Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
„Nie możesz się poddać, bo Ukraina się nie poddaje”. Kolaż Sestry
No items found.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Z powodu napaści Rosji na Ukrainę ponad 4 miliony Ukraińców korzysta obecnie z tymczasowej ochrony w Europie. Kraje Unii, które przyjęły największą liczbę Ukraińców i Ukrainek, to Niemcy, Polska i Czechy.
Większość z tych, którzy uciekli przed wojną, to kobiety. Musiały opuścić swoje domy, krewnych, osiedlić się w innym kraju, nauczyć się mówić w obcym języku i zbudować swoje życie od podstaw. Sestry zapytały pięć Ukrainek, jak sobie radzą i co daje im siłę.
1. Alina, dziennikarka. Wojna zabrała jej dom i pracę. Po ewakuacji z Charkowa wyjechała do Niemiec. Uczy się niemieckiego i współpracuje z ukraińskimi mediami.
Alina: „Kiedy masz wokół siebie ludzi takich jak ty, wszystko staje się łatwiejsze”. Zdjęcie z prywatnego archiwum
Przez prawie rok nieustannie myślałam o tym, jak wrócić. Nie dawało mi to spokoju. Ale nie było dokąd wracać: nie było pracy, nie było mieszkania, które wynajmowałam, za to front był blisko.
Odechciało mi się wszystkiego – nawet komunikowania się z ludźmi, otwierania się przed kimkolwiek. Chciałam wczołgać się pod kołdrę i w ogóle nie wychodzić z domu. Ci, którzy opuścili Ukrainę z powodu wojny, zrozumieją mnie. Każdy przechodzi przez ten etap. Niestety, u mnie trwało to zbyt długo. Wtedy jedna z przyjaciółek zapytała mnie: „Alina, co cię dręczy? Chcesz wrócić? Gdzie chcesz pojechać? Masz dom? Nie. Czy masz pracę? Nie. Czy twój mąż na ciebie czeka? Nie. Więc może powinnaś wziąć się w garść i zacząć robić coś tutaj?”. Zdałam sobie sprawę, że miała rację.
Wzięłam się w garść. Zaczęłam uczyć się języka, komunikować się z ludźmi, budować relacje ze społeczeństwem, w którym się znalazłam. Na początku musiałam się zmuszać, ale bardzo szybko zdałam sobie sprawę, że mi się to podoba. W Niemczech są Ukrainki, które mają podobne doświadczenia. To sprawiło, że poczułam się lepiej.
Teraz czuję, że nie jestem sama. Razem chodzimy na wydarzenia dla Ukraińców. Płaczemy, cieszymy się, śpiewamy ukraińskie piosenki, zbieramy datki dla Ukrainy. Kiedy ma się takich ludzi u boku, łatwiej jest emocjonalnie ogarnąć wszystko, co się dzieje.
2. Przed inwazją na pełną skalę Tetiana pracowała w Kijowie jako dyrektorka finansowa w dużej firmie. Obecnie mieszka w Hiszpanii. Długo nie opuszczała Ukrainy, ale kiedy zaczęły się problemy z pracą, zdecydowała się wyjechać, by zarobić pieniądze i pomóc armii.
Tetiana: „By poczuć się lepiej, kupiłam sobie takie same poduszki i koce, jakie miałam w domu w Ukrainie”. Zdjęcie z prywatnego archiwum
W nowym kraju musiałam szukać nowej pracy, zintegrować się z nowym zespołem, nauczyć się nowej działalności, zdobyć dokumenty i mieszkanie... A wszystko to bez znajomości języka i bez pomocy.
By poczuć się lepiej w obcym kraju, starałam się zorganizować przestrzeń i styl życia, który był mi znany. Urządziłam więc mieszkanie w Walencji, kupiłam takie same poduszki i koce, jakie miałam w domu w Ukrainie. Dużo pracuję i to również pomaga. Ważne jest dla mnie, aby mieć stabilny dochód, który pomoże mojej rodzinie w Ukrainie.
Uczę się nowych rzeczy i uprawiam sport. Wszystko to pozwala mi trzymać głowę w górze i iść naprzód.
Tylko silna, zmotywowana i niezłomna osoba może zdecydować się na rozpoczęcie życia od zera. Czyli Ukrainka
3. Tetiana jest emerytowaną nauczycielką chemii. W marcu 2022 roku wyjechała z Ukrainy do Francji. Tam prowadziła lekcje online dla ukraińskich studentów i pomagała im przygotowywać się do egzaminów. W listopadzie 2023 r. wróciła do Kijowa. Teraz pracuje jako wolontariuszka, wyplatając siatki maskujące i zbierając różne rzeczy dla wojska.
Tetiana: „Pomaga mi świadomość, że mogę wspomóc dzieci w nauce”. Zdjęcie z prywatnego archiwum
To, co daje mi siłę, to moja wielka wiara i nadzieja, że dobro zwycięży. Że nasi obrońcy, kwiat naszego narodu, pokonają Rosjan. Że cały świat i cały naród ukraiński zjednoczą się w walce o przyszłość Ukrainy. Że moje dzieci i wnuki będą żyły w wolnym, niepodległym, silnym państwie.
Jestem nauczycielką chemii, pracuję z ukraińskimi uczniami online. Widzę, że bardzo trudno im się teraz uczyć. Świadomość, że mogę im pomóc, daje mi siłę. Marzę, by wszystkie ukraińskie dzieci wróciły do swoich domów, a nasze szkoły wypełniły się dźwiękiem dzwonków i dziecięcym śmiechem.
Bardzo chcę też przyjechać do miasta mojego dzieciństwa, Kupiańska, w którym teraz toczą się krwawe walki. Chcę odwiedzić groby moich rodziców i przeprosić za to, że tak długo ich nie odwiedzałam. Chcę popływać w rzece Oskił, tak jak robiłam to w dzieciństwie, i zobaczyć wschód słońca na spokojnym niebie.
4. Kateryna opuściła Kijów z rodzicami i kotem, jej narzeczony został w stolicy. Przez półtora roku mieszkała na zmianę a to we Francji, a to w Ukrainie. Pod koniec 2023 roku wróciła do domu.
Kateryna: „Wytrzymałam dzięki miłości, inspirują mnie plany i konkretne kroki”. Zdjęcie z prywatnego archiwum
Na początku trzymałam się, bo myślałam, że wojna wkrótce się skończy. Myślałam, że wrócimy do domu za miesiąc lub dwa. Kiedy zdałam sobie sprawę, że to będzie długi czas, przy życiu utrzymała mnie miłość.
Teraz najbardziej inspirują mnie decyzje, które podjęłam. Zdecydowałam się wrócić do Ukrainy. To mnie inspiruje i sprawia, że czuję się lepiej. Bo kiedy masz możliwość robienia planów, to one wyznaczają tempo i rytm życia. To daje mi nadzieję na przyszłość. Ratują mnie konkretne kroki.
Jeśli inni mogą to zrobić, ty też możesz – tak teraz myślę.
5. Kateryna dwukrotnie uciekała przed wojną. Za pierwszym razem z Doniecka, za drugim z Buczy. Po długiej i trudnej ewakuacji znalazła schronienie w Polsce. Natychmiast zaczęła pracować, by pomóc wojsku. Szybko nauczyła się języka polskiego, by komunikować się z klientami – jest tatuażystką. Obecnie mieszka w Krakowie.
Kateryna: „Bardzo kocham swoją pracę, ona mnie ratuje”. Zdjęcie z prywatnego archiwum
Często przychodzą chwile, kiedy wydaje mi się, że nie mam już siły. Ale jakoś ją w sobie znajduję, bo mam bardzo silną motywację, by pomagać mojej rodzinie i Ukrainie. No i chcę się też rozwijać.
Bardzo kocham swoją pracę; ona mnie ratuje. Ludzie również bardzo mi pomagają: koledzy, przyjaciele i rodzina. Nadzieja na zwycięstwo też trzyma mnie przy życiu. Nie można się poddawać, bo Ukraina się nie poddaje.
Dziennikarka, pisarka, podcasterka. Uczestniczka projektów społecznych mających na celu rozpowszechnianie informacji na temat przemocy domowej. Prowadziła własne projekty społeczne różnego rodzaju: od rozrywki po film dokumentalny. W Hromadske Radio tworzyła podcasty, fotoreportaże i filmy. Podczas inwazji na pełną skalę rozpoczęła współpracę z zagranicznymi mediami, uczestnicząc w konferencjach i spotkaniach w Europie, aby rozmawiać o wojnie na Ukrainie i dziennikarstwie.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Ta rozmowa odbyła się na kilka dni przed tym, jak Natalia Panczenko padła ofiarą wielu wymierzonych w nią ataków medialnych i kampanii dezinformacyjnej zorganizowanej prawdopodobnie - jak podkreśla sama Panczenko - w jakiejś mierze przez rosyjskiej służby. Media podchwyciły fragment wywiadu, którego Panczenko udzieliła jednej z ukraińskich stacji. "Wzrastanie wrogości między Ukraińcami a Polakami jest już bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla Polski. Ponieważ na terytorium Polski zaczną się walki, bo na terytorium Polski rozpoczną się podpalenia sklepów, domów i tak dalej" - miała powiedzieć, co natychmiast podchwyciły prawicowe ugrupowania i media, choć nie tylko, bo w sprawie wypowiedział się także były premier Leszek Miller. "Jestem zdumiony, że tego rodzaju sformułowania ze strony ukraińskich aktywistów padają. Pani Panczenko powinna dziś już być w ABW i być przesłuchana, czy ma informacje, które mogą wskazywać na przygotowywanie jakichś zamachów, czy jest powiązana ze środowiskami, które chciałyby zakłócić w Polsce proces wyborczy. Powinna być deportowana" — powiedział na antenie Radia Zet.
Kiedy, po kilku dniach medialnej burzy i bezprecedensowej nagonki, głos zabrała sama zainteresowana, zaprzeczyła, jakoby miała wypowiedzieć te słowa. Dodała, że cała wypowiedź była dłuższa i została wyjęta z kontekstu, przy okazji zachęcając do zapoznania się z oryginalnym materiałem. W związku z nagonką na aktywistkę - która w Polsce mieszka od wielu lat i ma polskie obywatelstwo - powstał list poparcia.
"Z niepokojem obserwujemy, jak w czasie kampanii wyborczej niektórzy politycy próbują podsycać napięcia i wykorzystywać antyukraińską retorykę dla doraźnych celów politycznych. Bezpośrednim efektem tych działań jest nagonka na Natalię Panczenko, która stała się celem kłamliwej kampanii dezinformacyjnej. Jest to atak wymierzony przede wszystkim w społeczność ukraińską w Polsce, a co najstraszniejsze – w uchodźców i uchodźczynie wojenne z Ukrainy, którzy i które znaleźli w naszym kraju schronienie przed rosyjską agresją" - piszą sygnatariusze i sygnatariuszki listu.
W tym kontekście słowa o populizmie, które Natalia Panczenko wypowiedziała w czasie wywiadu, który właśnie publikujemy, brzmią szczególnie donośnie.
Anna J.Dudek: Rząd wprowadza ograniczenia w zakresie przyznawania świadczenia 800 plus dla obywateli i obywatelek Ukrainy. Do sprawy odniósł się prezydent Warszawy i kandydat na prezydenta Rafał Trzaskowski a także drugi z kandydatów, Karol Nawrocki. Jak pani ocenia ten krok?
Natalia Panczenko: To jest bardzo niebezpieczny trop i kierunek, w którym politycy zdecydowali się iść. I tutaj podkreślam, że nie tylko Trzaskowski i Nawrocki, ale także przedstawiciele innych partii. To szerszy problem, który pokazuje niebezpieczną tendencję. To sprawa, która bezpośrednio dotknie nie tylko tę grupę, która nie dostanie 800 plus, ale także polskiego społeczeństwa. Sięgając po populistyczną narrację, politycy otwierają puszkę Pandory, której skutków mogą już nie zatrzymać.
Dlaczego?
Ponieważ granie na emocjach w taki sposób nigdy nie kończy się dobrze, zwłaszcza, kiedy pomija się fakty. A fakty są takie: mieszkający w Polsce Ukraińcy przynoszą co roku do budżetu Polski ok. 15 miliardów złotych, zaś wypłata 800 plus dla tej grupy to ok. 2 mld zł
Więc Polska zyskuje na Ukraińcach co najmniej 13 miliardów, co oznacza, że tego problemu, nie ma. Został on sztucznie wykreowany pod kampanię wyborczą. Co zresztą potwierdziła Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk podkreślając, że z danych wynika jednoznacznie, że ten problem - na który takie proponowane rozwiązanie miałoby odpowiadać - to jest problem nieistniejący, w związku z czym w jej resorcie nie toczą się żadne prace mające wprowadzić zmiany w zasadach wypłaty 800 plus. Podążanie tą drogą Natomiast jeżeli zaczną w to iść i nie zatrzymają się na czas, to może się nagle okazać, że jest za późno. Że już znaleziono kozła ofiarnego - Ukrainki i Ukrainców oraz ich dzieci - i rozbudzono do nich nienawiść w społeczeństwie.
W tym społeczeństwie mamy ogromną grupę obywatelek i obywateli Ukrainy, w tym uchodźczyń, które przyjechały tu w lutym 2022 roku i później.
Szacuje się, że co dziesiąty mieszkaniec Polski to Ukrainiec. W każdej szkole i przedszkolu są ukraińskie dzieci, w każdej firmie pracują Ukraińcy. Jeżeli nastawić jednych przeciwko drugim, może naprawdę dojść do sytuacji, które będą nieprzyjemnie i wręcz niebezpiecznie dla obu stron.
Z badań i sondaży wynika, że grunt na takie nastroje stał się podatny. Pomysł ograniczenia w dostępie do 800 plus dla Ukraińców popiera 80 proc. Polaków, a blisko 60 proc. ankietowanych nie wyobraża sobie członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej i NATO bez rozwiązania kwestii zbrodni wołyńskiej. I to właśnie temat Wołynia stał się jedną z części trwającej kampanii prezydenckiej Karola Nawrockiego. Ten rodzaj populizmu działa, a solidarność Polaków wobec Ukraińców, ogromna na początku wojny, teraz wyraźnie się zmniejszyła.
Zmniejszyła się i to jest normalne. To samo dokładnie obserwowaliśmy w 2014 roku, kiedy poparcie dla Ukrainy i solidarność były ogromne, a później w latach 2015-2016 roku to spadło. To jest normalne. Widać to też na innych przykładach (nie tylko ukraińsko-polskich relacjach). Przytoczę przykład z powodzianami. Nasza fundacja też robiła zbiórkę i jesteśmy nadal aktywnie zaangażowani we wsparcie ludzi, którzy ucierpieli wskutek powodzi. Kiedy przejechaliśmy w pierwsze dni powodzi, nasi wolontariusze nie mieli co tam robić, bo tak dużo było chętnych do pomocy. Kiedy podczas ostatnich wyjazdów nasza ekipa wolontariuszy tam była, to już oprócz nas i harcerzy nikt tym ludziom nie pomagał. I to nie dlatego, że już nie ma problemów, czy ci ludzie się uporali, czy ich mieszkania już są suche i odnowione. Absolutnie nie. Tylko dlatego, że ten temat już nie jest medialny, ludzie już zaczęli żyć swoje życie dalej i powodzianie tak naprawdę zostali sami ze swoimi problemami, podobnie jak ukraińscy uchodźcy. Wojna wciąż trwa. Na jej początku uchodźców, którzy przybywali w pierwszych tygodniach, witano z otwartymi ramionami – każdy chciał pomóc. Dziś, gdy taka sama kobieta z dzieckiem uciekająca od rosyjskich bomb do Polski spotyka się z zupełnie innym przyjęciem. Warto podkreślić, że obecnie Polska nie oferuje uchodźcom z Ukrainy żadnych specjalnych świadczeń socjalnych. „Zasiłki dla uchodźców”, o których tak głośno trąbi rosyjska propaganda i w które tak wielu ludzi bezrefleksyjnie wierzy, w rzeczywistości nie istnieją.
Dla wielu ukraińskich uchodźczyń jedyną realną formą wsparcia było 800+, którego teraz chce się ich pozbawić. Co więcej, to świadczenie przysługuje wszystkim uprawnionym cudzoziemcom, więc Ukraińskie uchodźczynie nie stanowią tutaj żadnego wyjątku
Jaki to będzie miało wpływ na ukraińską diasporę w Polsce?
Na diasporę nie będzie miało wpływu, z kolei na losy uchodźczyń wojennych i ich dzieci duży. Wyobraźmy sobie taką kobietę z dwójką lub trójką dzieci, mąż której jest na froncie albo nie daj Boże zginął, a ona nie może pracować, lub kobietę, która dopiero przyjechała do Polski nie zna jeszcze języka i ma ogromną traumę wojenną. I musi sobie poradzić. Takie osoby po prostu nie będą w stanie sobie w takich warunkach poradzić, więc pojadą albo dalej (jeśli będzie miała siłę), albo wróci tam, skąd wygnały ją bomby.
Ale tak sobie myślę, że duża część z tych osób tutaj zostanie. I teraz pytam o to, czy my się już nauczyliśmy razem żyć, szanować się wzajemnie, uczyć się od siebie, czy jeszcze musimy się dużo nauczyć?
Ogromnie dużo musimy się nauczyć. Przede wszystkim chciałabym, żebyśmy w dyskusji operowali faktami, a nie lękiem i stereotypami. Weźmy to 800 plus. W Polsce pracuje 93 proc. Ukraińców, a tych, którzy przyjechali po wojnie - 78 proc. To jest bardzo wysoki wskaźnik aktywizacji zawodowej. Dla porównania, jeżeli bierzemy Polaków, to wśród Polaków pracuje tylko 56 proc.
24.08.2022, Spotkanie na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. N/z: Rafał Trzaskowski. Zdjęcia: Piotr Molecki/East News Warszawa
Kto nie pracuje z tych ludzi?
Nie pracują uchodźczynie, które mają kilkoro dzieci, opiekują się dziećmi ze schorzeniami lub same borykają się z problemami zdrowotnymi. W związku z tym nie są w stanie podjąć pracy na pełny etat, więc szukają zajęcia dorywczego. Niestety, w Polsce często oznacza to brak stabilności – jeśli dziecko zachoruje, taka kobieta może zniknąć na kilka dni, a jeśli sama gorzej się poczuje, nie przyjdzie do pracy.
Pracodawca nie jest zainteresowany – podobnie jak w przypadku wielu Polek – i nie chce dać jej umowy, zatrudniając na czarno. Czy to jej wina? Nie. To wina systemu, w którym wszyscy funkcjonujemy. Sytuacja ta dotyczy nie tylko Ukrainek czy innych migrantów, ale także wielu Polek, które napotykają te same bariery na rynku pracy.
Tyle że o tym się nie mówi. W tej kampanii wyborczej uchodźcy – a wraz z nimi cała społeczność ukraińska – stali się wygodnym celem ataków i kozłem ofiarnym politycznych rozgrywek. Mam jednak nadzieję, że polskie organizacje broniące praw człowieka oraz prawdziwi liderzy polityczni nie pozostaną obojętni i nie pozwolą, by bezbronne ofiary putinowskich zbrodniarzy były cynicznie wykorzystywane do celów wyborczych.
Politycy lekcji nie wyciągnęli. A my, społeczeństwo?
Jesteśmy w trakcie nauki, cały czas się uczymy, ale nie mogę powiedzieć, że wiele się już nauczyliśmy. Mówię i o Polakach, i Ukraińcach. Bo z migracją i generalnie z migrantami jest tak, że z jednej strony muszą być na to przygotowani migranci, ale z drugiej strony musi być też przygotowana strona przyjmująca. Kiedy przyjechałam do Polski w 2009, to w Polsce było mało migrantów i w ogóle obcokrajowców. Teraz jest coraz więcej. Myślę, że my jako polskie społeczeństwo cały czas jesteśmy w trakcie tego, żeby się uczyć ze sobą funkcjonować po prostu i widzieć w tym, że tu jesteśmy, plusy. I właśnie tutaj mi bardzo brakuje w Polsce takiego przywództwa.
Mądrego przywództwa, przykładu?
Brakuje polityków, którzy potrafiliby – i chcieliby – prowadzić merytoryczny dialog oparty na faktach i danych. A prawda jest taka, że Polska na migrantach zyskuje
Niestety, zamiast rzetelnie przedstawiać rzeczywistość, politycy wolą grać na emocjach, sięgać po populistyczne narracje i kierować się wyłącznie słupkami poparcia. Zamiast edukować i budować świadomą debatę, wybierają straszenie społeczeństwa i kreowanie sztucznych problemów, bo to po prostu łatwiejsze.
Koncentrujemy się na kobietach z oczywistych względów - jest ich tu najwięcej. Jeśli mówi się o mężczyznach z Ukrainy, to często krytycznie - jako o tych, którzy schowali się, uciekli przed poborem. Często - "stchórzyli". Co z facetami?
Odpowiedź jest bardzo prosta. I tutaj też są fakty. Ja ukończyłam kierunek nauk ekonomicznych, więc dla mnie wszystko jest bardzo proste i na wszystko mamy fakty i liczby. A fakty i liczby są takie, że do momentu, dopóki rozpoczęła się wojna na pełną skalę, w Polsce już mieszkało około 1,5 miliona Ukraińców. Niemała część to byli mężczyźni, którzy przyjechali tu do pracy, byli to więc migranci zarobkowi, którzy po prostu chcieli utrzymać rodziny. Mieszkają w Polsce 10, 15, 20, 30 lat. Nikt ich wcześniej nie zauważał, ale teraz mężczyzna, który mówi z ukraińskich akcentem, jest podejrzany. Wrócę do liczb.
Proszę.
Od momentu, kiedy się zaczęła wojna na pełną skalę, z Ukrainy wyjechało około 7 milionów osób jako uchodźców. Szacuje się, że ok. 20 proc. z tej grupy to mężczyźni, reszta - kobiety i dzieci. Z kolej ukraińska strona podaje dane, które mówią że wyjechało z Ukrainy i nie wróciło ok.300 tysięcy mężczyzn. Czyli to są te osoby, co złamały prawo. 300 tysięcy w skali 7 mln uchodźców - mniej niż 1%. To świadczy o tym, że szansa, że Ukrainiec, którego widzimy na ulicy, nielegalnie wyjechał z Ukrainy, jest znikoma, tym bardziej, że istnieją konkretne regulacje, kategorie, które determinują, kto może wyjechać z Ukrainy.
Jacy mężczyźni mogą legalnie opuszczać Ukrainę?
Ojcowie trojga lub więcej dzieci. Wyjechać może mężczyzna, który sam jest chory lub choruje ktoś w jego rodzinie - ma wysoki stopień niepełnosprawności czy raka. Lub kiedy w rodzinie jest niepełnosprawność, lub kiedy jest jedynym opiekunem np. dziecka. Jest i kategoria mężczyzn, która ma dokumenty, z których wynika, że nie mogą iść na front. To są duże grupy mężczyzn. Mówienie o nich jako o tych, którzy oszukali, uchylają się od poboru to wpisywanie się w szeroko zakrojoną rosyjską dezinformację. Z drugiej strony nie mówi się o tych, którzy mieszkali w Polsce czy innym kraju przez całe lata, mieli tu pracę, życie, rodzinę, a kiedy wybuchła wojna, rzucili to wszystko i pojechali na front. Jak tylko się zaczęła wojna na pełną skalę, to rzucili wszystko i pojechali do Ukrainy, żeby bronić ojczyzny. Takich mężczyzn mamy setki tysięcy z całego świata. Ale nagonka trwa, byłam świadkiem kilku absurdalnych sytuacji.
Jakich?
Podczas jednego z wydarzeń organizowanych przez naszą fundację obecny był młody mężczyzna, Ukrainiec. Ktoś go agresywnie zapytał: Co ty tu w ogóle robisz? A to był ojciec dziewczynki, który przyjechał do Polski, żeby leczyć córkę, która chorowała na raka. Ze szpitala wyrywał się na demonstracje, żeby pokazać wsparcie ojczyźnie. Inny mężczyzna: przeszedł rosyjską niewolę, później został wymieniony, wrócił do Ukrainy, przeszedł wszystkie komisje i kontrole, został uznany za osobę, która więcej nie może iść na front. Przyjechał do swojej rodziny, która mieszkała w Polsce. I w jednym i w drugim przypadku ani jeden, ani drugi mężczyzna nie chcieli tłumaczyć, dlaczego oni są w Polsce.
My to widzieliśmy, bo my znamy ich historię. Ale te przykłady pokazują, jak niektóre osoby są pochopne w ocenach.
Jak doświadczenie tej agresji, tej wojny - nie pierwsze przecież trudne w historii Ukrainy - zmieniło ten naród, zmieniło was?
Myślę, że przede wszystkim wyzwoliło siłę i determinację do walki, bo kiedy chcą ci zabrać to, co najważniejsze - to, kim jesteś, twoją tożsamość, udowadniając ci, że jesteś nagle Rosjaninem, kiedy od zawsze wiedziałeś, że ty i twoi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie są Ukraińcami - to wyzwala w tobie siłę do walki i nawet, co zresztą Ukraińcy udowodnili swoim przykładem, jesteś gotów za to umierać. Ja nie wiedziałam, że mam tyle siły, nie widziałam, że mając dwójkę malutkich dzieci będę w stanie robić tyle wszystkiego, jak robię dla zwycięstwa Ukrainy. Myślę, że wielu Ukraińców ma podobnie. Przecież w Ukrainie teraz na froncie walczą wszyscy: kobiety, osoby w różnym wieku, różnych zawodów i ci, którzy jeszcze 10 lat temu czy nawet 5 lat temu, czy nawet 3 lata temu absolutnie nie pomyśleliby nawet, że pójdą na front. A dzisiaj to robią, bo rozumieją, dlaczego to robią. Wiemy, że walczymy o swój kraj, wiemy, że walczymy o siebie, przetrwanie i jesteśmy gotowi do tego, żeby płacić za to najwyższą cenę. Na pewno nas to wzmocniło jako naród, na pewno nas to zjednoczyło jako naród i na pewno już komukolwiek na świecie będzie bardzo ciężko podważyć ukraińską tożsamość i to, że Ukraina jest państwem niepodległym. Naszym dzieciom i wnukom będzie już dużo łatwiej zrozumieć, kim są i nie błądzić tak, jak błądziło moje pokolenie i pokolenie moich rodziców.
24.08.2022, Spotkanie na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. Zdjęcie: Karina Krystosiak/REPORTER
W Ukrainie wzrosła liczba osób, które popierają "kompromis". Chcą, by wojna się skończyła i otwarcie mówią, że trzeba w tyle celu oddać Rosji wschód.
Oczywiście, że są ludzie, którzy tak myślą i wyrażają podobne opinie. Myślę, że to wynika z poczucia rozpaczy i bezsilności. Widzą, jak świat – zwłaszcza kraje partnerskie, które na początku deklarowały wsparcie „aż do zwycięstwa” – stopniowo się wycofuje. Pomoc uchodźcom maleje, dostawy broni słabną, a obietnice wsparcia coraz częściej pozostają tylko słowami. W takiej sytuacji niektórzy czują się porzuceni i dochodzą do punktu, w którym są gotowi zgodzić się na wszystko, byle tylko ta wojna się skończyła.
Partnerzy mogą mówić, mogą udawać zaangażowanie, mogą nawet częściowo pomagać – ale to nie oni płacą najwyższą cenę. To Ukraińcy codziennie chowają swoich bliskich, to Ukraińcom giną córki i synowie, to Ukraińcy od trzech lat żyją pod nieustannym ostrzałem rakiet i bomb. Oni mają prawo czuć się porzuceni przez świat i pytać: A może powinniśmy się poddać?
Są jednak i tacy, którzy wciąż mają determinację do walki i są gotowi walczyć dalej. Pytanie tylko – jak długo Ukraina będzie musiała zmagać się z obecną sytuacją w osamotnieniu? Czy Europa i jej partnerzy, którzy na początku jednoznacznie deklarowali wsparcie do zwycięstwa, rzeczywiście dotrzymają swojego słowa?
Bo jeśli zostawią Ukrainę samą, to nie ma realnych szans, by mogła wygrać z Rosją w pojedynkę. Tak samo jak żadne inne europejskie państwo nie wygrałoby tej wojny w samotności
Jakie są nastroje w Ukrainie po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich?
Różne. Ludzie zawsze dzielą się na optymistów i pesymistów. Prawdą jest, że za czasów Bidena USA trzymały Ukrainę na takiej kroplówce, która pozwalała się nie poddawać, że nie była na tyle silna, żeby zrobić ofensywę i wygrać. To oczywiście podtrzymywało Ukrainę, ale też nie było w 100 proc. takim rodzajem wsparcia, jakiego Ukraina potrzebowała. Co do Trumpa: to jest jedna wielka niewiadoma.
Bardzo ciężko jest przewidzieć, jak to dalej się potoczy. Najpierw wszyscy napierali na Ukrainę, żeby Ukraina usiadła do rozmów, tylko zapomnieli, że do rozmów potrzeba dwóch stron co najmniej. Mam nadzieję, że już do wszystkim dotarło, ze Putin nie ma zamiaru z nikim rozmawiać. On nie chce żadnego pokoju; pytanie, co świat z tym zrobi. Rosja rozumie tylko język siły. Jeśli nie będziemy silni, to czekamy na Putina w kolejnych krajach europejskich, bo na Ukrainie na pewno się nie zatrzyma. To chyba już każdy rozumie. Tak samo jak mówiliśmy w 2014 roku, że Putin się nie zatrzyma na Krymie, tak samo dzisiaj mówimy, że się nie zatrzyma na Ukrainie.
Kiedy my, uchodźczynie, zaczęłyśmy dyskutować o tym, czy wielomiesięczny brak fizycznej bliskości nie szkodzi organizmowi, okazało się, że niemal każda z nas ma za sobą doświadczenie wizyty u ginekologa, który zamiast fachowej pomocy proponował „dodanie do swojego życia więcej seksu” jako uniwersalnego „lekarstwa” na wszystkie choroby.
„Częściej niż dwa razy w tygodniu - a twój cykl menstruacyjny się poprawi”, "Regularne życie seksualne rozwiąże problemy z bólem skóry i piersi, a jeśli to nie pomoże, po prostu musisz mieć dziecko".
Nawet strona internetowa Ministerstwa Zdrowia Ukrainy stwierdza, że „stymulacja pochwy u kobiet może zablokować przewlekły ból pleców i nóg, zmniejszyć skurcze menstruacyjne, dyskomfort związany z zapaleniem stawów i bóle głowy”. Pojedyncze badanie jest cytowane jako dowód naukowy: mężczyźni, którzy uprawiają seks co najmniej dwa razy w tygodniu, są o połowę mniej narażeni na śmierć z powodu chorób serca niż ci, którzy prowadzą nieregularne życie seksualne. Nie jest więc jasne, kto kogo leczy.
Ginekolog Natalia Leliukh mówi, że kiedyś wytrwale szukała publikacji opartych na dowodach na to, że seks jest dobry dla zdrowia kobiet. Słyszała bowiem takie stwierdzenia od kobiet: „Jedna z moich przyjaciółek spotykała się z mężczyzną dla seksu, nazywając stosunki seksualne 'moimi multiwitaminami'. Cóż, specjalistka również nie znalazła niczego naukowo udowodnionego.
Opierając się na swojej praktyce medycznej i osobistym doświadczeniu, Natalia Leliukh twierdzi, że najgorsze szkody dla zdrowia można wyrządzić, uprawiając seks i nie czerpiąc z niego przyjemności.
Badania naukowe potwierdzają, że wysokiej jakości seks z ukochaną osobą poprawia nastrój, sen, pracę serca, poczucie własnej wartości, a nawet kolor skóry. Wzrasta poziom endorfin i oksytocyny. Czasami regularna satysfakcja seksualna może nawet opóźnić objawy menopauzy.
Jednocześnie nie ma jak dotąd dowodów na to, że abstynencja seksualna ma negatywny wpływ na zdrowie kobiet.
Innymi słowy, bez seksu ciało kobiety nie rozpadnie się, hormony nie zawiodą, a przedwczesna starość nie nadejdzie.
- Szczerze i staroświecko wierzę, że seks polega na zakochaniu się i intymności, a nie na zapobieganiu żylakom i krzywicy” - podsumowuje lekarka
Napięcie możesz rozładować i bez partnera
- „Strasząc kobiety chorobami wynikającymi z braku seksu, niektórzy lekarze próbują zwolnić się z odpowiedzialności” - mówi dziennikarka medyczna, biolog i promotorka zdrowego stylu życia Darka Ozerna - „Zamiast dogłębnej analizy przyczyn problemów zdrowotnych, przerzucają winę na samą kobietę: mówią, że to jej styl życia jest przyczyną. I radzą pilnie szukać partnera „dla zdrowia”, choć sytuacja może wynikać z pewnych przyczyn fizjologicznych”.
Victoria Burgo, ginekolog endokrynolog, jest przekonana, że kobieta może łatwo rozładować napięcie seksualne, jeśli je ma, masturbując się pod nieobecność partnera. I należy to nawet robić, aby napięcie się nie kumulowało.
Inną rzeczą jest to, że relacje z mężczyzną, partnerem, nie polegają na rozładowywaniu napięcia. A kiedy mówimy, że brakuje nam intymności, mamy na myśli głównie czułość, przyjemność z bycia pożądanym i uczucie ciepłego, rodzimego ciała obok nas.
Czynnik wojny i jego wpływ na libido
„Jeśli pytasz mnie o seks, czy za nim tęsknię, to nie” - mówi moja 46-letnia przyjaciółka Kateryna S. Mieszka w Polsce z dwójką dzieci, jej mąż był okupowany, udało mu się stamtąd wydostać dopiero po roku, a teraz pracuje w jednym z najważniejszych przedsiębiorstw w Ukrainie.
Przede wszystkim brakuje jej tego wszystkiego, czym jest małżeństwo: bycia razem, zasypiania w swoich ramionach, „ja mówię, a on słucha”, wieczornych spacerów, wspólnego oglądania filmów, wspólnego gospodarstwa domowego, czułości.
Mężczyznom również tego brakuje, choć rzadziej to wyrażają, mówi Tasya Osadcha, psycholog, psychoterapeuta i doradca seksualny. I często, kiedy mężczyźni mówią, że chcą seksu, mówią też o tym świecie intymności i bliskości, a nie o nagim stosunku.
- Pomyślałabym, że namiętność opadła”, mówi Kateryna, ”ponieważ nie jesteśmy już młodymi kochankami. Nawet po rozstaniu nie wskakujemy od razu do łóżka. Jednak kiedy rozmawiam z moimi przyjaciółmi, którzy są 10-15 lat młodsi ode mnie, czują to samo. Kiedy idziemy na zakupy przed powrotem do domu, żartujemy, że musimy kupić tę uwodzicielską bieliznę, aby założyć ją na „randkę” z mężem. A potem śmiejemy się z siebie - ukraińscy mężczyźni nie są zaskoczeni bielizną.
Problem w tym, że długa rozłąka odciska piętno na intymnej sferze związku.
Kiedy ludzie nie mieszkają ze sobą przez długi czas, chemia, uczucie partnera, zdolność do osiągnięcia szczytu przyjemności podczas stosunku słabną lub zanikają.Potrzeba czasu, aby ponownie się do siebie przyzwyczaić.
Status uchodźcy, żony lub dziewczyny żołnierza jest rzeczywistością dla setek tysięcy ukraińskich kobiet. Zdjęcie: ROMAN PILIPEY/AFP/East News
- Po zdjęciach z Buczy moje libido całkowicie zniknęło, po prostu nie chcę już uprawiać seksu, jakby coś zostało wyłączone. I nie jestem jedyna - słyszę to także od moich przyjaciół” - mówi inna Ukrainka, Jewhenija.
„Jest to naturalna reakcja na silny stres związany ze słuchaniem o zbiorowych gwałtach, codziennych zgonach, ciągłym niebezpieczeństwie i niepewności co do przyszłości.
- Na początku inwazji na pełną skalę powszechne były dwie przeciwstawne reakcje: albo silnie zwiększone pożądanie seksualne, o którym wstyd było mówić, ponieważ „wszystko płonęło, a ja miałam seks tylko w głowie”, albo odwrotnie - gwałtowny i znaczny spadek libido. Aby się podniecić, kobieta potrzebuje poczucia spokoju i bezpieczeństwa, co jest trudne do osiągnięcia w sytuacji wojennej. Istnieją indywidualne osobliwości, ale przeważnie działa to w ten sposób” - mówi Tasya Osadcha.
Jednocześnie ekspertka zwraca uwagę na fakt, że w ciągu trzech lat wojny problemy z libido mogą mieć nie tylko przyczyny psycho-emocjonalne, ale także zależeć od bardzo konkretnych zaburzeń zdrowotnych.
- Depresja, zaburzenia lękowe, dysfunkcje tarczycy, cukrzyca - wszystko to może prowadzić do spadku popędu seksualnego. Warto poddać się badaniom kontrolnym, aby wykluczyć te czynniki lub leczyć zaburzenia.
Ponowne poczucie pożądania
Kobiety, z którymi rozmawiałam, twierdzą, że pragnienie intymności czasami powraca tak nagle i niespodziewanie, jak zniknęło na początku wojny na pełną skalę.
Najczęściej libido skacze w górę, gdy podstawowe codzienne kwestie zostają rozwiązane: znaleziono stabilną pracę, podpisano umowę najmu, nie trzeba myśleć o pieniądzach w każdej minucie i jest miejsce na osobisty komfort i prywatność.
Sport, jogging, spacery, joga i medytacja również pomagają przywrócić pożądanie, ponieważ zmniejszają stres i pomagają uwolnić endorfiny. Nie należy tego lekceważyć.
A kiedy pożądanie powraca, ale niemożliwe jest odwiedzenie partnera, na ratunek przychodzi komunikacja wideo i różne stymulatory seksualne - od ekscytujących słów po użycie wibratora lub womanizera, dzielą się kobiety.
Tasya Osadcha wyjaśnia, że podniecenie jest odruchem warunkowym, który powstaje w odpowiedzi na określone bodźce, ale jeśli nie otrzyma wzmocnienia, z czasem zanika. Żart „co nie działa, zanika” jest całkiem prawdziwy w odniesieniu do sfery intymnej. „Jeśli nie robimy nic, aby aktywować podniecenie seksualne, to naturalne, że libido spada, a nawet zanika” - wyjaśnia Osadcha.
Natura kobiecego podniecenia i orgazmu jest subtelna i kapryśna. Wojna stwarza kobietom jeszcze więcej przeszkód w ujawnianiu swojej zmysłowości. Zmysłowość można jednak zachować nawet podczas wojny, jeśli zadba się o siebie i swoje potrzeby.
Rozmowa z ukochaną osobą zamiast prac domowych
— „Nawet w ośrodkach dla uchodźczyń, akademikach i hostelach są łazienki i prysznice, w których można zachować prywatność” - kontynuuje Tasia Osadcha. „Jeśli kobieta dzieli z kimś przestrzeń, musi uzgodnić to z innymi kobietami w pokoju, aby każda miała czas na prywatność. Jeśli masz dzieci, kiedy są w szkole, z przyjaciółmi lub na spacerze, nie powinnaś chwytać za obowiązki domowe w tych wolnych chwilach. Powinnaś chwycić za telefon, aby spędzić czas ze sobą i swoim partnerem. Lub tylko dla siebie - jest to również przydatne i pomaga przywrócić zmysłowość.
Masturbacja, sexting (wysyłanie intymnych zdjęć, wiadomości o intymnej treści - red.) i zabawki erotyczne to rzeczy, które mogą podtrzymać ogień nawet na odległość.
Ale najważniejsze jest, aby więcej się komunikować. Rozmawiajcie ze sobą o swoich uczuciach, emocjach i codziennych drobiazgach przez telefon, wideo, listy lub wiadomości audio. Śmiejcie się, żartujcie, płaczcie razem. Każdego dnia. Flirtujcie, wspominajcie szczęśliwe chwile i planujcie przyszłe, oglądajcie razem filmy, słuchajcie tej samej muzyki, tańczcie i gotujcie „na odległość”. Utrzymuj więź emocjonalną. Jest to klucz do utrzymania relacji na odległość. To właśnie więź emocjonalna pomaga zmniejszyć poczucie samotności, które jest wrogiem w związku na odległość. Pamiętaj: to tymczasowe, ale musisz przez to przejść. I to właśnie więź emocjonalna wywołuje pasję i energię miłości - nie tylko do partnera, ale do samego życia.
Każda wojna, zwłaszcza tak krwawa i długotrwała, jak ta w Ukrainie, pogarsza sytuację demograficzną. Zmniejsza się liczba ludności, spada wskaźnik urodzeń, wzrasta śmiertelność, ludzie emigrują. Według Eurostatu ponad 4 miliony Ukraińców korzysta obecnie z tymczasowej ochrony w krajach europejskich. Instytut Demografii i Studiów Społecznych Narodowej Akademii Nauk Ukrainy ocenia, że ich powrót należy rozważać już dziś.
Sestry rozmawiają z demografką Ellą Libanową, demografką i szefową Instytutu, o tym, co należy zrobić, by pomóc Ukraińcom w powrocie do domu, jaka jest korzyść z powstania nowego resortu – Ministerstwa Jedności Narodowej, czy sytuacja demograficzna w Ukrainie jest zagrożona i czy po zniesieniu stanu wojennego należy spodziewać się nowej fali migracji.
Ella Libanowa, dyrektorka Instytutu Demografii i Studiów Społecznych. Fot: Ukrinform/East News
Natalia Żukowska: Niemiecki „Der Spiegel” nazwał niedawno sytuację demograficzną w Ukrainie „katastrofalną”. Zauważono, że kryzys, który rozpoczął się w latach 90., osiągnął groźne rozmiary z powodu masowej emigracji, liczby ofiar wśród żołnierzy i cywilów oraz okupacji niektórych terytoriów. Jaka jest rzeczywista sytuacja?
Ella Libanowa: Chciałabym wiedzieć, czy „Der Spiegel” może wymienić choćby jeden kraj, który był w stanie wojny przez dziesięć lat i nie miał katastrofalnej sytuacji demograficznej. Przeprowadzając te badania, oni przyglądają się skali migracji, wskaźnikowi wyludnienia, wskaźnikom urodzeń i zgonów. Oczywiście to głęboki kryzys demograficzny, nie nazwałabym go jednak katastrofą. Po 2022 r. sytuacja jest mniej więcej stabilna.
No i czy to dobrze, czy źle, że ludzie opuścili Ukrainę? To dobrze, bo pozostali przy życiu
Dla mnie największą wartością jest ludzkie życie. Nie chodzi o młodych mężczyzn, którzy uciekli przed wojną, ale o kobiety i dzieci. Dwoje moich wnuków jest w Ukrainie. Mieszkamy w wiosce, w której często są ostrzeżenia o nalotach. Nawet jeśli możesz wyłączyć telefon, to jadąc samochodem nie możesz wyłączyć głośników na ulicy. A te biedne dzieci słyszą alarmy pięć razy w ciągu jednej nocy. Nie wiem, co dzieje się w ich głowach. Jestem przerażona, gdy o tym myślę. Tak więc, dzięki Bogu, ludzie wyjechali. Mogę powiedzieć jedno: sytuacja z demografią w Ukrainie jest naturalna.
Jak wyjdziemy z tego kryzysu?
Kiedy wojna się skończy, wszystko stopniowo się odrodzi. Jest mało prawdopodobne, że będziemy w stanie przywrócić przedwojenną populację, ale nadwyżka w stosunku do przedwojennych wskaźników urodzeń i zgonów jest całkiem realna. Jestem daleka od oczekiwania wyżu demograficznego, jednak wskaźnik urodzeń z pewnością wzrośnie do 1,5 dziecka na kobietę (w 2021 r. wskaźnik ten wynosił 1,2, a w latach 2023-2024 – mniej niż 1).
Co państwo powinno zrobić w tym kierunku? Mam poważne wątpliwości co do długoterminowego wzrostu wskaźnika urodzeń poprzez zwiększenie dotacji w związku z urodzeniem dziecka. Oczywiście trzeba dawać pieniądze na zabezpieczenie rodzin przed ubóstwem, jednak wydaje mi się, że większy dostęp do placówek przedszkolnych i pozaszkolnych mógłby przynieść lepsze rezultaty.
Musimy przywrócić i rozwinąć ten system. Pozwoli to kobietom nie przerywać życia zawodowego na trzy lata lub dłużej bez utraty kwalifikacji i zubożenia rodziny
Lwów, marzec 2022 r. Akcja mająca zwrócić uwagę na dzieci, które zginęły podczas inwazji. Zdjęcie: YURIY DYACHYSHYN/AFP/East News
Według Eurostatu na dzień 31 października 2024 r. prawie 4,2 mln Ukraińców, którzy uciekli z Ukrainy z powodu rosyjskiej inwazji, otrzymało status tymczasowej ochrony w krajach UE. Jak wygrać walkę o nich? Co powinniśmy zrobić, by wrócili do domu?
Ważne jest to, kiedy wojna się skończy. Bo każdy jej kolejny miesiąc oznacza, że ludzie, którzy wyjechali za granicę, coraz bardziej przystosowują się tam do życia. Znajdują mieszkanie, pracę, dzieci przyzwyczajają się do szkoły, uczą się języka. Nawiasem mówiąc, Polacy szacują, a Eurostat to potwierdza, że ponad 80% naszych „migrantek wojennych” jest zdolnych do pracy i ją znalazło.
Z drugiej strony infrastruktura cywilna jest z miesiąca na miesiąc coraz bardziej niszczona, firmy są zamykane, ludzie tracą domy i pracę. Odsetek migrantów chętnych do powrotu jest odwrotnie proporcjonalny do czasu trwania wojny. Nie powinniśmy jednak przeceniać znaczenia odpowiedzi zawartych w ankietach.
Po pierwsze, dzisiejsze oceny i zamiary niekoniecznie będą pokrywać się z przyszłymi decyzjami, bo te najprawdopodobniej zostaną podjęte w innych warunkach.
Po drugie, osoby będące w centrum wydarzeń inaczej postrzegają sytuację niż osoby znajdujące się od niego w znacznej odległości i żyjące w innych okolicznościach. Dotyczy to zarówno tych za granicą, jak tych w Ukrainie.
Co powstrzymuje ludzi przed powrotem? Przede wszystkim niebezpieczeństwo
Ludzie boją się nie tylko obecnych bombardowań, ale także tego, że porozumienie pokojowe podpisane z Rosją nie będzie gwarancją długoterminowego bezpieczeństwa, że dojdzie do kolejnego ataku. Ponadto ludzie przebywający za granicą martwią się, że już teraz są negatywnie postrzegani w Ukrainie, więc po powrocie mogą spotkać się nie tylko z napiętnowaniem, ale nawet z marginalizacją. Myślą, że nie będą w stanie znaleźć mieszkania, że nie zostaną zatrudnieni. Jeśli nie mają w Ukrainie nikogo, jeśli cała ich rodzina wyjechała, to też nie pomaga w podjęciu decyzji o powrocie. Spójrzmy na to trzeźwo. Mam sytuację, w której pracownicy wyjechali z całymi rodzinami. Nie wierzę, że wrócą, bez względu na to, jak bardzo będą temu zaprzeczać.
Jeśli ktoś w Ukrainie nie ma już żadnego majątku, to też nie zechce wrócić
Rozumiem, że majątek nie jest najważniejszy, można go sprzedać, ale jednak jeśli go masz, jest to przynajmniej jakaś kotwica, która cię trzyma. Różnica w zarobkach też nie działa na naszą korzyść. Ponadto wielu rodziców myśli o przyszłości swoich dzieci: ich edukacji, perspektywach zatrudnienia, obywatelstwie itp.
Teraz o motywach powrotu. Według tych samych, polskich i niemieckich, ekspertów 70% naszych kobiet, które wyjechały, ma wyższe wykształcenie. Jak łatwo sobie wyobrazić, zdecydowana większość z nich pracuje za granicą w zawodach, które nie są związane z kierunkiem ich studiów i kwalifikacjami. Oznacza to utratę statusu społecznego, naturalnego kręgu towarzyskiego itp. Wiele z nich nie jest z tego zadowolonych. Co więcej, kiedy patrzą na migrantów, którzy wyjechali na długo przed wojną, zdają sobie sprawę, że tej sytuacji nie da się szybko zmienić, przynajmniej nie w ciągu jednego pokolenia. Oznacza to, że wszyscy ci, którzy wyjechali, są praktycznie skazani na kontakty w swoim wąskim kręgu. Nie wszystkim to odpowiada.
Po drugie, nie wszystkie ukraińskie dzieci, zwłaszcza te w wieku gimnazjalnym, przystosowują się do nauki w szkołach na Zachodzie.
A po trzecie, co dziwne, wiele osób nie jest zbyt zadowolonych z systemu opieki medycznej. Jak się okazuje, nie wszystko w Ukrainie jest takie złe.
Jeśli Ukraina po wojnie przeżyje boom gospodarczy – a wierzę, że tak będzie – to nie tylko Ukraińcy tu wrócą, ale i Europejczycy. Bo możliwości samorealizacji będą tu lepsze niż w większości krajów europejskich
W ubiegłym roku Ukraina utworzyła Ministerstwo Jedności Narodowej, które m.in. będzie współpracować z Ukraińcami za granicą. Czy Pani zdaniem jego utworzenie było słuszne?
Łatwiej byłoby powierzyć te zadania Ministerstwu Spraw Zagranicznych, dać mu uprawnienia, personel i wszystko inne. To by wystarczyło. Ale nie jestem urzędniczką państwową, więc nie znam wszystkich motywów tej decyzji. Spotkaliśmy się z ministrem Ołeksijem Czernyszowem. Podczas długiej rozmowy odniosłam wrażenie, że rozumie sytuację. Dzisiaj musimy nawiązać więzi ze wszystkimi Ukraińcami, którzy opuścili ojczyznę. Nie porzucałabym naszego poczucia ukraińskości, jeszcze go nie straciliśmy.
Ale nawet jeśli nie wrócą, mogą być „agentami wpływu” i pomóc poprawić wizerunek Ukrainy na świecie. A to jest bardzo ważne dla nich i dla nas. Jeśli ktoś mieszka za granicą i czuje więź z Ukrainą, nie wszystko stracone.
Ministerstwo zorganizuje Narodową Agencję Jedności, a ta otworzy oddziały w kluczowych krajach, w których mieszkają Ukraińcy – przede wszystkim w Niemczech, Polsce i Czechach. W stolicach tych krajów powstaną centra jedności. Co to da?
Przede wszystkim pomoże utrzymać więzi z Ukrainą; nie ma dziś nic ważniejszego. Nie możemy pozwolić ludziom zapomnieć o ich ukraińskości. Wszystkie kraje europejskie są zainteresowane wykształconymi, pracowitymi i stroniącymi od konfliktów ukraińskimi pracownikami.
Co więcej, zatrzymanie znacznej liczby ukraińskich kobiet oznacza po zniesieniu stanu wojennego drugą falę migracji – tym razem mężczyzn
O jej konsekwencjach dla Ukrainy nie trzeba nawet mówić. Takie ośrodki powinny więc powstawać nie tylko w Niemczech, Polsce i Czechach, ale także np. w Wielkiej Brytanii. By ludzie mieli gdzie się spotykać, otrzymywać różne usługi, w tym informacyjne, uczyć się języka i poznawać kulturę – a w efekcie brać udział w ukraińskich wydarzeniach i np. w wyborach.
Czernyszow obiecuje mężczyznom, którzy powrócą z zagranicy, zarezerwowanie miejsc pracy.
Obawiam się, że oni w to nie uwierzą, ale trzeba było to obiecać. Można dążyć do tego, by do Ukrainy wróciły te 4 miliony zarejestrowanych migrantów, w pełni zdając sobie jednak sprawę ze skuteczności takiego kroku. Bardziej realistyczne jest dążenie do powrotu, powiedzmy, 400 tysięcy. Takie podejście byłoby przejawem swoistego cynicznego optymizmu, bardzo dziś potrzebnego.
Jaki odsetek Ukraińców pozostanie Pani zdaniem za granicą na zawsze?
Skupiam się na powojennej sytuacji na Bałkanach. To kraje najbliższe nam zarówno geograficznie, jak pod względem stylu życia. Wróciła jedna trzecia tamtejszych emigrantów. Ja marzę o połowie, kiedyś marzyłam o 60 procentach. Powtarzam raz jeszcze: wszystko zależy od tego, kiedy skończy się wojna i jak poważne będą gwarancje bezpieczeństwa. Musimy sprawić, by ludzie uwierzyli, że pokój będzie trwał. Bo jeśli uznają, że cały ten pokój to tylko sześciomiesięczny rozejm, a potem wszystko zacznie się od nowa, to nie wrócą.
Do 2041 r. populacja Ukrainy może spaść do 28,9 mln, a do 2051 r. – do 25,2 mln osób. Fot: AP/Associated Press/East News
Niektórzy badacze przewidują, że do 2051 roku w Ukrainie będzie 25 milionów Ukraińców. Według ONZ takiej liczby należy spodziewać się w 2069 roku. Na ile realistyczne są te prognozy?
Tutaj musimy zrozumieć, w jakich granicach się poruszamy. W naszym instytucie szacujemy liczbę ludności na terytorium kontrolowanym przez legalne władze ukraińskie i w granicach z 1991 roku. Robimy prognozy dla wojska, Ministerstwa Gospodarki, Ministerstwa Pracy i Funduszu Emerytalnego – ale w kilku wersjach, z których każda opiera się na dużej liczbie założeń dotyczących rozwoju wydarzeń (wojskowych, gospodarczych, politycznych) w Ukrainie. Szacunki ONZ opierają się na pewnych uogólnionych modelach zachowań demograficznych. To zupełnie różne podejścia i nie wiadomo, które okaże się lepsze.
Wielokrotnie podkreślała Pani, że po wojnie Ukraina doświadczy wzrostu gospodarczego. Czy to oznacza, że powinniśmy spodziewać się napływu migrantów? Z jakich krajów mogliby pochodzić?
Wszystko zależy od skali boomu, skali i struktury popytu na pracę, warunków pracy i płac. Nasze ubóstwo w rzeczywistości ochroni Ukrainę przed napływem migrantów, którzy liczyliby na wsparcie socjalne. Bardziej prawdopodobne jest, że przyciągniemy tych migrantów, którzy chcą pracować.
Jest taka książka Johna F. Kennedy’ego, zatytułowana „Naród imigrantów”, swego czasu obroniłam na jej podstawie doktorat. Kennedy argumentował, że Ameryka stała się wielkim krajem z potężną gospodarką właśnie dzięki imigrantom. Ludzie przyjeżdżali z dwiema walizkami i zaczynali od zera, ciężko pracując.
Trudno powiedzieć, z jakich krajów będą pochodzić nasi imigranci. Z reguły ludzie przenoszą się z biedniejszych krajów do bardziej rozwiniętych. Ale kto w pierwszej kolejności uprzemysłowił Związek Radziecki? Okazuje się, że to byli Amerykanie. To oni sprowadzili tu fabryki. A kto zbudował elektrownię wodną Dniepr?
Dlatego właśnie Europejczycy z bardzo rozwiniętych krajów mogą tu przyjechać – bo będą tu lepsze możliwości samorealizacji, spełnienia swoich planów twórczych, zawodowych i innych
Dlaczego spodziewam się boomu? Kiedyś marzyliśmy o byciu pomostem między Rosją a Europą. Teraz oczywiście nie widzę powodu do takich marzeń, jesteśmy raczej skazani na bycie barierą. Ale żeby być wiarygodną barierą, musimy być bogatym krajem z potężną armią. Inaczej nie wyrwiemy się z kajdan rosyjskiej propagandy.
Teraz świat pomaga nam nie tylko z empatii i poczucia sprawiedliwości, ale także ze względu na własne bezpieczeństwo. Tak samo będzie po wojnie. Niedawno uczestniczyłam w konferencji w Czerkasach. Był tam człowiek, który mieszka w Polsce i jest swego rodzaju pomostem między polskim biznesem a Ukrainą. Powiedział, że tysiące polskich firm jest gotowych inwestować w Ukrainie już dziś. Austriacy też są gotowi to zrobić. Dlatego po wojnie pojawią się pieniądze, choć na dobrą sprawę pieniądze są już teraz. Po prostu inwestycje są teraz realizowane w innych obszarach.
Zachodni partnerzy dużo dziś mówią o potrzebie mobilizacji 18-letnich mężczyzn. Matki próbują więc wywozić z kraju swoje dzieci już w wieku 17 lat. Czy Ukrainie grozi utrata całego pokolenia młodych ludzi?
Kiedy zaczęły się rozmowy o możliwości poboru 18-latków, zaczęłam czytać, co na ten temat mają do powiedzenia naukowcy. Brytyjska szkoła psychologów społecznych twierdzi, że człowiek jest ukształtowany psychicznie w wieku 25 lat. Zwróćmy uwagę: od kiedy ludzie w Wielkiej Brytanii mogą głosować, od kiedy mogą kupować alkohol w barze? Od 21. roku życia. Obaj moi dziadkowie i ojciec walczyli na wojnie. Mimo że byłam wtedy jeszcze mała, coś pamiętam. Mówili mi, że ci, którzy szli na front w wieku 18 lat, ginęli najszybciej, bo nie mieli pojęcia, jak się zachować. Dlatego jestem przeciwna mobilizacji w tym wieku.
W wieku 25 lat masz już coś w głowie. A 18-letni człowiek to wciąż dziecko
Uważam, że jesteśmy w stanie kształtować potencjał mobilizacyjny kosztem pokoleń starszych. Poza tym prezydent powiedział, że tego nie zrobi. Co do utraty pokoleń, to nie lubię takiego gadania. Pokolenie jest stracone, gdy zostanie zabite. Skoro ludzie wyjechali, to zróbmy wszystko, by wrócili. Powtarzam raz jeszcze: nie cieszę się z 4-milionowej migracji. Rozumiem jednak, że to lepsze niż gdyby ci ludzie pozostali w Chersoniu, Charkowie czy na terytoriach okupowanych.
Czy powinniśmy spodziewać się nowej fali migracji po zniesieniu stanu wojennego?
Zdecydowanie istnieje takie ryzyko. Jest ono związane z kilkoma czynnikami. Po pierwsze, z tym, czy mężczyźni będą w stanie znaleźć pracę z przyzwoitym wynagrodzeniem w Ukrainie. Czy będą mieli mieszkanie lub możliwość jego wynajęcia? Jakie będą warunki dla kobiet za granicą? I czy ludzie uwierzą, że pokój będzie trwał?
Myślę, że te czynniki odegrają decydującą rolę w podejmowaniu decyzji.
AFUCA to Stowarzyszenie Francusko-Ukraińskie w Nicei, założone w 2016 roku przez Innę Burdel. Ta pochodząca z Kijowa Ukrainka mieszka we Francji od 20 lat. Któregoś dnia postanowiła zjednoczyć tamtejszą ukraińską społeczność, by wspierać wszystko, co ukraińskie, a przy tym pokazać Francuzom bogactwo i oryginalność ukraińskiej kultury. Wraz z podobnie myślącymi ludźmi Inna założyła ukraińską szkołę i zorganizowała Festiwal Sztuki „Kobzar”. Od wybuchu wojny na pełną skalę wykonali ogromną pracę, by wspierać uchodźców.
Maria Tuhaj: Tutaj jest inne życie i inna kultura. My jesteśmy inni
Pochodzę z miasteczka Piwdenne, które leży 20 minut jazdy samochodem od Charkowa. Cała nasza duża rodzina mieszkała w jednym domu. Moja najstarsza córka ma 13, młodsza 7, a syn 8 lat. Przed wojną mój mąż Dmytro pracował jako masażysta, rehabilitował sportowców. Ja grałam na flecie w orkiestrze symfonicznej, w Charkowskim Akademickim Teatrze Komedii Muzycznej. Jednocześnie zawodowo zajmowałam się sportem – przygotowywałam się nawet do mistrzostw Ukrainy w judo. Byliśmy szczęśliwi. Do czasu.
Przez pierwszy tydzień wojny mój mąż i ja spaliśmy na zmianę po trzy godziny, bojąc się, że zaskoczy nas ostrzał. To wyczerpało nas wszystkich. W końcu mąż podjął decyzję za nas oboje: wyjeżdżamy. Pakowałam się i rozpakowywałam trzy razy, bo nie chciałam opuszczać domu. Z Dniepru pojechaliśmy pociągiem do naszych krewnych w zachodniej Ukrainie. W wagonie było z półtorej setki ludzi, leżeli na półkach po dwie, trzy osoby. Ja spałam na siedząco. Do dziś nie rozumiem, dlaczego pociąg zatrzymywał się prawie na wszystkich stacjach, skoro nie był w stanie zabrać więcej osób.
Na peronie ludzie krzyczeli i płakali – wszyscy chcieli wejść do środka. Mężczyźni próbowali wyważać drzwi, by wysłać swoje żony i dzieci z dala od wojny. Czułam się, jakbym oglądała film o II wojnie światowej
Zatrzymaliśmy się u krewnych na 10 dni, a potem pojechaliśmy do Krakowa. Moja młodsza siostra, która w tym czasie podróżowała po Europie z mamą, wynajęła tam dla nas mieszkanie. Miasto bardzo nam się spodobało, zwłaszcza że język polski jest bliski ukraińskiemu. Ale siostra kupiła nam bilety do Francji, do Nicei. Tłumaczyła, że spośród miast, które odwiedziła, Nicea spodobała się jej najbardziej.
Rodzina Marii Tuhaj. Zdjęcie: archiwum prywatne
Po przyjeździe lokalne władze zapewniły nam hotel na pięć dni – Francuzi nie byli przygotowani na tak wielki napływ uchodźców. Złożyliśmy wniosek o tymczasową ochronę, lecz wkrótce zostaliśmy bez mieszkania. Udaliśmy się więc po pomoc do ośrodka zajmującego się uchodźcami w Cannes. Siedem razy zmienialiśmy mieszkanie, lecz mimo wszystko udało nam się posłać dzieci do francuskiej szkoły. Po zakończeniu roku szkolnego kolejna właścicielka poprosiła nas o opuszczenie mieszkania. To region turystyczny, a miejscowi w ciągu trzech miesięcy sezonu zarabiają na życie na resztę roku. Pojechaliśmy więc do Nicei, gdzie znajdował się obóz przejściowy, do którego trafiasz, gdy przyjeżdżasz tu po raz pierwszy. To była wielka hala z małymi pomieszczeniami, oddzielonymi od siebie płytami gipsowo-kartonowymi. Ludzie mieszkali w niej do tygodnia, potem byli przesiedlani do innych regionów. My chcieliśmy zostać w Nicei.
W tamtym czasie jedna z lokalnych organizacji przesiedlała Ukraińców na całe lato do bazy turystycznej w górach. Nas też przyjęli. Chodziliśmy na kursy, teren bazy był zamknięty. Dla tej organizacji pracowała Ołena Characzko, ukraińska śpiewaczka operowa. Jednocześnie udzielała się w Stowarzyszeniu Francusko-Ukraińskim, gdzie była odpowiedzialna za kierownictwo muzyczne. To ona zaczęła wyciągać mnie z mojej skorupy, zresztą nadal to robi. Dużo czasu zajęło mi zmuszenie się do wzięcia fletu do ręki. Ale w końcu razem z Ołeną zaczęłyśmy dawać koncerty i grać na instrumentach.
Maria Tuhaj (w środku) podczas jednego z koncertów. Zdjęcie: archiwum prywatne
Dzieci miały czym się zająć – towarzyszenie Francusko-Ukraińskie organizowało dla nich lekcje ukraińskich tańców ludowych i szkółkę sobotnią. Pomaga też z dokumentami, zwłaszcza gdy co sześć miesięcy musisz odnawiać swój status ochrony tymczasowej we Francji.
Stowarzyszenie Francusko-Ukraińskie zorganizowało dla ukraińskich dzieci lekcje tańców ludowych. Zdjęcie: archiwum prywatne
Gdy wiesz, że w każdej chwili możesz zwrócić się do kogoś o pomoc lub radę, jest ci łatwiej psychicznie. Jest łatwiej, gdy masz wsparcie – choć ja jeszcze się nie przystosowałam. Tutaj jest inne życie i inna kultura. My jesteśmy inni.
Większość Ukrainek pracuje tu jako sprzątaczki. Śmiałyśmy się kiedyś, że Francuzi nigdy nie mieli tylu pomywaczek i sprzątaczek z wyższym wykształceniem
Zmywam naczynia w restauracji. Pracuję w nocy, a potem, od rana, muszę opiekować się dziećmi. Ten reżim już wpłynął na moje zdrowie – mam egzemę i silne alergie. Pomoc społeczna daje ci kartę z wirtualnymi pieniędzmi, nie możesz ich wypłacić. Możesz płacić tylko za jedzenie, ubrania czy sprzęt AGD. Kiedyś było to 440 euro miesięcznie dla osoby dorosłej, jednak nawet za tyle tam nie przeżyjesz.
Maria Tuhaj z mężem. Zdjęcie: archiwum prywatne
Mój mąż jest żołnierzem i wciąż jest na wojnie. Swój urlop podzielił na trzy części, dzięki czemu w ciągu roku przyjeżdżał do nas trzykrotnie. Tak bardzo chciałabym pójść do mojego ogrodu i wypić kawę na tarasie… Na razie jednak zostajemy tutaj. Moja młodsza córka ma opóźnienie mowy, pracuje z nią logopeda. Syn mówi już po francusku, najstarsza córka studiuje w koledżu. Nikt z nas nie wie, co będzie w przyszłości. Na razie jednak widzę tu wiele możliwości dla moich dzieci, więc będę z nich korzystać.
Maryna Konowałowa: Najtrudniej uznać, że życie już nie będzie takie samo
Czułam, że wydarzy się coś złego. Czytałam zagraniczną prasę, oglądałam wiadomości, analizowałam informacje. Moja córeczka miała 4 lata, synek zaledwie 11 miesięcy. Zawczasu spakowaliśmy nasze walizki ewakuacyjne, bo Charków, w którym mieszkaliśmy, leży bardzo blisko granicy. Już w pierwszym dniu wojny zaczął się potężny ostrzał. Przenieśliśmy się z naszego mieszkania do domu rodziców, bo była tam piwnica. I tak to trwało do 3 marca 2022 roku. „A co jeśli Charków zostanie zdobyty przez wroga? Co zrobimy? Kim zostaną moje dzieci?” – zastanawiałam się. Aż w końcu postanowiłam wyjechać. Najpierw trafiliśmy do obwodu czerniowieckiego, potem do Francji.
Maryna Konowałowa z dziećmi. Zdjęcie: archiwum prywatne
Wybrałam ten kraj nieprzypadkowo, ponieważ w 2013 roku studiowałam w Lyonie (mam francuski tytuł magistra informatyki i statystyki w zarządzaniu). Mieszkała tam też moja młodsza siostra, Francja nie była mi więc obca. Znałam język, choć po 10 latach bez praktyki trochę już go zapomniałam. Razem ze mną i dziećmi przeprowadzili się moja mama, babcia, a nawet mój pies. Siostra pomogła mi znaleźć stabilne miejsce do życia.
We Francji bardzo trudno wynająć dom, chyba że masz Francuza, który za ciebie poręczy, i pensję, która musi co najmniej stanowić trzykrotność czynszu
Po przyjeździe najtrudniejszą rzeczą dla mnie było zaakceptowanie, że życie nie będzie takie samo jak wcześniej. Miałam szczęście, że znalazłam pracę z Ukraińcami. Obecnie pomagam ukraińskim uchodźcom znaleźć zatrudnienie.
Ukraińskie dzieci podczas zajęć organizowanych przez Stowarzyszenie Francusko-Ukraińskie. Zdjęcie: archiwum prywatne
Po przyjeździe do Nicei szukałam ukraińskich organizacji. Pewnego dnia natknęłam się na Stowarzyszenie Francusko-Ukraińskie. Pomagali nam i innym uchodźcom z żywnością i ubraniami, udzielali porad, organizowali zajęcia szkolne i rekreacyjne dla dzieci. Mieli też miejsce, do którego można było przyjść i porozmawiać. Dostałam od nich wielkie wsparcie. Psychologowie pracowali także z dziećmi, by pomóc im w socjalizacji.
Stowarzyszenie robi bardzo dużo dla Ukraińców, organizują wiele różnych wydarzeń kulturalnych. No i jest chór, na który chodzę w wolnym czasie
Udało im się też nawiązać silne i trwałe kontakty z lokalnymi władzami, co pomaga rozwiązywać nasze problemy. Na razie zostaję we Francji. Chcę, aby moje dzieci czuły się bezpiecznie i mogły studiować. Zintegrują się w nowym miejscu, nie zapominając, że są Ukraińcami. Czas pokaże, co będzie dalej.
Inna Burdel: Bardzo się nawzajem potrzebujemy
Nasze stowarzyszenie powstało w 2016 roku, kiedy pojawiła się potrzeba oddzielenia społeczności ukraińskiej od społeczności rosyjskiej, która była tu od dawna. Rozwijaliśmy projekty kulturalne i opiekowaliśmy się ukraińskimi dziećmi mieszkającymi w Nicei. Do 2022 roku zajmowaliśmy się głównie działalnością kulturalną. Organizowaliśmy wystawy, pokazy filmowe, konferencje, porządkowaliśmy groby pochowanych tu Ukraińców, tłumaczyliśmy audioprzewodniki w muzeach na język ukraiński.
Inna Burdel, prezes Stowarzyszenia Francusko-Ukraińskiego w Nicei. Zdjęcie: prywatne archiwum
Od początku inwazji rozszerzaliśmy naszą działalność. Dziś pracujemy w czterech głównych obszarach – do pracy kulturalnej i na rzecz dzieci dodaliśmy pomoc humanitarną dla Ukrainy oraz wsparcie na miejscu dla ukraińskich uchodźców.
Na początku wojny wysłaliśmy do Ukrainy wszystko, co nam ludzie przynieśli. Do tej pory wyekspediowaliśmy z Nicei 37 ciężarówek z pomocą humanitarną. Dodatkowo za pośrednictwem lokalnych przewoźników niemal co tydzień wysyłamy co najmniej 10-15 pudeł z pomocą
Pomoc humanitarną wysyłamy do konkretnych osób i tych fundacji oraz organizacji pozarządowych, z którymi od dawna współpracujemy. Zawsze sprawdzamy, dokąd co trafia. Pomagają głównie Ukraińcy, którzy mieszkają w Nicei od dłuższego czasu, ale czasami także Francuzi przywożą jakieś rzeczy lub leki. W naszym zespole są ludzie z wykształceniem medycznym, więc segregują leki. Wysyłamy je do placówek medycznych w Ukrainie.
Jednak w ciągu tych z górą dwóch lat wojny potrzeby znacznie się zmieniły. Na początku wojskowi potrzebowali wszystkiego, od skarpet po podstawowe artykuły, dziś potrzebują głównie dronów.
Pomagamy też Ukraińcom, którzy przychodzą do nas z dokumentami, ubezpieczeniem zdrowotnym, podpowiadamy, jak zapisać dzieci do szkoły, znaleźć pracę i wziąć udział w kursach językowych. Niestety uchodźcom w Nicei nie jest teraz łatwo, bo mieszkań jest niewiele i są drogie. To miasto turystyczne. Jest jednak więcej szans na znalezienie pracy, choć jeśli nie znasz języka – tylko w sektorze usług (hotele, restauracje).
Francja jest nadal otwarta na uchodźców z Ukrainy, podobnie jak reszta Europy. Problem w tym, że trzeba znaleźć zakwaterowanie na własną rękę. Dopiero mając własny adres możesz iść do prefektury po tymczasową ochronę
Na bazie naszego stowarzyszenia funkcjonuje szkółka sobotnia. Mamy salę udostępnioną przez magistrat Nicei i w każdą środę i sobotę przyjmujemy trzy grupy dzieci w wieku od 3 do 12 lat. Wszystkie uczą się francuskiego i ukraińskiego, a niektóre grupy – także matematyki, historii i kultury ukraińskiej. Są też dodatkowe zajęcia kreatywne: rysunek, rzeźba, modelarstwo i taniec.
Występ małych Ukraińców podczas festiwalu Kobzar. Zdjęcie: archiwum prywatne
Od 2017 roku organizujemy festiwal „Kobzar”. Poprzez takie wydarzenia staramy się pokazać tradycyjną kulturę ukraińską i współczesną Ukrainę.
Chcemy przybliżyć naszą kulturę Francuzom. I przełamać wieloletni stereotyp, że Nicea jest rosyjskim miastem. Napłynęło tu wielu Rosjan, bo chcą tutaj mieszkać
W przyszłym roku wspólnie z miastem Nicea zrobimy ukraińskie tłumaczenie przewodnika turystycznego po mieście. Po raz pierwszy we Francji pojawią się też wtedy broszury turystyczne w języku ukraińskim. Wiele osób z innych regionów próbuje teraz przenieść się do Nicei. Mówią: „Wiemy, że macie dużą społeczność, i potrzebujemy waszego wsparcia”. Bardzo potrzebujemy siebie nawzajem. Nawet po to, by przyjść i porozmawiać lub napić się herbaty (organizujemy już spotkania przy herbacie dla starszych kobiet).
Naszym celem jest stworzenie ukraińskiego centrum w Nicei, z programami kulturalnymi i biznesowymi, gdzie będziemy mogli rozmawiać o projektach inwestycyjnych po zwycięstwie.
<frame>Wspaniale jest pójść na randkę z samą sobą, poczytać książkę w samotności lub wybrać się na samotną wycieczkę, ale czasami po prostu potrzebujesz towarzystwa. Gdzie znaleźć kogoś, kto nie sprawi, że będziesz chciał jak najszybciej uciec? Znalezienie odpowiedniej osoby nie jest łatwym zadaniem. Jest to jeszcze bardziej skomplikowane w przypadku migrantów, którzy znaleźli się w zupełnie nowym świecie. Sestry poprosiły Ukrainki o podzielenie się przez nie historiami dotyczącymi budowania relacji z obcokrajowcami. Piszemy o tym w serii artykułów dotyczących różnych krajów. Kolejnym naszym przystankiem są Stany Zjednoczone. <frame>
Uwaga: w tym cyklu przedstawiamy historie kilkudziesięciu kobiet, z którymi rozmawiałyśmy. Ich doświadczenia mają charakter osobisty i nie mogą być traktowane jako badanie socjologiczne.
Ostatni grosz na ukraińską żonę
Kilka lat temu, jeszcze przed pandemią i rosyjską inwazją, musiałam zaopiekować się starszym Amerykaninem na wózku inwalidzkim, który przyleciał do Ukrainy w ramach misji humanitarnej. Pomogłam mu zameldować się w małym hotelu na prowincji, a potem tłumaczyłam wszystkie jego prośby personelowi, który nie mówił po angielsku.
Z czasem się zaprzyjaźniliśmy, dzięki czemu mogłam poznać historię jego życia. Pokonał ocean nie tylko po to, by wesprzeć Ukrainę, ale także z desperacji: od dawna marzył o znalezieniu tutaj żony.
To była jego ostatnia nadzieja, bo na płatne portale randkowe wydał już wszystkie swoje oszczędności emerytalne
Okazało się, że w USA istniał cały przemysł swatający ukraińskie i rosyjskie kobiety z samotnymi Amerykanami, którzy tęsknili za tradycyjnymi wartościami rodzinnymi. Powstał rozbudowany system wyłudzania pieniędzy od samotnych Amerykanów: sprzedawano im książki, udział w szkoleniach i organizowano „randki na próbę”, by mogli poćwiczyć przed prawdziwymi spotkaniami. Przestrzegano ich też przed ryzykiem – na przykład podpowiadano, jak sprawdzić, czy kobieta nie przywiozła ze sobą męża z Rosji lub z Ukrainy. Oba te kraje były zresztą przedstawiane jako jeden, o podobnym kodzie kulturowym.
Zdjęcie: Stutterstock
– Płaciłem za wszystko: za wykłady i szkolenia, za możliwość korespondowania na stronie internetowej, za tłumaczenie wiadomości – wyznał mi amerykański przyjaciel. – Potem zapłacił za lekcje angielskiego dla kobiety o imieniu Switłana, którą polubił na portalu. Kupował jej prezenty, zapłacił za leczenie jej matki i edukację córki. Powiedział mi, że czuł się jak rycerz, który ratuje tę kobietę przed wszystkimi życiowymi problemami życia. To trwało ponad cztery lata. Podobno Switłana była z nim w kontakcie zawsze, w dzień i w nocy.
Miał już wtedy ponad 70 lat. Przeżył wypadek samochodowy, po którym nie mógł już chodzić. W młodości był bardzo atrakcyjnym mężczyzną, muzykiem klasycznym i wykładowcą uniwersyteckim. Zapytałam go, dlaczego dopiero teraz zdecydował się ożenić, skoro nigdy wcześniej nie był żonaty.
Wyjaśnił, że najpierw mieszkał z matką, która opisywała mu amerykańskie kobiety jako zbyt wyemancypowane i wymagające. A on marzył o bardziej tradycyjnej żonie
Kiedy matka zmarła, zaczął podejmować próby ułożenia sobie życia. Pewnego dnia, szukając towarzystwa, natknął się na płatny serwis reklamujący ukraińskie i rosyjskie kobiety. To był prawdziwy zawrót głowy: obiecano mu znalezienie „idealnej, tradycyjnej żony o wyglądzie modelki”. Na dodatek opis tej wymarzonej kobiety przypominał raczej obraz idealnej opiekunki: z wykształceniem medycznym, wyśmienicie gotującej gotowania, potrafiącej prowadzić dom, zdrowej, zawsze zadbanej, eleganckiej i mającej minimalne wymaganiami dotyczące jej wydatków.
Ukraińcy nie są konkurencją dla Amerykanów
Co ciekawe, w płatnych kursach budowania relacji osobny blok poświęcony był ukraińskim mężczyznom. Trenerzy przekonywali Amerykanów, że mężczyźni z krajów postsowieckich nie są dla nich rywalami, ponieważ nie cenią i nie szanują swoich kobiet, często nadużywają alkoholu i już po 35. roku życia wyglądają na zaniedbanych.
Przekonywali, że jedynym marzeniem kobiet – niezależnie od tego, czy są Ukrainkami czy Rosjankami – jest uzyskanie amerykańskich dokumentów. W tym celu są gotowe zrobić wszystko: być z dużo starszym mężczyzną lub kimś, kto nie jest szczególnie atrakcyjny ani zamożny – byle tylko uciec z postsowieckiej rzeczywistości do „cywilizacji”. Slogan serwisu brzmiał atrakcyjnie: „Możesz zdobyć żonę o hollywoodzkim wyglądzie, nie będąc milionerem – wystarczy, że jesteś Amerykaninem”.
Ta bajka nie była tania, więc konto emeryta szybko się opróżniało. Mój rozmówca postanowił więc przyjechać do Ukrainy, a konkretnie do Odessy, by w końcu osobiście poznać Switłanę i oświadczyć się jej. W torbie miał obrączkę i opakowanie viagry.
Łatwo sobie wyobtazić jego rozczarowanie, gdy się okazało, że żadnej Switłany tam nie było. To był tylko wymyślony marketingowy obraz, nad którym pracowało wiele osób. I nie wiadomo, czyje zdjęcia znalazły się w profilu „Switłany”
Na ulicach Odessy Amerykanin widział wiele pięknych kobiet, lecz nie spieszyły się z odpowiedzią na zaloty obcego starszego mężczyzny. Wrócił do domu bardzo zdenerwowany. Chcąc ostrzec swoich przyjaciół, że zostali oszukani, napisał „przewodnik” po rosyjskich i ukraińskich narzeczonych, którym już nie ufał.
Jesteś ze mną tylko dla zielonej karty?
To pytanie często słyszą ukraińskie kobiety, które znalazły się w Stanach Zjednoczonych po inwazji. Zauważają, że zainteresowanie Ukrainkami w USA wzrosło. Jednak stereotypy na ich temat, które kształtowały się tam przez lata, sprawiają, że Amerykanie wątpią w szczerość ukraińskich kobiet. Na drugiej lub trzeciej randce, nawet jeśli kobieta naprawdę mu się spodobała, taki facet może zapytać: „Jesteś ze mną, bo mnie lubisz – czy dlatego, że chcesz za mnie wyjść, by zostać w USA?”.
Temat ewentualnego amerykańskiego obywatelstwa jest triggerem nie tylko dla amerykańskiego, ale także dla ukraińskiego mężczyzny, jeśli utrzymujesz z nim związek na odległość – twierdzą ukraińskie kobiety
– Poznawałam Amerykanów na Bumble i na Pure [popularne aplikacje randkowe – red.]. Każdy ma swoje dziwactwa. Nawet w postępowym i kosmopolitycznym Nowym Jorku mężczyźni nadal są mężczyznami – mówi Anhelina. – Stwierdzenia typu: „kobiety wyjechały za granicę, żeby wyjść za mąż” to tylko jeden z fundamentów współczesnej mizoginii. Nadal rozmawiam z mężczyznami z Ukrainy, ale oni postrzegają ukraińskie kobiety tylko jako zasób, który utracili i który teraz „służy” obcokrajowcom, a nie im. Ich żal i ból są zrozumiałe, lecz to, czego kobieta chce dla siebie, żadnego z nich nie interesuje.
Nina, Ukrainka [imię zmienione na prośbę bohaterki – red.], mówi, że ma doświadczenie randkowania w trzech krajach: Ukrainie, Izraelu i Stanach Zjednoczonych.
– Mam 39 lat, po długotrwałym związku próbowałam zbudować nowy poprzez serwisy randkowe w Ukrainie. Ale na próżno. Na początku mieszkałam na głuchej prowincji. Mężczyźni mnie lubili, lecz nie dochodziło nawet do randek. Kijów i Lwów były pod tym względem lepsze, ale chodziło tylko o spotkania na seks bez zobowiązań. Po wybuchu wojny na pełną skalę wylądowałam na miesiąc w Izraelu. Miałam sześć randek w ciągu trzech tygodni. Jedna z tych znajomości, choć nie przerodziła się w związek, zaowocowała prawdziwą przyjaźnią. Tam wszystko było bardziej intensywne. Mężczyźni w Izraelu naprawdę szukają okazji do randek.
W Stanach sytuacja jest inna, jest więcej otwartości i szczerości. Istnieje wiele stron internetowych, gdzie możesz znaleźć mężczyznę, który będzie tak bliski twoim oczekiwaniom, jak to tylko możliwe. Na etapie selekcji trzeba tylko wypełnić kwestionariusz składający się ze 100 pytań.
Wypełnienie tego kwestionariusza nie pomogło jednak Ninie znaleźć tam partnera. Za to kontakt nawiązany na Tinderze zaowocował związkiem, który trwa już 9 miesięcy..
Zdjęcie: Stutterstock
– Jestem feministką, więc patrzę na związki przez „feministyczny obiektyw” – mówi Nina. – Nawet w Stanach Zjednoczonych, pomimo całej tej gadaniny o równości, mężczyźni szukają partnerki, która pasuje do ogólnie utrwalonego wizerunku pięknej kobiety. Nie powiedzą ci w twarz, że nie jesteś tak piękna czy szczupła, jak by chcieli, ale możesz to poczuć. Tu nie ma zwyczaju pisania niegrzecznych rzeczy, otwartego sugerowania seksu – bo bardzo boją się kary. Groźba, że zgłosisz sprawę policji, natychmiast zmienia ton rozmowy. Tak było, kiedy pewien mężczyzna wysłał mi bez mojej zgody dickpic [zdjęcie penisa – red.]. Duża różnica między Ukrainą a USA czy Izraelem polega na tym, że kobieta nie zostanie zapytana o to, jaki robi barszcz czy jest dobrą gospodynią domową. Tutaj kobieta jest przede wszystkim człowiekiem, a nie kucharką czy sprzątaczką.
Pomimo krążących wszędzie historii o płaceniu „50 na 50”, Nina nigdy nie została poproszona o zapłacenie połowy rachunku.
Nie ma też jednak zwyczaju dawania kobietom ogromnych bukietów czy iPhone'ów 8 marca lub w Walentynki. Co najwyżej słodycze czy miłe okolicznościowe karteczki
– Zdecydowanym plusem w USA jest to, że nie ma presji na wiek. Chociaż mam 39 lat, nikt mnie nie pyta, dlaczego nigdy nie wyszłam za mąż. I nie jestem z tego powodu piętnowana – mówi Nina.
Nieszablonowi randkowicze
Inna Ukrainka, Nastia, doświadczona w kontaktach na portalach randkowych w Ukrainie i Stanach Zjednoczonych, potwierdza: wielu Amerykanów postrzega swoje obywatelstwo jako główny atut na rynku matrymonialnym.
– Amerykanie są przekonani, że jesteśmy gotowe zrobić wszystko dla zielonej karty – mówi. – Nie wahają się tym przechwalać, oferując nawet małżeństwo jako przysługę lub przyjacielskie wsparcie. Wykorzystują to jako sposób na szybkie zaciągnięcie kobiety do łóżka. Dla mnie to była czerwona flaga, gdy mężczyzna oferował coś takiego, choć nie wiedział nic o mnie, moich intencjach i pragnieniach. Nie chciałam zostać w USA, pracowałam tam na uniwersytecie.
Zarazem Nastia zauważa, że najważniejszą różnicą między Ukraińcami a Amerykanami na portalach randkowych jest sposób, w jaki się prezentują. Ukraińscy mężczyźni wysuwają wiele roszczeń wobec kobiet już od pierwszej wiadomości. – Jeszcze go nie znasz, a on już pisze: „Jeśli masz przyczepę [dziecko – red.] – przesuń palcem w lewo”. Albo: „jeżeli interesujesz się ezoteryką, nie jesteśmy z tej samej gliny”. I tym podobne.
Amerykanie na Tinderze opowiadają o sobie: jak wyglądają, czym się interesują, jakie mają hobby, gdzie pracują.
– Tylko raz natknęłam się na zastrzeżenie: kiedy facet napisał, że nie chce relacji z antyszczepionkowcem – wspomina Nastia
– Ale to było w czasie pandemii, kiedy nawet Tinder wprowadził znak „zostałem zaszczepiony”. Amerykanie mogą również z marszu określić rodzaj związku, którego szukają: monogamiczny, poligamiczny, otwarty itp.
Nastia mówi, że w USA zapomniała, czym jest migrena, co na ukraińskich portalach randkowych było dla niej doświadczeniem powszechnym. Mężczyźni potrafią prowadzić rozmowy na różne tematy, nie przekraczają granicy wulgarności i nie deprecjonują cię tylko na podstawie cech zewnętrznych.
– Proaktywność kobiety jest wysoko ceniona i nie ma czegoś takiego jak mężczyzna piszący pierwszy lub mężczyzna jako jedyny inicjujący komunikację. Jednocześnie mężczyźni bardzo powoli się do mnie zbliżają – zaznacza Nastia. – Miałam cztery prawdziwe randki, ale żadna nie przerodziła się w coś więcej niż przyjazną komunikację. Jest inaczej, gdy dochodzi do próby dobicia targu: „daję ci dostęp do obywatelstwa, a ty dajesz mi szybki dostęp do swojego ciała”. Zwykle Amerykanie są bardzo delikatni, powiedziałabym, że nawet cnotliwi.
Na randkach starają się być nieszablonowi: zapraszają na tańce, karaoke, a jeden z mężczyzn zaprosił Nastię na konkurs... rzucania siekierami. Płacą za randki, lecz chętnie akceptują inicjatywę kobiet.
Zdjęcie: Stutterstock
– Kiedy płaci on, dbam o jego portfel i wybieram najtańsze dania. Nie są jednak skrępowani, więc lepiej zachować ostrożność z propozycjami w rodzaju: „pozwól, że tym razem to ja zapłacę”. Miałam taką sytuację, gdy żyłam ze stypendium i po opłaceniu czynszu zostawało mi 1200 dolarów (ci, którzy byli w USA, wiedzą, że to z ledwością wystarcza, by związać koniec z końcem). Pewnego razu facet zaprosił mnie na tańce, postawił mi drinka, a kiedy następnym razem ja zaproponowałam, że postawię mu drinka, zgodził się. Zjadł wtedy posiłek za 50 dolców, a ja piłam wodę, żeby móc zapłacić rachunek.
Inną amerykańską osobliwością jest to, że mężczyźni często przyjaźnią się ze swoimi byłymi, a nawet korzystają z ich rad przy nawiązywaniu nowych relacji
– Najdłuższy związek miałam z facetem o imieniu Jeremiah – wspomina Nastia. – To prosty robotnik, ale bardzo kreatywny i pomysłowy. Nic z tego nie wyszło, bo kiedy zaczęła się inwazja, spanikowałam – moje dzieci były wtedy w Kijowie. Zapytał, jak może mnie wesprzeć. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, wisiałam tylko cały czas na telefonie. Wtedy skontaktował się ze swoją byłą żoną i zaczął przynosić mi od niej ciepłe posiłki. Potem, kiedy udało mi się dotrzeć do Kijowa, on i ta była żona pomogli mi wrócić do USA z dziećmi. Był mi w zasadzie obcy, nawet się nie całowaliśmy, ale bardzo mnie wtedy wspierał.
* Bonus — już niedługo, w ostatnim artykule cyklu (Polska), znajdą się wskazówki, które na pewno pomogą Ci znaleźć partnera - na Ukrainie lub za granicą, dzięki serwisom randkowym online.