli. W jednej chwili wszystko, co do tej pory wydawało się nieprawdopodobne, stało się faktem.

Dziś, patrząc na to z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że Rosja nigdy nie ukrywała swoich zamiarów– po prostu my nie chcieliśmy w nie uwierzyć. I chyba właśnie to było najgorsze– ta naiwność, że coś takiego nie może się zdarzyć. A jednak się zdarzyło.

Ale nie wszyscy uciekli, nawet na linii frontu ludzi zostają.

Tak, i to jest jeden z największych paradoksów tej wojny. Są ludzie, którzy mogli wyjechać, ale zostali. Nie tylko żołnierze, ale także cywile, którzy nie chcą opuszczać swoich domów, nawet jeśli walki toczą się tuż obok nich.

Byłem w miejscowościach przy froncie, gdzie widać codzienność, która nie powinna tam istnieć – dzieci bawiące się między okopami, starsze osoby, które mówią: „Tu się urodziłem, tuumrę”. Ci ludzie nie chcą lub nie mogą wyjechać. Czasem chodzi o brak środków, czasem o poczucie, że nie mają dokąd pójść, a czasem po prostu o upór: ichziemia, ich dom, ich życie.

Podobnie jest z żołnierzami. Są tacy, którzy od miesięcy, a nawet lat, nie opuścili frontu. Nie mają rotacji, nie mają przerwy. To nie jest tak, że każdy walczy, bo musi –wielu walczy, bo chce. Wiedzą, że jeśli oni odejdą, jeśli się poddadzą, to niktinny ich nie zastąpi.

W Donbasie spotkałem żołnierzy, którzy walczą od 2014 roku. To nie są nowi poborowi, to ludzie, którzy przeszli już przez piekło i nadal tam są. I oni też widzą, że nie wszyscy w Ukrainie podchodzą do wojny tak samo. Mają w sobie dużo goryczy – bo gdy jedni walczą i giną, inni udają, że wojna ich nie dotyczy.

Ale mimo to zostają. Idlatego tak ważne jest, żebyśmy ich wspierali – bo oni nie walczą tylko zasiebie. Walczą za cały kraj. A jeśli oni się poddadzą, to będzie oznaczał koniec.

Czytałam, że miejscowi bardzo często nie tylko nie pomagają, ale jeszcze szkodzą, i w ogóle nie rozumieją, po co to wszystko.

Niestety, to się zdarza. Są miejsca, szczególnie w rejonach przyfrontowych, gdzie część miejscowej ludności nie tylko nie wspiera ukraińskiego wojska, ale wręcz działa na jego niekorzyść. Niektórzy przekazują informacje Rosjanom, wskazują pozycje wojskowe, donoszą o ruchach wojsk.

To jest bardzo trudne dla żołnierzy, którzy ryzykują życie, by bronić tych terenów, a jednocześnie widzą, że nie wszyscy chcą, żeby tam byli. Jest sporo ludzi, którzy czekają, aż Rosja przyjdzie i przejmie kontrolę – szczególnie na terenach, które od lat były pod wpływem rosyjskiej propagandy. Czasem można spotkać ludzi, którzy otwarcie mówią:„ A co to za różnica, kto tu rządzi?”. Dla nich najważniejsze jest to, żeby jakoś przeżyć, nieważne pod czyją władzą.

Z drugiej strony, są teżtacy, którzy pomagają w każdy możliwy sposób. Ryzykują życiem, żeby dostarczać żołnierzom jedzenie, przekazywać informacje o ruchach rosyjskich wojsk, organizować schronienia. Są miejscowości, gdzie cywile i wojsko stanowią jedność, gdzie ludzie doskonale wiedzą, że jeśli Ukraińcy się wycofają, to dla nich oznacza to koniec wolności.

To pokazuje, jak bardzo podzielone jest społeczeństwo na tych terenach. Wojna nie jest jedynie starciem militarnym – to także walka o świadomość, o to, kto czuje się częścią Ukrainy, a kto wciąż żyje w mentalności sowieckiej. I niestety, to nie zmieni się z dnia na dzień, nawet jeśli wojna się skończy. To będzie proces na pokolenia. 

20
хв

Słyszę od ukraińskich żołnierzy: przywieźcie nam samoloty F-16

Olga Pakosz

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Im więcej kobiet w armii, tym większe ich prawa

Ексклюзив
20
хв

Agnieszka Holland: Światło jest w nas

Ексклюзив
20
хв

Ołena Gergel: – Wojna nauczyła mnie żyć teraźniejszością

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress