Exclusive
20
min

Julia Iliucha: Moje kobiety nie mają imion

Jesteśmy szczęśliwi, bo żyjemy. Dostałam nagrodę BBC, ale równie dobrze już wiosną 2022 roku mogłam leżeć bez życia gdzieś na lądowisku w pobliżu Charkowa - mówi ukraińska pisarka

Oksana Gonczaruk

Julia Iliucha, zdobywczyni nagrody BBC Book of the Year. w 2024 roku. Archiwum Prywatne

No items found.

W grudniu 2024 roku ukraińska pisarka Julia Iliucha zdobyła prestiżową nagrodę literacką BBC Book of the Year. Jej zbiór opowiadań „Moje kobiety” zawiera 40 kobiecych monologów i głosów wojny. 40 obrazów, które zostaną zapamiętane na zawsze.

Krytyk literacki Wira Ahejewa zauważyła, że w literaturze ukraińskiej nigdy nie było takiego kobiecego spojrzenia na wojnę, jak w książce „Moje kobiety”. Julia Iliucha jest już porównywana do Wasyla Stefanyka i Ericha Marii Remarque'a. A ona sama mówi:

– Napisałam tę książkę jako mieszkanka zbombardowanego miasta, jako kobieta czekająca na powrót męża z wojny, jako matka, jako wolontariuszka. Chciałam pokazać kobiety z różnych perspektyw. I wszystkie moje kobiety są bezimienne, są zbiorowymi obrazami ukraińskich kobiet, które musiały żyć podczas wojny.

Według Hanny Leliw, tłumaczki „Moich kobiet” na język angielski, ten zbiór opowiadań „wzmocni głosy ukraińskich kobiet i pozwoli znaleźć odpowiedni język, by mówić o tym, co niewypowiedziane”. I rzeczywiście, dzięki tej książce głosy ukraińskich kobiet rozchodzą się po całym świecie. Zbiór został już przetłumaczony na cztery języki i opublikowany w pięciu krajach, wkrótce pojawi się w Szwecji. To dyplomacja kulturalna w najczystszej postaci.

W wywiadzie dla Sestr Julia Iliucha opowiada o swoich doświadczeniach wojennych w Charkowie, czerwonej szmince jako symbolu kobiecej niezłomności i literaturze jako psychoterapii.

Podczas jednego ze spotkań autorskich w Niemczech. Zdjęcie: Helene Thuemmel

Byłam w odrętwieniu, słowa zniknęły

Oksana Honczaruk: Tamara Horicha Zernia, Pani znana koleżanka, zauważa w przedmowie do „Moich kobiet”, że dyskusje o tym, jak pisać o wojnie, wciąż trwają. Jak odnalazła Pani własną metodę opowiadania historii? Dlaczego jest ona tak atrakcyjna zarówno dla zwykłych czytelników, jak dla krytyków?

Julia Iliucha: Cóż, nie powiedziałabym, że wszyscy są przychylni, bo po moim zwycięstwie wylało się też dużo gówna. Ale mam nadzieję, że książka jeszcze się przyjmie – chociaż nie mnie to oceniać.

Nie planowałam tej książki. Po prostu pewnego wieczoru przyszła do mnie pierwsza historia, którą opublikowałam na Facebooku z hasztagiem: „moje kobiety”, a potem kontynuowałam pisanie. Dopiero kiedy tłumaczka Hanna Leliw zaproponowała, że przełoży moje teksty na angielski, a potem Marina Sorina – że przetłumaczy he na włoski, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że inni mogą być tym zainteresowani. I że warto by zrobić z tych historii książkę.

Tworzy ją 40 chwytających za serce historii, w większości tragicznych, czasem optymistycznych, a czasem ironicznych. I wszystkie są w Pani. Jak Pani z nimi żyje?

Po 24 lutego przez kilka miesięcy nie mogłam napisać nic. Tuż przed wojną zaczęłam powieść, napisałam około jednej trzeciej, a teraz nawet nie wiem, gdzie jest ten rękopis. Nie ma to już dla mnie żadnego znaczenia.

24 lutego opuściłam Charków z moim synem Iwanem i kotem. Potem wróciłam do miasta na własną rękę i przez całą wiosnę byłam wolontariuszką. Przed wielką wojną przygotowywałyśmy taktyczne zestawy pierwszej pomocy dla ATO [żołnierzy uczestniczących w operacji antyterrorystycznej przeciw prorosyjskim separatystom z obwodu Ługańskiego i donieckiego – red.], więc znów zaczęłam się tym zajmować – otrzymywałyśmy wiele próśb. Ale pisać nie mogłam, byłam w otępieniu, wszystkie słowa zniknęły. Jedyne, co mogłam pisać, to apele na Facebooku, by zebrać pieniądze na coś przydatnego dla żołnierzy, którzy bronili Charkowa. Mogłam też robić zdjęcia flagi, jak powiewa na najwyższym maszcie w Ukrainie. A w kwietniu napisałam wiersz. Zbiór wierszy udało mi się jednak skończyć dopiero wtedy, gdy zostałam zaproszona na rezydencję literacką do Austrii.

„Moje kobiety” zostały już wydane w 5 krajach. W kolejce jest jeszcze kilka tłumaczeń

Chodzi mi o to, że zarówno wiersze, jak opowiadania w „Moich kobietach” są w pewnym sensie moją psychoterapią, wypisywaniem się z osobistej traumy. Nie mogłam się powstrzymać od napisania tych historii, ponieważ były we mnie. A kiedy zaczęłam publikować je na Facebooku i otrzymałam wiele komentarzy od kobiet, zdałam sobie sprawę, że to może być psychoterapia nie tylko dla mnie.

Czy wśród tych 40 opowiadań któraś historia jest o Pani? Mogę przypuszczać, że to „Kobieta, która czekała na zwycięstwo”...

Ta historia jest o wielu kobietach. I jest kilka historii o mnie, z których najbardziej oczywista to ta „O kobiecie, która opuściła miasto w lutowy poranek z synem i kotem oraz dwiema parami majtek w plecaku”.

Na jak długo opuściła Pani wtedy Charków? Dokąd się Pani udała?

Mieszkaliśmy w północnej Sałtiwce [osiedle w Charkowie – red.] i kiedy usłyszeliśmy eksplozje, mąż powiedział mi, żebym spakowała swoje rzeczy i pojechała z naszym 9-letnim synem do moich rodziców, którzy mieszkają w obwodzie charkowskim. Mąż został, bo miał wstąpić do wojska. Służył przez rok i zwolnili go po tym jak został ranny.

Szybko spakowałam dwa plecaki, do jednego z nich syn włożył swój zestaw Lego, a w moim z rzeczy osobistych zmieściły się tylko dwie pary majtek. Wieźliśmy też kota, po drodze wzięliśmy jeszcze drugiego – od kolegi męża, który był sanitariuszem w rezerwie i też jechał na wojnę.

Gdy wyjechaliśmy z miasta, w pewnej chwili w odległości około 30 metrów zobaczyliśmy rosyjską kolumnę czołgów, jadącą w kierunku obwodnicy. Później dowiedzieliśmy się, że ostrzelali kilka samochodów.

W Charkowie na Sałtiwce, 2022 rok. Archiwum Prywatne

Wróciłam do Charkowa 9 marca. Dlaczego pamiętam ten dzień? Bo zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej niedaleko miasta i piłam kawę obok furgonetki, przy której stał dziwny mężczyzna. Nagle otworzył drzwi tej furgonetki, wyjął ogromny bukiet tulipanów i mi go dał. To właśnie wtedy, 8 i 9 marca 2022 roku, wszystkie kobiety w Charkowie dostawały kwiaty na ulicach. Nigdy nie zapomnę tego dnia.

Gdzie jest teraz Pani syn?

Przebywamy na rezydencji literackiej w Austrii, Iwan chodzi do lokalnej szkoły. Ma już 12 lat i podróżuje ze mną prawie wszędzie, no, może z wyjątkiem Ameryki i Szwecji, bo moje występy tam były pierwszego dnia szkoły, a tego nie mógł przegapić.

Nigdy tak nie płakałam

Jak teraz postrzega Pani swój rodzinny Charków. Dlaczego temu miastu i jego mieszkańcom udaje się dokonywać rzeczy niemożliwych?

W mojej pamięci Charków to wiosna 2022 roku. Prawdopodobnie przez całe życie nie przemieszczałam się po mieście tyle co wtedy. Wraz z przyjacielem poruszaliśmy się tylko samochodem, bo transport publiczny nie działał, a miasto było zupełnie puste, prawie wszystko było wtedy zamknięte. Do supermarketu w Charkowie dotarłam dopiero w maju 2022 roku. Wędrowaliśmy między kilkoma działającymi aptekami i szukaliśmy leków. W tamtych czasach kupowaliśmy nawet bandaże na sztuki, co teraz trudno sobie wyobrazić. Na samym początku była katastrofa z lekami, ale później przyjaciele zaczęli przysyłać pomoc humanitarną z zagranicy.

Bardzo bałam się wrócić do Charkowa po dwóch tygodniach nieobecności. Myślałam, że miasto jest zniszczone, i jak tylko wjechałam do Chołodnej Hory [jedna z początkowych stacji metra – red.], zaczęłam płakać. Ale okazało się, że miasto stoi, broni się i jak napisał Serhij Żadan: „nasze flagi powiewają nad miastem”.

W książce „Nebołowy”, która ukazała się w 2016 roku, przeczytałam Pani pierwsze opowiadanie o kobiecie na wojnie. Zaczęła Pani tworzyć ten cykl osiem lat temu.

To ciekawe, że w tamtym czasie pisałam o kobiecie, która była aktorką i poszła na wojnę, a potem, na prezentacji „Nebołowy”, spotkałam prawdziwą kobietę, aktorkę z Charkowa, która poszła na wojnę i nadal walczy.

Proza „Nebołowy” nie była tak krótka, jak „Moje kobiety”. To było raczej to, co po angielsku nazywa się flash fiction [mikroproza, bardzo krótkie opowiadania – aut.]. Wolę krótką fikcję od dłuższych form, ona bardziej mi odpowiada.

Siła czerwonej szminki

Napisała Pani piękne opowiadanie „Kobieta, która pomalowała usta”. Dlaczego czerwona szminka u ukraińskich kobiet tak bardzo przeraża społeczeństwo? Dlaczego tatuaże czy kolorowe włosy żołnierek są chętniej akceptowane niż czerwone usta uchodźczyń i wdów?

Czerwona szminka nie pasuje do społecznych norm żałoby. Moja historia opowiada o kobiecie przeżywającej żałobę z powodu zaginięcia męża na wojnie. Ta szminka stała się jej sposobem na ochronę, rodzajem maski, którą nałożyła, by przetrwać. Podczas II wojny światowej czerwona szminka była dla europejskich kobiet symbolem odporności i oporu. W przypadku wielu ukraińskich kobiet dzisiaj jest tak samo.

Inna krótka historia mówi o tym, że większość ukraińskich kobiet zawsze marzyła o podróżach do innych krajów. Teraz mają te podróże, ale jest tak, jakby ich tam, w tych zagranicznych miastach, nie było. Ciało tam jest, ale dusza pozostaje w Ukrainie.

Podczas moich spotkaniach za granicą zawsze mówię, że nigdy w życiu nie chciałabym napisać tej książki i nie chciałabym mieć tych odczytów w różnych krajach. Chętnie zamieniłbym to wszystko na normalne, nudne życie bez podróży – ale i bez wojny. Tak, przed wielką wojną marzyłam o podróżach, a teraz moje marzenie się spełniło, tyle że w przewrotny sposób.

Mam też opowiadanie o kobiecie z walizką, która wyjeżdża z miasta. Kiedy je pisałam, myślałam o sytuacji na dworcu kolejowym w Charkowie na początku marca, gdzie było morze ludzi, a oni za wszelką cenę próbowali dostać się do pociągów ewakuacyjnych.

Moja bohaterka wskakuje na stopień pociągu, lecz nie potrafi zabrać ze sobą ciężkiej walizki. W pewnym momencie po prostu otwiera dłoń i puszcza tę walizkę, a wraz z nią całe swoje życie. I rusza w nieznane bez niczego

Jak będzie wyglądało jej przyszłe życie? Czy będzie marzyła o powrocie do domu z Europy? To kolejne pytania.

Siła czerwonej szminki. Zdjęcie: Fundacja Jana Michalskiego, Tonatiuh Ambrosetti

Nie chcę być kimś „komfortowym” dla każdego

„Moje kobiety” zostały już opublikowane we Włoszech, Słowacji, Austrii i Stanach Zjednoczonych. W lutym roku ukaże się we Francji i Szwecji. Na ile obcokrajowcy rozumieją flash fiction. Potrafią odczytywać ukryte w tej prozie znaki?

Na okładce książki, która ukaże się w Szwecji, znajdzie się wspomniana przeze mnie różowa walizka.

Jestem głęboko przekonana, że dzisiaj głównym zadaniem ukraińskiej kultury – a literatury w szczególności – jest przypominanie światu o wojnie w Ukrainie każdym dziełem sztuki, każdym tłumaczeniem i każdym słowem

Dlatego ważne było dla mnie, by „Moje kobiety” zostały wydane w wersji dwujęzycznej, ukraińsko-angielskiej, w formie książki artystycznej, bo to dobry prezent dla obcokrajowca. Ta książka po raz kolejny przypomina nam, że wojna w Ukrainie trwa i to odwaga Ukraińców dała Europejczykom czas na przygotowanie się do większej wojny, która może pochłonąć całą Europę. Ludzie za granicą muszą zrozumieć, że jeśli Ukraina upadnie, wojna z pewnością rozprzestrzeni się dalej, a ich kraje też staną w płomieniach.

Większość Europejczyków, podobnie jak większość Ukraińców przed inwazją, naiwnie wierzy, że ich to nie dotknie, że nic się nie stanie. Dlatego na wszystkich moich spotkaniach wzywam obcokrajowców, by nie powtarzali naszych błędów.

Na prezentacji książki w Nowym Jorku, 2024 r. Archiwum prywatne

Dotarły już do Pani jakieś opinie na temat tej książki od zagranicznych czytelników?

Miałam cztery spotkania w Ameryce i wiele osób podchodziło do mnie, wyrażały poparcie dla Ukrainy i mówiły mi, że są pod wrażeniem historii tych bezimiennych kobiet (żadna z nich nie ma imienia). A kiedy miałam odczyt w Sztokholmie, byłam zdumiona liczbą Szwedów, którzy przyszli z ukraińskimi symbolami. Ciekawe było to, że książka nie została jeszcze w Szwecji wydana, ale niektóre z moich historii zostały już przetłumaczone na szwedzki i opublikowane w znanym lokalnym magazynie literackim. I ludzie prosili mnie o podpisywanie egzemplarzy tego magazynu, zwracając się też do mnie po ukraińsku. Szwedzi nauczyli się tych kilku potrzebnych do tego ukraińskich słów, co odczytałam jako potężny, a jednocześnie ujmujący wyraz szacunku. Byłam pod wrażeniem.

Na takich spotkaniach zawsze podkreślam, że jestem z Charkowa, opowiadam o tym, jak zmieniło się nasze życie od początku wielkiej wojny, i staram się pamiętać o tych pisarzach – mężczyznach i kobietach – którzy są teraz na froncie. I o tych, którzy zginęli. To jest to, co moim zdaniem najbardziej uderza zagraniczną publiczność: że ludzie, którzy pisali prozę i poezję, byli zmuszeni chwycić za broń i bronić swojego kraju.

W tym momencie wojna pojawia się przed nimi z twarzą konkretnej osoby. Szczególnie często opowiadam im o Maksymie Krywcowie, poecie, który zmarł kilka tygodni po opublikowaniu swojej pierwszej książki

Czy książka ukaże się w Polsce – po polsku?

Mam nadzieję, ale nie znalazłam jeszcze w Polsce wydawcy. Wciąż nad tym pracuję.

Jak różni się odbiór Pani książki za granicą i w Ukrainie?

Wszystkie kobiety, które się w niej pojawiają, uczyniłam bezimiennymi, by, czytając tę, książkę nie tylko Ukraińcy, ale także obcokrajowcy mogli wyobrazić sobie siebie w butach moich bohaterek

W języku angielskim istnieje wyrażenie „in (someone's) shoes”, co w przypadku mojej książki oznacza, że każdy może wyobrazić sobie siebie „w butach” tych kobiet. Moje bezimienne bohaterki są uniwersalne. Jak mądrze powiedziała Wira Agejewa, one są archetypowymi obrazami kobiet w czasie wojny. Chciałam pokazać, że to nie jedna konkretna kobieta żyje tą historią, ale że jest to historia wielu, wielu kobiet w Ukrainie.

Julia na wieść o otrzymaniu nagrody BBC Book of the Year. Zdjęcie: BBC

Co oprócz rozgłosu daje Pani nagroda BBC jako pisarce?

Cóż, pozwala ci dodać naklejkę „BBC Book of the Year” do wszystkich egzemplarzy twojej książki. Jest to również nagroda pieniężna [1000 funtów – red.], która się bardzo przyda, bo zamierzam ją wykorzystać na zakup pick-upa dla 151. brygady, która jest teraz w bardzo gorącym miejscu. Na razie pozwoliłam sobie na wycofanie się z wolontariatu, ale jeśli jestem proszona o pomoc, zawsze korzystam z moich kontaktów. Na przykład moi polscy przyjaciele pomogli mi kupić bardzo drogie urządzenie do walki elektronicznej dla 151. brygady. Teraz mamy sytuację z pick-upem, na którego oszczędzaliśmy przez ponad dwa miesiące.

Jak zmieniła Panią ta wojna?

Stałam się bardzo twardą osobą, która nie chce być kimś „komfortowym” dla każdego, kimś, kto nie będzie cierpieć, jeśli komuś się nie spodoba. Przez te trzy lata nauczyłam się bronić siebie i swoich granic. Wielka wojna nauczyła mnie nie robić zamaszystych planów, bo zdałam sobie sprawę, że to nie ma sensu w świecie, w którym wszystko może się zmienić w ciągu kilku minut.

Nauczyłam się żyć dniem i cieszyć chwilą, bo jak mawia mój mąż: „Jesteśmy szczęśliwymi ludźmi, ponieważ żyjemy”. Niedawno zdobyłam nagrodę BBC, ale równie dobrze już wiosną 2022 roku mogłam leżeć bez życia gdzieś na lądowisku pod Charkowem...
No items found.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
przywrócenie rozmazów

Reżim sowiecki zniszczył nie tylko ukraiński język i kulturę, lecz także tradycyjną architekturę. Po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości w miastach pojawił się „kaprom” – chaotyczna „architektura kapitalistycznego romantyzmu”. O „urodzie” tej architektury decydowali nie architekci, lecz deweloperzy i właściciele kapitału. „Nasza ziemia jest zabudowywana pozbawionymi wyrazu klockami, które nie mają nic wspólnego z artystyczną naturą ludzi żyjących na niej” – napisała ukraińska architektka  Zoja Mojsejenko.

Inwazja Rosji spowodowała potężny wzrost świadomości narodowej Ukraińców, odzwierciedlony w literaturze, muzyce, sztuce i architekturze. Ludzie zaczęli odwoływać się do historycznej pamięci architektonicznej, chcąc przywrócić własne, ukraińskie, dziedzictwo.

Ukraińcy od dawna wykorzystują w budownictwie naturalne materiały: drewno, glinę, słomę i len. Chata mazanka jest przykładem takiego budowania. Ma drewnianą ramę, gliniane ściany i podłogę, a dach jest kryty strzechą lub sitowiem. Drewno symbolizuje życie, trwałość i związek z naturą, glina – płodność ziemi, a słoma to talizman przeciwko złym mocom.

Ściany mazanek często pokrywa się wapnem, dzięki czemu domy te są przeważnie białe i schludne. Nie wymagają specjalnych nakładów finansowych, są przyjazne dla środowiska i piękne.

– Wszystko to jest ważne dla odbudowy zniszczonych wsi w Ukrainie, dla naszego środowiska – mówi Natalia Suprun, reżyserka filmowa i pisarka.

Natalia buduje

Odtworzyć raj ze wspomnień z dzieciństwa

– Zawsze wiedziałam, że będę miała mazankę – mówi Natalia. – Nie wyobrażałam sobie życia w mieszkaniu. Chciałam mieć dużo przestrzeni, jak to było w dzieciństwie, na wsi u mojej babci. Kiedy kupiłam swój pierwszy dom, starałam się odtworzyć ten mój raj ze wspomnień z dzieciństwa.

Pierwszą mazanką w moim życiu był dom babci. Mieszkała na Krymie. Kiedy byłam dzieckiem, często ją odwiedzałam. Było tam dużo przestrzeni, co mi się podobało. Dom babci był minimalistyczny: ze starymi meblami, nie murowany. Teraz rozumiem, że to z powodu biedy. Nie było jej stać na radzieckie meble i cegły. Ale za to jej dom wyglądał jak muzeum i był bardzo przytulny.

Babcia dorastała na Połtawszczyźnie. W 1947 roku, podczas kolejnego głodu, szukała pracy. Zaproponowano jej wyjazd na budowę kołchozów. To był czas, kiedy Tatarzy krymscy zostali deportowani z Krymu, a Rosjanie nie mogli sobie poradzić z ziemią krymskich stepów, więc zebrali młodych Ukraińców ze wsi i wysłali ich na Krym. To było praktycznie niewolnictwo, lecz moja babcia pojechała tam z powodu głodu – i została. Później, w latach 90., wywieźli ją na Połtawszczyznę, a krymski dom sprzedali. Byłam wtedy nastolatką i nie rozumiałam wartości antyków, które miała babcia. Teraz bardzo żałuję, że cały ten rodzinny dobytek został zniszczony z powodu zwykłej ignorancji.

Amerykańska lekcja budowania z gliny

Pierwszą mazankę Natalia kupiła w obwodzie czerkaskim. Nie mogła jednak znaleźć lokalnych rzemieślników, którzy potrafiliby pracować z gliną i naprawić budynek. Musiała sama się tego nauczyć. W Ameryce.

– W 2015 roku byłam przygnębiona z powodu okupacji Krymu. Musiałam coś zrobić, żeby wrócić do życia. Miałam 200 dolarów, mówiłam po angielsku i usłyszałam, że w USA łatwo znaleźć pracę, więc tam poleciałam. Znalazłam pracę w trzy dni – zostałam nianią 6-miesięcznego dziecka, chociaż nigdy wcześniej nie trzymałam dziecka na ręku. Jego rodzice żartowali, że moim zadaniem jest tylko zadbać, by nie umarło przed 18:00. Ale, mówiąc poważnie, było świetnie.

W Ameryce spędziłam rok: zmieniałam pracę, podróżowałam, szukałam zakwaterowania na couchsurfingu, a w końcu wynajęłam własne. Kręciłam film o ulicznych muzykach, których w Nowym Jorku jest wielu. Przyjeżdżają tam ludzie, którzy osiągnęli już pewien poziom w swoim kraju, i szukają nowych możliwości. Ale w Nowym Jorku stają się nikim – i zaczynają grać na ulicach. W barach za 5 dolarów możesz posłuchać niesamowitej muzyki.

Po roku wróciłam do Ukrainy i kupiłam swój pierwszy dom. Potem znów poleciałam do USA i dowiedziałam się, że budowanie z gliny jest tam bardzo popularne. Wtedy byłam już bardzo zainteresowana tym tematem. Poznałam ludzi, którzy się tym zajmowali, i zaczęłam się od nich uczyć. Zdałam sobie sprawę, że takie budynki mogą być wygodne i różnorodne. Zwykle ludzie w ukraińskich wioskach myślą, że budynek z gliny to tylko stara szopa. Jednak mazanka może być również nowoczesna.

Idealne miejsce na restart

Teraz Natalia mieszka w mazance w wiosce Czerkasy i odnawia kilka innych domów.

– Kiedy po raz drugi wróciłam z USA do Ukrainy, zaczęłam szukać innego domu. Nie chciałam już mieszkać w tym, który wcześniej kupiłam – lokalizacja przestała mi odpowiadać. Długo szukałam miejsca, w którym chciałabym spędzać czas, aż w końcu je znalazłam.

Ten dom znajduje się w osadzie ukrytej w lesie pośród wzgórz. Nie ma samochodów, nie ma ludzi. Za to dźwięki są niesamowite – nigdy w życiu nie słyszałam takich zwierząt i ptaków! Dom jest duży i jasny, z wysokimi sufitami. Dokładnie taki, o jakim marzyłam. Idealne miejsce na restart.

Mam specyficzny gust, jeśli chodzi o lokalizacje. Wybieram bardzo odległe od świata miejsca, gdzie nie ma gazu, bieżącej wody itp. Moje mazanki mogą mocno się różnić od tych w centrum wioski. Na przykład tutaj, w regionie Czerkasów, dotarcie do najbliższego sklepu zajmuje mi 40 minut.

Jeśli zimą pada śnieg, a potem robi się cieplej, nie mogę iść z powodu błota. Muszę więc z kilkutygodniowym wyprzedzeniem planować, jakie jedzenie kupić, co ugotować. W mieście nie lubiłam gotować, a tutaj gotuję cały czas, bo nie mogę wyjść do restauracji, by coś zjeść. Codziennie rozpalam w piecu. Nie mogę po prostu nie iść po drewno na opał albo nie rozpalić i spać do 12, bo zamarznę. To wszystko utrzymuje mnie w dobrej formie.

W swojej mazance Natalia ma nawet Internet. Zdjęcie: ShoTam

Woda – największy wróg mazanki

Jak się odnawia mazankę? Natalia mówi, że wszystko zaczyna się od planu, bez niego szybko można się wypalić. Musisz też zdobyć wiedzę od ludzi, którzy sobie z tym poradzili.

– Nie radziłabym nikomu zwracać się do profesjonalnych budowlańców, którzy pracują na nowoczesnych budowach. Musisz pytać tych, którzy już zajmowali się renowacją mazanek. Konieczne jest zdiagnozowanie stanu domu, który chcesz odrestaurować. Zidentyfikuj problemy i określ sposoby ich rozwiązania.

Glinę można wykopać w pobliżu domu. Jeśli mazanka została zbudowana tam, gdzie on stoi, niedaleko powinien być dół na glinę. Potrzebujesz również piasku i słomy. Możesz przygotować słomę samodzielnie lub umówić się z rolnikami, by zebrali dla ciebie resztki ze żniw. To kosztuje grosze.

Natalia mówi, że dzięki doświadczeniu może wyczuć rękami, czy prawidłowo ugniotła mieszankę. Po połączeniu wszystkich składników należy je dokładnie zagnieść dłońmi i stopami. Natalia nauczyła się to robić za pomocą betoniarki.

– Dom, w którym teraz mieszkam, był obłożony cegłami, które postanowiłam usunąć, choć wszyscy mi to odradzali – mówi. – Przybiegali z innych wiosek, żeby mi to wyperswadować! Ale to była słuszna decyzja. Jak się okazało, ściany tego domu były w wielu miejscach zjedzone przez mrówki, tyle że za cegłami nie było tego widać. A ja jakoś intuicyjnie czułam, że trzeba je usunąć. Dlatego pierwszą zasadą mazankarza jest słuchanie intuicji.

Po pracach zewnętrznych nadszedł czas udekorować wnętrze domu. Nie odnawiam mazanki, w której teraz mieszkam, nie odrestaurowuję – odtwarzam ją po swojemu. Nie trzymam się cudzych zasad, jak powinna wyglądać. Robię to tak, jak sama chcę.

Tu jest zimno i mokro, bo wokół są lasy i wzgórza. Chciałam więc wizualnie ocieplić wnętrze. Wpadłam na pomysł, że mój dom powinien wyglądać jak mazanka z południa. Namalowałam sobie w głowie coś morskiego, może nawet greckiego – i zrobiłam tu południe. Jednak następny dom, w regionie Połtawy, odrestauruję. By to zrobić, szukam zdjęć i informacji o tym, jak wyglądały podobne domy w tym regionie 100 lat temu.

Jeśli chata jest dobrze utrzymana i wyposażona, będzie bardzo wygodna, estetyczna, energooszczędna. Można ją zbudować lub odrestaurować za niewielkie pieniądze. Jeśli chodzi o wady, nie jestem pewna, czy wady mazanki różnią się od wad innych domów. Jeśli nie będziesz o nią dbać, nieprawidłowo zbudujesz piec lub na przykład nie spuścisz wody, będzie problem. Dom wymaga stałej opieki i uwagi, w przeciwnym razie zacznie umierać.

Są chaty z fundamentem i bez. Nie bez powodu dach mazanki wystaje metr poza ścianę – chroni ją przed wodą. Potrzebujesz bardzo dobrego odprowadzania wilgoci, glina nie powinna „kwaśnieć”. Jeśli nie zamoknie, nie trzeba jej smarować. Jeżeli dom nie ma fundamentów, zwykle smaruje się jego dno. Bo woda jest głównym wrogiem mazanki.

Chatka z widokiem na rzekę

Przyjaciele pomagają Natalii odrestaurowywać mazanki. A nieznajomi, którzy przychodzą pomóc, potem stają się jej przyjaciółmi.

– Nieustannie organizuję jakieś porządki. Przychodzą różni ludzie: ktoś chce się uczyć, ktoś podzielić się swoim doświadczeniem, ktoś potrzebuje się zrestartować, a ktoś po prostu chce popracować rękami. Dzięki mazankarstwu mam bardzo ciepłą grupę wsparcia.

Natalia mówi, że chce spopularyzować mazankarstwo i planuje uruchomić w tym celu projekt edukacyjny. Pierwsze kursy będą przeznaczone dla tych, którzy odnawiają stare domy.

– Powiem im też, jak znaleźć idealny dom, bo mam już w tym doświadczenie: wiem, jak szukać, jak wybierać i jak przygotowywać dokumenty. Jest wiele niuansów: krajobraz, infrastruktura, dostęp do wody, położenie domu względem słońca.

W tym, co robię, widzę sens. To świetny sposób na odbudowanie wiosek. Chcę przywrócić mazance dobrą reputację. Nie chodzi tylko o nasze tradycje. To także wygoda i opłacalność.

Moim celem jest stworzenie w mojej wsi przykładu architektury ludowej, który nie byłby eksponatem muzealnym, ale żywym domem mieszkalnym, w którym żołnierze mogliby się regenerować, a pisarze – pisać. Sama piszę, więc rozumiem, jak ważne jest posiadanie cichego, inspirującego miejsca, w którym nie jesteś pod presją codziennego życia i nikt cię nie rozprasza.

Marzę też o zbudowaniu dla siebie domu od podstaw, oczywiście chatki z gliny. Z wielkimi oknami z widokiem na rzekę.

Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum bohaterki

20
хв

O pisarce, która leczy gliniane chatki

Ksenia Minczuk

Jest uczestniczką projektu humanitarnego „Na tarczy”, żołnierką z grupy poszukiwawczej w regionalnych siłach obrony terytorialnej „Pivden”. Wraz z kolegami na terenach deokupowanych szuka ciał poległych żołnierzy. Przyznaje, że każda wyprawa jest wyjątkowa. Nie ukrywa jednak, że niełatwo jej było przyzwyczaić się do tej pracy – był strach i rozpacz, które musiała przezwyciężyć.

Kateryna Rotarenko opowiedziała nam o swoim życiu i pracy.

Śladami walk

Z zawodu jestem weterynarką, lecz nie pracowałam w swoim zawodzie. Przed inwazją wiodłam zwyczajne życie, łapiąc się różnych zajęć – i w sklepie z haftowanymi koszulami, i w zoo. Mając jakieś 25 lat uznałam, że czas znaleźć coś stałego – i zostałam kierowniczką projektu w międzynarodowej organizacji pozarządowej „Eurostrategia” z siedzibą w Odessie. Okazało się, że szef tego projektu, Leonid Ignatiew, mieszkaniec Odessy, prowadzi też kilka innych przedsięwzięć, w tym Centrum Historii Wojskowej „Pamięć i Chwała”. Od 2007 roku jego uczestnicy zajmują się poszukiwaniem i ponownym pochówkiem poległych w II wojnie światowej w regionie Odessy.

Kiedy zaczęła się inwazja, zespół „Pamięci i Chwały” został zaproszony do udziału w projekcie humanitarnym Sił Zbrojnych Ukrainy (SZU) „Na tarczy”. Chodziło o odnajdywanie i sprowadzanie do domu ciał żołnierzy poległych w wojnie w Rosjanami. Dołączyłam do nich. Na pierwszą misję, w lipcu 2022 r., do Basztanki w obwodzie mikołajowskim, która została wyzwolona, nie chcieli mnie jednak zabrać. Tłumaczyli, że to niebezpieczne. Pomogłam więc im tylko przygotować się do wyprawy.

Ale już we wrześniu 2022 r. pojechałam na misję do obwodu kijowskiego. Musieliśmy sprawdzić kilka miejsc, w których eksperci już co prawda pracowali, lecz nie wszystkie ciała zostały odnalezione.

Kateryna Rotarenko z zespołem poszukiwaczy. Zdjęcie: archiwum prywatne

Byliśmy częścią zespołu składającego się z przedstawicieli Sztabu Generalnego, przewodników z psami i saperów. Jeździliśmy do różnych miejscowości, podążając śladami walk. Jednak udało nam się wtedy odnaleźć tylko kilka kości. Tam po raz pierwszy zobaczyłam, jak wygląda terytorium, na którym toczyła się wojna.

Czy ty będziesz w stanie z tym żyć?

W październiku 2022 r., podczas wyjazdu do wyzwolonego Iziumu w obwodzie charkowskim, po raz pierwszy zobaczyłam ciała rosyjskich żołnierzy rozrzucone wzdłuż drogi. Leżały tam od prawie tygodnia i już zaczęły się rozkładać. Nadal nie potrafię opisać tego, co wtedy czułam. Jakaś mieszanka strachu i odrzucenia.

Kateryna przy pracy. Zdjęcie: archiwum prywatne

Mimo to zrobiłam wszystko, o co prosili inni członkowie ekipy. Przede wszystkim opisywałam markerami białe worki na zwłoki – data, lokalizacja...

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to ciała spalone niemal do kości, na które padał deszcz, nim je zabraliśmy. Tego zapachu nie da się opisać

Dopiero w samochodzie zdałam sobie sprawę, że cała się trzęsę. Smród był okropny i jakby za mną podążał, czułam go wszędzie. Byłam w szoku, nigdy wcześniej nie widziałam ciał martwych ludzi. Tak, miałam krewnych, którzy umarli, ale nigdy nawet nie zbliżyłam się do trumny, nigdy nie dotknęłam zmarłego. Przypomniałam sobie wtedy, że moja matka mówiła: „Żeby nie bać się zmarłego i nie śnić o nim, trzymaj go za nogę”. Jest taki przesąd. Więc na początku pracy dotykałam stóp zmarłego.

Liczba „200” oznacza, że samochód przewozi ciała poległych. Zdjęcie: archiwum prywatne

Pewnego wieczoru – to było w regionie Iziumu – gdy wróciliśmy do bazy, wszędzie było już ciemno. Chodziliśmy z latarkami. Poszłam pod prysznic. Gdy weszłam do kabiny i zasunęłam zasłonę, zdałam sobie sprawę, że się boję. Zamknęłam oczy i zobaczyłam to, na co patrzyłam przez cały dzień. Wtedy zapytałam siebie: „Katia, czy będziesz w stanie z tym żyć i w ogóle pracować?”.

Gdy w końcu jakoś udało mi się uporać z tymi myślami i uczuciami, praca stała się łatwiejsza. Pod koniec ekspedycji mieliśmy wiele różnych ciał – ciała, które leżały na powierzchni, ciała wykopane z ziemi i spalone szkielety z samochodów. Teraz, gdy jestem sama, nie mam już tego uczucia, że ktoś jest ze mną – choć pewnego razu, gdy byłam na służbie, mój czajnik sam się włączył. Do dziś nie wiem, co to było. Powiedziałam wszystkim, że może to duchy do mnie przyszły, ale potem dodałam: „No to usiądźmy i napijmy się herbaty”. Bo to już nie był strach.

Smucę się, gdy nikogo nie odnajdujemy

Nasza praca jest koordynowana przez Centralny Departament Współpracy Cywilno-Wojskowej Sztabu Generalnego SZU. To oni organizują grupy i określają czas trwania zadania – od tygodnia do kilku miesięcy. Starannie przygotowujemy się do każdego wyjazdu, starając się zebrać jak najwięcej informacji o miejscu, do którego jedziemy. Ważne, by wiedzieć, gdzie odbyła się bitwa, co działo się na danym obszarze. Trzeba się też dowiedzieć, w jakich okolicznościach zaginęli żołnierze. Przeczesujemy każdy pas lasu, każdy okop, wypuszczamy drony i sprawdzamy pola. Oczywiście zdarza się, że nikogo nie znajdujemy – to nas frustruje i wpędza w smutek. Jeśli informacje potwierdzają, że w danym miejscu były ofiary, wracamy tam więcej niż raz.

Skuteczność poszukiwań zależy też od pogody i pory roku. Kiedy trawa jest wysoka, niełatwo przeszukać każdy metr ziemi.

„Ważne, by wiedzieć, gdzie odbyła się bitwa, co działo się na danym obszarze”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Ciężko pracować w upale, gdy wchodzisz do czołgu i zaczynasz zgarniać szczątki małą szufelką. Żelastwo nagrzewa się w słońcu, a ty musisz być skupiona. I wszystko w środku jest takie same. Szare.

Niektóre kości nie nadają się dobadań DNA, ale i tak je zbieram, bo muszę wszystko odzyskać i zwrócić. Nie możesz zostawić osoby, która zmarła, nawet najmniejszych jej szczątków. Trzeba je zabrać i przekazać rodzinie do pochówku

Najlepiej pracować zimą, kiedy nie ma trawy i wszystko jest widoczne. Czasami angażujemy w poszukiwania przewodników psów i przeprowadzamy wywiady z mieszkańcami. Dają nam wiele informacji o tym, gdzie i kiedy kto stał. Ale czasem jest też sporo plotek. Na przykład, że Rosjanie zwozili gdzieś ludzi ciężarówkami i ich zakopywali. Jedziemy to sprawdzić – a tam nic, nikt nawet łopaty nie wbił. Ale trzeba sprawdzić każdą informację. W grupie zawsze są saperzy, którzy idą pierwsi i badają obszar poszukiwań, bo zawsze jest niebezpieczeństwo. Większość czasu spędzamy w deokupowanym regionie Chersonia, który jest mocno zaminowany.

Kateryna szuka poległych we wraku czołgu. Zdjęcie: archiwum prywatne

Procedura postępowania z ciałami jest taka sama, tyle że trafiają do różnych miejsc. Ciała żołnierzy ukraińskich – do zakładu medycyny sądowej, gdzie policja prowadzi dochodzenie w sprawie zabójstwa. Szczątki Rosjan przewozi się gdzie indziej, skąd po oględzinach są zabierane na wymianę. Odpowiada za to departament repatriacji.

Kim był żołnierz spalony na popiół

Kiedyś szukaliśmy ciała żołnierza. Znaliśmy w przybliżeniu miejsce, w którym został ranny, a potem zmarł. Towarzysze broni nie zdołali go zabrać podczas odwrotu, a gdy po niego wrócili, już go nie znaleźli. Za pierwszym razem nam też się nie udało, jednak pomogli miejscowi. Okazało się, że był ostrzał, w którym jego ciało zostało spalone niemal na popiół. Zidentyfikowanie go zajęło rok, zaangażowano wielu ekspertów, ale nie byli w stanie pobrać DNA – choć kości zostały wysłane do różnych laboratoriów. Jego tożsamość została ustalona tylko dzięki trójwymiarowej dokumentacji dentystycznej. Pochodził z regionu Odessy, wraz kolegą byliśmy na jego pogrzebie. To było dla nas bolesne – ale i radosne, bo nie został pochowany gdzieś jako bezimienny, lecz wrócił do swojej rodziny. A ta towarzyszyła mu w ostatniej drodze.

„Przeczesujemy każdy pas lasu, każdy rów”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Czasami zwracają się do nas krewni zaginionych osób. Do mnie piszą w mediach społecznościowych. Jedyne, co wtedy mogę, to doradzić im, co i jak sami mogą robić. Większość takich próśb dotyczy zaginionych na linii frontu. Tyle że zespół poszukiwawczy tam nie pojedzie, bo możemy pracować tylko na terytorium oczyszczonym z okupantów i w miarę spokojnym. Operacje poszukiwawcze to nie ewakuacje.

Nikt nie chce uwierzyć w śmierć

Zawsze było mi trudno, gdy odnajdywałam na ciała młodych ludzi. Pamiętam, jak kiedyś w obwodzie chersońskim udało nam się zidentyfikować młode ciało tylko po nieśmiertelniku, na którym było imię i nazwisko mężczyzny. W Internecie natrafiliśmy na wpisy jego matki, szukała go. W takich momentach jest ci bardzo trudno. Rodzina szuka człowieka z nadzieją, a ty już wiesz, że on nie żyje.

Każdy taki post z apelem „pomóżcie go znaleźć” to pół na pół: albo nie żyje, albo jest w niewoli. Rodzina do końca ma nadzieję, że jest w niewoli

Nikt nie chce wierzyć w śmierć. Nawet jeśli są wszystkie dowody, nikt nie uwierzy, dopóki nie zobaczy ciała. Nikt nie chce pogodzić się ze stratą.

Dobro w najmniejszych rzeczach

Kiedy pracujesz ze śmiercią, zdajesz sobie sprawę, jak cenny jest każdy dzień życia, jakie to ważne robić wszystko na czas. Nawet najmniejsze rzeczy zaczęłam traktować w szczególny sposób, cieszę się nawet promieniami słońca na trawie. Często mówię bliskim, że ich kocham. Pochodzę z Odessy, więc po trudnych wyprawach, kiedy wracam, idę nad morze – chcę wtedy być sama pośród natury. W pamiętniku opisuję to, co czuję i widzę. Chcę zachować swoje myśli. To też daje mi jakąś siłę.

„Nawet najmniejsze rzeczy zaczęłam traktować w szczególny sposób”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Planów na przyszłość jeszcze nie mam. Wiem tylko jedno: po wojnie będę nadal poszukiwać poległych. Wszyscy czekamy na ten czas, bo wtedy będziemy mogli pracować pełną parą. Każdego z naszych żołnierzy i żołnierek musimy sprowadzić do domu i pochować z honorami. To nasza misja.

20
хв

W spalonym czołgu wszystko jest szare

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Chcecie, by świat poznał ukraińską muzykę? Zadbajcie o nuty

Ексклюзив
20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Alyona Alyona: - Na front przynoszę miłośc i uwagę

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress