Exclusive
20
min

Profesor Tadeusz Sławek: Wpuściliśmy do swojego domu gościa - i to wszystko zmienia

Gościnność jest w dużej mierze dwustronna. Jako gospodarze chcemy być gościnni, lecz wymagamy, żeby nasza kultura, nasze zasady były gościnnie przyjęte przez przybysza. Ale wymaganie wdzięczności jest już małostkowe – mówi profesor Tadeusz Sławek, filozof, filolog, tłumacz i poeta. Jeden z najwybitniejszych polskich humanistów.

Aleksandra Klich

Ukraińska dziewczynka bawi się balonami w kolorach flagi swojego kraju na pokładzie promu w Marsylii, południowa Francja, 26 kwietnia 2022 r. Fot: Tucat / AFP / East News

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Profesor Tadeusz Sławek: Dominik Gajda/REPORTER

Aleksandra Klich: Co to jest hikezja?

Prof. Tadeusz Sławek: To obyczaj o sankcji boskiej, który w starożytnej Grecji bezwarunkowo nakazywał udzielenia gościny każdemu przybyszowi. W tragediach greckich wielokrotnie pojawia się przypomnienie: biada miastom, które nie udzielają gościny przybyszom, bo bogowie to sobie zapamiętają i zemszczą się na takim mieście.

Grekom to się opłacało?

Bez tego prawa nie mogliby istnieć. Kulturę grecką kształtowały wędrówki od wyspy do wyspy. Na wyspach zawsze potrzebowali przybyszów.

Minęły tysiąclecia i dziś to prawo wcale nie jest takie oczywiste.

Pojawiły się rozmaite napięcia wyznaniowe, polityczne, ekonomiczne, które sprawiły, że prawo gościny przestało być już takie oczywiste. Zdjęto z niego sankcję boską i stało się umową cywilnoprawną regulowaną przepisami. I jak pokazuje ostatnio przykład Niemiec czy Polski, prawo gościnności można zawiesić w każdej chwili.

Nikomu nie przyszłoby do głowy selekcjonować ludzi, którzy uciekali przed wojną w Ukrainie, tak jak dziś państwo polskie chce to robić z ludźmi uciekającymi z Syrii czy Afganistanu przez zieloną granicę z Białorusią.

Prawie trzy lata temu to był odruch zakorzeniony w przekonaniu, że chronimy kogoś, kto ucieka przed śmiercią, szczególnie jeśli dzieje się to na naszych oczach. Ludzie uciekali przed bombami, a my to widzieliśmy w telewizji i w mediach społecznościowych.

Inna jest jednak w naszych oczach sytuacja ludzi, którzy przyjeżdżają do nas, bo chcą lepiej żyć: zarabiać więcej pieniędzy, mieć dostęp do wody, jedzenia. Nie ma w tym nic nagannego, jednak pojawiają się zastrzeżenia, bo gościnność została wplątana w politykę. Nie jest tajemnicą, że najbliższe wybory prezydenckie w Polsce upłyną pod hasłem migracji. I ta sprawa będzie rozgrywana na wszelkie możliwe sposoby. Miejmy nadzieję, że w granicach przyzwoitości, lecz to wątła nadzieja.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ludzie, którzy chcieli sobie tylko poprawić warunki życia, walczą w lesie o życie.

Polityka tego nie widzi, niestety. To jest właśnie degrengolada polityki – nie tylko polskiej, również światowej – że coraz mniej ceni ludzkie życie, że ono ginie  w wyborczej grze. Teraz politycy patrzą, jak zaostrzający się kurs wobec emigrantów wpłynie na słupki poparcia. To przykre.

9.08.2021, granica polsko-białoruska. Grupa uchodźców z Iraku i Afganistanu, w tym kobiety i dzieci. Są strzeżeni po obu stronach granicy przez uzbrojonych strażników, którzy nie pozwalają im wjechać do Polski ani wrócić na Białoruś. Fot: Grzegorz Dąbrowski / Agencja Wyborcza.pl

A jakie wyjście mają liberalni politycy? W Polsce rosną w siłę antyemigranccy konfederaci, w Niemczech – AFD. Liberalni politycy przykręcają więc migracyjną śrubę, żeby nie wygrali populiści. Ludzie chcą czuć się bezpieczni, więc politycy dają im poczucie bezpieczeństwa.

Rozumiem, znam tę metodę: robię to, co populiści, żeby im nie rosło. Takie wyjęcie karty z talii przeciwnika. Ale gdzie w tym wszystkim mieści się postawa etyczna?

Ja teraz będę trochę idealizował, dobrze?

Bardzo proszę.

Sprawa z imigrantami trwa już długo. Przegapiliśmy chyba moment, w którym mogliśmy zbudować w okolicy granicy miejsca, w których wszyscy ją przekraczający mogliby przebywać do chwili sprawdzenia przez polskie służby. Ci, którzy spełnialiby warunki, zostawaliby w Polsce. Ci, którzy nie – musieliby wrócić do domu.

A co z tymi, którzy nie mają żadnych dokumentów?

Sądzę, że nasze służby potrafiłyby wypracować procedury także w takich przypadkach. Ale nikt nie próbował. A trzeba to zrobić, bo czekają nas uchodźcy klimatyczni, i to będzie naprawdę wielu ludzi. Nie pomożemy im w miejscach, w których mieszkają, bo te miejsca mogą zniknąć.

Z jednej strony mamy korzyści dla społeczeństwa, zyski dla polityków, z drugiej – wartości: pomoc potrzebującym. Czy to w ogóle da się połączyć?

Nie ma wyjścia, trzeba próbować. Oczywiste jest, że ktoś, kto postawi ostro na kartę wartości, może podzielić los Angeli Merkel, która w pewnym momencie powiedziała: Jestem chrześcijanką, więc wpuszczam potrzebujących.

Wszyscy wiemy, jak się to skończyło.

Ten gest był pomocny paradoksalnie zarówno dla przybyszów, jak dla niemieckich populistów, którzy na antyimigranckich hasłach dochodzą do władzy w różnych częściach Niemiec.

Czyli ten chrześcijański gest nas zwiódł. Sprowadził na nas populizm.

Tak, ale to nie znaczy, że nie należy próbować. Demokracja to gra między równością i wolnością.

Intelektualiści afgańscy mogą z Bagdadu starać się o prawo azylu w europejskich krajach.

No właśnie. A ludzie, którzy znaleźli się w Białowieży, nie mają już tego prawa? Podstawowy warunek demokracji to równość.

Kanada też przyjmowała tylko tych ludzi, którzy spełniali jej wymogi dotyczące wykształcenia.

Tak, pamiętam.

24.06.2017, Morze Śródziemne: Operacja ratunkowa włoskiej marynarki wojennej na Morzu Śródziemnym, 20 mil od wybrzeży Libii. Fot: Fabrizio Villa/Polaris

Gdy przygotowywałam się do tej rozmowy, natrafiłam na cytat z Immanuela Kanta: „Gościnność powinna być formą prawa, nie filantropii. Musi być powszechna, bo gwarantuje, że się nawzajem nie pozabijamy”. To ostatnie zdanie zrobiło na mnie duże wrażenie.

Tak, to świetny cytat z eseju „O wiecznym pokoju”. Kant pisał go w burzliwym czasie rewolucji francuskiej.

Sam właściwie nigdy nie ruszył się z Królewca, ale bardzo interesował się geopolityką. I bardzo słusznie dowodził – a to był koniec XVIII wieku! – że zasoby przestrzenne Ziemi są ograniczone. 

Liczba ludzi na świecie będzie rosła, więc zgodnie ze zdrowym rozsądkiem dobrze jest założyć, że będziemy musieli się nauczyć żyć razem z ludźmi, którzy inaczej się ubierają, w co innego wierzą, inaczej myślą, mówią innymi językami, mają być może inne zasady, inne wartości.

I Kant mówi: „Lepiej się do tego przygotować, niż w ostatniej chwili improwizować”.

Dodaje przy tym – i tu można podziwiać jego przenikliwość – że wieczny pokój, oprócz prawa gościnności, musi jeszcze być uwarunkowany tym, że kraje nie będą wtrącać się wzajemnie w swoje sprawy. Biada szczególnie tym narodom, tym państwom, które będą wykorzystywać ludzi specjalnie ćwiczonych po to, by siać zamęt, chaos, bezprawie w obcym społeczeństwie żyjącym na terenie innego państwa. Czyli wykorzystywać terrorystów.

Dwa eseje Kanta, „O samodzielności myślenia” i „O wiecznym pokoju”, oraz esej Henry Davida Thoreau „O obywatelskim nieposłuszeństwie” wprowadziłbym do programu w liceum. Razem to ledwie sto stron, więc da się przeczytać.

Dlaczego Thoreau?

Bo do definicji, że dobrym obywatelem jest ten, kto przestrzega prawa służącemu wspólnego dobru, dorzuca: Jeśli ktoś z tego powodu zostanie skrzywdzony, mam prawo wypowiedzieć posłuszeństwo takiemu prawu. I nie będę tego prawa stosował.

Trudna zasada.

Ryzykowna. Trzeba być bardzo świadomym, w jakich warunkach ją stosować. To wymaga samodzielności w myśleniu. Nie można przejeżdżać na czerwonym świetle, bo tak mi się podoba. Nie o to chodzi.

Uczestnicy demonstracji wspierającej migrantów trzymają transparenty z napisem „Witajcie, mili ludzie” w Warszawie, 12 września 2015 r. To kontrdemonstracja do prawicowo-radykalnego wiecu antyimigranckiego w tym samym czasie. Fot: Janek Skarżyński/AFP/East News

Wrócę do problemu: czy mam prawo wprowadzać zasady, które wesprą populistów?

Zasada nieposłuszeństwa obywatelskiego powinna być stosowana z niezwykłą ostrożnością. Nikt nie jest samotną wyspą, jesteśmy uwarunkowani okolicznościami. Żyjemy w czasach, w których techniki komunikacyjne są takie, że właściwie człowiekowi nie chodzi już oto, by mieć dojście do informacji – ale o to, jak bronić się przed informacją, bo tyle jej do nas dociera, że nie możemy jej przetworzyć. A po drugie, spora część tej informacji jest fałszywa lub niepełna, nie do końca prawdziwa, nieoparta na żadnych faktach.

Czym dziś jest gościnność?

Sztuką przyjęcia drugiego człowieka, traktując jego obecność poważnie, nie proceduralnie. Bo procedury stosowane wobec imigranta czy pacjenta w izbie przyjęć są wtórne. Absolutnie najważniejszy jest ten pierwszy gest, gest powitania. Potem jakoś pogodzimy się z procedurami, wejdziemy w tryby.

Pamięta pani, jakie wrażenie na całym świecie zrobiło to, że jeździliśmy po Ukraińców na granicę? To była prawdziwa gościnność.

Mnie mniej obchodzi staropolska gościnność, sprowadzająca się do tego, żeby razem pojeść i popić. Jestem zwolennikiem gościnności praktykowanej na co dzień przez ludzi, którzy się wzajemnie do siebie uśmiechają, przechodząc przez ulicę. Dla mnie to już jest gest gościnności, który mówi: w razie czego, jestem. Najczęściej mamy zamurowane twarze, które mówią: nie wtrącaj się, nie wchodź, nie pytaj, jestem zabiegany, „zarobiony jestem”, przeszkadzasz mi.

Jestem zwolennikiem takiej gościnności, która smaruje tryby maszyny społecznej: kiedy jedziesz rano samochodem i przepuścisz człowieka, a ten człowiek się do ciebie uśmiechnie. Albo podniesie rękę w podziękowaniu. Wtedy dzień zacznie się zupełnie inaczej, prawda?
Takie zachowania można wyćwiczyć, więc ćwiczmy.

Nie wszyscy goście są spodziewani, a nawet mile widziani.

Łatwo jest być gościnnym wobec kogoś, kogo zaprosiliśmy, nieprawdaż? Bo wiemy, czego się spodziewać, a jeśli nas w tych oczekiwaniach zawiedzie, to pewnie po raz drugi go już nie zaprosimy. Natomiast trudno jest być gościnnym wobec kogoś, kogo nie znamy. W właśnie to jest prawdziwa próba gościnności. Mówiąc radykalnie, językiem Derridy: gościnność powinna być bezwarunkowa.

 Dzisiaj to bardzo ryzykowny postulat.

I pewnie do spełnienia paradoksalnie tylko pod pewnymi warunkami. Nadtymi warunkami powinniśmy intensywnie pracować. Gest, któryteraz wykonaliśmy jako państwo, zawieszając prawo doazylu, być może jest konieczny, ale to wynik zaniedbań. Totaki gest, który ma nam ocalić skórę. Wcześniej można było to załatwić inaczej,ale tego nie zrobiliśmy, a teraz jest już za późno.

Natomiast błędem wydaje mi się– i ten błąd mam za złe premierowi – że kiedy jedzie za granicę, to się spotyka z żołnierzami. To dobrze, ale nie znajduje choćby 10 minut, żeby spotkać się z organizacjami, które działają na granicy. To jak powiedzenie im: przeszkadzacie.

A pracę tych ludzi należy uszanować, bo oni, ratując życie innych, narażają własne.

W ogóle mankamentem naszego społeczeństwa jest to, że traktujemy życie niechlujnie. Strzelamy do nutrii, bronimy myślistwa... I przyzwyczajamy się do tego, że ludzie giną tysiącami w Gazie i w Ukrainie.

Świat jest w ogóle w złej kondycji. Pytanie, w jakiej kondycji wyłonimy się z tego kryzysu ,jak bardzo poobijani, z jakimi ranami.

27.08.2021, budowa ogrodzenia na granicy polsko-białoruskiej z drutu kolczastego. Fot: Grzegorz Dąbrowski / Agencja Wyborcza.pl

Ewangeliczne zdanie: „Kochaj bliźniego, jak siebie samego” w oryginalnej wersji brzmi: „Kochaj obcego, jak siebie samego”. Złe tłumaczenie w dużej mierze zmienia sens tego przykazania.

Gościnność to właśnie przyjęcie obcego, innego. Przyzwyczajeni do pewnych zasad, twarzy, zachowań, nagle musimy sobie powiedzieć: wpuściliśmy do swojego domu gościa i to wszystko zmienia. Nic już nie będzie takie jak kiedyś, my również. My się zmieniamy, społeczeństwo się zmienia. I nie ma w tym nic złego.

Przeświadczenie, że jesteśmy monolitem – czy to jako jednostka, czy jako społeczeństwo – jest przeświadczeniem całkowicie błędnym, bo paraliżuje zmianę. A zmiana jest istotą życia.

A już spojrzenie na siebie okiem innego jest bezcenne, ponieważ uczy nas wiele o nas samych.

Czego może nauczyć nas, Polaków?

Na przykład tego, czym jest praca. My mamy swoje wydeptane ścieżki, GPS-y. Tymczasem przybysze są wrzuceni w nowe środowisko, bez kontaktów. Dla nich to wyzwanie. Obserwując ich, pomagając im, wiele możemy się nauczyć o tym, co utrudnia innym/obcym poruszanie się po tym świecie, i wdrożyć takie modyfikacje, które ułatwią życie i pracę.

Trzeba było wielu lat, byśmy przekonali się, że istnieją ludzie, „inni”, którzy nie są w stanie funkcjonować w „naszym” świecie. Ludzie, którzy mają trudności z poruszaniem się, używający wózków inwalidzkich. Oni nie mogą wjechać do sali koncertowej, bo zbudowaliśmy ją dla siebie: dla ludzi używających własnych nóg.

Ta inność jest więc sygnałem ostrzegawczym, który mówi: coś tu z nami jest nie tak. Jeżeli inny ma jakiś kłopot, to może to nie jest jego wina, tylko wina tego, że zbudowaliśmy zamknięty świat, w którym można się poruszać tylko od A do B, ale już do C nie bardzo?

Inny wytrąca nas z równowagi.

Pokazuje, że być może siedzimy w schematach. W ogóle dobrze służy społeczności ktoś, kto jest wobec niej krytyczny, prawda? Ktoś, kto siedzi w centrum społeczności i zachwyca się nią, niczego nie naprawi. Trzeba zejść na obrzeża, marginesy, z których widać, że może trzeba coś zmienić.

„Naszość” to pojęcie niebezpieczne, lepiej go nie hołubić.

A kto komu powinien być wdzięczny: gospodarz gościowi – czy gość gospodarzowi? A może w ogóle nie powinno być mowy o wdzięczności?

To jest trudna sprawa, ponieważ mamy kryzys wdzięczności. Po zachłyśnięciu się kapitalizmem wszyscy zawdzięczają wszystko samym sobie. Powstał mit człowieka samowystarczalnego, który nic nikomu nie zawdzięcza. Mój sukces jest moim sukcesem, a moja klęska też jest moją klęską. A to nie tak.

Trzeba przywrócić znaczenie pojęciu niesamowystarczalności. To przyznanie się: nie, sam nie potrafię tego zrobić, potrzebuję pomocy kogoś innego. Rozumienie tego pojęcia prowadzi do wdzięczności.

Natomiast spodziewanie się wdzięczności jest tyleż naturalne, co małostkowe, powiedzmy sobie szczerze. Dlatego o ile namawiałbym do rozmowy na temat wdzięczności – bo wdzięczność jest uczuciem, które nas koryguje, strzeże nas przed błędem nadmiernej pewności siebie – to jednak wdzięczności bym nie oczekiwał.

Gościnność jest w dużej mierze dwustronna. Jako gospodarze chcemy być gościnni, lecz wymagamy, żeby nasza kultura, nasze zasady były gościnnie przyjęte przez przybysza.

Tylko jakie są granice? W końcu trudno wymagać od muzułmanina, żeby gościnnie zjadł naszego schabowego? To oznacza, że musimy podjąć wzajemny wysiłek zrozumienia innych kultur.

Jak to wszystko wprowadzić?

Niedawno czytałem wywiad, w którym jakaś utytułowana pani biochemik komentowała, że to świetnie, że informatycy dostają Noble. I że to są prawdziwe Noble, a nie takie jak te pokojowe czy z literatury. Czyli liczą się twarde fakty. Jej zdaniem to dobrze, że świat idzie w stronę nauk przyrodniczych, matematycznych, wszystkiego, co można policzyć i co przyniesie szybką korzyść, jak stworzenie programu komputerowego, a nie tej humanistycznej magii.

Tylko że to jest opinia wypowiedziana z dezynwolturą: nie myślmy już o tym, po co, gdzie, jak i dlaczego jesteśmy na tej ziemi – czyli wyrzucenie refleksji humanistycznej do kosza. Tej refleksji, której nie da się przeliczyć na punkty, za którą stoi owa iskra ludzka, która w żadne punkty nie wierzy, żadnym punktom się nie poddaje, na żadne granty nie reaguje.

Refleksja humanistyczna jest mało aplikowalna. Nauki ścisłe – są. Dają wyniki, które potem przekłada się na nowe wynalazki, nowe maszyny, nowe sprzęty, nowe terapie. Super, świetnie, kłaniam się czapką do ziemi.

Rzecz w tym, że z braku tej iskry ludzkiej czasem wracam do filmu „Pora umierać”, z sędziwą już Danutą Szaflarską, która przychodzi do lekarza. Ten lekarz, nie patrząc na nią, tylko grzebiąc w dokumentacji, mówi: „Niech się rozbiera”. A ona odpowiada: „Niech się w dupę pocałuje”.

To jest właśnie to. W tym lekarzu, być może świetnym profesjonaliście, i chwała mu za to,  nie ma, niestety, iskry ludzkiej.

A jak tego nie ma, to zginiemy. I pchły nasze. Wtedy właściwie możemy już zamknąć firmę o nazwie „ludzkość”.

 

Tadeusz Sławek - wybitny polski filolog, anglista, komparatysta, znawca literatury, poeta, prozaik, eseista, tłumacz, filozof. Visiting professor wielu światowych uniwersytetów. Zajmuje się m.in. H.D.Thoreau, Szekspirem, Blake’em, Derridą, Emily Dickinson. Był rektorem Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Pisarka, menedżerka, dziennikarka. Przez 22 lata związana z Gazetą Wyborczą. Była zastępczynią redaktora naczelnego Adama Michnika, redaktorką naczelną Wysokich Obcasów i prezeską Fundacji Wysokie Obcasy

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
portret, Natalka Panczenko, Euromajdan Warszawa, żółto-niebieska flaga

Ta rozmowa odbyła się na kilka dni przed tym, jak Natalia Panczenko padła ofiarą wielu wymierzonych w nią ataków medialnych i kampanii dezinformacyjnej zorganizowanej prawdopodobnie - jak podkreśla sama Panczenko - w jakiejś mierze przez rosyjskiej służby. Media podchwyciły fragment wywiadu, którego Panczenko udzieliła jednej z ukraińskich stacji. "Wzrastanie wrogości między Ukraińcami a Polakami jest już bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla Polski. Ponieważ na terytorium Polski zaczną się walki, bo na terytorium Polski rozpoczną się podpalenia sklepów, domów i tak dalej" - miała powiedzieć, co natychmiast podchwyciły prawicowe ugrupowania i media, choć nie tylko, bo w sprawie wypowiedział się także były premier Leszek Miller. "Jestem zdumiony, że tego rodzaju sformułowania ze strony ukraińskich aktywistów padają. Pani Panczenko powinna dziś już być w ABW i być przesłuchana, czy ma informacje, które mogą wskazywać na przygotowywanie jakichś zamachów, czy jest powiązana ze środowiskami, które chciałyby zakłócić w Polsce proces wyborczy. Powinna być deportowana" — powiedział na antenie Radia Zet.

Kiedy, po kilku dniach medialnej burzy i bezprecedensowej nagonki, głos zabrała sama zainteresowana, zaprzeczyła, jakoby miała wypowiedzieć te słowa. Dodała, że cała wypowiedź była dłuższa i została wyjęta z kontekstu, przy okazji zachęcając do zapoznania się z oryginalnym materiałem. W związku z nagonką na aktywistkę - która w Polsce mieszka od wielu lat i ma polskie obywatelstwo - powstał list poparcia.

"Z niepokojem obserwujemy, jak w czasie kampanii wyborczej niektórzy politycy próbują podsycać napięcia i wykorzystywać antyukraińską retorykę dla doraźnych celów politycznych. Bezpośrednim efektem tych działań jest nagonka na Natalię Panczenko, która stała się celem kłamliwej kampanii dezinformacyjnej. Jest to atak wymierzony przede wszystkim w społeczność ukraińską w Polsce, a co najstraszniejsze – w uchodźców i uchodźczynie wojenne z Ukrainy, którzy i które znaleźli w naszym kraju schronienie przed rosyjską agresją" - piszą sygnatariusze i sygnatariuszki listu. 

W tym kontekście słowa o populizmie, które  Natalia Panczenko wypowiedziała w czasie wywiadu, który właśnie publikujemy, brzmią szczególnie donośnie. 

Anna J.Dudek: Rząd wprowadza ograniczenia w zakresie przyznawania świadczenia 800 plus dla obywateli i obywatelek Ukrainy.  Do sprawy odniósł się prezydent Warszawy i kandydat na prezydenta Rafał Trzaskowski a także drugi z kandydatów, Karol Nawrocki. Jak pani ocenia ten krok?

Natalia Panczenko: To jest bardzo niebezpieczny trop i kierunek, w którym politycy zdecydowali się iść. I tutaj podkreślam, że nie tylko Trzaskowski i Nawrocki, ale także przedstawiciele innych partii. To szerszy problem, który pokazuje niebezpieczną tendencję. To sprawa, która bezpośrednio dotknie nie tylko tę grupę, która nie dostanie 800 plus, ale także polskiego społeczeństwa. Sięgając po populistyczną narrację, politycy otwierają puszkę Pandory, której skutków mogą już nie zatrzymać.

Dlaczego?

Ponieważ granie na emocjach w taki sposób nigdy nie kończy się dobrze, zwłaszcza, kiedy pomija się fakty. A fakty są takie: mieszkający w Polsce Ukraińcy przynoszą co roku do budżetu Polski ok. 15 miliardów złotych, zaś wypłata 800 plus dla tej grupy to ok. 2 mld zł

Więc Polska zyskuje na Ukraińcach co najmniej 13 miliardów, co oznacza, że tego problemu, nie ma. Został on sztucznie wykreowany pod kampanię wyborczą. Co zresztą potwierdziła Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk podkreślając, że z danych wynika jednoznacznie, że ten problem - na który takie proponowane rozwiązanie miałoby odpowiadać - to jest problem nieistniejący, w związku z czym w jej resorcie nie toczą się żadne prace mające wprowadzić zmiany w zasadach wypłaty 800 plus. Podążanie tą drogą Natomiast jeżeli zaczną w to iść i nie zatrzymają się na czas, to może się nagle okazać, że jest za późno. Że już znaleziono kozła ofiarnego - Ukrainki i Ukrainców oraz ich dzieci - i rozbudzono do nich nienawiść w społeczeństwie.

W tym społeczeństwie mamy ogromną grupę obywatelek i obywateli Ukrainy, w tym uchodźczyń, które przyjechały tu w lutym 2022 roku i później. 

Szacuje się, że co dziesiąty mieszkaniec Polski to Ukrainiec. W każdej szkole i przedszkolu są ukraińskie dzieci, w każdej firmie pracują Ukraińcy. Jeżeli nastawić jednych przeciwko drugim, może naprawdę dojść do  sytuacji, które będą nieprzyjemnie i wręcz niebezpiecznie dla obu stron.

Z badań i sondaży wynika, że grunt na takie nastroje stał się podatny. Pomysł ograniczenia w dostępie do 800 plus dla Ukraińców popiera 80 proc. Polaków, a blisko 60 proc.  ankietowanych nie wyobraża sobie członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej i NATO bez rozwiązania kwestii zbrodni wołyńskiej. I to właśnie temat Wołynia stał się jedną z części trwającej kampanii prezydenckiej Karola Nawrockiego. Ten rodzaj populizmu działa, a solidarność Polaków wobec Ukraińców, ogromna na początku wojny, teraz wyraźnie się zmniejszyła. 

Zmniejszyła się i to jest normalne. To samo dokładnie obserwowaliśmy w 2014 roku, kiedy poparcie dla Ukrainy i solidarność były ogromne, a później w latach 2015-2016 roku to spadło. To jest normalne. Widać to też na innych przykładach (nie tylko ukraińsko-polskich relacjach). Przytoczę przykład z powodzianami. Nasza fundacja też robiła zbiórkę i jesteśmy nadal aktywnie zaangażowani we wsparcie ludzi, którzy ucierpieli wskutek powodzi. Kiedy przejechaliśmy w pierwsze dni powodzi, nasi wolontariusze nie mieli co tam robić, bo tak dużo było chętnych do pomocy. Kiedy podczas ostatnich wyjazdów nasza ekipa wolontariuszy tam była, to już oprócz nas i harcerzy nikt tym ludziom nie pomagał. I to nie dlatego, że już nie ma problemów, czy ci ludzie się uporali, czy ich mieszkania już są suche i odnowione. Absolutnie nie. Tylko dlatego, że ten temat już nie jest medialny, ludzie już zaczęli żyć swoje życie dalej i powodzianie tak naprawdę zostali sami ze swoimi problemami, podobnie jak ukraińscy uchodźcy. Wojna wciąż trwa. Na jej początku uchodźców, którzy przybywali w pierwszych tygodniach, witano z otwartymi ramionami – każdy chciał pomóc. Dziś, gdy taka sama kobieta z dzieckiem uciekająca od rosyjskich bomb do Polski spotyka się z zupełnie innym przyjęciem. Warto podkreślić, że obecnie Polska nie oferuje uchodźcom z Ukrainy żadnych specjalnych świadczeń socjalnych. „Zasiłki dla uchodźców”, o których tak głośno trąbi rosyjska propaganda i w które tak wielu ludzi bezrefleksyjnie wierzy, w rzeczywistości nie istnieją.

Dla wielu ukraińskich uchodźczyń jedyną realną formą wsparcia było 800+, którego teraz chce się ich pozbawić. Co więcej, to świadczenie przysługuje wszystkim uprawnionym cudzoziemcom, więc Ukraińskie uchodźczynie nie stanowią tutaj żadnego wyjątku

Jaki to będzie miało wpływ na ukraińską diasporę w Polsce?

Na diasporę nie będzie miało wpływu, z kolei na losy uchodźczyń wojennych i ich dzieci duży. Wyobraźmy sobie taką kobietę z dwójką lub trójką dzieci, mąż której jest na froncie albo nie daj Boże zginął, a ona nie może pracować, lub kobietę, która dopiero przyjechała do Polski nie zna jeszcze języka i ma ogromną traumę wojenną. I musi sobie poradzić. Takie osoby po prostu nie będą w stanie sobie w takich warunkach poradzić, więc pojadą albo dalej (jeśli będzie miała siłę), albo wróci tam, skąd wygnały ją bomby.

Ale tak sobie myślę, że duża część z tych osób tutaj zostanie. I teraz pytam o to, czy my się już nauczyliśmy razem żyć, szanować się wzajemnie, uczyć się od siebie, czy jeszcze musimy się dużo nauczyć? 

Ogromnie dużo musimy się nauczyć. Przede wszystkim chciałabym, żebyśmy w dyskusji operowali faktami, a nie lękiem i stereotypami. Weźmy to 800 plus. W Polsce pracuje 93 proc. Ukraińców, a tych, którzy przyjechali po wojnie - 78 proc. To jest bardzo wysoki wskaźnik aktywizacji zawodowej. Dla porównania, jeżeli bierzemy Polaków, to wśród Polaków pracuje tylko 56 proc. 

24.08.2022, Spotkanie na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. N/z: Rafał Trzaskowski. Zdjęcia: Piotr Molecki/East News Warszawa

Kto nie pracuje z tych ludzi?

Nie pracują uchodźczynie, które mają kilkoro dzieci, opiekują się dziećmi ze schorzeniami lub same borykają się z problemami zdrowotnymi. W związku z tym nie są w stanie podjąć pracy na pełny etat, więc szukają zajęcia dorywczego. Niestety, w Polsce często oznacza to brak stabilności – jeśli dziecko zachoruje, taka kobieta może zniknąć na kilka dni, a jeśli sama gorzej się poczuje, nie przyjdzie do pracy.

Pracodawca nie jest zainteresowany – podobnie jak w przypadku wielu Polek – i nie chce dać jej umowy, zatrudniając na czarno. Czy to jej wina? Nie. To wina systemu, w którym wszyscy funkcjonujemy. Sytuacja ta dotyczy nie tylko Ukrainek czy innych migrantów, ale także wielu Polek, które napotykają te same bariery na rynku pracy.

Tyle że o tym się nie mówi. W tej kampanii wyborczej uchodźcy – a wraz z nimi cała społeczność ukraińska – stali się wygodnym celem ataków i kozłem ofiarnym politycznych rozgrywek. Mam jednak nadzieję, że polskie organizacje broniące praw człowieka oraz prawdziwi liderzy polityczni nie pozostaną obojętni i nie pozwolą, by bezbronne ofiary putinowskich zbrodniarzy były cynicznie wykorzystywane do celów wyborczych.

Politycy lekcji nie wyciągnęli. A my, społeczeństwo?

Jesteśmy w trakcie nauki, cały czas się uczymy, ale nie mogę powiedzieć, że wiele się  już nauczyliśmy. Mówię i o Polakach, i Ukraińcach. Bo z migracją i generalnie z migrantami jest tak, że z jednej strony muszą być na to przygotowani migranci, ale z drugiej strony musi być też przygotowana strona przyjmująca. Kiedy przyjechałam do Polski w 2009, to w Polsce było mało migrantów i w ogóle obcokrajowców. Teraz jest coraz więcej. Myślę, że my jako polskie społeczeństwo cały czas jesteśmy w trakcie tego, żeby się uczyć ze sobą funkcjonować po prostu i widzieć w tym, że tu jesteśmy, plusy. I właśnie tutaj mi bardzo brakuje w Polsce takiego przywództwa. 

Mądrego przywództwa, przykładu? 

Brakuje polityków, którzy potrafiliby – i chcieliby – prowadzić merytoryczny dialog oparty na faktach i danych. A prawda jest taka, że Polska na migrantach zyskuje

Niestety, zamiast rzetelnie przedstawiać rzeczywistość, politycy wolą grać na emocjach, sięgać po populistyczne narracje i kierować się wyłącznie słupkami poparcia. Zamiast edukować i budować świadomą debatę, wybierają straszenie społeczeństwa i kreowanie sztucznych problemów, bo to po prostu łatwiejsze.

Koncentrujemy się na kobietach z oczywistych względów - jest ich tu najwięcej. Jeśli mówi się o mężczyznach z Ukrainy, to często krytycznie - jako o tych, którzy schowali się, uciekli przed poborem. Często - "stchórzyli". Co z facetami?

Odpowiedź jest bardzo prosta. I tutaj też są fakty. Ja ukończyłam kierunek nauk ekonomicznych, więc dla mnie wszystko jest bardzo proste i na wszystko mamy fakty i liczby. A fakty i liczby są takie, że do momentu, dopóki rozpoczęła się wojna na pełną skalę, w Polsce już mieszkało około 1,5 miliona Ukraińców. Niemała część to byli mężczyźni, którzy przyjechali tu do pracy, byli to więc migranci zarobkowi, którzy po prostu chcieli utrzymać rodziny. Mieszkają w Polsce 10, 15, 20, 30 lat. Nikt ich wcześniej nie zauważał, ale teraz mężczyzna, który mówi z ukraińskich akcentem, jest podejrzany. Wrócę do liczb. 

Proszę.

Od momentu, kiedy się zaczęła wojna na pełną skalę, z Ukrainy wyjechało około 7 milionów osób jako uchodźców. Szacuje się, że ok. 20 proc. z tej grupy to mężczyźni, reszta - kobiety i dzieci. Z kolej ukraińska strona podaje dane, które  mówią że wyjechało z Ukrainy i nie wróciło ok.300 tysięcy mężczyzn. Czyli to są te osoby, co złamały prawo. 300 tysięcy w skali 7 mln uchodźców - mniej niż 1%. To świadczy o tym, że szansa, że Ukrainiec, którego widzimy na ulicy, nielegalnie wyjechał z Ukrainy, jest znikoma, tym bardziej, że istnieją konkretne regulacje, kategorie, które determinują, kto może wyjechać z Ukrainy. 

Jacy mężczyźni mogą legalnie opuszczać Ukrainę?

Ojcowie trojga lub więcej dzieci. Wyjechać może mężczyzna, który sam jest chory lub choruje ktoś w jego rodzinie - ma wysoki stopień niepełnosprawności czy raka. Lub kiedy w rodzinie jest niepełnosprawność, lub kiedy jest jedynym opiekunem np. dziecka. Jest i kategoria mężczyzn, która ma dokumenty, z których wynika, że nie mogą iść na front. To są duże grupy mężczyzn. Mówienie o nich jako o tych, którzy oszukali, uchylają się od poboru to wpisywanie się w szeroko zakrojoną rosyjską dezinformację. Z drugiej strony nie mówi się o tych, którzy mieszkali w Polsce czy innym kraju przez całe lata, mieli tu pracę, życie, rodzinę, a kiedy wybuchła wojna, rzucili to wszystko i pojechali na front. Jak tylko się zaczęła wojna na pełną skalę, to rzucili wszystko i pojechali do Ukrainy, żeby bronić ojczyzny. Takich mężczyzn mamy setki tysięcy z całego świata. Ale nagonka trwa, byłam świadkiem kilku absurdalnych sytuacji. 

Jakich? 

Podczas jednego z wydarzeń organizowanych przez naszą fundację obecny był młody mężczyzna, Ukrainiec. Ktoś go agresywnie zapytał: Co ty tu w ogóle robisz? A to był ojciec dziewczynki, który przyjechał do Polski, żeby leczyć córkę, która chorowała na raka. Ze szpitala wyrywał się na demonstracje, żeby pokazać wsparcie ojczyźnie. Inny mężczyzna: przeszedł rosyjską niewolę, później został wymieniony, wrócił do Ukrainy, przeszedł wszystkie komisje i kontrole, został uznany za osobę, która więcej nie może iść na front. Przyjechał do swojej rodziny, która mieszkała w Polsce. I w jednym i w drugim przypadku ani jeden, ani drugi mężczyzna nie chcieli tłumaczyć, dlaczego oni są w Polsce. 

My to widzieliśmy, bo my znamy ich historię. Ale te przykłady pokazują, jak niektóre osoby są pochopne w ocenach.

Jak doświadczenie tej agresji, tej wojny - nie pierwsze przecież trudne w historii Ukrainy - zmieniło ten naród, zmieniło was?

Myślę, że przede wszystkim wyzwoliło siłę i determinację do walki, bo kiedy chcą ci zabrać to, co najważniejsze - to, kim jesteś, twoją tożsamość, udowadniając ci, że jesteś nagle Rosjaninem, kiedy od zawsze wiedziałeś, że ty i twoi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie są Ukraińcami - to wyzwala w tobie siłę do walki i nawet, co zresztą Ukraińcy udowodnili swoim przykładem, jesteś gotów za to umierać. Ja nie wiedziałam, że mam tyle siły, nie widziałam, że mając dwójkę malutkich dzieci będę w stanie robić tyle wszystkiego, jak robię dla zwycięstwa Ukrainy. Myślę, że wielu Ukraińców ma podobnie. Przecież w Ukrainie teraz na froncie walczą wszyscy:  kobiety, osoby w różnym wieku, różnych zawodów i ci, którzy jeszcze 10 lat temu czy nawet 5 lat temu, czy nawet 3 lata temu absolutnie nie pomyśleliby nawet, że pójdą na front. A dzisiaj to robią, bo rozumieją, dlaczego to robią. Wiemy, że walczymy o swój kraj, wiemy, że walczymy o siebie, przetrwanie  i jesteśmy gotowi do tego, żeby płacić za to najwyższą cenę. Na pewno nas to wzmocniło jako naród, na pewno nas to zjednoczyło jako naród i na pewno już komukolwiek na świecie będzie bardzo ciężko podważyć ukraińską tożsamość i to, że Ukraina jest państwem niepodległym. Naszym dzieciom i wnukom będzie już dużo łatwiej zrozumieć, kim są i nie błądzić tak, jak błądziło moje pokolenie i pokolenie moich rodziców. 

24.08.2022, Spotkanie na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. Zdjęcie: Karina Krystosiak/REPORTER

W Ukrainie wzrosła liczba osób, które popierają "kompromis". Chcą, by wojna się skończyła i otwarcie mówią, że trzeba w tyle celu oddać Rosji wschód. 

Oczywiście, że są ludzie, którzy tak myślą i wyrażają podobne opinie. Myślę, że to wynika z poczucia rozpaczy i bezsilności. Widzą, jak świat – zwłaszcza kraje partnerskie, które na początku deklarowały wsparcie „aż do zwycięstwa” – stopniowo się wycofuje. Pomoc uchodźcom maleje, dostawy broni słabną, a obietnice wsparcia coraz częściej pozostają tylko słowami. W takiej sytuacji niektórzy czują się porzuceni i dochodzą do punktu, w którym są gotowi zgodzić się na wszystko, byle tylko ta wojna się skończyła.

Partnerzy mogą mówić, mogą udawać zaangażowanie, mogą nawet częściowo pomagać – ale to nie oni płacą najwyższą cenę. To Ukraińcy codziennie chowają swoich bliskich, to Ukraińcom giną córki i synowie, to Ukraińcy od trzech lat żyją pod nieustannym ostrzałem rakiet i bomb. Oni mają prawo czuć się porzuceni przez świat i pytać: A może powinniśmy się poddać?

Są jednak i tacy, którzy wciąż mają determinację do walki i są gotowi walczyć dalej. Pytanie tylko – jak długo Ukraina będzie musiała zmagać się z obecną sytuacją w osamotnieniu? Czy Europa i jej partnerzy, którzy na początku jednoznacznie deklarowali wsparcie do zwycięstwa, rzeczywiście dotrzymają swojego słowa?

Bo jeśli zostawią Ukrainę samą, to nie ma realnych szans, by mogła wygrać z Rosją w pojedynkę. Tak samo jak żadne inne europejskie państwo nie wygrałoby tej wojny w samotności

Jakie są nastroje w Ukrainie po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich?

Różne. Ludzie zawsze dzielą się na optymistów i pesymistów. Prawdą jest, że za czasów Bidena USA trzymały Ukrainę na takiej kroplówce, która pozwalała się nie poddawać, że nie była na tyle silna, żeby zrobić ofensywę i wygrać.  To oczywiście podtrzymywało Ukrainę, ale też  nie było w 100 proc. takim rodzajem wsparcia, jakiego Ukraina potrzebowała. Co do Trumpa: to jest jedna wielka niewiadoma.

Bardzo ciężko jest przewidzieć, jak to dalej się potoczy. Najpierw wszyscy napierali na Ukrainę, żeby Ukraina usiadła do rozmów, tylko zapomnieli, że do rozmów potrzeba dwóch stron co najmniej. Mam nadzieję, że już do wszystkim dotarło, ze Putin nie ma zamiaru z nikim rozmawiać. On nie chce żadnego pokoju; pytanie, co świat z tym zrobi. Rosja rozumie tylko język siły. Jeśli nie będziemy silni, to czekamy na Putina w kolejnych krajach europejskich, bo na Ukrainie na pewno się nie zatrzyma. To chyba już każdy rozumie. Tak samo jak mówiliśmy w 2014 roku, że Putin się nie zatrzyma na Krymie, tak samo dzisiaj mówimy, że się nie zatrzyma na Ukrainie.

20
хв

Kto chce nas skłócić?

Anna J. Dudek

Seks to nie multiwitamina

Kiedy my, uchodźczynie, zaczęłyśmy dyskutować o tym, czy wielomiesięczny brak fizycznej bliskości nie szkodzi organizmowi, okazało się, że niemal każda z nas ma za sobą doświadczenie wizyty u ginekologa, który zamiast fachowej pomocy proponował „dodanie do swojego życia więcej seksu” jako uniwersalnego „lekarstwa” na wszystkie choroby.

„Częściej niż dwa razy w tygodniu - a twój cykl menstruacyjny się poprawi”, "Regularne życie seksualne rozwiąże problemy z bólem skóry i piersi, a jeśli to nie pomoże, po prostu musisz mieć dziecko".

Nawet strona internetowa Ministerstwa Zdrowia Ukrainy stwierdza, że „stymulacja pochwy u kobiet może zablokować przewlekły ból pleców i nóg, zmniejszyć skurcze menstruacyjne, dyskomfort związany z zapaleniem stawów i bóle głowy”. Pojedyncze badanie jest cytowane jako dowód naukowy: mężczyźni, którzy uprawiają seks co najmniej dwa razy w tygodniu, są o połowę mniej narażeni na śmierć z powodu chorób serca niż ci, którzy prowadzą nieregularne życie seksualne. Nie jest więc jasne, kto kogo leczy.

Ginekolog Natalia Leliukh mówi, że kiedyś wytrwale szukała publikacji opartych na dowodach na to, że seks jest dobry dla zdrowia kobiet. Słyszała bowiem takie stwierdzenia od kobiet: „Jedna z moich przyjaciółek spotykała się z mężczyzną dla seksu, nazywając stosunki seksualne 'moimi multiwitaminami'. Cóż, specjalistka również nie znalazła niczego naukowo udowodnionego.

Opierając się na swojej praktyce medycznej i osobistym doświadczeniu, Natalia Leliukh twierdzi, że najgorsze szkody dla zdrowia można wyrządzić, uprawiając seks i nie czerpiąc z niego przyjemności.

Badania naukowe potwierdzają, że wysokiej jakości seks z ukochaną osobą poprawia nastrój, sen, pracę serca, poczucie własnej wartości, a nawet kolor skóry. Wzrasta poziom endorfin i oksytocyny. Czasami regularna satysfakcja seksualna może nawet opóźnić objawy menopauzy.

Jednocześnie nie ma jak dotąd dowodów na to, że abstynencja seksualna ma negatywny wpływ na zdrowie kobiet.

Innymi słowy, bez seksu ciało kobiety nie rozpadnie się, hormony nie zawiodą, a przedwczesna starość nie nadejdzie.

- Szczerze i staroświecko wierzę, że seks polega na zakochaniu się i intymności, a nie na zapobieganiu żylakom i krzywicy” - podsumowuje lekarka

Napięcie możesz rozładować i bez partnera

- „Strasząc kobiety chorobami wynikającymi z braku seksu, niektórzy lekarze próbują zwolnić się z odpowiedzialności” - mówi dziennikarka medyczna, biolog i promotorka zdrowego stylu życia Darka Ozerna - „Zamiast dogłębnej analizy przyczyn problemów zdrowotnych, przerzucają winę na samą kobietę: mówią, że to jej styl życia jest przyczyną. I radzą pilnie szukać partnera „dla zdrowia”, choć sytuacja może wynikać z pewnych przyczyn fizjologicznych”.

Victoria Burgo, ginekolog endokrynolog, jest przekonana, że kobieta może łatwo rozładować napięcie seksualne, jeśli je ma, masturbując się pod nieobecność partnera. I należy to nawet robić, aby napięcie się nie kumulowało.

Inną rzeczą jest to, że relacje z mężczyzną, partnerem, nie polegają na rozładowywaniu napięcia. A kiedy mówimy, że brakuje nam intymności, mamy na myśli głównie czułość, przyjemność z bycia pożądanym i uczucie ciepłego, rodzimego ciała obok nas.

Czynnik wojny i jego wpływ na libido

 „Jeśli pytasz mnie o seks, czy za nim tęsknię, to nie” - mówi moja 46-letnia przyjaciółka Kateryna S. Mieszka w Polsce z dwójką dzieci, jej mąż był okupowany, udało mu się stamtąd wydostać dopiero po roku, a teraz pracuje w jednym z najważniejszych przedsiębiorstw w Ukrainie.

Przede wszystkim brakuje jej tego wszystkiego, czym jest małżeństwo: bycia razem, zasypiania w swoich ramionach, „ja mówię, a on słucha”, wieczornych spacerów, wspólnego oglądania filmów, wspólnego gospodarstwa domowego, czułości.

Mężczyznom również tego brakuje, choć rzadziej to wyrażają, mówi Tasya Osadcha, psycholog, psychoterapeuta i doradca seksualny. I często, kiedy mężczyźni mówią, że chcą seksu, mówią też o tym świecie intymności i bliskości, a nie o nagim stosunku.

- Pomyślałabym, że namiętność opadła”, mówi Kateryna, ”ponieważ nie jesteśmy już młodymi kochankami. Nawet po rozstaniu nie wskakujemy od razu do łóżka. Jednak kiedy rozmawiam z moimi przyjaciółmi, którzy są 10-15 lat młodsi ode mnie, czują to samo. Kiedy idziemy na zakupy przed powrotem do domu, żartujemy, że musimy kupić tę uwodzicielską bieliznę, aby założyć ją na „randkę” z mężem. A potem śmiejemy się z siebie - ukraińscy mężczyźni nie są zaskoczeni bielizną.

Problem w tym, że długa rozłąka odciska piętno na intymnej sferze związku.

Kiedy ludzie nie mieszkają ze sobą przez długi czas, chemia, uczucie partnera, zdolność do osiągnięcia szczytu przyjemności podczas stosunku słabną lub zanikają.Potrzeba czasu, aby ponownie się do siebie przyzwyczaić.
Status uchodźcy, żony lub dziewczyny żołnierza jest rzeczywistością dla setek tysięcy ukraińskich kobiet. Zdjęcie: ROMAN PILIPEY/AFP/East News

- Po zdjęciach z Buczy moje libido całkowicie zniknęło, po prostu nie chcę już uprawiać seksu, jakby coś zostało wyłączone. I nie jestem jedyna - słyszę to także od moich przyjaciół” - mówi inna Ukrainka, Jewhenija.

„Jest to naturalna reakcja na silny stres związany ze słuchaniem o zbiorowych gwałtach, codziennych zgonach, ciągłym niebezpieczeństwie i niepewności co do przyszłości.

- Na początku inwazji na pełną skalę powszechne były dwie przeciwstawne reakcje: albo silnie zwiększone pożądanie seksualne, o którym wstyd było mówić, ponieważ „wszystko płonęło, a ja miałam seks tylko w głowie”, albo odwrotnie - gwałtowny i znaczny spadek libido. Aby się podniecić, kobieta potrzebuje poczucia spokoju i bezpieczeństwa, co jest trudne do osiągnięcia w sytuacji wojennej. Istnieją indywidualne osobliwości, ale przeważnie działa to w ten sposób” - mówi Tasya Osadcha.

Jednocześnie ekspertka zwraca uwagę na fakt, że w ciągu trzech lat wojny problemy z libido mogą mieć nie tylko przyczyny psycho-emocjonalne, ale także zależeć od bardzo konkretnych zaburzeń zdrowotnych.

- Depresja, zaburzenia lękowe, dysfunkcje tarczycy, cukrzyca - wszystko to może prowadzić do spadku popędu seksualnego. Warto poddać się badaniom kontrolnym, aby wykluczyć te czynniki lub leczyć zaburzenia.

Ponowne poczucie pożądania

Kobiety, z którymi rozmawiałam, twierdzą, że pragnienie intymności czasami powraca tak nagle i niespodziewanie, jak zniknęło na początku wojny na pełną skalę.

Najczęściej libido skacze w górę, gdy podstawowe codzienne kwestie zostają rozwiązane: znaleziono stabilną pracę, podpisano umowę najmu, nie trzeba myśleć o pieniądzach w każdej minucie i jest miejsce na osobisty komfort i prywatność.

Sport, jogging, spacery, joga i medytacja również pomagają przywrócić pożądanie, ponieważ zmniejszają stres i pomagają uwolnić endorfiny. Nie należy tego lekceważyć.

A kiedy pożądanie powraca, ale niemożliwe jest odwiedzenie partnera, na ratunek przychodzi komunikacja wideo i różne stymulatory seksualne - od ekscytujących słów po użycie wibratora lub womanizera, dzielą się kobiety.

Tasya Osadcha wyjaśnia, że podniecenie jest odruchem warunkowym, który powstaje w odpowiedzi na określone bodźce, ale jeśli nie otrzyma wzmocnienia, z czasem zanika. Żart „co nie działa, zanika” jest całkiem prawdziwy w odniesieniu do sfery intymnej. „Jeśli nie robimy nic, aby aktywować podniecenie seksualne, to naturalne, że libido spada, a nawet zanika” - wyjaśnia Osadcha.

Natura kobiecego podniecenia i orgazmu jest subtelna i kapryśna. Wojna stwarza kobietom jeszcze więcej przeszkód w ujawnianiu swojej zmysłowości. Zmysłowość można jednak zachować nawet podczas wojny, jeśli zadba się o siebie i swoje potrzeby.

Rozmowa z ukochaną osobą zamiast prac domowych

— „Nawet w ośrodkach dla uchodźczyń, akademikach i hostelach są łazienki i prysznice, w których można zachować prywatność” - kontynuuje Tasia Osadcha. „Jeśli kobieta dzieli z kimś przestrzeń, musi uzgodnić to z innymi kobietami w pokoju, aby każda miała czas na prywatność. Jeśli masz dzieci, kiedy są w szkole, z przyjaciółmi lub na spacerze, nie powinnaś chwytać za obowiązki domowe w tych wolnych chwilach. Powinnaś chwycić za telefon, aby spędzić czas ze sobą i swoim partnerem. Lub tylko dla siebie - jest to również przydatne i pomaga przywrócić zmysłowość.

Masturbacja, sexting (wysyłanie intymnych zdjęć, wiadomości o intymnej treści - red.) i zabawki erotyczne to rzeczy, które mogą podtrzymać ogień nawet na odległość.

Ale najważniejsze jest, aby więcej się komunikować. Rozmawiajcie ze sobą o swoich uczuciach, emocjach i codziennych drobiazgach przez telefon, wideo, listy lub wiadomości audio. Śmiejcie się, żartujcie, płaczcie razem. Każdego dnia. Flirtujcie, wspominajcie szczęśliwe chwile i planujcie przyszłe, oglądajcie razem filmy, słuchajcie tej samej muzyki, tańczcie i gotujcie „na odległość”. Utrzymuj więź emocjonalną. Jest to klucz do utrzymania relacji na odległość. To właśnie więź emocjonalna pomaga zmniejszyć poczucie samotności, które jest wrogiem w związku na odległość. Pamiętaj: to tymczasowe, ale musisz przez to przejść. I to właśnie więź emocjonalna wywołuje pasję i energię miłości - nie tylko do partnera, ale do samego życia.

Zdjęcia: Shutterstock

Data publikacji:

13.2.2025

20
хв

„Libido zniknęło po Buczy”: jak wojna i status uchodźcy wpływają na życie intymne ukraińskich kobiet

Halyna Halymonyk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Polonizowanie to zły sposób na integrację

Ексклюзив
20
хв

EES i ETIAS: nowe zasady przekraczania granicy UE dla Ukraińców

Ексклюзив
20
хв

„Nie pracujemy w burdelach”. Skandaliczna wypowiedź zjednoczyła ukraińskie uchodźczynie w Szwecji

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress