Exclusive
20
min

Z Buczy do Cannes. Jak wojna uczyniła mnie silniejszą

Aby przeżyć, opuściła dom. A potem nakręciła film i po raz trzeci została matką - pisze z Toronto ukraińska producentka filmowa

Anna Palenczuk

Anna Palenczuk. Fot:  Archiwum prywatne

No items found.

Anna Palenczuk jest założycielką 435 FILMS, ukraińskiej firmy producenckiej. Tworzy filmy w koprodukcji z krajami na całym świecie, ma na swoim koncie filmy prezentowane na Berlinale, w tym "Numery" na podstawie sztuki Oleha Sencowa i "Mariupol" Mantasa Kvedaravičiusa zabitego przez Rosjan w Mariupolu w 2022 roku. W 2023 roku "RRR", najdroższy indyjski hit kinowy i globalny hit Netflixa, który Anna wyprodukowała na Ukrainie, zdobył Oscara.

Jak wojna zmieniła jej życie?

Dom

- Czy to wszystko?" - mówi mój mąż, czekając na mnie obok samochodu

Stoję przed drzwiami, wkładam klucze do dziurki od klucza i zastygam na chwilę, bo muszę zamknąć nasz dom w Buczy i część naszego życia. Dom, w którym półtora roku temu urodziła się nasza druga córka, dom z dziecięcymi rysunkami i naszym ulubionym dywanem z bazaru w Kosowie. Patrzę na pęknięcia z miłością, myśląc o tym, że kilka miesięcy wcześniej udało nam się je naprawić, ale drzwi nigdy nie zostały wymienione. Jeszcze nie wiem, że nie wrócę szybko do domu.

Przed nami długa podróż do Turcji. Deska rozdzielcza samochodu zapala się: 15 lutego 2022

Dla mnie wojna rozpoczęła się w 2015 roku, kiedy kręciliśmy film dokumentalny Mariupol w Mariupolu i Sartanie, które były stale ostrzeliwane. Film wyreżyserował Mantas Kvedaravičius, który został zabity przez Rosjan w kwietniu 2022 roku w Mariupolu, gdzie pojechał ratować ludzi

Zawsze wiedziałam, że wojna będzie większa. Ale nigdy nie wyobrażałam sobie, jak bardzo, dopóki nie nadszedł 24 lutego

Odwiedzając miasta naznaczone wojną, czułam jej zbliżanie się na własnej skórze - dlatego nie wahałam się zabrać dzieci, gdy o inwazji mówiono z każdej strony, mimo że wszyscy mnie uspokajali i nie wierzyli, że do niej dojdzie

Inwazja na pełną skalę złapała nas w Antalii, gdzie przez pierwszy miesiąc robiłam wszystko, co mogłam: organizowałam wiece i protesty, nadzorowałam liczne sesje filmowe dla zagranicznych kanałów w Ukrainie, łączyłam ludzi i wyciągnąłam moją matkę z ostrzeliwanej Buczy, teściową ze schronu przeciwbombowego w Peczersku, szukałam przyjaciół, którzy byli pod okupacją, kupowałam pieluchy i jedzenie dla niemowląt w ramach pomocy humanitarnej, żyłam w oczekiwaniu na wiadomość, że "osiągnęliśmy porozumienie i to koniec", pisałam tysiące postów pod postami Rosjan "nigdy wam nie wybaczymy".

Zawsze wiedziałem, że wojna będzie większa. Bucza koło Kijowa, 4 marca 2022 r: Aris Messinis/AFP/East News

Rosyjscy barbarzyńcy nie zauważyli arcydzieła

- "Ania, jestem w środku, co chcesz zobaczyć?" - mówi sąsiadka, która przeżyła okupację i wchodzi do naszego splądrowanego domu. Przed wojną pracowała w dziale kulinarnym supermarketu. Jest zwyczajną, dobrą Ukrainką.

Sąsiadka włącza wideo, a na rozpikselowanym obrazie, który dociera do mnie ze zrujnowanej Buchy, widzę rzeczy wywrócone do góry nogami, potłuczone szkło i puste puszki po jedzeniu na stole w jadalni.

Wskazuje na krew i podejrzewa, że przebywał tu ranny Rosjanin. Ale mnie to już nie obchodzi: w porównaniu z tym, co Rosjanie zrobili w tym przytulnym miasteczku niedaleko Kijowa, mój splądrowany i ocalały dom wygląda jak dar od losu. Nie mogę uwierzyć, że jest nienaruszony!

"Obraz! Pokaż mi bliżej obraz", krzyczę do telefonu.

- Co? Jakie zdjęcie?" - pyta ponownie sąsiadka i połączenie zostaje przerwane.

Ale już wiem, że jest bezpieczny w domu, wisi na ścianie jak zwykle: obraz wielkiej ukraińskiej artystki Tatiany Jabłońskiej, który podarował mi mój zmarły ojciec. Obraz przedstawia wazon z kwiatami w delikatnych kolorach. Dla mnie to najcenniejsza rzecz w domu.

Rosyjscy barbarzyńcy zabrali z mojego domu wszystko, co uważali za wartościowe: stare ubrania, bieliznę, biżuterię, niektóre przedmioty gospodarstwa domowego. Po prostu nie zauważyli obrazu. Nie zauważyli arcydzieła ukraińskiego malarstwa

Tydzień po zajęciu Buczy, kiedy znaleziono moich sąsiadów martwych, kiedy ludzie zaczęli tam wracać i przywrócono komunikację, dowiedziałam się, że jestem w ciąży

Nowe życie, przeprowadzka, poród

Trzecie dziecko przyszło do mnie niespodziewanie i w złym momencie. Od samego początku wiedziałam, że to będzie chłopiec. Najlepsi już giną na wojnie, wkrótce zginie znany kijowski aktywista Roman Ratuszny, a Max Butkewicz, obrońca praw człowieka, który walczył o uwolnienie więźniów Kremla, zostanie schwytany do niewoli

W wieku trzydziestu ośmiu lat akceptuję fakt, że wkrótce zostanę matką po raz trzeci

Przed tą ciążą myślałam, że najgorsze rzeczy w moim życiu już się wydarzyły: utrata ojca, gdy byłam nastolatką, kryzys w mojej firmie, zdrada mojego partnera, wybuch wielkiej wojny - wszystko to przetrwałam z godnością. Ale najgorszą i najtrudniejszą rzeczą była ciąża podczas wojny

Przetrwać wojnę informacyjną. Przetrwać wiadomości z domu. Nie możesz powstrzymać się od płaczu, czytania mediów społecznościowych, wycia z niesprawiedliwości i tęsknoty za domem, a twój brzuch stopniowo rośnie, niezależnie od ciebie. Całymi dniami leżę apatycznie pod klimatyzacją, zapadając w sen pierwszego trymestru

W miarę jak rośnie mi brzuch, coraz częściej mówimy z mężem o wyjeździe z Turcji. Nie mamy prawa do pracy w tym kraju, wszędzie jest pełno Rosjan, medycyna jest w języku tureckim i nie ma obowiązkowych badań, ani kontroli ciąży. Powinniśmy się przenieść, ale gdzie?

- "Boże, daj mi siłę", powtarzam jak mantrę, pchając wózek z Dianą po błotnistym bruku Frankfurtu

Jesteśmy na dworcu kolejowym, który widział tysiące rodzin takich jak my. Pakujemy wszystko, co mamy do walizek i udajemy się do taniego hotelu bez śniadania, aby spędzić noc, a następnie rano wsiadamy do samolotu, aby polecieć do Toronto

Jest piątek, miasto jest w ostatnim miesiącu lata, kobiety z odkrytymi dekoltami i krótkimi spódniczkami, faceci z papierosami i uśmiechami. Nie zauważają mnie

Długa podróż przez Bułgarię, Serbię, Węgry, Słowację, Czechy, Austrię - a teraz jesteśmy w Niemczech. Covid, spóźniony samolot i nasz samochód pozostawiony na parkingu centrum samochodowego w Pradze, ponieważ został staranowany przez czeskiego emeryta, to wszystko już za nami.

Jestem gotowa się poddać i powiedzieć, że dłużej tego nie zniosę. Łzy spływają mi po policzkach, chcę wrócić do domu, po prostu wrócić do domu. Otrzymuję wiadomość tekstową, patrzę na telefon: to moja mama, mówi, że było więcej ostrzałów.

Pierwsze miesiące w Toronto mijają jak mgnienie oka. Nasz przyjaciel Max pomaga nam się zadomowić: gości nas, znajduje nam mieszkanie i przynosi nam meble ze swojego magazynu. Zapisuję moją najstarszą córkę Aurorę do szkoły, Dianę do przedszkola i biegam po lekarzach, którzy sprawdzają mnie pod kątem wszystkiego, ponieważ nie byłam w pełni zarejestrowana podczas ciąży.

Albert rodzi się 4 grudnia w szpitalu niedaleko jeziora Ontario. Uśmiecham się do mojego syna, trzymam go blisko i wiem, że będzie walczył o wolną i niezależną Ukrainę, jeśli będzie musiał

Przez całą wojnę, każdego dnia, pomimo apatii, zmęczenia, ciąży, niepewności, pracowałam. Mój zespół przygotowałł podcast o kradzieży ukraińskich dóbr kultury przez Rosjan, nakręciliśmy kilka filmów dokumentalnych dla Discovery Channel, wielokrotnie pokazywaliśmy nasze filmy na całym świecie, nakręciliśmy film fabularny o Kazimierzu Malewiczu, a indyjski przebój "RRR", który nakręciliśmy w Kijowie w pobliżu Pałacu Maryjskiego sześć miesięcy przed inwazją na pełną skalę, zdobył Oscara.

Zdjęcie: archiwum prywatne

Opracowaliśmy projekt filmu dokumentalnego o ukraińskim rozbrojeniu nuklearnym, pomogłem zorganizować Ukraiński Festiwal Filmowy w Toronto i uruchomiłem mój internetowy produkt edukacyjny.

Toronto okazało się miastem z fantastycznym wsparciem, z większą liczbą ukraińskich flag niż kanadyjskich. Istnieją całe ukraińskie dzielnice z ukraińskimi firmami, kościołami, szkołami i instytucjami bankowymi. Dziesiątki tysięcy przybyszów takich jak ja znalazło tu dom. Jestem wdzięczny Kanadzie za poczucie, że mogę tu być jednym z innych.

Patrzę na nasz nowy dom, który stopniowo zapełnia się rzeczami. Wiele nam dano, ponieważ wszyscy zwykle pomagają nowo przybyłym. Mam dom, którego nie mogę w pełni nazwać swoim. Znalazłem się w przymusowej migracji, na którą nikt nas nie przygotował, ale którą jesteśmy zmuszeni znosić.

Premiera filmu o Ukraińcach uciekających przed wojną w Cannes

W maju poleciałam do Cannes, gdzie nasz film dokumentalny "Skąd dokąd" polskiego reżysera Macieja Hameli miał swoją światową premierę na najbardziej prestiżowym festiwalu filmowym na świecie. To zbiorowy portret Ukraińców uciekających przed wojną.

Siedzę na panelu dyskusyjnym o filmach ze stref wojennych i zerkam na salę, w której siedzą moi koledzy z całego świata. Za oknem jest plaża, na której bawią się dzieci. Kelner nalewa różowe wino do kieliszków, ponieważ wydarzenie wkrótce się skończy i odbędzie się nieformalny networking. Widzę przed sobą piękny, spokojny świat, który z pewnością zawita na Ukrainę.

Przyłapuję się na myśleniu, że mogłabym być bohaterką naszego dokumentu, a nie jego producentką, gdyby nie przeczucie wojny, z którym żyłam przed inwazją na pełną skalę.

Patrzę na reżysera filmu, który bohatersko ewakuował moich rodaków z niebezpiecznych terenów i choć czuję, że powinnam być dumna z naszej pracy, bo jesteśmy w Cannes, to z trudem powstrzymuję łzy, bo wojna trwa, ewakuacja trwa, a to czyni ją jeszcze bardziej nieznośną

Tak, bardzo trudno było przenieść rodzinę do Kanady, zdalnie zarządzać firmą na Ukrainie, stawiać pierwsze zawodowe kroki w nowym kraju, znaleźć dom, urządzić go dla dzieci i urodzić dziecko. Ale robiłam to wszystko równolegle z milionami ukraińskich rodzin, których spokojne życie zostało na zawsze przerwane przez wojnę. W ciągu tych miesięcy zdałam sobie sprawę, że im straszniejsze próby przechodzimy, tym silniejsi się stajemy. Teraz, półtora roku później, wiem, że każdy z nas jest silniejszy

Wiem i wierzę, że wygramy. Nie wiem, kiedy to się stanie, ale wiem, że każdego dnia przybliżam zwycięstwo swoją pracą I że na pewno otworzę drzwi mojego domu w Buczy, wiedząc, że ja się zmieniłem, ludzie się zmienili, kraj się zmienił, a moja miłość do domu i ziemi nigdy się nie zmieni.

No items found.

Ukraińska producentka filmowa, scenarzystka i założycielka 435 FILMS, firmy producenckiej, która wyprodukowała filmy fabularne i dokumentalne reżyserów: Mantas Kvedaravičius, Vitaliy Mansky, Oleg Sentsov, Akhtem Seitablaev, Maciek Hamela, Korniy Hrytsiuk i Tonya Noyabrina. Prezentowano je na festiwalach: Berlinale, Festival de Cannes, Hot Docs, TIFF, Sheffield DocFest, PÖFF, IDFA, KVIFF, OIFF, Millennium Docs Against Gravity, etc. Wyprodukowała indyjski hit "RRR" w reżyserii S.S. Rajamouli, który zdobył Złoty Glob i Oscara w 2023 roku.
Obecnie mieszka w Kanadzie (Toronto), gdzie rozwija działalność ukraińsko-kanadyjskiej społeczności filmowej i pracuje nad ukraińskimi projektami filmowymi.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Franka Piotra Wilde'a

Gdy niektórzy są coraz bardziej zmęczeni wojną w Ukrainie, niemiecki stylista Frank Wilde niestrudzenie każdego dnia robi kolejne zdjęcie, by wesprzeć Ukrainę. Wytrwałość, z jaką pracuje, a także styl i trafność jego fotografii przyciągają uwagę tysięcy ludzi na świecie. Nie pozwalają im zapomnieć o ukraińskiej żałobie i sprawiają, że chcą dołączyć do walki, która może być piękna. Co łączy Wilde'a z Ukrainą? Dlaczego płacze, gdy podróżuje ukraińskimi pociągami? Czy sąsiedzi projektanta irytują się, kiedy okupuje windę, robiąc kolejne fotografie? Odpowiedzi na te i inne pytania – w jego wywiadzie dla Sestr.

Frank w Kijowie

Cyrylica jest bardzo trudna, ale i tak nauczę się ukraińskiego

Ksenia Minczuk: Na pytanie: „Dlaczego Pan wspiera Ukrainę?” – odpowiada Pan: „Jak mógłbym jej nie wspierać?”. Darzy Pan Ukrainę jakimś szczególnym uczuciem?

Frank Peter Wilde: Przed wojną nie miałem specjalnych związków z Ukraińcami. Raz, w 2004 roku, spędziłem w Ukrainie dwa dni. Kijów był wtedy zupełnie inny. Pamiętam, że na stole stała butelka wody. Podniosłem szklankę, żeby się napić, i okazało się, że to... wódka. A było południe! Wtedy zrobiło to na mnie duże wrażenie. Następnym razem w Kijowie byłem już po rozpoczęciu inwazji. I poznałem zupełnie inne społeczeństwo.

Moje wsparcie dla Ukrainy zrodziło się w sposób naturalny, widać to na moim Instagramie. Pierwszy mój post o agresji Rosji pojawił się dwa dni przed inwazją na pełną skalę, 22 lutego 2022. Zrobiłem sobie zdjęcie w masce Putina, z nożem i w czarnym skórzanym płaszczu. To nawiązanie do horroru „Nie oglądaj się teraz” z 1973 roku w reżyserii Nicholasa Roega, który opowiada o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Pomyślałem, że będzie to dobra ilustracja zagrożenia, jakie Putin stanowi dla Ukrainy i Europy.

Jako aktywista queer zawsze walczyłem o równe prawa i sprawiedliwość. Kiedy więc Rosja rozpoczęła agresję, nie mogłem nie interweniować. Nie mogę milczeć, gdy łamane są prawa człowieka, a ludziom odbierana jest wolność.

W listopadzie lub grudniu 2021 r. zdałem sobie sprawę, że Rosja przygotowuje się do inwazji na pełną skalę. W niemieckiej telewizji politycy mówili: „Putin nigdy tego nie zrobi”, „Putin się nie odważy”. Ale ja czułem, że on jest gotowy. Zrobił to z Krymem w 2014 r., z Gruzją w 2008 r. – i zrobi to ponownie. Bo taka jest historia rosyjskiego imperializmu. Proszę zapytać o to na przykład ludzi w Mołdawii. Dlatego opowiedzenie się po stronie Ukrainy było dla mnie logiczne.

Od czego zaczęło się to Pana szczególne nastawienie do Ukrainy?

Na początku wojny byłem w Warszawie, w pracy. Widziałem tam ogromną liczbę uchodźców, miasto było pełne Ukraińców uciekających przed wojną. Chciałem pojechać do Niemiec nocnym pociągiem, ale powiedziano mi, że to niemożliwe, bo wszystkie pociągi są pełne Ukraińców. Musiałem pojechać samochodem.

Wszędzie po drodze widziałem autobusy pełne uchodźców z Ukrainy. Było wtedy dość zimno, patrzyłem na przerażone dzieci w samochodach. Wyglądały przez okna, rozglądając się wokół ogromnymi, zdezorientowanymi oczami. Oczy ich matek były nie mniej zdezorientowane

Kiedy wróciłem do Berlina, postanowiłem, że zrobię wszystko, by wesprzeć Ukrainę.

To był kolejny etap wsparcia, które pojawiło się dzięki moim emocjom i głębszemu zrozumieniu tego, co się dzieje. Dostałem pracę jako wolontariusz na głównym dworcu kolejowym w Berlinie.

Następnym krokiem był film. Agencja ONZ ds. Uchodźców zaproponowała mi pracę nad filmem o ukraińskich uchodźcach. Natychmiast się zgodziłem. „Ale Frank, to jest darmowa praca, trzy noce zdjęć. Może masz asystenta, który mógłby to zrobić?”. Odpowiedziałem: „Przepraszam, czego nie zrozumiałeś z mojej odpowiedzi? Jestem gotów zrobić to za darmo”. I z ukraińską ekipą liczącą 60 osób stworzyliśmy film „Uprooted”. Udział w tym projekcie otworzył mnie na Ukraińców.

Słuchałem ich historii, przyglądałem się im. Mamy w głowach stereotyp tego, jak wygląda uchodźca. Na przykład powinien być nieszczęśliwy. Tyle że Ukrainki takie nie są. Oczywiście, były zszokowane i zdezorientowane, ale z nastawieniem: „OK, jesteśmy tutaj. Co możemy z tym zrobić?”. Pewne siebie i silne. Byłem pod ogromnym wrażeniem. Szanuję każdą Ukrainkę, która musiała wyjechać z powodu wojny.

Potem zacząłem uczestniczyć w demonstracjach, na których poznałem ukraińską społeczność w Berlinie. Zacząłem studiować ukraińską kulturę – okazała się bardzo interesująca.

Stopniowo Ukraina stała mi się bardzo bliska. Niestety, nie mówię jeszcze po ukraińskum – cyrylica okazała się dla mnie bardzo trudna. Mam jednak nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzę. Posiadam już zaproszenie od internetowej szkoły językowej. Chcę się nauczyć tego języka, by być jeszcze bliżej Ukrainy.

Ukraiński jest uważany za jeden z najtrudniejszych języków do nauki...

Proszę mi tego nie mówić! (śmiech)

...ale także jeden z najpiękniejszych! Czy nasz następny wywiad będzie po ukraińsku?

Być może. Na pewno powiem: „Cześć! Jak się Pani ma? Bo ja mam się świetnie!”

Czasami musisz zaszokować ludzi, by coś zmienić

Wiece, protesty, spotkania, filmy. Jak Pan teraz pomaga?

Przeprowadziłem już dwie duże kampanie fundraisingowe. Teraz rozpocząłem trzecią, tym razem dla NAFO [wirtualnej społeczności przeciwdziałającej rosyjskiej propagandzie i dezinformacji podczas wojny rosyjsko-ukraińskiej – red.].

Jesienią 2023 roku w Kijowie wręczono mi nagrodę „Międzynarodowy Sojusznik Roku”. Przedstawiciele NAFO zapytali, czy byłbym zainteresowany przeprowadzeniem dla nich zbiórki na lekarstwa. Odpowiedziałem: „A co ze zbiórką na broń?”. Byli zaskoczeni: „Myślisz, że w Niemczech można zrobić taką zbiórkę?” Byłem pewien.

Wspieranie wojska jest teraz bardzo ważne. Szczerze chcę, aby Siły Zbrojne Ukrainy pokonały Rosjan. I chcę zebrać pieniądze na ich zwycięstwo

Jestem Niemcem, a Niemcy dużo mówią o pokoju, pokojowych sposobach zakończenia wojny. Jednak od samego początku mówiłem, że Ukraina powinna otrzymać broń. Zrobiłem sobie nawet tatuaż przedstawiający ukraińskiego „szopa z Chersonia” z bronią. To mój symbol niemiecko-ukraińskiej solidarności.

Teraz mam nową zbiórkę dla NAFO. Zbieramy na dwa funkcjonalne pojazdy specjalnie wyposażone do pracy w warunkach wojennych. Cel to 38 tysięcy dolarów. Zawsze dołączam do fundraiserów, którym ufam, i osobiście znam ludzi, którzy za nimi stoją. Dla mnie ważna jest świadomość, że każde euro trafi do wojska.

Mogę wykorzystać swoją popularność i wpływy. I widzę, że to działa. Jeśli jestem w stanie coś zmienić, na pewno to zrobię. Czasami mogę być prowokacyjny, czasem ostry i natrętny. Myślę, że to właściwa droga. Bywa, że musisz zaszokować ludzi, bo łagodność i ostrożność nie zawsze działają.

Teraz chodzę na protesty, wygłaszam przemówienia, rozmawiam z ludźmi, podpisuję petycje i spotykam się z niemieckimi politykami. Kiedy widzę, że ludzie rozumieją, jak ważne jest wspieranie Ukrainy, jestem szczęśliwy.

Czy Niemcy robią wystarczająco dużo dla Ukrainy?

Wielu polityków w Niemczech mówi: „To nie nasza wojna. Nie powinniśmy dostarczać Ukrainie broni”. Cóż, wszyscy ci, którzy tak mówią, nigdy w życiu nie byli w Ukrainie i nigdy nie rozmawiali z Ukraińcami

Jak więc możecie mówić, że Ukraina powinna oddać swoje terytoria, jeśli nigdy nie rozmawialiście z ani jednym Ukraińcem? Jak śmiecie?

Kiedy masz kontakt z Ukraińcami, rozumiesz rzeczywistość. Od początku inwazji byłem w Ukrainie trzy razy. Jestem w stałym kontakcie z różnymi tamtejszymi organizacjami charytatywnymi: United24, Kyiv Defenders, Głosy dzieci, UAnimals itp. Utrzymuję kontakty z wieloma Ukraińcami.

Dlatego rozumiem, że Niemcy nie robią dla Ukrainy wystarczająco dużo. Tak, mój kraj bardzo pomaga uchodźcom, ale musimy też pomagać z bronią. Powinniśmy wspierać ludzi, którzy bronią Ukrainy – czyli jej wojsko. Nie powinniśmy bać się Rosji. Przez pierwsze dwa lata wojny Niemcy bały się sprowokować Rosję do jeszcze większej agresji. Ciągle rysowali czerwone linie. Myśleli, że Rosja nigdy ich nie przekroczy. Widzimy jednak, że dla Rosji nie ma żadnych czerwonych linii. To wszystko nonsens. Dlatego musimy wspierać Ukrainę wszystkim, co mamy, by zwyciężyła.

Płaczę, kiedy podróżuję ukraińskimi pociągami

Proszę opowiedzieć o swoich podróżach do Ukrainy. Jaki jest ich cel?

Zawsze podróżuję do Ukrainy z własnej woli i na własny koszt. I za każdym razem, gdy jeżdżę ukraińskimi pociągami, jestem zachwycony. Dla mnie najbardziej romantyczną rzeczą, jaką możesz zrobić, jest wybranie się w długą podróż ukraińskim pociągiem. Podoba mi się wszystko: wagony sypialne, krajobrazy za oknem, specjalna herbata. Kiedy widzę te pociągi, chce mi się płakać ze szczęścia. I mi się płakać, ilekroć o tym mówię. Mam też wszystko, co można ukraść z pociągu (śmiech). W domu zgromadziłem już prawdziwe muzeum ukraińskich kolei.

W Ukrainie czuję się absolutnie bezpiecznie. Wiem, to dziwne, bo przecież Ukraina nie jest bezpieczna. Ale ufam waszej obronie powietrznej.

Pamiętam, jak we Lwowie stałem przed niesamowicie pięknym hotelem w centrum miasta. Petunie, spokój, 6 rano. I wtedy zaczął wyć alarm. Pomyślałem: jak można chcieć zniszczyć to piękno? Co jest nie tak z Rosjanami?

Ukraina chce żyć i kochać. A Rosja chce tylko niszczyć.

Miałem kiedyś w Berlinie rosyjskich przyjaciół – lecz kiedy zdałem sobie sprawę, że nie przyjmują do wiadomości tego, co się naprawdę dzieje, przestałem z nimi rozmawiać. Nie czuję już tych ludzi. I nie chcę czuć.

Podczas wojny zrobił Pan prawie tysiąc zdjęć w windzie, by wesprzeć Ukrainę. Jak wygląda proces przygotowań do takiej sesji zdjęciowej?

Tak, mam dokładnie tyle zdjęć z ukraińskiej windy, ile dni trwa ta wielka wojna. To mój pamiętnik z waszej wojny.

Zwykle rano decyduję, co będę fotografował. Kiedy mam ważne rzeczy do zrobienia, myślę z wyprzedzeniem, ale zazwyczaj nie mam planu. Gdy dzieją się jakieś ważne wydarzenia, reaguję na nie. Wybuch elektrowni wodnej w Kachowce, zmasowany ostrzał, ofensywa ukraińskich sił zbrojnych na Kursk.

Albo na przykład zabicie przez Rosję Iryny Cybuch. Albo tragedia w szpitalu dziecięcym. Takie rzeczy mnie dotykają, łamią mi serce, więc nie mogę nie reagować

Moje fotografowanie w windzie to cała przygoda: muszę przynieść rekwizyty, i wszystko zawczasu ustawić, by zrobić zdjęcie. Najpierw przygotowuję wszystko w mieszkaniu, a potem przenoszę to do windy – i robię szybkie zdjęcie bez jej zatrzymywania. Jeśli akurat winda jest przez kogoś ściągana, jadę nią do tej osoby.

Ale są też trudne ujęcia. Na przykład to, które chciałem zrobić bez światła – potrzebowałem świec, latarki albo lampy. Musiałem pomyśleć, jak wszystko zaaranżować. Albo zdjęcie na Boże Narodzenie: w jednej ręce trzymałem lalkę, niczym dziecko, a w drugiej siedem świeczek. I jakoś musiałem to zdjęcie zrobić. Zabrało mi to trzy godziny, ale się udało.

Moi poprzedni sąsiedzi nie byli z tego szczególnie zadowoleni. Poprosili zarządcę budynku, żeby ze mną porozmawiał. Ale potem się wyprowadzili. Nowi są bardzo mili, nie ma z nimi żadnych problemów

Pytają mnie: „Skąd bierzesz pomysły na te wszystkie zdjęcia i siłę, by je robić?”. A ja jestem po prostu uparty. Zawsze kończę, co zaczynam. Tak właśnie ludzie zmieniają świat

Jestem najlepszym przykładem na to, że zwykła, bezstronna osoba, nie polityk czy biurokrata, może mieć wpływ. Może przekonać ludzi, zmienić ich nastawienie do wojny w Ukrainie. Bo ta wojna nie jest zwykłą wojną. To także wojna informacyjna, czasami bez słów. Moje zdjęcia w windzie są językiem, który ludzie rozumieją bez słów.

Czego chciałby Pan życzyć Ukraińcom?

Widzę to tak: Ukraina wygrywa, dołącza do UE i NATO, Krym wreszcie powraca do macierzy, wszyscy więźniowie wracają do swoich rodzin, a Rosja płaci za wszystkie swoje zbrodnie.

To jest moje życzenie dla Ukrainy. I dla całej Europy. Bo jeśli ta wojna nie zostanie powstrzymana, rozprzestrzeni się na inne kraje Unii. A na to nie możemy pozwolić.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

20
хв

Zdjęcia w windzie – mój osobisty pamiętnik z waszej wojny

Ksenia Minczuk
wojskowa Kateryna Brynetska Greta

Nie przestraszysz skauta nocą pod gołym niebem

Na wojnę poszła jako strzelec, jej mąż był sanitariuszem. Wcześniej nie miała z wojskiem nic wspólnego, ale szybko opanowała niezbędne umiejętności – aż w końcu została dowódcą oddziału. Jej oficjalny znak wywoławczy to „Greta”, a nieoficjalny „Koliber”. – Bo jestem mała, drobna i mam kolorowe włosy – mówi. – No i mam tatuaż z kolibrem.

Kateryna Kopaniewa: Przed inwazją była Pani dyrektorką centrum plastycznego dla dzieci i młodzieży, przez pięć należała też Pani do Płastu*. Umiejętności skautowskie przydały się na wojnie?

Kateryna Brynecka: Oczywiście, zwłaszcza jeśli żyjesz w okopach i często zmieniasz miejsce pobytu. Chodzi o zdolność przetrwania w ekstremalnej sytuacji: rozpal ogień, zrób kawę w puszkach dla swoich towarzyszy, nawiguj w terenie. Niezbędne urządzenia nie zawsze są pod ręką, ale wiem, jak określić swoje położenie, patrząc na Gwiazdę Polarną. Nie przestraszysz skauta perspektywą noclegu w namiocie – chociaż na linii frontu śpi się pod gołym niebem.

Okop wyposażasz w potrzebne rzeczy i maskujesz go.

Namiot może ochronić cię przed deszczem, ale nie przed odłamkami. Obkładasz więc okop agrowłókniną, zatykasz dziury, przez które mogłyby wleźć myszy

A są ich setki, biegają wszędzie, kiedy śpisz, niszczą twoje rzeczy. Dlatego musisz chować wszystko w plastikowych pudełkach, a ubrania przechowywać w beczce... Oczywiście nie byłam na to gotowa, ale się przystosowałam.

Czy o pójściu na wojnę zdecydowała Pani 24 lutego 2022?

Pomysł, że powinnam przynajmniej nauczyć się posługiwać bronią, pojawił się wcześniej – kiedy w 2014 roku zdałam sobie sprawę, że wojna na pełną skalę z Rosją jest możliwa. Ale w tamtym czasie nie postrzegałam siebie jako potencjalnej żołnierki. Mój mąż i ja byliśmy aktywnymi uczestnikami Pomarańczowej Rewolucji, tam się zresztą poznaliśmy. W 2004 r. mogliśmy sobie pozwolić na codzienne przebywanie na Majdanie, ale w 2014 r. już nie, bo mieliśmy półtorarocznego syna. Pojechaliśmy do Kijowa dopiero w lutym, kiedy zaczął się rozlew krwi i nie mogliśmy już dłużej stać z boku.

Kiedy wybuchła wojna w Donbasie, zgłosiłam się na ochotnika. Wpadłam na pomysł dołączenia do jednostki obrony terytorialnej, która powstawała w naszym mieście. Ale mnie odrzucili. Usłyszałam, że „kobiet nie biorą”. Dopiero pod koniec 2021 r., kiedy pojawiła się groźba inwazji, przyjaciel powiedział mi o nowej, dużej rekrutacji do obrony terytorialnej. Postanowiłam spróbować jeszcze raz. Kontraktu jednak podpisać nie zdążyłam – wojna na pełną skalę rozpoczęła się wcześniej.

Rankiem 24 lutego byłam już w wojskowym biurze werbunkowym.

Nie miała Pani żadnych wątpliwości?

W tym czasie mieliśmy już z mężem dwójkę dzieci: dziesięcioletniego Marka i pięcioletnią Melanię. Mimo to nie mieliśmy żadnych wątpliwości.

Na jednym ze szkoleń powiedziano nam, że jeśli kraj zostanie zaatakowany przez wroga, masz trzy opcje: wyjechać, zostać i być gotowym na okupację – albo walczyć. Wybrałam trzecią opcję. Mój mąż wstąpił do wojska nieco później, lecz wcześniej był już w strefie działań wojennych.

Na początku moja jednostka patrolowała miasto. Dowiedziałam się, że w Wielkanoc wysyłają nas na front. Uciekłam więc na kilka godzin, żeby odwiedzić dzieci i poświęcić wielkanocną paschę. W cerkwi dostałam SMS-a: „Katia, jutro wyjeżdżamy”. Dzieci zostały z rodzicami męża, a ja pojechałam.

Wojna była dla Pani szokiem?

To nie był szok. Raczej złość. Bo kiedy po raz pierwszy zabrano nas na pozycje, okazało się, że nie mamy nawet czym kopać okopów. Z siedmiu łopat, które dostaliśmy na całą kompanię, dwie od razu się złamały. Nie wiedzieliśmy, jak i gdzie kopać, nie rozumieliśmy, dlaczego nikt przed wyjazdem nie kazał nam zabrać własnych łopat. Teraz jesteśmy już w tych sprawach ekspertami.

Najtrudniej patrzeć, jak znikają twoi towarzysze

Pamięta Pani swój chrzest bojowy?

To chyba było wtedy, gdy obok mnie spadła 120-milimetrowa mina artyleryjska.

Mój dowódca i ja byliśmy na warcie i już mieliśmy ją przekazać, gdy rozpoczął się ostrzał. Ledwie wskoczyliśmy do okopu, a tuż przed nami spadła mina. To był mój pierwszy raz, więc chciałam wysunąć głowę, żeby zobaczyć, jak wygląda sytuacja – ale dowódca złapał mnie i gwałtownie pociągnął w dół. W następnej sekundzie poleciały odłamki. Dowódca mnie uratował. Nauczyłam się raz na zawsze, jak się zachowywać w takich sytuacjach.

Do dziś pamiętam pierwsze pociski z „Gradów”, które spadły na nas, gdy spaliśmy w okopie. W takich chwilach wszystko wokół się trzęsie, huczy. Wydaje ci się, że to trwa całą wieczność.

Boi się Pani?

Przez większość czasu nie czuję strachu, ale podekscytowanie, przypływ adrenaliny. Po bitwach i ostrzałach wielu moich towarzyszy również odczuwa euforię – mają świadomość, że przeżyli, choć byli o krok od śmierci. Ale czasami zmęczenie zbiera swoje żniwo i czujesz ten rodzaj obojętności, kiedy nieustanny ostrzał przestaje cię już obchodzić. Jedyne, na czym ci zależy, to dotrzeć do miejsca, w którym będziesz mogła się położyć i trochę przespać.

Ale czasami bywa naprawdę strasznie. Tak było, gdy po raz pierwszy zobaczyłam sapera rozbrajającego zardzewiałą minę. Bałam się, że coś pójdzie nie tak

Co jest dla Pani najtrudniejsze na wojnie?

Patrzenie, jak znikają moi towarzysze. Nie mogę tego znieść. Ostrzał 24/7 jest ciężkim przeżyciem, nawet jeśli starasz się traktować go jak rutynę.

Ciężko jest też wtedy, gdy pada. Deszcze na stepach Zaporoża to prawdziwe wyzwanie. Dosłownie toniesz w błocie, ale musisz się jakoś poruszać, na dodatek z całym swoim wyposażeniem.

Ciężko bywa też wtedy, gdy usiłujesz skontaktować się z dowództwem, przekazywać swoją pozycję. Gdy zostałam dowódcą, często musiałam dosłownie wyszarpywać od niego rzeczy, których potrzebował mój oddział.

A co z seksizmem?

W wojsku jest seksizm, ale nie robię z tego wielkiej sprawy. Oczywiście zdarzają się żarty i różne komentarze, ale nie próbuję nikogo do niczego przekonywać. Po prostu wykonuję swoją pracę

Większość żartów to naprawdę tylko żarty. Kiedy żyjesz z ludźmi na pozycji przez kilka miesięcy i znasz ich jak zły szeląg, wolisz śmiać się z ich komentarzy, niż oburzać.

Jako psycholożka z wykształcenia mogę powiedzieć, że humor jest jednym z najlepszych sposobów na rozładowanie napięcia. Na wojnie nie ma zbyt wielu powodów do radości, dlatego te, które istnieją, są szczególnie cenne. To wtedy, gdy możesz się z innymi z czegoś pośmiać, kiedy masz dostęp do wody z kranu, toalety, gdy możesz napić się kawy... Doceniasz takie rzeczy tylko wtedy, gdy ich nie masz przez długi czas.

Kiedy wracasz do źródeł, zdajesz sobie sprawę, że to właśnie tam byłaś w pewnym sensie najszczęśliwsza. Bo kawa, którą twój towarzysz zdobył i zaparzył w spartańskich warunkach, jest najsmaczniejsza. Wschód słońca jest najpiękniejszy. W domu nigdy nie wstawałam o piątej rano, żeby go oglądać. Ale teraz, kiedy spędzam noce na stepach Zaporoża, widzę to piękno każdego dnia. I zachód słońca, który przypomina mi dom – bo słońce chowa się na zachodzie, gdzie są moje dzieci. Albo bukiet słoneczników. Dla mnie najlepszy był ten, który kiedyś przyniósł mi i moim towarzyszom chłopak z innego plutonu. Zerwał te słoneczniki po drodze, do dziś je pamiętam. Takie chwile pomagają wytrwać.

Zmieniła Panią ta wojna?

Wydaje mi się, że zmieniła absolutnie wszystkich – nawet tych, którzy są na tyłach i starają się jej nie zauważać. Jak zmieniła mnie?

Przestałam płakać, chociaż łzy są dobre, bo przynoszą ulgę. Ale nie potrafię już tego robić

Wielu moich chłopców ma ten sam problem: nie płaczą nie dlatego, że sobie na to nie pozwalają, ale dlatego, że już nie potrafią. Może łzy przyjdą później?

Zmieniam się, dostosowuję do nowych realiów. To tak jak z żabą, którą wrzuca się do wody i stopniowo podnosi temperaturę. Żaba dostosowuje się do nowych warunków, ale kiedy zdaje sobie sprawę, że jest już we wrzątku i musi wyskoczyć, nie może, bo nie ma siły. Często porównuję siebie do tej żaby i najbardziej się boję, że nadejdzie moment, w którym nie będę miała już siły wyskoczyć z wrzątku.

Kiedyś powiedziałam sobie, że nie pójdę do psychologa, dopóki wojna się nie skończy. Bo jaki jest sens naprawiania czegoś, skoro i tak wrócę tam, skąd przyszłam? Ale w zeszłym roku, podczas wakacji, poszłam do specjalisty, by dowiedzieć się, jak bardzo źle sobie radzę. I okazało się, że nie jest tak źle. Póki co się trzymam.

Walczę za moje dzieci

Udaje się Pani widywać z mężem?

Kiedy oboje byliśmy na linii frontu, czasami się udawało. I te chwile były prawdziwym szczęściem. Ale teraz on już jest na wojskowej emeryturze. W końcu ktoś musi być z dziećmi.

Zdecydowaliśmy, że zostanę w wojsku, choć to było bardzo trudne dla naszych dzieci. Zwłaszcza dla syna, który rozumiał, że mama i tata są w niebezpieczeństwie. Córka jest jeszcze mała i odbiera to inaczej. Kiedy powiedziałam jej, że mieszkam w lesie i mam ze sobą psa, ucieszyła się: „Ale fajnie! My też chodziliśmy do lasu z naszym psem!”.

Melanka zapoczątkowała rodzinną tradycję wysyłania uścisków w wiadomościach wideo. Jednak ona też dorasta i tęskni za obojgiem rodziców... Po powrocie mojego męża do domu, kiedy przyjechałam na urlop, zdałam sobie sprawę, że dzieci są na mnie obrażone. Nie mogą zrozumieć, dlaczego tata wrócił, a mama nie.

Mam nadzieję, że pewnego dnia to zrozumieją. W końcu jestem w wojsku przede wszystkim dla ich dobra.

Syn ma teraz 12 lat i nie chcę, żeby on też musiał walczyć. Mam nadzieję, że sama to wszystko skończę

Widziałam dzieci w wioskach na linii frontu. Dzieci w wieku mojego syna, żyjące pod ostrzałem, które przychodziły do nas, by naładować swoje telefony z generatora i odrobić lekcje online. Moje dzieci w Iwano-Frankiwsku mogą chodzić do szkoły. I chcę, aby miały taką możliwość także w przyszłości. Nie chcę, by musiały się kiedyś przekonać, jak to jest żyć bez wody, bez możliwości zakupu leków, pod bombami. Dlatego jestem w siłach zbrojnych.

Czym jest dla Pani Ukraina?

To mój okop, w którym zasadziłam ulubioną lawendę. To dom, w którym mieszka mój mąż i dzieci. To jest to, czego nie chcę stracić. A skoro nie chcę tego stracić, muszę to odzyskać i to obronić.

* Płast – Narodowa Organizacja Skautowa Ukrainy, największa w Ukrainie organizacja wychowawcza dla dzieci i młodzieży.

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

20
хв

Kateryna Brynecka: Ukraina to mój okop, w którym posadziłam ulubioną lawendę

Kateryna Kopanieva

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Dobrzy rosyjscy chłopcy” wkraczają do zachodnich kin. Ale Ukraińcy w Kanadzie dają im odpór

Ексклюзив
20
хв

Gdzie i jakie polskie filmy i seriale warto obejrzeć: Top 5

Ексклюзив
20
хв

Polscy pisarze i pisarki dla Żadana i Ukrainy

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress