Exclusive
20
min

„Svoja” – byś nie czuł, że jesteś sam

„Svoja” to stowarzyszenie Ukraińców w Chorwacji, które zrzesza ponad 3500 osób. Pomaga znaleźć mieszkanie, pracę, nauczyć się języka, potwierdzić dyplom, a także udzielają informacji, wsparcia prawnego i psychologicznego. Jednak droga do tego sukcesu była niełatwa

Natalia Żukowska

Aktywistki ze „Svoja”. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Chorwaci przyjmują Ukraińców od pierwszych dni inwazji. Trauma, stres, nieznajomość języka i brak pracy to niejedyne problemy, z którymi muszą się mierzyć w nowym kraju. W lipcu 2022 r. kilka empatycznych i aktywnych Ukrainek, które pokonały trudną drogę adaptacji na obczyźnie, postanowiło więc zjednoczyć się w szczytnym celu: stworzyły dla rodaków organizację pomocową o nazwie „Svoja”. Opowiedziały nam, jak do tego doszło.

Iryna Pronenko: – Ile razy mam zaczynać wszystko od nowa?

Pochodzę z Ługańska, tam też studiowałam, na wydziale psychologii, i tam udało mi się znaleźć pracę w swoim zawodzie. W 2014 r., gdy tylko zaczęła się wojna, opuściłam miasto wraz z moim przyszłym mężem. Nie chcieliśmy żyć pod rosyjskimi rządami. Zostawiliśmy dwa mieszkania, cały nasz dobytek i przeprowadziliśmy się do Charkowa. Zarobione pieniądze zainwestowaliśmy w swój rozwój zawodowy i edukację, bo sytuacja z 2014 roku uświadomiła nam, że osoby z wiedzą i doświadczeniem mają większe szanse na znalezienie pracy. Zbudowanie sobie nowego życia i stanie się kimś zajęło nam osiem lat. Kiedy wybuchła wojna na pełną skalę, byłam partnerem zarządzającym w agencji doradztwa personalnego, a mąż miał biuro doradztwa psychologicznego. W połowie marca 2022 r. zdecydowaliśmy się wyjechać po raz drugi. Tym razem już za granicę, bo mąż jest niepełnosprawny.

Wybraliśmy Czarnogórę. Trasa wędrówki wiodła przez Węgry i Serbię. Jednak kiedy chcieliśmy wsiąść do autobusu do Belgradu, kierowca nie pozwolił nam wnieść kota. Zdecydowaliśmy więc dotrzeć do Czarnogóry przez Zagrzeb – dojechaliśmy 17 marca 2022 roku. Pewnie dlatego, że byliśmy już zmęczeni długą podróżą, zdecydowaliśmy się tam zostać. Na Facebooku natrafiłam na grupę pomagającą Ukraińcom w Chorwacji. Napisałam, że para z kotem szuka noclegu. Jeszcze tego samego dnia nadeszła odpowiedź: „Chętnie was przyjmiemy”.

Kilka dni później zobaczyłam w mediach społecznościowych ogłoszenie o darmowych kursach języka chorwackiego. Uczyłam się przez następne półtora miesiąca. Niełatwo było znaleźć zatrudnienie, ale mogłam kontynuować pracę zdalną w Ukrainie. Później spotkałam szefową organizacji „Svoja”, zaoferowałam pomoc – i dołączyłam do wolontariatu.

Ukraińcom w Chorwacji służę doradztwem zawodowym, pomagam w zakładaniu firm, poszukiwaniu pracy, pisaniu CV, przygotowywaniu się do rozmów kwalifikacyjnych – chodziłam na nie z kandydatami, gdy już znałam chorwacki na poziomie podstawowym. Nikt przed nami tego tu nie robił.

Później, gdy stowarzyszenie wygrało grant i zaczęło otrzymywać fundusze, dostałam w nim pracę jako specjalistka ds. zatrudnienia i doradczyni zawodowa.

Kiedy zaczęła się inwazja, nie mogło mi się w głowie pomieścić, że wojna przydarza się w moim życiu po raz drugi

Ile razy mam zaczynać wszystko od nowa? – burzyłam się.

W Chorwacji stworzyliśmy pracę dla siebie, a rezultaty widać gołym okiem. W ciągu dwóch pomogliśmy znaleźć zatrudnienie ponad 500 osobom. Na razie nie planuję powrotu do Ukrainy. Nie ma dokąd wracać.

Tetiana Czernyszewa: – Byłam jak zwierzę uwięzione w klatce

Pochodzimy z Kijowa i jak wielu ludzi myśleliśmy, że wojna nie potrwa długo, że skończy się najwyżej za trzy dni. Pamiętam, jak siedzieliśmy z dziećmi w schronie przeciwbombowym. Mamy trójkę dzieci. Jedna córka miała wtedy osiem lat, druga sześć. Najstarsza już z nami nie mieszkała.

Córki Tetiany Czernyszewej w schronie podczas ostrzału Kijowa. Zdjęcie: archiwum prywatne

Drugiego dnia inwazji mąż powiedział: „Wyjeżdżamy. Masz pół godziny na spakowanie się. Co spakujesz – to twoje. Jedziemy do zachodniej Ukrainy”. Strasznie się pokłóciliśmy, bo uważałam, że to niedorzeczne i nie można porzucać domu. Zabrałam dokumenty, pieniądze, trochę ubrań i bielizny – na trzy dni. Byłam pewna, że wrócimy najpóźniej po tygodniu.

Po drodze, na autostradzie żytomierskiej, widzieliśmy dużo sprzętu wojskowego. Nad naszymi głowami wybuchały pociski, a dzieci pytały: „Dlaczego strzelają fajerwerkami w dzień, przecież ich nie widać?”. Podróż z Kijowa do Żytomierza zajęła nam około siedmiu godzin. Następnego dnia usłyszeliśmy straszną wiadomość, że na tej autostradzie płoną samochody i są tam rosyjskie czołgi. Dotarliśmy do granicy ze Słowacją, udało nam się znaleźć nocleg w akademiku. Kilka dni później postanowiliśmy wyjechać za granicę. Znajomi zaprosili nas do do Zagrzebia. Mąż został, a ja poszłam z dziećmi na przejście graniczne. W ponadsiedmiokilometrowej kolejce staliśmy 12 godzin.

Kiedy przekroczyłam granicę, spanikowałam, w mojej głowie panował chaos

Zadzwoniłam do kobiety, która zaprosiła nas do Chorwacji, to ona skoordynowała wszystko za mnie. Następnego dnia pojechaliśmy pociągiem do Budapesztu, a stamtąd do Zagrzebia. I tym razem myśleliśmy, że zostaniemy co najwyżej tydzień, a potem wrócimy do domu. Ale 8 marca nasz dom pod Kijowem został zniszczony przez pocisk wroga. To było bezpośrednie trafienie, z domu została kupa gruzu. Wtedy zdałam sobie sprawę z sytuacji. Na początku byłam jak zwierzę uwięzione w klatce. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam wychodzić na zewnątrz, by sprawdzić, gdzie są sklepy i szpital.

Dzieci zostały bardzo dobrze przyjęte w lokalnej szkole, równocześnie uczyły się online w Ukrainie. Jedna córka natychmiast dołączyła do zespołu, lecz druga miała trudności.

Codziennie płakała i mówiła: „Mamo, nie chcę chodzić do szkoły. Nie rozumiem, co mówią. Przytulają mnie, ale ja nie chcę być przytulana”.

Tetiana z córkami. Zdjęcie: archiwum prywatne

Chorwaci to miły i sympatyczny naród, byli nam bardzo przychylni, bo sami przeszli przez wojnę 30 lat temu i wiedzą, jak to jest. Pracowałam online jako nauczycielka fizykoterapii na Uniwersytecie Szewczenki. Jednak po jakimś czasie powiedzieli nam, że prowadzenie zajęć z zagranicy jest niemożliwe, więc musiałam zrezygnować. Dopóki nie nauczyłam się chorwackiego, pracowałam, gdzie tylko mogłam – myłam podłogi i toalety, opiekowałam się dziećmi. W marcu 2022 roku przypadkowo poznałam Ukrainkę Natalię, a później założyłyśmy nasze stowarzyszenie „Svoja”. Postanowiłyśmy udzielać informacji Ukraińcom, którzy wyjechali z powodu wojny.

Kiedy jesteś w obcym kraju i nie znasz swoich praw, wszystko może się zdarzyć. A zdarzało się na przykład, że ludzie byli oszukiwani w pracy z wypłatami

Dziś pracuję jako kelnerka w kawiarni, w pobliżu domu i szkoły moich dzieci, oraz jako wolontariuszka w „Svoja”. Z doświadczenia wiem, że ludzie, którzy przyjeżdżają do nowego miejsca, nie wiedzą, od czego zacząć i dokąd pójść. Nauczyłam się języka i już wiem, jak tu przetrwać. Ale nadal czuję się jak obca w obcym kraju.

Natalia Hryszczenko, szefowa Związku Ukraińców w Chorwacji: – „Svoja” jest jedną z nas

Założyliśmy „Svoja” w lipcu 2022 roku. W tamtym czasie nikomu, kto znalazł schronienie w Chorwacji, nie było łatwo. Żyliśmy na walizkach. Spodziewaliśmy się, że jutro wrócimy do domu, ale tak się nie stało. Postanowiliśmy więc stworzyć własną społeczność. By ludzie mogli nam zaufać, musieliśmy „Svoja” oficjalnie zarejestrować. Mieliśmy szczęście, że spotkaliśmy Fundację „Solidarna”, która wsparła nas zarówno prawnie, jak finansowo. Przyznali nam pierwszy grant, zarejestrowali fundację wspierającą Ukraińców i byli naszymi mentorami.

Natalia Hryszczenko: „Udało nam się stworzyć społeczność Ukraińców, którzy korzystają z naszego wsparcia”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Dziś nasz zespół składa się z czterech osób, które połączył przypadek. Każda ma inną specjalizację. Udało nam się stworzyć społeczność Ukraińców, którzy korzystają z naszego wsparcia. Mówimy o ponad trzech i pół tysiącu osób.

To bardzo ważne czuć, że nie jesteś sam. Pomagając innym, samym sobie pomagamy znieść ból, który wojna sprawia nam wszystkim

Przede wszystkim wspieramy ludzi informacjami, główne dotyczącymi zatrudnienia i szkolenia – współpracujemy z lokalnym funduszem zatrudnienia. Mamy bazę danych osób, które się do nas zgłaszają, i szybko reagujemy na ich prośby. U nas nie ma biurokracji. Współpracujemy z ponad 70 pracodawcami, którzy udostępniają nam wolne miejsca pracy. Współpracujemy z kancelariami prawnymi wspierającymi uchodźców. Pomagamy też Ukraińcom w nostryfikacji dyplomów. Liczba chętnych do korzystania z naszego wsparcia rośnie z każdym rokiem. Ludzie chcą pracować w swoich specjalizacjach i przyzwoicie zarabiać.

Podczas spotkania w siedzibie „Svoja”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Działamy też w obszarze ochrony praw człowieka. Współpracujemy z Rzecznikiem Praw Obywatelskich Republiki Chorwacji, kiedyś musieliśmy nawet prosić go o pomoc. 20 kilometrów od Zagrzebia znajdują się ukraińska osada, w której nie było lekarza rodzinnego, zrezygnował z pracy. To duży problem dla Chorwacji – w kraju brakuje 2000 lekarzy. Napisaliśmy zbiorowy apel do rzecznika praw obywatelskich, a ten załatwił sprawę za pośrednictwem Ministerstwa Zdrowia.

Organizujemy również kursy językowe. Przeszkoliliśmy już ponad 200 osób. W styczniu 2025 r. planujemy zorganizować kurs chorwackiego dla lekarzy. Stworzyliśmy społeczność IT i zapewniamy szkolenia dla zainteresowanych, teraz prowadzimy kurs na temat sztucznej inteligencji. Regularnie organizujemy również wykłady z zakresu wsparcia psychologicznego.

Napływają do nas prośby o wsparcie psychologiczne, fizyczne, a nawet materialne. Ostatnio zbieraliśmy rzeczy i żywność dla osób, które właśnie przyjechały z Ukrainy. Jest ich coraz więcej. W ubiegłym roku, według oficjalnych danych, było 22 900, a w 2024 roku już ponad 27 tysięcy.

Łatwo nas znaleźć – mamy własną stronę internetową. Jesteśmy też na Facebooku, Telegramie i Youtube.

No items found.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Maria Górska: Boże Narodzenie bez drugiej części

Przed wojną Boże Narodzenie obchodziliśmy w dwóch etapach. Najpierw u rodziców mojego męża świętowaliśmy katolickie Boże Narodzenie w Polsce. 24 grudnia śpiewaliśmy polskie kolędy, oglądaliśmy koncerty w telewizji, łamaliśmy się opłatkiem i jedliśmy karpia z rodzynkami oraz makowiec. Żartowaliśmy, że to trening przed naszymi ukraińskimi świętami w Kijowie, z moimi rodzicami.

6 stycznia zbieraliśmy się w domu mojego ojca, wystawiliśmy ukraińskie jasełka do melodii „Nowa radość nadeszła” (grałam pasterkę), a potem jedliśmy kutię i gołąbki, popijając to rosołem.

W tym roku 24 grudnia też byliśmy w Polsce, jak przed wojną. Wigilię spędziliśmy u rodziny mojego męża pod Lublinem, z jego siostrami, ciotkami, siostrzeńcami i naszymi dziećmi. Teraz spędzamy razem święta i razem śpiewamy „Cichą noc” w dwóch językach.

To były moje najsmaczniejsze święta – tylko że że moje serce było w Ukrainie, z moimi rodzicami wpatrującymi przez okno Gwiazdy Betlejemskiej. I myślącymi o dniu, w którym ich dzieci wrócą do domu, żeby znowu zagrać w jasełkach i świętować narodziny Boga. I naszej nowej, wyzwolonej i wspaniałej Ukrainy. Razem.

Olena Klepa: Domowa atmosfera sztucznej choinki

Kiedy mieszkaliśmy na wsi, a było to jeszcze w latach 90., mój tata w przeddzień świąt chodził do lasu i przynosił puszystą sosnę od zajączka. Potem ja, mama i siostra przystrajałyśmy ją papierowymi śnieżynkami, girlandami, zabawkami z kolorowego szkła, włosami anielskimi i słodyczami. Nie pamiętam, czy po przeprowadzce do miasta było tak samo pięknie. A kiedy urodziła się moja młodsza siostra, kupiłam jej sztuczną, metrową choinkę, żeby Święty Mikołaj miał gdzie zostawiać prezenty.

Mój syn Eduard i ja jesteśmy w Polsce od początku inwazji. Przez cały ten czas świąteczna przytulność kojarzyła mi się z panią Joanną, która zapraszała nas do siebie na święta, żebyśmy nie zostali sami ze swoimi myślami. W tym roku postanowiłam wreszcie odtworzyć świąteczną atmosferę w moim warszawskim mieszkaniu.

Eduard ma już prawie 13 lat. To może być ostatni rok, kiedy jeszcze będzie witał mnie zmęczoną w drzwiach po pracy szczerym uściskiem. Wkrótce przestanie prosić mnie o wspólną grę w piłkę, nieśmiało będzie trzymał mnie za rękę czy całował na pożegnanie w szkole. Jest jednocześnie dorosłym mężczyzną i małym dzieckiem, zmuszonym do życia w obcym kraju z powodu wojny. A ja chcę dać mu choć odrobinę tej radości, którą miałam w dzieciństwie.

Dlatego kupiłam wysoką sztuczną choinkę i teraz każdego ranka budzę się i nie mogę przestać jej podziwiać. „Dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej?” – pytam samą siebie. To takie ciepłe i przytulne uczucie...

Tetiana Wyhowska: Nauczyłam się gotować karpia w sosie

Mam polskie korzenie, a moja rodzina zawsze obchodziła Boże Narodzenie 25 grudnia. W Wigilię zawsze mieliśmy na stole karpia i barszcz z uszkami. I opłatek, który przysyłali nam w kopercie krewni ze Śląska.

Jednocześnie, będąc w święta po raz pierwszy tak daleko od domu, czułam przemożną tęsknotę za Ukrainą (jakoś szczególnie nasila się to u mnie w czasie świąt). Bardzo przygnębiał mnie też widok pustych krzeseł przy stole, bo nigdy nie byliśmy z synem w Boże Narodzenie sami. I nawet jedzenie, choć przygotowane zgodnie ze wszystkimi kanonami, nie stworzyło świątecznej atmosfery. Nie sprawiło, że czuliśmy się mniej samotni, pozbawieni czegoś ważnego.

Bardzo się martwiłam, że nie uda mi się przyrządzić karpia tak pysznie, jak robiły to moja babcia i mama. Przejrzałam więc mnóstwo przepisów w internecie i wybrałam karpia w sosie piernikowym. Mój pierwszy sos był przypalony. Udało się przy drugiej próbie – i byłam z siebie bardzo dumna. Mojej babci i mamy nie ma już z nami, a ja mam nadzieję, że patrząc na te moje kulinarne wyczyny ze swoich chmurek też były dumne.

Syn i ja mieszkamy w Polsce już prawie trzy lata. Wiecie, co bardzo chciałam zrobić w tym roku? Zanurzyć się w atmosferze ukraińskich świąt. Z kolędami, świąteczną celebrą, pędzeniem kozy [obrzęd, który symbolizuje płodność, bogactwo i ochronę przed złymi mocami; uczestnicy przebierają się za kozę, diabła, dziadka i inne postacie i odgrywają zabawne scenki – red.] i beztroską zabawą. Zdaję sobie sprawę, że podczas wojny moje marzenie jest nierealne. Bo grupa z „gwiazdą” i „kozą” mogłaby na drodze spotkać kondukt z poległym żołnierzem...

Dlatego wciąż żyję wiarą w odrodzenie Ukrainy, w której wszyscy będziemy świętować Boże Narodzenie tego samego dnia, a kolędnicy nie będą płoszeni alarmami lotniczymi. Gdzie będziemy szczęśliwi w domu.

Tetiana Bakocka: Ci, którzy już nie żyją, też czekają na pierwszą gwiazdkę, by spotkać się z nami przy wigilijnym stole

24 grudnia 2022 roku, kiedy moje dzieci i ja po raz pierwszy zostaliśmy zaproszeni na kolację wigilijną do polskiej rodziny, dowiedziałam się o wspaniałej tradycji: kładzeniu na stole dodatkowego talerza dla niespodziewanego gościa.

W następnym roku świętowaliśmy Boże Narodzenie z inną polską rodziną. I po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że mamy ze sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. W Wigilię w Polsce krewni z różnych miast też przyjeżdżają do siebie, by spędzić razem czas, wymienić się prezentami, przejrzeć rodzinne albumy, porozmawiać o sukcesach swoich dzieci i wnuków oraz powspominać osoby, których już z nimi nie ma.

Na przykład jeden z najstarszych członków rodziny, gdy dowiedział się, że jesteśmy Ukraińcami, zapytał swoje dzieci i siostrzeńców: „Czy wiecie, że wasza prababcia urodziła się w ukraińskim mieście Charków na początku XX wieku?”. Nikt nie wiedział. Wszyscy zaczęli dyskutować: „Jak historia naszej rodziny może być związana z Ukrainą? Dlaczego prababcia Ireny urodziła się w Charkowie, skoro to miasto nigdy nie było polskie?”. Ktoś przypomniał sobie, że w rodzinnej bibliotece jest książka, którą Irena komuś podarowała. Odnaleźli tę książkę i przeczytali datę: „24.12.1984”. To znaczy, że był to bożonarodzeniowy prezent od Ireny dla jej wnuka, pierwszoklasisty.

Nawiasem mówiąc, w Polsce też istnieje tradycja gotowania kutii, ale robi to coraz mniej rodzin. Gotowania jej nauczyła mnie moja prababcia Jewhenija. Urodziła się w Wigilię w 1909 roku w obwodzie czernihowskim. Przeżyła rewolucję październikową, trzy Hołodomory i II wojnę światową. W latach trzydziestych XX wieku przeniosła się na południe Ukrainy wraz z kilkoma rodzinami z regionu Czernihowa. Wraz z nimi założyła wioskę Czernihiwka w obwodzie mikołajowskim. Chociaż był to czas ateizmu, w jej domu w wigilię Bożego Narodzenia zawsze zapalano świecę w pobliżu ikon ozdobionych haftowanymi ręcznikami. A na tych ręcznikach były wizerunki dobrych mitycznych, przedchrześcijańskich istot – niebiańskich dziewic ze skrzydłami.

Na świątecznym stole zawsze znajdował się talerz dla tych, którzy odeszli. W końcu Ukraińcy od dawna wierzą, że oni przychodzą do nas w Wigilię, by podtrzymać więź między pokoleniami. „Oni też czekają na pierwszą gwiazdkę, by spotkać się z nami przy świątecznym stole. Na tym stole jest 12 potraw, a wśród nich kutia. To nasz sposób na oddanie czci przodkom, podziękowanie im za to, że dali nam życie” – wyjaśniała mi prababcia. Dziś stosuję się do jej słów.

Ksenia Mińczuk: Co się zmieniło w moich świętach? Całe moje Boże Narodzenie

Zmuszona do życia z dala od Ukrainy, zaczęłam bardziej doceniać ją i wszystko, co ukraińskie. Moje święta bardzo się zmieniły, bo zaczęłam zwracać większą uwagę na nasze tradycje. Teraz co roku robię własnego „pająka” [to tradycyjna dekoracja domu w Ukrainie na Boże Narodzenie i Nowy Rok, wykonana ze słomy – red.] i dyducha [ukraińska ozdoba bożonarodzeniowa z kłosów zboża – red.], kupuję ukraińskie dekoracje do domu i ubieram się w tradycyjne stroje. Ważne jest dla mnie, by stworzyć tutaj kawałek domu i pokazać na swoim przykładzie, że musimy zachować naszą kulturę – nawet jeśli znajdujemy się w innych krajach. Robię to z wielką przyjemnością i dumą.

Co roku chodzę też na koncerty kolęd, jasełka i wertepy [wertep to tradycyjny objazdowy ukraiński teatr kukiełkowy, w którym wystawiano sztuki religijne – red.]. Zaczęłam nawet sama organizować takie wydarzenia. W Krakowie zorganizowałam charytatywny koncert kolęd, podczas którego 30 uczestników zaśpiewało i zagrało ponad 20 ukraińskich i polskich pieśni bożonarodzeniowych. Przyszło 80 osób, chociaż miejsc było dla 50. Wśród publiczności i wykonawców byli Polacy. Jeden z polskich wokalistów zaśpiewał dwie kolędy, polską i ukraińską. Powiedział, że poznawanie ukraińskiej tradycji kolęd było dla niego bardzo interesujące i trudno było wybrać jedną, bo wszystkie takie piękne. Śpiewaliśmy razem i tego wieczoru byliśmy jak jedna wielka rodzina, zjednoczona wspólną kulturą.

Chciałabym, żeby tak było zawsze. Dlatego będę nadal organizować takie wydarzenia i starać się w ten sposób jednoczyć Ukraińców. Wcześniej tego nie czułam. Inny kraj, Polska, nauczył mnie bardziej kochać mój własny kraj.

Zdjęcia: prywatne archiwa bohaterek

20
хв

Inny kraj, Polska, nauczył mnie bardziej kochać mój własny kraj

Sestry

Szwecja: skrzaty zamiast Mikołaja i światło św. Łucji

– Okres adwentu w Szwecji jest wyjątkowy – mówi Iryna Łytwyn-Komarowska z Kijowa, która obecnie mieszka w szwedzkim mieście Västeros. – W grudniu w Szwecji jest zimno i nie ma słońca: o 8 rano jeszcze jest ciemno, a o 15 – już jest ciemno. Aby to zrekompensować, Szwedzi dbają o przytulność w swoich domach. Każdy szwedzki dom musi mieć gwiazdy w oknach. Girlandy nie są tu zbyt popularne, ale elektryczne świeczniki adwentowe stoją na prawie każdym parapecie, co tworzy miłą atmosferę również na zewnątrz. Chodzisz i wszystko jest oświetlone, a z każdego okna bije ciepło.

W Szwecji bardzo popularne są również świeczniki adwentowe z czterema świecami, z których pierwsza zapalana jest w pierwszą niedzielę adwentu. W drugą niedzielę zapala się drugą świecę – i tak dalej. Ale w domach nie ma zbyt wielu świątecznych dekoracji, zgodnie z „lagom” – szwedzką filozofią umiaru. Choinki zwykle są naturalne i skromnie udekorowane: wystarczy dziesięć bombek na 180-centymetrowym drzewku.

W każdym domu są też krasnale. Zamiast Świętego Mikołaja Szwedzi mają Tomtena. To postać folklorystyczna, która nie ma nic wspólnego z religią. Ten skrzat mieszka na farmie i karmi się go owsianką, żeby był grzeczny i strzegł domu. W noc poprzedzającą Boże Narodzenie dzieci zostawiają mu owsiankę, a rano znajdują pusty talerz i prezenty.

Większość szwedzkich tradycji bożonarodzeniowych nie jest związana z chrześcijaństwem, ale ze dawnymi wierzeniami pogańskimi. Nawet nazwa Bożego Narodzenia, Jul, oznacza przesilenie zimowe. Dawni Szwedzi świętowali ten dzień, ponieważ po nim godzin dziennych zaczynało przybywać

Nawiasem mówiąc, jednym z ulubionych świąt Szwedów do dziś jest Midsummer, czyli przesilenie letnie. W tym dniu Szwedzi tańczą i śpiewają.

W Boże Narodzenie nie śpiewają zbyt wiele. Piosenki można raczej usłyszeć w Dzień Świętej Łucji, który obchodzony jest 13 grudnia. Zarówno kościoły, jak  szkoły poważnie się do niego przygotowują. Święta Łucja to chrześcijańska męczennica, która kojarzona jest ze światłem i miłosierdziem (imię Łucja pochodzi od łacińskiego słowa lux, które oznacza „światło”). Kobieta wcielająca się w św. Łucję ma na głowie wieniec lub koronę z zapalonymi świecami (niegdyś to były prawdziwe świece, obecnie zastąpiono je elektrycznymi). W tym dniu Szwedzi pieką szafranowe bułeczki w kształcie ósemek [dwie spirale w kształcie „8” symbolizują oczy Lucyfera, który został pokonany przez św. Łucję - red.].

Dzień Świętej Łucji

W czasie Adwentu Szwedzi piją glögg, napój podobny do grzanego wina. Kupują go w gotowej postaci i tylko podgrzewają, rozlewając do małych kubeczków. Glögg jest bardzo słodki, smak grzanego wina jest bardziej intensywny. Do glöggu Szwedzi jedzą imbirowe ciasteczka w kształcie serduszek, na które nakłada się ser brie w formie pasty.

Jeśli chodzi o świąteczny stół, głównym daniem jest śledź, który podawany jest w różnych solankach (byłam kiedyś w restauracji, która oferowała 32 rodzaje solanek). Na wigilijnym stole zawsze będzie też szynka i kiełbasy, najczęściej z łososia lub dziczyzny. W tym czasie w Szwecji trwa sezon polowań, a Szwedzi uwielbiają dziczyznę. Zwyczajowo polewa się mięso konfiturą, najczęściej z borówek. Na stole może być również 38-procentowy snaps (samogon) – ale tylko wtedy, gdy jest też śledź. Wino Szwedzi piją do mięsa.

Bułeczki szafranem w kształcie ósemek

Szkocja: szukanie elfów i list do króla

– Kiedy skockie dzieci budzą się w pierwszy dzień adwentu, biegną do kalendarza adwentowego, a potem zaczynają szukać niegrzecznych elfów – mówi Julia Pandyk, która mieszka z dwiema córkami niedaleko Edynburga. – Znajdują je w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Elf to taka lalka z długimi nogami.

Zadaniem dorosłych jest ukrycie elfa tak, by nie było go łatwo znaleźć: w pralce, lodówce, piekarniku... Istnieją nawet książki ze wskazówkami dla rodziców, gdzie elfa ukryć

Czas adwentu w Szkocji to czas kolęd. Śpiewa się je na ulicach, w szkołach i kościołach. Szkoci wokół mnie nie są zbyt religijni, dla nich Boże Narodzenie to bardziej okazja do spotkania się z całą rodziną. Ale moje dziewczynki chodzą do miejscowego kościoła i śpiewają tam kolędy, a w soboty śpiewają je w ukraińskiej szkole. Świątecznym zwyczajem jest też dekorowanie domów girlandami, gwiazdkami i świecami adwentowymi.

W każdym szkockim i brytyjskim domu są kartki świąteczne, kartki z życzeniami. Tutaj nawet po otrzymaniu prezentu urodzinowego wysyła się kartki z wyrazami wdzięczności. W święta wysyła się je do krewnych, sąsiadów i kolegów z pracy. W zeszłym roku moje córki i ja wysłaliśmy kartkę do króla Karola, do Pałacu Buckingham – i otrzymałyśmy odpowiedź!

Kartka od króla dla Julii Pandyk

Inną uroczą lokalną tradycją jest Christmas Jumper Day (dzień świątecznego swetra), obchodzony 12 grudnia. Tego dnia zarówno dorośli, jak dzieci noszą świąteczne swetry. Organizowane są imprezy charytatywne, a ludzie zbierają pieniądze na pomoc dzieciom na całym świecie. Kolejnym dniem poświęconym dobroczynności jest Boxing Day, obchodzony 26 grudnia. Przynosi się wtedy prezenty i jedzenie dla potrzebujących – na przykład do kościoła. To święto narodowe.

Jeśli chodzi o samo Boże Narodzenie, to nie ma Wigilii – 24 grudnia jest zwykłym dniem roboczym. Rankiem 25 grudnia dzieci znajdują prezenty, które przyniósł im Mikołaj (Santa), a po południu rodziny zbierają się na świąteczny obiad. Głównym daniem na stole jest pieczony indyk lub udziec jagnięcy. Popularne są również chipolatas – smażone kiełbaski zawinięte w boczek – i brukselka. Świąteczny pudding to król słodyczy. Mieszanka owoców jest moczona w rumie lub whisky, a następnie dodawana do ciasta i pieczona. Ostatnim krokiem jest wymieszanie rumu z cukrem pudrem, wylanie mieszanki na ciasto i podpalenie.

Brytyjski świąteczny pudding

Podczas nakrywania świątecznego stołu wiele osób kładzie na talerzach Christmas crackers – kartonowe rolki przypominające duże cukierki, zawierające różne niespodzianki – m.in. koronę, którą się nosi przez resztę dnia.

Sylwester (w Szkocji nazywany Hogmanay) nie jest świętowany. Za to 26 grudnia, w Boxing Day, idzie się do pubu na piwo.

Puby w Szkocji nie przypominają tych w Ukrainie. W 99% szkockich pubów nie ma jedzenia – tylko alkohol. W wielu lokalach nie ma nawet krzeseł, ludzie piją piwo na stojąco. Dla Szkotów pub nie jest miejscem do jedzenia, ale przestrzenią publiczną, do której przychodzi się w celach towarzyskich

W wioskach pub jest zazwyczaj miejscem, w którym toczy się całe lokalne życie kulturalne.

Portugalia: gotowany dorsz i pływanie w oceanie

– Portugalczycy są bardzo rodzinni, a Boże Narodzenie jest dla nich okazją do spotkania się jak wielka rodzina – mówi Anastazja Terech z Kijowa, która obecnie mieszka w portugalskim mieście Oeiras niedaleko Lizbony. – W portugalskiej rodzinie, którą dobrze znamy, babcia zaczyna przygotowywać prezenty świąteczne dla swoich dzieci i wnuków już w kwietniu. Są zawsze pięknie zapakowane, nawet jeśli to coś małego.

Wieczorem 24 grudnia rodzina zbiera się razem i wybiera kogoś, kto odegra rolę Pai Natal (portugalskiego Świętego Mikołaja, czyli „Ojca Bożego Narodzenia”). Zakłada on czapkę i rozdaje prezenty, które zostały wcześniej umieszczone pod choinką.

Rozpakowywanie prezentów jest główną atrakcją wieczoru. Rodziny są tu duże, więc prezentów jest zazwyczaj bardzo wiele, a ich rozpakowywanie trwa nawet do dwóch godzin

Jeśli chodzi o stół wigilijny, pierwszą rzeczą serwowaną na nim są przekąski: kulki i rurki z ryb, kurczaka lub warzyw – w cieście. Zawsze są też oliwki polane oliwą (nie smakują jak te z puszki), krakersy z różnymi smarowidłami, sery i szynka jamon. Zamiast zwykłych kiełbas jest tradycyjne portugalskie chouriço assado, smażona kiełbasa wieprzowa o specyficznym smaku i zapachu. Jedzeniu przekąsek towarzyszą żarty, śmiech, gry planszowe i oglądanie świątecznych filmów (Kevin jest bardzo popularny w Portugalii).

Portugalska choinka z dorsza

Następnie serwowane jest danie główne – bacalhau (dorsz). Kupuje się go solonego, moczy w wodzie przez kilka godzin, a następnie gotuje. Wraz z bacalhau na talerzu znajdą się gotowane ziemniaki i gotowane jajka. Wszystko to polewa się oliwą i dodaje czosnek. Zwyczajem jest również gotowanie ośmiornicy i pieczenie koziej nogi z ziemniakami. Jeśli chodzi o słodycze, jest ciasto bożonarodzeniowe Bolo Rei, z dużą ilością suszonych i kandyzowanych owoców, które nazywa się Ciastem Trzech Króli. Popularne są również pączki ze skórką cytryny.

Portugalczycy nie świętują Nowego Roku tak hucznie, jak my. Mają jednak ciekawą tradycję chodzenia 1 stycznia nad ocean, a nawet pływania w nim
Anastazja Terech po noworocznej kąpieli w oceanie

Holandia: elektroniczne kalendarze adwentowe i specjalne dekoracje

– Holandia nie jest krajem ludzi religijnych. Jeśli zapytasz Holendra o genezę Bożego Narodzenia, nie każdy będzie w stanie ci powiedzieć, skąd się wzięło – mówi Galina Palijczuk z Kijowa, obecnie mieszkająca w Hadze.

Według legendy Sinterklaas (jak nazywany jest Święty Mikołaj) przybywa do Holandii z Hiszpanii na początku listopada wraz ze swoimi „pitas” (elfami). W domach zawieszane są wtedy świąteczne buty, do których dzieci wieczorem wkładają marchewki, by rano zamiast nich znaleźć tam słodycze

Kalendarze adwentowe są bardzo popularne i istnieje wiele ich rodzajów: zarówno tradycyjne, jak elektroniczne (otwierając taki kalendarz kolejnego dnia, znajdziesz w nim kupony rabatowe, zniżki na przejazdy itp.) Dzieci otrzymują prezenty 5 grudnia (dzień przed mikołajkami), a w dzień Bożego Narodzenia rodziny zbierają się na świąteczny posiłek.

Jest grochówka z kiełbaskami (Snert) i tłuczone ziemniaki z warzywami, kiszoną kapustą lub ziołami (Stamppot). Holendrzy uwielbiają także frytki i różne lokalne przekąski, z których wiele wywodzi się z czasów kolonialnych. Na przykład frikandel speciaal to kiełbasa z sosem curry, majonezem i cebulą.

Dla Holendrów Boże Narodzenie to święto rodzinne, duchowe i estetyczne. Nawet podczas przygotowywania prezentów mój holenderski chłopak starannie wybiera papier do pakowania, własnoręcznie wiąże kokardy i przykleja świece do pudełek. Żadna ozdoba na choince nie jest przypadkowa – jest starannie dobrana i ma własną historię.

W Holandii św. Mikołajowi dziękuje się nie tylko ciasteczkami, ale także marchewkami

Nowa Zelandia: każdy ma swoje Boże Narodzenie

– Nowa Zelandia jest krajem wieloetnicznym, więc ludzie mają tu różne tradycje bożonarodzeniowe – mówi Iryna Chorużenko z Krzywego Rogu, która obecnie mieszka w Fangarei na Wyspie Północnej. – Dlatego ludzie, którzy mieszkają w tym samym mieście, mogą obchodzić Boże Narodzenie w odmienny sposób.

Tutaj nie ma Wigilii. Większość ludzi 25 grudnia obchodzi Boże Narodzenie: rano otwierają prezenty, a po południu zbierają się na świąteczny lunch. W Nowej Zelandii, podobnie jak w Wielkiej Brytanii, 26 grudnia to Boxing Day, ale tutaj ten dzień kojarzy się przede wszystkim z wyprzedażami. Sklepy obniżają ceny, ponieważ wszystkie prezenty świąteczne zostały już kupione i wręczone (i nie kupuje się ich na Nowy Rok).

Jeśli chodzi o jedzenie, kuchnia nowozelandzka jest bardzo prosta. W Boże Narodzenie bardzo popularna jest szynka. Ludzie kupują ją gotową w supermarketach, a następnie glazurują i pieką w piekarniku. Podaje się również pieczone warzywa, najczęściej słodkie ziemniaki, i pieczonego indyka. Sałatki są bardzo proste. Na przykład popularna tu sałatka ziemniaczana to po prostu duże kawałki ziemniaków z majonezem. Przekąski na świątecznym stole to krakersy i pokrojony ser.

Świąteczne ciasto w stylu nowozelandzkim upieczone przez Irynę Chorużenko

Jeśli chodzi o słodycze, to podaje się świąteczne ciasto z suszonymi owocami, które jest wstępnie namaczane w wodzie lub alkoholu, a następnie pieczone. Innym przysmakiem jest tutaj ciasto „Pawłowa”, również bardzo łatwe do zrobienia: kupuje się gotowe ciasto bezowe, smaruje je kremem i dekoruje owocami. Ciasto można też upiec samemu, ale ludzie tutaj nie są przyzwyczajeni do spędzania godzin w kuchni, nawet przed świętami. Nie ma tu gotowania według rodzinnych przepisów, nikt nie stara się upichcić czegoś oryginalnego.

Wydaje mi się, że na przygotowanie zwykłego obiadu poświęcam tyle samo czasu, co Nowozelandczycy na przygotowanie całego świątecznego stołu. Są zaskoczeni tym, ile czasu my spędzamy w kuchni

Miejscowi wielokrotnie nazywali moje dania „kulinarnymi arcydziełami”.

W Nowej Zelandii grudzień jest miesiącem letnim, więc na przykład w sylwestra można iść na plażę. Inni Ukraińcy i ja ustanowiliśmy już tutaj swego rodzaju tradycję grillowania 1 stycznia. Nowozelandczykom, których zawsze zapraszamy, bardzo spodobała się ta tradycja.

Zdjęcia: archiwa prywatne i Shutterstock

20
хв

Boże Narodzenie bez kutii: świąteczne tradycje innych krajów oczami Ukrainek

Kateryna Kopanieva

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Święta na froncie: w szpitalu postawiłem sobie małą choinkę

Ексклюзив
20
хв

Przestrzeń na wdech, wydech

Ексклюзив
20
хв

Latarka – najlepszy prezent dla dzieci wojny

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress