Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.
Anna J. Dudek: Jedziesz teraz na Ukrainę. Który to już raz?
Antonina Palarczyk: W paszporcie pokazuje, że 21.
Kiedy pojechałaś pierwszy raz?
Skoczyłam do Lwowa przed wojną. Tak poznawczo. W pierwszym tygodniu po wybuchu pełnoskalowej wojny pojawiłam się na granicy. Byłam tam tydzień czy dwa jako wolontariuszka, wtedy też zaczęłam przekraczać granicę.
Dlaczego?
Z ciekawości, ten pierwszy raz, byłam wtedy w Ukrainie kilka godzin. Wolontariuszką byłam przez rok, chciałam wiedzieć, jak tam jest tak naprawdę. A potem zaczęłam jeździć.

Żeby realizować to jeżdżenie, wzięłaś dziekankę na studiach.
Byłam na 2. roku. Może trochę uciekłam od swojego życia, wiem, że część wolontariuszy to tzw. "turyści wojenni".
Jesteś taką turystką?
Jestem świadkiem. Od ponad roku zajmuję się reportażem, robię korespondencję z Ukrainy dla "Tygodnika Powszechnego", ale zaczynałam jako włóczęga, który trochę nie wie, co ze sobą zrobić i właściwie co tam robi.
Brakowało mi mojego miejsca na tej wojnie, a chciałam się przydać. Zobaczyłam, że mogę pisać o tym, co widzę, opowiadać o ludziach i zdarzeniach
Zaczęłam tym przesiąkać. Pierwszy rok to była wojna manewrowa, sporo działo się na froncie, było o czym pisać.
Co się dzieje teraz?
Front się ukszałtował, mamy do czynienia z wojną pozycyjną. Zmiany frontu są dosłownie z metra na metr. Miała miejsce letnia kontrofensywa Ukrainy, która miała zmienić stan rzeczy, ale nie przyniosła spektakularnych efektów. Rosjanie starają się odbić tereny, które Ukraina oswobodziła w lecie, między innymi w Zaporożu.

Nie masz prawa jazdy, jeździsz pociągiem. Dojeżdżasz do ostatniej stacji, czasem to Charków, czasem Izium, Zaporoże. Co dalej?
Łapię stopa. Jeśli mi się poszczęści, jadę dalej. Duże miasta na Ukrainie są trochę jak pułapki na raki, łatwo wjechać, trudniej się wydostać. Najczęściej startuję przy wojskowych checkpointach, które kiedyś były na wszystkich drogach, a teraz znajdują się przy wjazdach do dużych miast i w samej strefie przyfrontowej, w pasie od Charkowa, Chersonia, Mikołajewa.
Boisz się?
To pytanie, które najczęściej zadają mi osoby, które biorą mnie na stopa. Zwykle mówią, żebym była ostrożna, bo oni są w porządku, ale różnie może być. Nie wiem, czy się boję. Wydaje mi się, że nauczyłam się eliminować ryzyko. Ale wiem, że to loteria. Zawsze mam ze sobą gaz pieprzowy, który dostałam od przyjaciela. Jestem leworęczna, więc jedno opakowanie mam zawsze w kieszeni po lewej stronie, od strony kierowcy, drugie w prawej.
Były sytuacje, kiedy się przydał?
W ostatniej sytuacji, kiedy mógłby się przydać, akurat nie miałam go przy sobie. Byłam w bazie batalionu Karpacka Sicz, w strefie przyfrontowej w obwodzie donieckim. Akurat żadnego z chłopaków nie było w bazie, a ja umówiłam się na rozmowę z żołnierzem z innej brygady, którego tego dnia spotkałam w terenie. Chłopaki, wychodząc, powiedzieli mi, że będą w okolicy, a w kanapie jest kilkanaście automatów, pokazali mi skrzynie z amunicją i granaty. Powiedzieli: Jak coś, to dzwoń, rozjebiemy wszystkich w razie czego. Kiedy przyszedł ten żołnierz, od razu zrozumiałam, że nie pojawił się, żeby rozmawiać. Nachylał się w moją stronę, próbował mnie przytulać, obejmować mnie. Po kwadransie subtelnych prób wyproszenia go kazałam mu wyjść, w końcu obrażony wyszedł, a ja zadzwoniłam po chłopaków. Wpadli do bazy jak pingwiny z Madagaskaru, wściekli. Mówią zawsze, wtedy też, że nie dadzą nikomu nic mi zrobić. To samo usłyszałam od składającej się z Ukraińców kompanii czeczeńskiej. Traktują mnie jak swoje dziecko.
Są wdzięczni, że pokazujesz ich życie, pracę, poświęcenie może?
Być może. Lubią mieć mnie w bazie. Czasami są oficerowie prasowi, ale ja rzadko z nimi pracuję, może dziennikarze telewizyjni częściej korzystają z ich pomocy, bo taki oficer zabiera reportera na kilka godzin na pozycję, można nagrać video, zrobić zdjęcia, porozmawiać z załogą.
Ja lubię mieszkać z żołnierzami, zaprzyjaźnić się z nimi, zobaczyć ich w ich naturalnym środowisku. To zupełnie co innego niż kilka obrazków
Co widzisz?
Zmęczenie, heroizm, tęsknotę, strach, ból, problemy.
Jaka jest wojna?
Ohydna. Nudna, pełna oczekiwania, brudna, nieciekawa.
Bohaterska?
Nie sądzę. Nie romantyzuję wojny. Według mnie to, co jest godne romantyzowania, to relacje, które zawiązują się między żołnierzami, to jest silniejsze niż wszystko, co miałam okazję obserwować. W tak ekstremalnych warunkach wszystko jest albo wydaje się być intensywniejsze, i stres, i strach, i radość. Wszystkie emocje. To sprawia, że żołnierze czują się braćmi. Braćmi broni.

Co było najgorsze, co widziałaś?
Kilka godzin po tym, jak w kawiarnię w miejscowości Groza w obwodzie charkowskim, w której trwała stypa po jednym z żołnierzy, uderzyła rakieta Iskander, pojechaliśmy tam, tego razu podróżowałam z fotografem, Piotrem. Wszyscy, którzy tam byli, zginęli. Od razu lub później. Dotarliśmy kilka godzin po zdarzeniu, kiedy trwało zbieranie rozrzuconych ciał. Ziemia była przesiąknięta krwią, w powietrzu unosił się jej zapach. Śmierdziało. Ludzie mówili mi, żebym nie klękała, bo się pobrudzę. Spędziliśmy tam prawie tydzień, dokumentując pracę kostnicy, pogrzeby. Zapach z kostnicy i widok sekcji kilku ciał towarzyszy mi do dziś. Nadepnęłam na jedno z ciał, nie widziałam go. Te wspomnienia, łącznie z mdłym słodkawym zapachem rozkładającego się ciała, pojawiają się znienacka i towarzyszą mi do dziś.
Panika?
Igiełki na karku.
Jaka jeszcze historia z tobą została?
Jestem w kontakcie z wieloma oddziałami, z którymi pracowałam pisząc reportaże. I tak na przykład znajomość z batalionem czeczeńskim jest mało bolesna, bo w nim jest bardzo niska śmiertelność. Ale oddział, z którym zaczynałam swoją pracę reporterską, już w zasadzie nie istnieje. Trudno mi o tych chłopakach mówić. Bronili Awdijiwki, miasta na wschodzie, niedaleko Doniecka, bardzo ważnego strategicznie. Zginęli w trakcie walki albo odwrotu.
Często myślę o jednym z nich, był bohaterem mojego tekstu. Był kierowcą, a ja pisałam o nim, jakby był nieśmiertelny
Jaka jest wojna dla kobiet?
Dużo się teraz pokazuje kobiet w armii, pojawiają się zdjęcia seksownych medyczek czy snajperek, ale mało mówi się o tym, z czym żołnierki się mierzą na co dzień. Wciąż panuje przekonanie, że wojna nie jest dla dziewczyn. Jest w Ukrainie kilka rozpoznawalnych kobiecych twarzy z armii, istnieje ruch Veteranka zajmujący się emancypacją kobiet w wojsku, ale to są pojedyncze osoby i inicjatywy, które cieszą się szacunkiem. Dziewczyny wciąż spotykają się z seksizmem, kretyńskimi uwagami i silnym patriarchatem, o którym opowiadała mi jedna z dziewczyn służąca jako łącznościowiec. Do tego stopnia, że dowódcy często mówią żołnierkom, żeby ze względów bezpieczeństwa poruszały się w cywilnych ubraniach. Warunki panujące w bazach nie są przyjazne dla kobiet, choćby to, że często kobiety potrzebują większego dostępu do bieżącej wody, choćby w trakcie okresu. Czasem chcą się uczesać, żeby godnie wyglądać. Do tego nie ma warunków. Ale tego nie widać w mediach społecznościowych.
Co masz z bycia na wojnie?
Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to ludzie, przyjaźnie z nimi i obserwowanie przyjaźni między nimi. Myślę, że tylko w warunkach wojennych, w pewnym sensie ekstremalnych, można tak się zbliżyć z ludźmi, z którymi normalnie nie byłoby to możliwe. A na wojnie moimi szczerymi przyjaciółmi, braćmi, stały się sie chłopaki o skrajnie różnych od moich poglądach i filozofii życiowej.
Dziennikarka, redaktorka, pisarka. Publikuje w „Wysokich Obcasach”, „Przeglądzie”, OKO.press. W pracy reporterskiej zajmuje się prawami kobiet w kontekście politycznym i społecznym, pisze o systemowym wypychaniu kobiet poza margines. Zrobiła to m.in. w książce „Poddaję się. Reportaże o polskich muzułmankach” oraz ostatnio w „Znikając. Reportaże o polskich matkach”
zdjęcie: Bartek Syta
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.