Exclusive
20
min

Z Buczy do Cannes. Jak wojna uczyniła mnie silniejszą

Aby przeżyć, opuściła dom. A potem nakręciła film i po raz trzeci została matką - pisze z Toronto ukraińska producentka filmowa

Anna Palenczuk

Anna Palenczuk. Fot:  Archiwum prywatne

No items found.

Anna Palenczuk jest założycielką 435 FILMS, ukraińskiej firmy producenckiej. Tworzy filmy w koprodukcji z krajami na całym świecie, ma na swoim koncie filmy prezentowane na Berlinale, w tym "Numery" na podstawie sztuki Oleha Sencowa i "Mariupol" Mantasa Kvedaravičiusa zabitego przez Rosjan w Mariupolu w 2022 roku. W 2023 roku "RRR", najdroższy indyjski hit kinowy i globalny hit Netflixa, który Anna wyprodukowała na Ukrainie, zdobył Oscara.

Jak wojna zmieniła jej życie?

Dom

- Czy to wszystko?" - mówi mój mąż, czekając na mnie obok samochodu

Stoję przed drzwiami, wkładam klucze do dziurki od klucza i zastygam na chwilę, bo muszę zamknąć nasz dom w Buczy i część naszego życia. Dom, w którym półtora roku temu urodziła się nasza druga córka, dom z dziecięcymi rysunkami i naszym ulubionym dywanem z bazaru w Kosowie. Patrzę na pęknięcia z miłością, myśląc o tym, że kilka miesięcy wcześniej udało nam się je naprawić, ale drzwi nigdy nie zostały wymienione. Jeszcze nie wiem, że nie wrócę szybko do domu.

Przed nami długa podróż do Turcji. Deska rozdzielcza samochodu zapala się: 15 lutego 2022

Dla mnie wojna rozpoczęła się w 2015 roku, kiedy kręciliśmy film dokumentalny Mariupol w Mariupolu i Sartanie, które były stale ostrzeliwane. Film wyreżyserował Mantas Kvedaravičius, który został zabity przez Rosjan w kwietniu 2022 roku w Mariupolu, gdzie pojechał ratować ludzi

Zawsze wiedziałam, że wojna będzie większa. Ale nigdy nie wyobrażałam sobie, jak bardzo, dopóki nie nadszedł 24 lutego

Odwiedzając miasta naznaczone wojną, czułam jej zbliżanie się na własnej skórze - dlatego nie wahałam się zabrać dzieci, gdy o inwazji mówiono z każdej strony, mimo że wszyscy mnie uspokajali i nie wierzyli, że do niej dojdzie

Inwazja na pełną skalę złapała nas w Antalii, gdzie przez pierwszy miesiąc robiłam wszystko, co mogłam: organizowałam wiece i protesty, nadzorowałam liczne sesje filmowe dla zagranicznych kanałów w Ukrainie, łączyłam ludzi i wyciągnąłam moją matkę z ostrzeliwanej Buczy, teściową ze schronu przeciwbombowego w Peczersku, szukałam przyjaciół, którzy byli pod okupacją, kupowałam pieluchy i jedzenie dla niemowląt w ramach pomocy humanitarnej, żyłam w oczekiwaniu na wiadomość, że "osiągnęliśmy porozumienie i to koniec", pisałam tysiące postów pod postami Rosjan "nigdy wam nie wybaczymy".

Zawsze wiedziałem, że wojna będzie większa. Bucza koło Kijowa, 4 marca 2022 r: Aris Messinis/AFP/East News

Rosyjscy barbarzyńcy nie zauważyli arcydzieła

- "Ania, jestem w środku, co chcesz zobaczyć?" - mówi sąsiadka, która przeżyła okupację i wchodzi do naszego splądrowanego domu. Przed wojną pracowała w dziale kulinarnym supermarketu. Jest zwyczajną, dobrą Ukrainką.

Sąsiadka włącza wideo, a na rozpikselowanym obrazie, który dociera do mnie ze zrujnowanej Buchy, widzę rzeczy wywrócone do góry nogami, potłuczone szkło i puste puszki po jedzeniu na stole w jadalni.

Wskazuje na krew i podejrzewa, że przebywał tu ranny Rosjanin. Ale mnie to już nie obchodzi: w porównaniu z tym, co Rosjanie zrobili w tym przytulnym miasteczku niedaleko Kijowa, mój splądrowany i ocalały dom wygląda jak dar od losu. Nie mogę uwierzyć, że jest nienaruszony!

"Obraz! Pokaż mi bliżej obraz", krzyczę do telefonu.

- Co? Jakie zdjęcie?" - pyta ponownie sąsiadka i połączenie zostaje przerwane.

Ale już wiem, że jest bezpieczny w domu, wisi na ścianie jak zwykle: obraz wielkiej ukraińskiej artystki Tatiany Jabłońskiej, który podarował mi mój zmarły ojciec. Obraz przedstawia wazon z kwiatami w delikatnych kolorach. Dla mnie to najcenniejsza rzecz w domu.

Rosyjscy barbarzyńcy zabrali z mojego domu wszystko, co uważali za wartościowe: stare ubrania, bieliznę, biżuterię, niektóre przedmioty gospodarstwa domowego. Po prostu nie zauważyli obrazu. Nie zauważyli arcydzieła ukraińskiego malarstwa

Tydzień po zajęciu Buczy, kiedy znaleziono moich sąsiadów martwych, kiedy ludzie zaczęli tam wracać i przywrócono komunikację, dowiedziałam się, że jestem w ciąży

Nowe życie, przeprowadzka, poród

Trzecie dziecko przyszło do mnie niespodziewanie i w złym momencie. Od samego początku wiedziałam, że to będzie chłopiec. Najlepsi już giną na wojnie, wkrótce zginie znany kijowski aktywista Roman Ratuszny, a Max Butkewicz, obrońca praw człowieka, który walczył o uwolnienie więźniów Kremla, zostanie schwytany do niewoli

W wieku trzydziestu ośmiu lat akceptuję fakt, że wkrótce zostanę matką po raz trzeci

Przed tą ciążą myślałam, że najgorsze rzeczy w moim życiu już się wydarzyły: utrata ojca, gdy byłam nastolatką, kryzys w mojej firmie, zdrada mojego partnera, wybuch wielkiej wojny - wszystko to przetrwałam z godnością. Ale najgorszą i najtrudniejszą rzeczą była ciąża podczas wojny

Przetrwać wojnę informacyjną. Przetrwać wiadomości z domu. Nie możesz powstrzymać się od płaczu, czytania mediów społecznościowych, wycia z niesprawiedliwości i tęsknoty za domem, a twój brzuch stopniowo rośnie, niezależnie od ciebie. Całymi dniami leżę apatycznie pod klimatyzacją, zapadając w sen pierwszego trymestru

W miarę jak rośnie mi brzuch, coraz częściej mówimy z mężem o wyjeździe z Turcji. Nie mamy prawa do pracy w tym kraju, wszędzie jest pełno Rosjan, medycyna jest w języku tureckim i nie ma obowiązkowych badań, ani kontroli ciąży. Powinniśmy się przenieść, ale gdzie?

- "Boże, daj mi siłę", powtarzam jak mantrę, pchając wózek z Dianą po błotnistym bruku Frankfurtu

Jesteśmy na dworcu kolejowym, który widział tysiące rodzin takich jak my. Pakujemy wszystko, co mamy do walizek i udajemy się do taniego hotelu bez śniadania, aby spędzić noc, a następnie rano wsiadamy do samolotu, aby polecieć do Toronto

Jest piątek, miasto jest w ostatnim miesiącu lata, kobiety z odkrytymi dekoltami i krótkimi spódniczkami, faceci z papierosami i uśmiechami. Nie zauważają mnie

Długa podróż przez Bułgarię, Serbię, Węgry, Słowację, Czechy, Austrię - a teraz jesteśmy w Niemczech. Covid, spóźniony samolot i nasz samochód pozostawiony na parkingu centrum samochodowego w Pradze, ponieważ został staranowany przez czeskiego emeryta, to wszystko już za nami.

Jestem gotowa się poddać i powiedzieć, że dłużej tego nie zniosę. Łzy spływają mi po policzkach, chcę wrócić do domu, po prostu wrócić do domu. Otrzymuję wiadomość tekstową, patrzę na telefon: to moja mama, mówi, że było więcej ostrzałów.

Pierwsze miesiące w Toronto mijają jak mgnienie oka. Nasz przyjaciel Max pomaga nam się zadomowić: gości nas, znajduje nam mieszkanie i przynosi nam meble ze swojego magazynu. Zapisuję moją najstarszą córkę Aurorę do szkoły, Dianę do przedszkola i biegam po lekarzach, którzy sprawdzają mnie pod kątem wszystkiego, ponieważ nie byłam w pełni zarejestrowana podczas ciąży.

Albert rodzi się 4 grudnia w szpitalu niedaleko jeziora Ontario. Uśmiecham się do mojego syna, trzymam go blisko i wiem, że będzie walczył o wolną i niezależną Ukrainę, jeśli będzie musiał

Przez całą wojnę, każdego dnia, pomimo apatii, zmęczenia, ciąży, niepewności, pracowałam. Mój zespół przygotowałł podcast o kradzieży ukraińskich dóbr kultury przez Rosjan, nakręciliśmy kilka filmów dokumentalnych dla Discovery Channel, wielokrotnie pokazywaliśmy nasze filmy na całym świecie, nakręciliśmy film fabularny o Kazimierzu Malewiczu, a indyjski przebój "RRR", który nakręciliśmy w Kijowie w pobliżu Pałacu Maryjskiego sześć miesięcy przed inwazją na pełną skalę, zdobył Oscara.

Zdjęcie: archiwum prywatne

Opracowaliśmy projekt filmu dokumentalnego o ukraińskim rozbrojeniu nuklearnym, pomogłem zorganizować Ukraiński Festiwal Filmowy w Toronto i uruchomiłem mój internetowy produkt edukacyjny.

Toronto okazało się miastem z fantastycznym wsparciem, z większą liczbą ukraińskich flag niż kanadyjskich. Istnieją całe ukraińskie dzielnice z ukraińskimi firmami, kościołami, szkołami i instytucjami bankowymi. Dziesiątki tysięcy przybyszów takich jak ja znalazło tu dom. Jestem wdzięczny Kanadzie za poczucie, że mogę tu być jednym z innych.

Patrzę na nasz nowy dom, który stopniowo zapełnia się rzeczami. Wiele nam dano, ponieważ wszyscy zwykle pomagają nowo przybyłym. Mam dom, którego nie mogę w pełni nazwać swoim. Znalazłem się w przymusowej migracji, na którą nikt nas nie przygotował, ale którą jesteśmy zmuszeni znosić.

Premiera filmu o Ukraińcach uciekających przed wojną w Cannes

W maju poleciałam do Cannes, gdzie nasz film dokumentalny "Skąd dokąd" polskiego reżysera Macieja Hameli miał swoją światową premierę na najbardziej prestiżowym festiwalu filmowym na świecie. To zbiorowy portret Ukraińców uciekających przed wojną.

Siedzę na panelu dyskusyjnym o filmach ze stref wojennych i zerkam na salę, w której siedzą moi koledzy z całego świata. Za oknem jest plaża, na której bawią się dzieci. Kelner nalewa różowe wino do kieliszków, ponieważ wydarzenie wkrótce się skończy i odbędzie się nieformalny networking. Widzę przed sobą piękny, spokojny świat, który z pewnością zawita na Ukrainę.

Przyłapuję się na myśleniu, że mogłabym być bohaterką naszego dokumentu, a nie jego producentką, gdyby nie przeczucie wojny, z którym żyłam przed inwazją na pełną skalę.

Patrzę na reżysera filmu, który bohatersko ewakuował moich rodaków z niebezpiecznych terenów i choć czuję, że powinnam być dumna z naszej pracy, bo jesteśmy w Cannes, to z trudem powstrzymuję łzy, bo wojna trwa, ewakuacja trwa, a to czyni ją jeszcze bardziej nieznośną

Tak, bardzo trudno było przenieść rodzinę do Kanady, zdalnie zarządzać firmą na Ukrainie, stawiać pierwsze zawodowe kroki w nowym kraju, znaleźć dom, urządzić go dla dzieci i urodzić dziecko. Ale robiłam to wszystko równolegle z milionami ukraińskich rodzin, których spokojne życie zostało na zawsze przerwane przez wojnę. W ciągu tych miesięcy zdałam sobie sprawę, że im straszniejsze próby przechodzimy, tym silniejsi się stajemy. Teraz, półtora roku później, wiem, że każdy z nas jest silniejszy

Wiem i wierzę, że wygramy. Nie wiem, kiedy to się stanie, ale wiem, że każdego dnia przybliżam zwycięstwo swoją pracą I że na pewno otworzę drzwi mojego domu w Buczy, wiedząc, że ja się zmieniłem, ludzie się zmienili, kraj się zmienił, a moja miłość do domu i ziemi nigdy się nie zmieni.

No items found.

Ukraińska producentka filmowa, scenarzystka i założycielka 435 FILMS, firmy producenckiej, która wyprodukowała filmy fabularne i dokumentalne reżyserów: Mantas Kvedaravičius, Vitaliy Mansky, Oleg Sentsov, Akhtem Seitablaev, Maciek Hamela, Korniy Hrytsiuk i Tonya Noyabrina. Prezentowano je na festiwalach: Berlinale, Festival de Cannes, Hot Docs, TIFF, Sheffield DocFest, PÖFF, IDFA, KVIFF, OIFF, Millennium Docs Against Gravity, etc. Wyprodukowała indyjski hit "RRR" w reżyserii S.S. Rajamouli, który zdobył Złoty Glob i Oscara w 2023 roku.
Obecnie mieszka w Kanadzie (Toronto), gdzie rozwija działalność ukraińsko-kanadyjskiej społeczności filmowej i pracuje nad ukraińskimi projektami filmowymi.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Kostiantyn i Włada Liberowie są fotografami – dokumentalistami. Przed inwazją robili zdjęcia ślubne, uczyli sztuki fotografii i prowadzili kilka projektów edukacyjnych. Od początku wojny na pełną skalę niemal codziennie rejestrują zbrodnie wojenne popełniane przez armię rosyjską na terytorium Ukrainy. Jeżdżą do opuszczonych miast i wiosek, do najgorętszych miejsc na linii frontu, by towarzyszyć żołnierzom w akcji i pokazywać wojnę bez retuszu. Ich zdjęcia są znane na całym świecie, wiele trafiło do prestiżowych gazet i na strony internetowe.

Na froncie

Natalia Żukowska: Przed inwazją zajmowaliście się głównie fotografowaniem ślubów i innych uroczystości. Kiedy i dlaczego postanowiliście zająć się tematem wojny?

Włada Liberowa: Decyzja o dokumentowaniu wojny przyszła spontanicznie, choć nie nastąpiło to od razu. Chcieliśmy po prostu zarejestrować wydarzenia, które działy się wokół nas. Inwazja zastała nas w Odessie. Pierwsze dni były dla nas szokiem, spędziliśmy dużo czasu w piwnicy. Jednak z czasem emocjonalne wyczerpanie przerodziło się w proces twórczy. Zaczęliśmy tworzyć autoportrety na tle ściany, na której wyświetlaliśmy projektorem materiały o rosyjskich zbrodniach. Z czasem przeszliśmy do robienia zdjęć dokumentalnych. Pierwszym naszym materiałem, który został szeroko rozpowszechniony w mediach i Internecie, był ten zrobiony na dworcu kolejowym w Odessie. Kostiantyn sfotografował tam mężczyzn odprowadzających swoje żony i dzieci do pociągu ewakuacyjnego.

Przeszliście jakieś dodatkowe szkolenie?

Wielu ważnych rzeczy – zarówno tych związanych z naszym własnym bezpieczeństwem podczas filmowania na wojnie, jak z opieką medyczną – nauczyliśmy się z czasem. Zajęliśmy się też poważnym treningiem fizycznym – teraz, gdy mamy taką możliwość, ćwiczymy z trenerem. Ale wszystko to działo się stopniowo, podczas naszych wyjazdów. Na początku znaliśmy tylko podstawowe zasady, nie było czasu na bardziej metodyczne szkolenie. Nasze pierwsze dni na froncie były wypełnione ciągłym strachem.

Nie rozumieliśmy mechaniki wojny, nie potrafiliśmy rozróżniać odgłosów eksplozji. Każdy głośny dźwięk wydawał nam się sygnałem, że to już koniec
Okopy na cmentarzu

Jak radzicie sobie ze strachem?

Wciąż go odczuwamy, ale teraz jest już bardziej uświadomiony. Doskonale rozumiemy ryzyko i wiemy, jak je minimalizować. Strach jest jednym z podstawowych ludzkich odruchów, wspiera instynkt samozachowawczy, pomaga nam zachować czujność i ostrożność. Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem.

Ale to nie jest słabość. To po prostu część ludzkiej natury, która pomaga walczyć dalej i przetrwać

Jak żołnierze w okopach reagują na obecność fotografa?

Konstiantyn Liberow: Teraz wojsko coraz częściej zaprasza nas do fotografowania konretnych jednostek. Największym zaufaniem darzą nas te, z którymi mieliśmy już udaną współpracę. To dla nas zawsze wielki zaszczyt. Co do samego fotografowania, to dla żołnierzy ludzie z aparatami fotograficznymi są bardziej ciężarem niż czymś przyjemnym, bo są za nas odpowiedzialni. Ale zdają sobie sprawę z wagi takich zdjęć, więc są wyrozumiali.

„Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem”

Cały czas pracujecie razem, czy podróżujecie osobno w różne miejsca? Jak decydujecie, kto gdzie pojedzie?

Dość często jeżdżę sam, przy czym to wyjazdy głównie w najgorętsze rejony, gdzie sytuacja jest wyjątkowo niebezpieczna. Czasami władze same fotografują ważne wydarzenia. Tak było na przykład podczas ewakuacji w kierunku Pokrowska – dokumentowałem wtedy wydarzenia w obwodzie kurskim i po prostu nie mogłem tam pojechać. Jednak niezależnie od tego, jak gorąco jest w danym miejscu, każda podróż jest ważna, bo trzeba pokazywać światu prawdę o wojnie rosyjsko-ukraińskiej.

Zawsze staramy się uchwycić ważne momenty, które mają potężny ładunek emocjonalny i dokumentują rzeczywistość

Kiedy niebezpieczeństwo było największe?

Było wiele takich sytuacji, bo w „punkcie zero” i w miastach w pobliżu linii frontu śmierć jest zawsze na wyciągnięcie ręki. Kiedyś podczas fotografowania ewakuacji wraz z wolontariuszami znaleźliśmy się pod ostrzałem moździerzy. Innym razem utknąłem z piechotą „w punkcie zero” na trzydzieści godzin – wróg był 50-70 metrów od nas. Zaczęli do nas strzelać. Gdy tylko chłopaki przedostali się na swoje pozycje, usłyszeliśmy krzyki w radiu: „Dwóch żołnierzy rannych, jeden poważnie!”. Załadowaliśmy go do transportera i zaczął się intensywny ostrzał. Byłem w szoku. Pobiegliśmy się schronić i do rana siedzieliśmy w ciasnej ziemiance, 1,5 na 1,5 metra. Spaliśmy na siedząco, ostrzał trwał całą noc. Rano zdałem sobie sprawę, że muszę się wydostać, bo przyjechałem na front, by pokazać, jak chłopaki walczą i przeżywają. Te 15 minut to była wieczność. Największy strach na niebie budzą drony, a pod nogami – miny. Jednak mimo wszystko udało mi się utrwalić ten dzień na zdjęciach.

Ogólnie rzecz biorąc, w tym czasie mieliśmy wszystko – spotkania z grupami sabotażowymi i zwiadowczymi, walki piechoty i kontuzję Włady. Na szczęście mamy mocnych aniołów stróżów

Zostałaś ranna w grudniu zeszłego roku. Jak do tego doszło?

Włada: Pracowaliśmy wtedy w obwodzie donieckim, robiliśmy zdjęcia zniszczonych budynków i infrastruktury. W rzeczywistości wszystko to było banalne: 22 grudnia wraz z zespołem wolontariuszy przebywaliśmy w pobliżu wsi Nowoseliwka Persza. Jechaliśmy drogą w rejonie Pokrowska i nagle znaleźliśmy się pod ostrzałem. Odłamek trafił mnie w udo. To była dla mnie ciężka podróż. Dla wolontariuszy pracujących w punktach zapalnych to codzienność. Zawsze boli mnie, gdy słyszę historie o tym, jak ktoś wydostał się na własną rękę z terenów zajętych przez wroga i po przejściu 100 kilometrów w końcu znalazł się w bezpiecznym miejscu. Oczywiście też się cieszę, że ta osoba została uratowana, ale na 99 procent wiem, że dzień wcześniej wolontariusze przyszli do niej i namawiali ją do ewakuacji, ale odmówiła.

Która historia wojenna uchwycona na zdjęciach zrobiła na Tobie największe wrażenie?

Prawdopodobnie narodziny córki naszego przyjaciela Liny, żołnierza o znaku wywoławczym „Drongo”. Kostii udało się uchwycić moment ich pierwszego spotkania. Dla mnie to opowieść o tym, że miłość i życie zwyciężają nawet w czasie wojny. Jednak widok twardego żołnierza płaczącego, gdy wita na świecie dziecko, jest naprawdę poruszający.

Liberowie towarzyszyli swojemu przyjacielowi w narodzinach jego dziecka

Widzieliście, jak miasta dosłownie znikały na waszych oczach. Jakie to uczucie?

Konstiantyn: Ciężko patrzeć, jak ukraińskie miasta obracają się w ruinę. Bachmut, Wołczańsk, Czasiw Jar... Jest wiele takich miast i to naprawdę bolesne widzieć, jak Rosja ściera je z powierzchni ziemi. Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń. Od września do połowy października te zdjęcia można było oglądać w Wenecji, teraz wystawa przeniosła się do Berlina. Jej celem jest pokazanie, jak wygląda pokój z Rosją i dlaczego „porozumienia pokojowe” nie mogą zostać zawarte.

Fotografujecie zarówno żołnierzy, jak cywilów. Jak reagują na obiektyw?

Z wojskowymi jest łatwiej. Jesteśmy z nimi przez całą dobę podczas misji, więc przyzwyczajają się do aparatu i rozumieją znaczenie dokumentowania tego, co się dzieje. I często zgadzają się na robienie zdjęć, nie zadając pytań.

Z cywilami często jest trudniej. Są bardziej uwrażliwieni na widok aparatu, zwłaszcza gdy właśnie doświadczyli szoku czy traumy. W takich sytuacjach ważne jest, aby być nie tylko fotografem, ale także rozmówcą, osobą, której można zaufać.

Często pomaga człowieczeństwo – po prostu siedzenie obok, rozmowa, słuchanie

Każdy reaguje na obiektyw inaczej, ale jest jedna ważna rzecz: szacunek dla człowieka i jego historii. Nigdy nie wywieramy presji, jeśli widzimy, że ktoś przeżywa trudne chwile. Najlepsze zdjęcia powstają wtedy, gdy między fotografem a fotografowaną osobą jest zaufanie.

„Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń”

Co zrobiło na Tobie największe wrażenie na wyzwolonych terytoriach?

Włada: Kiedy tam trafiasz, przekonujesz się, jak wielkie barbarzyństwo i ciemność niesie ze sobą Rosja. Cały świat był wstrząśnięty zbrodniami w Buczy, ale niestety to nie jest wyjątek, lecz reguła w przypadku innych osad, do których przybywają rosyjskie wojska. Prawie każdy, kto przeżył okupację, ma historie o okrucieństwach wroga. W każdej z nich najbardziej uderzające jest uświadomienie sobie, jak okrutni potrafią być Rosjanie.

Wielokrotnie fotografowałaś ewakuację ludzi z różnych miejsc, w szczególności z Pokrowska. Jakie historie najbardziej zapadły Ci w pamięć?

Ewakuacja jest wielkim szokiem dla każdego człowieka. Zostawiasz całe swoje życie, wszystko, na co pracowałaś, i nie wiesz, czy będziesz mogła wrócić. Wtedy doświadczamy szczególnego smutku i żalu. Historie ludzi, których udało nam się uwiecznić w kadrze, są bardzo bolesne. Pokrowsk stał się schronieniem dla tych, którzy już raz, w 2014 r., stracili swoje domy z powodu wojny. I teraz, w 2022 r., ci z nich, którzy po ewakuacji znaleźli się w Bachmucie, stracili je ponownie. Oni już raz pakowali całe swoje życie do kilku worków. Pamiętam panią Antoninę, kobietę na wózku inwalidzkim. Ma cukrzycę i potrzebuje stałej opieki medycznej, dlatego musiała wyjechać. Zostawiła męża, z którym żyła przez pół wieku, bo nie chciał opuścić domu. Jest bardzo religijny i nie miał nawet telefonu komórkowego, więc nie wiadomo, w jaki sposób się kontaktują i czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczą. Takich historii jest wiele.

Łzy rozstania, pożegnalne uściski, przerażone oczy dzieci, całe życie spakowane do kilku toreb. Takie rzeczy dzieją się każdego dnia

Widzieliście również rosyjskich więźniów. Co możesz o nich powiedzieć?

Nie rozmawialiśmy z nimi zbyt wiele, bo nie było to naszym celem, nie chcieliśmy tego robić. Robiliśmy im zdjęcia, by pokazać warunki, w jakich Ukraina ich przetrzymuje – i jak uderzająco różnią się one od warunków, w jakich przetrzymywani są Ukraińcy. Rosyjscy więźniowie żyją w Ukrainie, jak w sanatorium, i jestem pewna, że nie wszyscy z nich mieli podobne warunki w domu. Nie tylko nie cierpią w niewoli, ale nawet poprawia się ich stan zdrowia. Tutaj mają pełną opiekę, zbilansowaną dietę, mogą pracować, otrzymywać wynagrodzenie i regularnie dzwonić do domu.

To wszystko jest bardzo bolesne. To niesamowity kontrast w porównaniu z traktowaniem ukraińskich jeńców wojennych w Rosji. Ale rozumiemy, dlaczego tak się dzieje.

Ukraina jest cywilizowanym krajem europejskim, który przestrzega Konwencji genewskiej. Dla nas oraz naszych partnerów i sojuszników dobre traktowanie jeńców jest czymś ważnym

Co czujesz, gdy fotografujesz realia wojny?

Kostiantyn: W takiej chwili emocje są zazwyczaj minimalne. Musimy wykonywać naszą pracę szybko i skutecznie, zwłaszcza gdy pracujemy bezpośrednio na linii kontaktu. Wtedy ważne jest, by zachować zimną krew. Refleksja przychodzi później. I choć wojna to tragedia i ciągły ból, to często widzimy światło – nadzieję, niesamowitą miłość, oddanie. Takie momenty staramy się uchwycić.

Czy któreś z fotografii są dla Ciebie szczególne?

Zdecydowanie to zdjęcia naszych chłopaków i dziewczyn wracających do domu z niewoli. Każda wymiana inspiruje i daje nadzieję, że nic nie idzie na marne i mamy się czego trzymać.

Uwolnieni ukraińscy jeńcy

Zdjęcia z czerwca tego roku, po kolejnej wymianie, były jednymi z najtrudniejszych. Po spotkaniu i rozmowie z chłopakami przez tydzień nie mogliśmy dojść do siebie. Pamiętam, jak jeden z nich powiedział do mnie: „Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by upewnić się, że to się nigdy nie powtórzy”.

Takie rzeczy dzieją się każdego dnia. Wielu naszych ludzi pozostaje w rosyjskiej niewoli. Niektóre z tych zdjęć trafiły do Szwajcarii na szczyt pokojowy, gdzie poruszono kwestię wymiany wszystkich jeńców. Mamy nadzieję, że te dokumentalne portrety osób, które przeszły przez piekło, skłonią naszych partnerów do zdecydowanych działań przynajmniej w tej sprawie. Nie możemy powtórzyć tego, co usłyszeliśmy od chłopaków, ale nasze zdjęcia mówią same za siebie. Schudli po 40 – 50 kg, jednak nie dali się złamać. Powtarzał to każdy z nich.

Nasze zdjęcia są dowodem, że tu i teraz dzieje się największe ludobójstwo od czasów II wojny światowej

Efekty Waszej pracy są widoczne na całym świecie. Jakie jest główne przesłanie, które macie dla społeczeństwa?

Włada: Naszym głównym celem jest dokumentowanie zbrodni i pokazanie prawdy. Rosja jest wrogiem. W cywilizowanym społeczeństwie nie ma miejsca dla organizacji terrorystycznych, należy je powstrzymać. Chłopaki i dziewczyny na pokazywani naszych zdjęciach powinni czuć, że my, przebywający z tyłu, wiemy, dlaczego i po co tam są. I że jest nam to potrzebne, bo inaczej znów stracimy nasz piękny kraj, kulturę i niepodległość na kilka pokoleń – jeśli nie na zawsze. A skoro oni tam są i walczą za nas, to my musimy walczyć dla nich.

Andrij Smolenski stracił oczy, ręce i ucho

Musimy walczyć z korupcją, z przypadkami nieporządku i niesprawiedliwości w brygadach, z podejrzanymi przetargami, zamówieniami... Musimy walczyć, a nie czekać na powrót wojska i przywrócenie porządku. Te procesy powinny odbywać się równolegle i jednocześnie. A wtedy, gdy w końcu dojdzie do negocjacji, po pierwsze, odbędą się one na naszych warunkach, a po drugie – nikt nigdy nie będzie już pytał, czy państwo, o które tak ciężko walczyliśmy, było tego warte. Tak, było. Bo sami je zbudujemy. Musimy też pamiętać, że każdego dnia nasi żołnierze wykonują nadludzki wysiłek, by zapewnić nam normalne życie. Pamiętanie o nich i wspieranie ich to minimum tego, co możemy zrobić, by im podziękować.

Wszystkie zdjęcia prezentujemy dzięki uprzejmości Włady i Konstiantyna Liberowów

20
хв

„Zdjęcia, które krzyczą": jak Liberowie dokumentują wojnę

Natalia Żukowska
pomoc Ukraińców Walencja Hiszpania

Hiszpania próbuje stanąć na nogi po huraganie Dana, który pochłonął co najmniej 217 ofiar śmiertelnych (wciąż poszukuje się setek zaginionych). 29 października 2024 r. we wspólnocie autonomicznej Walencji doszło do niespodziewanej i bardzo gwałtownej powodzi. Deszcz padał przez całą noc, rzeki wystąpiły z brzegów, niektóre mosty zostały zniszczone, a miejscowości – odcięte od świata. Połączenie kolejowe między Madrytem a Walencją usa się przywrócić najwcześniej za dwa tygodnie. Rząd wysłał do regionów dotkniętych kataklizmem największą liczbę żołnierzy w historii kraju.

Deszcz wciąż pada – ogłoszono alarm w regionach Murcji, Katalonii i Wspólnoty Walenckiej. Intensywne opady są spowodowane przez zjawisko o nazwie „gota fria”. To rodzaj burzy spowodowanej przez zimne powietrze, które odłącza się od głównego prądu powietrznego na dużych wysokościach i przemieszcza się niezależnie. Gdy to zimne powietrze spotyka się z ciepłym i wilgotnym powietrzem w niższych warstwach atmosfery, może wywołać gwałtowne burze, silne opady deszczu, a nawet grad.

W 1957 roku Walencja doświadczyła już podobnej katastrofy. W powodzi zginęło wtedy ponad 300 osób. Tym razem zmiany w infrastrukturze rzeki Turia pomogły miastu uniknąć powtórzenia się tragedii. Niestety, nie uratowało to wielu mniejszych miejscowości i wsi.

Sestry rozmawiały z Ukraińcami, którzy znaleźli się w epicentrum katastrofy. A także z tymi, którzy zaangażowali się w pomoc poszkodowanym Hiszpanom.

Skutki powodzi w gminie Sedavi, rejon Walencji. 30.10.2024. Fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Jakby ktoś odkręcił wielki kran

Wiktoria Ilczi, uchodźczyni wojenna z Kijowa, mówi, że w samej Walencji nie było wcześniej żadnych oznak nadchodzącego huraganu. Wieczorem 29 października pojechała do sklepu IKEA, 10 kilometrów od Walencji.

– Dotarłam tam około 20:00, było cicho i spokojnie – wspomina. – 20 minut później w sklepie podali komunikat, że proszą ludzi o przeniesienie samochodów na górny parking, ponieważ woda się podnosi. Nie od razu zrozumiałam, o co chodzi, ponieważ mój hiszpański nie jest jeszcze za dobry i nie znałam słowa „inundacion”, które oznacza „powódź”. Kiedy poszłam przestawić samochód, woda na dolnym parkingu sięgała już kolan. A gdy wjeżdżałam na górny poziom, sięgała już szyb.

Wiktoria Ilczi pokazuje, co żywioł zrobił z ulicą i jej samochodem w ciągu zaledwie kilku minut. Zdjęcie: archiwum prywatne

Woda podnosiła się bardzo szybko. Było jej tak dużo, jakby ktoś odkręcił wielki kran. Zalała mój samochód – myślę, że już nic z niego nie będzie. Ale najważniejsze, że żyję. To, że trafiłam do tego marketu, było najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się wtedy przytrafić.

Bo ci, którzy byli wtedy na drodze, ucierpieli najbardziej. Samochody stały się pułapkami dla wielu z nich. Gdybym wyjechała trochę wcześniej, być może nie rozmawiałbym teraz z panią

W markecie spędziłam noc, na podłodze. Pracownicy zapewnili nam wszystko, czego potrzebowaliśmy: ubrania na zmianę, materace do spania, koce, poduszki, kapcie. Nakarmili nas ciepłym jedzeniem. Wykonali fenomenalną robotę. Ściągali też do środka ludzi z ulicy – jak tylko mogli: rzucając im liny, ciągnąc ich za ręce… Wszyscy byli zaangażowani w akcję ratunkową. Niektórych udało się uratować, innych niestety nie. Widziałam ludzi trzymających się słupa przez 7 godzin, w zimnej wodzie. Krzyczeli: „Pomocy!”, ale byli za daleko. Woda niszczyła wszystko na swojej drodze.

Do sklepu pojechałam sama, moje dzieci zostały w domu z nianią. Mieszkamy w samej Walencji, gdzie nic się nie stało, ale i tak było strasznie. Kiedy zdałam sobie sprawę, że w tym sklepie będę musiała spędzić noc, zadzwoniła do przyjaciół i poprosiłam ich, by zabrali dzieci do siebie. Mój młodszy syn nie był zbyt przestraszony, ale córka nie spała całą noc. Martwiła się.

Noc powodzi w IKEA. fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Rano, gdy woda ustąpiła, ludzie zaczęli się ewakuować – przed ustąpieniem wody nie prowadzono akcji ratunkowych. Jednak droga była zablokowana, nie można było wyjechać, więc czekaliśmy. Udało mi się wyjechać około 13.00. To, co zobaczyłam, to był armagedon. Tysiące rozbitych, porozrzucanych na drodze samochodów. I wszędzie błoto. Poczucie katastrofy. Znam ludzi, którzy wciąż nie odnaleźli swoich bliskich.

Teraz wszyscy przyłączyli się do pomocy. Zarówno Hiszpanie, jak Ukraińcy, bardzo wielu Ukraińców. Zbierają ubrania, jedzenie, pieniądze. Zapewniają tymczasowe zakwaterowanie tym, którzy stracili domy. Albo po prostu wychodzą na ulice, by uprzątnąć gruzy.

Horror widziany z balkonu

Igor z obwodu żytomierskiego pracuje w Hiszpanii od kilku lat. Mieszka w gminie Benetusser, w prowincji Walencja. Podczas powodzi wraz z sąsiadem uratował dziewczynę. Nie chce podać swojego nazwiska, bo nie uważa się za bohatera.

– My, Ukraińcy, jesteśmy narodem, który wydaje się być przygotowany na wszystko – mówi. – Ogromny strumień wody złapał mnie w domu. Oglądałem wiadomości, ale nie zwracałem większej uwagi na to, co się dzieje na zewnątrz. Dopiero gdy w mieszkaniu wysiadło zasilanie, wyszedłem na balkon; mieszkam na 4. piętrze. Zobaczyłem wodę płynącą ulicami, sięgała już do kolan. 5 minut później rwący potok zaczął niszczyć samochody. Wszystko działo się bardzo szybko.

Widok z balkonu Igora. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wkrótce nie było już ani prądu, ani internetu, ani wody w kranach. Zostałem uwięziony w mieszkaniu, obserwowałem ten horror z balkonu. I nagle zobaczyłem, że woda zalała już parter naszego budynku – a mój sąsiad Wołodymyr, też Ukrainiec, próbuje wyciągnąć z wody dziewczynę, którą porwał nurt. Trzymała się jednego z okien na naszym parterze, który był już zalany prawie po sufit.

Próbowaliśmy wybić szybę w drzwiach wejściowych. Była z utwardzonego szkła, więc walczyliśmy z nią jakieś 5 minut – w pewnym momencie pomyślałem nawet, że nam się nie uda. Ale się udało – i wciągnęliśmy tę dziewczynę do środka. Okazało się, że jest Hiszpanką, zabraliśmy ją więc do naszych hiszpańskich sąsiadów.

Tysiące ludzi z pomocą

Hanna Kriuczkowa z Krzywego Rogu jest wstrząśnięta skutkami huraganu. Też przyłączyła się do pomocy.

– O 6.00 rano zabrałam dziecko do szkoły, po czym pojechałam do pracy – mówi. – Pierwsza syrena zawyła około 8 rano. W tym czasie trwała już powódź, choć u nas nie spadła ani kropla deszczu – wiał tylko silny wiatr. O tym, co się dzieje gdzie indziej, czytaliśmy w mediach społecznościowych.

Moja szefowa jechała wzdłuż portu w Kartagenie. Powiedziała mi, że woda płynęła tam ulicami bardzo rwącym nurtem, a syreny wyły bez przerwy. Ledwo udało jej się wydostać.

Dopiero gdy przyjaciele, koledzy i znajomi zaczęli wysyłać filmy pokazujące, co się dzieje na przedmieściach, zdałam sobie sprawę, że żywioł mógł zabić setki ludzi. Tej pierwszej nocy nie mogłam spać. Nie mogłam też nic zrobić, by pomóc. Zżerało mnie poczucie bezsilności.

Hanna w drodze do Walencji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Następnego ranka zebraliśmy się w biurze – ci, którzy mogli do niego dotrzeć. Postanowiliśmy, że pomożemy Hiszpanom. Zaczęliśmy wydzwaniać do Czerwonego Krzyża, do szpitali i punktów gromadzenia pomocy, by dowiedzieć się, co jest potrzebne. Wszędzie panował chaos – nikt nie wiedział, co robić. Udaliśmy się nawet do ukraińskiego konsulatu, by się dowiedzieć, jak możemy pomóc. Ostatecznie otworzyliśmy punkty zbiórki pomocy humanitarnej w trzech miastach – pracuję dla dużej agencji nieruchomości, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. Jedną z naszych ekip budowlanych wysłaliśmy, by pomogła ukraińskim firmom uprzątnąć gruzy powstałe w wyniku huraganu. Kupiliśmy narzędzia i prowiant. Wszystko, co było potrzebne.

Widzę, że wielu Ukraińców jest teraz zaangażowanych w pomoc dla Hiszpanii

Przedsiębiorcy zbierają pomoc i dostarczają ją ofiarom, pomagają oczyszczać drogi. Komunikacja między miastami jest zakłócona, na drogach pozostawiono setki samochodów – to wygląda jak cmentarzysko aut. Zginęło wiele zwierząt. W epicentrum kataklizmu ludzie noszą maski, bo wszędzie czuć woń zwłok. Próbowaliśmy się tam dostać, lecz policja nas nie wpuściła.

To wszystko wygląda jak horror, ale ludzie są niesamowici. Tysiące z nich idzie teraz pieszo do zniszczonych miast, niedostępnych dla samochodów, by pomagać.

20
хв

Hiszpański armagedon oczyma Ukraińców

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Co będzie jutro?

Ексклюзив
20
хв

Z banku na front: Polka w ukraińskim wojsku

Ексклюзив
20
хв

Dmytro Łubinec: - Rosja tworzy izby tortur w każdej okupowanej osadzie

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress