Exclusive
20
min

Ukrainki w Anglii: O pracę nietrudno, gorzej z mieszkaniem

- Nie sądziłam, że jestem tak uparta. Lata ćwiczeń na pianinie zrobiły swoje - gdy spędzasz godziny na doskonaleniu się, by było idealne. I tak było tutaj: wysyłałam swoje CV raz za razem. I wszędzie mnie odrzucano

Kateryna Kopanieva

Aby dostać się do Anglii w ramach programu dla uchodźców, musisz znaleźć kogoś na miejscu, kto Cię przyjmie. Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Polska jest liderem pod względem zatrudnienia ukraińskich uchodźców w krajach zachodnich, gdzie do tej pory pracę znalazło 65% ukraińskich uchodźców w wieku produkcyjnym (według Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju). Drugie miejsce w rankingu zajmuje Wielka Brytania, gdzie zatrudnienie znalazło już 61 procent uchodźców z Ukrainy.

Mimo, że Ukraińcom trudniej jest dostać się do Wielkiej Brytanii niż do krajów UE (ponieważ potrzebują wizy), ponad 138 000 osób przybyło już do tego kraju w ramach programu Domy dla Ukrainy, który został specjalnie zaprojektowany dla ukraińskich uchodźców, a większość z nich - 103 000 - osiedliła się w Anglii. Jak nasi rodacy adaptują się w Anglii, jakie niespodzianki napotykają i jak znajdują pracę w swoim zawodzie.

Wielka Brytania szybko reaguje na problemy ukraińskich uchodźców. Zdjęcie: Shutterstock

Ukraińscy uchodźcy w Anglii mogą liczyć na 450 dolarów miesięcznie

Od marca 2022 r. ukraińscy uchodźcy mogą dostać się do Wielkiej Brytanii na dwa sposoby: poprzez program Ukraine Family (jeśli krewni Ukraińca są mieszkańcami Wielkiej Brytanii) oraz Homes for Ukraine. Ukraińcy mogą skorzystać z tego drugiego programu, jeśli znajdą osobę, która zgodzi się ich sponsorować, tj. zapewnić im dach nad głową przez co najmniej sześć miesięcy. Podczas gdy sponsor przyjmuje ukraińskich gości, otrzymuje od rządu "podziękowanie" w wysokości 500 funtów (630 dolarów) miesięcznie. Jeśli warunki w domu sponsora zostaną uznane za odpowiednie do przyjęcia uchodźców (lokalne władze sprawdzają wcześniej dom), Ukraińcy otrzymują brytyjską wizę w ciągu kilku tygodni od złożenia wniosku.

Wiza jest wydawana na trzy lata i uprawnia do pracy oraz nauki w Wielkiej Brytanii. Po przyjeździe każdy Ukrainiec otrzymuje 200 funtów (250 dolarów) zasiłku "powitalnego". Nie ma dalszych specjalnych świadczeń dla ukraińskich uchodźców, ale dzięki dostępowi do systemu na równi z Brytyjczykami, Ukraińcy mogą ubiegać się o zasiłek dla bezrobotnych (Universal Credit), który wynosi około 360 funtów (450 dolarów) miesięcznie. Osoba może otrzymać pewną część płatności, nawet jeśli znalazła już pracę, ale jej dochody nie pozwalają na wynajęcie domu - w takim przypadku państwo zrekompensuje brakującą kwotę.

Czasami 150 CV nie wystarczy, aby zostać zauważonym i zaproszonym na rozmowę kwalifikacyjną w Anglii

Marina Vasilinenko z Dniepru przybyła do Anglii w czerwcu 2022 roku. W Dnieprze Maryna, jej dzieci i mąż mieszkali kilometr od wieżowca, w który w styczniu 2023 r. uderzył rosyjski pocisk, zabijając 46 osób. Marina, jej dwoje dzieci w wieku szkolnym i matka byli już w Devon, gdzie udało im się znaleźć sponsorów - brytyjską parę.

Wolontariat otworzył Marynie Vasylynenko (na zdjęciu z dziećmi) drogę na angielski rynek pracy. Zdjęcie z prywatnego archiwum

- Kiedy rozpoczęła się wojna, wielu Brytyjczyków wyraziło chęć przyjęcia ukraińskich uchodźców i zamieszczało ogłoszenia na stronach internetowych i grupach na Facebooku - mówi Maryna. - Teraz trudniej jest znaleźć sponsora. Para, do której przyjechaliśmy, miała dużą rodzinę, ale ich dzieci i wnuki już dawno się wyprowadziły, więc mieli do dyspozycji trzy przestronne pokoje. Pomimo bariery językowej, nasi sponsorzy i ja szybko się dogadaliśmy. To było dla nas wyjątkowe doświadczenie poznać Brytyjczyków domu. Byłam zaskoczony, że większość z nich, wbrew stereotypowi, nie je angielskiego śniadania.  Dzieci w większości rodzin kładą się spać już o ósmej wieczorem. Moim synom zajęło dużo czasu przyzwyczajenie się do tego reżimu, ale nasi sponsorzy byli bardzo wyrozumiali dla naszego wieczornego hałasu.

Mój język był daleki od doskonałości, kiedy przybyłam do Anglii. Uczyłam się francuskiego w szkole i zacząłem uczyć się angielskiego dopiero trzy lata temu podczas kwarantanny. Na początku w ogóle nie rozumiałam miejscowych - nie byłam przyzwyczajona do akcentu i nie mogłam nawet zrozumieć słów, które znałam. Ale chodziłam na zajęcia z angielskiego organizowane przez urząd miasta dla Ukraińców, a później poszłam do college'u na kurs ESOL (English for Speakers of Other Languages), gdzie uczyłam się języka dwa razy w tygodniu przez 3,5 godziny zgodnie z programem dla obcokrajowców. To szkolenie jest bezpłatne dla Ukraińców.

Zaczęłam szukać pracy niemal natychmiast. Czasami słyszę skargi, że po wysłaniu 10-15 CV na różne oferty pracy, ludzie nie otrzymują odpowiedzi. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że często nawet 150 CV to za mało. Szukanie pracy w Anglii to maraton. Musisz być przygotowany na to, że poświęcisz na to dużo czasu. Musisz dostosować swoje CV i list motywacyjny do każdego wakatu, zmieniając słowa kluczowe w zależności od wymagań na danym stanowisku. W większości angielskich firm CV kandydatów są sortowane przez algorytmy. Jeśli twoje nie zawiera słów kluczowych dla danego wakatu, nie zobaczy go dział HR. Na początku nie dostałam żadnych odpowiedzi. Ale jestem wytrwała, więc nawet nie myślałam o poddaniu się.

W tym samym czasie Maryna rozpoczęła wolontariat, pomagając nowo przybyłym Ukraińcom w lokalnym urzędzie miasta. To właśnie to doświadczenie otworzyło jej drogę do wejścia na angielski rynek pracy.

- Było to tylko 8-10 godzin tygodniowo, ale nowa wzmianka w moim CV dała natychmiastowy efekt: zostałam zaproszona na rozmowy kwalifikacyjne. Z tego wywnioskowałem, że doświadczenie zawodowe w tym kraju jest bardzo ważne dla angielskiego pracodawcy. Nawet w innej branży, byle w Anglii. Nie ma tu czegoś takiego jak dyskryminacja czy ageizm (generalnie w CV nie podaje się wieku, a dodawanie zdjęcia jest bardzo niepożądane), ale w oczach angielskiego pracodawcy ukraiński uchodźca to osoba, która nie planowała imigracji i dlatego może wyjechać w każdej chwili. Podczas rozmów kwalifikacyjnych zadawano mi następujące pytania: "Czy możesz zagwarantować, że nie wrócisz do domu za miesiąc?". I musiałam ich przekonać, że mówię poważnie. Nawiasem mówiąc, kolejnym ogromnym plusem w CV jest doświadczenie w wolontariacie, które prawdopodobnie ma 80% Anglików tutaj.

Cztery miesiące po rozpoczęciu pracy, Maryna znalazła drugą pełnoetatową pracę biurową jako kierowniczka sklepu internetowego.

- Po trzech rundach rozmów kwalifikacyjnych zostałam zatwierdzona" - mówi Marina. - Wypełniam stronę internetową firmy, wysyłam towary, prowadzę raporty, a nawet planuję projekty sprzedawanych przez nas produktów. Przed przyjazdem do Anglii nie miałam w tej pracy żadnego doświadczenia - zdobyłam je na miejscu.

Musiałam czekać dwa miesiące i wypełnić 48 dokumentów, zanim otrzymałam klucze do wynajmowanego domu

Później wyprowadziliśmy się od naszych sponsorów. Moja mama postanowiła wrócić do Ukrainy, a ja i moi synowie wynajęliśmy dom. W Anglii istnieją standardy mieszkaniowe zatwierdzone na poziomie legislacyjnym. Na przykład, jeśli jest nas czworo w rodzinie, musimy wynająć dom z co najmniej trzema sypialniami. Znalezienie zakwaterowania w Anglii to loteria. Proces jest dość skomplikowany. Wysłałem zapytanie do 17 domów i pozwolono mi obejrzeć dziesięć z nich. W połowie z nich byli gotowi rozważyć moją kandydaturę na najemcę, a ja miałem możliwość wyboru. Podczas poszukiwania domu wymieniliśmy 74 e-maile z agentem nieruchomości. Zanim otrzymałam klucze, musiałam zebrać i wypełnić 48 dokumentów i formularzy. Ostatecznie udało mi się wprowadzić prawie dwa miesiące po wysłaniu zapytania o mój pierwszy dom.

Mieszkania w Anglii są drogie. Ceny mogą się różnić w zależności od miejsca zamieszkania. W naszym regionie koszt miesięcznego czynszu za dom z 2-3 sypialniami zaczyna się od £1,100 ($1,380). Średnia pensja wynosi tutaj 1 600-2 300 funtów. Czynsz jest zatem znaczącym wydatkiem dla każdej rodziny.

Warto w tym miejscu zauważyć, że wielu Brytyjczyków (a teraz także Ukraińców, którzy przybyli w ramach programu "Domy dla Ukrainy") w sytuacji wynajmu ratuje się zasiłkiem dla bezrobotnych. System wsparcia socjalnego w kraju jest wymyślony w taki sposób, że nawet jeśli pensja danej osoby jest wyższa niż koszt wynajmu, może ona nadal otrzymywać pewną kwotę świadczeń socjalnych, ponieważ nadal ma minimalne środki niezbędne do życia. Wysokość pomocy zależy od dochodu danej osoby i kosztów wynajmu.

W Anglii nie ma szkół muzycznych, jakie znają Ukraińcy

Fakt, że adaptacja i poszukiwanie pracy w Anglii wymagają dużo cierpliwości, potwierdza przykład Dany Stronovej, nauczycielki gry na pianinie z Kijowa, która przyjechała do East Sussex z dwójką dzieci wiosną 2022 roku i rozpoczęła poszukiwania pracy w swojej dziedzinie.

Dana Stronova została poinformowana przez angielskich pracodawców, że ma zbyt wysokie kwalifikacje Zdjęcie z prywatnego archiwum

- Doświadczenie z naszymi pierwszymi sponsorami, parą z małym dzieckiem, nie było zbyt dobre - wspomina Dana. - Musieliśmy ich opuścić po trzech tygodniach. Stało się to po nieprzyjemnym incydencie z ich psem, który dobrał się do walizki mojej córki i zjadł czekoladę, którą tam znalazł. Pies został uratowany w klinice weterynaryjnej, ale sponsorzy poinformowali radę, że nie mogą dłużej zapewniać nam zakwaterowania i odwieźli nas do hotelu.

Spędziliśmy tylko dziesięć dni w hotelu opłacanym przez władze miasta. Po tym, jak Brytyjczycy dowiedzieli się o naszej sytuacji, zaczęli przychodzić do naszego hotelu, zapraszać na kolacje i wspierać. Pewna rodzina (mąż, żona i dwoje dzieci) chciała zostać naszymi nowymi sponsorami. Mieszkaliśmy w ich domu przez rok i nadal utrzymujemy z nimi kontakt.

Chociaż możliwe było utrzymanie się z zasiłku dla bezrobotnych, mieszkając ze sponsorem, niemal natychmiast zaczęłam szukać pracy. Z angielskim na dobry poziomie i 25-letnim doświadczeniem jako nauczycielka gry na pianinie, myślałam, że będę w stanie zrobić to wystarczająco szybko. Miałam nadzieję, że Urząd Pracy, organizacja rządowa, w której każdy bezrobotny ma osobistego trenera pracy, pomoże mi w poszukiwaniach. Ale oni tak naprawdę nie pomagają w znalezieniu pracy. Co najwyżej mogą wskazać kilka stron internetowych, na których można szukać ofert pracy.

Niemiłą niespodzianką było dla mnie to, że w Anglii nie ma państwowych szkół muzycznych, które są znane Ukraińcom, gdzie różni nauczyciele uczą gry na fortepianie, solfeżu itp. Są lekcje muzyki w zwykłych szkołach i na uczelniach, ale instytucje edukacyjne nie zatrudniają instrumentalistów. Mogą jedynie zapraszać ich na określone godziny.

Ale naprawdę chciałam to osiągnąć. Nigdy nie sądziłam, że jestem tak uparta - prawdopodobnie lata ćwiczeń z instrumentem zrobiły swoje. Wysłałam swoje CV do lokalnych chórów, kościołów i teatrów muzycznych. W tym samym czasie potwierdziłam swoje kwalifikacje, kończąc kilka specjalistycznych kursów online (większość z nich była bezpłatna). Zebrałam całą teczkę różnych certyfikatów. Złożyłma również podanie na stanowisko asystentki nauczyciela i odbyłam rozmowy kwalifikacyjne. Otrzymywałam jednak odpowiedzi, że jestem... "zbyt wykwalifikowana" do takiej pracy. Odrzucano mnie wszędzie, co sprawiło, że się poddałam.

W Anglii nauczycielom surowo zabrania się dotykania uczniów

Ostatecznie Dana miała szczęście.

- Mój sponsor przedstawił mnie kobiecie z innego miasta, która prowadzi własną prywatną szkołę muzyczną - mówi Dana. - W ten sposób odbyłam rozmowę kwalifikacyjną z moim przyszłym pracodawcą. Szkoła muzyczna znajduje się w jej domu - dzieci uczą się w przybudówce z dwiema salami lekcyjnymi. Właścicielka szkoły jest również nauczycielką muzyki, i to ogólną - gra na flecie, gitarze i pianinie. Po rozmowie ze mną, przyjrzeniu się moim kwalifikacjom i występom z Kijowa, zaproponowała mi spróbowanie.

Dana Stronova znalazła w Anglii pracę, którą kocha - uczy dzieci muzyki. Zdjęcie z prywatnego archiwum

W Anglii system nauczania nie jest taki sam jak na Ukrainie. Podczas zajęć dzieci siedzą w słuchawkach i każdy ma swój własny program. Nie słyszą się nawzajem. Osobnym wyzwaniem był dla mnie angielski język nauczania muzyki. W szczególności fakt, że my używamy do-re-mi-fa-sol-la-si, a oni używają ABCDEFG, sprawił, że mój mózg co chwila eksplodował.

Okazało się również, że uniwersalne terminy muzyczne są zastępowane angielskimi słowami, aby ułatwić dziecku zrozumienie i by unikało stresu. Tymczasem w Ukrainie zwyczajowo uczy się terminów z ich prawdziwymi nazwami od pierwszej lekcji.

W Anglii jest surowo zabronione, aby nauczyciel dotykał dziecko. Na początku nie mogłem sobie wyobrazić, jak można pracować w ten sposób, ponieważ czasami trzeba położyć rękę na instrumencie, aby pokazać go uczniowi. Ale tutaj dotykanie jest uważane za naruszenie osobistych granic dziecka. Można tylko tłumaczyć słowami i pokazywać na przykładach. W Anglii na pierwszym miejscu stawia się zdrowie psychiczne dzieci, a nie nabyte umiejętności. Nauczyciele nie krytykują uczniów. Nawet jeśli zagrasz tylko trzy nuty, to i tak powiedzą, że było świetnie. Dzieci nie są zmuszane do występów przed innymi - znowu, aby nie miały stresu. Oczywiście są plusy i minusy takiego podejścia, ale dzieci tutaj są naprawdę bardziej swobodne, zrelaksowane i nie boją się nauczycieli.

Aby dopasować się do tego systemu, musiałam złamać samego siebie. Jednak teraz, gdy pracuję już prawie rok, czuję, że wszystko się układa. Zaczynałam z trzema grupami studentów, a teraz mam ich dziesięć. Prowadzę również prywatne lekcje. Kiedy przychodzą nowe dzieci, od razu mówię im, że angielski nie jest moim językiem ojczystym, więc mogę popełniać błędy. Pokazuję im na własnym przykładzie, że nie powinny bać się błędów.

Moja szkoła nie zatrudnia nauczycieli, wszyscy są samozatrudnieni. Jest to bardzo powszechna praktyka w Anglii. Otwarcie firmy, otwarcie kont, przygotowanie wszystkich raportów i deklaracji było dla mnie kolejnym wyzwaniem. Ale są organizacje, które pomagają w tym za darmo.

Teraz sami wynajmujemy mieszkanie. Nadal otrzymuję pewną kwotę Universal Credit, ale chcę zwiększyć liczbę godzin pracy, aby już go nie potrzebować. Nawiasem mówiąc, udało mi się również znaleźć zakwaterowanie dzięki znajomym. W Anglii im więcej ludzi znasz, tym lepiej. Integracja z lokalną społecznością jest bardzo ważna.

Kto nie pracuje, idzie do domu?

Mówiąc o swoich doświadczeniach nasze rozmówczynie twierdzą, że nie spotkały się z dyskryminacją ani traktowaniem Ukraińców jako niewykwalifikowanej siły roboczej. Poszukiwanie pracy może być długie i trudne, ale nawet z niedoskonałym angielskim można znaleźć pracę w biurze. Jest to jeden z powodów dobrych statystyk zatrudnienia Ukraińców w Wielkiej Brytanii. Drugim powodem jest stosunkowo niewielka kwota pomocy społecznej, z której można się utrzymać, mieszkając ze sponsorem, ale jest to bardzo trudne, gdy jest się już "na swoim".

Jednak pomimo stosunkowo optymistycznych perspektyw zatrudnienia i wsparcia socjalnego ze strony rządu, nadal istnieją pewne problemy. Przykładowo, od miesięcy brytyjskie media pełne są nagłówków o tym, że niedługo tysiące ukraińskich uchodźców znajdą się na bruku.  Mowa o Ukraińcach, którzy wciąż mieszkają ze sponsorami (niektórzy od ponad półtora roku) i nie mogą znaleźć mieszkania do wynajęcia. Powodem odmowy wynajmujących jest brak stabilnych dochodów, poręczycieli i historii kredytowej w Anglii. Opisane powyżej doświadczenia Ukrainek zakończyły się sukcesem przede wszystkim dlatego, że obie miały pracę w momencie poszukiwania zakwaterowania, co jest bardzo ważnym czynnikiem dla wynajmujących.

Brytyjska prasa często rozpisuje się o Ukraińcach, którzy po wygaśnięciu pobytu u sponsorów nie byli w stanie znaleźć zakwaterowania i obecnie są bezdomni. Warto zauważyć, że bycie bezdomnym w Anglii nie oznacza spania na ulicy. Jeśli dana osoba nie jest w stanie znaleźć zakwaterowania, musi złożyć wniosek do lokalnej rady i uzyskać miejsce w schronisku lub hotelu. Jest to jednak rozwiązanie tymczasowe, które nie rozwiązuje problemu globalnie. Aby zapobiec wzrostowi bezdomności wśród ukraińskich uchodźców, rząd Wielkiej Brytanii przedłużył w listopadzie miesięczne wypłaty dla sponsorów na kolejny rok. Oto jak ludzie wiedzą, jak rozwiązywać problemy!

Ukraińcy podają również niepewność co do ich statusu wizowego jako jeden z powodów, dla których nie mogą znaleźć długoterminowego wynajmu mieszkania, a czasem nawet pracy. Wynika to z faktu, że wizy migrantów, którzy przybyli po raz pierwszy w ramach programu "Domy dla Ukrainy" wiosną 2022 roku, wygasną wiosną 2025 roku. Brytyjscy pracodawcy i wynajmujący, którzy są przyzwyczajeni do długoterminowego planowania, zwracają uwagę na tę kwestię - i mogą z tego powodu odmówić zatrudnienia lub wynajmu.

Fakt, że niepewność co do statusu wizowego uniemożliwia wielu Ukraińcom pełną integrację ze społeczeństwem, był wielokrotnie podkreślany przez przedstawicieli organizacji pozarządowych pomagających uchodźcom. Znajduje to również odzwierciedlenie w październikowym raporcie National Audit Office Wielkiej Brytanii, który stwierdza, że co najmniej 4 890 ukraińskich rodzin jest zagrożonych bezdomnością w najbliższej przyszłości. W odpowiedzi na raport, rząd Wielkiej Brytanii obiecał, że decyzja w sprawie przyszłości ukraińskich programów zostanie podjęta "na długo przed wygaśnięciem pierwszych wiz".

No items found.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Miesiąc miodowy Żanna Ozirina

Gdy oglądam na ekranie parę kochanków – dwoje ludzi sukcesu, którym udało się przemyśleć swoje życie na wiele lat do przodu, a potem rzucających wszystkie swoje plany w kąt, tracących orientację i przyszłość, zmieniających poglądy – jako widza ogarnia mnie złość. Ale ten gniew ma działanie terapeutyczne, bo sprawia, że sama chcę działać.

Reprezentanci „Miesiąca miodowego” w Wenecji: aktorzy Roman Łucki i Iryna Nirsza, reżyserka Żanna Ozirna i producent Dmytro Suchanow

Dla mnie to nie było tak

Oksana Honczaruk: Na „Miesiąc miodowy” otrzymała Pani grant od organizatorów Festiwalu Filmowego w Wenecji i programu Biennale College Cinema, który finansuje produkcje niskobudżetowe. Miał powstać od zera w dokładnie rok – przy założeniu, że przyznana kwota będzie jedynym źródłem finansowania projektu. O jakiej kwocie mówimy? I jak trudno było zdobyć ten grant?

Żanna Ozirna: Mówimy o 200 tysiącach euro, rywalizowaliśmy o ten grant z filmowcami z całego świata. W 2023 roku wygrały cztery projekty: z Włoch, Węgier, Ghany i Ukrainy. To pierwszy ukraiński film, który wygrał i otrzymał dofinansowanie.

Jako reżyserka z radością przyjmuję zwycięstwa, które podsycają moje ambicje – ale do tych zwycięstw, które dają mi możliwość pójścia dalej, jestem nastawiona wręcz entuzjastycznie. Kiedy w Wenecji dostaliśmy pieniądze na realizację „Miesiąca miodowego”, było to dla mnie prawdziwe zwycięstwo, bo dało mi możliwość pracowania.

Ten film bardzo mi pomógł, ponieważ, pochłonięta pracą, nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie o okropnych rzeczach wokół mnie. Po prostu wpadłam w wir pracy na rok.

Żanna Ozirna odbiera Grand Prix na festiwalu „Molodist”. Listopad 2024 r.

Kręciliście w Ukrainie?

Tak. Nakręcenie filmu w Ukrainie było dla nas ważne, postrzegaliśmy to jako wybór moralny i etyczny, bo wojna trwa, a wielu Ukraińców wciąż żyje pod okupacją. Ale był to także wybór praktyczny, ponieważ wielu ukraińskich filmowców straciło pracę z powodu wojny lub zostało zmobilizowanych do wojska. „Miesiąc miodowy” stał się więc naszym małym wkładem we wsparcie branży.

Jak europejska publiczność odebrała film?

Myślę, że on dobrze wypełnia swoją misję. Postrzegam ten projekt jako dyplomację kulturową, co dla mnie oznacza, że to film wyjaśniający obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy, którą nie do końca rozumieją.

Czy istnieje różnica w postrzeganiu filmów przez Ukraińców i obcokrajowców?

Ukraińcy patrzą na filmy o wojnie jak na świadectwa i oceniają je z punktu widzenia tego, czy przekazują te świadectwa, czy nie. Porównują je z własnymi doświadczeniami. Obcokrajowcy nie mają takich doświadczeń, więc patrzą na film jak na produkt artystyczny. Oceniają, jak dobrze poradziłam sobie ze scenariuszem, reżyserią, grą aktorów, dźwiękiem i kamerą. Moje rozmowy o „Miesiącu miodowym” z obcokrajowcami wyglądają jak rozmowy o sztuce. Natomiast dla Ukraińców wszystko zaczyna się od zdania: „Dla mnie to nie było tak...” Chociaż to nie jest film dokumentalny, a fabularny.

Kadr z filmu „Miesiąc miodowy”

Nikt nie tęsknił za dawnym życiem

Na początku filmu, po eksplozjach, kiedy bohaterowie zaczynają wszystko rozbierać na części pierwsze, Ola cytuje wiersz Oksany Zabużko: „A co tam się naprawdę stało, kogo to obchodzi, Panie? Liczy się to, jak będzie, a będzie tak, jak napiszę”. Wstawiłam ten fragment, by z góry odpowiedzieć wszystkim komentatorom, którzy powiedzą, że im się to nie przydarzyło.

Ponoć włoscy krytycy narzekali, że film nie zawierał wystarczającej ilości codziennych szczegółów. Jak odebrali go europejscy filmowcy?

Nie narzekali, odnotowali to jako świadomy ruch z mojej strony. Niedawno w Ukrainie ukazała się recenzja Igora Kromfa, w której on wyjaśnia, że nie zwracam uwagi na codzienne szczegóły, bo to nie jest robinsonada, opowieść o przetrwaniu, ale film o wewnętrznej przemianie. Celowo nie pokazuję, jak bohaterowie chodzą do toalety, jak jedzą i ile mają jedzenia. Nie interesuje mnie to.

Był taki moment, kiedy powiedziałam moim zagranicznym kolegom, że ten film jest o utknięciu w nieznanym – lecz oni nie do końca to zrozumieli. Natomiast podoba im się określenie: „film o ludziach, którzy stracili wszystko i tęsknią za dawnym życiem”. Tyle że w pierwszych dniach wojny nikt tutaj nie tęsknił za dawnym życiem. Próbowaliśmy przetrwać, zastanawialiśmy się, co się z nami stanie, byliśmy kompletnie zdezorientowani. Nie wszyscy to rozumieją.

Żanna Ozirna na planie

Zauważyłam też, że kiedy zaczynasz mówić o miłości, dzieciach, karierze, sztuce, ludzie w każdym kraju to rozumieją. Ale kiedy mówisz o tożsamości, niezależności, odpowiedzialności za kraj, nawet w trzecim roku wojny, wielu obcokrajowców nie rozumie, nie akceptuje tego, a nawet są zirytowani. Tymczasem Ukraińcy są teraz bardzo skupieni na udowadnianiu innym, że to nasza ziemia, że jesteśmy Ukraińcami i że nie należy nas mylić z nikim innym.

Mieszkanie: gniazdko, schron, pułapka

Ten film bardzo mnie poruszył, bo okazuje się, że zupełnie zapomniałam, jak to było 24 lutego 2022 roku i w kolejnych dniach. To tak jakby mój mózg ukrył te wspomnienia, a podczas filmu pozwolił im się wydobyć.

Na premierę zaprosiłam kilka osób z Buczy, które przeżyły okupację. To one były punktem odniesienia dla tego filmu – ich historie stały się podstawą scenariusza. Moja przyjaciółka, która też jest z Buczy i była pod okupacją z rodzicami, płakała przez połowę seansu. Niektórzy widzą w tym siebie, inni nie. Nie chciałam nikogo wzruszać, komukolwiek imponować, przemieniać czyjąś duszę za pomocą kina. Nie chciałam manipulować, ale porozmawiać o moich wewnętrznych wątpliwościach i lękach.

Chciałam opowiedzieć nie tylko o wojnie i okupacji, ale także o tym, że ludzie z pokolenia 30+, do którego należę, są teraz zmuszeni do radzenia sobie z globalnymi problemami: jak mamy rodzić dzieci, jak planujemy przyszłość i czy to, co robimy, ma sens
Kadr z filmu „Miesiąc miodowy”

Dla wielu ludzi pierwsze dni wojny w Ukrainie to panika i ucieczka. Pani przedstawiła inną wersję wydarzeń: bohaterowie pozostali w swoim mieszkaniu, jak w schronie, i dosłownie utknęli w nieznanym. Jak widzowie odebrali takie zachowanie ludzi żyjących pod okupacją?

Rzeczywiście, wiele osób uważa, że chaos był najtrafniejszym opisem sytuacji. Niedawno znajomy krytyk filmowy powiedział, że moi bohaterowie są zbyt, z grubsza mówiąc, emocjonalnie zamrożeni. Chociaż nie ma uniwersalnego doświadczenia, istnieje wiele zupełnie różnych doświadczeń.

Ludzie, którzy upierają się, by powiedzieć, co było z nimi nie tak, zapominają o trzech podstawowych psychologicznych reakcjach na stres: walka, ucieczka, zamrożenie. Niektórzy przestraszyli się i uciekli, podczas gdy inni, jak Pani bohaterowie, „zamarli”.

Rozmawiałam z wieloma osobami, które były w podobnej sytuacji, które ukrywały się w mieszkaniu. Wszyscy oni byli zdezorientowani i nie rozumieli, dokąd uciekać i jak się zachować. Na dodatek na początku ich mieszkania wyglądały jak kryjówki. Dopiero później zamieniało się w pułapkę, a ta transformacja nastąpiła bardzo szybko. To ciekawe, jak zmienia się ta sama przestrzeń: przytulne rodzinne gniazdko, potem kryjówka, potem pułapka, a wreszcie miejsce, z którego trzeba natychmiast uciekać.

Sama miałam podobny poranek: obudziłam się przed szóstą i zaczęłam... sprzątać. To nie wybuchy mnie obudziły

Z jakiegoś powodu ich nie słyszałam, mimo że mieszkam na małym osiedlu pod Kijowem, na Zazymie. Sprzątałam i obserwowałam przez okno sąsiadkę, której tego ranka dostarczono meble. Rozładowywano je przy wejściu, a sąsiad stał tam w szoku, palił i patrzył na te meble, nie wiedząc, co z nimi zrobić.

Rozegrać uczucia pod mikroskopem

Co było później?

Zadzwoniła moja przyjaciółka i poprosiła, żebym przyjechała do niej, do dzielnicy Obołoń. Nie miałam wtedy samochodu. Jakimś cudem udało mi się zadzwonić po taksówkę, a ta zawiozła mnie z jednej strony Dniepru na drugą. Potem ja, moja przyjaciółka i jej rodzice pojechaliśmy do Żytomierza, a stamtąd do zachodniej Ukrainy. Kiedy byliśmy już względnie bezpieczni, odebrałam telefon z Polskiej Akademii Filmowej, z którą współpracowaliśmy. Polacy zaproponowali mi pokój w pensjonacie dla weteranów sceny i filmu pod Warszawą. W tamtych czasach wszystkie pokoje w tym pensjonacie były zarezerwowane dla ukraińskich artystów. Zgodziłam się przyjechać, bo w zachodniej Ukrainie nie było już miejsc – przyjeżdżali ludzie z Irpienia i Charkowa. Ale gdy tylko Kijowszczyzna została wyzwolona, natychmiast wróciłam do domu. Kolumna najeźdźców zatrzymała się o jedną wieś od naszej gromady [odpowiednik polskiej gminy – red.]. Nie dotarli do nas, ale byli bardzo blisko.

Roman Łucki i Iryna Nirsza w „Miesiącu miodowym”

Jedną z mocnych stron filmu jest duet aktorski: Roman Łucki i Iryna Nirsza. Udało im się zbudować chemię między postaciami na ekranie, odczuwalną pomimo horroru okoliczności. Co było dla Pani ważne w pracy z tymi aktorami?

To, by nie przeszkadzali sobie nawzajem. Roma jest bardzo energiczną osobą, zna swoją wartość, ma już na koncie kilka dobrych ról filmowych. A dla Iry to pierwsza duża praca, na dodatek bardzo trudna psychologicznie, ciążyła więc na niej większa presja. Ich interakcję zbudowaliśmy częściowo na miłości, a częściowo na rywalizacji. Mieli normalną relację, ale czuło się, że nie zamierzają sobie nawzajem ustępować.

Dlaczego wybrała Pani akurat ich?

Wielu aktorów służy obecnie w wojsku. Ałła Samojlenko, dyrektorka castingu, kiedy zaczęłyśmy rozmawiać o aktorach do filmu, powiedziała: „Wiesz, jest jeden facet, o którym po przeczytaniu scenariusza od razu pomyślałam, ale zginął kilka dni temu na froncie”. Potem rozpoczął się casting. Odpowiednich chłopaków bardzo trudno było znaleźć, ponieważ są tacy, którzy mają naturalną wewnętrzną pewność siebie, ale są i tacy, którzy jej nie mają. I w filmie możesz to poczuć – że dana osoba zbudowała tę pewność siebie. Ja potrzebowałam dwojga pewnych siebie ludzi. Może nawet trochę zbyt pewnych siebie.

Myślę, że zagranie roli Tarasa było dla Romy wyzwaniem, ale bogaty wachlarz jego doświadczeń dał mu możliwość uwolnienia się i pokazania – niektórzy powiedzieliby – słabości, choć ja bym powiedziała: ludzkiej wrażliwości i kruchości. Nie jest łatwo człowiekowi podjąć takie wyzwanie. Ira to ambitna osoba, która uwielbia wysokie stawki. Jestem pewna, że od początku była zainteresowana rozgrywaniem tych uczuć jakby pod mikroskopem.

Zdjęcia: FB „Miesiąc miodowy”

20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Oksana Gonczaruk
dron, operator, żołnierz

Aldona Hartwińska: Dlaczego tam jesteś. Czemu wyjechałaś ze spokojnej Polski na wojnę? 

"Gypsy": Przed wojną miałam stabilną pracę w banku, zajmowałam się śledztwami finansowymi. W Ukrainie byłam dwukrotnie, ale turystycznie i nie zapuszczałam się w głąb kraju. Byłam we Lwowie, skąd pojechałam autostopem do Rumunii. Kiedy pojechałam do Ukrainy po raz drugi, już własnym samochodem, podróżowałam południową częścią kraju do Mołdawii. Nigdy nie było w moich planach, by zostać tu dłużej. I nigdy nie sądziłam, że wrócę do Ukrainy jako żołnierka.

Kiedy zaczęła się inwazja, pojechałam na przejście graniczne w Medyce i przez kilka miesięcy byłam tam wolontariuszką. Pod wpływem tych wszystkich ludzi, tych wszystkich historii, postanowiłam ruszyć na wschód. W okolicach wakacji pojechałam do Charkowa. Miałam tam zostać na dwa tygodnie, lecz zostałam na sześć. Rozwoziłam pomoc humanitarną potrzebującym i wojsku. Zajmowałam się też ewakuacją ludności cywilnej z terenów okupowanych.

Masz na myśli tereny, na których były już rosyjskie wojska?

Tak, tereny okupowane. To było jakoś w wakacje 2022 roku. Przez jakiś czas w każdy poniedziałek otwierano korytarze humanitarne. My podjeżdżaliśmy vanami na samo nabrzeże rzeki, do tak zwanej szarej strefy, czyli ziemi, na ziemie, na które nie zapuszczali się już nawet ukraińscy żołnierze. Tam był most, „szlak do życia”, jak na niego mówili ukraińscy wolontariusze. Jedna połowa mostu była rosyjska, druga ukraińska. Ci ludzie – z bagażami, dziećmi na rękach, z psami – przechodzili przez most pieszo, a my ich mogliśmy przechwytywać już po stronie ukraińskiej, gdzie powiewała niebiesko-żółta flaga. Pakowaliśmy ich do samochodów i wywoziliśmy w bezpieczne miejsce, gdzie czekał transport do kolejnych miejsc, do innych miast, w których były ich rodziny. Bywało, że robiłam sześć takich kursów jednego dnia. Normalnie do tego vana wchodzi dziewięć osób, ja brałam po siedemnaście. I każda z tych osób miała jeden nieduży bagaż.

Okoliczni mieszkańcy przechodzą przez zniszczony most w Bachmucie, 7 października 2022 r. Zdjęcie: Yasuyoshi CHIBA/AFP

Po tych sześciu tygodniach zjawiłaś się w Polsce.

Po powrocie wcale nie planowałam znowu jechać do Ukrainy. Ale przez to, że byłam w kraju tak długo nieobecna, musiałam przejść w pracy przez tak zwany „restart systemu”: zmiana haseł, loginów, kart. Trochę to trwało – i przez ten czas ciągle myślałam o ludziach, którzy zostali w Ukrainie, o tym, jak mogłabym jeszcze pomóc. Pewnego dnia rozmawiałam z kolegą, który służył w ukraińskim wojsku. Powiedziałam mu, że rozważam rzucenie wszystkiego i wyjazd do Ukrainy na stałe, że chciałabym tam znaleźć pracę i być wolontariuszką w weekendy i w każdy wolny dzień. „Zaczekaj chwilę, zaraz do ciebie oddzwonię” – rzekł. Kiedy zadzwonił znowu, powiedział, że opowiedział o wszystkim dowódcy, a ten stwierdził, że moja pomoc się bardzo by przydała ich jednostce. Wiedzieli, że ja wjadę wszędzie, że mam dobry kontakt z wolontariuszami i potrafię wiele rzeczy załatwić, zorganizować. Zaproponowali mi pracę, żebym to wszystko robiła dla ich grupy – nie dla całego batalionu, ale dla ich oddziału. Długo się nie zastanawiałam. Wyjechałam do Ukrainy, poszłam do sztabu i podpisałam kontrakt. Tak znalazłam się w wojsku.

Ale nie trafiłaś tam jako zwykły żołnierz? Na początku nie miałaś misji bojowych?

Na samym początku, po wstąpieniu do wojska, zajmowałam się logistyką, kontaktami z wolontariuszami, organizowałam rzeczy dla mojego oddziału. Niedługo później trafiłam do innego batalionu, lecz miałam tam zajmować się tym samym: opiekować się swoim oddziałem i zapewniać mu wszystko, co na dany moment potrzebne. Mieszkałam z żołnierzami w przyfrontowej wiosce, więc byłam ze wszystkim na bieżąco. Jednak szybko zaczęłam się zajmować absolutnie wszystkim, poczynając od dokumentów czy kontraktów (pomagałam rekrutom przechodzić przez proces podpisywania kontraktu, a nawet zrywania go). 

Dowódca obdarzał mnie coraz większym zaufaniem, aż w końcu uczynił ze mnie swego rodzaju asystentkę. Cedował na mnie różne mniej ważne zadania, by móc skoncentrować się na rzeczach ważniejszych, jak np. planowanie misji. Często zdarzało się, że dowoziłam chłopaków do punktów odbioru, zabierałam ich z tych punktów, bywało też, że pracowałam medevacu [ewakuacja medyczna – red.]. Na co dzień pilnowałam, by moja grupa szła na zadanie bojowe przygotowana: by mieli naładowane radia czy dodatkowe baterie do noktowizji.

Ale później przerzucili nas pod Bachmut i mój oddział przestał istnieć.

Rekruci 3. Brygady Powietrznodesantowej na szkoleniu w obwodzie kijowskim, wtorek, kwietnia 2024 r. Zdjęcie: AP Photo/Vadim Ghirda

Straciliście wszystkich?

Nie, choć na jednej z misji zginął mój kolega. Nasz dowódca kompanii nie chciał, byśmy dalej siedzieli w Bachmucie, chciał nam tego wszystkiego oszczędzić, bo tam była rzeź. Wszędzie były rozczłonkowane ciała, nasi chłopcy wręcz po tych ciałach chodzili, wiele ich było i nie miał ich kto ich zbierać – albo to po prostu było zbyt niebezpieczne. Dowódca próbował za wszelką cenę rozwiązać naszą grupę: oprócz mnie i jednego kolegi, całej reszcie nakazano rozwiązać kontrakty. Chcieli się nas pozbyć, ale w dobrej wierze. Dowódca nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za to, że wyśle ludzi na śmierć.

Rzucił przed nas worek na zwłoki i powiedział, że jeśli chcemy zostać w Bachmucie, to mamy do tego worka teraz wejść, bo tylko tak stamtąd wrócimy

Po tym wszystkim nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Ale wiedziałam na pewno, że nie chcę siedzieć w sztabie i zajmować się rzeczami, które oni chcieli mi zlecać. Miałam poczucie, że muszę być bardziej pożyteczna, że chcę robić coś serio. Wiedziałam, że nie puszczą mnie na szturmy, bo nie byłam do tego przygotowana – chociaż bardzo dużo ćwiczyłam, brałam udział prawie we wszystkich szkoleniach. Można powiedzieć, że w tej grupie przeszłam przeszkolenie wojskowe od podstaw w bardzo skróconym czasie, więc jakieś pojęcie miałam. Tyle że na pewno za małe, by iść z grupą do szturmu. Zaczęłam myśleć, co w tej chwili jest najbardziej potrzebne na froncie... Operator drona! 

W ciągu tego krótkiego czasu, kiedy byłam uziemiona w sztabie, znalazłam kurs operatora drona, odbywał się w innym mieście. Poszłam do sztabu, powiedziałam, że znalazłam sobie taki kurs i bardzo proszę o przygotowanie mi dokumentów, bym mogła zrobić to szkolenie. Zgodzili się. Pojechałam, zrobiłam, wróciłam i… nie miałam już swojej grupy. Ale dali mi szansę – przydzielili mnie do oddziału droniarzy. Usłyszałam, że jeśli się sprawdzę i zostanę zaakceptowana, to będę mogła zostać z nimi na stałe. Zaczęłam z nimi latać, trenować, uczyć się. I zostałam. Myślę, że przez całą tę moją drogę sporo pomogło mi to, że w miarę szybko zaczęłam sprawnie komunikować się po ukraińsku. 

Pamiętasz swoje pierwsze zadanie bojowe? 

Pracowałam na różnych odcinkach frontu, głównie w okolicach Kupiańska i Bachmutu. Na Donbasie spędziłam półtora roku, w okolicach Kupiańska rok. Moja pierwsza misja bojowa była właśnie tam; pamiętam, że była spokojna. Kiedy zaczynałam pracować jako pilot drona, wojna dronów nie wyglądała jeszcze tak jak obecnie. W pewnym sensie to były dopiero początki, bo nie było tylu anten, pilotom nie zagłuszano sygnału z każdej strony i nie było tylu dronów kamikadze. Na pewno było łatwiej. Dziś wszystkim jest ciężej, pilotom dronów też. Technologia poszła do przodu, pojawia się coraz nowszy sprzęt, a Rosjanie używają innych częstotliwości, przez co coraz łatwiej zagłuszają sygnał. My musimy za tym wszystkim nadążać, musimy też cały czas nabywać nowy sprzęt, uczyć się nowych rzeczy. Na pierwszej misji dowódca wskazał nam miejsce, w które zrzucaliśmy ładunki wybuchowe. Siedzieliśmy w okopie, wszystko spokojnie sobie przygotowaliśmy, nie było żadnych problemów.

A później?

Im dłużej pracujemy w tym samym miejscu, tym więcej Rosjanie o nim wiedzą. Na trzeciej czy czwartej misji w pobliżu pozycji bojowych padł nam samochód. Nie mogliśmy go odpalić, musieliśmy go więc tam zostawić, a nas trzeba było ewakuować. Podczas kolejnej misji naszą pozycję Rosjanie zasypali pociskami. Najpierw był jeden wybuch, daleko. Potem drugi – już bliżej. Trzeci pocisk eksplodował przy naszym okopie i fala uderzeniowa nasypała nam ziemię na głowy. To był w sumie pierwszy raz, kiedy miałam bezpośrednie zetknięcie z artylerią. Nikt z nas nie spanikował, mimo że te pociski spadały coraz bliżej. Jakoś udało nam się wydostać.

Kiedy wróciliśmy, wszyscy już wiedzieli, co się stało.

Przyjechał dowódca batalionu. Powiedział mi, że właśnie dlatego nie chciał puszczać mnie na misje bojowe. Oni bardzo chronią kobiety, starają się je trzymać na tyłach. Boją się o nas

A ja byłam wtedy chyba jedyną kobietą, która jeździła na pozycje bojowe. Dowódca zasugerował mi, że może już dość tego, może powinnam wrócić do spraw administracyjnych. Odpowiedziałam, że przecież jesteśmy zespołem, więc nie może być tak, że oni idą, a ja nie.

Jak się żyje na co dzień w męskim świecie? Bycie kobietą na wojnie jest trudne? Jak to wygląda w kontekście np. „spraw kobiecych”?

Na wojnie wszystkie granice się zacierają. Tak do siebie przywykliśmy, że płeć nie ma już dla nas znaczenia, wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi. Czasem mieszkamy w jednym pokoju w pięć czy nawet sześć osób. Każde z nas ma swoje rozkładane łóżko, pod łóżkiem cały swój dobytek – prywatne rzeczy, jakiś sprzęt – i tak mieszkamy wszyscy „na kupie”. Na początku zawsze jest tak, że faceci chcą mnie absolutnie we wszystkim wyręczać, a to coś przenieść, a to jakoś pomóc. A ja od razu wyznaczam granicę: to, że jestem kobietą, nie znaczy, że jestem inwalidką. Mam dwie ręce i dwie nogi, więc nie trzeba mi we wszystkim pomagać. Bo kto później będzie za mnie nosił rzeczy na pozycjach? Tam każdy musi sobie radzić sam, ja też. 

Im dłużej jesteśmy w grupie, tym mniej zwraca się uwagę na płeć. A przez to, że jesteśmy ciągle razem, widzimy się non stop, mężczyźni zrozumieli, że miewam „te dni”. Czasami one wypadają w momencie, kiedy jestem na misji. Może trudno sobie wyobrazić zmianę tampona w okopie podczas ostrzału, ale bywa i tak. Gdybym nie była tak blisko z tymi ludźmi, byłoby mi ciężko. I kiedy jest taki moment, że muszę zadbać o tego rodzaju higienę intymną, ale nie mogę wyjść z okopu, to im mówię prosto z mostu: „Muszę iść zmienić tampon”. Bywa i tak, że na pozycjach siedzimy długo i pojawia się potrzeba umycia się. Wiadomo: tam nie ma prysznica. Ale chcę chociaż skorzystać z mokrych chusteczek, zmienić bieliznę. Wtedy nie ma śmiechów, żartów, nie ma żenującej atmosfery. Odwracają się i robię swoje. Ja się generalnie bardzo szybko adaptuję, nie wiem, czy inne kobiety też tak mają.

Dla mnie ta swoboda i komfort są bardzo ważne i cieszę się, że w mojej grupie te „kobiece sprawy” to zupełnie naturalna rzecz, która nikogo nie emocjonuje
Ćwiczenia na jednym z poligonów pod Kijowem, 18 czerwca 2024 r. Zdjęcie: Anatolii STEPANOV/AFP

W armii jest coraz więcej kobiet, także na pierwszej linii frontu – są czołgistkami, snajperkami. Co myślisz o kobiecej mobilizacji, o której coraz częściej mówi się w Ukrainie?

Trzeba zaznaczyć, że mobilizacja jest przymusowa. Uważam, że mężczyzna nie będzie dobrym żołnierzem, jeśli jest do czegoś przymuszany. Myślę, że jeśli kobieta sama się zgłosi do wojska i będzie chciała iść na pozycje bojowe, to będzie to z korzyścią dla armii, gdy zastąpi kogoś, kto tam być nie chce. Nie ma co się oszukiwać: my, kobiety, jesteśmy nieco słabsze fizycznie. Jednak to nie znaczy, że siły fizycznej nie można wytrenować. W ogóle rola kobiety na przestrzeni wieków zmieniła się. Nie jesteśmy już tylko żonami i gosposiami. Są kobiety, które chciałby służyć w wojsku. Tym bardziej powinny mieć równe prawa. 

Kobieta ma trochę trudniej na tej wojnie. Nie dlatego, że jest jakoś szczególnie dyskryminowana, ale dlatego, że w pewnym sensie otacza nas patriarchat. Będąc kobietą, muszę ciągle udowadniać, że jestem w czymś dobra. Bo nawet jeśli jestem w lataniu na tym samym poziomie co facet albo nawet lepsza, to zawsze muszę pokazać, co umiem. A mam wrażenie, że kiedy facet deklaruje, że jest w czymś dobry, to mu po prostu wierzą. Co do żołnierskich umiejętności kobiet – jest niedowierzanie, taki dystans. On nie wynika z dyskryminacji, tylko z tego, że mężczyźni wciąż nie przywykli do obecności kobiet na wojnie.

Nigdy nic przykrego mnie nie spotkało ze strony kolegów żołnierzy, ale mam wrażenie, że na zadaniach bojowych zawsze musiałam pokazać się z najlepszej strony i udowodnić swoją wartość jako żołnierza

Bo to wciąż jest jeszcze trochę taki męski świat.

Wracając do pytania o mobilizację kobiet: Ukraina jest w stanie wojny. Uważam (ale to moja subiektywna opinia), że kobieca pomoc, kobiece wsparcie nie byłoby niczym gorszym od męskiego. A jeśli chodzi o argument, że kobiety powinny skupić się na rodzeniu następnych pokoleń – to skomplikowana sprawa. Wiadomo: mężczyzna dziecka nie urodzi. Jednak to nie znaczy, że kobieta nie może służyć, zajść w ciążę – i wtedy wziąć urlop. Wojsko nie przekreśla możliwości macierzyństwa, chociaż może opcje są nieco ograniczone. Ale to nie jest niemożliwe, bo żołnierki rodzą dzieci na tej wojnie. Ja się nawet trochę śmieję z tego, że przymusowa mobilizacja może wyjść demografii Ukrainy na dobre, bo kobiety, by uniknąć służby albo uchronić przed nią swoich mężczyzn, zaczną rodzić dzieci (w końcu mężczyzna, który ma trójkę dzieci, może być zwolniony ze służby). Myślę jednak, że zdecydowana większość kobiet nie chciałaby iść na wojnę. Tyle że to nie zmienia faktu, że powinniśmy odejść od stereotypowego myślenia.

20
хв

Z banku na front: Polka w ukraińskim wojsku

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Profesor Tadeusz Sławek: Wpuściliśmy do swojego domu gościa - i to wszystko zmienia

Ексклюзив
20
хв

Przygody Ukrainek na Tinderze: Wielka Brytania i Irlandia

Ексклюзив
20
хв

A jeśli pracodawca nie płaci?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress