Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Ukraińskie wojsko zniszczyło jedną trzecią z 80 okrętów rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Zdjęcie: Anatolii STEPANOV / AFP/East News
No items found.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Piszę te słowa w drugą rocznicę zatopienia krążownika „Moskwa”, okrętu flagowego rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, przez ukraińską rakietę przeciwokrętową Neptun. Ten dzień zostanie zapamiętany przez przyszłe pokolenia zarówno jako symboliczny gest związany z Wyspą Wężową, jak i Dzień Ukraińskiego Rusznikarza, nowe święto w naszym kalendarzu. Co więcej, piszę te słowa w czasie, gdy zachodnie media coraz głośniej spekulują o tym, kiedy i w jaki sposób Ukraina będzie w stanie dokończyć rozpoczęte wcześniej zadanie zniszczenia Mostu Krymskiego jako głównej arterii wroga prowadzącej na tymczasowo okupowany Krym.
Chociaż szef SBU Wasyl Maliuk oświadczył, że obecnie nie ma zagrożenia wykorzystaniem przez Rosjan Mostu Krymskiego do logistyki wojskowej, obiekt ten jest nadal ważny dla wroga, ponieważ zapewnia kontrolę transportu nad okupowanym półwyspem.
To z kolei jest jednym z czynników, które pozwalają Kremlowi kontynuować agresywną wojnę przeciwko naszemu krajowi
Dzień, w którym ta nielegalna konstrukcja okupantów zostanie ostatecznie zburzona, a także dzień, w którym Morze Czarne zostanie ostatecznie oczyszczone ze złomu w postaci rosyjskich statków, są w rzeczywistości znacznie bliższe, niż możemy sobie teraz wyobrazić.
Będzie to jednak wymagało nieco więcej wysiłku, w szczególności ze strony naszych zachodnich partnerów, niż tylko inspirujących publikacji z ustrukturyzowanymi oczekiwaniami dotyczącymi tego, ile i jakich pocisków oraz dronów morskich ostatecznie wysadzi Most Krymski w powietrze.
O „Moskwie” na dnie raz jeszcze
W naszych mediach społecznościowych popularne jest spostrzeżenie, że „kraj bez marynarki wojennej zatapia statki kraju z marynarką wojenną”. To całkowicie zgodne z jednym ze strategicznych zadań podjętych przez Siły Obronne Ukrainy: maksymalnym zniszczeniem Floty Czarnomorskiej jako operacyjnej i strategicznej formacji wroga. Warto jednak podkreślić, że Ukraina w rzeczywistości jest potęgą, która, choć nie posiada jeszcze potężnych okrętów nawodnych, potrafi walczyć na morzu.
A to oznacza, że zadanie zniszczenia rosyjskiej Floty Czarnomorskiej jest całkiem realne
Jaki jest obecnie „rdzeń” sił rosyjskich okupantów na Morzu Czarnym? Różne zdjęcia satelitarne potwierdzają, że wróg ma obecnie 2 fregaty, 4 korwety i 4 okręty podwodne z łączną liczbą 50-60 pocisków Kalibr, 7 okrętów desantowych (z 13 dostępnych na początku inwazji na pełną skalę), dwie stare radzieckie fregaty projektu 1135 oraz kilka mniejszych okrętów rakietowych i patrolowych. Ponadto okupanci wykorzystują do10 lotnisk na Krymie, w tym do operacji lotnictwa morskiego rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, w którego skład wchodzą myśliwceSu-30 i Su-27, samoloty patrolowe Be-12 i śmigłowce Ka-27/29.
Liczby te podkreślają, jak ambitne jest zadanie stojące przed naszymi obrońcami. Bo do zniszczenia w rosyjskiej Floty Czarnomorskiej wciąż jest sporo
Krążownik „Moskwa” został zniszczony w kwietniu 2022 roku. Fot: Shutterstock
W tym miejscu należy przypomnieć, że ukraińskie siły zbrojne niszczyły już statki i infrastrukturę wrogiej floty. Do każdego z tych zdarzeń możemy dodać określenie: „po raz pierwszy w historii działań wojennych”. W kwietniu 2022 r. krążownik rakietowy „Moskwa” stał się pierwszym okrętem tej klasy, który został zniszczony w prawdziwej bitwie. Z kolei okręt desantowy „Cezar Kunikow” stał się pierwszym dużym statkiem zatopionym przez drony morskie na pełnym morzu (14lutego 2024 r.).Kiedy należące do SBU drony kamikadze uszkodziły rosyjski poduszkowiec „Samum”, nasi obrońcy dosłownie zaprzeczyli prawom fizyki. Bo ten typ statku został zaprojektowany tak, by był niewrażliwy na jakąkolwiek broń powierzchniową lub podwodną.
Kiedy 13 września 2023 roku Siły Zbrojne Ukrainy przeprowadziły zmasowany atak rakietowy na infrastrukturę i okręty rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu, było to pierwsze uderzenie na taką skalę od czasów II wojny światowej
Z kolei okręt podwodny „Rostów nad Donem” i korweta „Askold” stały się pierwszymi okrętami rakietowymi zniszczonymi w swoich dokach przez broń rakietową dalekiego zasięgu. I wreszcie – niektóre zdarzenia nie zostały jeszcze oficjalnie potwierdzone przez naszą stronę, ale wiadomo, że dały się wrogowi mocno we znaki. W grudniu 2023 r. w jednym z organów prasowych rosyjskiego ministerstwa obrony podano, że na początku października ubiegłego roku trałowce okupantów w pobliżu Sewastopola zostały zmuszone do przeprowadzenia „trałowania bojowego” w poszukiwaniu min, które nie zostały przez nikogo podłożone. Zbiega się to z faktem, że Rosjanie nagle przenieśli trzon rakietowy Floty Czarnomorskiej do Noworosyjska. Jakiś czas później zachodnie media zasugerowały, że nasze drony morskie mogą mieć też możliwość stawiania min przeciwokrętowych.
Ukraińskie drony morskie. Zrzut ekranu z CNN
Kiedy uderzy „Grom”
Jeśli szukamy bezpośredniej odpowiedzi na pytanie: „Czego potrzebuje Ukraina, by całkowicie zniszczyć Most Krymski i Flotę Czarnomorską?”, to na pierwszy rzut oka wszystko wygląda prosto: pocisków balistycznych ATACMS i pocisków manewrujących AGM-158 ze Stanów Zjednoczonych, a także pocisków manewrujących Taurus z Niemiec i samolotów F-16.Praktyka pokazuje, że najskuteczniejsze są połączone uderzenia na okupantów na Krymie przy użyciu różnych środków.
Dla sceptyków, zwłaszcza na Zachodzie, którzy blokują niezbędną nam pomoc, mamy następujący argument: Siły Zbrojne Ukrainy używają zachodnich rakiet dalekiego zasięgu być może nawet lepiej niż inne armie na świecie. Na przykład w latach 2015-2017 Arabia Saudyjska otrzymała i wystrzeliła nieznaną liczbę pocisków Storm Shadow na Huti w Jemenie. Jak jednak widzimy, nie rozwiązało to problemu bezpieczeństwa w regionie. W przeciwieństwie do Sił Zbrojnych Ukrainy, które regularnie z powodzeniem „skalpują” i „szturmują” flotę wroga.
W doborze narzędzi do ostatecznego zniszczenia Mostu Krymskiego i rosyjskiej Floty Czarnomorskiej Ukraina może pójść nieliniowo, opierając się na własnych pociskach Neptun i Grom. Jednak by doprowadzić te pociski do wymaganego stanu, należy poprosić o pomoc w zakresie zasobów tych samych zachodnich partnerów
Kraje zachodnie mają niezbędne setki milionów dolarów i sprzęt do tworzenia najnowszych potężnych pocisków. Ukraina ma wolę i wiedzę, aby ostatecznie oczyścić Morze Czarne zagrożenia stwarzanego przez Rosję.
„Projekt współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach programu Wspieramy Ukrainę, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.”
Ekspert w agencji informacyjno-konsultingowej Defense Express, dołączył do zespołu w listopadzie 2020 roku. Obecnie koncentruje się na zagadnieniach technologicznych, wojskowych i wojskowo-przemysłowych związanych z inwazją Rosji na Ukrainę na pełną skalę. Wcześniej, jako autor specjalistycznych publikacji, zajmował się specyfiką sektora energetycznego, transportowego i rolnego Ukrainy w kontekście zagrożenia militarnego ze strony Rosji.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Anna J. Dudek: Dziś jest 1063 dzień wojny w Ukrainie. Co przyniosła światu?
Magdalena M. Baran: Obudziła nas z przekonania, że wojny wydarzają się gdzieś daleko, że nie dotyczą nas bezpośrednio, że dla nas – tu i teraz – nie przynoszą strachu czy lęku. Agresja, jakiej dopuścił się Putin, pokazuje nam również, że przekonanie o „nowoczesności” wojny można włożyć między bajki. Niektórym wydawało się, iż dziś wojnę można prowadzić na odległość, precyzyjnie namierzać cele, przy jednoczesnym „dołożeniu” elementów wojny hybrydowej, czyli dezinformacji, cyberataków, różnego rodzaju dywersji, sianie niepewności czy destabilizacji sytuacji wewnętrznej innego państwa.
Tymczasem, jakkolwiek strasznie to zabrzmi, wojna w Ukrainie przypomina każdą wcześniejszą wojnę, przesyconą przemocą wobec ludności cywilnej. Wojnę, podczas której Rosja wykorzystuje broń zakazaną międzynarodowymi konwencjami, na każdym niemal kroku łamie prawo wojny, a celując w absolutne wyniszczenie Ukrainy, dopuszcza się nie tylko zbrodni agresji, ale także zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości.
Samej Ukrainie wojna przyniosła ogrom zła, strachu i niepokoju, przemianę miejsc bezpiecznych w przesycone trwogą, śmierć lub konieczność ucieczki. Paradoksalnie – jak to wojna – w ten straszny sposób przyniosła jej również nowe szanse. Ale tak już działa wojna. A co do świata: na pewno zburzyła nasze poczucie bezpieczeństwa, pozwoliła postawić na rozszerzenie NATO, zmusiła nas do przemyślenia strategii postępowania w dziedzinach bezpieczeństwa i obronności. Wojna przypomniała nam także o podstawowych wartościach, które stoją u początków Unii Europejskiej, o solidarności, suwerenności, pomocniczości czy wreszcie o podstawach demokracji.
Dr Magdaleną M. Baran. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Czy w wojnie można dopatrzeć się czegokolwiek, co jest pozytywne?
Na pewno przebudzenie do wartości i do wzmacniania, czy odnawiania sojuszy. Dalej konieczność przemyślenia scenariuszy globalizacyjnych, czy przeorientowanie naszych polityk. Pozytywnym jest na pewno przypomnienie, jak istotne jest zbudowanie odporności społecznej, czyli z jednej strony zdolności do przeciwstawienia się wyzwaniom bezpieczeństwa, społecznym, gospodarczym, środowiskowym oraz reakcji na nie, z drugiej „wymuszenie” na państwie jeszcze wyraźniejszej odpowiedzialności za nie.
Temu służy choćby ustawa o ochronie ludności i obronie cywilnej z 5 grudnia 2024. Ale to nie tylko akty prawne, to całość działań. Również i tych, które w szerszym zakresie przyjęła za swoje priorytety Polska prezydencji w Radzie UE, czy polityka samej UE, wyraźnie ogniskująca się na szeroko rozumianym bezpieczeństwie i obronności. Nawet jeśli w domyśle możemy usłyszeć: Chcesz pokoju, gotuj się do wojny, to nie idzie tu wyłącznie o gotowość militarną, której nam brakuje.
Na zupełnie innym poziomie warto pamiętać, że wojny zawsze były impulsem do rozwoju, do przemian, w wielu przypadkach również do demokratyzacji czy przebudzenia społeczeństw; po zakończeniu (choć z wyjątkami), przy dobrze prowadzonym „sprawiedliwym pokoju”, mogą przynieść efekt feniksa powstającego z popiołów. Warto przy tym mieć na uwadze, że nawet ów mityczny feniks nie odradza się w pełni swojej dorosłości, że powstające na nowo państwo będzie potrzebowało pomocy. Ta z kolei zdeterminuje kierunek jego przyszłego rozwoju.
Czego dowiedzieli się o sobie Ukraińcy?
Warto by ich zapytać. Moi ukraińscy studenci mówią, że przekonali się, iż są silniejsi niż im się wydawało; że mocno wierzą w swoje państwo, w te wartości, które wydawały się niezagrożone, ale też nauczyli się żyć w niepewności.
Bo kto w XXI wieku, w środku Europy spodziewa się pełnoskalowej wojny w starym stylu? Dowiedzieli się też wielu przerażających rzeczy…
Wracam często do „Słownika wojny”, spisanego przez Ostapa Sływynskiego. Pokazuje jak ludzie patrzą na wojnę, jak podczas wojny patrzą na siebie, swoje wartości i potrzeby, czy wreszcie jak zmienia się im percepcja. To miniopowieści różnych ludzi, połączonych przez los. To od nich dowiadujemy się, jak pachnie ból, czytamy o babciach pochowanych na podwórku, gdzie kiedyś zwykły siadywać, o łazience służącej za schron, o słowach zmieniających znaczenie, bo nagle „daleko” oznacza „odległość między miejscem, gdzie przebywasz, a miejscem, gdzie nie ma strachu”, o kalendarzu liczącym czas dniami wojny, godzinami policyjnymi i alarmami przeciwlotniczymi, czy wreszcie o wolności, która nie jest „produktem seryjnym”.
Ukraińcy nauczyli się zmiany, jaką niesie ze sobą wojna, adaptacji do nich obu. Wielu zapewne przeszło lekcje strachu i nadziei.
Dziecko bawi się, a kobiety odpoczywają na ławce przed budynkami mieszkalnymi zniszczonymi w wyniku ostrzału w Kostyantyniwce, we wschodnim obwodzie donieckim, 22 czerwca 2024 r., podczas rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zdjęcie: Roman PILIPEY/AFP
A Polacy?
To raczej powtórzona lekcja solidarności – wiedza o tym, do czego jesteśmy zdolni w sytuacji zagrożenia, jak potrafimy nieść pomoc, jak oddolnie umiemy się zorganizować, zmobilizować, a wielu przypadkach odłożyć na bok uprzedzenia czy spory, bo drugi człowiek, który cierpi, którego życie jest w niebezpieczeństwie, okazuje się ważniejszy. To te momenty, gdy potrafimy odwieszać na kołek przedzałożenia czy niechęć i dostrzegać człowieczeństwo drugiego człowieka. Może to i dobra lekcja, że wciąż mamy te odruchy serca, a nasz zmysł etyczny działa. Nawet jeśli – co tak bardzo polskie – funkcjonuje to jak wielki zryw, to w tej sytuacji był konieczny. Szkoda, że tak trudno jest nam budować podobne mosty między nami, we własnym społeczeństwie wciąż tkwiącym w konflikcie. Wewnętrzne wojenki służą wyłącznie tym, którzy pragną destabilizacji naszej demokracji, ale na pewno nie służą nam.
W Polsce przebywają setki tysięcy obywateli Ukrainy. Są wśród nich także mężczyźni. Jak ocenia pani zarówno obowiązkowy pobór wojskowy, jak i tych mężczyzn – i ich rodziny – którzy robią wszystko, by go uniknąć?
Nie ma tu łatwych odpowiedzi. Kilka dni przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji na Ukrainę ukraińska matka pracująca w Polsce od lat opowiadała historię swojego młodszego syna, który właśnie zaczynał studia z inżynierii lądowej na jednym z ukraińskich uniwersytetów. Jego brat, wojskowy, wręcz nakazał mu wyjazd z kraju, mówiąc, że wojna potrwa, a kraj będzie potrzebował wykształconych ludzi zdolnych go odbudować.
Takich przypadków jest wiele, ale tych młodych chłopaków – póki co – pobór do wojska nie obejmuje nawet po obniżeniu wieku poborowych wiosną zeszłego roku. Ale to tylko jedna strona „problemu”. W Polsce spotykamy przecież również zdziwienie, przechodzące w niepokój czy nawet złość, wyrażane wobec mężczyzn w sile wieku, często w drogich samochodach, markowych ubraniach, nieposiadających dużych rodzin, spokojnie żyjących sobie w świecie „bez wojny”. To rodzi konflikt, ale też niepewność, szczególnie w chwili, gdy pojawiają się głosy o ewentualnym zaangażowaniu militarnym krajów trzecich, gdy mowa o gwarantowaniu/strzeżeniu zawieszenia broni, zamrożenia konfliktu czy wreszcie końca wojny w Ukrainie.
Jednocześnie do udziału w wojnie, podobnie jak do miłości, nikogo nie można zmusić. Dramatyczne są zatem sceny wyciągania mężczyzn z mieszkań, restauracji, kawiarni czy klubów i wcielanie ich do armii
Z jednej strony obrona ojczyzny jest obowiązkiem moralnym, zaś – jeśli wierzyć filozofom – wojskowość to „poboczny zawód” obywateli (niegdyś tylko mężczyzn). Tyle że obrona może dokonywać się na wiele sposobów. I nie mówię o ucieczce od obowiązku, ale o opcjach służby zastępczej, gdy kwestie wyznania lub przekonań nie pozwalają na udział w walce. Przez wieki pokolenia słyszały, że „słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę” (Dulce et decorum est pro patria mori). Uważam, że to najbardziej szkodliwy mit w historii ludzkości, bo w śmierci takiej – co dobitnie pokazały już fronty Wielkiej Wojny – nie ma nic słodkiego. Wojna zawsze jest złem, a jej etyczne wywyższanie nie może się skończyć dobrze.
Dla kobiet, które wraz z dziećmi wyjechały z kraju, wojna to rozłąka, samotność, utrata i tęsknota. Spotkałam jednak takie, dla których – jakkolwiek to brzmi – stała się furtką, która pozwoliła im odejść od przemocowych mężów/partnerów.
Wojna weryfikuje więzi – albo są, albo ich nie ma. Spotkałam wielu ludzi rozdartych pomiędzy miejscami bezpiecznymi, a centrum wojennej zawieruchy, ale też ludzi, którzy na zawsze stracili swoich bliskich. Dla nich wojna zawsze będzie końcem. Oczywiście są i sytuacji, w których wojenny „pretekst” stał się wyzwoleniem od domowej przemocy, odejściem do innego życia, z założeniem, że co by się nie działo, tamto „sprzed wojny” już nie wróci. Pytanie jaki wybór przyniesie powojnie, jakie da szanse układania sobie życia na nowo.
Widok z lotu ptaka na Bachmut, miejsce najzacieklejszych walk z wojskami rosyjskimi w obwodzie donieckim w Ukrainie, czwartek, 22 czerwca 2023 r. Zdjęcie: AP Photo/Libkos
Ale przemoc wobec tych, które zostały, jest okrutna. Mówię o gwałtach wojennych.
Zabrzmi to strasznie, ale gwałty zawsze były jednym z najokrutniejszych „narzędzi wojny”, wykorzystywanym wręcz jako element wojennej strategii. Dlaczego? Bo gwałt niszczy przeciwnika – kobiety, mężczyzn, dzieci – na wszystkich poziomach. Mechanizm nie zmienił się od wieków, a gwałt był również postrzegany w kategoriach dozwolonego łupu wojennego. Jeszcze po II wojnie światowej trybunały powołane do osądzenia zbrodniarzy wojennych – w Tokio i Norymberdze – nie uznały przestępczego charakteru przemocy seksualnej. Zmiana przyszła znacznie później, bo dopiero statut Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii uznał gwałt za zbrodnię przeciwko ludzkości, czyniąc zastrzeżenie, iż musi on być popełniony podczas trwającego konfliktu zbrojnego i skierowany przeciwko ludności cywilnej.
Dopiero od 1 lipca 2002 roku Międzynarodowy Trybunał Karny jest uprawniony do ścigania przemocy seksualnej związanej z konfliktami, na mocy statutu określającego gwałt jako zbrodnię wojenną oraz zbrodnię przeciwko ludzkości. Osądzenie zbrodniarzy wojennych jest elementem „sprawiedliwego pokoju”, ale to tylko jedna strona. Pozostaje konieczność praktycznej – medycznej, psychologicznej, a czasem i rzeczowej pomocy dla ofiar tego rodzaju przemocy.
Minęły prawie trzy lata, coraz więcej Ukraińców i Ukrainek jest skłonna iść na ustępstwa, żeby zakończyć działania zbrojne. To dobry kierunek?
Wśród zasad wojny sprawiedliwej – a możemy powiedzieć, że taką właśnie wojnę prowadzi Ukraina – znajdujemy regułę dotyczącą realnych możliwości osiągnięcia sukcesu, czyli momentu zastanowienia czy wojna jest możliwa do wygrania, czy też skazuje dany kraj na ruinę. Gdy patrzymy na Ukrainę, dostrzegamy dzielność jej żołnierzy i determinację w obronie ojczyzny, ale trudno przymknąć oczy na wyczerpanie wojenne, topnienie zasobów sprzętowych, bojowych czy wreszcie ludzkich. Ustępstwa zawsze są bolesne, ale bywają koniecznie dla przetrwania. Nie oznaczają przy tym przegranej. A wygranej Rosji nie wolno nam brać pod uwagę.
„The Wall Street Journal” już latem zeszłego roku publikował wyniki badań prowadzonych wśród ukraińskich cywili i wojskowych, dotyczących możliwych negocjacji, końca wojny czy nawet utraty przez Ukrainę części terytorium. Po stronie ludności cywilnej wskazywały na zmęczenie, na oczekiwanie końca wojny nawet za cenę utraty części terytorium, jednak część walczących wskazywała, że w razie niesatysfakcjonującego kompromisu byłaby zdolna zbrojnie mu się przeciwstawiać.
Jednak wojna musi jakoś się skończyć, a chyba w demokratycznym obozie nikt nie bierze pod uwagę, by mogła skończyć się wygraną Rosji. Ta stanowiłaby tylko krok w kolejne zagrożenia, kolejne wojny
Negocjacje?
Negocjacje to dobry kierunek. Jeszcze przed zaprzysiężeniem Donalda Trumpa nominanci do jego administracji wskazywali potrzebę skłonienia stron do rozmów. Michael Waltz, doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa, mówił wprost o wykorzystaniu cen ropy i gazu, jako potencjalnej presji ekonomicznej na Rosję, gdyby ta nie chciała podjąć negocjacji. Można było również usłyszeć głosy o „dostarczeniu Ukrainie większej ilości broni, niż otrzymała za czasów administracji Joe Bidena”, gdyby Rosja wzbraniała się przed rozmowami.
Warto jednak mieć na uwadze, że obserwujemy rosyjska ofensywę, a rację ma Marco Rubio, nowy sekretarz stanu USA, który podczas przesłuchania przed senacką komisją spraw zagranicznych wskazywał, że celem Putina będzie uzyskanie maksymalnej przewagi negocjacyjnej, wymuszenie neutralności Ukrainy i atak za 4-5 lat.
W podobnym tonie wypowiadał się nowy sekretarz obrony, Pete Hegseth, od którego senatorowie usłyszeli: „Wiemy kto jest agresorem. Wiemy, kto jest dobrym gościem. Chcielibyśmy, żeby było to jak najbardziej korzystne dla Ukraińców, ale ta wojna musi się zakończyć”. To „ale” usłyszymy zapewne wiele razy, powtarzane w imię realizmu politycznego i „odważnej dyplomacji”. Tej nie zabrakło połączonym siłom administracji obu prezydentów USA – ustępującego i obejmującego tę funkcję – gdy szło o zawieszenie broni w Strefie Gazy.
Pozostaje mieć nadzieję, że nie zabraknie jej i w przypadku Ukrainy. Inna rzecz, że Stanom Zjednoczonym, Trumpowi opierającemu swoją doktrynę na sile i zwycięstwie, porażka Ukrainy po prostu się nie opłaca. Negocjacje to zatem dobry kierunek, ale Ukraina potrzebuje w nich szansy, równości i wsparcia.
Volodymyr Zelenskyy i Ursula von der Leyen. Zdjęcie: materiały prasowe
Wyobraźmy sobie, że wojna się kończy. Co dalej, zwłaszcza we właśnie rozpoczętej erze Trumpa?
Póki co wojna trwa, a świat kreśli scenariusze. Oczywiście najpiękniej byłoby uzyskać trwały, sprawiedliwy pokój. Taki, w którym agresor zostaje pokonany, zwaśnione strony podpisują układ pokojowy, gdzie Ukraina odzyskuje terytorium, Rosja wypłaca reparacje wojenne, zbrodniarze wojenni zostają osadzeni, Putin ląduje przed Trybunałem w Hadze, Ukraina się odbudowuje, a każde ze społeczeństw przechodzi przez wielopoziomowa rehabilitację polityczną, społeczną i kulturową; w sytuacji idealnej dołączamy jeszcze rehabilitację pamięci.
Piękny scenariusz, tylko… mało realny. Popatrzmy na z takim trudem wypracowane zawieszenie broni w Strefie Gazy. Pierwsza jego faza to 14 dni, i to te dni zadecydują co będzie dalej. W tak skomplikowanych sytuacjach spokój (bo nie mówmy o pokoju) jest bardzo kruchy, a to właśnie wypracowanie „stabilnego spokoju” jest zadaniem na drugą fazę zawieszenia broni.
Gdy idzie o Ukrainę, to nikt specjalnie nie ukrywa, że scenariusz na dziś to raczej negocjacje, gotowość na które już kilka razy ogłaszał prezydent Zełenski. W najgorszym razie mogą one prowadzić do zamrożenia konfliktu (dla Ukrainy mocno niekorzystne) oraz wprowadzenia pewnych elementów sprawiedliwego pokoju i odbudowy kraju. Z ukraińskiego punktu widzenia to również przyszłe członkostwo w UE i NATO, zamykanie kolejnych rozdziałów, przybliżające Ukrainę do wspólnot i sojuszy. Jednak w przypadku tej wojny negocjacje to nie będzie sprint, tylko maraton.
Nawet symboliczne pokonanie Rosji dla Trumpa byłoby zapewne niczym perła w koronie, ale era Trumpa to obszerniejszy temat, na który musimy patrzyć z wielu perspektyw. Zostając przy tej europejskiej, to na pewno czas, gdy – co zresztą mówił wielokrotnie Donald Tusk – „Europa musi stanąć na własnych nogach”, pozbyć się kompleksów i konsekwentnie budować swoją politykę, w tym politykę szeroko rozumianego bezpieczeństwa i obronności, w której gotowi będziemy sprostać tak starym jak i nowym rodzajom wojen.
*Dr Magdalena M. Baran - doktor filozofii, historyk idei, publicystka, redaktor prowadząca miesięcznik Liberté!; adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Zajmuje się problematyką wojny, etyką wojny, międzynarodowym prawem dot. wojny i pokoju, odbudową społeczeństw postkonfliktowych, filozofią polityki, etyką rządu. Autorka książek „Znaczenia wojny. Pytając o wojnę sprawiedliwą” (2018), „Oblicza wojny (2019), „Był sobie kraj. Rozmowy o Polsce” (2021). Członkini rady programowej „Igrzysk Wolności”. Prowadzi podcast „Jest sobie kraj”. Niebawem ukaże się jej najnowsza książka poświęcona etykom rządu.
Aldona Hartwińska: Co czujesz, kiedy ktoś mówi do Tobie: Mateusz Lachowski, korespondent wojenny?
Po trzech latach prawie się przyzwyczaiłem. Chwilowo to po prostu mój zawód.
Kim jest więc korespondent wojenny?
Mateusz Lachowski: Człowiekiem, który relacjonuje wojnę z tak zwanej combat zony. Wiadomo, że może ją relacjonować z różnych miejsc, ale choćby od czasu do czasu powinien wjechać w strefę działań wojennych, bo tylko wtedy zrozumie, o czym pisze i mówi.
Nie można być korespondentem wojennym, nie mając kontaktu z wojną. A trudno mieć kontakt z wojną, jeśli się nie rozmawia z żołnierzami, nie jeździ na front, nie bywa w miejscach, w których wojna się dzieje
Ja często mówię, że wojna to rodzaj najgorszej klęski żywiołowej o dużym zasięgu, a oko cyklonu jest właśnie tam, gdzie jest front. Linia frontu jest tutaj kluczowa.
W ogóle określenie: „korespondent wojenny” kojarzymi się z dziennikarzami, którzy relacjonowali pierwszą czy drugą wojnę światową, pisali stamtąd korespondencje, a oni właśnie byli z żołnierzami na froncie.
Korespondent wojenny siedzi z żołnierzami w okopach – to istota tego zawodu.
Jak przygotowujesz się do pracy w strefie konfliktu? Jakie środki bezpieczeństwa podejmujesz, by chronić siebie i ludzi, z którymi pracujesz?
Pracuję z minimalną liczbą ludzi. Jeżeli kogoś zabieram bezpośrednio do combat zony, to jest to jeden operator, ale często też filmuję wszystko sam.
Na przykład byłem w południowo-wschodniej części Bachmutu, gdy walki trwały na zachodzie czy w samym centrum. Słyszałem na własne uszy dźwięki wojny.
Trzymałem się w bezpiecznej odległości, ale jednak byłem na tyle blisko, że mogłem porozmawiać z mieszkańcami, którzy zostali w mieście, mogłem podejść do żołnierzy przebywających gdzieś z tyłufrontu. To właśnie była moja najbardziej wartościowa praca.
Teraz drony nie pozwalają mi tak pracować. Dojazd do miast stał się bardzo niebezpieczny – drony polują na wszystkie pojazdy, które przemieszczają się drogami dojazdowymi w kierunku frontu czy wzdłużjego linii.
Jak się przygotowuję? Sprawdzam mapy, zasięgam języka u żołnierzy, jak wygląda sytuacja na miejscu,chociaż trzeba pamiętać, że to nie zawsze się sprawdza.
Mateusz Lachowski. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Zawsze zabieram kamizelkę, hełm, opaski uciskowe, osobistą apteczkę, tak zwany IFAK. Staram się jeździć sprawnym samochodem.
Ale szczerze? Nie wiem, czy można się przygotować na taki wyjazd. Paradoks polega na tym, że możesz się świetnie przygotować i to nic nie da, bo będziesz mieć pecha. Albo możesz się wcale nie przygotować i wszystko pójdzie dobrze, bo masz fart.
Zawsze trzeba być czujnym, bo sytuacja może się zmienić w pięć minut. Taka jest wojna. I trzeba cenić doświadczenie, a jego nabiera się z każdym kolejnym wyjazdem.
Uważam też, że zawsze trzeba się zastanowić, po co się ryzykuje. Jeżeli czujesz, że ma to sens – chcesz coś nagrać, coś zobaczyć, opowiedzieć jakąś historię, masz do zrobienia ważny materiał – wtedy można podjąć ryzyko.
Ale ryzykować z ciekawości to już głupota.
Uważasz, że ta praca zmieniła Twoje podejście do życia i świata?
Tak, i to bardzo. Przede wszystkim zmieniła mnie jako człowieka. Wojna całkowicie wywróciła moje życie.
Za tę pracę płaci się cenę: zdrowiem, emocjami,relacjami.
Zapłaciłbyś tę cenę drugi raz?
Tak. Uważam, że warto było poznać osoby, które poznałem. Niektórych już z nami nie ma.
Ale przede wszystkim warto było zobaczyć pewne rzeczy, zrozumieć, zrobić coś wartościowego.
Wydaje mi się, że dzięki tej pracy zrobiłem kilka razy coś dobrego.
Nie masz czasem wrażenia, że świat trochę znudził się wojną, trochę o niej zapomniał? Czy Polaków jeszcze interesuje wojna w Ukrainie?
Niestety coraz mniej, a jeżeli interesuje, to rzeczywiście te rzeczy, które są z frontu, dotyczą żołnierzy, walk, a nie kwestii cywilnych. Choć zdarza mi się czasem przedstawić jakąś przejmującą historię i wtedy mam poczucie, że kogoś zainteresowałem.
Ale świat nie znudził się wojną. On po prostu dostał dużo więcej wojen: Syrię, strefę Gazy, Jemen, Liban. Łatwo odwrócić się od trwającej od prawie trzech lat wojny w Ukrainie
Do tego stagnacja na froncie sprawiła, że trudno nam sobie wyobrazić jakiś przełom. Obserwujemy raczej powolne postępy rosyjskie, brak umiejętności zatrzymania Rosjan przez armię ukraińską – i przez to przestaliśmy wierzyć w sukces.
Ważne, że w Polsce przybywa ponad milion Ukraińców, wielu młodych mężczyzn, w których Polacy widzą nie ofiary rosyjskiej agresji, którym należy się pomóc, ale uciekinierów. I to przekłada się na generalizowanie opinii o tej wojnie. Ludzie myślą: co mnie to ma obchodzić, skoro tych młodych ludzi ona nie obchodzi?
I trudno wytłumaczyć, że sytuacje są różne i postawy ludzkie są różne.
Moja historia rodzinna [część rodziny Mateusza zginęła na Wołyniu – red.] mogła mnie doprowadzić do nienawiści wobec Ukrainy.
Ale uważam, że to nie narodowość określa nas jako ludzi, tylko wartości, które wyznajemy i którymi kierujemy się w życiu.
Niestety większość ludzi ma tendencję do uogólniania. I mam wrażenie, że podejście do Ukraińców w Polsce wciąż się pogarsza. W drugą stronę jest to samo.
Niestety zaufanie i sympatia spada, i jest to wynik naszej trudnej koegzystencji. Wiele czynników wpływa na te pogarszające się relacje obu krajów. To nie jest tak, że wojna się po prostu znudziła. Ona w pewnym sensie stała się częścią życia, częścią rzeczywistości, częścią informacji, dlatego już tak nie porusza.
Mateusz Lachowski. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Nie masz jednak wrażenia, że większość Polaków nie dopuszcza do siebie myśli, że wojna nas nie dotyczy i nie będzie dotyczyć?
Są ludzie, którzy się jej boją. Jeśli ich stać, bo mieszkają w wielkich miastach, kupują mieszkania w Hiszpanii czy Włoszech.
Interesują się też geopolityką, znają historię, dlatego zdają sobie sprawę z tego, że może zdarzyć się i to najgorsze. Bo sojusze też nie są wiecznie. Ale większość społeczeństwa nie widzi zagrożenia nadciągającego ze wschodu. I trudno się temu dziwić, bo jesteśmy częścią największego i najsilniejszego sojuszu w historii, jesteśmy w nimgłęboko osadzeni, jesteśmy w jego strukturach, przechodzimy ćwiczenia, uczestniczymy w misjach zagranicznych.
Ten sojusz jest wielokrotnie silniejszy niż Rosja, szczególnie jeśli chodzi o możliwości oddziaływania strategicznego przez lotnictwo. NATO jest niewspółmiernie bardziej niebezpieczne dla Rosji niż Rosja dla niego. W sytuacji konfliktu, jeśliby ten sojusz zadziałał tak, jak powinien, to Rosja nie ma żadnych szans.
Natomiast w tej chwili mamy do czynienia z dużą niepewnością dotyczącą przyszłości. Teraz będziemy mieli nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który różnie mówi o NATO i przyszłości samego sojuszu.
Z kolei Rosja nie działa racjonalnie, bo Putin nie jest racjonalny, jego wierchuszka nie jest racjonalna. W przypadku zbrodniczych ideologii jest tak, że racjonalizowanie takich ludzi – psychopatów, socjopatów i fanatyków – zazwyczaj kończy się tragedią.
My uczymy się historii w dziwny sposób. W szkole uczyliśmy się o drugiej wojnie światowej w taki sposób, jakby Niemcy mogły ją wygrać. A nie mogły. To było oczywiste, że one w pewnym momencie przegrają tę wojnę. Bo konflikt Niemiec ze Stanami Zjednoczonymi, ZSRR i Wielką Brytanią był z góry skazany na porażkę ze względu na zdolności ekonomiczne tego kraju.
Hitler rozpoczął wojnę, którą musiał przegrać. Po prostu był nieracjonalnym człowiekiem, psychopatą. I teraz mamy – choć na mniejszą skalę – sytuację zapalną w Europie, gdzie mamy do czynienia z kolejnym dyktatorem. Oczywiście nie da się go porównać do Hitlera, bo to nie ta skala zbrodni i ofiar, ale mechanizm pozostaje ten sam.
Mamy człowieka, który jest nieprzewidywalny, który może zrobić wszystko, kieruje się urojeniami, paranojami, jest potworem. I nie można stosować do niego takich miar, jak do normalnych ludzi
My możemy się czuć bezpieczni w sojuszu, w który wierzymy, ale to nie znaczy, że nie powinniśmy się zabezpieczać. Racjonalni ludzie, w tym politycy, powinni założyć najgorszą z możliwych opcji i przygotować się do niej na wypadek gdyby miała się wydarzyć. Wtedy nikt nie obudzi się zaskoczony i skrzywdzony.
Osobiście nie sądzę, że nam grozi wojna – póki trwa ta w Ukrainie. Natomiast jeśli zostanie zawarty jakiś pokój, to wtedy Rosja może zrobić różne rzeczy, amy powinniśmy być przygotowani na nagłe geopolityczne zmiany. Powinniśmy mieć zdolność do odparcia ewentualnego ataku.
Mateusz Lachowski. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Duże zmiany geopolityczne są możliwe i mogą być niespodziewane. Czekamy na rozpoczęcie nowej prezydentury Stanów Zjednoczonych. Co Trump może przynieść Ukrainie?
Rozejm. Pytanie brzmi: jaki? Czy to będzie zgniły rozejm? Czy rozejm oparty na negocjacjach z pozycji siły, o którym Trump wspominał, gdyby Rosja do negocjacji nie była skora. Wielu Ukraińców, w tym prezydent Zełenski i jego otoczenie, albo szczerze ma nadzieję na taki scenariusz, albo sprytnie wykorzystuje to PR-owo, bo zdają sobie sprawę, że Stany Zjednoczone to kluczowy partner dla Ukrainy.
Bez USA Ukraina nie będzie w stanie dalej prowadzić wojny. Europejskie wsparcie dla Ukrainy jest niewystarczające, by nie tylko skutecznie prowadzić wojnę, ale nawet skutecznie się bronić
Obecna stagnacja na froncie może też doprowadzić do przesilenia, do sytuacji, w której Rosja zdecyduje się na jakąś większą ofensywę. I albo ją zrealizuje, albo poniesie porażkę i wtedy rzeczywiście ta wojna się skończy. To jest możliwe rozwiązanie w przyszłości.
Jest jeszcze jeden kiepski scenariusz dla Ukrainy. Rosja jest coraz bliżej podbicia obwodu donieckiego. Najtrudniej będzie jej zająć takie miasta jak Kramatorsk i Słowiańsk.
Jeśli rzeczywiście do momentu rozpoczęcia negocjacji Rosjanom zostaną do zajęcia tylko te dwa duże miasta i jakieś 20% obwodu donieckiego, to na stole negocjacyjnym może pojawić się temat oddaniacałego Donbasu w zamian za zawieszenie broni. Wówczas najważniejsza dla Ukraińców będzie kwestia przyznania im gwarancji. Bo jeśli oddadzą ten teren i nie dostaną żadnych gwarancji, to będziemy mieli „Mińsk 3”, czyli sytuację, w której wojna zostanie jedynie zamrożona, a Rosja poczeka ze dwa lata, by ten konflikt rozpocząć na nowo. W tym czasie odtworzy zdolności, przede wszystkim sprzętowe, bo zdolności mobilizacyjne i zasoby ludzkie Rosja nadal ma potężne, mimo fatalnego przyrostu naturalnego.
Rosja ma też zaplecze surowcowe, które pomoże szybko przygotować się i uderzyć z nową siłą. Uderzyć na wiele słabszego przeciwnika, wykończonego po trzech latach wojny. Ukraina oczywiście będzie próbowała odbudować swoje zdolności militarne, ale powiedzmy sobie szczerze:to będą trudne lata. Pojawi się wiele problemów, z którymi Ukrainie będzie ciężko sobie poradzić.
To co mówisz brzmi pesymistycznie. Są jakiekolwiek pozytywne scenariusze?
Są. Jest taki pozytywny scenariusz, że Trump, widząc, że Rosja nie jest skora do dogadania się, wesprze Ukrainę najmocniej, jak się da, i dzięki temu Ukraina będzie mogła do negocjacji przystąpić z pozycji siły.
Jeżeli rzeczywiście NATO i Stany Zjednoczone pokażą Rosji, że są nieugięte i silne, i będą wspierać Ukrainę, to będzie to bardzo mocny argument, by jednak tej wojny na nowo nie rozpoczynać. Mam tu na myśli gwarancję bezpieczeństwa, że w razie ewentualnego ponownego uderzenia Rosji, lotnictwo amerykańskie czy NATO-owskie, które jest niewyobrażalnie bardziej potężne, zniszczy lotnictwo rosyjskie w ramach odwetu za rozpoczęcie kolejnej wojny.
Lotnictwo to największa potrzeba Ukrainy.
Tak, ale chodzi mi o rozwiązania systemowe, a nie o kilka czy kilkanaście dodatkowych samolotów. Różnicę i solidną zmianę zrobiłoby kilka AWACS-ów, czyli latających radarów, radary naziemne, większe wsparcie w obronie przeciwlotniczej, czyli kilka dodatkowych baterii Patriot To by mogłobywyrównać jakoś szanse Ukrainy w walce z Rosją. Do tego artyleria i rakiety: więcej ATACMS-ów i pocisków Storm Shadow. Ale też sprzęt, którym żołnierze będą mogli posługiwać się na froncie.Gdyby Ukraina otrzymała kilkaset czołgów, bojowych wozów piechoty, to by się bardzo przełożyło na jej zdolności bojowe.
No i kwestia ludzi. Ale to już wewnętrzny problem, który Ukraina sama musi rozwiązać. Na froncie brakuje ludzi młodych, zdrowych i zmotywowanych.
Jeśli teraz trafi do Ukrainy sto czołgów i za ich sterami siądą 50-parolatkowie, nic z tego nie będzie.
Niestety w kraju nie ma pełnej mobilizacji. Wygląda, że Ukraińcy uwierzyli, że skoro Rosjanom nie udało się zdobyć raz Kijowa, to już nigdy im się to nie uda, że skoro nie udało się podbić całej Ukrainy, to już nigdy jej nie podbiją.
A to zagrożenie ciągle istnieje. Moim zdaniem dziś jest największe od wiosny 2022 roku, kiedy armia rosyjska wycofała się spod Kijowa. Społeczeństwo ukraińskie i ukraińska klasa polityczna powinny zacząć zdawać sobie z tego sprawę.
Myślisz, że naprawdę istnieje zagrożenie dla Kijowa?
Tak. Rosjanie mogą spróbować przeprowadzić dużą operację ofensywną, np. przechodząc przez obwód sumski.
Nie znamy na razie strategii rosyjskiej, ale ona, wydaje się, nie uległa zmianie od początku tak zwanej specjalnej operacji wojskowej. Oficjalnie mówi się o zajęciu Donbasu, ale nieoficjalnie mówi się, że gra toczy się o istnienie Ukrainy. Putin i wierchuszka Kremla nadal nie dają Ukrainie prawa do istnienia. Podczas swojej corocznej konferencji, która trwała cztery godziny, Putin odpowiadał na pytania dziennikarzy z dużą pewnością siebie i wielokrotnie zasugerował, że uważa Ukraińców za Rosjan, tylko trochę spaczonych. Czyli – ciągle to samo.
Na szczęście na razie Rosjanie nie wchodzą w przestrzeń operacyjną.
Co znaczy: „wejść w przestrzeń operacyjną”?
To znaczy, że rosyjska armia przebija się przez ukraińskie linie obronne i przełamuje front, ten front się wali i trzeba budować linię obrony dużo dalej i głębiej. To się teraz nie wydarzyło i Rosjanie nie próbują tego robić, bo 2022 r. połamali sobie na tym zęby.
Ale nikt nie powiedział, że jeżeli armia ukraińska będzie słabła, to za rok nie spróbują. Wszystko zależy też od tego, czy Ukraina nadal będzie miała wsparcie od państw NATO i czy poradzi sobie zwewnętrznymi problemami.
Bo problemem nie jest to, co dzieje się w tej chwili, ale perspektywa długofalowa. To, do czego to wszystko zmierza. I problemem jest brak systemu w Ukrainie. Bo Rosja zbudowała już wojenny system, a żeby wygrać wojnę, trzeba ten system mieć. Rosjanie mają system ekonomiczny, przemysłowy, oni produkują sprzęt, zaopatrują swoją armię, mobilizują ludzi i dzięki temu mają dużą przewagę nad Ukraińcami. Mają ochotników, którzy idą walczyć za pieniądze. Patrząc z takiej perspektywy, trudno znaleźć pozytywy. A myślę, że Rosjanie nie planują tej wojny na jeszcze miesiąc czy dwa. Oni myślą o niej w kategoriach wojny długiej, również wojny ideologicznej.
Jakie są perspektywy dla Ukrainy? Co planuje Rosja?
Myślę, że Rosjanie mają kilka wersji planów, zależnie od tego, na co im świat pozwoli. Jeden plan jest taki, że jeżeli Ukraina nie będzie miała solidnego wsparcia, to będą prowadzić wojnę na wyczerpanie. Będą męczyć Ukraińców, aż osiągną jak najwięcej swoich strategicznych celów.
Drugi plan jest taki, że jeżeli rzeczywiście Zachód będzie wspierał Ukrainę na tyle mocno, że Rosjanie nie będą w stanie iść dalej, to mogą doprowadzić do zamrożenia wojny i ewentualnie w przyszłości spróbować do niej wrócić. Wydaje mi się, że taki jest plan rosyjski w tej chwili
Ukraina z każdym miesiącem wojny ma coraz więcej problemów wewnętrznych. Giną dobrze wyszkoleni żołnierze, których zastępują żołnierze bez motywacji, często w zaawansowanym wieku. Ukraina nie zbudowała tego systemu, który ma Rosja. Do tej pory to wszystko opierało się o pospolite ruszenie na początku wojny – bo to właśnie ci zwykli ludzie obronili Ukrainę. Samo państwo nie zdołało do tej pory stworzyć systemu, który pozwalałby mu się skutecznie bronić. Cały czas Ukraina w tej wojnie, jej bezpieczeństwo czy wręcz istnienie, opiera się na tej jednej rzeczy. Ja to zawsze nazywam tą jedną nitką. Gdyby tego zabrakło, gdyby ta nitka pękła, to Ukraina po prostu przestałaby istnieć.
Czyli Ukraina trzyma się dzięki wierze żołnierzy w zwycięstwo. Ale czy wciąż utrzymuje się szacunek do munduru w społeczeństwie?
Mam takie poczucie, że żołnierze powinni być jakoś bardziej wkomponowani w to społeczeństwo po wojnie. Bo to oni są tutaj kluczowi. Chodzi ozbudowanie na swój sposób militarnego społeczeństwa, w którym ten szacunek do munduru będzie po prostu bardzo duży. To kwestia być albo nie być Ukrainy. Ukraina musi się stać Izraelem Europy. Nie mówię o Izraelu w tej chwili, za rządów Netanjahu, które są po prostu rządami zbrodniczymi. Chodzi mi znów o rozwiązanie systemowe. Izrael powstawał w otoczeniu wrogów, w ciągłym zagrożeniu kryzysem, wojną – czy w ogóle zagrożeniem egzystencji państwa. Mobilizacja i kult munduru – tak funkcjonuje Izrael od kilkudziesięciu lat. Ukraina musi stworzyć kult militarności, a przede wszystkim kult armii, którą będzie się szanować – żeby ludzie chcieli iść do armii, żeby to nie było tak, że do armii idą tylko biedni, tylko ci, którzy są zmuszeni. Żołnierze powinni mieć odpowiednią ilość przywilejów, żeby to rzeczywiście była motywacja dla ludzi, by do tej armii się garnęli. Bo bez armii Ukraina nie przetrwa.
Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się na wojnę.
Tak, dokładnie. A Ukraina nawet nie musi się szykować, bo od dawna jest w stanie permanentnej wojny. Jeśli nie takiej, jak teraz, pełnoskalowej, to wojny hybrydowej czy wojny zamrożonej – choć też trudno nazwać to wojną zamrożoną, bo na Donbasie przez te wszystkie lata wciąż ginęli ludzie.
Mateusz Lachowski. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Ale masz wrażenie, że szacunek dla wojskowych maleje?
Tak, maleje. Cały czas maleje, co wynika z tego, że świetni żołnierze giną – i ginie ich coraz więcej. Coraz więcej też mówi się o braku szacunku wśróddowódców i polityków do życia żołnierzy na froncie. Słusznie poddaje się w wątpliwość podawane przez polityków straty na froncie. To jeden z licznych błędów po stronie politycznej: zakłamywania tych strat, budowanie propagandy oderwanej od rzeczywistości. Tymczasem o pewnych rzeczach powinno się mówić wprost.
Z drugiej strony znaczące przywileje powinny przyciągać Ukraińców na tyle, by, mimo zagrożenia,chcieli iść do wojska. Rosja to zrobiła. W Rosji ci żołnierze wiedzą, że mogą zginąć, wiedzą jak dużejest ryzyko śmierci. Wiedzą, że często żołnierze na froncie w „specjalnej operacji wojskowej” są traktowani jak mięso armatnie, a mimo to tysiącami zaciągają się do wojska. Dlaczego? Bo po prostu dostają bardzo dużo pieniędzy i uznają, że warto zaryzykować.
Tak samo powinno być po stronie Ukrainy – choć nie wiem, czy tutaj główną motywacją powinny być kwestie finansowe.
I kiedy słyszę, że prezydent Włodymyr Zeleńskirozdał wszystkim Ukraińcom po tysiąc hrywien – choć to oczywiście pieniądze z innej puli, bo one są na pomoc humanitarną, a nie na armię – to myślę sobie, że przecież trzeba jakoś wygospodarować finanse także na to, by stworzyć jakiś program, żeby rzeczywiście armia znów była atrakcyjna dla społeczeństwa. Bo jeżeli będzie dalej tak, jak do tej pory, to skończy się tak, że ukraińskiego frontu będą bronili pięćdziesięciolatkowie. I nagle ten front znowu znajdzie się pod Kijowem.
Państwo musi również wywalczyć to, by zmieniło się podejście do żołnierzy. Żołnierze powinni mieć odpowiednią ilość przywilejów, a po wojnie nie powinni być traktowani jak osoby gorsze
Niestety choć wojna wciąż trwa, gorsze traktowanie już widać, bo już zaczynają krążyć takie opinie, że lepiej mieć „uchylanta” za chłopaka niż żołnierza, bo ten ciągle siedzi w okopach, ciągle go nie ma, nogę mu urwie, a jeśli nie, to na pewno wróci z PTSD… A „uchylant” jest na miejscu, w domu, w rodzinie.
To jest nie do przyjęcia, jeżeli Ukraina chce przetrwać. Z takimi rzeczami powinno się walczyć, wyrażanie takich opinii publicznie powinno się ścigać. Może to brzmi jak ograniczenie wolności słowa, ale przecież jest wojna. Cała Ukraina opiera się teraz na mundurze i ten mundur powinno się szanować. Moim zdaniem to jest kluczowe w tej chwili. Jeśli nie zacznie się pracować nad tą kwestią, jeżeli armia nie stanie się po prostu instytucją, do której część ludzi chce wstąpić z własnej woli, to bez tego trudno sobie wyobrazić, by Ukraina wygrała wojnę z państwem, które ma 140 milionów ludzi, wielokrotnie większą bazę mobilizacyjną i te wszystkie inne przewagi, takie jak przewagę surowcową, zaplecze sprzętowe, finansowe, zaplecze terytorialne, lotnictwo.
Są kraje, które mogą pozwolić sobie na to, żeby nie mieć wywiadu albo publikować listę agentów swojego wywiadu wojskowego… Są kraje, które mogą sobie pozwolić na to, żeby nie mieć armii w ogóle, bo akurat mają to szczęście, że nie mają agresywnych sąsiadów z psychopatycznymi politykami u władzy. Ukraina niestety ma agresywnego sąsiada z psychopatycznym, socjopatycznym prezydentem, który jest dyktatorem– z całą wierchuszką, ze służbami specjalnymi, które liczą setki tysięcy ludzi, które są bardzo ekspansywne, agresywne i uważają terytorium Ukrainy za swoje. Ukraina musi znaleźć na to jakąś odpowiedź, bo bez tego za jakiś czas nie będzie miał tutaj kto walczyć. A bez osób, które będą broniły Ukrainy i ukraińskich granic, nie wygramy.
Problem polega na tym, że w obecnie rządzących Ukrainą kręgach politycznych brakuje intelektualistów, którzy mogliby przedstawić wizję powrotu półwyspu do macierzy. Nic więc dziwnego, że kiedy polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski przyjechał do Kijowa i pozwolił sobie na, uznane potem za niestosowne, wypowiedzi na temat audytu ludności Krymu i jego ewentualnego przekazania pod mandat ONZ, wielu potraktowało je z dystansem. A niektórzy w odpowiedzi poradzili [Polakom], by może oddali Niemcom Gdańsk lub Wrocław.
Co do rekonkwisty Krymu, to warto powiedzieć szczerze: nie mamy zasobów ludzkich, by militarnie odbić półwysep
I jest mało prawdopodobne, aby ci, którzy chcieli pić wino nad brzegiem morza w Jałcie, dołączyli teraz do brygad szturmowych, by Krym odzyskać. Według wstępnych szacunków ekspertów wojskowych do tego zadania potrzebowalibyśmy zmobilizować dodatkowe kilkaset tysięcy ludzi.
Sikorski w Kijowie nikomu nie narzucał swojej wizji ani pomysłów. Słowa o weryfikacji legalnych rezydentów i czysto teoretycznym referendum pod mandatem ONZ padły na forum YES. To prywatna platforma dyskusyjna z udziałem czołowych intelektualistów, organizowana co roku przez ukraińskiego multimilionera Wiktora Pinczuka.
Słowa polskiego dyplomaty oburzyły szefa Kancelarii Prezydenta Andrija Jermaka i ukraińskie MSZ. Sikorski wyjaśnił jednak później, że nikt nie myśli o naruszaniu integralności terytorialnej Ukrainy:
– Na konferencji miała miejsce hipotetyczna dyskusja w gronie ekspertów w trybie off the record, gdzie próbowaliśmy się zastanowić, jak zrealizować sugestie samego prezydenta Zełenskiego o tym, jak odzyskać Krym. On mówił o działaniach dyplomatycznych.
Jako lokalna mieszkanka i obserwatorka polityczna nie widzę nic złego w tym, że doświadczeni zachodni politycy proponują własne rozwiązania kwestii krymskiej.
W końcu przywołana opinia na temat Krymu to tylko wizja Sikorskiego. Po to właśnie organizowane są platformy dyskusyjne
Czas wreszcie porozmawiać o realnych potrzebach i realnych problemach. Wyludnienie naszego południa, zniszczenie Mariupola i przekształcenie Chersonia w miasto wojskowych i emerytów to właśnie efekt niepoświęcania uwagi kwestii Krymu. To skutek ignorowania przez polityków faktu, że obecność rosyjskich wojsk na półwyspie komplikuje nasz handel morski i sprawia, że nasze nieodległe miasta są bezbronne, a front trudny do utrzymania.
Możemy nadal mówić, że „Krym to Ukraina” – i nadal jeść krymskie czebureki w bufetach
Ale możemy też zaproponować własną wizję i plan B. Tym bardziej że ukraińscy wojskowi od dawna rozważają możliwość obowiązkowej demilitaryzacji półwyspu.
W sierpniu 2024 r. szef wywiadu Ukrainy Kyryło Budanow wyjaśnił, że głównym celem wojska jest wyparcie Floty Czarnomorskiej z krymskich portów.
– To wszystko, co robimy, oprócz rutynowego niszczenia logistyki i kolei, to także desakralizacja Krymu. Most musi zostać zniszczony, a my musimy mieć pewność, że Rosja wycofa swoje okręty z Krymu tak daleko, jak to możliwe. Do Ochamczyry [nowy port Rosji w okupowanej Abchazji – red.]? Świetnie! – powiedział Budanow w komentarzu dla agencji Ukrinform.
Pokrywa się to z wypowiedziami Bena Hodgesa, byłego dowódcy US Army w Europie, który nieustannie podkreśla, że Krym jest beczką prochu, która może ponownie wybuchnąć. A fakt, że półwysep jest w rękach rosyjskich okupantów, bezpośrednio wpływa na ukraińską gospodarkę i bezpieczeństwo w dużych miastach mających dostęp do morza, takich jak Odessa i Mikołajów.
Wszystko zależy więc od ochoty polityków do poszukiwania odpowiednich rozwiązań. W końcu z roku na rok Rosja coraz mocniej zakorzenia się na Krymie
Warto przypomnieć, że od początku okupacji na półwysep przeniosły się tysiące rodzin pracowników rosyjskich służb bezpieczeństwa i wojskowych. Dzieci tych ludzi urodziły się i wciąż się rodzą na Krymie, więc jest logiczne, że gdy dorosną, będą twierdzić, że to ich ziemia. A na dowód pokażą swoje paszporty z wpisanym miejscem urodzenia.
Sikorski zaproponował jedną z opcji. Podkreślmy: to była opcja, a nie żądanie czy ultimatum.
– Moglibyśmy przekazać go [Krym – red.] pod mandat ONZ z misją przygotowania uczciwego referendum po zweryfikowaniu, kto jest legalnym mieszkańcem i tak dalej... I moglibyśmy odłożyć to na 20 lat – powiedział.
Powinniśmy mieć plan, co zrobić z tymi byłymi posiadaczami ukraińskich paszportów, którzy szczęśliwie ewakuowali się przez Czonhar [wieś w obwodzie chersońskim leżąca na trasie z Krymu – red.].
I wreszcie – musimy się zastanowić, czy dzieci rosyjskich żołnierzy, którym żony czy matki doradzały, jak gwałcić ukraińskie kobiety, mają prawo mieszkać na Krymie
Niestety, przez lata okupacji nie usłyszeliśmy żadnych sensownych propozycji politycznych, co zrobić z Krymem. A polityka pozyskiwania mieszkańców Krymu dla sprawy ukraińskiej zasiłkami, paszportami i darmową edukacją na ukraińskich uczelniach zawiodła.
Dlatego wizja ponownego obliczenia tych, którzy mają prawo do życia na Krymie i współpraca z ONZ w sprawie Krymu jest bardziej otrzeźwiająca niż pomysł jedzenia gór krymskich medycznymi konopiami indyjskimi. Lub powiesić ogłoszenia o poszukiwaniu nowych przywódców, którzy mogą przyjść i przejąć władzę w swoje ręce po deokupacji.
Prezydent Wołodymyr Zełenski i jego szef biura Andrij Jermak szczerze wierzą, że drugi szczyt pokojowy będzie bardziej udany niż pierwszy.
Jednak żadne spotkania z Rosją i bez niej nie przyniosą pokoju bez rozwiązania problemu krymskiego
W przeciwnym razie będzie to tymczasowa przerwa, w której Rosjanie pomyślą na pewno i co zrobiliśmy źle. Dlaczego musimy lepiej przygotować się na nową wojnę? Aby zająć Kijów i Odessę i sprawić, by jeszcze więcej ludzi pojechało do Polski i Niemiec na zawsze.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę” realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Irena Tymotiewicz: Deportacja Tatarów krymskich w maju 1944 r. była jedną z największych zbrodni popełnionych przez sowiecki reżim podczas II wojny światowej. 80 lat później widzimy, jak Rosja robi wszystko, co w jej mocy, by ponownie odebrać Tatarom krymskim ich dom...
Tamila Taszewa: Tatarzy Krymscy nie mają innej ojczyzny niż Krym.
Jednak za każdym razem, gdy Rosja zdobywała wpływy na półwyspie, prowadziło to do jego kolonizacji. Przed pierwszą aneksją Krymu w 1783 roku przez Imperium Rosyjskie Tatarzy krymscy stanowili około 90% populacji półwyspu. W 1917 roku było tu ich już tylko 29%.
Kolejna iteracja imperium – Związek Radziecki, a w szczególności deportacja Tatarów na rozkaz Stalina w 1944 roku – niemal całkowicie wyeliminował etniczną populację półwyspu. Krym został sztucznie zaludniony przez Rosjan, poddany całkowitej rusyfikacji, a pamięć o rdzennej ludności została metodycznie wymazana. Dlatego dzisiejsze rosyjskie stwierdzenia, że Krym jest „historycznie rosyjską ziemią”, są absolutnie fałszywe.
Tatarki krymskie na Krymie na przełomie XIX i XX w. Fot: FB BelleEpoqueUA
Od 2014 roku do dnia dzisiejszego Tatarzy krymscy znowu są głównym celem prześladowań politycznych i represji ze strony administracji okupacyjnej. Oznacza to, że linia polityczna Imperium Rosyjskiego, mająca na celu wyrzucenie Tatarów krymskich z Krymu, jest kontynuowana.
Dzieje się tak, bo samo istnienie naszego narodu z jego unikalną kulturą i historią stanowi ideologiczne zagrożenie dla kremlowskiego reżimu. To jedna z najbardziej nielojalnych wobec Kremla części ludności Krymu.
Wraz z upadkiem ZSRR Tatarzy krymscy zdołali powrócić do domu i wierzymy, że wkrótce zrobią to ponownie.
Radzieckie narracje są mocno zakorzenione w postrzeganiu historii Krymu i Tatarów krymskich, a usunięcie imperialnych mitów z książek historycznych zajmie trochę czasu. Co możemy zrobić teraz, aby historia Tatarów krymskich była lepiej znana w Ukrainie i na całym świecie?
W narracjach rosyjskiej propagandy Tatarzy krymscy to „terroryści”, „ekstremiści”, a także „zdrajcy” i „nazistowscy kolaboranci podczas II wojny światowej”. W ten sposób reżim próbował usprawiedliwić masowe deportacje i ludobójstwo w 1944 roku. Przez wieki Rosja systematycznie niszczyła nie tylko naród krymskotatarski, ale także jego historię, kulturę, język i źródła historyczne, unikalne zabytki i świadectwa.
Niestety, wielu Ukraińców, a także społeczność międzynarodowa, również ulegli wpływowi rosyjskiej propagandy i nawet powrót Tatarów krymskich z deportacji w latach 90. nie był łatwy.
Dziś widzimy, jak zmieniają się relacje między narodem ukraińskim a Tatarami krymskimi i jak wiele nas łączy. Mamy wspólną historię i wspólnego wroga.
Zarówno naród ukraiński, jak krymskotatarski znają prawdziwą wartość wolności
Jednak ze względu na brak zainteresowania przeszłością w Ukrainie i na świecie historia Krymu wciąż jest przedstawiana głównie przez pryzmat rosyjski, w oparciu o fałszywe tezy. I tu mamy duży problem. Rosja robi teraz na Krymie wszystko, co w jej mocy, by zniszczyć podmiotowość Tatarów krymskich, ponieważ zagraża ona ideologii „Krymu z natury rosyjskiego”.
Mustafa Dżemilew, Dmytro Kułeba, Tamila Taszewa i Refat Czubarow podczas uroczystości upamiętnienia ofiar deportacji w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Ukrainy 17 maja. Zdjęcie: Ukrinform
Nie zachowało się wiele krymskotatarskich źródeł historycznych, ale one istnieją. Na przykład można zwrócić się do krymskotatarskiego kronikarza z XVII wieku Mehmeda Hadżi Senaja.
Obecnie pracujemy również nad „Strategią poznawczej deokupacji Krymu”, przewidującą system narzędzi, mechanizmów i konkretnych środków, które pomogłyby przywrócić prawdę o Krymie na wszystkich poziomach.
Szczególna uwaga zostanie zwrócona na edukację dzieci i młodzieży, które dorastały w rosyjskiej przestrzeni informacyjnej.
Wezwania przy wejściach do meczetów
Niedawno Refat Czubarow powiedział, że na Krymie niewykluczona jest nowa fala przymusowej mobilizacji, skierowana szczególnie przeciwko Tatarom krymskim. Czy Tatarzy krymscy nadal opuszczają półwysep, by uniknąć mobilizacji?
Tak, zgodnie z Konwencją Genewską mobilizacja ludności będącej pod okupacją jest nielegalna. Jednak okupanci przeprowadzają ją od początku inwazji na pełną skalę aż do teraz. Wiemy o przypadkach masowej dystrybucji wezwań w miejscach, w których mieszka wielu Tatarów krymskich. W niektórych miastach wezwania są wręczane tuż przed wyjściami z meczetów.
Reprezentacja prawników i działaczy na rzecz praw człowieka próbowała opracować algorytm działań dla naszych obywateli na Krymie, który pomógłby ocalić ich życie i sprawić, by nie stali się tymi, którzy wykonują przestępcze rozkazy okupantów. Niestety rzeczywistość jest taka, że nie ma żadnych gwarancji.
Życie pod okupacją to ciągły strach i ryzyko, że po ciebie przyjdą. Albo zmobilizują cię do wrogiej armii, albo wyślą do więzienia tylko za to, że istniejesz
Najbardziej niezawodną ochroną przed nielegalną mobilizacją jest opuszczenie okupowanego terytorium. Ale w tym przypadku ważne jest, by zrozumieć, że Tatarzy krymscy zostali już przymusowo eksmitowani ze swojego rodzinnego Krymu, a to zbiorowa trauma, która pozostanie na wiele pokoleń.
„Pociąg śmierci”. Obraz Rustema Eminowa/Tatarzy krymscy przetransportowani w tak strasznych warunkach, że tysiące ludzi zmarło po drodze z pragnienia, głodu i chorób
Dziś Rosja nie wysyła nas w pociągach towarowych tysiące kilometrów stąd, ale robi wszystko, co w jej mocy, by zmusić nas do opuszczenia Krymu.
Przymusowa mobilizacja Tatarów krymskich jest jednym z narzędzi tak zwanej „hybrydowej deportacji” i jedną z metod eksterminacji ludności nielojalnej wobec okupantów. Dlatego nasi ludzie robią wszystko, co w ich mocy, aby pozostać na swojej ojczystej ziemi i uniemożliwić okupantom dokończenie tego, co zaczęli wieki temu. Ponadto jeśli wszyscy, którzy sprzeciwiają się okupacji i wspierają Ukrainę, opuszczą Krym, wyzwolenie tych terytoriów stanie się wielokrotnie trudniejsze bez naszych ludzi, którzy na nas czekają.
Część Pani rodziny należy do tych, którzy odmówili opuszczenia swoich ziem. Jak Tatarzy krymscy, którzy pozostali na Krymie, odnoszą się do tych, którzy wyjechali?
Mamy nawet wyrażenie „Q?r?mda yaşa” (Żyj na Krymie), które oznacza trzymanie się domu za wszelką cenę, życie na Krymie tak długo, jak to możliwe. Dlatego, pomimo ryzyka, prześladowań i presji, Tatarzy krymscy nie opuszczają swoich domów. Doświadczyli już jednego wygnania i jest to ból, który trudno sobie wyobrazić.
Z drugiej strony istnieje bardzo poważne zagrożenie, ryzyko, że zostanie się zmuszonym do chwycenia za broń i pójścia na wojnę przeciwko własnemu narodowi. To kolejny strach, który zmusza Tatarów krymskich (a także Ukraińców) do opuszczenia okupowanych terytoriów, swoich domów i wszystkiego, co mieli. Dlatego ci, którzy pozostali na półwyspie, współczują tym, którzy podjęli trudną decyzję o opuszczeniu domu.
Platforma Krymska zmieniła plany Kremla
Na ile skuteczna jest praca Platformy Krymskiej [to międzynarodowy mechanizm koordynacyjny zainicjowany przez Ukrainę w celu przywrócenia kwestii Krymu do debaty publicznej, ochrony praw człowieka na Krymie i ułatwienia deokupacji półwyspu – red.]. Jaka będzie rola tej struktury po deokupacji?
Przed inwazją skalę Rosja robiła wszystko, aby usankcjonować próbę aneksji, by Krym zniknął z agendy, by społeczność międzynarodowa „pobłogosławiła” okupację półwyspu swoim milczeniem. Niestety był okres, kiedy prawie im się to udało.
Platforma Krymska to zmieniła. Jej biuro stało się platformą koordynacji i komunikacji między ukraińskimi władzami, obcymi państwami, organizacjami międzynarodowymi i ukraińskimi obywatelami Krymu.
Zdjęcie z prywatnego archiwum
Spośród wszystkich agencji rządowych to my najdokładniej monitorujemy sytuację na półwyspie, opracowujemy i promujemy odpowiednie ustawodawstwo krajowe, pracujemy nad dokumentami strategicznymi w kontekście reintegracji, a także podnosimy kwestię Krymu w odniesieniu do partnerów międzynarodowych i krajowej publiczności, co również jest bardzo ważne.
Nie wiemy, kiedy Krym zostanie wyzwolony; to zależy od wielu czynników,. Ale już pracujemy nad strategiami i planami reintegracji, by być na to gotowymi od pierwszego dnia po deokupacji.
Opracowano szereg dokumentów: Strategię Przywrócenia Krymu, dokument „Priorytetowe kroki państwa ukraińskiego po deokupacji Krymu”, Strategię poznawczej deokupacji Krymu, która ma na celu jego reintegrację z ukraińską przestrzenią społeczno-polityczną i kulturową. Przygotowujemy również rezerwę kadrową do pracy na terytoriach okupowanych w ramach ogólnej rządowej Strategii Przywrócenia Władzy Państwowej i Reintegracji Ludności Terytoriów Okupowanych Ukrainy.
Zastanawiamy się, jak będziemy pracować nad demilitaryzacją umysłów ludzi, co zrobić z przestrzenią publiczną, jak przywrócić wolność słowa, jak rozwiązać kwestie własności prywatnej i przezwyciężyć kolonizację.
Istnieją dziesiątki takich pytań, wszystkie są trudne. Ale jest już jasne, że przywrócenie Krymu – bez względu na to, w jaki sposób zostanie wyzwolony – będzie wymagało konsolidacji międzynarodowej pomocy i wysiłków. Platforma Krymska powinna stać się instrumentem, który do tego posłuży.
Dziś Platforma Krymska działa na rzecz wyzwolenia Krymu. W przyszłości może działać na rzecz jego przywrócenia
Jaka jest wizja przyszłości Krymu dla Tatarów krymskich i dla Pani osobiście po deokupacji?
Krym jest integralną częścią państwa ukraińskiego, a Tatarzy krymscy są obywatelami Ukrainy, rdzenną ludnością Ukrainy. Bronią tego od pierwszego dnia okupacji półwyspu.
Jeśli chodzi o przyszłość, myślę, że powinna to być dyskusja parlamentarna z udziałem organów przedstawicielskich, przede wszystkim Medżlisu. Wiąże się to również ze zmianami w konstytucji, których nie możemy dokonać w stanie wojennym.
Tatarzy krymscy stali się mniejszością na Krymie w wyniku polityki kolonializmu, deportacji i imperialnej polityki eksterminacji naszego narodu. Kiedy stanowi się około 13% ludności, nie można być w odpowiednim stopniu wybieranym do władz lokalnych i reprezentować swoich interesów.
Zdjęcie z prywatnego archiwum
W związku z tym gdy władze lokalne podejmują jakiekolwiek decyzje, głosy Tatarów krymskich nie są brane pod uwagę. Dlatego kiedy Tatarzy krymscy mówią o autonomii narodowej i terytorialnej, oznacza to, że będą mieli możliwość ochrony swoich praw w środowisku kulturowym i językowym. Oznacza to, że Tatarzy krymscy będą mieli pewną reprezentację kwotową i możliwość zawetowania decyzji, które ich dotyczą. Ale to wszystko pozostaje tylko na poziomie lokalnym.
Obecnie pracujemy na rzecz Zwycięstwa i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by sprawić, że deokupacja pozwoli na przywrócenie rządów prawa na Krymie, a jego mieszkańcy znów poczują się wolni i bezpieczni. Chcemy, by Krym stał się regionem rozwiniętym gospodarczo, atrakcyjnym ośrodkiem dla nowych firm, a nie tylko kurortem. Miejscem, w którym Tatarzy Krymscy wraz z innymi narodami półwyspu mogą realizować swoje prawa i potencjał.
Oczywiście, nie obędzie się bez trudności i wyzwań. W ciągu ostatnich 10 lat na terytorium kontrolowanym przez Ukrainę przeprowadzono szereg ważnych reform. Krym będzie musiał nadrobić zaległości.
W nocy 24 marca 2024 r. jednocześnie zaatakowano główną bazę Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu, magazyn ropy naftowej w Hwardijśke i magazyn w mieście Dżankoj.
Połączony atak ukraińskich sił obronnych nie tylko podniósł morale, nadwątlone po odwrocie z Awdijiwki i dymisji głównodowodzącego ukraińskich sił zbrojnych Walerija Załużnego. Coś co jeszcze niedawno mogło to być tylko marzeniem, dziś jest faktem: ukraińskie siły zbrojne i Służba Bezpieczeństwa Ukrainy mogą przeprowadzać takie operacje nawet przy użyciu radzieckich samolotów, które są obsługiwane przez naszych emerytowanych techników lotniczych.
Zniszczenie magazynu ropy w Hwardijśke oznacza pozbawienie sąsiedniego lotniska paliwa, a tym samym ochronę Chersonia, Odessy i Mikołajowa przed bombami kierowanymi i uderzeniami rakietowymii
Uderzenie w główną rosyjską bazę na Krymie oznacza zniweczenie ambicji Federacji Rosyjskiej, by stać się regionalnym supermocarstwem, które zamienia Morze Czarne w swój wewnętrzny staw.
Jak domek z kart
Zniszczenie ważnych wojskowych obiektów dowodzi słabości Rosji – bez względu na to, jak bardzo stara się ona pokazać, że jej obecność na Krymie jest poważna i trwała. Rosji, która dysponując na Morzu Czarnym silną bazą, jest w stanie trzymać w ryzach sąsiadów z NATO: Turcję i Rumunię.
Warto zauważyć, że na Telegramie strona rosyjska i jej dowódcy wojskowi unikają komentowania swoich porażek na Krymie, jak tylko mogą. Bagatelizują siłę uderzenia i piszą, że nie było żadnych ofiar – lub że zginął tylko jeden rosyjski żołnierz, i to przez przypadek.
Rosyjski reżim wygrał ostatnie wybory i umocnił się dzięki hasłu z 2014 roku: „Krym jest nasz! Krym wraca do Rosji”. Utrata tego, co Kreml sprzedawał propagandowo jako największe osiągnięcie inwazji na Ukrainę, oznaczałoby przyznanie, że skradziony Krym wcale nie stał się absolutnym rosyjskim monolitem (a tak go przedstawiano), a tamtejsza wzorcowa baza wojenna Rosjan po pierwszym, lekkim dmuchnięciu rozpada się jak domek z kart.
Krym nie wierzy łzom
Strona ukraińska będzie nadal atakować Krym. Po pierwsze – choćby dlatego, że Ukraińcy w każdym wieku, bez względu na płeć i poglądy polityczne uwielbiają ten legendarny już filmik z zapłakaną Rosjanką uciekającą z Ałuszty. Kobieta rozpacza, bo nie chce opuszczać Krymu, gdzie wszystko było takie fajne.
Po drugie, bo nieskończenie satysfakcjonujące są zapowiedzi szefa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy Wasyla Maliuka na 2024 r. dotyczące szeregu operacji specjalnych służb specjalnych, które boleśnie uderzą we wroga na Krymie. SBU przygotowuje do tej operacji 35 morskich dronów Sea Baby, kupionych ze składek Ukraińców. Sea Baby to całkowicie ukraiński projekt, który sprawdził się w niszczeniu statków rosyjskiej Floty Czarnomorskiej.
Zniszczony rosyjski statek. Zdjęcie: GUR
Wasilij Maliuk zasugerował, że drony morskie mogą ponownie uderzyć w Most Kerczeński. Zauważył też, że obecnie Rosjanie nie wykorzystują już Mostu Kerczeńskiego do dostarczania broni i amunicji
„Przed naszymi udanymi atakami codziennie przejeżdżało przez niego od 42 do 46 pociągów przewożących broń i amunicję. Dziś jest to od czterech do pięciu pociągów dziennie. Cztery z nich to pociągi pasażerskie, a jeden przewozi towary konsumpcyjne” – powiedział Maliuk w wywiadzie dla ICTV Fakty.
Skopać tyłki Rosjanom
Co ciekawe, ta retoryka szefa SBU jest zgodna z oceną przyjaciela Ukrainy, byłego premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona. „Wcześniej wszyscy myśleli, że Putin nigdy nie odda Krymu. Wiesz, to nie jest tego warte. Zamiast tego wszyscy myśleli: spróbujmy pomóc Ukrainie odzyskać most lądowy. Ale teraz myślę, że ludzie mówią sobie: po pierwsze, to jest możliwe! Odzyskanie Krymu jest możliwe!” – powiedział Johnson w wywiadzie dla „Europejskiej Prawdy”.
Według niego „Putin jest bardzo wrażliwy na Krymie”. A jeśli dodasz do Sił Zbrojnych więcej pocisków dalekiego zasięgu i HIMARS, ATACMS i Storm Shadow, to na okupowanym półwyspie otworzą się bardzo interesujące perspektywy
Następstwa eksplozji na moście Kerczeńskim. 8 października 2022 r. Zdjęcie: Wojskowy
Według Johnsona „Putin jest na Krymie bardzo bezbronny”. A jeśli Ukraina dostanie więcej rakiet dalekiego zasięgu i HIMARS, ATACMS i Storm Shadow, to „Krym będzie miał bardzo interesujące perspektywy”
Warto zauważyć, że jeszcze przed rozpoczęciem inwazji na pełną skalę brytyjski sekretarz obrony Ben Wallace spotkał się ze swoim rosyjskim odpowiednikiem Siergiejem Szojgu. I obiecał „skopać tyłek rosyjskiej armii”, tak jak zrobiła to Gwardia Szkocka podczas wojny krymskiej w 1853 roku. Szojgu, który nie jest zbyt zainteresowany historią, nie zrozumiał, co brytyjski urzędnik miał na myśli.
Fałszywa chwała Sewastopola
Zniszczenie rosyjskiej floty na Morzu Czarnym i uszkodzenie infrastruktury wojskowej na Krymie może być silną kartą przetargową dla Ukrainy przy stole przyszłych negocjacji z Rosją w celu zakończenia wojny. Byłby to też sposób na wypchnięcie okupanta z rejonu Morza Czarnego i zapewnienie pokoju nie tylko Ukrainie, ale także naszym sąsiadom, którym mogłyby zagrażać pociski Floty Czarnomorskiej.
Współczesna Rosja długo i starannie budowała sobie wizerunek niezwyciężonej potęgi morskiej. Przez ostatnie dziesięć lat kremlowscy propagandyści chwalili się szybką operacją zdobycia Krymu i zbudowaniem tam dużej bazy wojskowej
Ostatnie uderzenia ukraińskich sił obronnych pokazują, że dzisiejsza Rosja i jej armia to kolos na glinianych nogach. Naszym zadaniem jest powalenie tego kolosa, by nie zaszkodził już nikomu.
Oficjalni rzecznicy Rosji, tacy jak Dmitrij Pieskow czy Igor Konaszenkow, wstydzą się komentować porażki wojskowe na Krymie i udają, że nic się nie stało. To tylko pogłębia przygnębienie tych, którzy czekali na Rosję na półwyspie i przyjechali tam do pracy z zacofanych regionów Federacji Rosyjskiej. Okazuje się bowiem, że Krym nie jest niezwyciężoną twierdzą, ale sfatygowanym sitem. A chwała Sewastopola i jego potęga była mitem.
Trzymać się Wschodu, ale uderzyć precyzyjnie w Krym – oto nowy plan Ukrainy, która weszła w ostatni etap obecnej wojny.