Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Wołodymyr Zełenski spotkał się z Donaldem Tuskiem i Andrzejem Dudą
Kluczowymi tematami rozmów z premierem Polski Donaldem Tuskiem w Warszawie były dostawy i produkcja broni, zaostrzenie sankcji wobec Rosji, prace nad przybliżeniem wejścia Ukrainy do UE oraz możliwość zawarcia pokoju
Spotkanie Wołodymyra Zełenskiego z Donaldem Tuskiem w Warszawie. Zdjęcie: Anita Walczewska/East News, Warszawa
No items found.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Zełenski: „Oczekujemy aktywnej wspólnej pracy w duchu koncepcji „pokoju poprzez siłę”
Wołodymyr Zełenski podziękował Polsce i całemu polskiemu narodowi za nieustające wsparcie dla Ukrainy, pomoc obronną i szacunek dla Ukraińców.
Prezydent mówił o konsekwencjach dzisiejszego rosyjskiego ataku na ukraiński sektor energetyczny, w szczególności na obiekty energetyczne w obwodzie lwowskim. W odpowiedzi Polska wyraziła gotowość do dostarczania Ukrainie energii elektrycznej.
Podczas spotkania Zełenski i Tusk szczegółowo omówili kwestie pomocy obronnej, w tym dostaw i produkcji broni oraz związanych z tym inwestycji. Ukraina ma znaczące możliwości produkcji wszelkiego rodzaju dronów, wielu typów sprzętu i artylerii.
– Rozmawialiśmy również o możliwościach przybliżenia pokoju dla Ukrainy i całej Europy. Za pięć dni w Stanach Zjednoczonych odbędzie się inauguracja prezydentury Donalda Trumpa. Oczekujemy aktywnej wspólnej pracy w duchu koncepcji „pokoju poprzez siłę” – powiedział Zełenski.
Według niego Ukraina w ciągu najbliższych sześciu miesięcy Ukraina oczekuje wzmocnienia sankcji wobec Rosji i intensywnej współpracy w negocjacjach w sprawie przystąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej.
– Będziemy współpracować z Ukrainą i naszymi europejskimi partnerami, oczywiście w celu przyspieszenia procesu akcesyjnego – zapewnił z kolei premier Polski.
Odpowiadając na pytanie o swoje oczekiwania wobec nadchodzącej administracji Donalda Trumpa Wołodymyr Zełenski powiedział, że spodziewa się, iż USA będą kontynuować politykę wzmacniania Ukrainy.
Zełenski stwierdził, że trwają prace nad treścią i formatem nadchodzącego spotkania, które odbędzie się po inauguracji. Nie wdawał się jednak w szczegóły ani nie podał daty spotkania. Stwierdził tylko, że najważniejszym oczekiwaniem jest teraz zakończenie wojny z silnymi gwarancjami bezpieczeństwa:
– Chcemy zakończyć [wojnę – red.] sprawiedliwym pokojem, a w tym celu musimy mieć pewność, że Rosja nie powróci z wojną przeciwko Ukrainie. Potrzebujemy silnych gwarancji bezpieczeństwa.
Według niego Ukraina obecnie uważa członkostwo w UE i przyszłe członkostwo w NATO za strategicznie silne gwarancje bezpieczeństwa.
Gwarancje te powinny również obejmować „poważne pakiety uzbrojenia i wsparcie dla naszej armii, których nie można zmniejszyć, gdy jesteś sąsiadem Rosji”
Zełenski zauważył, że Ukraina popiera rozmieszczenie kontyngentów niektórych krajów sojuszniczych na swoim terytorium jako potencjalną gwarancję bezpieczeństwa. Dodał jednak, że rozmieszczenie to nie może być jedyną gwarancją bezpieczeństwa. Oświadczył, że omówił już tę kwestię z partnerami bałtyckimi i zrobi to również z brytyjskim przywódcą.
Przed rozmieszczeniem zagranicznego kontyngentu opcją mogłoby być wysłanie do Ukrainy zagranicznych instruktorów z programem szkoleniowym.
Ponadto prezydent podkreślił, że Ukraina nie będzie bawić się w „gierki z komunikatami o redukcji” swojej armii:
– Nasza armia jest dziś jedyną gwarancją bezpieczeństwa. Sposób utrzymania dużej armii również jest częścią tych porozumień.
Duda: „Najważniejszą kwestią są gwarancje bezpieczeństwa, które Ukrainie mogą zapewnić tylko kraje Sojuszu”
– Tak naprawdę tylko kraje NATO mogą dać Ukrainie gwarancje bezpieczeństwa, a największą gwarancją byłoby przyjęcie jej do NATO – powiedział z kolei prezydent RP Andrzej Duda po spotkaniu z prezydentem Zełenskim. Dodał, że wierzy, iż Ukraina stanie się członkiem Sojuszu.
Na konferencji prasowej po wspólnym spotkaniu Duda zaznaczył, że kluczowymi tematami rozmów były aspiracje Ukrainy do członkostwa w Unii Europejskiej i NATO.
Przypomniał, że w 2022 roku Ukraina otrzymała status kraju kandydującego do UE. – Mam nadzieję, że dzisiaj będziemy w stanie zrealizować wszystkie zadania, które stoją przed nami i Ukrainą w związku z jej pełnym przystąpieniem do UE tak szybko, jak to możliwe – dodał. – Natomiast z punktu widzenia Ukrainy najważniejsza jest kwestia gwarancji bezpieczeństwa, które tak naprawdę mogą być zapewnione Ukrainie tylko przez państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego. Największą gwarancją bezpieczeństwa dla Ukrainy byłoby – i wierzę, że w najbliższej przyszłości będzie – członkostwo w NATO, czyli (...) gwarancje związane z artykułem 5.
Tusk: „Polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej posunie naprzód kwestię akcesji Ukrainy do UE”
– Ukraina może liczyć na polskie wsparcie i pomoc. Fundamenty naszej przyjaźni i współpracy są oczywiste, bezwarunkowe i nie ulegną zmianie – powiedział Donald Tusk.
Podkreślił, że spotkanie z ukraińskim prezydentem odbywa się na początku polskiej prezydencji w Radzie UE. Według niego w relacjach Polski i Ukrainy „w czasie brutalnej wojny rozpętanej przez Rosję fundamenty naszej przyjaźni i współpracy są oczywiste, bezwarunkowe i nie ulegną zmianie”.
– Ukraina może liczyć na polskie wsparcie i polską pomoc. To jest także jedno z moich zadań, by pomagać i wspierać całą UE w obronie przed brutalną agresją Rosji – stwierdził
Podczas wspólnej konferencji prasowej z Zełenskim zaznaczył, że „niepodległa, suwerenna Ukraina, która sama decyduje o swoim losie, to nie tylko oczywista sprawiedliwość dziejowa, ale także bezdyskusyjny warunek bezpieczeństwa Polski i całej Europy”.
Premier RP oświadczył ponaddto, że polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej posunie naprzód kwestię przystąpienia Ukrainy do UE: – Będziemy współpracować z Ukrainą i naszymi europejskimi partnerami, by przyspieszyć proces akcesyjny.
Dodał, że po „działaniach biurokratycznych” rozmowy o wspólnych interesach będą prowadzone językiem konkretów, a nie sentymentów, bo w tej „wspólnocie interesów” każdy powinien umieć zadbać o swoje interesy. – Pomożemy Ukrainie, ale nadal będziemy bronić naszych interesów narodowych – podkreślił.
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Aneksja Kanady, zakup Grenlandii, zmiana nazwy Zatoki Meksykańskiej i przejęcie kontroli nad Kanałem Panamskim – to ostatnie pomysły amerykańskiego prezydenta elekta Donalda Trumpa, które niedawno przedstawił dziennikarzom. W kontekście niedawnej zapowiedzi dymisji premiera Kanady Justina Trudeau wydają się one szczególnie niepokojące. Sestry rozmawiają z gen. Rickiem Hillierem, byłym szefem kanadyjskiego sztabu obrony (2004-2008) i członkiem Rady Doradczej Światowego Kongresu Ukraińskiego – o tym, czy Kanada może stać się 51. stanem Ameryki i jak wsparcie Ottawy dla Ukrainy może się zmienić po wyborach.
Retoryka nacisku
Maryna Stepanenko: Czy ostatnie wypowiedzi Donalda Trumpa o chęci przyłączenia Kanady do Ameryki, a także jego pomysły dotyczące Grenlandii i Kanału Panamskiego stanowią realne zagrożenie – zwłaszcza biorąc pod uwagę istnienie „Czerwonego” Planu Wojennego [War Plan Red – aut.], który Stany Zjednoczone opracowały w latach 30. XX wieku i który obejmuje m.in. strategię przejęcia Kanady?
Rick Hillier: Prawdziwym zagrożeniem jest nasza niezdolność do zakomunikowania administracji Trumpa i innym Amerykanom, że Kanada jest bezcennym sojusznikiem, przyjacielem i partnerem Stanów Zjednoczonych. I że nasze kraje są razem silniejsze, gdy dzielimy wspólną strefę bezpieczeństwa oraz strefę gospodarczą i handlową. Nasza komunikacja w tej kwestii nie była jasna ani w słowach, ani w działaniach – dlatego musimy zrobić więcej w tym zakresie.
Czy postrzegam słowa Trumpa jako zagrożenie? Uważam, że jego podejście może wiązać się z ryzykiem gospodarczym i innymi problemami. Ale czy istnieje zagrożenie dla suwerenności Kanady? Nie. Od setek lat dogadujemy się z naszymi wielkimi przyjaciółmi, kuzynami i sojusznikami na południu. I nadal bez wątpienia będziemy to robić.
Do kogo skierowane są wypowiedzi Trumpa? I jaki sygnał wysyła on do krajów o imperialistycznych apetytach, w szczególności jeśli chodzi o Rosję i Chiny?
Po pierwsze, nie sądzę, by gdziekolwiek wysyłał imperialistyczne sygnały. Trump jest przede wszystkim biznesmenem. A po drugie – jest drapieżnikiem. On dobrze wie, że kiedy wnika w umysły ludzi i zmusza ich do dyskusji, dezorientuje swoich przeciwników i zyskuje przewagę. Teraz dąży do zmian gospodarczych na rynku północnoamerykańskim, w handlu między Kanadą a Stanami Zjednoczonymi. Chce zmniejszyć nierównowagę handlową, która dziś jest korzystna dla Kanady, i zwiększyć równowagę handlową – na korzyść obu krajów. Trump chce również, by Ottawa zrobiła więcej w kwestii bezpieczeństwa. Dlatego mówi, że Kanada stanie się 51. stanem – by, jak sądzę, wytrącić naszych przywódców z równowagi i uczynić ich być może nieco bardziej bezbronnymi. On może wykorzystać tę bezbronność, by zrobić to, co uzna za stosowne.
Kanada potrzebuje zmian
Rok temu powiedział Pan, że Kanadzie grozi „brak znaczenia” na arenie światowej. Czy nadal Pan tak uważa? Czy zmiana rządu po odejściu Justina Trudeau może zmienić sytuację?
Kanada już stała się nieistotna – to nie jest zagrożenie, to już się stało. Pamiętam, że w roku 2006, 2007 czy 2008, kiedy nasi politycy przemawiali na przykład w NATO, wszyscy słuchali. Obecnie w większości kwestii międzynarodowych Kanada nie jest nawet konsultowana. Musimy narzucać się w dyskusjach, by nas wysłuchano.
Staliśmy się w dużej mierze nieistotni. Jednym z powodów jest to, że pozwoliliśmy naszym siłom zbrojnym na dezintegrację. Nasza armia jest znacznie mniejsza, niż powinna być
Pozwoliliśmy, by nasze zdolności dyplomatyczne, nasza pozycja gospodarcza i finansowa pogorszyły się na wiele sposobów. Dlatego nasze wpływy na świecie znacznie się zmniejszyły – do tego stopnia, że prawdopodobnie nie jesteśmy istotni w kontekście większości incydentów, do których dochodzi obecnie na świecie.
Jak można to zmienić?
Przede wszystkim potrzebujemy zmiany rządu. Sondaże pokazują, że Kanadyjczycy są niezadowoleni ze stanu rzeczy w kraju. Potrzebujemy wyborów i zmiany rządu. Następnie musimy odbudować fundamenty narodu, filary państwowości, które zniszczyliśmy w ciągu ostatniej dekady.
Jednym z nich, ale tylko jednym, są kanadyjskie siły zbrojne. Musimy w nie mocno zainwestować. NATO ustaliło 2% PKB jako minimalny poziom inwestycji w siły zbrojne sojuszników. Musimy przekroczyć tę wartość.
Musimy też zmienić sposób, w jaki pozyskujemy sprzęt i zaopatrzenie potrzebne kanadyjskim siłom zbrojnym. Bo dziś pozyskiwanie nawet niewielkich elementów zajmuje lata, a czasem nawet dziesięciolecia. To niedopuszczalne
Celem kanadyjskich sił zbrojnych powinno być tworzenie wojowników, a nie zwolenników ideologii woke [ruch społeczny, który koncentruje się na podnoszeniu świadomości na temat kwestii rasowych, płci, nierówności społecznych i niesprawiedliwości, wzywając do zmian i wspierając prawa mniejszości – red.]. To wymaga fundamentalnych zmian, a one wymagają nowego rządu.
Potrzebujemy również nowej energii i siły na arenie międzynarodowej. Musimy odmłodzić nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych, by przywrócić nasze wpływy. Jednocześnie musimy bardzo uważnie skupić się na tym, dokąd zmierzamy i gdzie będziemy kierować nasze wsparcie, bo nie możemy być wszystkim dla wszystkich.
Europa oczywiście pozostaje dla nas kluczowym obszarem, Ukraina pozostaje absolutnie ważnym obszarem. Kanada powinna nie tylko kontynuować jej wspieranie, ale w nadchodzących miesiącach i latach je podwoić.
Pana kraj jest obecnie piątym największym na świecie dostawcą pomocy wojskowej, gospodarczej i humanitarnej dla Kijowa. Czy powinniśmy spodziewać się zmian w tym względzie, biorąc pod uwagę nadchodzącą zmianę przywództwa w Ottawie?
Dużym wyzwaniem dla Kanady jest to, że 99% Kanadyjczyków nie rozumie, dlaczego inwestujemy miliardy dolarów we wspieranie Ukrainy w walce z Rosją.
Jednocześnie Kanadyjczycy borykają się z niewiarygodnie wysokimi cenami, astronomiczną inflacją, często mają trudności z utrzymaniem swoich rodzin, martwią się o pracę. Martwią się też o wpływ nowej administracji Trumpa na nasz kraj. Na tle tych problemów trudno im zrozumieć, dlaczego nadal wysyłamy do Ukrainy sprzęt wart miliardy dolarów.
Potrzebujemy więc przede wszystkim kampanii informacyjnej, przekazywania Kanadyjczykom argumentów przemawiających za wspieraniem Ukrainy za pośrednictwem wszystkich możliwych kanałów: tradycyjnych mediów, mediów społecznościowych, osobistych dyskusji i debat, przemówień
W wyniku 25. spotkania w Rammstein Kanada obiecała przekazać 440 milionów dolarów pomocy wojskowej, która zostanie wykorzystana na czeską inicjatywę zakupu amunicji, pocisków różnych kalibrów od kanadyjskiego przemysłu oraz wsparcie produkcji dronów w Ukrainie. Jak Pan ocenia wpływ pomocy wojskowej Kanady na zdolności operacyjne ukraińskich sił zbrojnych? Widzi Pan jakieś zmiany w dynamice wojny spowodowane tym wsparciem?
Nic, co Kanada może zapewnić, nie zmieni wyniku tej wojny. Kiedy działamy w pojedynkę, nasze możliwości są ograniczone. Tylko razem możemy coś zmienić. Kanadyjska produkcja amunicji jest nadal bardzo, bardzo ograniczona.
Jeśli chodzi o perspektywę rozwoju dronów, myślę, że to świetna sprawa. Czytałem, że Ukraina chce produkować od dwóch i pół do trzech milionów dronów rocznie. I jeśli kanadyjskie dolary pomogą jej w dalszym rozwoju krajowego przemysłu dronów, da to ukraińskim siłom zbrojnym jeszcze większe możliwości obrony przed rosyjskimi atakami.
Prawdziwa stawka pomocy Ukrainie
Co Pan sądzi o komunikatach płynących z Berlina? Podczas gdy Kanada ogłasza dodatkowe wsparcie, kanclerz Olaf Scholz blokuje nowy pakiet niemieckiej pomocy dla Ukrainy. Uważa, że „nie jest on krytycznie potrzebny”. Jak Ukraińcy powinni interpretować takie oświadczenia?
Nie powinniśmy być zaskoczeni, że Niemcy w wielu przypadkach niechętnie udzielają wsparcia wojskowego.
Jak powiedział mi jeden z moich przyjaciół żołnierzy, spędziliśmy ostatnie 75 lat na upewnianiu się, że Niemcy nigdy nie powtórzą chaosu II wojny światowej. A teraz prosimy ich, by nagle, z dnia na dzień, zmienili tę dynamikę i zaangażowali się w wojnę w bardzo bezpośredni sposób – zapewniając sprzęt i możliwości, które umożliwią jednej konkretnej stronie, Ukrainie, odniesienie sukcesu na polu bitwy.
To frustrujące, a czasem wręcz przygnębiające. Tyle że w demokracji musisz pracować, mieć pewność, że wyborcy rozumieją, dlaczego robisz to, co robisz
Wielokrotnie wspominał Pan o potrzebie organizowania kampanii informacyjnych, aby wyjaśnić ludziom Zachodu, dlaczego Ukraina potrzebuje pomocy w wojnie z Rosją. Może Pan wymienić kluczowe argumenty w tej sprawie?
Pierwszy argument podzieliłbym na dwie kategorie. Po pierwsze, to jest rodzaj pozytywnego wpływu strategicznego. Nie powinniśmy pozwalać dyktatorowi na brutalną inwazję na terytorium demokratycznego sąsiada, skoro podpisał on umowę [memorandum budapesztańskie – red.], która zobowiązała go do nieatakowania Ukrainy w zamian za oddanie przez nią z broni nuklearnej.
Nie możemy pozwolić, by społeczność międzynarodowa działała w taki sposób. Kanada zależy od stabilnego świata. Kiedy wszyscy mają się dobrze, nasz naród kwitnie – mamy dobre stosunki handlowe, dobre wyniki gospodarcze. Potrzebujemy tego rodzaju stabilności.
Jednocześnie nie powinniśmy pozwalać bezwzględnemu dyktatorowi na robienie tego, co chce on i jego siły zbrojne
Jeśli będziemy to tolerować i odmówimy wsparcia Ukrainie, to jaki sygnał wyślemy Chinom, które spoglądają na Tajwan? Jaki sygnał wyślemy Korei Północnej, która patrzy na południe, za 38. równoleżnik [wzdłuż tego równoleżnika przebiega granica między Koreą Północną a Południową – red]?
I jaki sygnał wyślemy Iranowi, który próbuje dozbroić swoich sojuszników w Jemenie, Libanie, Syrii i w Strefie Gazy? To byłyby absolutnie niewłaściwe sygnały. Powinniśmy wspierać Ukrainę jako element stabilności społeczności międzynarodowej.
Po drugie, wszyscy jesteśmy częścią Organizacji Narodów Zjednoczonych. A ONZ uchwaliła rezolucję dotyczącą „obowiązku ochrony”. Kiedy jeden kraj napada na inny kraj i jest to akt nielegalny w świetle prawa wojennego, mamy obowiązek wspierać napadnięty kraj. Kanada była jednym z państw, które doprowadziły do przyjęcia tej rezolucji. Oznacza to, że musimy pomagać Ukrainie.
Drugi argument jest korzyść dla Kanady.
Jeśli Rosjanie zajmą wschodnie regiony Ukrainy i zatrzymają je, jeśli zajmą centralną część wokół Kijowa i uczynią z niej kontrolowaną przez Rosję marionetkę, a następnie pogrążą zachodnią Ukrainę w niestabilności, będzie od 5 do 25 milionów ukraińskich uchodźców zmierzających na Zachód
Jest pani w stanie sobie wyobrazić, jaki wpływ miałoby to na Czechy, Słowację, Niemcy, Francję czy Kanadę? Trzeba więc wyjaśnić obywatelom krajów zachodnich, że takie koszmarne scenariusze są bardzo realne i właśnie to nas czeka, jeśli przestaniemy wspierać Ukrainę.
Niemiecki minister obrony Boris Pistorius powiedział, że każdego dnia dochodzi do hybrydowych ataków Rosji na Morzu Bałtyckim. Jak NATO powinno reagować na te działania?
Po pierwsze, musimy zacząć wykorzystywać nasze siły morskie do odpędzania rosyjskich, a nawet chińskich statków od miejsc, w których układane są nasze rurociągi i linie kablowe. Nie powinniśmy pozostawiać tego przypadkowi. Po drugie, gdy dojdzie do takiego incydentu, musimy działać jak Finlandia: natychmiast rozmieścić siły morskie. Powinniśmy przejąć statki, które spowodowały szkody, a następnie zakazać tym statkom i ich załogom pływania w tym obszarze.
2025: prawdziwego pokoju nie będzie
W zeszłym roku, w przeddzień drugiej rocznicy rosyjskiej inwazji, powiedział Pan, że Ukraina przechodzi przez „najbardziej kruchy, najbardziej wrażliwy okres”. Za półtora miesiąca trzecia rocznica wybuchu pełnoskalowej wojny. Jak opisałby Pan obecną sytuację?
Prawie tak samo, jak opisałem ją rok temu: im dłużej trwa ta wojna, tym więcej ofiar śmiertelnych ponosi Ukraina i tym większe jest obciążenie dla jej gospodarki, państwa, ludzi. Mogę sobie tylko próbować wyobrazić morale ogromnej większości ludności, która była atakowana w takiej czy innej formie każdego dnia przez trzy lata, ten psychologiczny wpływ, jaki to na nią wywiera.
Ukraina była fenomenalna w swojej determinacji, by się bronić i nie pozwolić Putinowi wygrać. W historii nie znajdziemy lepszego przykładu odwagi, wytrwałości, nieustępliwości i zwykłej determinacji, by nie pozwolić dyktatorowi wygrać. Ale im dłużej wojna będzie trwać, tym większy będzie jej ciężar.
Jednocześnie od trzech lat mówimy, że Rosja nie może kontynuować wojny – a jednak nie widzimy żadnych zmian. Przewidywaliśmy upadek Moskwy, jej gospodarki, sił zbrojnych, sprzętu – lecz przez trzy lata nic się nie zmieniło. Zastanawiam się, czy czasem zdolność Rosji do kontynuowania tej walki nie jest większa niż Zachodu.
Nie sądzę, że powinniśmy spodziewać się teraz znaczących zmian. Mogą one nadejść po 20 stycznia, kiedy prezydent elekt Trump i jego administracja przejmą władzę w Stanach Zjednoczonych
Pozostaje jednak pytanie, co zamierzają zrobić. Być może pojawi się nowe podejście do wojny. Nie wiem jednak, jakie ono będzie.
Wołodymyr Zełenski powiedział, że jego spotkanie z Trumpem będzie jednym z pierwszych, jeśli chodzi o światowych przywódców, ponieważ kwestia zakończenia wojny jest jednym z priorytetów amerykańskiego prezydenta elekta. Z kolei Trump stwierdził, że jego zespół pracuje nad zorganizowaniem spotkania z Putinem. Czego Ukraina powinna spodziewać się w wyniku tych rozmów?
Trump chce zakończenia wojny. Jak to zrobić – to wielkie pytanie. Ukraina też chce zakończyć wojnę, uzyskać gwarancje bezpieczeństwa na przyszłość i odzyskać terytoria, które Rosja zajęła na wschodzie. Nie jestem pewien, czy wszystko to można osiągnąć bez rzeczywistego zwycięstwa.
Jeśli Waszyngton powie coś w stylu: „Nie będziemy już dostarczać wam broni, oddamy Rosji wschodnie regiony, zakończymy wojnę i zagwarantujemy pokój” – to pojawia się pytanie: kto to zagwarantuje? Wątpię też, by Kijowowi zaproponowano natychmiastowe członkostwo w NATO, ale nie wiem, jaka może być alternatywa.
Sądzę, że na Ukrainie i na prezydencie Zełenskim będzie wywierana ogromna presja, by można było wynegocjować jakiś rodzaj zawieszenia broni i być może pokoju z Rosją w dłuższej perspektywie.
Myślę, że najbliższe miesiące z pewnością będą trudne.
Na początku stycznia Ukraina rozpoczęła kolejną ofensywę w obwodzie kurskim. W tym samym czasie Rosja nasila swoją ofensywę na wschodzie. To przygotowanie do przyszłych negocjacji, które mogą mieć miejsce po inauguracji Trumpa?
Jestem pewien, że każda ofensywa Ukrainy i każda ofensywa Rosji – niezależnie od tego, kto je planuje i prowadzi – są obliczone na sukces w potencjalnych przyszłych negocjacjach.
Ze strategicznego punktu widzenia, z punktu widzenia Ukrainy, ofensywa w rejonie Kurska jest niewiarygodnie inteligentna. Czy jest ryzykowna? Tak, jest, bo wymaga wielu zasobów, które mogłyby zostać wykorzystane do obrony.
Ale najlepszą obroną jest dobra ofensywa. To jedna z tych rzeczy, które po stuleciach wojen pozostały aktualne.
Dlatego myślę, że to, co robi Ukraina, jest skuteczną ofensywą, która ma strategiczny sens
Widzi Pan jakieś warunki wstępne dla zakończenia wojny do końca 2025 roku?
Nie, nie widzę. Widzę potencjalne zawieszenie broni na pewien czas, w zależności od tego, co spróbuje zrobić administracja Trumpa. Ale to tylko potencjalne zawieszenie broni, a nie coś, co przekształci się w trwały pokój, który pozwoli Ukrainie rozpocząć odbudowę z przekonaniem, że nie będzie już musiała walczyć z Rosją.
Zdjęcie główne: VALENTYN OGIRENKO/AFP/East News
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
1 stycznia 2025 r., po wygaśnięciu pięcioletniej rosyjsko-ukraińskiej umowy tranzytowej, Ukraina zaprzestała przesyłania rosyjskiego gazu. Słowaccy i węgierscy importerzy gazu wzywają do wznowienia tranzytu przez Ukrainę, twierdząc, że jego zawieszenie zagraża bezpieczeństwu energetycznemu. Co więcej, jak donosi Reuters, podczas wizyty w Moskwie słowacki premier Robert Fico rzekomo uzgodnił dostawy rosyjskiego gazu na Słowację, choć szczegóły tych umów nie są znane.
Jeszcze w listopadzie Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej, zapewniała, że UE jest gotowa wstrzymać tranzyt rosyjskiego gazu i ma wystarczająco dużo alternatywnych źródeł dostaw. Wcześniej Wołodymyr Zełenskij powiedział, że Ukraina nie będzie kontynuować tranzytu rosyjskiego gazu i nie pozwoli Rosji zarabiać miliardów na krwi Ukraińców.
Rozmawiamy z Mychajło Honczarem, ekspertem ds. energetyki i prezesem Centrum Studiów Globalnych „Strategia XXI” – o tym, co stanie się z ukraińską siecią gazociągów po wstrzymaniu tranzytu, jak ono wpłynie na ceny gazu w kraju, czy Rosja znajdzie sposób na przywrócenie zysków z gazu i czy słowaccy oraz węgierscy lobbyści mogą ponownie uzależnić UE od rosyjskiego gazu.
Kateryna Tryfonenko: 1 stycznia Ukraina wstrzymała tranzyt rosyjskiego gazu. Jak ważna jest ta decyzja? Czy naprawdę możemy powiedzieć, że era rosyjskiego gazu w Europie dobiegła końca?
Mychajło Honczar: Droga syberyjskiego, rosyjskiego gazu do Europy zawsze biegła przez Ukrainę. Od czasów sowieckich, od późnych lat 60., kiedy pojawiły się pierwsze systemy wielkich gazociągów, aż do teraz jest to główny szlak gazowy. Stwierdzenie, że era rosyjskiego gazu w Europie już dobiegła końca, jest prawdopodobnie przedwczesne, ponieważ jest jeszcze druga nitka gazociągu – Turkish Stream. Przechodzi on przez europejską część Turcji, a następnie przez Bułgarię i Serbię na Węgry. Ma przepustowość 15,75 mld metrów sześciennych gazu rocznie. Dla porównania, w 2019 roku, w szczycie dostaw gazu do Unii Europejskiej wszystkimi możliwymi gazociągami, Rosja dostarczyła 156 miliardów metrów sześciennych. 15,75 miliarda to dziesięć razy mniej. A to zdaje się sugerować, że era rosyjskiego gazu w Europie powoli dobiega końca.
Tyle że jeśli mówimy o eksporcie rosyjskiego gazu do strefy europejskiej w ogóle, to jest jeszcze Turcja
Chociaż nie jest częścią UE, zużywa dużo rosyjskiego gazu. Bałkany robią to samo. W kierunku Turcji Rosja ma gazociąg Blue Stream, oddany do użytku pod koniec lat 90., o przepustowości 16 miliardów metrów sześciennych, oraz jedną nitkę Turkish Stream, również o przepustowości 16 miliardów metrów sześciennych, która faktycznie pracuje na rzecz Turcji. Innymi słowy, Rosja może eksportować do Turcji maksymalnie 32 miliardy metrów sześciennych (lecz w rzeczywistości eksportuje mniej).
Podsumowując: jeśli weźmiemy pod uwagę szczytowe wolumeny dostaw w latach 2018-19 na rynek europejski w szerokim kontekście, w tym na Bałkany i do Turcji, były to około 203 miliardy metrów sześciennych gazu. Teraz mamy 48 miliardów – jedną piątą.
To znacząca strata dla rosyjskiej gospodarki. Czy Rosjanie mogą ją zrekompensować w innych obszarach?
Podjęli desperacką próbę – mówię o idei Putina „zwrotu na wschód” – z gazociągami na rynek azjatycki, do Chin. Udało im się jednak zbudować tylko gazociąg Siła Syberii. Skierowanie do Chin tych strumieni gazu, które płynęły do Europy, jest niemożliwe, ponieważ system produkcji gazu zachodniosyberyjskiego i jamalskiego, bo tam znajdują się główne złoża gazu, nie ma połączenia z systemem produkcji i przesyłu gazu wschodniosyberyjskiego.
Dlatego to, co miało trafić do Europy, może trafić albo do Europy – albo nigdzie
Owszem, istnieje projekt Siła Syberii 2 i Moskwa na niego stawiała, ale w zeszłym roku Xi Jinping otwarcie powiedział Putinowi, że mogą zbudować ten gazociąg, lecz tylko wtedy, gdy cena tego gazu dla Chin będzie taka sama jak cena gazu na rosyjskim rynku krajowym. To oczywiście czyni budowę systemu rurociągów, który kosztuje pięćdziesiąt miliardów euro, zupełnie niepotrzebną. Bo taka budowa nigdy się nie zwróci. Dlatego właśnie zwrot ku Chinom był kompletnym fiaskiem.
Widzimy, że Gazprom zmniejsza produkcję gazu. Teoretycznie może sprzedawać go na rynku krajowym, ale wymagałoby to zakrojonego na szeroką skalę programu gazyfikacji w Rosji. Wygląda na to, że jest on realizowany od lat, jednak na rosyjskim rynku krajowym ceny gazu są niskie, więc teraz będą podnosić taryfy gazowe dla ludności.
Era Putina opierała się na tanim gazie dla konsumentów krajowych. Przedstawiano to jako wielki sukces państwa gazowego, chwalono się, że w Europie cena gazu jest wielokrotnie wyższa, a w Rosji jest gazowy raj
Teraz są zmuszeni do ponownego rozważenia tego podejścia. I to jest niebezpieczne, bo sięgają do kieszeni społeczeństwa. Myślę jednak, że rosyjskie społeczeństwo to przełknie. Rosja nie będzie jednak w stanie osiągać tak wielkich zysków, jakie osiągała, eksportując gaz do Europy kosztem rynku krajowego.
Co się stanie z ukraińskim systemem przesyłu gazu po wstrzymaniu tranzytu? Premier Denys Szmyhal ogłosił stworzenie nowego modelu sieci gazociągowych. O co chodzi?
Tranzyt, który kiedyś przechodził przez Ukrainę, wynosi około 15 miliardów metrów sześciennych. To niewielka ilość w porównaniu z tym, co było w szczytowym okresie tranzytu, w 2005 roku. Wtedy tranzyt do krajów europejskich wynosił 121,5 mld metrów sześciennych rocznie. Mieliśmy również tranzyt do krajów Wspólnoty Niepodległych Państw: 14,9 mld metrów sześciennych. Łącznie było to 136,4 mld metrów sześciennych. W 2024 r. będzie to tylko 15,7 mld metrów sześciennych, czyli prawie dziesięć razy mniej.
Tylko jedna rura, rurociąg Progress, pracowała na potrzeby tranzytu i tak naprawdę nie pomogła nam pod względem obciążenia systemu sieci gazociągowych. Kiedy poziom tranzytu był znacznie wyższy, korzystaliśmy z niego i otrzymywaliśmy 3 miliardy dolarów rocznych przychodów za usługi tranzytowe. Pozew Naftogazu przeciwko Gazpromowi toczy się w arbitrażu w Szwajcarii, ponieważ ten ostatni naruszył umowę z 2019 r., zgodnie z którą był zobowiązany do pompowania co najmniej 40 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie na zasadzie: „transportuj lub płać”. A w przypadku niższych wolumenów był tak samo zobowiązany do zapłaty, jakby pompował 40 miliardów. Przez ostatnie dwa i pół roku nie Gazprom wywiązywał się z tego zobowiązania, płacąc roczną kwotę niższą niż średnia wynosząca 1,3 miliarda dolarów.
Myślę, że gdzieś w kwietniu lub maju trybunał arbitrażowy powinien podjąć decyzję i te około 1,3 miliarda dolarów niedopłaty zostanie odzyskane od Gazpromu na rzecz Naftogazu, choć oczywiście sam Gazprom nic nie zapłaci. To są nasze straty. Straty Gazpromu w kategoriach finansowych wynoszą około 6,5 miliarda dolarów rocznie przy obecnych cenach. Biorąc pod uwagę obecną pozycję Gazpromu – a począwszy od końca 2023 r. będzie on już na minusie – jest to bardzo znaczący cios. Dlatego, patrząc w kategoriach wojskowych, musimy zadawać obrażenia wrogowi, gdzie tylko możemy. Jeśli tego nie zrobimy, w rzeczywistości pomożemy Rosji za pośrednictwem Gazpromu uzyskać dodatkowe dochody.
Bo te pieniądze trafią do budżetu wojennego i wrócą do nas w postaci pocisków, bomb kierowanych i dronów, które niszczą nasze miasta i zabijają ludzi
Czy zatrzymanie tranzytu wpłynie na ceny gazu dla ukraińskich konsumentów?
Nie. Plotki na ten temat są wynikiem słabej komunikacji między rządem a regulatorem. Tuż przed Nowym Rokiem regulator wydał decyzję o czterokrotnym zwiększeniu taryfy za transport gazu systemem gazociągów wysokociśnieniowych, ale nie było żadnych wyjaśnień na ten temat ani ze strony regulatora, ani ze strony rządu. Teraz mówią, że to nie ma nic wspólnego ze zwykłymi konsumentami, tyle że mówią za późno. Bo powstał już przekaz, że automatycznie oznacza to czterokrotny wzrost taryfy dla wszystkich konsumentów, choć w rzeczywistości tak nie jest.
Choćby dlatego, że w czasie stanu wojennego i przez sześć miesięcy po jego zakończeniu taryfy nie są podwyższane. Są zamrożone. Po drugie, konsumenci w Ukrainie – mam na myśli gospodarstwa domowe – nie mają do czynienia z gazociągami wysokiego ciśnienia i nie mają umów z operatorami systemów przesyłowych gazu. Mają umowy z dwoma podmiotami: Naftogazem jako dostawcą gazu i lokalną siecią dystrybucji gazu. W Kijowie jest to Kijówgaz, a w regionach Sumygaz, Lwówgaz itd. Regionalne spółki gazowe pełnią funkcję kurierską, dostarczając gaz zakupiony przez konsumenta od dostawcy, czyli od Naftogazu.
Taryfy za transport gazu z systemu gazociągów wysokociśnieniowych będą miały wpływ tylko na Naftogaz, ponieważ wykorzystuje on tę sieć przesyłową do dostarczania gazu odbiorcom przemysłowym i regionalnym spółkom gazowym. Nie oznacza to jednak, że czterokrotny wzrost taryf dla systemu przesyłu gazu automatycznie przełoży się na czterokrotny wzrost cen gazu dla wszystkich.
Tak, cena powinna wzrosnąć, ale znowu: będzie to miało zastosowanie w odniesieniu do przemysłowego zużycia gazu – i to oczywiście zostanie zrobione w przyszłym kwartale.
Ale jeśli masz kuchenkę gazową lub ogrzewanie gazowe, nie doświadczysz czterokrotnego wzrostu cen
Jeśli spojrzeć na naszych sąsiadów, w szczególności Mołdawię i Naddniestrze, wydaje się, że to oni najbardziej ucierpieli z powodu zamknięcia tranzytu. Jak sytuacja może się tam rozwijać?
Kiedy patrzymy na Mołdawię, należy zwrócić uwagę na Naddniestrze. Prawobrzeżna [na prawym brzegu Dniestru, czyli bez Naddniestrza – red.] Mołdawia, zwłaszcza Kiszyniów, przygotowywała się na tę sytuację, choć do ostatniej chwili panowało tam przekonanie, że w jakiś sposób osiągną porozumienie z Ukrainą i tranzyt będzie kontynuowany. Tak czy inaczej, w ostatnich latach wdrożono tam plany dostaw gazu z nierosyjskiego źródła – z Rumunii. A Prawobrzeże nie potrzebuje dużo gazu, ponieważ dominuje tam produkcja rolna. Produkcja przemysłowa znajduje się na lewym brzegu, w tak zwanej NRM [samozwańczej Naddniestrzańskiej Republice Mołdawskiej – red.], która w ogóle nie była przygotowana na tę sytuację. Chociaż było już jasne, że tranzytu nie będzie, wciąż wierzyli, że Gazprom ich nie opuści, że Rosja ich uratuje.
Tak się jednak nie stało, ponieważ dla Rosji odcięcie dostaw gazu do Naddniestrza ma swoje uzasadnienie. Po pierwsze dlatego, że w obecnej sytuacji finansowej Gazprom może w coraz mniejszym stopniu działać jako dobroczyńca, a Naddniestrze to dodatkowe kilka miliardów metrów sześciennych gazu rocznie. Naddniestrze zużywa dwa razy więcej gazu niż reszta Mołdawii. Trzej najwięksi konsumenci tam Mołdawska SDPP [elektrownia gazowa Cuciurgan – red.], zakład metalurgiczny w Rybnicy i cementownia.
Jak wyglądały dostawy gazu do Naddniestrza? Oni praktycznie za niego nie zapłacili, a Gazprom zrzucał winę za dług na Mołdawię, na rząd centralny.
Teraz przedstawianie Naddniestrza jako ofiary kijowskiego reżimu jest dla Rosji korzystne, chociaż w rzeczywistości Gazprom ma techniczne możliwości dostarczania gazu do Naddniestrza
Kiedy mówiłem o drugiej nitce Turkish Stream, która dostarcza rosyjski gaz do Unii Europejskiej przez Turcję, miałem na myśli to, że może on również dotrzeć do Naddniestrza – przez Bułgarię, Rumunię i Prawobrzeże, aż do Tyraspola, zwłaszcza że tamtejszy rurociąg jest pusty, a przepływ gazu można odwrócić. Tak, to okrężna droga, ale technicznie jest całkowicie funkcjonalna. Tyle że Kreml tego nie potrzebuje. Potrzebuje obrazu zamarzającego Naddniestrza.
Słowacki premier Robert Fico powiedział, że podczas swojej wizyty w Moskwie uzgodnił dostawy rosyjskiego gazu na Słowację. Słowacki operator systemu przesyłu gazu, Eustream, poinformował wcześniej, że Słowacja nadal otrzymuje rosyjski gaz przez Węgry, za pośrednictwem Turkish Stream. Zarówno Słowacja, jak Węgry próbują lobbować za utrzymaniem dostaw gazu z Rosji do UE. Czy ich argumenty mogą kogoś przekonać?
Unia Europejska wyciągnęła w kwestii gazu z Rosji wnioski dość szybko, już w 2022 r. Obecnie główne dostawy gazu do niej pochodzą z Norwegii. Wcześniej Norwegia była dostawcą gazu numer dwa dla UE, a teraz jest numerem jeden. Istotną rolę odegrał też skroplony gaz ziemny ze Stanów Zjednoczonych, Kataru i innych terytoriów. Algieria stała się dostawcą numer trzy.
Dlatego Unii Europejskiej gazu nie brakuje. Od wiosny ubiegłego roku Komisja Europejska składała co jakiś czas oświadczenia, że jeśli tranzyt rosyjskiego gazu przez Ukrainę zostanie wstrzymany, nie zaszkodzi to jej bezpieczeństwu energetycznemu.
Jeśli chodzi o Węgry i Słowację, to problemem jest to, że ich podejście jest sprzeczne z podejściem dominującym w reszcie Unii Europejskiej. Te państwa są przeciwieństwem tego, do czego dążą ich sąsiedzi. Na przykład Polska i Rumunia zrobiły wszystko, co w ich mocy, by uniezależnić się od dostaw gazu z Rosji.
Polska jest modelowym przykładem dla Unii Europejskiej: całkowicie wyeliminowała zależność od rosyjskiego gazu i już go nie importuje
Rumunia polegała na zasobach krajowych i prawie jej się to udało.
Węgry pod rządami Orbana polegały na rosyjskiej ropie i gazie, dlatego nadal siedzą na rosyjskiej igle gazowej. W ostatnich latach Węgry nie otrzymywały gazu tranzytem przez Ukrainę, ale raczej przez drugą nitkę Turkish Stream. Mimo to chcą tranzytu przez Ukrainę, ponieważ jest to bezpośrednia i najtańsza trasa.
Słowacja również nie ma problemów z dostawami gazu, ponieważ przez ostatnie półtorej dekady, po kryzysie gazowym z 2009 roku, kiedy Rosja odcięła gaz Ukrainie i Europie, Unia Europejska wdrożyła szereg projektów mających na celu stworzenie interkonektorów – połączonych rurociągów między systemami przesyłu gazu. Zostało to zrobione specjalnie w celu pokrycia niedoborów gazu w przypadku jego braku. Co więcej, w ciągu tych 15 lat rozbudowano podziemne magazyny gazu. O ile w 2009 r. Słowacja mogła przetrwać nie więcej niż trzy tygodnie na rezerwach gazu z podziemnych magazynów, to teraz może przetrwać sześć miesięcy. Dlatego napady złości Ficy mają wyłącznie kontekst polityczny i propagandowy.
Dla Słowacji Rosja nie jest ani wrogiem, ani agresorem i nie obchodzi jej, że Ukraińcy umierają
Stąd ich absolutnie cyniczne żądanie: nie obchodzi nas, co macie z Rosją, po prostu zapewnijcie nam tranzyt gazu. Oczywiście w warunkach rosyjskiej agresji to dla nas nie do przyjęcia.
Na ile realistyczne są groźby premiera Słowacji o odcięciu dostaw energii elektrycznej do Ukrainy, jeśli Kijów nie wznowi tranzytu rosyjskiego gazu?
Oni tego nie zrobią. Po pierwsze, nie mają do tego uprawnień. Gdyby nagle podjęli takie kroki, groziłoby to słowackiemu operatorowi utratą licencji od Unii Europejskiej. A wtedy rynek energii elektrycznej przestanie działać tak, jak wyobraża to sobie Fico. On ma te komsomolskie pomysły, że gdzieś jest przełącznik i może go przesuwać w tę i we w tę. Tyle że Fico jest godnym uczniem Moskwy, a oni mogą podpowiedzieć mu, że może zdarzyć się „wypadek” – celowo umieściłem to słowo w cudzysłowie – który uniemożliwi przesyłanie energii elektrycznej do Ukrainy.
Jednak słowackie dostawy nie są dla nas krytyczne – stanowią nie więcej niż 15 procent. Polska zaraz po groźbach Ficy oświadczyła, że jeśli tak się stanie, będzie gotowa zrekompensować te dostawy. To oczywiście wielka demonstracja solidarności z Ukrainą. Innymi słowy Polska, jako kraj sprawujący prezydencję w Unii Europejskiej, podkreśliła, że podejście Słowacji jest absolutnie nie do przyjęcia ani pod względem funkcjonowania rynku energii elektrycznej, ani pod względem realiów politycznych.
Postrzegam wszystkie groźby Ficy jako element presji politycznej na Ukrainę w desperackiej próbie Kremla odzyskania tranzytu gazu. Dlatego używają tych wszystkich marionetek. Ale to nie działa i nie sądzę, by zadziałało
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Czy naprawdę można to nazwać próbą generalną przed wyborami? Oczywiście dziwne jest myślenie w kategoriach pokoju teraz, gdy wciąż nie ma widoków na zawieszenie broni, a nowy rok rozpoczął się od zniszczenia przez szahidy cywilnych budynków zaledwie 300 metrów od siedziby prezydenta.
Co więcej, Putin nie ma zamiaru przestać – bez względu na to, kto go o to poprosi, bo wojna jest nieodłączną częścią jego reżimu. Jest również gwarancją jego fizycznego istnienia, ponieważ jeśli nie będzie wojny, Rosja będzie musiała zmierzyć się z własnymi demonami
Obecne czasy są jednak dobrym momentem, by Ukraińcy spojrzeli na siebie krytycznie. I odpowiedzieli na pytania: „Czy to naprawdę dobrze, gdy masa krytyczna ludzi bez doświadczenia wchodzi do polityki?”. „Czy nowe twarze z branży rozrywkowej mogą stać się naprawdę dobrymi menedżerami w czasach gorącej wojny?”. I wreszcie: „Jakiej przyszłości chcemy i jakich zasobów potrzebujemy, by ją osiągnąć?”.
Międzynarodowy Instytut Socjologii w Kijowie podsumował rok 2024, przeprowadzając szeroko zakrojone badanie postaw Ukraińców wobec przyszłości.
Badacze zaczynają od złej wiadomości: „Po pierwsze, obserwuje się stałą tendencję spadkową odsetka osób optymistycznie nastawionych do przyszłości Ukrainy. Podczas gdy pod koniec 2022 r. 88% respondentów uważało, że Ukraina będzie zamożnym krajem w UE w ciągu 10 lat, do grudnia 2023 r. ich odsetek spadł do 73%, a do grudnia 2024 r. – do 57%. W tym samym czasie udział tych, którzy uważają, że Ukraina będzie miała zrujnowaną gospodarkę, wzrósł z 5% do 28%”.
„Po drugie, analizując wyniki, oprócz dynamiki musimy również skupić się na aktualnych wskaźnikach. Widzimy, że pomimo trudnego roku i jego trudnej końcówki, większość Ukraińców (57%) jest ogólnie optymistycznie nastawiona do przyszłości kraju” – piszą autorzy badań. To już słodka pigułka na otarcie łez.
A to natychmiast rodzi pytanie: „Kogo Ukraińcy widzą jako nowych liderów? Kto poprowadzi nas w tę optymistyczną przyszłość po wojnie?”.
Pod koniec listopada ubiegłego roku centrum „Monitoring Społeczny” opublikowało wyniki badań trendów w opinii publicznej. Pikantnym szczegółem jest, że są one dość zbliżone do innych, niepublicznych badań socjologicznych zleconych przez Bankową [w Kijowie na ul. Bankowej mieści się siedziba administracji prezydenta Ukrainy – red.]. Co więcej, trwają one około roku.
Ostatnie badanie pokazuje, że Ukraińcy bardziej ufają byłemu głównodowodzącemu Sił Zbrojnych Ukrainy, a obecnie ambasadorowi Ukrainy w Wielkiej Brytanii, Walerijowi Załużnemu, oraz szefowi wywiadu obronnego Ukrainy, Kyryło Budanowowi, niż prezydentowi Wołodymyrowi Zełenskiemu
Tym samym Załużny i Budanow są jedynymi osobami publicznymi, w przypadku których zaufanie przewyższa nieufność. Zainteresowanie opinii publicznej tymi nazwiskami jest zrozumiałe: obaj są oficerami wojska z bezpośrednim doświadczeniem bojowym.
Zełenski jest trzeci w tym rankingu, ciesząc się 44-procentowym zaufaniem (nie ufa mu 52% Ukraińców). W tym przypadku widoczne jest pewne zmęczenie urzędującym prezydentem oraz fakt, że globalny trend przezwyciężania populizmu i powrotu do klasycznej polityki z poważnymi liderami dociera także do naszego zakątka Europy.
Wybory 2019 roku w Ukrainie były triumfem poprzedniego trendu, kiedy ludzie szukali przyjemnych, charyzmatycznych twarzy i szczerze wierzyli w proste rozwiązania.
Wyzwań w nowej ukraińskiej rzeczywistości jest coraz więcej. W rzeczywistości typowy ukraiński wyborca będzie patrzył na każdą nową postać, która pojawi się na polu politycznym, przez mgłę rozczarowania.
Pomimo stresu i wyczerpania, badanie „Monitoringu Społecznego” pokazuje wysokie (32%) zapotrzebowanie na budowę armii wysokiej jakości i niepokój, że obecny rząd nie wykonuje dobrej pracy. Co więcej, wielu Ukraińców negatywnie zareagowało na smutną wiadomość przed Bożym Narodzeniem o tysiącach min niskiej jakości, które żołnierze rzekomo „niewłaściwie przechowywali” na froncie. Zostało to odebrane jako splunięcie w twarz tym, którzy walczą o utrzymanie linii frontu w Donbasie.
Istnieje też jednak pewien oczywisty trend: w 33. roku niepodległości przeciętny Ukrainiec zdał sobie sprawę, że trzeba rozbudować armię – o ile nie chce być zabity lub zgwałcony przez obcą
Ta postawa jest stabilna, pomimo demonizowania TCK [Terytorialne Centrum Poboru i Pomocy społecznej – organ administracji wojskowej Ukrainy, prowadzący ewidencję wojskową i mobilizujący ludność – red.] i wielu problemów, które politycy zrzucają na głowę Sił Zbrojnych Ukrainy.
Dlatego gdy tylko pełnoprawne życie polityczne stanie się możliwe, te siły i jednostki, które mogą zaspokoić główne zapotrzebowanie na bezpieczeństwo, zyskają perspektywy polityczne.
Warto zauważyć, że w wielu badaniach od razu zidentyfikowano poważnye postaci: ochotników, weteranów i zawodowych polityków, takich jak Serhij Sternenko, Andrij Bilecki, Taras Chmut, Ołena Zerkal, Bohdan Krotewycz i Dmytro Kułeba.
Te nazwiska są warte uwagi. Prawdopodobnie zobaczymy je na listach partyjnych i wśród kandydatów.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Przed wojną Boże Narodzenie obchodziliśmy w dwóch etapach. Najpierw u rodziców mojego męża świętowaliśmy katolickie Boże Narodzenie w Polsce. 24 grudnia śpiewaliśmy polskie kolędy, oglądaliśmy koncerty w telewizji, łamaliśmy się opłatkiem i jedliśmy karpia z rodzynkami oraz makowiec. Żartowaliśmy, że to trening przed naszymi ukraińskimi świętami w Kijowie, z moimi rodzicami.
6 stycznia zbieraliśmy się w domu mojego ojca, wystawiliśmy ukraińskie jasełka do melodii „Nowa radość nadeszła” (grałam pasterkę), a potem jedliśmy kutię i gołąbki, popijając to rosołem.
W tym roku 24 grudnia też byliśmy w Polsce, jak przed wojną. Wigilię spędziliśmy u rodziny mojego męża pod Lublinem, z jego siostrami, ciotkami, siostrzeńcami i naszymi dziećmi. Teraz spędzamy razem święta i razem śpiewamy „Cichą noc” w dwóch językach.
To były moje najsmaczniejsze święta – tylko że że moje serce było w Ukrainie, z moimi rodzicami wpatrującymi przez okno Gwiazdy Betlejemskiej. I myślącymi o dniu, w którym ich dzieci wrócą do domu, żeby znowu zagrać w jasełkach i świętować narodziny Boga. I naszej nowej, wyzwolonej i wspaniałej Ukrainy. Razem.
Olena Klepa: Domowa atmosfera sztucznej choinki
Kiedy mieszkaliśmy na wsi, a było to jeszcze w latach 90., mój tata w przeddzień świąt chodził do lasu i przynosił puszystą sosnę od zajączka. Potem ja, mama i siostra przystrajałyśmy ją papierowymi śnieżynkami, girlandami, zabawkami z kolorowego szkła, włosami anielskimi i słodyczami. Nie pamiętam, czy po przeprowadzce do miasta było tak samo pięknie. A kiedy urodziła się moja młodsza siostra, kupiłam jej sztuczną, metrową choinkę, żeby Święty Mikołaj miał gdzie zostawiać prezenty.
Mój syn Eduard i ja jesteśmy w Polsce od początku inwazji. Przez cały ten czas świąteczna przytulność kojarzyła mi się z panią Joanną, która zapraszała nas do siebie na święta, żebyśmy nie zostali sami ze swoimi myślami. W tym roku postanowiłam wreszcie odtworzyć świąteczną atmosferę w moim warszawskim mieszkaniu.
Eduard ma już prawie 13 lat. To może być ostatni rok, kiedy jeszcze będzie witał mnie zmęczoną w drzwiach po pracy szczerym uściskiem. Wkrótce przestanie prosić mnie o wspólną grę w piłkę, nieśmiało będzie trzymał mnie za rękę czy całował na pożegnanie w szkole. Jest jednocześnie dorosłym mężczyzną i małym dzieckiem, zmuszonym do życia w obcym kraju z powodu wojny. A ja chcę dać mu choć odrobinę tej radości, którą miałam w dzieciństwie.
Dlatego kupiłam wysoką sztuczną choinkę i teraz każdego ranka budzę się i nie mogę przestać jej podziwiać. „Dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej?” – pytam samą siebie. To takie ciepłe i przytulne uczucie...
Tetiana Wyhowska: Nauczyłam się gotować karpia w sosie
Mam polskie korzenie, a moja rodzina zawsze obchodziła Boże Narodzenie 25 grudnia. W Wigilię zawsze mieliśmy na stole karpia i barszcz z uszkami. I opłatek, który przysyłali nam w kopercie krewni ze Śląska.
Jednocześnie, będąc w święta po raz pierwszy tak daleko od domu, czułam przemożną tęsknotę za Ukrainą (jakoś szczególnie nasila się to u mnie w czasie świąt). Bardzo przygnębiał mnie też widok pustych krzeseł przy stole, bo nigdy nie byliśmy z synem w Boże Narodzenie sami. I nawet jedzenie, choć przygotowane zgodnie ze wszystkimi kanonami, nie stworzyło świątecznej atmosfery. Nie sprawiło, że czuliśmy się mniej samotni, pozbawieni czegoś ważnego.
Bardzo się martwiłam, że nie uda mi się przyrządzić karpia tak pysznie, jak robiły to moja babcia i mama. Przejrzałam więc mnóstwo przepisów w internecie i wybrałam karpia w sosie piernikowym. Mój pierwszy sos był przypalony. Udało się przy drugiej próbie – i byłam z siebie bardzo dumna. Mojej babci i mamy nie ma już z nami, a ja mam nadzieję, że patrząc na te moje kulinarne wyczyny ze swoich chmurek też były dumne.
Syn i ja mieszkamy w Polsce już prawie trzy lata. Wiecie, co bardzo chciałam zrobić w tym roku? Zanurzyć się w atmosferze ukraińskich świąt. Z kolędami, świąteczną celebrą, pędzeniem kozy [obrzęd, który symbolizuje płodność, bogactwo i ochronę przed złymi mocami; uczestnicy przebierają się za kozę, diabła, dziadka i inne postacie i odgrywają zabawne scenki – red.] i beztroską zabawą. Zdaję sobie sprawę, że podczas wojny moje marzenie jest nierealne. Bo grupa z „gwiazdą” i „kozą” mogłaby na drodze spotkać kondukt z poległym żołnierzem...
Dlatego wciąż żyję wiarą w odrodzenie Ukrainy, w której wszyscy będziemy świętować Boże Narodzenie tego samego dnia, a kolędnicy nie będą płoszeni alarmami lotniczymi. Gdzie będziemy szczęśliwi w domu.
Tetiana Bakocka: Ci, którzy już nie żyją, też czekają na pierwszą gwiazdkę, by spotkać się z nami przy wigilijnym stole
24 grudnia 2022 roku, kiedy moje dzieci i ja po raz pierwszy zostaliśmy zaproszeni na kolację wigilijną do polskiej rodziny, dowiedziałam się o wspaniałej tradycji: kładzeniu na stole dodatkowego talerza dla niespodziewanego gościa.
W następnym roku świętowaliśmy Boże Narodzenie z inną polską rodziną. I po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że mamy ze sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. W Wigilię w Polsce krewni z różnych miast też przyjeżdżają do siebie, by spędzić razem czas, wymienić się prezentami, przejrzeć rodzinne albumy, porozmawiać o sukcesach swoich dzieci i wnuków oraz powspominać osoby, których już z nimi nie ma.
Na przykład jeden z najstarszych członków rodziny, gdy dowiedział się, że jesteśmy Ukraińcami, zapytał swoje dzieci i siostrzeńców: „Czy wiecie, że wasza prababcia urodziła się w ukraińskim mieście Charków na początku XX wieku?”. Nikt nie wiedział. Wszyscy zaczęli dyskutować: „Jak historia naszej rodziny może być związana z Ukrainą? Dlaczego prababcia Ireny urodziła się w Charkowie, skoro to miasto nigdy nie było polskie?”. Ktoś przypomniał sobie, że w rodzinnej bibliotece jest książka, którą Irena komuś podarowała. Odnaleźli tę książkę i przeczytali datę: „24.12.1984”. To znaczy, że był to bożonarodzeniowy prezent od Ireny dla jej wnuka, pierwszoklasisty.
Nawiasem mówiąc, w Polsce też istnieje tradycja gotowania kutii, ale robi to coraz mniej rodzin. Gotowania jej nauczyła mnie moja prababcia Jewhenija. Urodziła się w Wigilię w 1909 roku w obwodzie czernihowskim. Przeżyła rewolucję październikową, trzy Hołodomory i II wojnę światową. W latach trzydziestych XX wieku przeniosła się na południe Ukrainy wraz z kilkoma rodzinami z regionu Czernihowa. Wraz z nimi założyła wioskę Czernihiwka w obwodzie mikołajowskim. Chociaż był to czas ateizmu, w jej domu w wigilię Bożego Narodzenia zawsze zapalano świecę w pobliżu ikon ozdobionych haftowanymi ręcznikami. A na tych ręcznikach były wizerunki dobrych mitycznych, przedchrześcijańskich istot – niebiańskich dziewic ze skrzydłami.
Na świątecznym stole zawsze znajdował się talerz dla tych, którzy odeszli. W końcu Ukraińcy od dawna wierzą, że oni przychodzą do nas w Wigilię, by podtrzymać więź między pokoleniami. „Oni też czekają na pierwszą gwiazdkę, by spotkać się z nami przy świątecznym stole. Na tym stole jest 12 potraw, a wśród nich kutia. To nasz sposób na oddanie czci przodkom, podziękowanie im za to, że dali nam życie” – wyjaśniała mi prababcia. Dziś stosuję się do jej słów.
Ksenia Mińczuk: Co się zmieniło w moich świętach? Całe moje Boże Narodzenie
Zmuszona do życia z dala od Ukrainy, zaczęłam bardziej doceniać ją i wszystko, co ukraińskie. Moje święta bardzo się zmieniły, bo zaczęłam zwracać większą uwagę na nasze tradycje. Teraz co roku robię własnego „pająka” [to tradycyjna dekoracja domu w Ukrainie na Boże Narodzenie i Nowy Rok, wykonana ze słomy – red.] i dyducha [ukraińska ozdoba bożonarodzeniowa z kłosów zboża – red.], kupuję ukraińskie dekoracje do domu i ubieram się w tradycyjne stroje. Ważne jest dla mnie, by stworzyć tutaj kawałek domu i pokazać na swoim przykładzie, że musimy zachować naszą kulturę – nawet jeśli znajdujemy się w innych krajach. Robię to z wielką przyjemnością i dumą.
Co roku chodzę też na koncerty kolęd, jasełka i wertepy [wertep to tradycyjny objazdowy ukraiński teatr kukiełkowy, w którym wystawiano sztuki religijne – red.]. Zaczęłam nawet sama organizować takie wydarzenia. W Krakowie zorganizowałam charytatywny koncert kolęd, podczas którego 30 uczestników zaśpiewało i zagrało ponad 20 ukraińskich i polskich pieśni bożonarodzeniowych. Przyszło 80 osób, chociaż miejsc było dla 50. Wśród publiczności i wykonawców byli Polacy. Jeden z polskich wokalistów zaśpiewał dwie kolędy, polską i ukraińską. Powiedział, że poznawanie ukraińskiej tradycji kolęd było dla niego bardzo interesujące i trudno było wybrać jedną, bo wszystkie takie piękne. Śpiewaliśmy razem i tego wieczoru byliśmy jak jedna wielka rodzina, zjednoczona wspólną kulturą.
Chciałabym, żeby tak było zawsze. Dlatego będę nadal organizować takie wydarzenia i starać się w ten sposób jednoczyć Ukraińców. Wcześniej tego nie czułam. Inny kraj, Polska, nauczył mnie bardziej kochać mój własny kraj.
Maria Górska: Według najnowszego sondażu CBOS ponad 55 proc. Polaków uważa, że wojnę należy zakończyć, nawet jeśli oznaczałoby to ustępstwa terytorialne czy wręcz ograniczenie niepodległości Ukrainy. To o 16 proc. więcej niż we wrześniu. Dlaczego liczba Polaków, którzy podzielają tę opinię, rośnie?
Paweł Kowal: Kiedy pyta się ludzi, czy chcą pokoju, to oczywiście odpowiedź brzmi: tak. I nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ludzie są zmęczeni wojną, nie chcą jej. Ważne jest jednak, by odróżniać pokój od zawieszenia broni, by nie mylić słowa „pokój” z kapitulacją, zrozumieć, że to, co dziś dzieje się w Ukrainie, jutro może spotkać Polskę. Drobne ustępstwo na rzecz niektórych i, nie daj Boże, zmiana granic Ukrainy potwierdzona prawem międzynarodowym mogą być zwiastunem takiej samej przyszłości dla Polski. Nie ma złudzeń. Wniosek jest dla mnie tylko jeden: musimy wykonać więcej pracy, by to wyjaśniać – z dziennikarzami, liderami opinii i politykami.
Musimy ich informować, że żadne zawieszenie broni czy rozejm nie powinny oznaczać prawnego uznania nowych granic
Mówiąc poważnie, ta rozmowa powinna brzmieć tak: „Co dziś oznacza pokój? I czy jest szansa na pokój?” Moim zdaniem na pokój nie ma szans. Może jest szansa na jakieś zawieszenie broni i rozejm, ale czy to dobre rozwiązanie? To zależy od warunków, w jakich mogłoby do tego dojść. Na przykład od tego, czy sankcje wobec Rosji zostaną utrzymane. Bo jeśli zostaną zniesione, to nie tylko damy Rosjanom spokój, ale też przyczynimy się do ich rozwoju gospodarczego.
W jaki sposób zostanie uznana zmiana granicy? Żaden kraj zachodni nie uznaje zmian granic, choć mogą istnieć okresy przejściowe lub okresy, w których Ukraina będzie funkcjonować pod częściową okupacją. Jeśli dodamy do tego gwarancje bezpieczeństwa, wydaje się, że taki okres przejściowy może być akceptowalny, ale tylko pod warunkiem zapewnienia gwarancji bezpieczeństwa dla reszty kraju.
Nie reprezentuję oficjalnego stanowiska polskiego rządu – to moja prywatna opinia. W tej debacie powinniśmy pytać, na jakich zasadach będzie ona korzystna dla Ukraińców. Przecież głównym czynnikiem jest tu społeczeństwo, które przelało tyle krwi. Bez niego nie można mówić o Ukrainie. I nie mówię tu o politykach, choć oni są niewątpliwie ważni, bo reprezentują społeczeństwo. Mówię o społeczeństwie, które musi zatwierdzić tę czy inną decyzję ukraińskiego rządu.
Niewiele jest społeczeństw w Europie, które mają tak rozwinięty poziom dyskusji. Niełatwo powiedzieć ukraińskiemu społeczeństwu, że powinno zrobić to czy tamto. Dlatego nie ma nic o Ukrainie bez Ukraińców
Ale stanowisko polskiego rządu jest również interesujące, zwłaszcza na tle rozmów o możliwej obecności pewnego kontyngentu sił pokojowych, prowadzonych w szczególności przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Mowa o około 40 tysiącach żołnierzy UE. „Rzeczpospolita” napisała, że mogłoby to być około pięciu brygad, z których część mogłaby być dowodzona przez Polskę. 12 grudnia Macron spotkał się z Donaldem Tuskiem w Warszawie, a polski premier powiedział, że Polska nie wyśle wojsk do Ukrainy. Jednocześnie rosyjska propaganda promuje ideę, że budowanie przez Polskę Tarczy Wschód jest próbą odizolowania się od ukraińskich problemów. Jak by Pan to skomentował?
17 grudnia we Lwowie polski premier mówił o tym wyraźnie. Dzisiaj się na tym nie skupiamy. Jeśli chcemy poważnie rozmawiać o przyszłości, to ta rozmowa nie może zaczynać się od tego, jak będzie wyglądała sytuacja po jakimś zawieszeniu broni i rozejmie, ale musimy rozmawiać o tym, co będzie to poprzedzało.
Obecnie sytuacja w Ukrainie jest bardzo skomplikowana w sensie strategicznym, to żadna tajemnica. Rosjanie wywierają dużą presję i chcą jak najszybciej zdobyć jak najwięcej ziemi w oczekiwaniu na rozpoczęcie rozmów o zawieszeniu broni. Ważne jest, aby nie mylić tego z pokojem, ponieważ prawdopodobnie nie będzie teraz traktatu pokojowego – nikt nie jest gotowy do uznania rosyjskich roszczeń terytorialnych. A w międzyczasie Rosjanie chcą przejąć jak najwięcej ukraińskiego terytorium.
Na tym polega strategiczne szaleństwo nadmiernych dyskusji o tym, co będzie dalej. Musimy już teraz zastanowić się, co zrobić, by pozycja Ukrainy we wstępnych negocjacjach była adekwatna do jej bohaterstwa i wkładu militarnego w ostatnich latach. Żeby nie okazało się, że wszyscy pomogli, zwłaszcza Polska, a potem nagle, w ciągu tych dwóch kluczowych miesięcy, zamiast skupić się na jeszcze większej pomocy, wszyscy zaczęli dyskutować o tym, co będzie po zawieszeniu broni. Na dyskutowanie o tym przyjdzie jeszcze czas.
Jaki był główny cel wizyty polskiego premiera we Lwowie? Jego konferencja prasowa z Wołodymyrem Zełenskim była bardzo emocjonalna, pełna słów wsparcia z obu stron, deklaracji wzajemnej pomocy, ale główna część dyskusji pozostała za kulisami. Co było przedmiotem dyskusji?
Główną częścią wizyty były rozmowy w cztery oczy, a to, co możemy docenić i mam prawo komentować, to pomoc wojskowa, przekonanie, że jest to strategicznie ważny moment dla Zachodu. Dla Donalda Tuska jako premiera Polski sprawy pamięci były bardzo ważne. Pojechał pokłonić się Orlętom Lwowskim, Strzelcom Siczowym, odwiedził pobliski niewielki cmentarz, na którym spoczywają bohaterowie obecnej wojny. Zadeklarował wsparcie dla europejskich zabytków Lwowa, w szczególności znajdujących się w pobliżu zbombardowanego przez Rosjan domu generała Hellera, jednej z najwybitniejszych postaci teatru przełomu XIX i XX wieku. Były też drobniejsze, ale bardzo ważne akcenty. Jednak moim zdaniem kluczowy był przekaz o dalszym wsparciu militarnym.
Kluczowe słowa Tuska zostały natychmiast podchwycone przez ukraińskie media. Polski premier wezwał do zakończenia spekulacji o możliwej klęsce Ukrainy, bo to kłamstwo. Ukraina skutecznie broni się przed rosyjskim atakiem, „pomimo niektórych łajdaków”. „Musimy zrobić wszystko dla sprawiedliwego pokoju” – podkreślił Tusk. Co należy teraz zrobić dla pokoju?
Rosja atakuje świat nie tylko rakietami, ale także propagandą. Trafia w swój cel – w liderów opinii. Donald Tusk walczy o podstawową prawdę o tej wojnie. Rosjanie nie zdobyli Kijowa ani nie zmienili rządu w Ukrainie. Ważne jest, abyśmy pamiętali, że stało się tak w dużej mierze dlatego, że Polska i Wielka Brytania jako pierwsze wsparły Ukrainę, a potem dołączyli inni. We Lwowie Tusk wyjaśnił po ludzku jedną ważną prawdę: jeśli ktoś dawał dużo w pierwszych miesiącach i latach, dziś nie zawsze może dać wszystko.
Polska też jest krajem przyfrontowym. Jest w innej sytuacji niż Hiszpania czy Portugalia
To naprawdę boli Polaków, gdy ktoś mówi dziś: „Niemcy dają teraz więcej”. Cóż, teraz jest łatwo. Trudno było podejmować ryzyko, kiedy nikt nie wiedział, co się stanie tydzień czy miesiąc po rozpoczęciu wojny.
Pamiętamy, doceniamy, ale co teraz? Co możemy i powinniśmy zrobić razem, by wygrać?
Nie ukrywam, że przysłuchiwałem się rozmowie Tuska i Zełenskiego na tematy wojskowe, ale nie mogę powiedzieć wszystkiego. Oni nie rozmawiają o tych sprawach publicznie. Teraz najważniejsze jest rozważenie możliwości, że rozpoczną się jakieś negocjacje – rozmowy o zakończeniu gorącej fazy wojny, ewentualnie o jakimś okresie przejściowym. Gwarancje bezpieczeństwa są ważne. Moim zdaniem jedynymi poważnymi gwarancjami bezpieczeństwa są NATO i otwarcie drzwi do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ukraina miała już porozumienia mińskie, które w rzeczywistości były rodzajem gwarancji bezpieczeństwa, a także memorandum budapeszteńskie z 1994 roku.
W 1939 roku Polska również odczuła nieskuteczność takich politycznych, a nawet prawnych zobowiązań wsparcia. Kraje naszej części Europy wiedzą, co oznaczają fikcyjne czy niepoważne gwarancje bezpieczeństwa. Jeśli więc dojdzie do zawieszenia broni, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, jakie są gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy. Moim zdaniem tylko NATO, innych nie ma.
Czy idea rozmieszczenia między siłami ukraińskimi a rosyjskimi europejskich sił pokojowych jest realistyczna?
Dziś nie czas na rozmowę o tym. Dziś musimy rozmawiać o tym, jak wzmocnić Ukrainę w ciągu najbliższych trzech, czterech miesięcy, kiedy odbędą się negocjacje, a następnie o tym, jak zapewnić nowy tymczasowy porządek, gdy wszyscy czekają na odejście Putina. Musimy też wziąć pod uwagę drugą opcję: że negocjacje się nie powiodą i wojna będzie trwać. Właśnie wróciłem z Waszyngtonu. Nie wszyscy w społeczności republikańskiej są absolutnie pewni, że porozumienie z Putinem zostanie osiągnięte. Zostanie podjęta próba. Czy się powiedzie? Nie wiadomo.
A sytuacja w Rosji może zmienić się dosłownie z dnia na dzień, jak to często bywało w historii. W każdym razie musimy być na to przygotowani
Jakie nastroje panują wśród elit politycznych w przededniu styczniowej inauguracji Donalda Trumpa?
Oczywiście mandat Republikanów i mandat prezydenta Trumpa są bardzo silne. On będzie miał wiele do powiedzenia.
Należy go postrzegać jako władcę, który nie wdaje się w szczegóły, ma ogólne wyczucie, kieruje się w dużej mierze intuicją polityczną – i taką metodologię należy przyjąć w rozmowie z nim. To, co mnie uderzyło podczas grudniowej podróży dyplomatycznej do Waszyngtonu, to duża zmienność decyzji – w zależności od tego, które kręgi polityczne są ważniejsze w Partii Republikańskiej. Bo Partia Republikańska nie jest jedną grupą, to bardzo szeroki wachlarz różnych postaci. Nawet w ramach tej części, która nazywa się MAGA [od hasła wyborczego: „Make America great again” – red.], są też różne środowiska. Ja starałem się rozmawiać z różnymi ludźmi i budować szerszy obraz.
Ten ogólny obraz jest taki, że nic nie jest pewne. Mogą więc istnieć całkiem dobre scenariusze, jeśli chodzi o działania wojenne
Nowy prezydent nie może sobie pozwolić na wywieszenie białej flagi przed Putinem. Przedstawi pewne propozycje, jego przedstawiciele będą szukać wyjścia. Generał Kellogg [Keith Kellog, specjalny wysłannik Trumpa ds. Ukrainy i Rosji – red.], który bierze udział w tych rozmowach, jest bardzo doświadczonym przywódcą wojskowym i politycznym. To nie jest człowiek, który będzie wykonywał przypadkowe ruchy. Coraz więcej osób w środowisku republikańskim rozumie, że to nie jest wojna gdzieś na dalekich granicach Sojuszu, ale że jest to związane z kwestiami Chin, Tajwanu itd. Dlatego jest wiele tematów i aspektów, które są w tle, i nie wiemy, w którym kierunku wszystko pójdzie. Musimy tylko mieć oko na sytuację w USA.
Prowadzenie dobrej polityki oznacza również bycie przygotowanym na różne scenariusze. Powinien więc istnieć scenariusz, w którym rozpoczną się jakieś negocjacje, lecz powinien też istnieć scenariusz, w którym Putin nie zaakceptuje idei nowej administracji USA, a wtedy być może Ukraina uzyska większe wsparcie niż dotychczas. Nie wiem, czy to jest najbardziej prawdopodobny scenariusz. Może nie, ale poważnie bym się nad tym zastanowił.
Ukraińcy i Polacy są zapewne zaniepokojeni słowami Donalda Trumpa, który nazwał błędem pozwolenie Ukrainie na uderzenie amerykańską bronią w głąb Rosji. Jak Pan to ocenia w kontekście wielości możliwych scenariuszy?
Według mnie wszyscy rozumieją, że obecna administracja nie jest już w pełni skuteczna. Może też podjąć pewne decyzje, których Donald Trump nie chciałby podejmować. Mimo to jestem pewien, że istnieje wymiana informacji i planów między obecną i przyszłą administracją, istnieje pewna koordynacja, nawet jeśli decyzje są krytykowane publicznie i politycznie. Wszystkie wypowiedzi z tego okresu odczytuję w tym kontekście. Ważne są jasne oświadczenia przedstawicieli administracji USA, że wszystkie środki przeznaczone na uzbrojenie Ukrainy zostaną wykorzystane i wydane zgodnie z ich przeznaczeniem do końca kadencji prezydenta Bidena.
Czy polska i ukraińska dyplomacja mogą mieć obecnie jakikolwiek wpływ na formułowanie przyszłej wizji tzw. planu pokojowego ekipy Trumpa?
Oczywiście, że mogą mieć pewien wpływ. Musimy jednak działać na sposób amerykański, bo to się dzieje w Ameryce: większa aktywność, think tanki, praca w kręgach przywódczych w Waszyngtonie, trochę w Nowym Jorku, wpływanie na ważne kręgi z punktu widzenia Donalda Trumpa, przedstawianie argumentów. Powtarzanie prostych prawd politycznych w Ameryce, która jest superdemokratyczna, działa bardzo dobrze, bo ludzie są na to wyczuleni. Nie lubią paplaniny, lubią konkrety.
Za każdym razem mówię i wyjaśniam: spójrzcie, jak niebezpieczny jest rewizjonizm. Każda wojna zaczyna się od rewizjonizmu. Nie możemy podpisać się pod rosyjską agresją
Czy Pana zdaniem drzwi do szybkiego przystąpienia Ukrainy do NATO są nadal otwarte?
Na tym polega polityka: zacząć od czegoś, co niektórzy uważają za niemożliwe. W pewnym momencie ktoś mówi coś takiego po raz pierwszy. Ktoś zwykle mówi: „Cóż, mam taki pomysł...”, a następnie go pogłębia. Ten etap mamy już za sobą. Teraz jest czas, że prawie wszyscy pytają, kiedy to się stanie i na jakich warunkach.
Według analityków wojskowych ukraińska armia straciła już około 50% terytorium, które kontrolowała w obwodzie kurskim. Czy Pana zdaniem ten bohaterski czyn ukraińskich żołnierzy, który dodał odwagi europejskim i amerykańskim politykom w podejmowaniu decyzji o obronie Ukrainy, był uzasadniony?
Pójście na obwód kurski było demonstracją zdolności bojowych Ukraińców. Pomagali w ten sposób walczącym w innych miejscach, więc nie jest to poświęcenie na próżno. Co więcej, część regionu Kurska jest nadal pod kontrolą Ukraińców i nadal wiąże ręce niektórym rosyjskim wojskom, którzy zostali zmuszeni do podjęcia pewnych kroków i zaangażowania wojsk Korei Północnej. Wszystko układa się w łańcuch. Nie szedłbym w kierunku krytycznej oceny tej inicjatywy.
W tym tygodniu ukraińskie wojsko i prezydent opublikowali dane potwierdzające udział koreańskiego wojska w wojnie na terytorium Ukrainy. Co dla świata zmienia fakt, że w wojnę rosyjsko-ukraińską zaangażowany jest kraj trzeci?
Myślę, że jest oczywiste, że ta wojna jest prowadzona nie tylko przez Rosję, ale także przez inne kraje z osi zła, do której z pewnością należą też Białoruś, Iran i Korea Północna.
W tym tygodniu odbyło się posiedzenie Rady Europejskiej z udziałem prezydenta Ukrainy, ostatnie pod przewodnictwem Węgier. Tematem numer jeden było wsparcie dla Ukrainy. Jak teraz wygląda sytuacja?
Z niecierpliwością czekamy na polską prezydencję w przyszłym roku. Naszym zadaniem jest wpuszczenie energii do procesu integracji europejskiej Ukrainy. Wygląda na to, że Ukraina będzie gotowa do rozpoczęcia negocjacji przynajmniej w pierwszym klastrze, a może w dwóch. Musimy nad tym popracować, bo to są procesy całkowicie obiektywne. Robią to eksperci, nie ma w tym polityki, ale jeśli strona ukraińska wykazuje wysoki poziom przygotowania, to działa to lepiej i decyzje są podejmowane. Myślę, że polska prezydencja przyspieszy proces integracji europejskiej Ukrainy. Podkreślił to również premier Tusk we Lwowie 17 grudnia.