Exclusive
20
min

Julia Iliucha: Moje kobiety nie mają imion

Jesteśmy szczęśliwi, bo żyjemy. Dostałam nagrodę BBC, ale równie dobrze już wiosną 2022 roku mogłam leżeć bez życia gdzieś na lądowisku w pobliżu Charkowa - mówi ukraińska pisarka

Oksana Gonczaruk

Julia Iliucha, zdobywczyni nagrody BBC Book of the Year. w 2024 roku. Archiwum Prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

W grudniu 2024 roku ukraińska pisarka Julia Iliucha zdobyła prestiżową nagrodę literacką BBC Book of the Year. Jej zbiór opowiadań „Moje kobiety” zawiera 40 kobiecych monologów i głosów wojny. 40 obrazów, które zostaną zapamiętane na zawsze.

Krytyk literacki Wira Ahejewa zauważyła, że w literaturze ukraińskiej nigdy nie było takiego kobiecego spojrzenia na wojnę, jak w książce „Moje kobiety”. Julia Iliucha jest już porównywana do Wasyla Stefanyka i Ericha Marii Remarque'a. A ona sama mówi:

– Napisałam tę książkę jako mieszkanka zbombardowanego miasta, jako kobieta czekająca na powrót męża z wojny, jako matka, jako wolontariuszka. Chciałam pokazać kobiety z różnych perspektyw. I wszystkie moje kobiety są bezimienne, są zbiorowymi obrazami ukraińskich kobiet, które musiały żyć podczas wojny.

Według Hanny Leliw, tłumaczki „Moich kobiet” na język angielski, ten zbiór opowiadań „wzmocni głosy ukraińskich kobiet i pozwoli znaleźć odpowiedni język, by mówić o tym, co niewypowiedziane”. I rzeczywiście, dzięki tej książce głosy ukraińskich kobiet rozchodzą się po całym świecie. Zbiór został już przetłumaczony na cztery języki i opublikowany w pięciu krajach, wkrótce pojawi się w Szwecji. To dyplomacja kulturalna w najczystszej postaci.

W wywiadzie dla Sestr Julia Iliucha opowiada o swoich doświadczeniach wojennych w Charkowie, czerwonej szmince jako symbolu kobiecej niezłomności i literaturze jako psychoterapii.

Podczas jednego ze spotkań autorskich w Niemczech. Zdjęcie: Helene Thuemmel

Byłam w odrętwieniu, słowa zniknęły

Oksana Honczaruk: Tamara Horicha Zernia, Pani znana koleżanka, zauważa w przedmowie do „Moich kobiet”, że dyskusje o tym, jak pisać o wojnie, wciąż trwają. Jak odnalazła Pani własną metodę opowiadania historii? Dlaczego jest ona tak atrakcyjna zarówno dla zwykłych czytelników, jak dla krytyków?

Julia Iliucha: Cóż, nie powiedziałabym, że wszyscy są przychylni, bo po moim zwycięstwie wylało się też dużo gówna. Ale mam nadzieję, że książka jeszcze się przyjmie – chociaż nie mnie to oceniać.

Nie planowałam tej książki. Po prostu pewnego wieczoru przyszła do mnie pierwsza historia, którą opublikowałam na Facebooku z hasztagiem: „moje kobiety”, a potem kontynuowałam pisanie. Dopiero kiedy tłumaczka Hanna Leliw zaproponowała, że przełoży moje teksty na angielski, a potem Marina Sorina – że przetłumaczy he na włoski, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że inni mogą być tym zainteresowani. I że warto by zrobić z tych historii książkę.

Tworzy ją 40 chwytających za serce historii, w większości tragicznych, czasem optymistycznych, a czasem ironicznych. I wszystkie są w Pani. Jak Pani z nimi żyje?

Po 24 lutego przez kilka miesięcy nie mogłam napisać nic. Tuż przed wojną zaczęłam powieść, napisałam około jednej trzeciej, a teraz nawet nie wiem, gdzie jest ten rękopis. Nie ma to już dla mnie żadnego znaczenia.

24 lutego opuściłam Charków z moim synem Iwanem i kotem. Potem wróciłam do miasta na własną rękę i przez całą wiosnę byłam wolontariuszką. Przed wielką wojną przygotowywałyśmy taktyczne zestawy pierwszej pomocy dla ATO [żołnierzy uczestniczących w operacji antyterrorystycznej przeciw prorosyjskim separatystom z obwodu Ługańskiego i donieckiego – red.], więc znów zaczęłam się tym zajmować – otrzymywałyśmy wiele próśb. Ale pisać nie mogłam, byłam w otępieniu, wszystkie słowa zniknęły. Jedyne, co mogłam pisać, to apele na Facebooku, by zebrać pieniądze na coś przydatnego dla żołnierzy, którzy bronili Charkowa. Mogłam też robić zdjęcia flagi, jak powiewa na najwyższym maszcie w Ukrainie. A w kwietniu napisałam wiersz. Zbiór wierszy udało mi się jednak skończyć dopiero wtedy, gdy zostałam zaproszona na rezydencję literacką do Austrii.

„Moje kobiety” zostały już wydane w 5 krajach. W kolejce jest jeszcze kilka tłumaczeń

Chodzi mi o to, że zarówno wiersze, jak opowiadania w „Moich kobietach” są w pewnym sensie moją psychoterapią, wypisywaniem się z osobistej traumy. Nie mogłam się powstrzymać od napisania tych historii, ponieważ były we mnie. A kiedy zaczęłam publikować je na Facebooku i otrzymałam wiele komentarzy od kobiet, zdałam sobie sprawę, że to może być psychoterapia nie tylko dla mnie.

Czy wśród tych 40 opowiadań któraś historia jest o Pani? Mogę przypuszczać, że to „Kobieta, która czekała na zwycięstwo”...

Ta historia jest o wielu kobietach. I jest kilka historii o mnie, z których najbardziej oczywista to ta „O kobiecie, która opuściła miasto w lutowy poranek z synem i kotem oraz dwiema parami majtek w plecaku”.

Na jak długo opuściła Pani wtedy Charków? Dokąd się Pani udała?

Mieszkaliśmy w północnej Sałtiwce [osiedle w Charkowie – red.] i kiedy usłyszeliśmy eksplozje, mąż powiedział mi, żebym spakowała swoje rzeczy i pojechała z naszym 9-letnim synem do moich rodziców, którzy mieszkają w obwodzie charkowskim. Mąż został, bo miał wstąpić do wojska. Służył przez rok i zwolnili go po tym jak został ranny.

Szybko spakowałam dwa plecaki, do jednego z nich syn włożył swój zestaw Lego, a w moim z rzeczy osobistych zmieściły się tylko dwie pary majtek. Wieźliśmy też kota, po drodze wzięliśmy jeszcze drugiego – od kolegi męża, który był sanitariuszem w rezerwie i też jechał na wojnę.

Gdy wyjechaliśmy z miasta, w pewnej chwili w odległości około 30 metrów zobaczyliśmy rosyjską kolumnę czołgów, jadącą w kierunku obwodnicy. Później dowiedzieliśmy się, że ostrzelali kilka samochodów.

W Charkowie na Sałtiwce, 2022 rok. Archiwum Prywatne

Wróciłam do Charkowa 9 marca. Dlaczego pamiętam ten dzień? Bo zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej niedaleko miasta i piłam kawę obok furgonetki, przy której stał dziwny mężczyzna. Nagle otworzył drzwi tej furgonetki, wyjął ogromny bukiet tulipanów i mi go dał. To właśnie wtedy, 8 i 9 marca 2022 roku, wszystkie kobiety w Charkowie dostawały kwiaty na ulicach. Nigdy nie zapomnę tego dnia.

Gdzie jest teraz Pani syn?

Przebywamy na rezydencji literackiej w Austrii, Iwan chodzi do lokalnej szkoły. Ma już 12 lat i podróżuje ze mną prawie wszędzie, no, może z wyjątkiem Ameryki i Szwecji, bo moje występy tam były pierwszego dnia szkoły, a tego nie mógł przegapić.

Nigdy tak nie płakałam

Jak teraz postrzega Pani swój rodzinny Charków. Dlaczego temu miastu i jego mieszkańcom udaje się dokonywać rzeczy niemożliwych?

W mojej pamięci Charków to wiosna 2022 roku. Prawdopodobnie przez całe życie nie przemieszczałam się po mieście tyle co wtedy. Wraz z przyjacielem poruszaliśmy się tylko samochodem, bo transport publiczny nie działał, a miasto było zupełnie puste, prawie wszystko było wtedy zamknięte. Do supermarketu w Charkowie dotarłam dopiero w maju 2022 roku. Wędrowaliśmy między kilkoma działającymi aptekami i szukaliśmy leków. W tamtych czasach kupowaliśmy nawet bandaże na sztuki, co teraz trudno sobie wyobrazić. Na samym początku była katastrofa z lekami, ale później przyjaciele zaczęli przysyłać pomoc humanitarną z zagranicy.

Bardzo bałam się wrócić do Charkowa po dwóch tygodniach nieobecności. Myślałam, że miasto jest zniszczone, i jak tylko wjechałam do Chołodnej Hory [jedna z początkowych stacji metra – red.], zaczęłam płakać. Ale okazało się, że miasto stoi, broni się i jak napisał Serhij Żadan: „nasze flagi powiewają nad miastem”.

W książce „Nebołowy”, która ukazała się w 2016 roku, przeczytałam Pani pierwsze opowiadanie o kobiecie na wojnie. Zaczęła Pani tworzyć ten cykl osiem lat temu.

To ciekawe, że w tamtym czasie pisałam o kobiecie, która była aktorką i poszła na wojnę, a potem, na prezentacji „Nebołowy”, spotkałam prawdziwą kobietę, aktorkę z Charkowa, która poszła na wojnę i nadal walczy.

Proza „Nebołowy” nie była tak krótka, jak „Moje kobiety”. To było raczej to, co po angielsku nazywa się flash fiction [mikroproza, bardzo krótkie opowiadania – aut.]. Wolę krótką fikcję od dłuższych form, ona bardziej mi odpowiada.

Siła czerwonej szminki

Napisała Pani piękne opowiadanie „Kobieta, która pomalowała usta”. Dlaczego czerwona szminka u ukraińskich kobiet tak bardzo przeraża społeczeństwo? Dlaczego tatuaże czy kolorowe włosy żołnierek są chętniej akceptowane niż czerwone usta uchodźczyń i wdów?

Czerwona szminka nie pasuje do społecznych norm żałoby. Moja historia opowiada o kobiecie przeżywającej żałobę z powodu zaginięcia męża na wojnie. Ta szminka stała się jej sposobem na ochronę, rodzajem maski, którą nałożyła, by przetrwać. Podczas II wojny światowej czerwona szminka była dla europejskich kobiet symbolem odporności i oporu. W przypadku wielu ukraińskich kobiet dzisiaj jest tak samo.

Inna krótka historia mówi o tym, że większość ukraińskich kobiet zawsze marzyła o podróżach do innych krajów. Teraz mają te podróże, ale jest tak, jakby ich tam, w tych zagranicznych miastach, nie było. Ciało tam jest, ale dusza pozostaje w Ukrainie.

Podczas moich spotkaniach za granicą zawsze mówię, że nigdy w życiu nie chciałabym napisać tej książki i nie chciałabym mieć tych odczytów w różnych krajach. Chętnie zamieniłbym to wszystko na normalne, nudne życie bez podróży – ale i bez wojny. Tak, przed wielką wojną marzyłam o podróżach, a teraz moje marzenie się spełniło, tyle że w przewrotny sposób.

Mam też opowiadanie o kobiecie z walizką, która wyjeżdża z miasta. Kiedy je pisałam, myślałam o sytuacji na dworcu kolejowym w Charkowie na początku marca, gdzie było morze ludzi, a oni za wszelką cenę próbowali dostać się do pociągów ewakuacyjnych.

Moja bohaterka wskakuje na stopień pociągu, lecz nie potrafi zabrać ze sobą ciężkiej walizki. W pewnym momencie po prostu otwiera dłoń i puszcza tę walizkę, a wraz z nią całe swoje życie. I rusza w nieznane bez niczego

Jak będzie wyglądało jej przyszłe życie? Czy będzie marzyła o powrocie do domu z Europy? To kolejne pytania.

Siła czerwonej szminki. Zdjęcie: Fundacja Jana Michalskiego, Tonatiuh Ambrosetti

Nie chcę być kimś „komfortowym” dla każdego

„Moje kobiety” zostały już opublikowane we Włoszech, Słowacji, Austrii i Stanach Zjednoczonych. W lutym roku ukaże się we Francji i Szwecji. Na ile obcokrajowcy rozumieją flash fiction. Potrafią odczytywać ukryte w tej prozie znaki?

Na okładce książki, która ukaże się w Szwecji, znajdzie się wspomniana przeze mnie różowa walizka.

Jestem głęboko przekonana, że dzisiaj głównym zadaniem ukraińskiej kultury – a literatury w szczególności – jest przypominanie światu o wojnie w Ukrainie każdym dziełem sztuki, każdym tłumaczeniem i każdym słowem

Dlatego ważne było dla mnie, by „Moje kobiety” zostały wydane w wersji dwujęzycznej, ukraińsko-angielskiej, w formie książki artystycznej, bo to dobry prezent dla obcokrajowca. Ta książka po raz kolejny przypomina nam, że wojna w Ukrainie trwa i to odwaga Ukraińców dała Europejczykom czas na przygotowanie się do większej wojny, która może pochłonąć całą Europę. Ludzie za granicą muszą zrozumieć, że jeśli Ukraina upadnie, wojna z pewnością rozprzestrzeni się dalej, a ich kraje też staną w płomieniach.

Większość Europejczyków, podobnie jak większość Ukraińców przed inwazją, naiwnie wierzy, że ich to nie dotknie, że nic się nie stanie. Dlatego na wszystkich moich spotkaniach wzywam obcokrajowców, by nie powtarzali naszych błędów.

Na prezentacji książki w Nowym Jorku, 2024 r. Archiwum prywatne

Dotarły już do Pani jakieś opinie na temat tej książki od zagranicznych czytelników?

Miałam cztery spotkania w Ameryce i wiele osób podchodziło do mnie, wyrażały poparcie dla Ukrainy i mówiły mi, że są pod wrażeniem historii tych bezimiennych kobiet (żadna z nich nie ma imienia). A kiedy miałam odczyt w Sztokholmie, byłam zdumiona liczbą Szwedów, którzy przyszli z ukraińskimi symbolami. Ciekawe było to, że książka nie została jeszcze w Szwecji wydana, ale niektóre z moich historii zostały już przetłumaczone na szwedzki i opublikowane w znanym lokalnym magazynie literackim. I ludzie prosili mnie o podpisywanie egzemplarzy tego magazynu, zwracając się też do mnie po ukraińsku. Szwedzi nauczyli się tych kilku potrzebnych do tego ukraińskich słów, co odczytałam jako potężny, a jednocześnie ujmujący wyraz szacunku. Byłam pod wrażeniem.

Na takich spotkaniach zawsze podkreślam, że jestem z Charkowa, opowiadam o tym, jak zmieniło się nasze życie od początku wielkiej wojny, i staram się pamiętać o tych pisarzach – mężczyznach i kobietach – którzy są teraz na froncie. I o tych, którzy zginęli. To jest to, co moim zdaniem najbardziej uderza zagraniczną publiczność: że ludzie, którzy pisali prozę i poezję, byli zmuszeni chwycić za broń i bronić swojego kraju.

W tym momencie wojna pojawia się przed nimi z twarzą konkretnej osoby. Szczególnie często opowiadam im o Maksymie Krywcowie, poecie, który zmarł kilka tygodni po opublikowaniu swojej pierwszej książki

Czy książka ukaże się w Polsce – po polsku?

Mam nadzieję, ale nie znalazłam jeszcze w Polsce wydawcy. Wciąż nad tym pracuję.

Jak różni się odbiór Pani książki za granicą i w Ukrainie?

Wszystkie kobiety, które się w niej pojawiają, uczyniłam bezimiennymi, by, czytając tę, książkę nie tylko Ukraińcy, ale także obcokrajowcy mogli wyobrazić sobie siebie w butach moich bohaterek

W języku angielskim istnieje wyrażenie „in (someone's) shoes”, co w przypadku mojej książki oznacza, że każdy może wyobrazić sobie siebie „w butach” tych kobiet. Moje bezimienne bohaterki są uniwersalne. Jak mądrze powiedziała Wira Agejewa, one są archetypowymi obrazami kobiet w czasie wojny. Chciałam pokazać, że to nie jedna konkretna kobieta żyje tą historią, ale że jest to historia wielu, wielu kobiet w Ukrainie.

Julia na wieść o otrzymaniu nagrody BBC Book of the Year. Zdjęcie: BBC

Co oprócz rozgłosu daje Pani nagroda BBC jako pisarce?

Cóż, pozwala ci dodać naklejkę „BBC Book of the Year” do wszystkich egzemplarzy twojej książki. Jest to również nagroda pieniężna [1000 funtów – red.], która się bardzo przyda, bo zamierzam ją wykorzystać na zakup pick-upa dla 151. brygady, która jest teraz w bardzo gorącym miejscu. Na razie pozwoliłam sobie na wycofanie się z wolontariatu, ale jeśli jestem proszona o pomoc, zawsze korzystam z moich kontaktów. Na przykład moi polscy przyjaciele pomogli mi kupić bardzo drogie urządzenie do walki elektronicznej dla 151. brygady. Teraz mamy sytuację z pick-upem, na którego oszczędzaliśmy przez ponad dwa miesiące.

Jak zmieniła Panią ta wojna?

Stałam się bardzo twardą osobą, która nie chce być kimś „komfortowym” dla każdego, kimś, kto nie będzie cierpieć, jeśli komuś się nie spodoba. Przez te trzy lata nauczyłam się bronić siebie i swoich granic. Wielka wojna nauczyła mnie nie robić zamaszystych planów, bo zdałam sobie sprawę, że to nie ma sensu w świecie, w którym wszystko może się zmienić w ciągu kilku minut.

Nauczyłam się żyć dniem i cieszyć chwilą, bo jak mawia mój mąż: „Jesteśmy szczęśliwymi ludźmi, ponieważ żyjemy”. Niedawno zdobyłam nagrodę BBC, ale równie dobrze już wiosną 2022 roku mogłam leżeć bez życia gdzieś na lądowisku pod Charkowem...
No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
Ołena Chochłatkina

Wojna dopadła ją dwukrotnie. W 2014 roku wyrwała ją z Doniecka, zmuszając do ucieczki do Kijowa. Potem zrównała z ziemią jej rodzinną Biłozerkę, wieś w obwodzie chersońskim.

Chersoń to jej ból, Donieck to jej ból, a Kijów – po prostu miejsce, w którym teraz pracuje. Gra główne role w teatrze i filmach.

– Nie mogę pojąć, dlaczego dziennikarze podczas wywiadów mówią: „Ołeno Anatoliwna, boimy się pani – zastanawia się Chochłatkina, znana m.in. z roli czarownicy konotopskiej wiedźmy w sztuce, która stała się sensacją w Ukrainie i za granicą.

Ołena Chochłatkina jest łagodna i uśmiechnięta, ale gdy podczas rozmowy jej oczy zaczynają mrugać, zaczynam czuć jej siłę. Rozmawiamy, a potem się przytulamy. Chcę ją wesprzeć, a jednocześnie czerpać z tej siły...

Zdjęcie: Kateryna Kozinska

Tylko ja i kwiaty

Oksana Gonczaruk: Wojna zaczęła się dla Pani 11 lat temu. Jak się Pani w tym wszystkim czuje? Co daje Pani siłę do grania, działania, życia?

Ołena Chochłatkina: Teraz często słyszę od ludzi, że nie chce im się dla siebie gotować, pracować czy w ogóle wychodzić z domu. W moim przypadku tak nie jest, bo mam wielką motywację: zobaczyć, jak to wszystko się skończy. Chcę też być z moimi dziećmi jak najdłużej, patrzeć, jak idą przez życie, iść razem z nimi.

To jest moja siła, mój życiowy napęd, to mnie trzyma i nie pozwala mi wpaść w otchłań użalania się nad sobą. Bo czasami mam ochotę się nad sobą poużalać; w moim życiu zaszło tyle zmian, że wystarczyłoby na dziesięć żyć innych ludzi. Nigdy nie sądziłam, że zobaczę wojnę na własne oczy.

Rok 2014 był dla mnie bardzo stresujący.

Przyjechałam do Kijowa z Doniecka z tą swoją wojną – i po miesiącu zdałam sobie sprawę, że dla ludzi w Kijowie wojna nie istnieje. W pewnym sensie tak jest do dziś

I ja na wolności o tym myślę. Nawet kwiaty, które mieszkają ze mną pod jednym dachem, czują ciężar moich myśli.

Rozmawia Pani ze swoimi kwiatami?

Tak, rozmawiam. Nie mam ich wiele, bo to wynajęte mieszkanie i nie mogę zapuścić w nim korzeni. Lubię mieć u siebie coś żywego i zielonego. Mam na przykład kwiat, który dostałam od przyjaciół w 2014 roku. Miałam też psa, który przyjechał ze mną z Doniecka, ale niedawno umarł, przeżył 16 lat. Więc teraz w domu jestem tylko ja i kwiaty.

Dzieci mówią, że teraz powinny dać mamie psa na urodziny, żeby nie była smutna. Ale powiedziałam im, żeby tego nie robiły, bo to duża odpowiedzialność. Nie bez powodu „Mały Książę” Exupery'ego to moja ulubiona książka. Otwieram ją i od razu płaczę – zupełnie jak wtedy, gdy czytałam ją moim dzieciom na dobranoc. Zawsze byłam bardzo odpowiedzialna. Tak zostałam wychowana.

Aktorska rodzina: Ołena Chochłatkina, Wiktor Żdanow i ich córka, Oksana Żdanowa. Zdjęcie: Arthouse Traffic

Nie jest Pani smutno samej w domu?

Nigdy nie jest mi smutno. Czasami się nudzę, gdy nie mam pracy, ale nigdy nie jestem smutna. Ostatnio pomyślałam sobie: „Dzięki niech będą bogom internetu, bo nie czujemy się samotni, kiedy nasze dzieci i przyjaciele nas opuszczają”. Mam dwie przyjaciółki, ale są bardzo daleko, więc nie możemy spotkać się na kawie, żeby poplotkować. Obie pochodzą z Chersonia i są teraz za granicą. Innych przyjaciół nie mam.

Prowadzi Pani życie wędrowne: prawie dziesięć lat w teatrze w Chersoniu, potem 14 lat w teatrze w Doniecku, od 11 lat pracuje Pani w Kijowie. Lubi Pani ruch?

Zawsze trudno mi się przeprowadzać, bo jestem domatorką. Nie rozumiem, dlaczego tak ciągle podróżowałam.

Kocham swój dom. Uważam, że on powinien być taki, jak to jest w zwyczaju Ukraińców: wiśniowy sad, majowe chrabąszcze... I nikt nie powinien wchodzić bez pozwolenia! Jeśli będzie trzeba, to sama wyjdę i go wpuszczę.

Wszyscy Ukraińcy tacy są: „Mój dom to moja twierdza”. Zbudowalibyśmy to nasze państwo, gdyby nie to, co nadeszło z zewnątrz

Jednak nigdy nie było mi trudno dowieść swojej wartości w nowym miejscu. Jestem dobrą aktorką, znam swoją wartość, mogę zagrać wszystko. Pod tym względem jest mi łatwo. Za to nie jest łatwo osobom z mojego otoczenia, gdy mówią, że przyszłam z prowincjonalnego teatru – i zaczyna się ferment. Mnie to nie przeszkadza, bo może myślałabym tak samo, gdyby ktoś przyszedł z ulicy, a ja byłabym lokalną artystką, która zrodziła się w tym teatrze. Ale jestem wolna od teatralnych uprzedzeń i wdzięczna wszystkim teatrom, które pojawiły się w moim życiu.

„Wiedźma konotopska” na gościnnych występach w Warszawie. Zdjęcie: Teatr Iwana Franki

Chersoń: życie bez marzeń i bez nadziei

W Chersoniu ma Pani wielu krewnych. Jak im się tam żyje?

Są tam teraz moi kuzyni i trzej bracia. Zostali i jakoś przetrwali. To przerażające, bo ciągłe niebezpieczeństwo stało się dla nich codzienną rutyną. Są wyczerpani, ale pracują, planują zasadzić ogród i karmić kury. Takie jest ich życie – bez marzeń, bez nadziei.

Kiedy [Rosjanie – red.] wysadzili w powietrze elektrownię wodną w Kachowce, jeden z moich braci wysłał mi filmik ze swojego domu, w którym woda sięgała sufitu. Powiedział: „Wiesz, czego mi teraz najbardziej brakuje? Moich pomidorów. Bo krzaki już urosły, nawoziłem je i podlewałem, i miałem nadzieję, że je zbierzemy i zjemy ”. Powiedział tak, chociaż, oprócz pomidorów został zniszczony też jego dom. Zawalił się i musiał go odbudować od zera.

A co dzieje się teraz w Pani Biłozerce?

Prawie wszystko zostało tam zrównane z ziemią, zwłaszcza to co było blisko wody – linia frontu oddziela nas od orków, biegnąc wzdłuż Dniepru i terenów zalewowych. W tym pięknym miejscu nie ma teraz ani jednego nienaruszonego domu. Dom mojego szkolnego kolegi został już cztery razy trafiony, okna są zabite deskami. To poraniony dom, jest jak sito. Ale oni tam zostali.

Moja przyjaciółka mówi, że nie może wyjechać, bo w Biłozerce zostało wielu starych ludzi, którymi nie ma się kto zająć.

Niedawno zadzwoniła do mnie i mówi: „Lena, co się dzieje w Kijowie? Dlaczego w telewizji macie programy rozrywkowe, dlaczego tam się cieszą, kiedy w Chersoniu i Biłozerce są takie tragedie?”

Wtedy zdałam sobie sprawę, że tego samego doświadczyłam w 2014 roku.

Nie potępiam ludzi, którzy występują w tych programach, bo wszyscy żyjemy w momencie tworzenia i sztuki. Wyjdę na scenę i zagram klauna, zaśpiewam i zatańczę, a potem zmyję makijaż i wrócę do domu, gdzie czekają na mnie nowe zbiórki na wojsko, tragedie ludzi, których znam, siedzących w piwnicach i bojących się wyjść – bo nie ma syren, a czas między wystrzeleniem pocisku a wybuchem to 10-15 sekund.

Zdjęcie: archiwum prywatne

Wstydzę się tego, choć nie powinnam. Nie wybraliśmy takiego życia. Wylądowałam w Kijowie w 2014 roku, bo moja córka tu studiowała.

Była możliwość pozostania w Doniecku...

Wie pani, są takie chwile, które wydają się nic nie znaczyć, ale pamiętasz je do końca życia. Miałam taki moment w Doniecku, kiedy poszłam do sklepu kupić chleb, a sprzedawczyni powiedziała mi: „Zbieramy na naszych chłopców”. Zbierali pieniądze na tych, którzy przyjechali okupować Donbas! Zabrałam dziecko, wróciłam pozałatwiać swoje sprawy i wyjechałam – dzień przed tym jak Girkin [Igor Girkin, ps. Igor Striełkow, rosyjski oficer i zbrodniarz wojenny, uczestnik aneksji Krymu, wojny w Donbasie i inwazji Rosji na Ukrainę – red.] wkroczył do miasta. Od tego czasu słowo „chłopcy” jest dla mnie przerażające.

Chociaż było o wiele więcej przerażających momentów, np. gdy Rosjanie mierzyli do mnie z karabinów, a Czeczeni na punktach kontrolnych mogli decydować o moim losie

Jak się Pani czuje w Kijowie?

Kiedy byłam młoda, uwielbiałam Kijów, przyjeżdżałam tu odwiedzać przyjaciół. Podobał mi się nastrój tego miasta, jak to się teraz mówi: vibe. Mój dzisiejszy Kijów to droga z pracy do domu. Teraz mieszkam na lewym brzegu, w Trojeszczynie [dzielnica Kijowa – red.], i lubię te miejsca, ponieważ przypominają mi, gdzie kiedyś mieszkałam. Gdzieś mogę rozpoznać Donieck, gdzieś indziej znaleźć kawałek Chersonia. Dużo zieleni, rzeka jest blisko. Dobrze się tu czuję.

Pensja w teatrze wystarcza na życie?

Tylko wtedy, gdy robię jeszcze coś dodatkowego, na przykład filmy. Gdy jest sesja zdjęciowa, możesz sobie pozwolić nie tylko na chleb i masło, ale także np. na drogie kiełbaski – chociaż ja nie jem kiełbasy.

W 2014 roku przeprowadzano ze mną wiele wywiadów i wszyscy pytali o to samo: „Przeprowadziła się pani z Doniecka. Jacy są tamtejsi ludzie?”. A tam byli normalni ludzie. Mieliśmy proukraiński wiec na taką skalę, o jakiej nikomu się nie śniło.

Ale potem zwieźli tych lumpów od sąsiadów i woda w regionie stała się mętna

Byłam bardzo zirytowana, gdy mówili, że mam szczęście, że dostałam pracę w Kijowie, że zostałam przyjęta do takiego teatru. Po pierwsze, długo starałam się o pracę tutaj. Nikt mnie nie zatrudnił ot tak po prostu. A po drugie, to gadanie o szczęściu tam mnie wzburzało, że odpowiadałam: „Zamieńmy się, skoro mam takie szczęście. Jestem gotowa na zamianę, bo ja nie chciałam tego wszystkiego”. Miałam udaną karierę w teatrze w Doniecku, ogromne mieszkanie, ulubioną daczę... Miałam życie, miałam przyjaciół. I nie wiem, co to za szczęście, że musiałam uciekać do Kijowa. Mam szczęście, że żyję. Tyle.

Zdjęcie: Anastasia Vodchenko

Pani matka, która mieszka w pobliżu Chersonia, na była z Panią w Kijowie 24 lutego 2022 r. Jak się teraz czuje?

Tak, była tutaj, ponieważ zawsze zabieraliśmy ją tu na zimę, a wiosną wracała do domu. Ale już nie wróci, miała wylew. Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiłam. Robię to po to, żeby pani wiedziała, jak wygląda zawód aktora. Siedzę w kostiumie i makijażu, do występu mam 15 minut, a tu dzwoni telefon i moja mama krzyczy do słuchawki, że był wybuch. Okazało się, że w moim mieszkaniu wybuchł kanister z gazem i ją poparzył. Dzięki niech będą mojemu sąsiadowi – ten młody mężczyzna szybko zareagował, ugasił wszystko i wezwał karetkę. Ale mama była bardzo zdenerwowana – i wtedy dostała udaru. Jednego, a potem drugiego. Teraz jest przykuta do łóżka.

Dlatego wykonanie piosenki „Śpiewaj, Lola, śpiewaj” jest teraz dla mnie bardzo wyzwalające. Bo za każdym razem, gdy zakładam kostium klauna do mojej roli, słyszę krzyk matki. Wtedy cała rodzina bardzo szybko przyjechała na pogotowie, a ja grałam dalej. Taki jest ten zawód. Jest wiele piękna, gdy coś tworzysz, a jednocześnie wiele strasznych rzeczy.

Między dobrem a złem, światłem a ciemnością

Ale utrzymuje Pani tak zwany front kulturalny...

Zgadza się. Robimy dużo dla wojska, bo zbieramy sporo pieniędzy; każdy z nas organizuje jakąś zbiórkę. Robimy wszystko, by jak najwięcej chłopaków wróciło do domu żywych. Bo moje zwycięstwo będzie wtedy, gdy wszystkie chłopaki wrócą do domu. To właśnie będę świętować.

Życie pomaga mi odnaleźć sens w tej pracy. Niedawno na naszym najpopularniejszym przedstawieniu, „Konotopskiej wiedźmie”, na widowni znalazł się ważny człowiek – żołnierz bez nóg, na wózku inwalidzkim. Siedział, taki przystojny i młody, taki dumny, oglądając przedstawienie ze swoją dziewczyną. Po spektaklu aktorzy zostali, by się z nim przywitać. A on powiedział, że jest nam wdzięczny i teraz już rozumie, że nie bronił nas i nie ryzykował życia na darmo. Boże, byłam rozdarta na kawałki. Cały czas jestem rozdzierana przez tych chłopców na strzępy.

Bo jestem jednym z tych durnych ludzi, którzy widząc mężczyzn w mundurach i z plecakami w metrze, podchodzą i dziękują. Chciałabym, żeby wszyscy tak robili...
„Konotopska wiedźma”. Zdjęcie: Teatr im. Iwana Franki

Z „Konotopską wiedźmą” objechała już Pani pół Europy, otwierając ukraiński teatr na świat i zbierając pieniądze dla wojska. Jak przyjęli was w Europie?

Gdy byłam na tournée w Warszawie i Krakowie, prawie wszyscy widzowie byli Ukraińcami. Płakali i śmiali się, bo słyszeli ojczysty język i widzieli to piękne przedstawienie.

Dla mnie takie trasy są okazją do utrwalania naszej ukraińskiej kultury. To też okazja dla Europejczyków, by usłyszeć, czym jest współczesna Ukraina, czym jest ukraińska kultura wysoka. To dyplomacja kulturalna.

Z wywiadów, których Pani udzieliła, wywnioskowałam, że wierzy Pani w mistycyzm. Czy granie czarownicy w teatrze i filmie nie jest zbyt obciążające.

Nie. Lubię być wiedźmą. Lubię karać głupców, którzy przychodzą z głupimi pragnieniami. „Czy mogę sprawić, żeby mnie pokochała?”. Możesz, ale to się zemści. I może ci się nie spodobać to, co dostaniesz.

Czasami myślę, że gdybym był wiedźmą, to zamieniłbym naszych wrogów w popiół. Pani też tak ma?

Zdarza się, oczywiście. Wyobrażam sobie wroga, gdy nasz występ przerywa jakiś nalot. Jest wiele prawdziwych wiedźm (takich od słowa „wiedzieć”), które pracują nad przybliżeniem zwycięstwa, ale są też siły działające z zewnątrz. Walka między dobrem a złem, światłem a ciemnością – trwa.

My dokonaliśmy swojego wyboru, ale po ciemnej stronie jest wielu ludzi na świecie
20
хв

Ołena Chochłatkina: – Lubię być wiedźmą

Oksana Gonczaruk
Julia „Kuba” Sidorowa

– To była moja pierwsza misja podczas inwazji – wspomina Julia Sidorowa. – Pojazd naszych chłopaków znalazł się pod ostrzałem czołgów. Ja i „Alaska”, ratowniczka medyczna, z którą pracowałam w tej samej ekipie, ruszyłyśmy na pomoc. Na miejscu zobaczyłyśmy płonący samochód, ale chłopaków nigdzie nie było. Zaczęłyśmy ich szukać – i wtedy rosyjski czołg otworzył do nas ogień. Ukryłyśmy się w jedynym „schronie”, jaki mogłyśmy znaleźć – między przystankiem autobusowym a uliczną toaletą. Czołg strzela, za nami spadają pociski, a do mnie dociera, że zaraz zginiemy. Mimo to zaczynamy się śmiać: co za haniebna śmierć – umrzeć koło kibla na pierwszej akcji. „Alaska” nagrywa ten moment na wypadek, gdyby telefon przetrwał i ktoś kiedyś to obejrzał. Pyta mnie, jakie będą moje ostatnie słowa. Więc nagrywamy, a w tle eksplozje…

Ten filmik stał się wiralem w mediach społecznościowych. Dziś jest częścią filmu dokumentalnego „Kuba i Alaska”, nakręconego przez reżysera Jehora Trojanowskiego we współpracy z francuskimi, belgijskimi i ukraińskimi studiami produkcyjnymi. Ukaże się w tym roku. Opowiada historię ratowniczek medycznych Julii Sidorowej – „Kuby” i Ołeksandry Łysytskiej – „Alaski”, które ratują życie ukraińskich żołnierzy na froncie. „Kuba” robi to już od 2014 r., kiedy pojechała do Donbasu jako sanitariuszka, choć z medycyną nie miała wtedy jeszcze nic wspólnego.

Jest projektantką, jej kolekcje były pokazywane na Ukraińskim Tygodniu Mody – i w Paryżu. Teraz jej szwalnia szyje kobiece mundury wojskowe, a ona jest szefową służby medycznej „Veteranka”. Zaczynała od „Szpitalników”, potem wraz z Aliną Mychajłową stworzyła służbę medyczną „Ulf”. Serhij Żadan zadedykował jej wiersz „Szpitalniczka”.

„Czasami czuję się, jak w filmie: bohaterka ma bardzo ciężko, ale to, co przeżywa, jest bardzo interesujące”

Najważniejsza pierwsza godzina

– Żadan nam pomaga – mówi Julia. – Podczas wieczoru artystycznego w Kijowie zebrał pieniądze na projekt, który obecnie realizujemy: naziemnego robota do ewakuacji rannych. Wojna się zmienia, więc musimy szukać nowych rozwiązań.

Istnieje coś takiego jak „złota godzina”. To pierwsza godzina po tym jak ktoś został ranny. W tym czasie taka „trzysetka” [ranny – red.] musi zostać przewieziona do szpitala.

Kiedyś to było łatwiejsze, ale przy obecnej gęstości ognia rannych często można ewakuować w najlepszym wypadku w ciągu jednego dnia. W takiej sytuacji robot naziemny jest szansą, by podejść jak najbliżej i zabrać tego człowieka

Oczywiście wróg może go zniszczyć, jak każdy inny pojazd, ale kiedy używaliśmy quadów, straciliśmy kierowcę. Zaletą robota jest to, że nie potrzebuje kierowcy. Jeśli testy zakończą się sukcesem, będziemy pracować nad zwiększeniem liczby takich maszyn.

Szkolimy też nasz personel w zakresie medycyny taktycznej. W warunkach, w których nie można szybko przeprowadzić ewakuacji, ważne jest, by żołnierze wiedzieli, jak sobie nawzajem pomagać, i mogli na sobie polegać. Nie musisz mieć wykształcenia medycznego, by nauczyć się radzić sobie z urazami. Ja nie miałam, ale w czasie Majdanu pomagałam ludziom w bibliotece parlamentarnej przy Hruszewskiego, gdzie wtedy był szpital.

Kateryna Kopanieva: – Przed Majdanem mieszkałaś w Charkowie?

Julia „Kuba” Sidorowa: – Tak. Po tym jak studenci zostali pobici przez siły bezpieczeństwa po prostu wsiadłam do pociągu i pojechałam do Kijowa. Nawet mamie nie powiedziałam, dokąd jadę i po co. Podobną sytuację miałam jesienią 2014 r., kiedy zdecydowałam się pojechać na front. Rwałam się tam od pierwszego dnia wojny w Donbasie, choć przyjaciele zniechęcali mnie, a ja nie miałam pojęcia, co mnie czeka. Jednak zdałam sobie sprawę, że nie mogę dłużej pozostawać na tyłach... Przez przyjaciół skontaktowałam się z Marią Berlińską, a ona przedstawiła mnie Janie Zynkewycz – i tak trafiłam do „Szpitalników”. Bardzo chciałam być przydatna na froncie, chociaż wątpiłam, że będę w stanie tam przetrwać.

„Czasami musisz jechać na trzech kołach”

Psychicznie?

Fizycznie. Myślałam, że od razu mnie zabiją. W 2022 roku, kiedy po trzyletniej przerwie wróciłam na front, też miałam takie myśli. Ale jak widzisz, okazałam się całkiem odporna (śmiech).

Pamiętasz moment, który mogłabyś nazwać swoim chrztem bojowym?

Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do bazy, przywieziono ciało „Sewera” - najmłodszego „cyborga” z donieckiego lotniska [Serhij Tabała „Sewer” zginął w listopadzie 2014 roku, miał 18 lat – aut.].

Ale największy chrzest bojowy przeszliśmy, gdy wróg zniszczył dwa nasze pojazdy; byłam wtedy na misji z Kateryną Pryjmak [ratowniczką medyczną i późniejszą współzałożycielką Ruchu Kobiet Weteranów – aut.]. I kiedy Jewhen Tytarenko [filmowiec, który pojechał na front w 2014 r. – aut] i ja znaleźliśmy się pod ostrzałem, a odłamki trafiły w moją kamizelkę kuloodporną.

Nawet się cieszę, że to stało się od razu, bo szybko zrozumiałam, że śmierć zawsze jest blisko

Zdałam też sobie sprawę, że wiem, jak w krytycznym momencie się pozbierać i działać. Kiedy później wspominam to, co się wydarzyło, mam wrażenie, jakby wszystko zwolniło – choć w rzeczywistości to wszystko działo się bardzo szybko.

Nawet w ekstremalnej sytuacji potrafisz zdobyć się na humor.

Humor pomaga, to reakcja obronna. Pamiętam, jak ciągnęliśmy za sobą rannego kolegę o pseudonimie „Hipopotam”. Wokół była strzelanina, wybuchy. Gdy dociągnęliśmy go do pewnego punktu, wydyszał: „Wow, to cud, że przeżyliśmy”. „Jeszcze nie przeżyliśmy” – mówię. I nagle wszyscy poczuliśmy wesołość. Leżymy w trawie i się śmiejemy, choć perspektywa śmierci jest bardzo realna. Albo jak w tej sytuacji przy ulicznej toalecie, gdzie byłyśmy z „Alaską”. Nawiasem mówiąc, nasi chłopcy też wtedy przeżyli – kilku zostało tylko lekko rannych.

„Alaska” i „Kuba”

To niejedyna sytuacja, którą udało się Tobie i „Alasce” sfilmować podczas wojny.

Mamy wiele takich krótkich filmików z frontu. To był pomysł „Alaski”, która pracowała w mediach – chciała nagrywać, co się z nami dzieje. Po tym jak opublikowaliśmy kilka filmików w Internecie, reżyser Jehor Trojanowski powiedział, że chce nakręcić pełnometrażowy film. Od tego czasu każdą akcję filmujemy kamerką go-pro. Nasze filmiki pojawią się w tym filmie.

Zdarzyło Ci się stracić kontrolę nad emocjami?

Nigdy podczas misji bojowych. Ale potrafię wpaść w histerię przez niekompetentnych ludzi i ich nieodpowiednie decyzje. Potrafię się kłócić i krzyczeć, nawet w obecności przełożonych. Często powtarzam, że na wojnie to nie wróg mnie zabije, ale jakiś lokalny dowódca, który będzie miał „dość tej Kuby”.

Najgorszy dzień

Mówi się, że praca medyka bojowego jest jedną z najtrudniejszych pod względem psychologicznym. Ciągle widzisz śmierć i musisz zaakceptować to, że nie da się pomóc wszystkim.

Trudno tracić swoich, tych, których znałaś osobiście. Jednocześnie na wojnie przyzwyczajasz się do śmierci jako zjawiska. Tylko do śmierci bliskich nie można się przyzwyczaić. Naprawdę nie możesz uratować wszystkich. Jeśli umiera osoba, której obrażenia uniemożliwiały przeżycie, nie mam się o co obwiniać. Rozumiem to i skupiam się nie na tym, czego nie mogę zrobić, a na tym, co mogę. Na przykład wciąż pracujemy nad usprawnieniem procesu ewakuacji, nad radiomedycyną – kiedy medyk instruuje żołnierza przez radio, jak pomóc rannemu towarzyszowi.

A Twój najgorszy moment wojny?

Śmierć narzeczonego, zginął na froncie 8 czerwca 2023 roku. Straszne były też dni, kiedy ginęli moi przyjaciele, na tej wojnie straciłam wiele drogich mi osób. Ale ekstremalne sytuacje, ostrzał, naloty – to wszystko nigdy nie było dla mnie czymś przerażającym. Postrzegam to bardziej jako przygodę.

Wiesz co to strach przed śmiercią?

Nie sądzę. Czasami – znowu: nie podczas walki – jestem w złym nastroju i mam myśli, że nie chciałbym teraz umrzeć. Ale nie boję się śmierci.

„Wciąż pracujemy nad usprawnieniem procesu ewakuacji”

W 2019 r., po pięciu latach na froncie, zdecydowałaś się wrócić do cywila. Dlaczego?

Opuściłam armię w złym stanie psychicznym: wypalenie, PTSD, depresja. Nie chciałam widzieć ludzi, nawet odgłos kroków za drzwiami mógł wywołać atak paniki. Niesamowite osłabienie dosłownie wykręcało mi mięśnie. Cywile mnie denerwowali (czasami denerwują mnie nawet teraz). Po powrocie do Charkowa poszłam do psychoterapeuty – i pomogło. Radzę to wszystkim, nie tylko tym, którzy byli na froncie.

Główny problem z cywilami polega na tym, że zrzucają całą odpowiedzialność na wojsko. W ich rozumieniu my najpierw musimy walczyć, a potem się leczyć, adaptować, dostosowywać do społeczeństwa, żeby nikogo nie denerwować. Tyle że oni też powinni pracować ze specjalistami, by nas zrozumieć

To ci, którzy nie byli na wojnie, podzielili społeczeństwo na „wojskowych” i „cywilów”. Moim zdaniem powinniśmy być jednością. Dziś ja jestem na froncie, wy na tyłach – a jutro będzie na odwrót. Chciałabym, żeby ludzie tak na to patrzyli. Żeby zdali sobie sprawę, że czas z dala od wojny jest dla nich okazją do przygotowania się, biorąc udział w kursach medycyny taktycznej, zdobywając nowe umiejętności. Boisz się, że wezmą cię do piechoty? To naucz się czegoś innego – teraz. Na przykład latania dronami. Zostań specjalistą w jakiejś dziedzinie, a będziesz w wojsku mile widziany. Tymczasem wiele osób lubi narzekać i obwiniać wojsko za wszystkie problemy.

Kiedy mam czas, rysuję szkice

W 2019 r. wróciłaś do projektowania, stworzyłaś własną markę odzieżową i miałaś wiele planów. Wierzyłaś, że dojdzie do inwazji?

Wierzyłam w latach 2014-2016. Byłam pewna, że to się stanie, przygotowywałam się. Ale w 2022 roku nie byłam już tego taka pewna. Przed wybuchem wojny na pełną skalę byłam na Ukraińskim Tygodniu Mody, występując tam w imieniu szkoły projektowania, w której studiowałam. Zaczęłam tworzyć własny zakład krawiecki.

Wielka wojna złapała mnie w Kijowie. Z Kateryną Pryjmak natychmiast utworzyłyśmy sztab szybkiego reagowania. Za zebrane pieniądze zaczęłyśmy kupować kamizelki kuloodporne, apteczki i kamery termowizyjne. Nauczyciel ze szkoły projektowania został moim partnerem w warsztacie krawieckim, który również został przekształcony w punkt pomocy wojsku. Potem wygrałyśmy grant na zakup nowego sprzętu, zwiększyłyśmy nasze moce przerobowe, zatrudniłyśmy kolejny zespół i teraz warsztat pracuje na pełnych obrotach. Szyjemy kobiece mundury, torby i pokrowce. Stworzyłyśmy markę Cubitus Dei i w 2023 roku pokazałyśmy w Paryżu naszą kolekcję charytatywną Fire of Liberty.

W mundurze kobiecym

Kiedy w maju 2022 roku zdałam sobie sprawę, że nasza centrala logistyczna może pracować beze mnie, poszłam na front.

Co było trudniejsze: być na froncie po raz pierwszy – czy po trzyletniej przerwie i terapii?

Pierwszy raz jest trudniejszy, bo nie rozumiesz, jak tam jest. ATO [operacja antyterrorystyczna przeciw separatystom z obwodów Ługańskiego i donieckiego i wspierającym ich Rosjanom, rozpoczęta w 2014 r. – red.] w porównaniu z wojną na pełną skalę to poligon, skala i intensywność walk są nieporównywalne. W 2022 roku byłam już w pełni wyposażona, mój samochód był wypełniony torbami medycznymi.

Kolejna różnica polega na tym, że w 2014 roku to był naprawdę wybór, a w 2022 roku – wybór bez wyboru. Podczas inwazji opcja niepójścia na wojnę po prostu dla mnie nie istniała, nie mogłam sobie tego nawet wyobrazić. Co to znaczy nie bronić swojego kraju w takim czasie, wyjechać za granicę? Straciłabym szacunek do samej siebie.

Teraz jestem na swoim miejscu. Nie tylko robię swoją robotę, ale mogę też uczyć innych, a to pomaga ratować więcej istnień ludzkich. Kiedy mam czas, rysuję szkice. To moje ujście

Co jeszcze trzyma Cię w pionie?

Mój pies Arbuz, pochodzi z Chersonia. Od roku towarzyszy mi wszędzie. I ludzie, których kocham i którzy kochają mnie. Na wojnie spotykasz ludzi, których trudno spotkać w cywilu. Zwykle potrzebujemy dużo czasu, by się z kimś zaprzyjaźnić, szukamy wspólnych zainteresowań. Na wojnie wszystko dzieje się znacznie szybciej. Świadomość, że ktoś może odejść w każdej chwili, wyostrza uczucia, a ludzie szybko stają się rodziną. Nie bez powodu mówimy do siebie: „bracie”, „siostro”. Oni zawsze są kimś więcej niż tylko przyjaciółmi.

Z Serhijem Żadanem i „Tajrą” (z prawej)

***

Szpitalniczka
(Serhij Żadan)

Powinni nazywać cię siostrą.
Zmarli po prostu nie pamiętają swoich rodziców ani wykształcenia.
Prawda o świecie jest za mała,
by pomieścić wszystko, czego od świata chcesz.

A kiedy nosisz ich na plecach, szpitalniczko,
i odbijasz ich życie w ich śmierci,
śmierć mówi – ze mną nigdy nie jest łatwo,
ci, którzy mają ze mną sprawę, rzadko są szczerzy.

I ci, którzy naprawdę nie znają twojego imienia,
znają twój znak wywoławczy i do niego wołają.
Wykrzykują ból, jakby przerywali tamy,
jakby krzykiem chcieli powstrzymać morderczą krew.

I opuszczają ten świat z obowiązkami i prawami,
i mówią o świecie jak o największej stracie.
Ale prawda o świecie została zapisana w tych słowach:
że musimy usprawiedliwiać naszą prawdę.

Prawda o świecie jest taka, że nawet wiersze,
które czytasz, są propagandą i czyjąś grą.
Propaganda to nie to, co chce, byś porzuciła tych, w których wierzysz.
Propagandą jest to, co nazywa cię siostrą.

Polityka to nie umiejętność rzucania monetą,
ani umiejętność negocjowania ze złodziejami.
Polityka to uczeń czytający swój elementarz,
to pielęgniarka w szpitalu, która opatruje rany.

Polityka to dalsze życie w twoim kraju.
Kochanie go takim, jakim jest naprawdę.
Polityka to szukanie słów: trudnych słów, jedynych słów,
i naprawianie strzaskanych niebios życia.

Polityka to kochać, kiedy się boisz
to samo słowo miłość, gdy nie ma litości dla jeńców.
Religia to poczuć dotykiem, własnymi rękami,
jak zdejmuje się szwy komuś, komu nie dano szansy.

Religia to telefony wyprodukowane w Chinach.
księża z przestrzelonymi paszportami.
Wojna, jak suka, karmi szczenięta, które w nią wrzucają,
na zawsze czyniąc z nich siostry i braci.

Twoi bracia z groźnymi pseudonimami.
Twoi poeci z niedokończonymi wierszami.
Pod nimi ziemia z rozgrzanymi kamieniami.
Za nimi apostołowie z książkami i nożami.

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki

20
хв

Nie bez powodu na wojnie mówimy do siebie: „bracie”, „siostro”

Kateryna Kopanieva

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Twarze dzieci wojny to twarze nas wszystkich

Ексклюзив
20
хв

„Musimy nauczyć się sztuki tłumaczenia samych siebie”. Esej Wołodymyra Jermolenki

Ексклюзив
20
хв

Chcecie, by świat poznał ukraińską muzykę? Zadbajcie o nuty

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress