Exclusive
Oblicza wojny
20
min

Żołnierka Ołena Iwanenko „Ryż”: Trzy mantry, które pomagają mi przezwyciężyć strach

Pierwsza brzmi: „Mój Wszechświat dba o mnie”. Teraz dodaję: „Ja i moi bracia”. Druga: „Życie toczy się dalej, bez względu na wszystko”. I trzecia mantra: „Będzie, jak ma być”. Jeśli śmierć, to śmierć

Kateryna Kopanieva

Strzelczyni i pielęgniarka Ołena Ryż w specjalnym projekcie „Oblicza wojny. Młodzież”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Przed wojną na pełną skalę Ołena Iwanenko, pseudonim Ryż, była menedżerką w branży restauracyjnej i odnoszącą sukcesy trenerką usług i komunikacji. W grudniu 2022 roku, bez doświadczenia wojskowego i wiedzy, poszła na front.

Będąc o krok od śmierci, bardziej doceniasz kolory życia. Zdjęcie z prywatnego archiwum Ołeny

Ze świata różowych kucyków – na wojnę

– Przed inwazją na pełną skalę żyłam w świecie różowych kucyków, a wydarzenia na wschodzie Ukrainy mnie nie interesowały. Wielka Wojna otworzyła mi oczy na wiele spraw. Chciałam spłacić dług wobec tych, którzy bronili kraju od 2014 roku. Przez te osiem lat, kiedy prowadziłam dość wygodne życie w Kijowie – mówi Ołena.

Do 2022 roku byłam tak zanurzona we własnej rzeczywistości, że planowałam nawet podróż do Moskwy. Rozmowy o możliwej rosyjskiej inwazji szczerze mnie irytowały. Prosiłam przyjaciół, by nie poruszali przy mnie tego tematu. A potem nadszedł 24 lutego... Byłam w Kijowie, ale nie słyszałem eksplozji, ponieważ wyłączyłam wszystkie komunikatory, słuchałam muzyki i przygotowywałam się do webinaru.

W końcu ktoś zadzwonił do mojej współlokatorki – postanowiła wyjechać. Ja nie chciałam uciekać: jeśli ktoś atakuje mój dom, zostanę, by go bronić. Zaczęłam więc szukać informacji, gdzie mogłabym się przydać. Zgłosiłam się na ochotnika do centrum krwiodawstwa. Znalazłam ludzi, z którymi ewakuowałam się z Irpienia w obwodzie kijowskim, gdzie toczyły się walki. Dostarczaliśmy ludziom żywność i lekarstwa, a po deokupacji obwodów kijowskiego i czernihowskiego ruszyliśmy na pomoc ofiarom.

Po jakimś czasie wróciłam do pracy. Biznes restauracyjny w niektórych regionach zaczął się aktywnie odradzać, pojawiły się nowe projekty. W tym samym czasie zostałam dyrektorką ds. obsługi gości w sieci restauracji.

Ale pod koniec 2022 roku poszłaś na wojnę. Dlaczego?

Po czterech miesiącach pracy zdałam sobie sprawę, że robię coś nie tak. Kiedy wyciągasz ludzi z okupacji, pomagasz tym, którzy siedzą w piwnicach bez jedzenia i wody, zdajesz sobie sprawę, że coś zmieniasz. Wojna trwała, a ja po prostu nie mogłam żyć tak, jak przed 24 lutego.

Zapisałam się na szkolenie wojskowe. Poszłam na pierwszą sesję szkoleniową z trzema sprawami w głowie: chciałam zrozumieć, czy po wielu latach pracy na stanowiskach kierowniczych będę w stanie być podwładą, czy sprawy wojskowe mi odpowiadają i czy potrafię znosić krzyki (myślałam, że w wojsku to normalne, ale okazało się, że nie).

Odpowiedzi na wszystkie te trzy pytania były pozytywne. Byłam pod wielkim wrażeniem 47 samodzielnej brygady zmechanizowanej „Magura”, o której pisał żołnierz i pisarz Walerij Markus. Postanowiłam do niej wstąpić – i zostałam przyjęta.

„Ukraina to mój dom. Kategorycznie odmówiłam jego opuszczenia, gdy został zaatakowany przez wroga”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Na wojnie jesteś strzelczynią – sanitariuszką. Jakie są Twoje obowiązki?

Jestem strzelczynią, która udziela pierwszej pomocy rannym towarzyszom podczas walki. Podczas szkolenia wojskowego zdałam sobie sprawę, że najprawdopodobniej będę mogła wziąć udział w walce. Chociaż nie można mieć pewności, dopóki nie dojdzie do pierwszej bitwy.

Podczas szkolenia możesz być superbohaterką, a w prawdziwej bitwie płaczesz i szukasz miejsca do ukrycia. Znam takie przypadki

Zdarza się, że ktoś jest sportowcem w doskonałej formie fizycznej, a gdy wyrusza na wojnę, po prostu nie jest w stanie wytrzymać codzienności: upału, okopów i braku możliwości umycia się. Dla niektórych staje się to prawdziwym problemem.

Nasza brygada była przygotowywana do kontrofensywy, więc mieliśmy szkolenie zarówno w Ukrainie, jak za granicą. Nie jest tajemnicą, że dużym błędem, który był jedną z przyczyn niepowodzenia kontrofensywy, było to, że nie byliśmy ostrzelani. 90 procent uczestniczących w niej wojskowych nie było wcześniej na prawdziwym polu bitwy.

Na poligonie wszystko jest jasne: strzelam przed siebie, instruktorzy są za mną. A tutaj zostajesz wyrzucony z Bradleya [amerykański bojowy wóz piechoty – red.] na pole w pobliżu lądowiska, z wybuchami, pociskami, granatami ze wszystkich stron... Jesteś w takiej sytuacji po raz pierwszy i wydaje ci się, że twoje serce bije głośniej niż te wszystkie eksplozje. Zanim zdążyłam się zorientować, ranny czołgista już leżał obok mnie - granat padł natychmiast.

Powiedziałaś w wywiadzie, że pierwsza bitwa jest dla żołnierza decydująca.

Tak, ponieważ pokazuje, kim jesteś i kto jest obok ciebie. Ktoś potrzebuje więcej czasu, by się przygotować, ktoś mniej. A niektórym nigdy się to nie udaje i do końca walki pozostają „gotowaną kukurydzą”. Ktoś próbuje się ukryć, płacze, panikuje. Szanuję ludzi, którzy po pierwszej bitwie orientują się, że nie radzą sobie ze strachem i przenoszą się do innych jednostek. To przynajmniej uczciwe.

Gorzej, gdy ktoś próbuje uchodzić w oczach innych za bohatera, a jednocześnie po cichu robi wszystko, by do walki ponownie nie stanąć. Na wojnie nie można nosić maski, jak w cywilu. Wszystko jest tak obnażone, że nie możesz odgrywać żadnej roli. Jesteś tym, kim jesteś

Moja praca jako kierownika projektu w czasie pokoju pokazała, że gdy wokół panuje chaos, potrafię szybko się pozbierać i skupić na rozwiązaniu problemu. Tak samo jest na polu bitwy. Na filmie przedstawiającym jedną z naszych bitew (znalazłam w sobie siłę, by obejrzeć go choć raz) dookoła szaleje piekło, a ja jestem skupiona i spokojnie wykonuję swoją pracę. Ten film został nakręcony 19 października [2023 r. – red.]. To jedna z czarnych dat dla naszej brygady, kiedy ponieśliśmy ciężkie straty pod Awdijiwką.

Pierwszą czarną datą był dzień pierwszej bitwy: 17 czerwca 2023 roku w sektorze Zaporoża. Straciliśmy wielu ludzi i dużo sprzętu. Wtedy zginął mój towarzysz Dima, którego uważam za brata.

Nie widziałam, jak to się stało, usłyszałam tylko krzyk. Znaleźliśmy go z oderwaną nogą wiszącą na kawałku skóry. Wciąż żył. Wyciągałam go z ziemianki i mimo że z amunicją ważył 150 kilogramów, w ogóle tego nie czułam. Zrobiłam wszystko, co mogłam. Gdyby zdążyli go ewakuować, straciłby nogę, ale najprawdopodobniej by przeżył. Ale nie mogli go wyciągnąć. Dima zmarł cztery godziny po tym, jak został ranny. Jego ciało zabrano dopiero dwa miesiące później...

Czy ty też zostałaś ranna w tej bitwie?

Od bycia ranną dzieliły mnie wtedy 2 minuty i 10 metrów. Po 12 godzinach ciężkich walk byliśmy śmiertelnie zmęczeni i odwodnieni (adrenalina bardzo szybko zabiera wodę z organizmu), a do tego poruszaliśmy się we mgle. Szliśmy przez pole, zapominając o wszystkim, czego nas uczono. I znaleźliśmy się pod ostrzałem.

„Dotykam ziemi w okopach i czuję ból, który ona odczuwa”. Ołena Ryż w akcji pod Awdijiwką w 2023 roku. Zdjęcie z mediów społecznościowych dowódcy kompanii Ołeha Sencowa

Pamiętam pierwszą eksplozję – mój towarzysz pada. Najprawdopodobniej zginął na miejscu. Potem była kolejna eksplozja: odłamek trafił mnie w udo, Andrijowi prawie odcięło rękę, a Dimie nogę. Wtedy zginęło trzech naszych ludzi, a czterech, w tym ja, zostało rannych.

W mediach społecznościowych są filmy, na których ludziom po bitwie nagle odbiera mowę...

Właśnie to się wtedy stało! Zaczęłam im opowiadać, co się stało w bitwie, że Dima został zabity. Po doświadczeniu ekstremalnej sytuacji, w której wyłączyłam swoje emocje, w końcu znalazłam się we względnie bezpiecznym miejscu. To było tak, jakby moje emocje były zamknięte w bezpiecznym pokoju, a potem drzwi nagle się otworzyły i zasypała mnie lawina. Mój mózg, zdając sobie sprawę, że nie mogę sobie z tym poradzić, tymczasowo wyłączył mi mowę, chroniąc moją psychikę.

Teraz wiem, jak to działa, ale wtedy bardzo się bałam, ponieważ nie zostaliśmy o tym ostrzeżeni. Powiedziano nam, że w warunkach tak silnego stresu, jakim jest walka, organizm ludzki może różnie reagować: niekontrolowanymi wypróżnieniami, wymiotami, odrętwieniem, utratą przytomności. Okazuje się, że może też pozbawić cię języka. U mnie trwało to kilka godzin, a jeden z żołnierzy powiedział mi później, że nie mógł mówić przez dwa tygodnie.

Im bliżej śmierci, tym bardziej czujesz życie

Co pomogło Ci poradzić sobie z szokiem, którego doświadczyłaś?

Dobry psycholog, którego udało mi się znaleźć. Nie zwlekałam, bo zdałam sobie sprawę, że sama nie wyjdę z tego emocjonalnego dołka. Nadal pracujemy z tym psychologiem, wspaniałym profesjonalistą, który sam przeszedł przez wojnę. Każda sesja pomaga mi znaleźć odpowiedzi na pytania, które mnie nurtują.

Powiedziałaś kiedyś, że boisz się strzałów z bliskiej odległości. Strach na wojnie pomaga Ci, czy przeszkadza?

Wszystko zależy od tego, jak silny jest ten strach. Do tej pory były dwa momenty, kiedy naprawdę się bałam. Pierwszy raz, gdy musieliśmy opuścić okop i przebiec 70 metrów przez teren, który był nieustannie ostrzeliwany przez wrogi czołg i moździerz. Drugi raz, kiedy również byliśmy pod ostrzałem i musieliśmy wsiąść do niezbyt dobrze opancerzonego pojazdu.

Nie chciałam do niego wsiadać tak bardzo, że czułam, jak wysiadają mi nogi. Ale i tak musiałam wsiąść. Po wejściu do środka wzięłam głęboki oddech i pogrążyłam się w medytacji. I oto jesteśmy, jedziemy pod ostrzałem, siedzimy i medytujemy. Pomogło.

Mam trzy osobiste mantry, które pomagają mi przezwyciężyć strach. Pierwsza brzmi: „Mój Wszechświat dba o mnie”. Teraz dodaję: „Ja i moi bracia”, którzy od dawna są moją rodziną. Druga: „Życie toczy się dalej, bez względu na wszystko”. Pomogło mi to w tej bitwie 17 czerwca. Nagle spojrzałam na słońce, usłyszałam śpiew ptaków wśród odgłosów eksplozji – i wszystko stało się łatwiejsze. I trzecia mantra: „Będzie, jak ma być”. Jeśli śmierć, to śmierć.

„Ludzie nie są tak zmęczeni, jak się boją”. Medytacja przeciwko strachowi. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Ale jeśli zdarzy się tak, że śmierć dopadnie mnie w młodości, to lepiej, żeby stało się to w godnej walce – a nie pod kołami samochodu czy od odłamków pocisku. Ale będzie tak, jak ma być.

Jak zmieniła Cię wojna?

Zmieniły się moje wartości. Im bliżej jesteś śmierci, tym bardziej czujesz życie. Po tym jak znalazłaś się na skraju śmierci, zdajesz sobie sprawę, jak nieistotne są drobne kłopoty i codzienne trudności. Spóźniłam się na pociąg? Nie szkodzi, pojadę następnym. Nie ma znaczenia, jaka jest pora dnia. Takimi rzeczami po prostu nie warto się denerwować czy martwić. Kiedy wracam do mojego ukochanego Kijowa, cieszę się nim – uściski z przyjaciółmi, kolacje w restauracjach, zakupy, manicure, pedicure, masaże. Staram się również dbać o siebie na pierwszej linii frontu – kiedy to tylko możliwe, jeżdżę do miast, aby skorzystać z tych usług. W Kijowie, gdzie zazwyczaj przyjeżdżam na trzy lub cztery dni, szczególnie chcę cieszyć się tym wszystkim. Lubię patrzeć na pięknych ludzi, obserwować, jak żyją.

I nie pojawia się pytanie: „Dlaczego oni nie są na wojnie?”.

Nie, myślę o tym inaczej. Jeśli cały kraj stanie się polem bitwy lub wszyscy ludzie będą pogrążeni w głębokiej depresji, to wcale nie będzie łatwiej. Jak żołnierz, który przyjechał na urlop, może odzyskać siły i energię, jeśli wszystko wokół niego jest szare?

Żołnierz ma dość szarości na froncie. W spokojnym mieście chce kolorów. Kiedy widzę silnego, dobrze zbudowanego mężczyznę w wieku wojskowym cieszącego się życiem, nie spieszę się z ocenianiem go

Nic o nim nie wiem. Być może też jest żołnierzem, który przyjechał na urlop. A jeśli jest jednym z tych, którzy uciekają przed poborem, to nie warto o nim myśleć.

Nie jestem zainteresowana komunikowaniem się z cywilami, którzy nie są zaangażowani w to, co dzieje się w kraju. Nie mamy o czym rozmawiać.

Czy kiedykolwiek spotkałaś się z seksizmem ze strony żołnierzy?

Nie było sytuacji, w których ktoś mnie obrażał lub poniżał. Podczas mojego pobytu na wojnie usłyszałam tylko kilka niepoprawnych stwierdzeń na temat tego, że jestem kobietą – ale ludzie, którzy sobie na to pozwolili, natychmiast otrzymywali ostrą odpowiedź. Jestem bardzo otwartą osobą i jak mówią moi przyjaciele, nadal postrzegam ten świat jako całkiem różowe miejsce. Chociaż potrafię być twarda. Potrafię jednym spojrzeniem sprawić, że ktoś zrozumie, że się myli. Dlatego nikt nie ośmiela się rozmawiać ze mną o płci, nie mówiąc już o nękaniu mnie (śmiech).

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wręcza order Ołenie Iwanenko „Ryż”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

Powiedziałaś, że jedną z głównych motywacji do pójścia na wojnę była chęć spłacenia długu wobec tych, którzy bronili kraju od 2014 roku. Co jeszcze motywuje Cię do tej walki?

W różnych momentach podawałam różne powody pójścia na wojnę. Na przykład dla przyszłości moich ukochanych siostrzeńców. I nie wycofuję się z tych słów. Ale teraz mogę powiedzieć, że poszłam na wojnę przede wszystkim dla siebie. I chociaż życie nigdy nie będzie takie samo jak przed 24 lutego 2022 roku, chcę, aby nadszedł czas, kiedy moje życie znów będzie wypełnione projektami, pomysłami i samorozwojem. Chcę znów mieć możliwości i chcę, by to wszystko było tutaj, w domu. Ukraina jest moim domem. Kategorycznie odmówiłam jego opuszczenia, gdy został zaatakowany przez wroga. Chcę zostać w domu, móc tu żyć i realizować swoje plany.

Jeśli chodzi o motywację do spłaty długu wobec tych, którzy walczyli wcześniej, pamiętam jeden moment. Latem 2022 roku wraz z przyjaciółmi spacerowaliśmy po placu Świętej Zofii w Kijowie i po raz pierwszy zauważyłam zdjęcia ludzi, którzy zginęli na froncie. Zobaczyłam daty ich śmierci: 2014, 2015, 2016... i tak dalej, aż do 2022 roku. Wstrząsnęło mną to do głębi: przez te wszystkie lata trwała wojna. Podczas gdy ja studiowałam, budowałam karierę, relacje, doświadczałam radości i depresji, wzlotów i upadków, a wszystko to w zaciszu mojego ukochanego Kijowa, ktoś bronił Ukrainy na froncie. Niektórzy oddali swoje życie, abym ja mogła żyć w spokoju.

Tysiące ludzi chroniło mnie przez lata. Nadeszła moja kolej, by zrobić to samo.

No items found.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Kostiantyn i Włada Liberowie są fotografami – dokumentalistami. Przed inwazją robili zdjęcia ślubne, uczyli sztuki fotografii i prowadzili kilka projektów edukacyjnych. Od początku wojny na pełną skalę niemal codziennie rejestrują zbrodnie wojenne popełniane przez armię rosyjską na terytorium Ukrainy. Jeżdżą do opuszczonych miast i wiosek, do najgorętszych miejsc na linii frontu, by towarzyszyć żołnierzom w akcji i pokazywać wojnę bez retuszu. Ich zdjęcia są znane na całym świecie, wiele trafiło do prestiżowych gazet i na strony internetowe.

Na froncie

Natalia Żukowska: Przed inwazją zajmowaliście się głównie fotografowaniem ślubów i innych uroczystości. Kiedy i dlaczego postanowiliście zająć się tematem wojny?

Włada Liberowa: Decyzja o dokumentowaniu wojny przyszła spontanicznie, choć nie nastąpiło to od razu. Chcieliśmy po prostu zarejestrować wydarzenia, które działy się wokół nas. Inwazja zastała nas w Odessie. Pierwsze dni były dla nas szokiem, spędziliśmy dużo czasu w piwnicy. Jednak z czasem emocjonalne wyczerpanie przerodziło się w proces twórczy. Zaczęliśmy tworzyć autoportrety na tle ściany, na której wyświetlaliśmy projektorem materiały o rosyjskich zbrodniach. Z czasem przeszliśmy do robienia zdjęć dokumentalnych. Pierwszym naszym materiałem, który został szeroko rozpowszechniony w mediach i Internecie, był ten zrobiony na dworcu kolejowym w Odessie. Kostiantyn sfotografował tam mężczyzn odprowadzających swoje żony i dzieci do pociągu ewakuacyjnego.

Przeszliście jakieś dodatkowe szkolenie?

Wielu ważnych rzeczy – zarówno tych związanych z naszym własnym bezpieczeństwem podczas filmowania na wojnie, jak z opieką medyczną – nauczyliśmy się z czasem. Zajęliśmy się też poważnym treningiem fizycznym – teraz, gdy mamy taką możliwość, ćwiczymy z trenerem. Ale wszystko to działo się stopniowo, podczas naszych wyjazdów. Na początku znaliśmy tylko podstawowe zasady, nie było czasu na bardziej metodyczne szkolenie. Nasze pierwsze dni na froncie były wypełnione ciągłym strachem.

Nie rozumieliśmy mechaniki wojny, nie potrafiliśmy rozróżniać odgłosów eksplozji. Każdy głośny dźwięk wydawał nam się sygnałem, że to już koniec
Okopy na cmentarzu

Jak radzicie sobie ze strachem?

Wciąż go odczuwamy, ale teraz jest już bardziej uświadomiony. Doskonale rozumiemy ryzyko i wiemy, jak je minimalizować. Strach jest jednym z podstawowych ludzkich odruchów, wspiera instynkt samozachowawczy, pomaga nam zachować czujność i ostrożność. Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem.

Ale to nie jest słabość. To po prostu część ludzkiej natury, która pomaga walczyć dalej i przetrwać

Jak żołnierze w okopach reagują na obecność fotografa?

Konstiantyn Liberow: Teraz wojsko coraz częściej zaprasza nas do fotografowania konretnych jednostek. Największym zaufaniem darzą nas te, z którymi mieliśmy już udaną współpracę. To dla nas zawsze wielki zaszczyt. Co do samego fotografowania, to dla żołnierzy ludzie z aparatami fotograficznymi są bardziej ciężarem niż czymś przyjemnym, bo są za nas odpowiedzialni. Ale zdają sobie sprawę z wagi takich zdjęć, więc są wyrozumiali.

„Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem”

Cały czas pracujecie razem, czy podróżujecie osobno w różne miejsca? Jak decydujecie, kto gdzie pojedzie?

Dość często jeżdżę sam, przy czym to wyjazdy głównie w najgorętsze rejony, gdzie sytuacja jest wyjątkowo niebezpieczna. Czasami władze same fotografują ważne wydarzenia. Tak było na przykład podczas ewakuacji w kierunku Pokrowska – dokumentowałem wtedy wydarzenia w obwodzie kurskim i po prostu nie mogłem tam pojechać. Jednak niezależnie od tego, jak gorąco jest w danym miejscu, każda podróż jest ważna, bo trzeba pokazywać światu prawdę o wojnie rosyjsko-ukraińskiej.

Zawsze staramy się uchwycić ważne momenty, które mają potężny ładunek emocjonalny i dokumentują rzeczywistość

Kiedy niebezpieczeństwo było największe?

Było wiele takich sytuacji, bo w „punkcie zero” i w miastach w pobliżu linii frontu śmierć jest zawsze na wyciągnięcie ręki. Kiedyś podczas fotografowania ewakuacji wraz z wolontariuszami znaleźliśmy się pod ostrzałem moździerzy. Innym razem utknąłem z piechotą „w punkcie zero” na trzydzieści godzin – wróg był 50-70 metrów od nas. Zaczęli do nas strzelać. Gdy tylko chłopaki przedostali się na swoje pozycje, usłyszeliśmy krzyki w radiu: „Dwóch żołnierzy rannych, jeden poważnie!”. Załadowaliśmy go do transportera i zaczął się intensywny ostrzał. Byłem w szoku. Pobiegliśmy się schronić i do rana siedzieliśmy w ciasnej ziemiance, 1,5 na 1,5 metra. Spaliśmy na siedząco, ostrzał trwał całą noc. Rano zdałem sobie sprawę, że muszę się wydostać, bo przyjechałem na front, by pokazać, jak chłopaki walczą i przeżywają. Te 15 minut to była wieczność. Największy strach na niebie budzą drony, a pod nogami – miny. Jednak mimo wszystko udało mi się utrwalić ten dzień na zdjęciach.

Ogólnie rzecz biorąc, w tym czasie mieliśmy wszystko – spotkania z grupami sabotażowymi i zwiadowczymi, walki piechoty i kontuzję Włady. Na szczęście mamy mocnych aniołów stróżów

Zostałaś ranna w grudniu zeszłego roku. Jak do tego doszło?

Włada: Pracowaliśmy wtedy w obwodzie donieckim, robiliśmy zdjęcia zniszczonych budynków i infrastruktury. W rzeczywistości wszystko to było banalne: 22 grudnia wraz z zespołem wolontariuszy przebywaliśmy w pobliżu wsi Nowoseliwka Persza. Jechaliśmy drogą w rejonie Pokrowska i nagle znaleźliśmy się pod ostrzałem. Odłamek trafił mnie w udo. To była dla mnie ciężka podróż. Dla wolontariuszy pracujących w punktach zapalnych to codzienność. Zawsze boli mnie, gdy słyszę historie o tym, jak ktoś wydostał się na własną rękę z terenów zajętych przez wroga i po przejściu 100 kilometrów w końcu znalazł się w bezpiecznym miejscu. Oczywiście też się cieszę, że ta osoba została uratowana, ale na 99 procent wiem, że dzień wcześniej wolontariusze przyszli do niej i namawiali ją do ewakuacji, ale odmówiła.

Która historia wojenna uchwycona na zdjęciach zrobiła na Tobie największe wrażenie?

Prawdopodobnie narodziny córki naszego przyjaciela Liny, żołnierza o znaku wywoławczym „Drongo”. Kostii udało się uchwycić moment ich pierwszego spotkania. Dla mnie to opowieść o tym, że miłość i życie zwyciężają nawet w czasie wojny. Jednak widok twardego żołnierza płaczącego, gdy wita na świecie dziecko, jest naprawdę poruszający.

Liberowie towarzyszyli swojemu przyjacielowi w narodzinach jego dziecka

Widzieliście, jak miasta dosłownie znikały na waszych oczach. Jakie to uczucie?

Konstiantyn: Ciężko patrzeć, jak ukraińskie miasta obracają się w ruinę. Bachmut, Wołczańsk, Czasiw Jar... Jest wiele takich miast i to naprawdę bolesne widzieć, jak Rosja ściera je z powierzchni ziemi. Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń. Od września do połowy października te zdjęcia można było oglądać w Wenecji, teraz wystawa przeniosła się do Berlina. Jej celem jest pokazanie, jak wygląda pokój z Rosją i dlaczego „porozumienia pokojowe” nie mogą zostać zawarte.

Fotografujecie zarówno żołnierzy, jak cywilów. Jak reagują na obiektyw?

Z wojskowymi jest łatwiej. Jesteśmy z nimi przez całą dobę podczas misji, więc przyzwyczajają się do aparatu i rozumieją znaczenie dokumentowania tego, co się dzieje. I często zgadzają się na robienie zdjęć, nie zadając pytań.

Z cywilami często jest trudniej. Są bardziej uwrażliwieni na widok aparatu, zwłaszcza gdy właśnie doświadczyli szoku czy traumy. W takich sytuacjach ważne jest, aby być nie tylko fotografem, ale także rozmówcą, osobą, której można zaufać.

Często pomaga człowieczeństwo – po prostu siedzenie obok, rozmowa, słuchanie

Każdy reaguje na obiektyw inaczej, ale jest jedna ważna rzecz: szacunek dla człowieka i jego historii. Nigdy nie wywieramy presji, jeśli widzimy, że ktoś przeżywa trudne chwile. Najlepsze zdjęcia powstają wtedy, gdy między fotografem a fotografowaną osobą jest zaufanie.

„Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń”

Co zrobiło na Tobie największe wrażenie na wyzwolonych terytoriach?

Włada: Kiedy tam trafiasz, przekonujesz się, jak wielkie barbarzyństwo i ciemność niesie ze sobą Rosja. Cały świat był wstrząśnięty zbrodniami w Buczy, ale niestety to nie jest wyjątek, lecz reguła w przypadku innych osad, do których przybywają rosyjskie wojska. Prawie każdy, kto przeżył okupację, ma historie o okrucieństwach wroga. W każdej z nich najbardziej uderzające jest uświadomienie sobie, jak okrutni potrafią być Rosjanie.

Wielokrotnie fotografowałaś ewakuację ludzi z różnych miejsc, w szczególności z Pokrowska. Jakie historie najbardziej zapadły Ci w pamięć?

Ewakuacja jest wielkim szokiem dla każdego człowieka. Zostawiasz całe swoje życie, wszystko, na co pracowałaś, i nie wiesz, czy będziesz mogła wrócić. Wtedy doświadczamy szczególnego smutku i żalu. Historie ludzi, których udało nam się uwiecznić w kadrze, są bardzo bolesne. Pokrowsk stał się schronieniem dla tych, którzy już raz, w 2014 r., stracili swoje domy z powodu wojny. I teraz, w 2022 r., ci z nich, którzy po ewakuacji znaleźli się w Bachmucie, stracili je ponownie. Oni już raz pakowali całe swoje życie do kilku worków. Pamiętam panią Antoninę, kobietę na wózku inwalidzkim. Ma cukrzycę i potrzebuje stałej opieki medycznej, dlatego musiała wyjechać. Zostawiła męża, z którym żyła przez pół wieku, bo nie chciał opuścić domu. Jest bardzo religijny i nie miał nawet telefonu komórkowego, więc nie wiadomo, w jaki sposób się kontaktują i czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczą. Takich historii jest wiele.

Łzy rozstania, pożegnalne uściski, przerażone oczy dzieci, całe życie spakowane do kilku toreb. Takie rzeczy dzieją się każdego dnia

Widzieliście również rosyjskich więźniów. Co możesz o nich powiedzieć?

Nie rozmawialiśmy z nimi zbyt wiele, bo nie było to naszym celem, nie chcieliśmy tego robić. Robiliśmy im zdjęcia, by pokazać warunki, w jakich Ukraina ich przetrzymuje – i jak uderzająco różnią się one od warunków, w jakich przetrzymywani są Ukraińcy. Rosyjscy więźniowie żyją w Ukrainie, jak w sanatorium, i jestem pewna, że nie wszyscy z nich mieli podobne warunki w domu. Nie tylko nie cierpią w niewoli, ale nawet poprawia się ich stan zdrowia. Tutaj mają pełną opiekę, zbilansowaną dietę, mogą pracować, otrzymywać wynagrodzenie i regularnie dzwonić do domu.

To wszystko jest bardzo bolesne. To niesamowity kontrast w porównaniu z traktowaniem ukraińskich jeńców wojennych w Rosji. Ale rozumiemy, dlaczego tak się dzieje.

Ukraina jest cywilizowanym krajem europejskim, który przestrzega Konwencji genewskiej. Dla nas oraz naszych partnerów i sojuszników dobre traktowanie jeńców jest czymś ważnym

Co czujesz, gdy fotografujesz realia wojny?

Kostiantyn: W takiej chwili emocje są zazwyczaj minimalne. Musimy wykonywać naszą pracę szybko i skutecznie, zwłaszcza gdy pracujemy bezpośrednio na linii kontaktu. Wtedy ważne jest, by zachować zimną krew. Refleksja przychodzi później. I choć wojna to tragedia i ciągły ból, to często widzimy światło – nadzieję, niesamowitą miłość, oddanie. Takie momenty staramy się uchwycić.

Czy któreś z fotografii są dla Ciebie szczególne?

Zdecydowanie to zdjęcia naszych chłopaków i dziewczyn wracających do domu z niewoli. Każda wymiana inspiruje i daje nadzieję, że nic nie idzie na marne i mamy się czego trzymać.

Uwolnieni ukraińscy jeńcy

Zdjęcia z czerwca tego roku, po kolejnej wymianie, były jednymi z najtrudniejszych. Po spotkaniu i rozmowie z chłopakami przez tydzień nie mogliśmy dojść do siebie. Pamiętam, jak jeden z nich powiedział do mnie: „Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by upewnić się, że to się nigdy nie powtórzy”.

Takie rzeczy dzieją się każdego dnia. Wielu naszych ludzi pozostaje w rosyjskiej niewoli. Niektóre z tych zdjęć trafiły do Szwajcarii na szczyt pokojowy, gdzie poruszono kwestię wymiany wszystkich jeńców. Mamy nadzieję, że te dokumentalne portrety osób, które przeszły przez piekło, skłonią naszych partnerów do zdecydowanych działań przynajmniej w tej sprawie. Nie możemy powtórzyć tego, co usłyszeliśmy od chłopaków, ale nasze zdjęcia mówią same za siebie. Schudli po 40 – 50 kg, jednak nie dali się złamać. Powtarzał to każdy z nich.

Nasze zdjęcia są dowodem, że tu i teraz dzieje się największe ludobójstwo od czasów II wojny światowej

Efekty Waszej pracy są widoczne na całym świecie. Jakie jest główne przesłanie, które macie dla społeczeństwa?

Włada: Naszym głównym celem jest dokumentowanie zbrodni i pokazanie prawdy. Rosja jest wrogiem. W cywilizowanym społeczeństwie nie ma miejsca dla organizacji terrorystycznych, należy je powstrzymać. Chłopaki i dziewczyny na pokazywani naszych zdjęciach powinni czuć, że my, przebywający z tyłu, wiemy, dlaczego i po co tam są. I że jest nam to potrzebne, bo inaczej znów stracimy nasz piękny kraj, kulturę i niepodległość na kilka pokoleń – jeśli nie na zawsze. A skoro oni tam są i walczą za nas, to my musimy walczyć dla nich.

Andrij Smolenski stracił oczy, ręce i ucho

Musimy walczyć z korupcją, z przypadkami nieporządku i niesprawiedliwości w brygadach, z podejrzanymi przetargami, zamówieniami... Musimy walczyć, a nie czekać na powrót wojska i przywrócenie porządku. Te procesy powinny odbywać się równolegle i jednocześnie. A wtedy, gdy w końcu dojdzie do negocjacji, po pierwsze, odbędą się one na naszych warunkach, a po drugie – nikt nigdy nie będzie już pytał, czy państwo, o które tak ciężko walczyliśmy, było tego warte. Tak, było. Bo sami je zbudujemy. Musimy też pamiętać, że każdego dnia nasi żołnierze wykonują nadludzki wysiłek, by zapewnić nam normalne życie. Pamiętanie o nich i wspieranie ich to minimum tego, co możemy zrobić, by im podziękować.

Wszystkie zdjęcia prezentujemy dzięki uprzejmości Włady i Konstiantyna Liberowów

20
хв

„Zdjęcia, które krzyczą": jak Liberowie dokumentują wojnę

Natalia Żukowska
pomoc Ukraińców Walencja Hiszpania

Hiszpania próbuje stanąć na nogi po huraganie Dana, który pochłonął co najmniej 217 ofiar śmiertelnych (wciąż poszukuje się setek zaginionych). 29 października 2024 r. we wspólnocie autonomicznej Walencji doszło do niespodziewanej i bardzo gwałtownej powodzi. Deszcz padał przez całą noc, rzeki wystąpiły z brzegów, niektóre mosty zostały zniszczone, a miejscowości – odcięte od świata. Połączenie kolejowe między Madrytem a Walencją usa się przywrócić najwcześniej za dwa tygodnie. Rząd wysłał do regionów dotkniętych kataklizmem największą liczbę żołnierzy w historii kraju.

Deszcz wciąż pada – ogłoszono alarm w regionach Murcji, Katalonii i Wspólnoty Walenckiej. Intensywne opady są spowodowane przez zjawisko o nazwie „gota fria”. To rodzaj burzy spowodowanej przez zimne powietrze, które odłącza się od głównego prądu powietrznego na dużych wysokościach i przemieszcza się niezależnie. Gdy to zimne powietrze spotyka się z ciepłym i wilgotnym powietrzem w niższych warstwach atmosfery, może wywołać gwałtowne burze, silne opady deszczu, a nawet grad.

W 1957 roku Walencja doświadczyła już podobnej katastrofy. W powodzi zginęło wtedy ponad 300 osób. Tym razem zmiany w infrastrukturze rzeki Turia pomogły miastu uniknąć powtórzenia się tragedii. Niestety, nie uratowało to wielu mniejszych miejscowości i wsi.

Sestry rozmawiały z Ukraińcami, którzy znaleźli się w epicentrum katastrofy. A także z tymi, którzy zaangażowali się w pomoc poszkodowanym Hiszpanom.

Skutki powodzi w gminie Sedavi, rejon Walencji. 30.10.2024. Fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Jakby ktoś odkręcił wielki kran

Wiktoria Ilczi, uchodźczyni wojenna z Kijowa, mówi, że w samej Walencji nie było wcześniej żadnych oznak nadchodzącego huraganu. Wieczorem 29 października pojechała do sklepu IKEA, 10 kilometrów od Walencji.

– Dotarłam tam około 20:00, było cicho i spokojnie – wspomina. – 20 minut później w sklepie podali komunikat, że proszą ludzi o przeniesienie samochodów na górny parking, ponieważ woda się podnosi. Nie od razu zrozumiałam, o co chodzi, ponieważ mój hiszpański nie jest jeszcze za dobry i nie znałam słowa „inundacion”, które oznacza „powódź”. Kiedy poszłam przestawić samochód, woda na dolnym parkingu sięgała już kolan. A gdy wjeżdżałam na górny poziom, sięgała już szyb.

Wiktoria Ilczi pokazuje, co żywioł zrobił z ulicą i jej samochodem w ciągu zaledwie kilku minut. Zdjęcie: archiwum prywatne

Woda podnosiła się bardzo szybko. Było jej tak dużo, jakby ktoś odkręcił wielki kran. Zalała mój samochód – myślę, że już nic z niego nie będzie. Ale najważniejsze, że żyję. To, że trafiłam do tego marketu, było najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się wtedy przytrafić.

Bo ci, którzy byli wtedy na drodze, ucierpieli najbardziej. Samochody stały się pułapkami dla wielu z nich. Gdybym wyjechała trochę wcześniej, być może nie rozmawiałbym teraz z panią

W markecie spędziłam noc, na podłodze. Pracownicy zapewnili nam wszystko, czego potrzebowaliśmy: ubrania na zmianę, materace do spania, koce, poduszki, kapcie. Nakarmili nas ciepłym jedzeniem. Wykonali fenomenalną robotę. Ściągali też do środka ludzi z ulicy – jak tylko mogli: rzucając im liny, ciągnąc ich za ręce… Wszyscy byli zaangażowani w akcję ratunkową. Niektórych udało się uratować, innych niestety nie. Widziałam ludzi trzymających się słupa przez 7 godzin, w zimnej wodzie. Krzyczeli: „Pomocy!”, ale byli za daleko. Woda niszczyła wszystko na swojej drodze.

Do sklepu pojechałam sama, moje dzieci zostały w domu z nianią. Mieszkamy w samej Walencji, gdzie nic się nie stało, ale i tak było strasznie. Kiedy zdałam sobie sprawę, że w tym sklepie będę musiała spędzić noc, zadzwoniła do przyjaciół i poprosiłam ich, by zabrali dzieci do siebie. Mój młodszy syn nie był zbyt przestraszony, ale córka nie spała całą noc. Martwiła się.

Noc powodzi w IKEA. fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Rano, gdy woda ustąpiła, ludzie zaczęli się ewakuować – przed ustąpieniem wody nie prowadzono akcji ratunkowych. Jednak droga była zablokowana, nie można było wyjechać, więc czekaliśmy. Udało mi się wyjechać około 13.00. To, co zobaczyłam, to był armagedon. Tysiące rozbitych, porozrzucanych na drodze samochodów. I wszędzie błoto. Poczucie katastrofy. Znam ludzi, którzy wciąż nie odnaleźli swoich bliskich.

Teraz wszyscy przyłączyli się do pomocy. Zarówno Hiszpanie, jak Ukraińcy, bardzo wielu Ukraińców. Zbierają ubrania, jedzenie, pieniądze. Zapewniają tymczasowe zakwaterowanie tym, którzy stracili domy. Albo po prostu wychodzą na ulice, by uprzątnąć gruzy.

Horror widziany z balkonu

Igor z obwodu żytomierskiego pracuje w Hiszpanii od kilku lat. Mieszka w gminie Benetusser, w prowincji Walencja. Podczas powodzi wraz z sąsiadem uratował dziewczynę. Nie chce podać swojego nazwiska, bo nie uważa się za bohatera.

– My, Ukraińcy, jesteśmy narodem, który wydaje się być przygotowany na wszystko – mówi. – Ogromny strumień wody złapał mnie w domu. Oglądałem wiadomości, ale nie zwracałem większej uwagi na to, co się dzieje na zewnątrz. Dopiero gdy w mieszkaniu wysiadło zasilanie, wyszedłem na balkon; mieszkam na 4. piętrze. Zobaczyłem wodę płynącą ulicami, sięgała już do kolan. 5 minut później rwący potok zaczął niszczyć samochody. Wszystko działo się bardzo szybko.

Widok z balkonu Igora. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wkrótce nie było już ani prądu, ani internetu, ani wody w kranach. Zostałem uwięziony w mieszkaniu, obserwowałem ten horror z balkonu. I nagle zobaczyłem, że woda zalała już parter naszego budynku – a mój sąsiad Wołodymyr, też Ukrainiec, próbuje wyciągnąć z wody dziewczynę, którą porwał nurt. Trzymała się jednego z okien na naszym parterze, który był już zalany prawie po sufit.

Próbowaliśmy wybić szybę w drzwiach wejściowych. Była z utwardzonego szkła, więc walczyliśmy z nią jakieś 5 minut – w pewnym momencie pomyślałem nawet, że nam się nie uda. Ale się udało – i wciągnęliśmy tę dziewczynę do środka. Okazało się, że jest Hiszpanką, zabraliśmy ją więc do naszych hiszpańskich sąsiadów.

Tysiące ludzi z pomocą

Hanna Kriuczkowa z Krzywego Rogu jest wstrząśnięta skutkami huraganu. Też przyłączyła się do pomocy.

– O 6.00 rano zabrałam dziecko do szkoły, po czym pojechałam do pracy – mówi. – Pierwsza syrena zawyła około 8 rano. W tym czasie trwała już powódź, choć u nas nie spadła ani kropla deszczu – wiał tylko silny wiatr. O tym, co się dzieje gdzie indziej, czytaliśmy w mediach społecznościowych.

Moja szefowa jechała wzdłuż portu w Kartagenie. Powiedziała mi, że woda płynęła tam ulicami bardzo rwącym nurtem, a syreny wyły bez przerwy. Ledwo udało jej się wydostać.

Dopiero gdy przyjaciele, koledzy i znajomi zaczęli wysyłać filmy pokazujące, co się dzieje na przedmieściach, zdałam sobie sprawę, że żywioł mógł zabić setki ludzi. Tej pierwszej nocy nie mogłam spać. Nie mogłam też nic zrobić, by pomóc. Zżerało mnie poczucie bezsilności.

Hanna w drodze do Walencji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Następnego ranka zebraliśmy się w biurze – ci, którzy mogli do niego dotrzeć. Postanowiliśmy, że pomożemy Hiszpanom. Zaczęliśmy wydzwaniać do Czerwonego Krzyża, do szpitali i punktów gromadzenia pomocy, by dowiedzieć się, co jest potrzebne. Wszędzie panował chaos – nikt nie wiedział, co robić. Udaliśmy się nawet do ukraińskiego konsulatu, by się dowiedzieć, jak możemy pomóc. Ostatecznie otworzyliśmy punkty zbiórki pomocy humanitarnej w trzech miastach – pracuję dla dużej agencji nieruchomości, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. Jedną z naszych ekip budowlanych wysłaliśmy, by pomogła ukraińskim firmom uprzątnąć gruzy powstałe w wyniku huraganu. Kupiliśmy narzędzia i prowiant. Wszystko, co było potrzebne.

Widzę, że wielu Ukraińców jest teraz zaangażowanych w pomoc dla Hiszpanii

Przedsiębiorcy zbierają pomoc i dostarczają ją ofiarom, pomagają oczyszczać drogi. Komunikacja między miastami jest zakłócona, na drogach pozostawiono setki samochodów – to wygląda jak cmentarzysko aut. Zginęło wiele zwierząt. W epicentrum kataklizmu ludzie noszą maski, bo wszędzie czuć woń zwłok. Próbowaliśmy się tam dostać, lecz policja nas nie wpuściła.

To wszystko wygląda jak horror, ale ludzie są niesamowici. Tysiące z nich idzie teraz pieszo do zniszczonych miast, niedostępnych dla samochodów, by pomagać.

20
хв

Hiszpański armagedon oczyma Ukraińców

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Co będzie jutro?

Ексклюзив
20
хв

Z banku na front: Polka w ukraińskim wojsku

Ексклюзив
20
хв

Dmytro Łubinec: - Rosja tworzy izby tortur w każdej okupowanej osadzie

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress