Exclusive
20
min

Sonia Sotnyk: - Dla obojętnych mam taki znak: „Remont. Przepraszamy za utrudnienia”

„Jesteś na antenie, prowadzisz satyryczny poranny program rozrywkowy ‘Kamtugeza’. A potem nadchodzi ten moment i nie wiesz, czy są jakieś ofiary, czy ludzie ocaleli. I jak tu kontynuować nadawanie? Mam przejść na czarny humor, czy co? Takie audycje zawsze weryfikują cię jako profesjonalistkę”

Oksana Gonczaruk

Sonia Sotnyk

No items found.

Sonia Sotnyk, popularna ukraińska prezenterka radiowa, ma na koncie tysiące audycji radiowych, Majdan i wolontariat od 2014 roku. Jej mąż jest na froncie od pierwszego dnia. Ta rozmowa odbyła się po kolejnym zmasowanym ataku rakietowym na Kijów i inne miasta Ukrainy.

Nikt nie jest dziś ze stali – czasami musisz pozwolić sobie na antydepresanty

Oksana Gonczaruk: – Jak się trzymasz po 900 dniach wojny?

Sonia Sotnyk: – Radzę każdemu, by skonsultował się z psychoterapeutą, a następnie udał się do psychiatry, neurologa – i wziął leki przeciwdepresyjne. Biorę je już od dziewięciu miesięcy, inaczej nie dałabym rady. Ale biorę je ostatni miesiąc. Potem spróbuję wymyślić, co dalej.

Myślisz, że wszystko jest w porządku, nie wpadasz w histerię, oddychasz równomiernie, ale twoje ciało się rozpada. Stres sprawia, że odczuwasz silny ból. Miałam problemy fizjologiczne, poszłam do gastroenterologa, a on powiedział, że nic nie poradzi. Mózg i żołądek są ze sobą silnie połączone, dlatego stres wpływa przede wszystkim na żołądek.

I wyobraź tylko sobie: drugiego dnia przyjmowania antydepresantów wszystkie moje problemy fizjologiczne zniknęły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki!

Na YouTube ktoś napisał o Tobie: „Sonia jest ze stali”, bo naprawdę robisz takie wrażenie. Tyle że wcale nie jesteś taka stalowa...

Nie ma co udawać: nikt z nas nie jest ze stali. Gdybym nie brała antydepresantów, miałabym tachykardię, nadciśnienie i ataki paniki.

To dlaczego nie wyjechałaś z kraju?

Po pierwsze, nie musiałam ratować swoich dzieci, bo ich nie mam. Gdybym je miała, serce matki powiedziałoby mi, bym zabrała je z tego horroru. Po drugie, mój mąż jest żołnierzem.

Żyję tych realiach od dłuższego czasu i mniej więcej wiem, gdzie się udać i co zrobić, żeby być użyteczną. Dlatego nawet nie myślałam o opuszczeniu Kijowa

Jesteśmy krwiobiegiem

Ludzie znają Cię nie tylko jako popularną prezenterkę radiową, ale także jako aktywną wolontariuszkę. Jak długo się tym zajmujesz?

Od 2014 r. Niedawno pomyślałam, że wolontariat można metaforycznie porównać do układu naczyniowego ludzkiego ciała. Tak jak naczynia krwionośne są wypełnione krwią, tak wolontariusze wypełniają wykrwawiany przez wrogów kraj wszystkim tym, co jest potrzebne. Jesteśmy krwiobiegiem, w którym wszyscy się wspierają. Są duże żyły – to społeczne fundamenty, i są małe naczynia – czyli my. I wszystko to pracuje dla jednego wielkiego organizmu.

Ja i moi przyjaciele przeżyliśmy Majdan. Istnieliśmy w idealnym, małym świecie, w którym każdy starał się być użyteczny. I to właśnie tam nasze stare bractwo wolontariuszy stało się silniejsze. Od dziesięciu lat nikt nie odszedł. Trwamy.

Kiedy pierwsi ochotnicy poszli na front, miałam wrażenie, że znam ich wszystkich. Bo wszyscy byli moimi przyjaciółmi. Wtedy oczywiście automatycznie zaczynasz pomagać swojemu przyjacielowi i bratu. A oni poszli naprawdę boso, w klapkach i szortach.

Ta szalona motywacja powtórzyła się w 2022 roku. Uwierz mi, wielu ochotników, którzy walczyli od 2014 roku, było sceptycznie nastawionych do tego, że Ukraina powstanie. I byli zdumieni, że Ukraińcy stanęli w jej obronie. To było motywujące i inspirujące.

Często można usłyszeć, że wolontariusze pracują zamiast państwa.

W 2022 roku państwo było przytłoczone skalą tragedii. Była tak wielka, że żadne państwo nie mogłoby jej podołać. Przygotowanie mechanizmów pomocy zajęło trochę czasu. Było wielu ochotników, którym należało zapewnić broń, nie było wystarczających zasobów. Wtedy do akcji wkroczyli ochotnicy.

To jest to, czego Rosjanie nie wzięli pod uwagę – że bataliony ochotnicze miały broń zakopaną w lasach w pobliżu Kijowa. I ochotnicy nie przerwali swojej pracy od 2014 roku, więc zareagowali natychmiast.

Kiedy jesteś online 24/7 i łączysz ludzi z ludźmi, gromadzisz numery telefonów, pod które w normalnym życiu nigdy byś nie zadzwoniła. Pewnego dnia, za 20 lat, opowiem ci o tym – teraz jest jeszcze za wcześnie. Cóż, dostajesz ofertę od służb wywiadowczych, słuchasz, kiwasz głową i myślisz: dlaczego ja?

Na tyłach każdy toczy trzy prywatne wojny

Jakie są dziś problemy związane z pomaganiem armii?

Dziury trzeba zapełniać wszędzie, ale na szczęście nie brakuje już wszystkiego, jak na początku. Jest jednak coś, na co wolontariusze nie mają wpływu: brak broni i amunicji.

Zajmujemy się teraz wszystkim, co jest związane z medycyną. Możemy też wpływać na procesy w ministerstwach i wyspecjalizowanych agencjach. Chłopaki toczą na froncie wojnę z wrogiem, a na tyłach każdy ma trzy osobiste wojny.

Pierwszą wojnę toczysz z samą sobą – żeby pracować bez przerwy

Druga jest z rządem, ponieważ rząd czasami zapomina – to jego cecha – że jest dla ludzi. Więc ludzie muszą zmuszać rząd do robienia różnych rzeczy, by zdobyć to, czego potrzebują.

Ostatnio odnieśliśmy duże zwycięstwo: kilka fundacji zjednoczyło się i przeforsowało kwestię zapewnienia nieopodatkowanej pomocy wolontariuszy nie tylko tym, którzy mają legitymacje kombatanta, ale wszystkim żołnierzom, którzy walczą teraz w Ukrainie. Bo nie każdy ma legitymację kombatanta. Dziś, zapewniając apteczkę pierwszej pomocy osobie, która właśnie się zmobilizowała i jedzie na front, fundacja musi zapłacić podatek.

Trzecia wojna dotyczy wroga wewnętrznego. Wiadomo, kto jest kim na froncie, ale znacznie trudniej ustalić to na tyłach. Znamy wiele postaci, które w 2014 roku były na przykład burmistrzami i poddały swoje miasta, a teraz żyją sobie spokojnie i nawet wygrywają procesy [z państwem ukraińskim – red.] w niektórych europejskich sądach, otrzymując odszkodowania. Niektórzy przenieśli się już za granicę i tam cieszą się życiem.

Pewnego dnia to wszystko się skończy. Będziesz mogła pracować w radiu – i czasami śpiewać.

Czasami moja mama narzeka, dlaczego musimy to wszystko robić. A ja jej mówię, że dostaliśmy to życie w niebiańskim urzędzie i musimy być użyteczni na tej ziemi, albo... nie. Jeśli ludzie są obojętni i nie chcą nic robić – proszę bardzo, nie róbcie nic. Ale przynajmniej nie przeszkadzajcie. Mamy dla was taki znak: „Remont. Przepraszamy za niedogodności”.

„NaCzapkę” to miejsce siły

Mówiąc o wolontariuszach, nie możemy nie wspomnieć o waszym projekcie „NaCzapkę”, który łączy rock, jazz, zespoły klasyczne i działalność charytatywną. W jego ramach na scenie występowali najlepsi muzycy w kraju. Ile wydarzeń już się odbyło?

Od 2015 roku robimy ten projekt każdego lata, w każdy czwartek od maja do września. Po 24 lutego nigdy nie odwołaliśmy żadnego koncertu, nawet jeśli był ciężki ostrzał. Bo tu nie chodzi tylko o muzykę. „NaCzapkę” to miejsce mocy, w którym ludzie mogą się zobaczyć, porozmawiać, spotkać, zakochać, a nawet wziąć ślub (śmiech).

Czyj koncert przyniósł projektowi najwięcej pieniędzy?

Zespołu Żadan i Sobaki. Zebraliśmy około 400 tysięcy hrywien na implanty kości dla naszych rannych; to rekord. Wtedy nawet nie reklamowaliśmy Żadana. Powiedzieliśmy tylko, że pojawi się tajemniczy gość.

Z Serhijem Żadanem na estradzie

Żołnierze często przyjeżdżają na koncerty organizowane w ramach „NaCzapkę”. Co ich interesuje? Co cieszy?

Nie zawsze wiem, którzy z widzów są wojskowymi, bo przychodzą w cywilnych ubraniach. Ale na przykład ostatnio podczas koncertu podszedł do mnie mężczyzna i powiedział, że od dawna słucha Radia ROKS. Okazało się, że jest strażnikiem granicznym z Mariupola, zwolnionym z niewoli w lutym 2024 roku. Powiedział mi też z uśmiechem, że ma się dobrze i trochę przytył. Cóż mogłam na to odpowiedzieć? Więc po prostu staliśmy tam, przytulając się do siebie – i to wszystko. Jego żona dodała później, że chłopaki w Mariupolu słuchali Radia ROKS, zanim zostali wzięci do niewoli.

To było jak eksplozja w mojej głowie. Bo kiedy pracujesz, nawet nie zdajesz sobie sprawy, że ktoś może potrzebować twojej pracy

Potrzebujemy różnej ukraińskiej muzyki. Złej też

Od początku wojny pojawiło się wielu nowych, interesujących muzyków. Czy któryś z nich zwrócił Twoją uwagę?

Podoba mi się wszystko, ponieważ potrzebujemy ilości, aby przerodziła się w jakość. Potrzebujemy dużo różnej ukraińskiej muzyki – w tym złej, byśmy wiedzieli, czym jest dobra. Tylko najbardziej utalentowani i autentyczni przetrwają. Wiele projektów rodzi się nie tylko w muzyce pop i rock, ale także w muzyce klasycznej i jazzowej. Piana opadnie, wartościowe rzeczy pozostaną. Niedawno zapytano mnie, dlaczego ukraińska muzyka nie jest powszechnie grana za granicą. Wydaje mi się, że powinniśmy bardzo poważnie potraktować pomysł, by nauczyć się pisać muzykę przynajmniej dla siebie.

Jaką muzykę możesz nazwać swoją?

Przysyłają mi dużo muzyki i słucham wszystkiego. Dzięki kolegom, którzy wciąż podrzucają mi coś nowego, tylko podczas jednej audycji poznaję co najmniej 14 nowych utworów.

Ostatnio wciągnęła mnie nowa płyta „Zmęczenie” Żeni Galicza i O.Torvalda. To reinkarnacja Galicza jako muzyka, jako osoby. To, co pisał kiedyś, i to, co robi teraz, to zupełnie różne rzeczy. Interesuje mnie, jak zmieniają się muzycy, jak wpływa na nich sytuacja. Żenia poszedł na front, gdzie pracował z „dwusetnymi” [chodzi o żołnierzy poległych w walce – red.]. Ciekawie jest zobaczyć, jak udało mu się wyprzeć to wszystko w swojej duszy.

Im dłużej żyję, tym częściej wracam do muzyki, którą kocham od dawna. Mówiąc metaforycznie, mój stan emocjonalny jest taki, że chcę być cały czas w swoim starym towarzystwie, gdzie wszystko jest jasne. Dlatego często wracam do muzyki, którą kochałam, gdy miałam 20, a nawet 14 lat.

Dlatego czekam na przykład na nowy album Sade, którego ona nie może skończyć.

Wielu znanych muzyków i liderów opinii jest dziś na froncie. Niedawno poszedł na wojnę Serhij Żadan. Ci ludzie są bezcenni dla milionów innych, więc być może nie powinniśmy ich narażać?

Możesz zrobić milion dobrych i miłych rzeczy, ale jest coś, co nazywa się refleksją. Oni myślą: „Dziewczyny poszły na wojnę – a co ze mną?” To jest wewnętrzna historia człowieka, który musi sobie odpowiedzieć na pytania. Ludzie tej rangi muszą podejmować odpowiednie decyzje.

Ważne jest to, że idą na front jako ochotnicy, że nie są do tego zmuszani. I że to ich akt godności

W naszym życiu zawsze była wojna

Twój mąż jest na wojnie od 2014 roku. Przeszedł przez kocioł iłowajśki i został wzięty do niewoli. Poznaliście się dwa lata później. Nadal walczy. Jedyna różnica polega na tym, że teraz ktoś czeka na niego w domu. Jakie to uczucie dla kobiety – wciąż czekać? Do czego możesz się przyzwyczaić, a do czego nie?

Jest mi chyba łatwiej, bo poznaliśmy się, gdy Mychajło był już na wojnie. Po prostu nie znam żadnego innego Mychajły, znam tylko tego jednego. O wiele trudniej jest, gdy twój mąż, który miał normalną cywilną pracę, wychowywał dzieci i był całkiem spokojną osobą, nagle zostaje wyrwany z tego spokojnego życia. Takie doświadczenie jest trudne dla każdej kobiety, na przykład gdy odruchowo kładzie na stole dwa talerze. Albo przyłapuje się na myśleniu, że twój mąż wróci do domu z pracy i powiesi tę półkę lub wyniesie śmieci. A on nie przyjdzie, bo jest daleko.

I ta oś, na której opiera się rodzina, rozpada się, a ty musisz sama poradzić sobie ze wszystkim, musisz odbudować swoje życie i być dorosła

To trudne. W naszym życiu z mężem zawsze była wojna, a strach o niego był częścią mnie przez wiele lat.

Z mężem Mychajłą

Ile dni po 24 lutego spędził z Tobą na przepustce?

Jeśli zsumować wszystkie jego wizyty, najwyżej półtora miesiąca. Nie liczę dni, bo kiedy przyjeżdża, zaczynają się moje wakacje. A potem wyjeżdża.

Jak się poznaliście?

Zapoznała nas nasza wspólna znajoma Łarysa Pokalczuk, która kiedyś nakręciła film „Ochotnicy” o batalionie Donbas i Iłowajśku. To historie o wyrwaniu się z okrążenia, o niewoli i o tych, którzy tam zginęli. Ten film opowiada również historię Mychajły. Po którejś „Czapce” poszłam z przyjaciółmi do kawiarni, a Łarysa zaprosiła nas do swojego stolika, gdzie siedziała pstrokata grupa ludzi. Z entuzjazmem zakomunikowaliśmy, że właśnie zebraliśmy pieniądze na budowę strzelnicy. Wtedy jeden z mężczyzn przy stoliku powiedział, że z powodu takich wolontariuszy jak my ukraińska armia nigdy nie stanie się silna i piękna. Bo wolontariusze pomagają jej, zaspokajają wszystkie jej potrzeby, a państwo siedzi z założonymi rękami i nic nie robi. Ten człowiek miał na imię Mychajło. Od razu się pokłóciliśmy, chociaż do pewnego stopnia miał rację.

Jak się okazało, Misza słuchał Radia ROKS, zanim mnie poznał. A kiedy już się poznaliśmy, przestał – tak go wkurzyłam. I tyle. Bóg go za to ukarał, bo teraz „wkurzam go” 24/7 (śmiech).

Jaka to było, że mu się oświadczyłaś?

Wylądował w szpitalu. I wtedy zdałam sobie sprawę, że jeśli coś, nie daj Boże, się z nim stanie, będę nikim. Że jeśli nie pójdę do szpitala i nie będzie mnie przy nim, to nie będę w stanie rozwiązać żadnych problemów. Poprosiłam go więc o rękę. Pobraliśmy się w ciągu doby.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

W Mławie schroniła się już na początku inwazji, wraz z matką i dziećmi. Dziś pracuje nad dokumentem „Głos mamy”, opowiadającym o niezwykłej przyjaźni między polskimi i ukraińskimi matkami w obliczu wojny i kryzysów psychologicznych w ich rodzinach.

Oto opowieść Hanny Jarowenko.

Budzisz się w Kijowie, zasypiasz w Warszawie

Wojnę na pełną skalę poznałam w Kijowie. Nie przygotowywaliśmy żadnych plecaków ewakuacyjnych, tylko dokumenty. O 5 rano obudziły mnie wyjące alarmy samochodów. Moje okna wychodziły na Batyjewą Górę, krakało mnóstwo wron, jak w jakimś średniowieczu. Kiedy włączyłam telewizor, wszystko stało się jasne: Putin ogłaszał rozpoczęcie tak zwanej operacji specjalnej. Potem zadzwonił mój ojciec chrzestny i powiedział mi o pocisku, który spadł w pobliżu jego domu. Zabrałam dzieci, matkę, dokumenty i pojechaliśmy do wioski niedaleko Irpienia, do mojego ojca.

W latach 90., kiedy robiłam program o wojnie w Bośni i Hercegowinie, zapamiętałam pewną rzecz: kiedy zaczynają się walki, musisz jechać na wieś. Bo tam szanse na przeżycie są większe

Tam jest drewno na opał, woda w studni, warzywa w ogródku. Tyle że jeśli masz dzieci, jesteś trupem, bo spowolnią cię we wszystkim. Ledwie przyjechaliśmy, usłyszeliśmy toczącą się bitwę w Hostomlu, niedaleko nas. Nad naszym domem latały myśliwce.

Hanna z córką Malwą. Zdjęcie: archiwum prywatne

Zrozumiałam, że nie możemy tam zostać. Tej nocy spaliśmy w ubraniach, lecz ja nie potrafiłam zasnąć; od wybuchu wielkiej wojny nie spałam przez trzy dni. O pierwszej w nocy usłyszałam potężną eksplozję. „Wstawajcie! Mamy 10 minut, żeby się przygotować! Wyjeżdżamy!” – wrzasnęłam. Na drodze w kierunku Kijowa, wzdłuż autostrady warszawskiej, stały długie kolumny czołgów. Na początku myślałam, że to nasze, ale to były czołgi wroga. Później dowiedziałam się, że o 6 rano w Buczy strzelali do cywilnych samochodów. Te trzy godziny, które upłynęły od tamtej chwili, uratowały nam życie. Matka poszła ze mną, ale ojciec został. Rano został schwytany.

Rodzice Hanny podczas kręcenia filmu „Głos mamy”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Po prostu los

Na granicy ukraińsko-polskiej staliśmy przez 25 godzin. Przypomniałam sobie dziennikarkę, która kiedyś, podczas pokazu mojego filmu „Wolni ludzie” na Festiwalu Jagiellońskim w Lublinie, przeprowadzała ze mną wywiad. Napisałam do niej: „Marianno, bardzo mi przykro, ale w tej chwili stoję na granicy z mamą i dwójką dzieci. Co mi radzisz?”. Za pośrednictwem mediów społecznościowych Marianna niemal natychmiast znalazła polską rodzinę, która zgodziła się nas przyjąć.

Adaptacja w obcym kraju nie była łatwa. Po pierwsze – nic nie wiesz. Czujesz się, jakbyś została wrzucona do wody jak kociak. Od razu schodzisz do poziomu pięcioletniego dziecka

Jednak największym zaskoczeniem była dla mnie polska rodzina, do której trafiliśmy – Kaja i Janusz Prusinowscy. Kiedy oprowadzali nas po swoim domu, zobaczyłam na ścianie płytę zatytułowaną „Serce”. To była ta, którą przywiozłam ze Lwowa w 2015 r. Słuchaliśmy jej z moim byłym mężem dosłownie na okrągło – a tu pięć lat później spotykam autora tych piosenek. Całe życie zajmuję się etnografią, robię filmy o muzykach etnicznych, a teraz, w takich okolicznościach, trafiam do rodziny najsłynniejszych muzyków etnicznych w Polsce.

W domu Prusinowskich. Zdjęcie: prywatne archiwum

Polacy mają bardzo piękne słowo „los”. Jego odpowiednikiem jest nasza „dola” – coś, co jest nieuniknione. I właśnie taki „los” się nam przytrafił. Już następnego dnia po przyjeździe poszliśmy z Kają do miejscowej szkoły. Orest miał wtedy 13 lat, a Malwa 5. Syn został od razu przyjęty do siódmej klasy, córka do przedszkola.

Mieszkaliśmy w domu Prusinowskich przez trzy miesiące. I to właśnie tam narodził się pomysł nakręcenia kolejnego filmu dokumentalnego. Tym razem to miał być film autobiograficzny. Do realizacji tego pomysłu popchnęła mnie moja siostra Larysa. Pomogła też z finansami.

„Głos mamy”

Ten film jest historią o życiu z polską rodziną, opowiedzianą w moim imieniu. Traktuje o sile kobiet i wzajemnym wsparciu. O tym, jak moja córka tęskni za ojcem, a syn musi dorosnąć. W filmie splata się kilka wątków. Jest o kobiecej sile, o relacji między ojcem i córką, o wzajemnym smutku i niemożności spotkania. Są też sceny z moimi rodzicami. Mam sporo materiału, który na razie trafił do kosza; z nakręconych scen można by zrobić 4-odcinkowy serial. Każda mówi coś do widza.

Hanna: „Głos mamy” to film o sile kobiet i wzajemnej pomocy. Zdjęcie: archiwum prywatne

Najbardziej filozoficzny jest moment, gdy wczesnym rankiem siedzimy z Kają nad jeziorem. Po operacji gardła mój głos stał się szorstki, jakbym przez całe życie paliła. Chciałam porozmawiać o tym moim głosie nad jeziorem. Czy jest jakiś sposób, by go ożywić? Kaja dała mi radę, ćwiczyła ze mną głos, śpiewałyśmy. To był dziwny stan. Trawnik, jezioro skąpane w słońcu, a my trzymamy się za ręce i śpiewamy piosenkę o słońcu. Nikt tego nie reżyserował. Wtedy Kaja zagwizdała i powiedziała: „Słyszysz, jak żaby kumkają?”.

„Tak. Wszystkie żywe istoty mają swój własny głos, ale ja czuję się na wpół żywa” - odpowiedziałam. To właśnie od tej sceny wzięłam tytuł filmu „Głos mamy”.

Ciekawa jest też scena ze szmacianą lalką. Uczyłam Kaję, jak ją zrobić.

W trakcie rozmawiałyśmy o życiu, dzieciach, o tym, kto jak wyszedł za mąż, a potem stopniowo przeszłyśmy do wojny i Putina. Powiedziałam: „Zróbmy szmacianą lalkę Putina, porozmawiamy o tym i spalimy ją”

To był rodzaj protestu. Kazałam lalce zabrać ze sobą Putina. To wszystko było spontaniczne. Nie konsultowałam się z żadnymi czarownicami czy wróżbitami. Wszystko było impulsem, ale od serca. A potem chyba najtrudniejsze było oglądanie siebie na ekranie. To czysto psychologiczny moment, bo nie widzisz siebie obiektywnie, zauważasz tylko wszystkie swoje wady. Musiałam z tym walczyć. Wiesz, dwa razy miałam raka. Przedtem byłam zupełnie inną kobietą. Choroba znacznie pogorszyła mój stan fizyczny

Ogólnie rzecz biorąc, koncepcja filmu polegała na okazaniu wdzięczności Polsce za przyjęcie mojej rodziny i czterech milionów innych osób jak braci i sióstr.

Hanna Jaworenko i Kaja Prusinowska podczas kręcenia filmu „Głos mamy”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Ten film nie jest o tym, jacy jesteśmy biedni i nieszczęśliwi. Opowiada o kobiecej przyjaźni i podstawowych ludzkich wartościach. Zdjęcia rozpoczęły się 22 kwietnia 2022 roku, a zakończyliśmy je 2 stycznia 2024 roku, kiedy w Kijowie został zbombardowany dom stojący obok naszego. W naszym mieszkaniu fala uderzeniowa rozwaliła wszystkie okna i drzwi. Nie wiem, co wydarzy się jutro, dlatego kończę film właśnie tą sceną – i tym, że wojna trwa.

Chwile, które się nie powtórzą

Jednak żyję nie tylko kinem. Obecnie w Mławie, gdzie nadal mieszkamy, dzięki Fundacji Świętego Mikołaja urządziliśmy salę, w której pracujemy z ukraińskimi dziećmi. Niestety wiele z nich jest jeszcze rosyjskojęzycznych i to na moich zajęciach słyszą ukraiński. Dzielą się też swoimi problemami. Zorganizowałam między innymi sekcję historyczną; od czasu do czasu robię wycieczki do muzeów, by dzieci mogły poznać historię kraju. Odkryciem było dla mnie to, że nie wiedziały, czym była Rzeczpospolita Obojga Narodów, zwłaszcza te ze starszej grupy. Według jednej z ich wersji to był rodzaj kiełbasy, według innej – nazwa leku.

Do tego dochodzą zajęcia z robótek ręcznych: rzeźbimy, rysujemy, szyjemy. Teraz w pokoju jest nas trzy: ja, Ukrainka, która uczy angielskiego, i psycholożka. Ta ostatnia pomaga dzieciom po ósmej klasie zdawać testy i decydować o swym przyszłym zawodzie.

Oczywiście chcemy wrócić do Ukrainy, ale dopiero po zakończeniu wojny

Poza wszystkim innym, mam problemy zdrowotne; będę uzależniona od leków do końca życia. Obawiam się, że w Ukrainie potrzebne mi lekarstwa mogą nie być dostępne. Jestem pod obserwacją w warszawskim szpitalu onkologicznym, od czasu do czasu przechodzę badania. Przez pierwsze pół roku w Polsce nie było we mnie żadnych emocji. Nie mogłam ani płakać, ani się śmiać. Byłam jak Jack Sparrow, moja ulubiona postać. Nie wiem, dlaczego, ale czasami czuję się jak on. W końcu zawsze znajdował wyjście z każdej trudnej sytuacji.

Hanna: „Jestem bardzo zła, że ta wojna i Rosjanie odebrali mi możliwość kontaktowania się z ojcem, a moim dzieciom – z dziadkiem”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Czasami zastanawiam się, jak będzie wyglądać powojenna Ukraina. Chciałabym, żeby nasz sąsiad stał się oddzielnymi księstwami. Chcę, żeby Rosja się rozpadła. Chcę, żeby Ukraina stała się członkiem NATO i Unii Europejskiej. I żeby wszyscy przestali kłamać. Nie wiem, na ile to realne. Jestem bardzo zła, że ta wojna i Rosjanie odebrali mi możliwość kontaktowania się z ojcem, a moim dzieciom – z dziadkiem. To są chwile, które już nigdy się nie powtórzą. Jestem zła, że okna mojego mieszkania są niszczone, miasta i wioski są niszczone, a ludzie umierają. To przerażające, w jakim świecie żyją nasze dzieci.

Mój dziadek, który przeżył obóz koncentracyjny, zawsze uczył mnie, że w życiu najcenniejsza jest wolność. Marzę i wierzę, że naród ukraiński będzie ją miał już zawsze.

20
хв

Hanna Jarowenko: – Mój dziadek przeżył obóz koncentracyjny. Nauczył mnie, że najcenniejsza jest wolność

Natalia Żukowska
Franka Piotra Wilde'a

Gdy niektórzy są coraz bardziej zmęczeni wojną w Ukrainie, niemiecki stylista Frank Wilde niestrudzenie każdego dnia robi kolejne zdjęcie, by wesprzeć Ukrainę. Wytrwałość, z jaką pracuje, a także styl i trafność jego fotografii przyciągają uwagę tysięcy ludzi na świecie. Nie pozwalają im zapomnieć o ukraińskiej żałobie i sprawiają, że chcą dołączyć do walki, która może być piękna. Co łączy Wilde'a z Ukrainą? Dlaczego płacze, gdy podróżuje ukraińskimi pociągami? Czy sąsiedzi projektanta irytują się, kiedy okupuje windę, robiąc kolejne fotografie? Odpowiedzi na te i inne pytania – w jego wywiadzie dla Sestr.

Frank w Kijowie

Cyrylica jest bardzo trudna, ale i tak nauczę się ukraińskiego

Ksenia Minczuk: Na pytanie: „Dlaczego Pan wspiera Ukrainę?” – odpowiada Pan: „Jak mógłbym jej nie wspierać?”. Darzy Pan Ukrainę jakimś szczególnym uczuciem?

Frank Peter Wilde: Przed wojną nie miałem specjalnych związków z Ukraińcami. Raz, w 2004 roku, spędziłem w Ukrainie dwa dni. Kijów był wtedy zupełnie inny. Pamiętam, że na stole stała butelka wody. Podniosłem szklankę, żeby się napić, i okazało się, że to... wódka. A było południe! Wtedy zrobiło to na mnie duże wrażenie. Następnym razem w Kijowie byłem już po rozpoczęciu inwazji. I poznałem zupełnie inne społeczeństwo.

Moje wsparcie dla Ukrainy zrodziło się w sposób naturalny, widać to na moim Instagramie. Pierwszy mój post o agresji Rosji pojawił się dwa dni przed inwazją na pełną skalę, 22 lutego 2022. Zrobiłem sobie zdjęcie w masce Putina, z nożem i w czarnym skórzanym płaszczu. To nawiązanie do horroru „Nie oglądaj się teraz” z 1973 roku w reżyserii Nicholasa Roega, który opowiada o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Pomyślałem, że będzie to dobra ilustracja zagrożenia, jakie Putin stanowi dla Ukrainy i Europy.

Jako aktywista queer zawsze walczyłem o równe prawa i sprawiedliwość. Kiedy więc Rosja rozpoczęła agresję, nie mogłem nie interweniować. Nie mogę milczeć, gdy łamane są prawa człowieka, a ludziom odbierana jest wolność.

W listopadzie lub grudniu 2021 r. zdałem sobie sprawę, że Rosja przygotowuje się do inwazji na pełną skalę. W niemieckiej telewizji politycy mówili: „Putin nigdy tego nie zrobi”, „Putin się nie odważy”. Ale ja czułem, że on jest gotowy. Zrobił to z Krymem w 2014 r., z Gruzją w 2008 r. – i zrobi to ponownie. Bo taka jest historia rosyjskiego imperializmu. Proszę zapytać o to na przykład ludzi w Mołdawii. Dlatego opowiedzenie się po stronie Ukrainy było dla mnie logiczne.

Od czego zaczęło się to Pana szczególne nastawienie do Ukrainy?

Na początku wojny byłem w Warszawie, w pracy. Widziałem tam ogromną liczbę uchodźców, miasto było pełne Ukraińców uciekających przed wojną. Chciałem pojechać do Niemiec nocnym pociągiem, ale powiedziano mi, że to niemożliwe, bo wszystkie pociągi są pełne Ukraińców. Musiałem pojechać samochodem.

Wszędzie po drodze widziałem autobusy pełne uchodźców z Ukrainy. Było wtedy dość zimno, patrzyłem na przerażone dzieci w samochodach. Wyglądały przez okna, rozglądając się wokół ogromnymi, zdezorientowanymi oczami. Oczy ich matek były nie mniej zdezorientowane

Kiedy wróciłem do Berlina, postanowiłem, że zrobię wszystko, by wesprzeć Ukrainę.

To był kolejny etap wsparcia, które pojawiło się dzięki moim emocjom i głębszemu zrozumieniu tego, co się dzieje. Dostałem pracę jako wolontariusz na głównym dworcu kolejowym w Berlinie.

Następnym krokiem był film. Agencja ONZ ds. Uchodźców zaproponowała mi pracę nad filmem o ukraińskich uchodźcach. Natychmiast się zgodziłem. „Ale Frank, to jest darmowa praca, trzy noce zdjęć. Może masz asystenta, który mógłby to zrobić?”. Odpowiedziałem: „Przepraszam, czego nie zrozumiałeś z mojej odpowiedzi? Jestem gotów zrobić to za darmo”. I z ukraińską ekipą liczącą 60 osób stworzyliśmy film „Uprooted”. Udział w tym projekcie otworzył mnie na Ukraińców.

Słuchałem ich historii, przyglądałem się im. Mamy w głowach stereotyp tego, jak wygląda uchodźca. Na przykład powinien być nieszczęśliwy. Tyle że Ukrainki takie nie są. Oczywiście, były zszokowane i zdezorientowane, ale z nastawieniem: „OK, jesteśmy tutaj. Co możemy z tym zrobić?”. Pewne siebie i silne. Byłem pod ogromnym wrażeniem. Szanuję każdą Ukrainkę, która musiała wyjechać z powodu wojny.

Potem zacząłem uczestniczyć w demonstracjach, na których poznałem ukraińską społeczność w Berlinie. Zacząłem studiować ukraińską kulturę – okazała się bardzo interesująca.

Stopniowo Ukraina stała mi się bardzo bliska. Niestety, nie mówię jeszcze po ukraińskum – cyrylica okazała się dla mnie bardzo trudna. Mam jednak nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzę. Posiadam już zaproszenie od internetowej szkoły językowej. Chcę się nauczyć tego języka, by być jeszcze bliżej Ukrainy.

Ukraiński jest uważany za jeden z najtrudniejszych języków do nauki...

Proszę mi tego nie mówić! (śmiech)

...ale także jeden z najpiękniejszych! Czy nasz następny wywiad będzie po ukraińsku?

Być może. Na pewno powiem: „Cześć! Jak się Pani ma? Bo ja mam się świetnie!”

Czasami musisz zaszokować ludzi, by coś zmienić

Wiece, protesty, spotkania, filmy. Jak Pan teraz pomaga?

Przeprowadziłem już dwie duże kampanie fundraisingowe. Teraz rozpocząłem trzecią, tym razem dla NAFO [wirtualnej społeczności przeciwdziałającej rosyjskiej propagandzie i dezinformacji podczas wojny rosyjsko-ukraińskiej – red.].

Jesienią 2023 roku w Kijowie wręczono mi nagrodę „Międzynarodowy Sojusznik Roku”. Przedstawiciele NAFO zapytali, czy byłbym zainteresowany przeprowadzeniem dla nich zbiórki na lekarstwa. Odpowiedziałem: „A co ze zbiórką na broń?”. Byli zaskoczeni: „Myślisz, że w Niemczech można zrobić taką zbiórkę?” Byłem pewien.

Wspieranie wojska jest teraz bardzo ważne. Szczerze chcę, aby Siły Zbrojne Ukrainy pokonały Rosjan. I chcę zebrać pieniądze na ich zwycięstwo

Jestem Niemcem, a Niemcy dużo mówią o pokoju, pokojowych sposobach zakończenia wojny. Jednak od samego początku mówiłem, że Ukraina powinna otrzymać broń. Zrobiłem sobie nawet tatuaż przedstawiający ukraińskiego „szopa z Chersonia” z bronią. To mój symbol niemiecko-ukraińskiej solidarności.

Teraz mam nową zbiórkę dla NAFO. Zbieramy na dwa funkcjonalne pojazdy specjalnie wyposażone do pracy w warunkach wojennych. Cel to 38 tysięcy dolarów. Zawsze dołączam do fundraiserów, którym ufam, i osobiście znam ludzi, którzy za nimi stoją. Dla mnie ważna jest świadomość, że każde euro trafi do wojska.

Mogę wykorzystać swoją popularność i wpływy. I widzę, że to działa. Jeśli jestem w stanie coś zmienić, na pewno to zrobię. Czasami mogę być prowokacyjny, czasem ostry i natrętny. Myślę, że to właściwa droga. Bywa, że musisz zaszokować ludzi, bo łagodność i ostrożność nie zawsze działają.

Teraz chodzę na protesty, wygłaszam przemówienia, rozmawiam z ludźmi, podpisuję petycje i spotykam się z niemieckimi politykami. Kiedy widzę, że ludzie rozumieją, jak ważne jest wspieranie Ukrainy, jestem szczęśliwy.

Czy Niemcy robią wystarczająco dużo dla Ukrainy?

Wielu polityków w Niemczech mówi: „To nie nasza wojna. Nie powinniśmy dostarczać Ukrainie broni”. Cóż, wszyscy ci, którzy tak mówią, nigdy w życiu nie byli w Ukrainie i nigdy nie rozmawiali z Ukraińcami

Jak więc możecie mówić, że Ukraina powinna oddać swoje terytoria, jeśli nigdy nie rozmawialiście z ani jednym Ukraińcem? Jak śmiecie?

Kiedy masz kontakt z Ukraińcami, rozumiesz rzeczywistość. Od początku inwazji byłem w Ukrainie trzy razy. Jestem w stałym kontakcie z różnymi tamtejszymi organizacjami charytatywnymi: United24, Kyiv Defenders, Głosy dzieci, UAnimals itp. Utrzymuję kontakty z wieloma Ukraińcami.

Dlatego rozumiem, że Niemcy nie robią dla Ukrainy wystarczająco dużo. Tak, mój kraj bardzo pomaga uchodźcom, ale musimy też pomagać z bronią. Powinniśmy wspierać ludzi, którzy bronią Ukrainy – czyli jej wojsko. Nie powinniśmy bać się Rosji. Przez pierwsze dwa lata wojny Niemcy bały się sprowokować Rosję do jeszcze większej agresji. Ciągle rysowali czerwone linie. Myśleli, że Rosja nigdy ich nie przekroczy. Widzimy jednak, że dla Rosji nie ma żadnych czerwonych linii. To wszystko nonsens. Dlatego musimy wspierać Ukrainę wszystkim, co mamy, by zwyciężyła.

Płaczę, kiedy podróżuję ukraińskimi pociągami

Proszę opowiedzieć o swoich podróżach do Ukrainy. Jaki jest ich cel?

Zawsze podróżuję do Ukrainy z własnej woli i na własny koszt. I za każdym razem, gdy jeżdżę ukraińskimi pociągami, jestem zachwycony. Dla mnie najbardziej romantyczną rzeczą, jaką możesz zrobić, jest wybranie się w długą podróż ukraińskim pociągiem. Podoba mi się wszystko: wagony sypialne, krajobrazy za oknem, specjalna herbata. Kiedy widzę te pociągi, chce mi się płakać ze szczęścia. I mi się płakać, ilekroć o tym mówię. Mam też wszystko, co można ukraść z pociągu (śmiech). W domu zgromadziłem już prawdziwe muzeum ukraińskich kolei.

W Ukrainie czuję się absolutnie bezpiecznie. Wiem, to dziwne, bo przecież Ukraina nie jest bezpieczna. Ale ufam waszej obronie powietrznej.

Pamiętam, jak we Lwowie stałem przed niesamowicie pięknym hotelem w centrum miasta. Petunie, spokój, 6 rano. I wtedy zaczął wyć alarm. Pomyślałem: jak można chcieć zniszczyć to piękno? Co jest nie tak z Rosjanami?

Ukraina chce żyć i kochać. A Rosja chce tylko niszczyć.

Miałem kiedyś w Berlinie rosyjskich przyjaciół – lecz kiedy zdałem sobie sprawę, że nie przyjmują do wiadomości tego, co się naprawdę dzieje, przestałem z nimi rozmawiać. Nie czuję już tych ludzi. I nie chcę czuć.

Podczas wojny zrobił Pan prawie tysiąc zdjęć w windzie, by wesprzeć Ukrainę. Jak wygląda proces przygotowań do takiej sesji zdjęciowej?

Tak, mam dokładnie tyle zdjęć z ukraińskiej windy, ile dni trwa ta wielka wojna. To mój pamiętnik z waszej wojny.

Zwykle rano decyduję, co będę fotografował. Kiedy mam ważne rzeczy do zrobienia, myślę z wyprzedzeniem, ale zazwyczaj nie mam planu. Gdy dzieją się jakieś ważne wydarzenia, reaguję na nie. Wybuch elektrowni wodnej w Kachowce, zmasowany ostrzał, ofensywa ukraińskich sił zbrojnych na Kursk.

Albo na przykład zabicie przez Rosję Iryny Cybuch. Albo tragedia w szpitalu dziecięcym. Takie rzeczy mnie dotykają, łamią mi serce, więc nie mogę nie reagować

Moje fotografowanie w windzie to cała przygoda: muszę przynieść rekwizyty, i wszystko zawczasu ustawić, by zrobić zdjęcie. Najpierw przygotowuję wszystko w mieszkaniu, a potem przenoszę to do windy – i robię szybkie zdjęcie bez jej zatrzymywania. Jeśli akurat winda jest przez kogoś ściągana, jadę nią do tej osoby.

Ale są też trudne ujęcia. Na przykład to, które chciałem zrobić bez światła – potrzebowałem świec, latarki albo lampy. Musiałem pomyśleć, jak wszystko zaaranżować. Albo zdjęcie na Boże Narodzenie: w jednej ręce trzymałem lalkę, niczym dziecko, a w drugiej siedem świeczek. I jakoś musiałem to zdjęcie zrobić. Zabrało mi to trzy godziny, ale się udało.

Moi poprzedni sąsiedzi nie byli z tego szczególnie zadowoleni. Poprosili zarządcę budynku, żeby ze mną porozmawiał. Ale potem się wyprowadzili. Nowi są bardzo mili, nie ma z nimi żadnych problemów

Pytają mnie: „Skąd bierzesz pomysły na te wszystkie zdjęcia i siłę, by je robić?”. A ja jestem po prostu uparty. Zawsze kończę, co zaczynam. Tak właśnie ludzie zmieniają świat

Jestem najlepszym przykładem na to, że zwykła, bezstronna osoba, nie polityk czy biurokrata, może mieć wpływ. Może przekonać ludzi, zmienić ich nastawienie do wojny w Ukrainie. Bo ta wojna nie jest zwykłą wojną. To także wojna informacyjna, czasami bez słów. Moje zdjęcia w windzie są językiem, który ludzie rozumieją bez słów.

Czego chciałby Pan życzyć Ukraińcom?

Widzę to tak: Ukraina wygrywa, dołącza do UE i NATO, Krym wreszcie powraca do macierzy, wszyscy więźniowie wracają do swoich rodzin, a Rosja płaci za wszystkie swoje zbrodnie.

To jest moje życzenie dla Ukrainy. I dla całej Europy. Bo jeśli ta wojna nie zostanie powstrzymana, rozprzestrzeni się na inne kraje Unii. A na to nie możemy pozwolić.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

20
хв

Zdjęcia w windzie – mój osobisty pamiętnik z waszej wojny

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Moskale lubią uderzać w święta

Ексклюзив
20
хв

Mariczka i pociągi pod specjalnym nadzorem

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress