Exclusive
20
min

Anne Applebaum: Ci, którzy promują „pacyfizm” i są gotowi oddać Rosji terytorium, ludzi i ideały, nie nauczyli się niczego z historii XX wieku

Jako że otrzymuję nagrodę pokojową, pragnę zauważyć, że wyrażenie „chcę pokoju” nie zawsze jest argumentem moralnym. Od prawie wieku wiemy, że domaganie się pacyfizmu w obliczu agresywnej, ofensywnej dyktatury w rzeczywistości oznacza ustępstwa i akceptację tej dyktatury – mówi wybitna historyczka, pisarka i dziennikarka w przemówieniu z okazji przyznania jej Nagrody Pokojowej Księgarzy Niemieckich ‘2024

Sestry

Anne Applebaum podczas przemówienia we Frankfurcie, 20.10.2024. Fot: Martin Meissner/Associated Press/East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Anne Applebaum jest amerykańską historyczką, pisarka i dziennikarką, autorką wielu książek i artykułów na temat historii komunizmu i rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w Europie Środkowej i Wschodniej. W 2004 roku zdobyła Nagrodę Pulitzera za książkę „A History of the Gulag”. 20 października otrzymała Nagrodę Pokojową Księgarzy Niemieckich ‘2024 na Targach Książki we Frankfurcie. Publikujemy tłumaczenie jej okolicznościowego przemówienia z tej okazji.

Wasza Ekscelencjo, drodzy przyjaciele, koledzy, miłośnicy książek i wszyscy, którzy zebraliście się tutaj, we Frankfurcie, na corocznych targach książki, jednym z najważniejszych festiwali literackich na świecie!

Pozwólcie, że zacznę od podziękowania Panu, Panie Burmistrzu, i Pani, Karin Schmidt-Friederichs, za miłe słowa, a także od podziękowania jury za tę nagrodę, która jest dla mnie naprawdę nieoczekiwanym zaszczytem. To zaszczyt znaleźć się w towarzystwie poprzednich laureatów tej nagrody, zwłaszcza powieściopisarzy, filozofów i poetów – wszystkich tych ludzi, którzy mają dar wyobrażania sobie innych światów. Ja, z drugiej strony, jestem historyczką i dziennikarką, osobą, która stara się wyjaśnić i zrozumieć ten świat – zadanie, które często może być mniej inspirujące i mniej satysfakcjonujące. Dlatego jestem szczególnie wdzięczna, że włączyliście mnie do tego znamienitego grona.

Pozwólcie mi również wyrazić moją szczególną wdzięczność Irinie Szczerbakowej, niezwykłej osobie, która rozpoczęła swoją karierę w taki sam sposób jak ja: przeprowadzając wywiady z ocalałymi z sowieckiego Gułagu. Jedyna różnica polega na tym, że zrobiła to dwadzieścia lat przede mną, w czasach, gdy pisanie historii w Rosji było niebezpieczne. Miałam to szczęście, że rozpoczęłam pracę nad historią Związku Radzieckiego w latach 90. XX wieku, w czasach, gdy zarówno ocaleni, jak historycy mogli mówić swobodnie, i kiedy wydawało się – przynajmniej niektórym – że nową Rosję można zbudować w oparciu o fundamentalną prawdę historyczną, którą odkryli Szczerbakowa i jej koledzy.

Ta szansa szybko zniknęła. Mogę nawet wymienić konkretny moment, w którym ostatecznie dobiegła końca. Był to poranek 20 lutego 2014 r., kiedy rosyjskie wojska nielegalnie najechały Półwysep Krymski. Był to moment, w którym pisanie rosyjskiej historii znów stało się niebezpieczne. Ponieważ w tym momencie przeszłość zderzyła się z teraźniejszością, a przeszłość ponownie stała się szablonem dla teraźniejszości.

Żaden historyk tragedii nie chciałby podnieść wzroku, włączyć telewizora i zobaczyć, że rzeczy, które opisywał, powróciły. Kiedy w latach 90. badałam historię Gułagu w sowieckich archiwach, myślałam, że ta historia należy do odległej przeszłości. Kiedy kilka lat później pisałam o sowieckiej ofensywie w Europie Wschodniej, również myślałam, że opisuję epokę, która dobiegła końca.

A kiedy studiowałam historię Hołodomoru w Ukrainie – tragedii, w której centrum było pragnieniu Stalina, by zniszczyć Ukrainę jako naród – nie miałam pojęcia, że taka historia powtórzy się za mojego życia

Ale w 2014 roku stare plany zostały wyciągnięte z tych samych sowieckich archiwów, odkurzone i ponownie wprowadzone w życie.

Dla tych, którzy zapomnieli o inwazji na Krym, pozwólcie, mi przypomnieć, co się stało. Rosyjscy żołnierze, którzy najechali półwysep, poruszali się nieoznakowanymi pojazdami w nieoznakowanych mundurach. Zajęli budynki rządowe, usunęli lokalnych przywódców i odmówili im dostępu do miejsc pracy. Przez kilka następnych dni świat był zaskoczony. Kto zorganizował powstanie? „Separatyści”? „Prorosyjscy” Ukraińcy?

Ale ja nie byłam zdezorientowana.

Wiedziałam, że to rosyjska inwazja na Krym, ponieważ wyglądała dokładnie tak, jak sowiecka inwazja na Polskę

Tamta inwazja miała miejsce siedemdziesiąt lat wcześniej, w 1944 roku. Jej cechą charakterystyczną też byli sowieccy żołnierze w polskich mundurach, wspierani przez prosowiecką partię komunistyczną, która udawała, że mówi w imieniu wszystkich Polaków, a także zmanipulowane referendum i wiele innymi aktów politycznego oszustwa, mających na celu zmylenie nie tylko Polaków, lecz także sojuszników Polski w Londynie i Waszyngtonie.

Rosyjska inwazja na Krym była tylko początkiem. Po 2014 r., a następnie po inwazji na pełną skalę w lutym 2022 r., te brutalne metody zostały powtórzone. Najpierw na Krymie, potem w Doniecku i Ługańsku, a następnie podczas okupacji części obwodów charkowskiego, chersońskiego, sumskiego i kijowskiego, rosyjscy żołnierze traktowali zwykłych Ukraińców jak wrogów i szpiegów. Używali nieuzasadnionej przemocy do terroryzowania ludzi w Buczy i innych miejscach. Więzili cywilów za drobne wykroczenia – takie jak przywiązanie do roweru wstążki w ukraińskich barwach – a czasem bez żadnego powodu. Tworzyli obozy tortur i filtracji, które można nazwać obozami koncentracyjnymi. Przekształcali instytucje kultury, szkoły i uniwersytety zgodnie z nacjonalistyczną, imperialistyczną ideologią nowego reżimu. Porywali dzieci, wywozili je do Rosji i zmieniali ich tożsamość, tak jak robili to naziści w Polsce.

Odebrali Ukraińcom wszystko, co czyni ich ludźmi, co czyni ich zdolnymi do życia, co czyni ich wyjątkowymi

W różnych czasach, w różnych językach ten rodzaj agresji miał różne nazwy. Kiedyś mówiliśmy o sowietyzacji. Teraz mówimy o rusyfikacji. Jest też niemieckie słowo: Gleichschaltung [przejęcie kontroli nad procesami społecznymi i politycznymi, termin z czasów III Rzeszy – red.]. Niezależnie od tego, które słowo zostałoby użyte, proces jest taki sam. Oznacza on narzucenie autokratycznej samowoli: państwo bez rządów prawa, bez praw człowieka, bez odpowiedzialności, bez kontroli i równowagi. To oznacza zniszczenie wszelkich wskazówek, pozostałości, oznak liberalnego porządku demokratycznego – tego, co w języku niemieckim znane jest jako Freiheitliche demokratische Grundordnung [wolny demokratyczny porządek podstawowy – red.]. Oznacza to budowę reżimu określanego jako totalitarny, który, jak to ujął Mussolini, głosi: „Wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu”.

W 2014 roku Rosja była już na dobrej drodze do stania się społeczeństwem totalitarnym, inicjując wcześniej dwie brutalne wojny w Czeczenii, zabijając dziennikarzy i aresztując krytyków. Jednak po 2014 r. proces ten przyspieszył. Doświadczenia Rosji z okupacją w Ukrainie utorowały drogę do zaostrzenia polityki w samej Rosji. W latach po inwazji na Krym opozycja znalazła się pod jeszcze większą presją represji, a niezależne instytucje zostały całkowicie zakazane. „Memoriał”, wyjątkowa grupa zajmująca się historią i prawami człowieka, był jedną z nich.

Ten głęboki związek między autokracją a imperialnymi wojnami podbojów ma swoją własną logikę.

Jeśli szczerze wierzysz, że ty i twój reżim macie prawo kontrolować wszystkie instytucje, wszystkie informacje, wszystkie organizacje; że możesz odebrać nie tylko prawa, ale także tożsamość, język, własność, życie – to z pewnością wierzysz również, że masz prawo do stosowania przemocy wobec kogokolwiek

Nie sprzeciwisz się również ludzkim kosztom takiej wojny: jeśli zwykli ludzie nie mają praw, władzy, głosu, jakie ma znaczenie, czy żyją, czy umierają?

Ta współzależność nie jest nowa. Dwa wieki temu Immanuel Kant, którego pamięci poświęcona jest ta nagroda, również opisał związek między despotyzmem a wojną. Ponad dwa tysiąclecia temu Arystoteles napisał, że tyran ma skłonność do „wszczynania wojen, aby utrzymać swój monopol na władzę”. Ten sam argument i ten sam cytat z Arystotelesa pojawił się w jednej z ulotek rozpowszechnianych w 1942 r. w tym kraju [w Niemczech – red.] przez grupę oporu „Biała Róża”. Również w XX wieku Karl von Ossetian, niemiecki dziennikarz i aktywista, stał się zaciekłym przeciwnikiem wojny nie tylko z powodu tego, co zrobiła ona z kulturą jego własnego kraju. W 1932 roku napisał: „Nigdzie nie ma większej wiary w wojnę niż w Niemczech... nigdzie ludzie nie są bardziej skłonni do przymykania oczu na jej okropności i lekceważenia jej konsekwencji, nigdzie wojsko nie jest bardziej bezmyślnie gloryfikowane”.

Od czasu inwazji na Krym w 2014 roku ten sam proces militaryzacji, ta sama gloryfikacja wojny ogarnęła Rosję. Rosyjskie szkoły szkolą teraz małe dzieci na żołnierzy. Rosyjska telewizja zachęca Rosjan do nienawiści wobec Ukraińców, do uważania ich za podludzi. Rosyjska gospodarka jest zmilitaryzowana: około 40% krajowego budżetu jest obecnie wydawane na broń. Aby zdobyć pociski i amunicję, Rosja zawiera umowy z Iranem i Koreą Północną, które są jednymi z najbardziej brutalnych dyktatur na świecie. Ciągłe mówienie o wojnie w Ukrainie znormalizowało również ideę wojny w Rosji, czyniąc inne wojny bardziej prawdopodobnymi. Rosyjscy przywódcy od niechcenia mówią o użyciu broni nuklearnej przeciwko swoim sąsiadom i regularnie grożą im inwazją.

Podobnie jak w Niemczech pod rządami Von Ossetsky'ego, krytyka wojny w Rosji jest nie tylko dezawuowana. Ona jest nielegalna. W 2022 r. mój przyjaciel Władimir Kara-Murza podjął odważną decyzję o powrocie do Rosji i wypowiadaniu się stamtąd przeciwko inwazji. Dlaczego? Ponieważ chciał, aby w podręcznikach historii zapisano, że ktoś sprzeciwił się wojnie. Zapłacił za to bardzo wysoką cenę. Został aresztowany. Jego zdrowie się pogorszyło. Trzymano go w izolacji. Kiedy on i inni ludzie, którzy zostali niesprawiedliwie uwięzieni, zostali w końcu zwolnieni w zamian za grupę rosyjskich szpiegów i przestępców, w tym mordercę zwolnionego z niemieckiego więzienia, jego porywacze zasugerowali, że powinien być ostrożny, ponieważ w przyszłości może zostać otruty. Miał powody, by im wierzyć, ponieważ był już dwukrotnie truty przez agentów rosyjskich służb specjalnych.

Ale on nie był jedyny. Od 2018 r. ponad 116 000 Rosjan zostało ukaranych karnie lub administracyjnie za wyrażanie swoich opinii. Tysiące z nich zostało ukaranych specjalnie za sprzeciwianie się wojnie w Ukrainie. Ich heroiczna walka jest w dużej mierze prowadzona w ciszy. Ich głosy nie mogą zostać usłyszane, ponieważ reżim ustanowił całkowitą kontrolę nad informacją w Rosji.

A co z nami? Co z nami wszystkimi tutaj, zgromadzonymi w historycznym kościele [kościele św. Pawła, gdzie w latach 1848-1849 obradowali delegaci do pierwszego niemieckiego parlamentu – red.], miejscu tak ściśle związanym z niemiecką demokracją, z niemiecką tradycją liberalną?

A co z nami wszystkimi w innych częściach Europy – co powinniśmy zrobić? Nasze głosy nie są ograniczane ani tłumione. Nie jesteśmy więzieni ani truci za wyrażanie swoich opinii. Jak zareagujemy na odrodzenie się formy rządów, o której myśleliśmy, że na zawsze zniknęła z tego kontynentu?

Okupacja i zniszczenie wschodniej Ukrainy to tylko dzień jazdy samochodem stąd lub dwie godziny lotu, gdyby lotniska były otwarte. To prawie taka sama odległość, jak stąd do Londynu.

W pierwszych, emocjonalnie nasyconych dniach wojny, wielu rzeczywiście dołączyło do chóru wsparcia. W 2022 r., podobnie jak w 2014 r., Europejczycy ponownie włączyli telewizory i zobaczyli sceny, które znali tylko z książek historycznych: kobiety i dzieci skulone na stacjach kolejowych, czołgi toczące się po polach, zbombardowane miasta. W tym momencie wiele rzeczy nagle stało się jasnych. Słowa szybko przekształciły się w czyny. Ponad pięćdziesiąt krajów dołączyło do koalicji, aby pomóc Ukrainie, militarnie i ekonomicznie; ich sojusz został utworzony z bezprecedensową szybkością. Byłam naocznym świadkiem – w Kijowie, Odessie i Chersoniu – jak skuteczna była pomoc żywnościowa, wojskowa i wsparcie europejskie. Wydawało się, że to cud.

Jednak w miarę trwania wojny stopniowo pojawiają się wątpliwości. I nie jest to zaskakujące.

Od 2014 r. wiara w demokratyczne instytucje i sojusze gwałtownie zmalała zarówno w Europie, jak w Ameryce. Być może nasza obojętność wobec inwazji na Krym odegrała większą rolę w tym spadku, niż zwykliśmy sądzić

Decyzja o przyspieszeniu współpracy gospodarczej z Rosją po inwazji z pewnością spowodowała zarówno korupcję moralną i finansową, jak cynizm. Cynizm ten został dodatkowo wzmocniony przez rosyjską kampanię dezinformacyjną, którą zignorowaliśmy.

Teraz, w obliczu największego wyzwania dla naszych wartości i interesów w naszych czasach, demokratyczny świat zaczyna się chwiać.

Wielu chciałoby, aby walki w jakiś magiczny sposób ustały. Inni chcą zmienić temat na Bliski Wschód, inny straszny, tragiczny konflikt – ale taki, na który my, Europejczycy, mamy znacznie mniejszy wpływ i niewielką lub żadną zdolność do decydowania o przebiegu wydarzeń.

Świat Hobbesa wymaga wiele od naszych zasobów solidarności. Głębsze zaangażowanie w jedną tragedię nie oznacza obojętności wobec innych. Musimy robić, co w naszej mocy tam, gdzie nasze działania mogą coś zmienić

Stopniowo na sile zyskuje inna grupa, zwłaszcza w Niemczech. To ludzie, którzy ani nie popierają, ani nie potępiają, ale raczej starają się stać ponad kontrowersjami – wierząc lub udając, że wierzą, że jest to argument moralny. Oni mówią: „Chcę pokoju”. Niektórzy nawet poważnie odnoszą się do „lekcji niemieckiej historii” w swoich wezwaniach do pokoju.

Jako że jestem tu dzisiaj, aby odebrać nagrodę pokoju, wydaje się, że to odpowiedni moment, aby wskazać, że wyrażenie „chcę pokoju” nie zawsze jest argumentem moralnym. Należy również powiedzieć, że lekcją niemieckiej historii nie jest to, że Niemcy powinni być pacyfistami. Wręcz przeciwnie: od prawie wieku wiemy, że domaganie się pacyfizmu w obliczu agresywnej, ofensywnej dyktatury jest w rzeczywistości uspokajaniem i akceptowaniem tej dyktatury.

Nie jestem pierwszą osobą, która zwróciła na to uwagę. W 1938 r. Thomas Mann, przebywający wówczas na wygnaniu, zszokowany sytuacją w Niemczech i samozadowoleniem liberalnych demokracji, potępił „pacyfizm, który przynosi wojnę, zamiast ją eliminować”. W 1942 r., po wybuchu II wojny światowej, George Orwell potępił swoich rodaków, którzy wzywali Wielką Brytanię do zaprzestania walki. Pisał:

„Pacyfizm jest obiektywnie profaszystowski. Jeśli podcinasz wysiłki wojenne jednej strony, automatycznie pomagasz drugiej”

W 1983 roku, w tym samym kościele, Manes Sperber, ówczesny laureat Nagrody Pokojowej Księgarzy Niemieckich, również wypowiedział się przeciwko fałszywej moralności pacyfistów swoich czasów, którzy wówczas chcieli rozbroić Niemcy i Europę w obliczu sowieckiego zagrożenia: „Każdy – powiedział – kto wierzy i chce sprawić, by inni uwierzyli, że Europa bez broni, neutralna i poddająca się, może zapewnić pokój w dającej się przewidzieć przyszłości, został oszukany i wprowadza innych w błąd”.

Myślę, że możemy ponownie użyć tych słów. Wielu w Niemczech i Europie, którzy obecnie wzywają do pacyfizmu w obliczu rosyjskiej inwazji, jest rzeczywiście, używając sformułowania Orwella, „obiektywnie prorosyjskich”. Ich argumenty, jeśli zostaną doprowadzone do logicznego wniosku, oznaczają, że musimy zaakceptować rosyjski podbój wojskowy Ukrainy, kulturowe zniszczenie Ukrainy, budowę obozów koncentracyjnych w Ukrainie, porywanie dzieci w Ukrainie. Oznacza to, że musimy zaakceptować Gleichschaltung.

Ta wojna trwa już prawie trzy lata, więc zastanówmy się, co oznaczałyby apele o pokój na początku 1942 roku. Czy ci, których teraz gloryfikujemy jako członków niemieckiego ruchu oporu, chcieli po prostu pokoju? A może próbowali osiągnąć coś ważniejszego?

Pozwólcie, że wyrażę się jasno: ci, którzy promują „pacyfizm” i ci, którzy są gotowi oddać Rosji nie tylko terytorium, ale także ludzi, zasady i ideały, nie nauczyli się absolutnie niczego z historii XX wieku.

Magia frazy „nigdy więcej” uczyniła nas ślepymi na rzeczywistość

W tygodniach poprzedzających inwazję w lutym 2022 r. Niemcy, podobnie jak wiele innych krajów europejskich, uważały wojnę za tak niemożliwą, że rząd niemiecki odmówił dostarczenia Ukrainie broni. I w tym tkwi ironia: gdyby Niemcy i reszta NATO dostarczyły Ukrainie tę broń z wyprzedzeniem, moglibyśmy zapobiec inwazji. Być może nigdy by do niej nie doszło. Być może to niezdecydowanie było również, jak powiedział Thomas Mann, „formą pacyfizmu, który przynosi wojnę, zamiast ją eliminować”.

Ale pozwólcie, że powtórzę to jeszcze raz: Mann nienawidził wojny, podobnie jak reżimu, który ją promował. Orwell nienawidził militaryzmu. Sperber i jego rodzina sami byli uchodźcami wojennymi. Jednak to właśnie dlatego, że nienawidzili wojny z taką pasją i ponieważ rozumieli związek między wojną a dyktaturą, walczyli w obronie liberalnych społeczeństw, które tak bardzo cenili. W 1937 roku Mann wezwał do „wojującego humanizmu, świadomego swojej witalności i zainspirowanego wiedzą, że fanatykom nie można pozwolić na wykorzystywanie i niszczenie zasad wolności, cierpliwości i sceptycyzmu bez wstydu i wątpliwości”. Orwell napisał: „Aby przetrwać, często musisz walczyć, a żeby walczyć, musisz ubrudzić sobie ręce. Wojna jest złem, ale często jest mniejszym złem”. Jeśli chodzi o Sperbera, w 1983 roku stwierdził, że „my, starzy Europejczycy, którzy mamy awersję do wojny, niestety sami musimy stać się niebezpieczni, aby zachować pokój”.

Drodzy przyjaciele, drodzy koledzy!

Przytaczam te wszystkie stare słowa i przemówienia, aby przekonać Was, że wyzwania, przed którymi stoimy, nie są tak nowe, jak się wydaje. Przechodziliśmy przez to już wcześniej i dlatego słowa naszych liberalno-demokratycznych poprzedników przemawiają do nas. Europejskie liberalne społeczeństwa stawiały już czoło agresywnym dyktaturom. Walczyliśmy z nimi wcześniej. Możemy zrobić to ponownie. I tym razem Niemcy są jednym z liberalnych społeczeństw, które mogą poprowadzić tę walkę.

Aby zapobiec rozprzestrzenianiu się autokratycznego systemu politycznego przez Rosjan, musimy pomóc Ukraińcom wygrać, i to nie tylko dla dobra Ukrainy.

Jeśli istnieje choćby najmniejsza szansa, że porażka militarna może pomóc zakończyć ten przerażający kult przemocy w Rosji, tak jak kiedyś porażka militarna zakończyła kult przemocy w Niemczech, musimy ją wykorzystać

Konsekwencje tego będą odczuwalne na naszym kontynencie i na całym świecie. Nie tylko w Ukrainie, ale także u jej sąsiadów, w Gruzji, w Mołdawii, na Białorusi. I nie tylko w Rosji, ale także wśród jej sojuszników: Chin, Iranu, Wenezueli, Kuby, Korei Północnej.

To nie tylko wyzwanie militarne, ale także walka z beznadzieją, pesymizmem, a nawet rosnącą atrakcyjnością rządów autokratycznych, które czasami są również ukryte pod fałszywym językiem „pokoju”. Pomysł, że autokracje są bezpieczne i stabilne, podczas gdy demokracje wywołują wojny; że autokracje chronią pewną wersję tradycyjnych wartości, podczas gdy demokracje ulegają degradacji – wszystkie te przesłania pochodzą również z Rosji i szerszego autokratycznego świata, a także od tych w naszych społeczeństwach, którzy są gotowi zaakceptować rozlew krwi i zniszczenia dokonane przez państwo rosyjskie jako nieuniknione.

Ci, którzy akceptują niszczenie demokracji innych narodów, są mniej skłonni do walki z niszczeniem własnej. Fałszywe obawy rozprzestrzeniają się jak wirus, ponad granicami

Pokusa popadnięcia w pesymizm jest realna. W obliczu tego, co wydaje się niekończącą się wojną i atakiem propagandy, łatwiej jest po prostu zaakceptować ideę upadku. Pamiętajmy jednak, o co toczy się gra, o co walczą Ukraińcy – i że to oni, a nie my, toczą prawdziwą walkę. Walczą o społeczeństwo takie jak nasze, gdzie niezależne sądy chronią ludzi przed arbitralną przemocą; gdzie gwarantowana jest wolność myśli, słowa i zgromadzeń; gdzie obywatele mogą swobodnie uczestniczyć w życiu publicznym bez obawy o represje; gdzie bezpieczeństwo jest gwarantowane przez szeroki sojusz demokracji, a Unia Europejska jest filarem dobrobytu.

Autokraci, jak rosyjski prezydent, nienawidzą wszystkich tych zasad, ponieważ zagrażają one ich władzy. Niezależni sędziowie mogą pociągać do odpowiedzialności urzędników państwowych. Wolna prasa może ujawnić korupcję wśród wysokich rangą urzędników. System polityczny, który wzmacnia pozycję obywateli, pozwala im zmieniać przywódców. Organizacje międzynarodowe mogą zapewnić rządy prawa. Dlatego propagandziści reżimów autorytarnych zrobią wszystko, co w ich mocy, by podważyć język liberalizmu i instytucje stojące na straży naszych wolności, by je ośmieszyć i upokorzyć – w ich krajach i w naszych.

Rozumiem, że to nowe doświadczenie dla Niemców – być proszonym o pomoc, być wezwanym do dostarczenia broni przeciwko agresywnej sile militarnej.

Ale to jest prawdziwa lekcja niemieckiej historii: nie to, że Niemcy nigdy nie powinni walczyć, ale to, że Niemcy mają szczególną odpowiedzialność za obronę wolności i podejmowanie ryzyka w jej obronie

Wszyscy w demokratycznym świecie jesteśmy uczeni, by być krytycznymi i sceptycznymi wobec naszych własnych przywódców i naszych własnych społeczeństw, więc może nam być niewygodnie, gdy zostaniemy poproszeni o obronę naszych najbardziej fundamentalnych zasad. Ale proszę, posłuchajcie mnie: nie pozwólcie, by sceptycyzm przerodził się w nihilizm. My, reszta demokratycznego świata, potrzebujemy was.

W obliczu brzydkiej, agresywnej dyktatury na kontynencie, nasze zasady, nasze ideały i sojusze, które wokół nich zbudowaliśmy, są naszą najpotężniejszą bronią. W obliczu zagrożenia odradzającym się autorytaryzmem my, przedstawiciele demokratycznego świata, jesteśmy naturalnymi sojusznikami. Dlatego musimy teraz potwierdzić naszą wspólną wiarę w to, że przyszłość może być lepsza, że wojnę można wygrać, a dyktaturę można ponownie pokonać – naszą wspólną wiarę w to, że wolność jest możliwa i że prawdziwy pokój jest możliwy na tym kontynencie i na całym świecie. I musimy działać zgodnie z tym przekonaniem.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Dom Ukraiński Przemyśl Ihor Horków

Dom Ukraiński w Przemyślu to miejsce, o którym nie wspomina się podczas turystycznych wycieczek po mieście. W ciągu ostatnich kilku lat byłam na paru takich wycieczkach i za każdym razem zauważałam, że lokalni przewodnicy pomijają kwestię Ukraińców, choć są oni jedną z kluczowych społeczności w mieście. Społecznością, która pozostawiła po sobie dziesiątki architektonicznych i historycznych artefaktów.

Ponadto ukraińska społeczność Przemyśla jest często określana przez miejscowych jako „prawosławna”, choć nie jest to określenie precyzyjne. W latach 60. XIX wieku, kiedy Przemyśl zaczął się dynamicznie rozwijać dzięki budowie fortecy [Twierdza Przemyśl, podówczas trzecia największa twierdza w Europie – red.], mieszkało tu zaledwie 10 tysięcy osób. Do 1910 roku liczba mieszkańców wzrosła do 56 tysięcy. Wśród nich 12,3 tys. było Ukraińcami, w większości wyznania grekokatolickiego.

Dom Ukraiński stoi w centrum miasta, przy ulicy Kościuszki 5. Ten modernistyczny budynek wzniesiono w latach 1903-1904 z inicjatywy dr. Teofila Kormosza, prawnika i członka lokalnej społeczności ukraińskiej. Ihor Horkiw, obecny kierownik Domu Ukraińskiego, wyjaśnia, jak i dlaczego to miejsce stało się dla Ukraińców kluczowe.

Niebo nie tak niebieskie, trawa nie tak zielona

Halyna Halymonyk: Z tego, co wiem, historia Pańskiej rodziny jest bezpośrednio związana z historią Domu Ukraińskiego w Przemyślu. I w pewnym stopniu odzwierciedla historię wielu Ukraińców, którzy mają swoje korzenie na południowo-wschodnich ziemiach Polski.

Ihor Horków: Rodzina moich dziadków została deportowana podczas akcji „Wisła”, którą przeprowadzono pod hasłem „ostatecznego rozwiązania problemu ukraińskiego w Polsce” – w ramach porozumienia między komunistycznymi rządami ZSRR i Polski – wraz ze 150 tysiącami innych Ukraińców z Łemkowszczyzny, Chełmszczyzny, Nadsania i Podlasia. Wcześniej, bezpośrednio po II wojnie światowej, około pół miliona Ukraińców zostało deportowanych z terenów dzisiejszej południowo-wschodniej Polski do sowieckiej Ukrainy, z której w przeciwnym kierunku wywieziono większość ludności polskiej. W 1947 roku kolejnych 150 000 Ukraińców zostało deportowanych do zachodniej i północnej części Polski, na tak zwane „ziemie odzyskane”.

W ten sposób prokremlowski rząd komunistycznej Polski chciał wymazać ukraińską tożsamość i spolonizować Ukraińców. Surowo zabroniono im powrotu na ziemie, które były ich ojczyzną

Jednak na zachodnich ziemiach Polski nie widzieli dla siebie przyszłości, bo nie było tam „ukraińskiego życia”: żadnej grupy teatralnej, żadnego czasopisma, żadnej cerkwi, żadnej szkoły. Czasami dotarcie do najbliższej cerkwi zabierało cały dzień – a po dwugodzinnym nabożeństwie kolejny dzień upływał im na wędrówce powrotnej.

Ukraińcy to naród bardzo przywiązany do ziemi. W nowym miejscu wszystko było dla nich inne: niebo nie tak błękitne, trawa nie tak zielona, słońce nie grzało tak mocno.

Mimo zakazu, szukali sposobu, by wrócić do domu. Przemyśl, w którym były Dom Ukraiński i cerkiew, stał się dla nich mitycznym miastem, dającym nadzieję na odrodzenie ukraińskiego życia społecznego. Zaczęli więc tam napływać, ukradkiem albo podstępem, i meldować się w okolicznych wsiach. By poczuć ducha „ukraińskiego życia”.

Czy ta idea przyświecała budowie Domu Ukraińskiego w Przemyślu?

W czasie gdy on powstawał, w całej Galicji był boom na wznoszenie takich domów. Ukraińcy budowali domy ukraińskie, Polacy – polskie. Ludzie chcieli się jednoczyć, ale w odrębnych społecznościach. Ukraińcom zajęło to dużo czasu, dlatego ich dom w Przemyślu powstał znacznie później niż inne. Został zbudowany ze zbiórek lokalnej społeczności i okolicznych wsi, które były w większości ukraińskie, a także przy wsparciu ukraińskiej diaspory.

Ten dom miał stać się symbolem zmartwychwstania Ukrainy-Rusi, która powstanie jako niepodległe państwo na mapie Europy. Nawet kopułę zbudowano, jak dla cerkwi. Fasada została ozdobiona niebieskimi i żółtymi ornamentami, a w sali teatralnej są ornamenty odnoszące się do różnych regionów Ukrainy.

Dom Ukraiński w Przemyślu

Społeczność ukraińska w Przemyślu miała rozwiniętą świadomość obywatelską i ukraińskocentryczną mentalność. W odrodzeniu ukraińskości Przemyśl odegrał niezwykle ważną rolę. To właśnie to miasto ukraiński historyk Mychajło Hruszewski nazwał „głównym ośrodkiem ukraińskiego życia na zachodniej granicy”. To tu po raz pierwszy wykonano pieśń „Ukraina jeszcze nie umarła”, która później stała się hymnem państwowym, a we wsi pod Przemyślem urodził się i został pochowany kompozytor Mychajło Werbycki. Iwan Franko recytował tu zaś swój proroczy poemat „Mojżesz”.

8 i 9 marca, czyli w urodziny i imieniny Tarasa Szewczenki, ukraiński biznes w Przemyślu wprowadził dni wolne, które wypełniały wydarzenia kulturalne i edukacyjne

Nic dziwnego, że Ukraińcy w Polsce, których prokremlowscy komuniści chcieli pozbawić tożsamości, szukali miejsc, gdzie mogliby poczuć się Ukraińcami bez strachu, gdzie byłoby „ukraińskie życie”.

Co w tym czasie działo się z Domem Ukraińskim w Przemyślu?

W 1947 r. cały majątek społeczności ukraińskiej, podobnie jak majątki innych społeczności, został znacjonalizowany. Po śmierci Stalina zaczęła się w Polsce odwilż. W 1956 r. rząd komunistyczny przyznał mniejszościom narodowym prawo do tworzenia własnych stowarzyszeń. Białorusini, Ukraińcy i inne mniejszości miały po jednym takim stowarzyszeniu.

Tyle że Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne było w pełni nadzorowane przez polskie władze komunistyczne: donosy, kontrola wypowiedzi i poglądów. Jednak, nawet działając w tej formie, pomogło ono Ukraińcom ożywić swoją społeczność – głównie dzięki działalności kulturalnej. Była grupa teatralna, było pismo „Nasze Słowo” i centrum języka ukraińskiego.

Przez lata społeczność ukraińska w Przemyślu apelowała do lokalnych władz o zwrot budynku, lecz bezowocnie. Przez trzy pokolenia, by zachować budynek, wynajmowano część pomieszczeń. Na początku to był jeden pokój, potem dwa, trzy, sala teatralna, piętro nad nią… Ukraińcy dbali o ten dom, starali się ocalić go od zniszczenia i zapomnienia.

1 procent kosztów, 100 procent tożsamości

Pamięta Pan dzień, w którym po raz pierwszy przyszedł do Domu Ukraińskiego?

Urodziłem się w północnej Polsce, ale moja rodzina dużo słyszała o Domu Ukraińskim w Przemyślu. Rodzice dbali o to, bym miał świadomość, że jestem Ukraińcem, obywatelem polskim ukraińskiego pochodzenia. W domu mówiliśmy po ukraińsku, chodziłem do ukraińskiej szkoły. Dlatego zawsze czułem szczególny związek z tym miejscem, a przeprowadzka do Przemyśla była dla mnie świadomą decyzją.

Po raz pierwszy zobaczyłem Dom Ukraiński w 2007 roku. W tym czasie były w nim mieszkania komunalne, otwarto tu nawet publiczną toaletę. Stan obiektu był okropny.

Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne istniało do 1989 roku. Zostało zlikwidowane z powodu bliskich związków z reżimem komunistycznym i zastąpione przez Związek Ukraińców w Polsce. Zgodnie z polską ustawą mniejszościami narodowymi są te mniejszości, które mieszkają w Polsce co najmniej od 100 lat.

A Ukraińcy byli we wschodniej Polsce zawsze. Całkowita ich asymilacja była i jest niemożliwa, o czym świadczy m.in. to, że w spisie powszechnym z 2011 roku ukraińską tożsamość narodową zadeklarowało więcej osób niż w spisie z 2002 roku

Porozumienie w sprawie przekazania budynku udało się osiągnąć dopiero w 2011 roku: Związek Ukraińców w Polsce odkupił go od gminy za symboliczny 1 procent wartości. Decyzja ta wiązała się ze zwrotem Polakom Domu Polskiego we Lwowie.

Później społeczność ukraińska zebrała 6,5 mln zł z prywatnych darowizn i dotacji na remont budynku, którego całkowity koszt oszacowano na 12,5 mln zł. Prace zaczęliśmy od sali teatralnej, bo chcieliśmy, by jak najszybciej można było organizować w niej wydarzenia kulturalne i integracyjne.

Ale to miejsce służy nie tylko na rzecz społeczności ukraińskiej. Jest przestrzenią dialogu międzykulturowego i przełamywania stereotypów. Bo nikt nie powinien być zamknięty we własnej bańce kulturowej.

Czy to prawda, że lokalne władze często ignorują przyjazne gesty ze strony Domu Ukraińskiego?

Przemyśl to miasto o skomplikowanej historii.

Niemal wszyscy politycy wykorzystują wątek ukraiński podczas kampanii wyborczych, nie wyciągając wniosków z błędów popełnionych w przeszłości

A że wybory są zawsze, wydaje się, że to niekończący się proces. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by przezwyciężyć stereotypy i uprzedzenia wobec Ukraińców. Jednak wielu politykom łatwiej jest grać na emocjach wyborców, wskazując jakiegoś wroga. Często tematy historyczne są wykorzystywane jako grunt do manipulacji.

Jak z tym walczymy? Mówimy o faktach, na przykład o wkładzie Ukraińców w polski system emerytalny i podatkowy. Kiedy w Przemyślu wybuchły protesty rolników, skupiliśmy się na stratach poniesionych przez polskich przedsiębiorców z powodu blokowania granicy.

Zapraszamy polską społeczność do udziału we wszystkich naszych wydarzeniach, nasze drzwi są zawsze otwarte. To jedyny sposób na budowanie wspólnoty ukraińsko-polskiej.

Na ścianie Domu Ukraińskiego widnieje napis: „Nie ma wolnej Ukrainy bez wolnej Polski, nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy”. Ukraińscy i polscy politycy oraz społeczności po obu stronach granicy muszą zdać sobie z tego sprawę

Inni odchodzą, my zostajemy

Zarazem Dom Ukraiński w Przemyślu zawsze był miejscem wsparcia dla Ukraińców, nie tylko tych w Polsce. Zwłaszcza po wybuchu wojny na pełną skalę.

Tak, zawsze byliśmy po stronie Ukrainy we wszystkich próbach, przez które przechodziła. Kiedy był Euromajdan, a później Rewolucja Godności, Ukraińcy w Polsce i Polacy zbierali pomoc humanitarną. Kiedy Ukraina, kierowana przez ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza, zakazała importu artykułów humanitarnych, dzieliliśmy je na małe partie, wwozililiśmy do Ukrainy pojedynczymi samochodami i rozwoziliśmy po kraju.

Przed wojną zebraliśmy się, by pomyśleć, w jaki sposób Dom Ukraiński w Przemyślu może pomóc Ukraińcom. Opracowaliśmy plan pomocy. Wolontariusze, którzy na dworcu kolejowym w Przemyślu pomagali ukraińskim uchodźcom dostać się do właściwego pociągu, autobusu czy udzielali informacji, byli ukraińskimi i polskimi wolontariuszami z naszego Domu.

Byliśmy dobrze przygotowani, mieliśmy opracowane precyzyjne protokoły udzielania pomocy.

Sala teatralna, w której występowali ukraińscy i polscy twórcy – Sołomija Kruszelnicka, Łesia Kurbas, Oksana Zabużko, Olga Tokarczuk, Andrzej Stasiuk – została przekształcona w tymczasowy hostel z 24 łóżkami

Potem dostawialiśmy kolejne łóżka: 50, 80... W sumie w ciągu sześciu miesięcy przyjęliśmy około 5000 osób, zapewniając im zakwaterowanie i wyżywienie.

Sala teatralna przekształcona w schronisko dla uchodźców, 2022 r. Zdjęcie: Adam Jaremko

Dom Ukraiński w Przemyślu zorganizował ponad 1000 dni dyżurów wolontariuszy na dworcu kolejowym. Nasi wolontariusze pomagali kobietom z dziećmi nosić walizki, zajmowali się logistyką. Przygotowywaliśmy pakiety niezbędnych informacji, które można było przekazywać uchodźcom w 100 sekund – także te, które pomagały unikać oszustów i złodziei. Pracowaliśmy również w pokoju dla matek z dziećmi.

Za tym wszystkim stał zespół Związku Ukraińców w Polsce – polscy i ukraińscy wolontariusze, którzy byli gotowi do pracy w dni powszednie i święta

Dzięki wsparciu sponsorów udało nam się wyremontować część budynku, w którym obecnie działa schronisko dla uchodźców. To dom dla osób, które potrzebują tymczasowego schronienia, by odetchnąć i zdecydować, dokąd dalej pójść. Otwarto również schronisko dla osób niepełnosprawnych, przewidziane do krótkoterminowego zakwaterowania – od dwóch do trzech miesięcy. Trafiający tu ludzie borykali się z trudnościami już przed wojną, a teraz potrzebują dodatkowego czasu na dostosowanie się i powrót do zdrowia.

Naszym celem było pomóc tym ludziom zaplanować przyszłość: znaleźć pracę, szkołę dla dzieci, kursy językowe. Fakt, że po dwóch lub trzech miesiącach mogą już sobie sami poradzić, że odzyskali kontrolę nad swoim życiem, jest dla nas największą nagrodą.

Dzięki różnym programom grantowym mogliśmy np. organizować wizyty lekarskie w schronisku i pomoc psychologiczną. Teraz ze względu na zawieszenie wsparcia z USAID [Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego, likwidowana obecnie przez administrację Donalda Trumpa – red.] niektóre programy, w tym pomoc psychologiczna, musiały zostać ograniczone. Szukamy sposobów, by czymś to zastąpić, ponieważ społeczność ukraińska w Polsce jest zajęta zbieraniem funduszy głównie dla frontu. Wiele organizacji wycofuje się z pomocy, choć zapotrzebowanie na nią nie zniknęło. Nasza organizacja nadal pomaga Ukraińcom w wielu sprawach: tłumaczeniach, organizacji pogrzebów, wsparciu kobiet, które mają urodzić dziecko.

Mamy więcej pracy, bo gdy inni odchodzą, my zostajemy – jako jedni z nielicznych
Przez ponad 1000 dni inwazji wolontariusze z Domu Ukraińskiego byli osobami pierwszego kontaktu dla Ukraińców przyjeżdżających na dworzec kolejowy w Przemyślu. Zdjęcie: Adam Jaremko

Coraz częściej pojawiają się opinie, że część uchodźców wojennych może pozostać w Polsce na zawsze. Jaka powinna być polityka Polski w zakresie integracji Ukraińców?

Państwo nie powinno wykluczać z tego procesu organizacji pozarządowych, które mają wieloletnie doświadczenie w pracy integracyjnej. Odkąd Dom Ukraiński w Przemyślu wznowił swoją działalność, zorganizowaliśmy dziesiątki polsko-ukraińskich wydarzeń. U nas jest miejsce dla wszystkich mieszkańców Przemyśla, nie tylko Ukraińców.

Nie budujemy muru wokół naszej społeczności, ale otwieramy drzwi. Tylko dzięki stałym kontaktom osobistym i otwartej przestrzeni kulturalnej możemy zbudować prawdziwy most porozumienia. To właśnie takie inicjatywy jak nasza udowadniają, że integracja nie jest asymilacją, ale współistnieniem, w którym każdy zachowuje swoją tożsamość, stając się częścią czegoś większego.

Zdjęcia: archiwum Domu Ukraińskiego w Przemyślu

20
хв

Ihor Horków: – Nie budujemy muru. Otwieramy drzwi

Halyna Halymonyk
prawa kobiet na świecie elżbieta korolczuk

Jak wskazuje najnowszy raport UN Women, w 2024 roku co czwarty kraj na świecie odnotował regres w obszarze praw kobiet, a w Unii Europejskiej około 50 milionów kobiet nadal doświadcza wysokiego poziomu przemocy seksualnej i fizycznej – zarówno w domu, w pracy, jak i w miejscach publicznych

Z dr hab., prof. UW Elżbietą Korolczuk, socjolożką, aktywistką, badaczką rozmawiamy o aktualnej sytuacji praw kobiet na świecie, w Polsce i Ukrainie, oraz o tym, co jeszcze możemy zrobić, aby chronić i wspierać prawa kobiet, które znowu są narażone na wykluczenie, czy przemoc.

Wpływ Kościoła

Olga Pakosz: – Pani Profesor, co oznacza regres praw kobiet? 

Elżbieta Korolczuk: – Oznacza to, że w wielu krajach zahamowany został proces wyrównywania szans, a w innych sytuacja kobiet uległa pogorszeniu. 

Oczywiście, nigdy nie było tak, że wszyscy uczestnicy życia publicznego, nawet w krajach liberalnych, akceptowali równość płci

Zawsze istniały grupy, które sprzeciwiały się prawom kobiet – reprodukcyjnym, prawu do aborcji, antykoncepcji czy równości płci w życiu politycznym. Jednak w krajach demokratycznych panowała zgoda, że powinniśmy dążyć do pełnoprawnego uczestnictwa kobiet w życiu społecznym i politycznym. Grupy, które się temu sprzeciwiały, pozostawały na marginesie życia publicznego. Dziś poglądy antyrównościowe przesuwają się do centrum debaty publicznej i – w zależności od kraju – przybierają różne formy.

Na przykład w Afganistanie, gdzie w różnych momentach XX wieku wprowadzano przepisy poprawiające sytuację kobiet, dziś nie mają one żadnych praw. Fundamentaliści doprowadzili do tego, że nie mogą pracować, nie mogą same wychodzić z domu, nie mogą się uczyć. Nie mogą uczestniczyć ani w życiu publicznym, ani w polityce, większość też doświadcza przemocy – są dane pokazujące, że może to dotyczyć nawet 85% Afganek

A w takich Stanach Zjednoczonych, w których przez wiele lat polityczny mainstream podzielał przekonanie, że prawa kobiet są oczywistą częścią demokracji, dokonuje się zamach zarówno na demokrację, jak na prawa kobiet.

Jedno i drugie ma związek z rosnącym znaczeniem ruchów antygenderowych i konserwatywnych, które często są powiązane z organizowaną religią – zarówno z chrześcijaństwem, jak i z islamem, a także z ortodoksyjnym judaizmem, który również nigdy nie był przyjacielem kobiet.

A jak to wygląda w Polsce? Mamy już prawie dwa lata od zmiany władzy. Dlaczego więc, mimo wcześniejszych obietnic, nie podjęto żadnych działań, by rozwiązać prawnie choćby kwestię aborcji? 

Po pierwsze dlatego, że obecna klasa polityczna – i to nie tylko w Polsce, ale też w wielu innych krajach – jest znacznie bardziej konserwatywna niż większość społeczeństwa. Po drugie, sprawy dotyczące praw kobiet czy praw mniejszości wciąż znajdują się pod silnym wpływem instytucji religijnych.

Akcja „Aborcja! Tak!” w Warszawie, 2024 r. Zdjęcie: Witold Jarosław Szulecki/East News

W Polsce obserwujemy wyraźny kulturowy konflikt: kraj bardzo szybko się laicyzuje – młodsze pokolenia odchodzą od religii instytucjonalnej i w ogóle od wiary – a mimo to spora część wyborców, głównie starszych, to nadal osoby głęboko religijne. Kościół jako instytucja polityczna wciąż odgrywa ogromną rolę – zarówno na poziomie krajowym, jak i lokalnym. Często biskupi są faktycznymi uczestnikami lokalnego życia politycznego. Duże znaczenie ma też ekonomiczna pozycja Kościoła – to wciąż jeden z największych właścicieli majątku w kraju.

Czy zmiana prezydenta może coś faktycznie zmienić?

Czy możemy zaufać politykom? To pytanie, które zadaje sobie wiele osób. Obietnice padały już dwa lata temu, przy okazji wyborów parlamentarnych, ale jak pokazują badania, duża grupa młodych kobiet, które w 2023 roku głosowały na obecną koalicję, dziś czuje się rozczarowana i sfrustrowana. W kampanii mobilizowano tę grupę wyborczyń m.in. obietnicami dotyczącymi praw reprodukcyjnych, wsparcia finansowego w kwestiach związanych z aborcją i równością osób LGBT. Jak na razie koalicja nie spełniła tych obietnic. Jak to będzie wyglądało w praktyce po wyborze prezydenta – zobaczymy.

Obawiam się, że mamy do czynienia z lekceważeniem wyborczyń: najpierw coś się obiecuje, żeby pozyskać poparcie, a potem się tego nie realizuje

Taka strategia nie tylko zniechęca konkretne grupy wyborców, ale wywołuje też szersze poczucie rozczarowania demokracją jako systemem. Pytanie, na ile politycy są tego świadomi i czy rozumieją długofalowe koszty takich działań.

Jako socjolożka nie mam wielkich oczekiwań. Ale jako obywatelka mam nadzieję, że partie rządzące w końcu się przebudzą – i że zmiana prezydenta zaowocuje przynajmniej rozwiązaniem tak podstawowych spraw, jak zakaz aborcji, czy równouprawnienie osób LGBT.

Czas, gdy znikają wolności

Jak obecnie wygląda sytuacja kobiet w Ukrainie, jeśli chodzi o ich prawa? 

Wojna – jak każdy kryzys – zawsze negatywnie odbija się na społeczeństwie. Oczywiście z jednej strony na mężczyznach, bo to oni głównie giną na froncie albo ponoszą różne koszty związane z byciem żołnierzem. Ale jednocześnie cały ciężar podtrzymania życia codziennego spada na kobiety. Chodzi nie tylko o pracę zawodową, ale też wszystkie działania związane z utrzymaniem życia rodzin, społeczności, z codziennym funkcjonowaniem ludzi. Do tego w ukraińskiej armii jest dużo kobiet, które niosą podwójny ciężar.

Ukrainka wśród ruin domu po rosyjskich ostrzałach w Mikołajowie, 2 sierpnia 2022 r. Zdjęcie: Kostiantyn Liberov/AP/Associated Press/Eastern News

Wojna oznacza też zawieszenie normalnej walki politycznej, a to z kolei sprawia, że trudno jest grupom mniejszościowym zawalczyć o swoje prawa. Bo jednostkowe prawa czy prawa konkretnych grup znikają w tym koszmarze obrony przed atakującą Rosją. 

Widać jednak, że politycznie Ukraina dąży do integracji z Europą a to otwiera możliwości wprowadzania rozwiązań równościowych. Warto porównać Ukrainę i Gruzję – dwa państwa postsowieckie, które miały podobne punkty wyjścia. O ile Ukraina bardzo mocno poszła w kierunku integracji europejskiej – co stało się jednym z elementów konfliktu – i w związku z tym podjęła wiele działań, jak choćby ratyfikacja konwencji stambulskiej czy ochrona praw kobiet i mniejszości, to Gruzja podążyła w przeciwnym kierunku. Zbliżyła się do Rosji, także poprzez kwestie religii, ograniczeń wobec organizacji pozarządowych, a także silnego wpływu Kościoła Prawosławnego.

Gruziński rząd zmierza do ograniczenia praw mniejszości, szczególnie osób LGBT, co jest też częścią szerszego procesu ograniczania praw społeczeństwa obywatelskiego i przestrzeni dla oddolnych ruchów. To pokazuje, że mamy do czynienia z czymś więcej niż tylko kwestie światopoglądowe czy kulturowe – stosunek do równości to element pewnych geopolitycznych decyzji podejmowanych przez państwa. Tak jak w przypadku Polski czy innych krajów, które wchodziły do Unii Europejskiej – ten proces był powiązany z przyjęciem przynajmniej części zobowiązań dotyczących równości. I to oczywiście ma znaczenie dla konkretnych rozwiązań, które dane państwo wprowadza, choć różnie bywa z efektami.

Podczas akcji protestacyjnej w Tbilisi, 18 kwietnia 2024 r. Zdjęcie: VANO Shlamov/AFP/Eastern News

Czy brakuje w Ukrainie jakichś ustaw, rozwiązań prawnych, które wspierałyby prawa kobiet? Czy chodzi tu wyłącznie o kryzys związany z wojną?

Chcę wyraźnie powiedzieć, że nie jestem specjalistką od Ukrainy – trzeba o to zapytać same Ukrainki. Ale myślę, że to złożona kwestia. Z jednej strony pytanie brzmi: na ile instytucje są otwarte na głosy mniejszości, w tym oczywiście kobiet? Na ile rzeczywiście reprezentują grupy, które w społeczeństwie są w jakiś sposób słabsze? Z drugiej strony, problemem jest też sposób wdrażania tych przepisów, czyli np. kwestia ochrony przed przemocą – jedna z najbardziej podstawowych spraw.

Jeśli nie mamy tej ochrony, to wiadomo, że obywatelki nie mają równych praw

Jeżeli nie mają ich we własnym domu, ani na ulicy, to trudno mówić o równym dostępie do praw np. w polityce. No i teraz pytanie – czy państwo, które przechodzi przez tak głęboki kryzys: wojenny, ekonomiczny, infrastrukturalny, jest w stanie skutecznie zapewnić kobietom ochronę przed przemocą? Myślę, że musimy się tego domagać, ale jednocześnie to ogromnie trudne zadanie.

A jak to wygląda w Polsce? Czy u nas obowiązuje dobre prawo?

Tak, w wielu sferach obowiązują całkiem niezłe przepisy, ale często nie są właściwie implementowane. Przykładem mogą być zmiany wprowadzone w lutym tego roku – dotyczące definicji gwałtu.

Przepisy mówią teraz, że gwałtem jest każda sytuacja naruszenia granic w sferze seksualnej bez wyraźnej zgody. Czyli teoretycznie nie ofiara ma już udowadniać, że powiedziała „nie”, tylko sprawca powinien wykazać, że otrzymał zgodę

Ale nie mamy żadnej szerokiej kampanii informacyjnej w tej sprawie. Większość ludzi nawet nie wie, że coś się zmieniło. Nie mamy odpowiednich programów edukacyjnych. Brakuje szkoleń dla policji i prokuratury, które umożliwiłyby skuteczne wdrażanie nowych przepisów. 

Takie sprawy powinny znaleźć się na pierwszych stronach gazet.

Sufrażystka Suzanne Maureen Swing trzyma tabliczkę z napisem: „Demokracja musi zacząć się w domu”, 1917 r., USA. Zdjęcie: mediadrumworld.com/Media Drum/East News

Prawa kobiet nie są dane raz na zawsze

Kiedyś Stany Zjednoczone były wzorem, jeśli chodzi o walkę o prawa kobiet i realizację tych praw. A co teraz? Sufrażystki przewracają się w trumnach? 

Mam nadzieję, że Stany Zjednoczone staną się nie tylko przykładem na to, że można zniszczyć coś, co niby już zostało wywalczone, ale również nauczy, jak to naprawdę utrzymać. Warto podkreślić, że w porównaniu z Polską, Ukrainą i większością krajów wschodnioeuropejskich, prawa kobiet w USA zostały zagwarantowane dość późno, w momencie, kiedy większość kobiet w Europie Wschodniej już pracowała i miała pewną niezależność finansową.

W Polsce kobiety uzyskały prawo do aborcji w 1953 roku, a w Stanach federalne prawo do przerywania ciąży wprowadzono dopiero w połowie lat 70.

Choć jeszcze na początku lat 60. i 70. kobiety musiały walczyć o dostęp do legalnych aborcji w ciągu ostatnich pięciu dekad Stany wytworzyły wizerunek kraju, w którym prawa mniejszości i kobiet są bardzo zaawansowane

Jednak ta walka o równość zawsze była intensywna, a przeciwnicy równości nigdy nie pozostawali bierni. Dziś główną różnicą jest to, że elity polityczne – część z nich – stały się niezwykle konserwatywne, a system ochrony praw na poziomie federalnym zaczyna się rozpadać. W szczególności odnosi się to do decyzji Sądu Najwyższego, który podważył przepisy chroniące prawo do aborcji na poziomie federalnym, jak choćby decyzję dotyczącą Roev. Wade.

Te zmiany pokazują, jak ważne jest, by cały czas pilnować równości. Prawa kobiet nie są dane raz na zawsze. Pokazuje to również związek pomiędzy prawami kobiet i prawami mniejszości a demokracją. Z jednej strony, w krajach niedemokratycznych bardzo wyraźnie widać erozję praw kobiet, które najczęściej są grupą, której prawa są odbierane. Gdy tworzy się sztywną hierarchię władzy, kobiety zazwyczaj zajmują niższą pozycję. 

Z drugiej strony, krytyka praw kobiet często służy za pretekst do atakowania demokratycznych wartości i instytucji. Atakowanie równości płci jest dziś wykorzystywane przez ruchy antydemokratyczne, które mobilizują społeczeństwo, wzbudzając strach i przekonując ludzi, że zarówno równość płci, jak i demokracja poszły za daleko. Przykładem może być kampania Trumpa przeciwko Kamali Harris, która była przedstawiana jako rzeczniczka osób trans, a kwestie związane z finansowaniem operacji zmiany płci w więzieniach były wykorzystywane do mobilizacji wyborców a jednocześnie do ośmieszenia liberalnej demokracji.

Strategia populistów prawicowych polega na tym, żeby obśmiać kwestie równościowe, pokazać je jako coś absurdalnego i coś, co zagraża samym kobietom, a przy okazji mobilizować ludzi przeciwko demokracji jako takiej
Demonstracja wspierająca prawa kobiet w Afganistanie, Londyn, 8 marca 2024 r. Zdjęcie: HENRY NICHOLLS/AFP/Eastern News

Co my, zwykłe kobiety, możemy teraz zrobić w Polsce i Ukrainie, żeby bronić swoich praw?

Moim zdaniem wiemy to od sufrażystek – po pierwsze, praw nam nikt nie da, musimy je wywalczyć, a kiedy je wywalczymy, musimy ich bronić.

To jest trochę jak w małżeństwie. Zazwyczaj jest tak, że jeśli przyjmiemy na siebie wszystkie obowiązki, a nie będziemy się domagać swoich spraw, to ta druga strona nam nie pomoże i sama z siebie nie da nam praw, które nam się należą

Tak samo jest w życiu politycznym.

To kwestia głosowania, wspierania organizacji pomagających kobietom, ale także tych organizacji, które wychodzą na ulicę, osób które się mobilizują. To kwestia wspierania konkretnych kobiet, które działają na rzecz innych kobiet, jeśli my same czujemy, że to nie jest dla nas. To kwestia wspierania konkretnych polityczek, ale też pociągania ich do odpowiedzialności, sprawdzania, co robią, na jakiej zasadzie, wyrażania swojej opinii. To jest coś, czego nigdy nie powinnyśmy odpuścić. Czy to będzie na Facebooku, czy w debacie, czy w miejscu pracy.

Myślę, że wciąż żyjemy w bardzo dobrym miejscu, w którym możemy mieć swój głos

Nie jesteśmy w Afganistanie, tylko w miejscu, gdzie możemy ten głos mieć i możemy go używać.

Myślę, że musimy wykonać ten wysiłek, przyzwyczaić się do tego, żeby aktywność polityczna była po prostu częścią naszego życia, a nie jakimś marginesem, który pojawia się tylko na przykład przy głosowaniu, albo w ogóle nie, bo wtedy rezygnujemy z możliwości zmiany świata. 

Są kobiety, które są przeciwko migracji albo prawu do aborcji. Oczywiście mają do tego prawo, ale niestety nie działają ani na swoją rzecz, ani na rzecz swoich sióstr, koleżanek, córek itd. Nikt nie musi robić aborcji, ale w świecie, w którym kobietom się jej zabrania, to zwykłe kobiety zapłacą za ten zakaz swoim życiem, zdrowiem, komfortem psychicznym. I na taki świat po prostu nie powinniśmy się godzić.

20
хв

Elżbieta Korolczuk: – Nie możemy godzić się na świat, w którym kobiety tracą prawa

Olga Pakosz

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Elżbieta Korolczuk: – Nie możemy godzić się na świat, w którym kobiety tracą prawa

Ексклюзив
20
хв

Im więcej kobiet w armii, tym większe ich prawa

Ексклюзив
20
хв

Agnieszka Holland: Światło jest w nas

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress