Exclusive
20
min

Iryna Dmytryszyn, tłumaczka: Jeśli ludzie chcą mówić o swoim bólu, powinni to robić

Do 2022 roku książki tylko dziewięciu ukraińskich autorów były sprzedawane we francuskich księgarniach. Od tego czasu ilość ukraińskiej literatury potroiła się. Fakt, że jest ona publikowana we Francji, wzbudza zainteresowanie i skłania Francuzów do przemyślenia wydarzeń na Ukrainie. Opowiada nam o tym tłumaczka, który popularyzuje ukraińską literaturę we Francji

Julia Szipunowa

Iryna Dmytryszyn. Zdjęcie autorki

No items found.

Dzięki Irynie Dmytryszyn francuscy czytelnicy odkryli Serhija Żadana, Ołeha Sencowa, Sofię Andruchowycz, Marię Matios, Andrija Kurkowa, Iren Rozdobudko, Andrija Kokotiuchę i innych. Za tłumaczenie "Internatu" Żadana otrzymała nagrodę Drahomán Prize 2022, przyznawaną corocznie najlepszym tłumaczom z ukraińskiego na inne języki.

W 2023 r. we francuskich księgarniach ukazała się książka "Oda Ukrainy", zbiór opowiadań i wierszy napisanych przez czternastu ukraińskich autorów podczas wojny na pełną skalę. Wśród nich są Lubko Deresz, Kateryna Babkina, Borys Chersoński, Artem Czech, Ołeksandr Mihed, Irena Karpa, Taras Prochaśko, Andrij Lubka i inni. Opowiadają o swoich rodzinnych miastach i wsiach, by przybliżyć zagranicznemu czytelnikowi ukraińskie miejsca. Wszystkie ich prace zostały przetłumaczone przez Irynę Dmytryszyn.

Iryna mieszka we Francji od 1993 roku i działa na rzecz promocji Ukrainy i jej literatury. Jest profesorką i autorką licznych publikacji, kieruje ukrainoznawstwem w Institut National des Langues et Civilisations Orientales (INALCO) w Paryżu. To jedyny ośrodek we Francji, w którym studiuje się język i kulturę ukraińską.

Maria Matios, Iryna Dmytryszyn i Andrij Kurkow. Zdjęcie z Facebooka

Do 2022 roku tylko dziewięciu ukraińskich autorów było sprzedawanych we francuskich księgarniach. Od tego czasu ilość ukraińskiej literatury - zarówno historycznej, jak beletrystycznej - potroiła się. Fakt, że jest publikowana we Francji, wzbudza zainteresowanie, debatę i skłania Francuzów do przemyślenia wydarzeń w Ukrainie. Ale klasyczna literatura naszych autorów dopiero zaczyna być odkrywana przez europejskich czytelników. Odwrotnie jest z literaturą rosyjską. Według Iryny współczesna literatura rosyjska nie wzbudza większego zainteresowania, chociaż klasyka tradycyjnie pozostaje popularna.  

Irinę poznajemy w paryskiej kawiarni niedaleko Instytutu Slawistyki, gdzie regularnie musi ustawiać przedstawicieli strony rosyjskiej na właściwym miejscu:

- Na prezentacji z okazji stulecia Instytutu Slawistyki zebrało się kilkunastu przedstawicieli różnych literatur i każdy musiał zaprezentować swoją - mówi Iryna Dmytryszyn. - A oto przedstawicielka literatury rosyjskiej, która uważa Kurkowa za część literatury rosyjskiej. Zabrałam głos po niej i zaprotestowałam: "Wiesz, Andrij Kurkow by się z tobą nie zgodził". Przecież on jest Ukraińcem.

Ogólnie rzecz biorąc, to pytanie o to, co jest uważane za literaturę ukraińską. Czy tylko to, co jest napisane po ukraińsku, czy autor musi urodzić się i wychować w Ukrainie, czy musi to być ukraińska historia... Dlatego bardzo ważna jest samoidentyfikacja pisarzy za życia. Jeśli Andrij Kurkow identyfikuje się jako pisarz ukraiński, to Rosja nie powinna przywłaszczać sobie jego sukcesu. On nie uczestniczy w salonach literackich, a na okładkach jego książek jest napisane, że jest pisarzem ukraińskim.

Z tego, co Rosjanie chcieli sobie przywłaszczyć, przywłaszczyli już wszystko. Pytanie do nas brzmi: Do jakiego stopnia musimy to odzyskać? Wiemy, że Gogol nie potrafił pisać po ukraińsku. Choć był współczesny Szewczence, należał do innej warstwy. Miał inne pragnienia, inne ambicje. I nie mógł ich zaspokoić inaczej niż pisząc po rosyjsku. Dlatego, jak trafnie ujął to Mykoła Riabczuk: "Gogol nie jest dla nas wrogiem, ale też nie został przyjęty do panteonu ukraińskich klasyków". Na tym sprawa się kończy.

Julia Szipunowa: Literatura ukraińska i rosyjska stoją obok siebie na półkach francuskich księgarni. Czy przegrywamy wojnę informacyjną?

Iryna Dmytryszyn: Nie zapominajmy, że literatura rosyjska od lat, jeśli nie od wieków, inwestuje w promocję swojej kultury. Wypracowała wizerunek humanistycznej literatury rosyjskiej, którą powinien czytać wykształcony człowiek. Jeśli nie czytałeś Tołstoja, Dostojewskiego i Czechowa, nie możesz być uważany za osobę wykształconą i wszechstronną. I ta postawa nadal działa - pomimo wszystkich zbrodni popełnianych dziś przez Rosję. Nadszedł jednak czas, aby zastanowić się, dlaczego ta "wielka literatura humanistyczna" nie zapobiegła powstaniu reżimu Putina.

Siłą inercji Europejczycy nadal wierzą, że rosyjscy autorzy są niezwykle utalentowani i ważni. Ale to się skończy, gdy następne pokolenia nie napiszą czegoś wartościowego i interesującego. Już dziś proces ten uległ spowolnieniu, ponieważ wielu francuskich wydawców nie akceptuje finansowania z rosyjskich źródeł

Ostatnim takim wydarzeniem moim zdaniem były Francuskie Targi Książki w 2018 roku, gdzie gościem honorowym była Rosja. Pamiętam, że mieliśmy ładne, małe, schludne stoisko i próbowaliśmy odwołać zaproszenie Zachara Prilepina [rosyjski pisarz i propagandysta - red.]. Trzeba przyznać, że wydawca odmówił przyjęcia kolejnych prac Prilepina. Teraz publikuje go tylko marginalny prokomunistyczny wydawca, skrajny lewicowiec, który publikuje również książki o tym, że Hołodomor to kłamstwo, zaś mord polskich oficerów w Katyniu był dziełem nazistów, a nie rządu sowieckiego.

Dziś pokolenie, które urodziło się, dorastało i stało się świadome w niepodległej Ukrainie, buduje swoje mięśnie. To ludzie, którzy nie znali Związku Radzieckiego i którzy uważają za oczywiste, że Ukraina jest samodzielna i ma własnych pisarzy. Pomarańczowa Rewolucja, Rewolucja Godności i wojna - to szkice do portretu Ukrainy. I ten portret jest atrakcyjny. Jest godny podziwu. W przeciwieństwie do tego stworzonego przez rosyjsko-sowiecką propagandę - kraju na wpół chłopskiego, antysemickiego, pro-nazistowskiego. Zmiana wizerunku jest dobra dla Ukrainy. Ale, niestety, odbywa się to wielkim kosztem. I musimy być tego świadomi. Spoczywa na nas wielka odpowiedzialność, by tej szansy nie zaprzepaścić i nie zhańbić.

Irena Karpa i Iryna Dmytryszyn promują ukraińską kulturę i literaturę we Francji. Zdjęcie z Facebooka

JSz: 11 lat temu w jednym z wywiadów powiedziała Pani, że we Francji bardzo mało tłumaczy się literatury ukraińskiej. Co zmieniło się na rynku książki i czy możemy założyć, że po inwazji na pełną skalę ukraińskie książki są w stanie zainteresować francuskiego czytelnika?

ID: Wydawnictwo NOIR sur BLANC, które ma polsko-szwajcarsko-francuskie korzenie, pozostaje liderem na rynku wydawniczym. Nadal jest ono ambasadorem literatury ukraińskiej, publikując trzy pokolenia: od "patriarchy" Jurija Andruchowycza poprzez naszego "wichrzyciela" Żadana po młodsze pokolenie Sofii Andruchowycz.

Jeśli chodzi o sukces literatury... Ukraińska powieść, gdy trafia do francuskiego wydawcy, konkuruje z powieściami australijskimi, algierskimi, brazylijskimi. Przez długi czas literatura ukraińska była nieznana i nierozpoznawalna w tym sensie, że przeciętny Francuz nie potrafił wymienić ani jednego ukraińskiego autora lub znaczącego ukraińskiego dzieła. Znali Andrija Kurkowa, ale on też nie był od razu identyfikowany jako ukraiński pisarz. Dziś okładki są jasne: ukraiński pisarz piszący po rosyjsku. Nie ma żadnych błędnych interpretacji.

JSz: Od początku inwazji na pełną skalę wszyscy francuscy wydawcy zwiększyli liczbę kopii ukraińskich dzieł...

ID: Od prawie dwóch lat o Ukrainie jest głośno. Ukraina pojawia się na mapach mentalnych Francuzów. Zmieniło się postrzeganie Ukrainy i chęć zrozumienia nas. Nasz opór i nasza walka doprowadziły do tego, że Francuzi zastanawiają się, kim są ci Ukraińcy, dlaczego stawiają opór i czego chcą. A literatura jest jednym ze sposobów na zrozumienie kraju.

Ponadto nasi autorzy nie tylko piszą książki. Udzielają także wywiadów i piszą felietony. A to również pomaga w popularyzowaniu ich nazwisk i dzieł. Tak więc ta pierwsza fala zainteresowania przyniosła korzyści literaturze ukraińskiej, a literatura ukraińska będzie promowana na fali tego zainteresowania. Potem powinno pojawić się zainteresowanie samą twórczością.

Francuska publiczność jest niezwykle wymagająca. Do tego ma w czym wybierać zarówno w literaturze krajowej, jak tłumaczonej. Rodzi się więc pytanie: Czy uda nam się wstrzelić z jednym autorem, jedną powieścią, czy pozostaniemy literaturą raczej niszową - czy może staniemy się literaturą rozpoznawalną?

Obecnie francuska społeczność tłumaczy porównuje pracę tłumacza do pracy muzyka. Mozart, Beethoven czy Chopin mogą być wykonywani przez różnych muzyków na różnych instrumentach. A koneserzy wybierają wykonawcę, którego znają i któremu ufają. Tak samo jest z tłumaczeniami

- Tłumaczenie to odpowiedzialność - kontynuuje pani Iryna. - To pozycja moralna i etyczna, bo to nie jest twoje dzieło, to nie twój tekst. Jako tłumacz starasz się stworzyć dzieło, które napisałby sam autor, gdyby pisał po francusku. To kwestia nie tylko umiejętności językowych, ale także wyczucia literatury i stylu pisarza. Zawsze będą autorzy i teksty, które odrzucę. Dziś sytuacja wygląda tak, że tłumaczę autorów, których zaproponowałam wydawcom. Dla mnie jest to więc chęć promowania ukraińskiej literatury i otwarcia jej na francuskiego czytelnika. Dla mnie to wyzwanie. Podejmuję je z wielką odpowiedzialnością i entuzjazmem.

Kwestia stylu, kwestia przekładalności to kwestia talentu tłumacza. Dla mnie Szewczenko jest niemożliwy [do przetłumaczenia - red.], bo rozumiem, że to poeta głęboko narodowy - Francuzowi po prostu brakuje kluczy do zrozumienia Szewczenki. Możemy oczywiście dawać jakieś wyjaśnienia, przypisy... Albo musimy przyznać, że nie będziemy w stanie przetłumaczyć go tak, by Francuzi go zrozumieli. To są ograniczenia, które sobie wyznaczyłam. U Szewczenki każde słowo, każda fraza otwiera cały kosmos. Nie podejmę się tego. Tu chodzi też o pewną sakralizację. Z drugiej strony nie znamy wszystkich języków świata. Jeśli powiemy, że coś jest nieprzetłumaczalne, to nigdy nie będziemy czytać pisarzy, których języków nie znamy. Ale czytamy ich, staramy się ich zrozumieć.

Iryna Dmytryszyn przetłumaczyła m.in. "Izolację" autorstwa Stanisława Asejewa, dziennikarza, pisarza i ofiary tortur w Donbasie. Zdjęcie z Facebooka

JSz: Jak Pani wybiera teksty do tłumaczenia?

ID: Na początku chodziłam do wydawców, składałam oferty, a przede wszystkim pytałam autorów o zgodę na ich promowanie. Zainicjowałam te spotkania 20 lat temu.

Z tego, co faktycznie udało mi się zrobić, była to jakaś jedna dziesiąta tego, co próbowałam osiągnąć. Czasami były to dziesiątki spotkań, które kończyły się niczym: wydawca decydował się nie przyjmować pracy ukraińskiego autora. 90% porażek dla 10% sukcesu

Ale zdaję sobie również sprawę z tego, że nikt nie jest nam nic winien. Francuski wydawca, oceniając moją propozycję, miał trzy lub pięć innych propozycji książek napisanych w innych językach. I być może inny autor był bardziej interesujący lub lepiej pasował do katalogu. Oczywiście była też kwestia uznania literatury ukraińskiej. Jestem przekonana, że każdy rosyjski promotor książki, przedstawiając francuskiemu wydawcy rosyjskiego autora, opierał się na Dostojewskim i innych. Literatura rosyjska była a priori postrzegana pozytywnie. Wszystko, co rosyjskie, było postrzegane jako genialne. Upraszczam, ale tak właśnie było. Opublikowano nie tylko pierwszą kohortę literatury rosyjskiej, ale także drugą i trzecią...

A nasza pierwsza kohorta nie została jeszcze przetłumaczona na francuski. Ponieważ kiedy poszłam do wydawcy, najpierw musiałam wyjaśnić, czym jest Ukraina, gdzie się znajduje, jaka jest jej literatura, dlaczego taka jest i dlaczego nigdy wcześniej nie słyszeli o żadnym ukraińskim autorze. To bardzo duża praca edukacyjna. Dziś do pewnego stopnia zniknęła z powodu wojny, ponieważ jest tak wiele informacji o Ukrainie. Liczne wywiady, reportaże, pewna liczba przetłumaczonych książek. Ale dziś Ukraina jest identyfikowana geograficznie i mentalnie, a to oczywiście przyczynia się do popytu na literaturę ukraińską. Wielu francuskich wydawców pyta teraz: Dlaczego w naszym katalogu nie ma ukraińskiego autora? Wrócę do pierwszego pytania: na początku musieliśmy zaoferować im odkrycie naszej literatury i pokazać im wartość naszych autorów. Istnienie tłumaczeń na niemiecki czy angielski było bardzo pomocne. To ciekawe zjawisko: jeśli książka została już opublikowana w Niemczech, to dla francuskiego wydawcy jest to znak, że jej autor jest wart uwagi.

JSz: Czy francuski czytelnik jest gotowy na przyjęcie naszej literatury o wojnie?

ID: Pisarz pisze to, co jest dla niego ważne. To, co uważa za konieczne. Jeśli dla ukraińskich pisarzy pisanie o wojnie jest konieczne i ważne, muszą to robić. Nie może być żadnych ograniczeń. Trzeba być przygotowanym na to, że francuski wydawca nie będzie chciał tego przyjąć. Miałam już taką sytuację, że gorąco zarekomendowałam pewną książkę, a wydawca odpowiedział mi: "Wiesz, tam jest chyba za dużo wojny ukraińskiej. Rozmawiałem z księgarniami i powiedzieli mi, że te tematy już się mniej sprzedają. Ta fala już opada i nie powinieneś znowu na nią wskakiwać". Zrobiło mi się bardzo przykro.

Książki o II wojnie światowej są nadal publikowane, podobnie jak książki o Holokauście. Oznacza to, że jeśli ludzie chcą mówić o swoim bólu, powinni to robić. A reszta świata powinnasię z nimi zgodzić - albo jpojawi się pytanie do tego świata: Dlaczego uważacie, że już wystarczy już tego pisania o ukraińskiej wojnie? Czy rozmowy o śmierci dzieci, o rannych, o sytuacji, w jakiej znajduje się Ukraina, zakłócają komfort? Nie sądzę, żeby ukraińscy pisarze musieli się dziś dostosowywać. Nie powiedzieliśmy jeszcze wszystkiego. Dopóki nasze rany się nie zagoją, musimy mówić dalej.

No items found.

Dziennikarka telewizyjna i radiowa. Przez 10 lat pracowała w Winnickim oddziale Narodowego Towarzystwa Nadawczego Ukrainy. Kierowała redakcją radia. Korespondentka serwisów informacyjnych w STB, NTN i Inter. Zwyciężczyni konkursu na najlepszy program radiowy na temat „decentralizacja”.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
muzycy, żołnierzy, występ

Czarny van podskakuje na wybojach. Polna droga zaczyna schodzić stromo w dół, a sprzęt muzyczny w bagażniku buja się we wszystkie strony. GPS dawno zgubił drogę, więc kierowca jedzie „na czuja”.

– Dobra, złapałem trochę zasięgu, weź się zatrzymaj!– krzyczy Dmytro z przedniego fotela pasażera. Odwraca się do nas: – Chwilka przerwy!

Wysiadamy w szczerym polu, do moich uszu dociera cykanie koników polnych, a szum ciepłego, jesiennego wiatru przyjemnie otula. Za mną z vana wyskakuje Witalij Kyryczenko, wokalista rockowego zespołu Numer 482. W ręku ma maleńką mandolinę.

– Witamy państwa na dzisiejszym występie! – wykrzykuje i robi ukłon, a potem szeroko się do mnie uśmiecha: – Publika dziś trochę inna niż zwykle.

Witalij wskazuje palcem na pole, na którym pasą się krowy. Niektóre przyglądają się nam z zaciekawieniem. Witalij zaczyna delikatnie szarpać za struny i nucić coś pod nosem. Jest dobrą duszą zespołu, zawsze z uśmiechem, zawsze z naładowanymi na maksa bateriami. Jeszcze niedawno w sieci można było zobaczyć jego zdjęcia z okopów wokół Bachmutu, zmarzniętego i umorusanego w błocie. Służył tam ramię w ramię z żołnierzami 59. Samodzielnej Brygady Piechoty imienia Jakuba Handziuka. Dziś mówi, że gdyby nie poszedł wtedy walczyć, odebrałoby mu to głos jako artyście. Bo i oczym miałby później opowiadać? Jak mógłby mówić o wojnie, gdyby jej nie dotknął, nie przeżył? Ale przekonali go, że sztuka jest tym, co buduje tożsamość narodową przyszłych pokoleń, i artyści muszą żyć, muszą leczyć muzyką i sztuką tych, którym na froncie jest trudno. A potem Witalij z powrotem zamienił karabin na gitarę – i teraz służy w Desancie Kulturowym.

Witalij Kyryczenko. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Terapia sztuką

Desant Kulturowy to projekt niezwykły. Łączy artystów, którzy w poprzednim życiu byli muzykami, aktorami, reżyserami, a nawet lalkarzami. Pracowali na scenie w pięknych kostiumach, które dziś zamienili na mundury w barwach multicam. Szlak bojowy niektórych z nich, jak Witalija, wiódł przez najgorętsze odcinki frontu. 

Dmytro Romanczuk jest diabelsko zdolnym bandurzystą. Kiedy zaczęła się inwazja, od razu dołączył do ochotniczego batalionu broniącego Kijowa. Gdy go pytam o szczegóły, mówi jedynie: „było ciężko” – a jego wzrok ucieka w drugą stronę.

Ale kiedy rozmowa schodzi na bandurę, jego ciemne oczy zaczynają błyszczeć i prostuje się na krześle, gotowy do opowieści. Bo dla Dmytra ukraińska dusza ma dźwięk bandury

– Bandura jest integralną częścią tradycji pieśni epickiej, wyjątkowego zjawiska wędrownych śpiewaków, muzyków, kobziarzy, bandurzystów, liryków, bez których trudno sobie wyobrazić naszą kulturę i przestrzeń historyczną poprzednich pokoleń– mówi z przekonaniem. – To jest sedno, te rzeczy ukształtowały naszą naszą duchową integralność, nasze przekonania. To właśnie te rzeczy dają odpowiedź na pytanie, kim jest Ukrainiec.

Na podwórzu przed domem powoli gromadzą się żołnierze. Siadają na długich ławkach, jak uczniowie przed apelem. Na ich twarzach widzę zmęczenie i kompletny brak zainteresowania tym, co ma się za chwilę wydarzyć. Jakby ktoś kazał im tam usiąść za karę. Mężczyzn jest może ze trzydziestu. To jedna ze szturmowych brygad, które zasłużyły się bojach na wielu odcinkach frontu – często tych najgorętszych. Po ciężkich bojach w okopach trudno im się odnaleźć, a tym bardziej czekać na jakieś występy. Komu to niby potrzebne?

Dmytro Romanczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Do swojego magicznego koncertu Dmytro przygotowuje się w ciszy. Znajduję go w sadzie, pomiędzy drzewami, gdzie w samotności, cichutko stroi bandurę. Przez chwilę obserwuję z oddali, jak w skupieniu skrupulatnie sprawdza każdą ze strun. A są ich dziesiątki, nie jestem w stanie nawet policzyć. W zależności od typu bandury, liczba strun różni się. Niektóre instrumenty mają dwadzieścia, inne ponad sześćdziesiąt. Sam wygląd bandury imponuje, budzi respekt i zadumę. Dlatego kiedy Dmytro staje na przeciwko tej nietypowej publiki, natychmiast zapada milczenie.

– Czy jest tu ktoś, kto nigdy nie słyszał bandury? – Dmytro rozgląda się po widowni. W górę nieśmiało unosi się kilka rąk, a on zaczyna swoje magiczne przedstawienie.

Jest w tym instrumencie coś wyjątkowego,pozaziemskiego. Kojące dźwięki dumki granej kilka kilometrów od miejsca, w którym ci dzielni wojownicy walczą o niepodległość – to przeżycie zostaje w tobie na zawsze. Obserwuję, jak twarze żołnierzy łagodnieją. Niektórzy wyciągają telefony i zaczynają nagrywać, inni skrywają twarze w dłoniach, jakby zawstydzeni, że tak łatwo poddali się tej przedziwnej terapii. Viva l’arte!

 Wciąż jesteśmy ludźmi

W swoim poprzednim życiu Dmytro Melniczuk był nauczycielem aktorstwa, a także reżyserem teatralnym w Teatrze Dramatycznym w Kołomyi. Dziś jest głównodowodzącym kramatorskiego „oddziału” Desantu Kulturowego. Odpowiada za to, by artyści bezpiecznie i na czas dotarli na występ, zresztą na każdym wydarzeniu jest też swego rodzaju wodzirejem. Głęboko wierzy, że to, co robią, ma sens.

– Sztuka leczy, a bez sztuki nie byłoby niczego –twierdzi. – W tym, co my robimy, muzyka ma znaczenie terapeutyczne. Piękna muzyka tworzy wibracje w organizmie, w środku, w duszy. To jak medytacja, która człowiekowi pomaga. Tak jak sztuka wizualna. Gdy człowiek obserwuje jakieś piękne obrazy, może wrócić do pięknych wydarzeń iwspomnień. Naszym zadaniem jest przypomnienie tym dzielnym ludziom, za co walczymy. To nie są puste słowa czy zwykłe piosenki. My budzimy w żołnierzach różne wspomnienia, np. z dzieciństwa, przywołujemy te najdroższe. Pośród tego brudu, który wojna na nich naniosła, wyciągamy to wszystko z piwnicy ich świadomości.

Przypominamy im, kim jestem Ja. Przywracamy im świadomość, że wciąż jesteśmy i pozostaniemy LUDŹMI

Zdaniem Melniczuka najważniejszym zadaniem Desantu Kulturowego jest dbanie o zdrowie psychiczne żołnierzy. Bo wojna pokazała, że nie byliśmy na to wszystko psychicznie gotowi. Choć na froncie żołnierze radzą sobie świetnie, walczą zacięcie i dzielnie, poprawiając swoje umiejętności z każdym tygodniem, to na poziomie psychicznym jest bardzo ciężko. Brakuje motywacji, morale słabnie, czas spędzony w okopach dłuży się tak bardzo, że ludzie często zapominają, po co tam w ogóle są. Wojna to najgorsza rzecz, jaka mogła spotkać ludzkość. Naraża na niebezpieczeństwo i skrajne emocje, po których trudno wrócić do równowagi. Podczas występów przed wojskowymi Dmytro zauważył, że ludzie ci wracają z wojny nie tylko z ranami na ciele, ale też z ranami duszy, ze zrujnowaną psychiką. A występów jest niemało.

Dmytro Melniczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

– Jest ciężko: cztery, pięć, a nawet sześć występów dziennie – przyznaje Dmytro. – Ale my dobrze rozumiemy, że żołnierzom to jest bardziej potrzebne niż nam wypoczynek. Nie mamy prawa okazać słabości, zmęczenia. Wiemy, że tam ludzie są zmęczeni jeszcze bardziej od nas, że na froncie jeszcze ciężej pracują. Na dodatek prawie wszyscy w Desancie Kulturowym mamy doświadczeniasceniczne sprzed wojny; ja sam w teatrze spędziłem trzydzieści lat. Napięcie, stres przed występem, pęd i nieprzespane noce – my jesteśmy przyzwyczajeni do życia w zmęczeniu. A nasi żołnierze są dla nas najważniejsi.

Służba w Desancie Kulturowym nie ma nic wspólnego z gwiazdorskim życiem, choć gwiazdy często do „desantowców” dołączają. Niemal od początku istnienia projektu pojawiają się wśród nichsławy, które na kilka dni porzucają życie w mieście, by przyjechać do przyfrontowych wiosek. Regularnie pojawiają się między innymi Alyona Alyona, Chrystyna Sołowij, Skofka czy Vivienne Mort. Przyjeżdżają, choć bywa niebezpiecznie. Dmytro wspomina, jak kiedyś w pogoń za ich czarnym vanem puścił się rosyjski dron kamikadze. Kilka dni przed naszą rozmową bardzo blisko miejsca, w którym występowaliśmy, spadła kierowana bomba lotnicza FAB. 

Muzyka na wojnie

Sztuka i muzyka towarzyszą żołnierzom, odkąd ludzie toczą wojny. Wielu znanych muzyków brało udział w działaniach zbrojnych jako żołnierze, inni, występując, dbali o morale walczących. Bo muzykazbawiennie wpływa na zdrowie psychiczne i emocjonalne, na przykład redukując stres i lęk. Słuchanie spokojnej muzyki, zwłaszcza klasycznej, może wpłynąć na obniżenie poziomu kortyzolu, nazywanego hormonem stresu. Muzyka może pomóc w tworzeniu chwilowego poczucia bezpieczeństwa i normalności pośrodku chaosu wojennego, co pozwala na chwilę odpocząć. A to ma bezpośrednie przełożenie na morale. 

Jak wspomniał Dmytro, znane i lubiane piosenki mogą przypominać żołnierzom o domu, rodzinie i przyjaciołach, wzmacniając ich poczucie celu i motywację do dalszej walki. Z kolei pieśni patriotyczne czy piosenki wojskowe wzmacniają poczucie jedności i tożsamości narodowej, przypominając, po co i za co walczymy. 

Muzyka jest też doskonałym narzędziem pomagającym w regulacji emocji, a nawet w terapii poważnych traum, jak zespół stresu pourazowego. Regularne słuchanie muzyki może łagodzić jego objawy, jak flashbacki, koszmary senne czy nadpobudliwość.

20
хв

Desant kultury, czyli z bandurą na froncie

Aldona Hartwińska

„Kwiaty Ukrainy”, „Dwie siostry” i „Pod wulkanem” – trzy polskie filmy na jednym festiwalu. Ich obecność na tegorocznej imrezie była potrzebna. We wszystkich tych trzech filmach narodowe niuanse przeplatały się w tak zabawny sposób, że można się tylko zastanawiać, dlaczego polsko-ukraińskich koprodukcji jest tak mało, a jeszcze mniej – dobrych.

Adelina Borets, reżyserka „Kwiatów Ukrainy”, ukończyła wydział reżyserii Warszawskiej Szkoły Filmowej, a następnie kurs scenariopisarstwa w Szkole Wajdy i studia magisterskie w Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego.

Jako że pochodzi z Mariupola, nie mogła pozostać z dala od zbrodni, których od zimy 2022 roku Rosjanie dopuszczają się w jej domu.

Producent filmu Glib Łukianets i reżyserka Adelina Borets

Chociaż jej „Kwiaty Ukrainy” nie są o Mariupolu, to są dla Ukrainy. Dokumentalny charakter tego filmu tylko dodaje mu wartości – „Dwie siostry” były filmem całkowicie fikcyjnym, a „Pod wulkanem” naśladował dokument. Czysty dokument to inny, mocniejszy i jednocześnie trudniejszy sposób mówienia o rzeczywistości.

Kino dokumentalne pozbawione jest możliwości kręcenia według gotowego scenariusza, jak to ma miejsce w filmach fabularnych. Nie da się wymyślić i przewidzieć życia ze wszystkimi jego możliwymi zwrotami akcji. Dlatego jeśli historia wybrana przez reżysera jako godna filmu zaczyna nabierać własnej, niewymyślonej fabuły, możemy już mówić o sukcesie.

A jeśli dodatkowo fabuła zyskuje wartościowe momenty i zwroty narracyjne, gdy pojawiają się postacie z własnymi historiami, pełnymi prawdziwego napięcia i dramatyzmu, to film staje się Filmem. Takich dzieł jest niewiele, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, że reżyserowi musi dopisać szczęście w trzech sprawach: a) znalezieniu odpowiedniej historii; b) posiadaniu w sobie odpowiedniej dozy cierpliwości, by czekać na jej rozwój; c) uzyskaniu pełnoprawnej fabuły ze znaczeniami, uogólnieniami i zakończeniem.

„Kwiaty Ukrainy” to właśnie taki szczęśliwie udany film, zrodzony z nadziei reżyserki na coś wielkiego.

W rzeczywistości na początku pomysł na ten film nie był taki jak ten, który rozwinął się podczas pracy nad nim. Historia 65-letniej Natalii, mieszkanki darnyckich [rejon Kijowa w okolicach stacji metra „Darnycja” – red.] slumsów, miała opowiadać o jej walce o miejsce pod słońcem i sprzeciw wobec przyszłych deweloperów.

Mieszkając w dole dawno temu wykopanym pod jakiś dom, zamieniła go w ogród pełen kwiatów, który latem kwitnie witalnym pięknem i siłą

Oczywiście, wraz z rozwojem Kijowa każdy kawałek ziemi stawał się coraz bardziej interesujący dla lokalnych latyfundystów i budowniczych – a tutaj jest dół, który był już przeznaczony pod budowę, tyle że porzucony i przypadkowo zagospodarowany przez spontaniczny akt samoosiedlenia. Nie mając podstaw prawnych do życia w otoczeniu wieżowców kijowskiej Darnycji, Natalia walczy o swoje prawa jako osoba, która już tu mieszka i już powołała wokół siebie do życia wiele roślin.

Ponadto mieszka tu jej dziwny przyjaciel (mąż?) o imieniu „Kotik”, chory i bezdomny. I jeszcze jeden mężczyzna (pomocnik), który pomaga Natalii w pracach domowych. Przychodzi też tutaj wnuczka Natalii. Wokół róże, ziemniaki i łąki – a obok opuszczone garaże, jakieś ruiny. I w tym wszystkim tkwi jej bajkowy dom w kształcie grzyba. W jednej ze scen Natalia mówi do kierowcy ciągnika wysłanego tu do wyburzenia wszystkiego, co się da: „Poczekaj, przyniosę solarium i spalę ci ten traktor”.

Natalia od razu staje się centralną postacią filmu – w nie tyle ze względu na jej specyficzne miejsce zamieszkania, ile z uwagi na osobistą charyzmę. Nie wygląda na 65-latkę, kopie w ziemi, sadzi kwiaty, bez przerwy gada, śmieje się, jak młoda kobieta, i opowiada o seksie. Jest prawdziwą fontanną emocji i słów – zarówno przy stole, prowadząc z zaangażowaniem rozmowy z mężczyznami czy ze swoją wnuczką, jak też rozmawiając o niepodległości Ukrainy, wolności i prawach.

Ma jakieś niesamowite, naturalne usposobienie, łączące siłę ciała z siłą ducha, z poczuciem humoru jako trzecim elementem w trójcy fundamentów jej życia

Gwałtownym zwrotem akcji i ratunkiem dla filmu przed monotonią jest początek inwazji Rosji na Ukrainę. O ile do tej pory można było sporadycznie reagować na żarty dziwnych ludzi i dziwny śmiech wiecznie pobudzonej Natalii w oczekiwaniu, aż w końcu coś się stanie – to od pierwszych pocisków, które spadły 24 lutego 2022 roku, następuje zmiana.

Natalia włazi do ciasnej i przerażającej piwnicy ze swoimi konserwami, przeznaczonej do ich przechowywania, a nie do ratowania życia podczas bombardowania. To jest początek prawdziwego filmu, a wszystko, co wydarzyło się wcześniej, było tylko lirycznym prologiem w oczekiwaniu na dramatyczne wydarzenia. Bohaterka uaktywnia się: wysyła swojego „Kotika” do Warszawy, odwiedza miejsca, w których zbombardowano domy, zapisuje się do obrony terytorialnej, zaczyna wyplatać siatki maskujące...

Jej życie, podobnie jak tło zdarzeń, wypełniają odgłosy wybuchów i syren, napięcie i telefony od córki i destrukcja otaczającej przestrzeni

Kalejdoskop wydarzeń całkowicie porywa ekran i duszę widza, który już został podbity przez bohaterkę i głęboko zaangażowany przez kompetentny montaż, bez długich ujęć, z krótkimi cięciami, dodatkowo udramatyzowany przez dynamiczną i nerwową muzykę zespołu DachaBracha.

Rok mija, jak w tytule filmu Kim Ki-duka: „Wiosna, lato, jesień, zima... i znowu wiosna”. Rok to prawdziwe życie, wypełnione wirem wydarzeń, wyraźnie ilustrującym wzloty i upadki człowieka. Adelinie Borets i jej zespołowi udało się znaleźć interesującego człowieka, dogadać się z nim i przejść przez to wszystko razem z nim, mimo wojny. A zakończenie filmu jest tak słoneczne – dosłownie – że „Kwiaty Ukrainy” stają się rodzajem nadziei nas wszystkich na radość ze zwycięstwa życia nad śmiercią.

Wszystkie zdjęcia: materiały prasowe

20
хв

Kino życia zwycięża śmierć

Jarosław Pidhora-Gwiazdowski

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Przekazać Francuzom prawdę o wojnie

Ексклюзив
Miłość w Tinderze
20
хв

Przygody Ukrainek na Tinderze: Stany Zjednoczone

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress