Exclusive
20
min

"Bili mnie, dusili, grozili gwałtem". Urzędniczka z okupowanego miasta opowiada o rosyjskich torturach

Olena Jagupowa była przetrzymywana w rosyjskiej niewoli, a teraz walczy o status jeńca wojennego. Czy ma szansę go uzyskać?

Natalia Żukowska

Olena przeżyła uwięzienie i tortury. Na zdjęciu pierwsze spotkanie z mężem po uwolnieniu

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Olena Jagupowa mieszkała w Kamionce-Dnieprzańskiej na Zaporożu. Przez ponad 20 lat pracowała w rejonowej administracji państwowej, a później jako archiwistka w jednostce medycznej w Enerhodarze na lewym brzegu Dniepru. Ma trzy córki i męża, który służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy.

Drugie narodziny męża

24 lutego Olenę, podobnie jak większość Ukraińców i Ukrainek, obudziły eksplozje. Były tak głośne, że Olena upadła na sofę. Na lokalnych czatach ludzie pisali, że wybuchł czyjś bojler. Nie chcieli wierzyć, że rozpoczęła się wojna na pełną skalę.

"Później dowiedzieliśmy się, że kiedy pociski leciały w kierunku Margańca, fragment jednego z nich spadł w naszym mieście, w pobliżu rynku. Wiele sklepów i budynków mieszkalnych zostało uszkodzonych".

Początek wojny zastał ją samą. Dzieci były w Zaporożu, a mąż służył w obwodzie charkowskim.

"W tamtym czasie nie wiedziałam, gdzie on jest. Nie mógł mi nic powiedzieć. A kiedy to wszystko się zaczęło, nie było z nim kontaktu. Udało mi się z nim porozmawiać dopiero tydzień lub dwa później. Jak się okazało, zostali otoczeni przez Rosjan i ledwo się wydostali z kotła. Dlatego teraz mówi, że 27 lutego to jego drugie narodziny".

Dwa dni później miasto zostało zajęte. Z Chersonia kolumny rosyjskich pojazdów z literą Z posuwały się w kierunku Kamianki-Dniprovska.

"Byłam zszokowana tym, co zobaczyłam. 300 samochodów ustawiło się wzdłuż głównych ulic. Przez dwa dni Rosjanie mieszkali w pojazdach. Niektórzy mieszkańcy ich karmili, oferowali gorącą wodę. Okupanci natychmiast zaczęli wprowadzać w mieście swoje porządki".

Przyjaciele donosiciele

"Donos został napisany przez sąsiada i byłego kolegę z klasy, przyjaciela rodziny. Napisał, że jestem żoną żołnierza ukraińskiej armii" - mówi Olena.

Po wkroczeniu do Kamionki-Dnieprzańskiej okupanci natychmiast zaczęli tworzyć komendantury wojskowe. Znajomi Oleny, dawni koledzy i przyjaciele poszli tam do pracy.

«Не думала, що люди так підуть на співпрацю з ворогом. Багато хто з мого оточення пішов. Це і колишні співробітники з органів державної влади, місцевого самоврядування, поліції, податкової. Думаю, пішли ті, хто при Україні завжди були всім незадоволені, вважали, що вони недооцінені. А тут трапилася така можливість потрапити до владних кабінетів».

Zdrajcy pomagali tworzyć listy osób niepożądanych i nieposłusznych. 6 października 2022 roku Olena została aresztowana.

"Około 16:00 podeszli do mnie trzej mężczyźni. Jeden przedstawił się jako oficer FSB. Pozostali dwaj, w mundurach w cętki, byli członkami DRL. Powiedzieli, że dostali donos od sąsiadów, że mój mąż służy w ukraińskich siłach zbrojnych, więc jestem podejrzana. Mogłam kontaktować się z mężem, mogłam być konfidentką. Mogłam też mieć broń".

Natychmiast przeszukali dom. Nie znaleźli nic nielegalnego, ale Olenę zabrali na posterunek policji. Rzeczy, które miała przy sobie - torebkę, portfel, telefon, klucze do domu - zarekwirowali jej ludzie, których znała osobiście od wielu lat. A potem wzięli ją na przesłuchanie.

Cała we krwi

"To było zwykłe biuro. Mieli tam wszystko przygotowane. Najpierw mnie związali. Przywiązali mi ręce i nogi do krzesła, i zaczęli bić mnie po głowie dwulitrową butelką wypełnioną wodą".

Bili ją, dusili, grozili gwałtem.

"Chcieli wiedzieć, gdzie jest mój mąż. Ale ja naprawdę nic nie wiedziałam. Okupanci zmieniali metody tortur. Czasami bili mnie butelką po głowie, czasami zakładali mi worek na śmieci, zawiązywali go na szyi taśmą, a jeden z nich zakrywał mi nim nos, żebym nie mogła oddychać. Dusili mnie drutem od czajnika. Powiedzieli, że mnie zastrzelą i grali w "rosyjską ruletkę" - przewijali, celowali i przystawiali mi broń do skroni. Wiesz, ci, którzy torturują ludzi, czerpią z tego przyjemność, lubią to".

Olena została wrzucona do celi. Pomimo odniesionych obrażeń i rozbitej głowy, nie otrzymała żadnej pomocy medycznej. Nie było nawet szmaty do wytarcia krwi. Po dwóch dniach przesłuchań kobietę w końcu zostawiono w spokoju. Olena świętowała swoje 50. urodziny w celi. Tego samego dnia do jej celi przyszedł oficer FSB i zmusił ją do wzięcia udziału w propagandowym materiale dla RIA Novosti. Przed kamerą zmuszono ją do przyznania się, że kierowała ostrzałem.

Зустріч із чоловіком, який служить в ЗСУ, після звільнення Олени з полону

У малій камері — 15 полонених, на підлозі

"Od razu powiedzieli, że jeśli powiem coś nie tak, zastrzelą mnie. Jeśli powiem czego chcą, będę wieczorem w domu. Nie było wyboru. Zaprowadzono mnie na teren fabryki konserw. Widzieliśmy Rosjan jadących w kierunku lasu, rozstawiających broń i ostrzeliwujących dzielnice mieszkalne - potem mówili, że to zrobiły Ukraińskie Siły Zbrojne. Podczas montażu nagrań tak zmanipulowali moje słowa, że wyszło na to, że faktycznie kierowałam ostrzałem".

Kolejne cztery miesiące Olena spędziła w kobiecej celi. W pomieszczeniu przeznaczonym dla trzech osób była przetrzymywana razem z piętnastoma kobietami.

"Leżałyśmy na podłodze, nawet pod stołem i w pobliżu toalety. Było bardzo mało miejsca. I bardzo zimno. Nie mieliśmy nic, co moglibyśmy położyć na podłodze. Ściany były pokryte grzybem. Byli tam różni ludzie - skazani za morderstwo, zakłócanie porządku, niektórzy odbywali swój drugi wyrok. To było jak zły sen".

Od czasu do czasu Rosjanie przychodzili bić więźniów. Każdy powód był dobry.

"Widziałem mężczyzn, których twarze były szkarłatne i pokryte śluzem. Wydawało mi się, że to byli martwi ludzie. Ale oni byli wycieńczeni i nieprzytomni".

18 stycznia Olena po raz drugi musiała uczestniczyć w kręceniu propagandowych filmów. Kobieta z workiem na głowie, wraz z dwoma innymi zakładnikami, została zawieziona w pobliże Wasilówki.

"Postawili mnie między mężczyznami i kazali maszerować. Myślałem, że nas zastrzelą, bo za nami szło wielu żołnierzy z bronią. W rzeczywistości inscenizowali scenę dla rosyjskiej propagandy, jakoby wypuszczano nas do domu".

Nawet po tym nie pozwolili jej odejść, ale oznajmili, że nadszedł czas, aby pracować "dla dobra Federacji Rosyjskiej". W ten sposób Olena znalazła się w obozie pracy.

Olena z mężem

Mam prawo do statusu jeńca

Dwa miesiące później przesłuchano ją i wypuszczono. Po powrocie Olena zobaczyła splądrowany dom, jej psy zastrzelono. Bała się mieszkać w domu, bo interesowała się nią policja. Trzy tygodnie mieszkała i przyjaciół, potem znalazła przewoźnika i w marcu opuściła okupowane miasto. Przez Rosję, kraje bałtyckie i Polskę dotarła na Ukrainę.  

"Byłam w niewoli, byłam cywilną zakładniczką, więc dajcie mi status jeńca wojennego. Mam do tego prawo".

Obecnie mieszka w wynajętym mieszkaniu w Zaporożu. Przez prawie pięć miesięcy po zwolnieniu prawie codziennie odwiedza lekarzy, ponieważ tortury, więzienie i niewolnicza praca poważnie zaszkodziły jej zdrowiu.

"Po torturach mam poważne problemy z głową, przez wiele miesięcy nie mogłam leżeć na wznak, bo tył mojej głowy płonął. Miałam mdłości. Mój kręgosłup jest uszkodzony w odcinku szyjnym. Mam cztery przepukliny i dwa guzy kostne".

Olena chce udowodnić, że była ofiarą handlu ludźmi i jeńcem wojennym. Dziś ma tylko status osoby przymusowo przesiedlonej.  

"Sprawa została wszczęta na podstawie artykułu "naruszenie zasad prowadzenia działań wojennych", ale staram się o zmianę klasyfikacji na niewolnictwo pracy. Kiedy komisja ds. handlu ludźmi spotkała się tutaj w Zaporoskiej Obwodowej Administracji Państwowej, wszyscy powiedzieli, że podróż z domu do więzienia zostanie zakwalifikowana jako zbrodnia wojenna, ale nie podjęli jeszcze decyzji w sprawie podróży z więzienia do okopu. Nasz przedstawiciel z biura ds. handlu ludźmi powiedział: "Może powinniśmy dać ci kombatanta?" To był kiepski żart. Nie wszyscy chcą o tym rozmawiać. Powody milczenia są różne: niektórzy mają w niewoli krewnych, więc boją się o nich, inni po prostu nie chcą mówić o tym, czego doświadczyli w niewoli. Jest wiele osób takich jak ja. Nie wiedzą, gdzie się udać i co robić".

Olena planuje również utworzenie organizacji pozarządowej, która poszukiwałaby ukraińskich zakładników cywilnych przetrzymywanych przez okupantów. "Musimy stworzyć organizację, która szukałaby i zrzeszała cywilnych więźniów. Każdy był gdzieś, rozmawiał z ludźmi. Trzeba zebrać informacje. Chcę pomóc ludziom, którzy znaleźli się w takiej sytuacji jak ja. Bo ja nie walczę tylko o swój status, moim celem jest zebranie dowodów, żebyśmy mieli z czym iść do Trybunału Praw Człowieka przeciwko Rosji. Na pewno wygramy tę wojnę, ale żeby przestępcy zostali ukarani musimy mieć dowody zbrodni".

"Musimy stworzyć organizację, która szukałaby i zrzeszała cywilnych więźniów. Każdy był gdzieś, rozmawiał z ludźmi. Trzeba zebrać informacje. Chcę pomóc ludziom, którzy znaleźli się w takiej sytuacji jak ja. Bo ja nie walczę tylko o swój status, moim celem jest zebranie dowodów, żebyśmy mieli z czym iść do Trybunału Praw Człowieka przeciwko Rosji. Na pewno wygramy tę wojnę, ale musimy mieć dowody zbrodni. Przestępcy muszą zostać ukarani".

Gdzie iść i co robić?

Julia Polekina z organizacji praw człowieka "Sicz", która pomaga Olenie Jagupowej, mówi, że najłatwiej jest uzyskać status jeńca wojennego zwolnionym w ramach oficjalnej wymiany.Jeśli więzień zostanie po prostu zwolniony indywidualnie lub uda mu się uciec, jest to trudniejsze.

"Ten status daje podstawy do otrzymania zadośćuczynienia w wysokości 100 000 hrywien. Jeśli dana osoba była przetrzymywana przez ponad rok, ofiara otrzyma taką wypłatę za każdy rok niewoli. Pieniądze może otrzymać ofiara lub jej rodzina. Osoby te mają również prawo do leczenia, pomocy psychologicznej i pomocy w odzyskaniu dokumentów. Niestety, nadal nie mamy jasnego mechanizmu uwalniania więźniów cywilnych. Aby otrzymać status osoby zatrzymanej w wyniku agresji Rosji na Ukrainę, konieczne jest dostarczenie komisji określonych dowodów zatrzymania i zwolnienia".

Co musisz zrobić, gdy wypuszczą cię z niewoli - prawniczka radzi.

  1. Jeśli Twoja rodzina nie wszczęła dochodzenia karnego w sprawie Twojego zaginięcia, musisz je sam wszcząć. Oznacza to, że natychmiast po wyjeździe na terytorium kontrolowane przez władze ukraińskie należy skontaktować się z policją. Następnie należy poinformować SBU i centralę koordynacyjną o swoim powrocie.
  2. Weź dokument od policji o usunięciu swojego nazwiska z listy poszukiwanych. Dokument ten może być również wykorzystany jako dowód.
  3. Warto skontaktować się z lokalnymi władzami, by poinformować ich, że w społeczności jest osoba uwolniona z niewoli lub uciekinier.
  4. Wszystkie uszczerbki na zdrowiu zgłaszaj w placówkach medycznych.
  5. Zapisz jak najszybciej wszystkie szczegóły swojego pobytu w niewoli i uwolnienia, ponieważ z czasem możesz o nich zapomnieć.
  6. Aby uzyskać pomoc, skorzystaj z poniższych linków:

https://www.facebook.com/pgsich

https://sich-pravo.org/

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Kateryna Bakalczuk-Kłosowska Ukraińcy za granicą

Zaczęło się tak, jak w przypadku dziesiątek tysięcy innych ukraińskich uchodźczyń: długa podróż, pierwsze trudne miesiące adaptacji, pełna obaw codzienność, strach przed utratą siebie w nowym kraju.

– Najpierw trafiliśmy do Bytomia – wspomina Kateryna Bakalczuk-Kłosowska. – Przez tydzień mieszkaliśmy w tamtejszej szkole policealnej. To była zwykła sala, w której rozstawiono łóżka polowe, a na cały pięciopiętrowy budynek był tylko jeden prysznic. Kto wstał najwcześniej, ten mógł umyć się w ciepłej wodzie.

Kateryna ma polskie korzenie, w Ukrainie była członkinią Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków. Organizacją ewakuacji członków związku zajmowała się Wiktoria Laskowska-Szczur, przewodnicząca związku. Autobusy, które wywoziły żytomierzan do Polski, wracały do Ukrainy pełne pomocy humanitarnej. Zorganizowano 16 takich kursów, Kateryna przyjechała przedostatnim, 5 marca 2022 r. Jej rodziców udało się ewakuować dopiero 3 tygodnie później.

Kolędnicy z Żytomierza

– Rodzice mieszkali na Lewym Brzegu, w okolicach Kijowa – mówi Kateryna. – Te straszne wydarzenia, które miały miejsce w Buczy i Irpieniu, nie dawały mi spokojnie spać. Chociaż rodzice byli już wtedy po drugiej stronie Dniepru, blisko Boryspola, i tak bardzo się martwiłam, bo transport nie działał. Mój tato jest po udarze mózgu, ma całkowicie sparaliżowaną prawą stronę ciała. Był ogromny problem z doprowadzeniem ich na dworzec kolejowy, ale bardzo chciałam ich zabrać, gdy tylko nadarzyła się okazja. Gmina Pilica zgodziła się przyjąć całą naszą rodzinę.

Począwszy od 2012 r. Kateryna co roku razem z artystami i zespołami Związku Polaków jeździła na koncerty na Śląsk, organizowane przez Wiktorię Laskowską-Szczur w ramach festiwalu „Kolędnicy z Żytomierza”. Patronem festiwalu był Marszałek Mojewództwa Śląskiego, więc w Pilicy zespoły z Żytomierza były dobrze znane. Rodzinę Kateryny przyjęli tam, jak swoich.

– To było coś podobnego do pensjonatu albo obozu dziecięcego – wspomina Kateryna. – Cztery kilometry od miasta, mieszkaliśmy w domkach letniskowych. Pomogli mi także z pracą w szkole i w bibliotece. Na początku do pracy podwoziły mnie mamy ukraińskich dzieci, które chodziły do szkoły w Pilicy, albo jeździłam szkolnym autobusem. Potem przeprowadziłam się do miasta i mieszkałam tam przez ponad dwa lata. Bardzo się cieszymy, że trafiliśmy do Pilicy. Opiekowali się tam nami, jak własną rodziną.

Występ na koncercie charytatywnym na Stadionie Śląskim, 2022. Zrzut ekranu

Pierwsze występy

Kateryna szukała każdej możliwości udziału w koncertach. Angażowała się w liczne projekty muzyczne, głównie charytatywne. Pierwszy taki koncert odbył się już 10 marca, zaledwie 5 dni po jej przyjeździe do Polski, na Stadionie Śląskim.

– Koncert był ogromny, z transmisją w polskiej telewizji – mówi Kateryna. – Udało się zebrać pół miliona złotych na potrzeby Ukrainy

Miała też wiele występów solowych. Za udział w ważnych społecznie wydarzeniach otrzymała tytuł Honorowego Ambasadora Żytomierszczyzny. W bibliotece prowadziła zajęcia muzyczne dla dzieci i dorosłych. To była przyjemna praca, ale jej największą pasją było śpiewanie na scenie.

Pierwsze porażki

– Szukałam wszelkich sposobności, by dostać się do muzycznej wspólnoty – mówi Kateryna. – Wysyłałam CV, jeździłam na przesłuchania, pytałam znajomych o oferty. W końcu przyszła mi do głowy myśl, by pójść na studia, więc spróbowałam dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Podczas przesłuchania zasugerowano mi jednak, że na studia jestem już trochę za stara, a na doktorat mają jedno miejsce na całą akademię, więc w pierwszej kolejności przyjmują swoich.

Powiedziałam, że jestem gotowa pójść na studia magisterskie, lecz usłyszałam, że nie ma sensu powtarzać tego, czego już się nauczyłam w Ukrainie

Próbowała też dostać się na Akademie Muzyczne we Wrocławiu, w Szczecinie i Warszawie. We Wrocławiu powiedzieli jej to samo co w Katowicach. Do Szczecina i Warszawy się dostała, ale nie zdążyła złożyć dokumentów na czas. Mimo to nie poddała się. Chodziła na koncerty, starała się poznawać wpływowych ludzi. I ukraińskich muzyków, którzy mieszkali w Polsce.

– Pierwsze ważne spotkanie miałam przy okazji koncertu w Operze Śląskiej – wspomina. – Podczas występu wyszłam na chwilę z sali, a kiedy wróciłam, już nie poszłam na swoje miejsce, tylko stanęłam przy drzwiach i tam słuchałam występu. Z drugiej strony drzwi stała dyrygentka chóru. Po koncercie podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem śpiewaczką z Ukrainy, ukończyłam akademię i chciałabym śpiewać tutaj.

„Świetnie, bo akurat teraz potrzebujemy artystów do chóru” – odpowiedziała pani Krystyna Krzyżanowska. I zaprosiła mnie na przesłuchanie.

Podczas warszawskiego występu na charytatywnej aukcji ikon malowanych przez współczesnych ukraińskich i polskich artystów udało się zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych na rehabilitację dzieci poległych żołnierzy

Jednak do chóru jej nie przyjęli. Dyrektor opery stwierdził, że ma głos solistki, a kiedy przyjmowali solistów, to ich ambicje szkodziły spójności zespołu

Jednak znajomość ze znaną dyrygentką zaowocowała. Pani Krystyna zaprosiła Katerynę do swojego amatorskiego chóru.

– To był wolontariat – wspomina Kateryna. – Jeździłam na próby i koncerty za własne pieniądze. Daleko, z przesiadkami. Wracałam późno, a rano musiałam iść do biblioteki. Bywało, że uciekał mi ostatni pociąg i musiałam nocować u koleżanek. W takim rytmie żyłam przez pół roku.

Powiedziałam sobie: „Dasz radę”

Jednak nie zamierzała się poddać. Przeglądała ogłoszenia na stronach instytucji muzycznych, wysyłała CV, jeździła na przesłuchania konkursowe, szukała projektów, składała wnioski. W końcu uzyskała dwumiesięczne stypendium w Filharmonii Śląskiej. A kiedy dowiedziała się o wolnym miejscu w zespole Camerata Silesia, wysłała swoje CV.

– Dużo o tym zespole słyszałam, ale bałam się, że to dla mnie za wysokie progi. Oni pracują z różnymi gatunkami muzyki, mają szeroki repertuar, od współczesnej klasyki, muzyki operowej, barokowej – po jazz i muzykę rozrywkową. Zespół jest mały, tylko 19 osób, podczas gdy w chórze Filharmonii Śląskiej jest 50 artystów. Dlatego trzeba ciężej pracować, a tempo uczenia się nowych utworów jest oszałamiające.

W Ukrainie Kateryna była solistką, w Polsce musiała nauczyć się pracy w zespole

Od pierwszego przesłuchania do propozycji pracy na etacie minęło pięć miesięcy.

– Oficjalnie w Cameracie pracuję od 23 października 2024 r. Na pierwszym przesłuchaniu, w maju, dali mi nuty i powiedzieli: „Przyjdziesz za kilka dni i pokażesz, co zrobiłaś”. Ja patrzę na te nuty i myślę: „Boże, od czego zacząć?” Ale powiedziałam sobie: „Dasz radę” – i dałam. Potem w Cameracie śpiewałam utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów epoki baroku i klasycyzmu — Dmytra Bortnianskiego, Maksyma Berezowskiego i Artema Wedla. Podczas prób robiłam transkrypcje i uczyłam Polaków, jak poprawnie wymawiać ukraińskie słowa.

Przyjeżdżaj jutro

Po tych koncertach trzeba było wrócić do zwykłego życia. Powiedzieli jej, że na razie nie ma etatu – ale obiecali, że będą ją zapraszać na projekty. Wróciła do biblioteki.

– Chciało mi się płakać – wyznaje artystka. – Wtedy wynajmowałam już mieszkanie i brakowało mi pensji, którą zarabiałam w bibliotece. Myślałam, jak tu przeżyć, tym bardziej że ceny rosły w strasznym tempie.

Jakoś pod koniec września zadzwoniła do mnie nasza dyrygentka, pani Anna Szostak: „Jeśli chcesz, przyjeżdżaj na miesiąc próbny”.

„Kiedy?” – zapytałam. „Jutro”. Poprosiłam dyrektora biblioteki o miesięczny urlop bezpłatny. Wiedziałam, że taka okazja już się nie powtórzy

Dziś Katarzyna śpiewa w Cameracie, w katowickim NOSPR-ze, i planuje własne projekty: nagranie płyty z ukraińskimi pieśniami oraz koncert solowy z ukraińskim kompozytorem.

Camerata Silesia

Rady dla tych, którzy szukają siebie

Droga do samorealizacji może być trudna, zwłaszcza w nowym środowisku. Jednak historia Kateryny dowodzi, że znalezienie swojego miejsca pod słońcem jest możliwe. Oto kilka jej wskazówek dla tych, którzy nie chcą porzucić marzeń.

Próbuj. Każde doświadczenie to krok naprzód. Nawet jeśli coś się nie uda, porażki przyniosą ci cenną wiedzę i przybliżą sukces.

Pukaj do wszystkich drzwi. Nie bój się nawiązywać znajomości, pytać o możliwości, angażować się w projekty. Z setki drzwi przynajmniej jedne się otworzą.

Nie bój się. Często blokują nas opinie innych lub własne lęki. Katerynę powstrzymywała myśl, że do Cameraty trudno dostać się nawet Polakom. Mimo to poszła na przesłuchanie. Nie ulegaj swoim obawom. Dopóki nie spróbujesz, nie dowiesz się, na co cię stać.

Nie porzucaj swoich pasji. Rób to, co kochasz. Przekwalifikowanie się jest dobre, szczególnie na początkowym etapie adaptacji – ale nie rezygnuj z tego, co kochasz. To właśnie pasja pomoże ci odnaleźć swoje miejsce pod słońcem.

Doceniaj każdą chwilę. Nawet mały sukces jest ważny. Każda nowo poznana osoba czy nowe wydarzenie może otworzyć przed tobą nowe możliwości.

Wierz w siebie. Nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne, pamiętaj: najciemniej jest tuż przed świtem. Droga do spełnienia marzeń może być trudna, ale każda próba przybliża cię do celu. Nie poddawaj się, idź naprzód i ciesz się samą podróżą.

Zdjęcia: archiwum prywatne Kateryny Bakalczuk-Kłosowskiej

20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Tetiana Wygowska
ołeksandr kanibołocki wolontariat ukraina

Najtrudniej, gdy konto jest puste

Oksana Szczyrba: Jak się Pan dziś czuje? Wiem, że ostatnie wyprawy znacznie podkopały Pana zdrowie.

Ołeksandr Kanibołocki: Przejechałem na rowerze około 400 kilometrów z otwartym wrzodem. Jechałem z Jaremcza do Użhorodu, a potem przez obwód lwowski. Teraz jestem pod opieką lekarską. Przygotowuję się do kolejnej przejażdżki. Może już w maju, zależy od zdrowia.

Kiedy postanowił Pan zbierać pieniądze na wojsko?

W 2014 roku, gdy zaczęła się rosyjska agresja na Krymie. Rozumiałem, że nie będę w stanie walczyć, bo to już nie te lata, ale chciałem pomóc. W 2019 roku po raz pierwszy zacząłem zbierać pieniądze dla wojska w mojej wsi. Wysłałem dwie przesyłki do batalionu Szejka Mansura.

Ale samo tylko chodzenie i proszenie to nie moja bajka. W 2022 roku postanowiłem więc połączyć pomaganie wojsku z czymś, co mnie uspokaja. A uspokaja mnie jazda na rowerze. Wtedy odbyłem swoją pierwszą przejażdżkę: 500 km na rowerze „Ukraina”, 250 km do Baturyna i z powrotem. Zebrałem 12 000 hrywien, które przeznaczyłem na zakup opon dla samochodów 72 brygady.

Angażował się Pan w politykę?

W 2018 roku byłem zastępcą szefa rady sołeckiej. Chciałem służyć ludziom i kontrolować władze, lecz spotkałem się z presją i groźbami. Na przykład wtedy, kiedy ujawniłem, że podczas kampanii wyborczej w 2018 roku jeden ze sztabów przekupywał wyborców, dając im po 300-400 hrywien, i zamawiał brudne artykuły o przeciwnikach. By ukoić nerwy, jeździłem na rowerze po okolicy. A potem pomyślałem: dlaczego nie połączyć tego z wolontariatem?

Mój rower jest dla mnie niezawodnym pomocnikiem. Jest prosty, bez przerzutek, ale bardzo wytrzymały. Ma ponad 40 lat, mam go bodaj od 1982 roku. Jeśli coś pójdzie nie tak, coś dokręcę, coś nasmaruję – i jadę dalej. Zawsze mam ze sobą części zamienne. Nigdy mnie nie zawiódł.

Podobno chciał Pan wstąpić do wojska, ale Pana odrzucili.

Zadzwoniłem do batalionu ochotniczego „Słoneczko”. Poradzili mi, żebym pozostał na tyłach i robił to, co robiłem wcześniej.

Bliscy nie próbowali Pana odwieść od pomysłu z rowerem?

Próbowali. „Masz wnuki, masz dzieci” – mówili. Ale ja się uparłem.

Pierwsza przejażdżka była testem. Kiedy dotarłem do Romn [miasto w Ukrainie – red.], zacząłem szukać miejsca na nocleg. Dzwoniłem do znajomych, ale nikt nie odbierał, bo był dzień wolny. Postanowiłem więc jechać dalej, do Łypowej Dołyny. Tyle że jakieś 3-4 kilometry przed nią mój organizm przestał funkcjonować, serce zaczęło mi walić. Zatrzymałem się, a potem próbowałem dojść z tym rowerem do jakichś ludzi, ale nie miałem siły.

Stanąłem na poboczu, położyłem rower na ziemi. Było ciemno, padał deszcz, a ja na kolanach, nie wiedząc, co dalej robić

Wtedy zadzwoniła córka. Zapytała, gdzie jestem. Zrazu nie byłem w stanie odpowiedzieć, ale gdy doszedłem do siebie, powiedziałem jej, że wszystko w porządku, że jestem już prawie w Łypowej Dołynie. Tyle że ona zrozumiała, że nie wszystko jest w porządku.

Tak czy inaczej, bez względu na to, jak było ciężko, pedałowałem dalej. Bo nie mogłem strzelać, a chciałem pomóc.

Dotarłem do szpitala w Łypowej Dołynie, wolontariusze załatwili mi przyjęcie. Zbadali mnie. Deszcz nie przestawał padać, więc zostałem na dwa dni. A gdy pogoda się poprawiła, wróciłem na rower i kontynuowałem podróż. Tym razem bez komplikacji.

Planuje Pan swoje trasy?

Tak, ale czasami zmieniam je w zależności od sytuacji. Pytam miejscowych, gdzie jest najlepsza droga, gdzie mogę się zatrzymać. Wolontariusze pomagają mi znaleźć miejsca na nocleg.

Czasami nocowałem na posterunkach policji, w szpitalach albo hotelach opłacanych przez ludzi wspierających moją sprawę. Nawet przez posłów

Która wyprawa była najdłuższa?

Trzecia, 1200 km. Zebrałem wtedy około 1,6 mln hrywien.

Nie spodziewałem się, że uzbieram aż tyle. Przeżyłem nawet pewne rozczarowanie, gdy na początku nie było na koncie niemal nic. Ale wtedy niewiele osób o mnie jeszcze słyszało. Później dziennikarze zrobili o mnie materiał. I zadzwonił jakiś mężczyzna, który powiedział: „Chcę ci pomóc”. Ludzie zaczęli przekazywać darowizny.

Zbieram fundusze na własnych kontach. Nigdy nie daję pieniędzy komuś innemu, bo widziałem już, że czasami dary trafiają w niepowołane ręce. Wszystko sam mam pod kontrolą.

Gdy wolontariusze prosili o jakiś materiał o moich wyprawach, płaciłem za jego produkcję. Mam wszystkie rachunki, paragony, raporty – wszystko upubliczniam, pełna przejrzystość. Za zebrane przeze mnie pieniądze kupowaliśmy opony, drony, a nawet samochody. Ludzie to widzą i ufają.

Ile w sumie kilometrów przejechał Pan na rowerze?

Pierwsza przejażdżka to 500 km, druga 850 km, trzecia 1200 km, a czwarta 1100 km. Łącznie ponad 3600 kilometrów. Zebrałem już ponad 2 mln hrywien. Jedna wyprawa trwa 10-12 dni, w zależności od trasy. Przemierzyłem już wiele dróg.

Co jest najtrudniejsze podróży?

Moment kiedy sprawdzasz konto i nic tam nie ma. To bardzo trudne psychicznie. A fizycznie – podjazdy w Karpatach. Drogi są tam dobre, ale jest dużo zjazdów i podjazdów, a mój rower nie ma przerzutek, więc często muszę go nieść.

Bywa, że spędzam w trasie nawet 12 godzin dziennie. Czasami ludzie mi pomagali i mnie karmili, ale takie przekąski w pośpiechu podkopywały moje zdrowie.

Muszę jeździć w różnych warunkach pogodowych, także w ulewnym deszczu albo w upale. Ale zawsze jadę dalej, bo robię to dla tych, którzy trzymają front

Wyznaczam sobie cel, na przykład: „Dziś muszę dojechać do Sum”. Jak komputer – ustawiasz program i go wykonujesz. Czasami wyjeżdżałem w trasę o 2 nad ranem. Był też taki dzień, kiedy przejechałem 186 km. Wszystko jest możliwe, gdy masz cel.

To jest nasza Ukraina

Co Pan odkrył w czasie tych podróży?

Dużo piękna, wielu dobrych ludzi. To zmieniło mój ogląd spraw. Lecz chociaż podarowali mi rower sportowy, nadal jeżdżę na mojej starej, dobrej „Ukrainie”.

Jak ludzie reagują, gdy dowiadują się o Pana misji?

Bardzo dobrze. Szczególnie dobrze pamiętam okolice Iwano-Frankiwska. Sceneria była niesamowita – piękne domy, zadbane drogi. Zatrzymałem się i zacząłem robić zdjęcia. I wtedy z podwórka wyszedł mężczyzna: „Kim jesteś?”. Potem wyszedł kolejny, z sąsiedniego podwórka. Zanim zdążyłem to wyjaśnić, zaczęli przynosić mi pomidory, smalec, herbatniki. Podziękowałem, ale nalegali: „Bierz, jesteś wolontariuszem”.

Innym razem jechałem z Kijowa do Niżyna. Był ranek, miałem ochotę na coś gorącego. Zobaczyłem kobietę i zapytałem ją, gdzie mogę zjeść śniadanie. Była zaskoczona: „Co się stało?”. Wyjaśniłem, kim jestem, a ona otworzyła swoją torbę i wyjęła kilka kawałków domowego ciasta: „Weź, jeszcze gorące, właśnie upiekłam”. To było bardzo wzruszające. Tacy ludzie są prawdziwi, to jest nasza Ukraina. I to daje mi siłę, by iść dalej.

Jakieś zabawne historie?

Z Boryspola do Żytomierza wyjeżdżałem o 2 nad ranem, chciałem zdążyć przed końcem godziny policyjenj. Jechałem autem, w punkcie kontrolnym zatrzymała mnie policja. „A ty kto, dokąd, dlaczego tak wcześnie?” Wyjaśniam, że jestem wolontariuszem, jadę do Żytomierza. „A ty w ogóle wiesz, gdzie jesteś?”.

Już miałem im pokazać moje dokumenty, strony w Internecie, na których o mnie pisali, ale jeden mnie rozpoznał: „Więc to jest ten wolontariusz, który jeździ po całej Ukrainie!”. Pośmialiśmy się, zrobiliśmy sobie zdjęcie i ruszyłem w dalszą drogę.

Nieraz sprawdzali moje bagaże i pytali, czy nie mam w nich czegoś niebezpiecznego. Zawsze mam tylko ubrania i jedzenie.

Nie myślał Pan o jeżdżeniu w grupie?

Myślałem, ale nie każdy pojedzie na takim rowerze, jak mój. To nie jest rower sportowy. Kiedy jeździsz z kimś, musisz się dostosować, a ja jestem przyzwyczajony do własnego tempa. Gdy poczuję się źle, siadam, odpoczywam, piję wodę, a potem wracam na drogę. Jestem swoim własnym szefem.

Czuje Pan satysfakcję?

Tak. Naprawdę chciałem być przydatny i udało mi się. Zebrałem sporo pieniędzy, więcej niż mogłem sobie wyobrazić. Wolontariusze dzwonili i prosili mnie o pomoc dla różnych jednostek, a ja pomagałem.

Ludzie w Pana wsi są teraz życzliwsi?

Tak. Wiele osób podchodzi do mnie, dziękuje i życzy sukcesów. Są jednak tacy, którzy nadal wspierają lokalne władze, a te, delikatnie mówiąc, nie zawsze działają otwarcie. W mojej wsi sytuacja wciąż jest trudna: dużo polityki, opozycja pod presją, władze mi groziły. Ale ja zawsze mówię ludziom prawdę, dlatego większość mnie popiera.

Kiedyś zapytano mnie, dlaczego pensje w radzie sołeckiej są tak wysokie. Gdy oficjalnie poprosiłem o informacje na ten temat, zaczęła się nagonka. Poszedłem na policję. Jednak odkąd zacząłem działać jako wolontariusz, wszystko się uspokoiło.

Jak wolontariat zmienił Pana życie?

Przywrócił mi godność. Ci, którzy mnie atakowali lub kłamali na mój temat, przestali to robić. Bo poznali moją sprawę.

Ale najbardziej wzruszające jest to, że nawet wojskowi mi dziękują.

Gdy byłem w szpitalu, zadzwonił do mnie pewien żołnierz i powiedział: „Dziękuję za to, co zrobiłeś”. To dla mnie ważniejsze niż jakikolwiek medal

Zdjęcia: prywatne archiwum bohatera

20
хв

Ołeksandr Kanibołocki: – Wolontariat przywrócił mi godność

Oksana Szczyrba

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Elżbieta Korolczuk: – Nie możemy godzić się na świat, w którym kobiety tracą prawa

Ексклюзив
20
хв

Im więcej kobiet w armii, tym większe ich prawa

Ексклюзив
20
хв

Agnieszka Holland: Światło jest w nas

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress