Exclusive
20
min

Ta walka to dla mnie kwestia honoru

– Każda ewakuacja jest przerażająca i trudna. Wokół spalone pola, na drzewach ani jednego liścia, nie masz gdzie się ukryć. Idziesz i czekasz na swoją kulę – Kati Leszkaszeli, gruzińska medyczka bojowa, o pracy na linii frontu

Natalia Żukowska

Kati Leszkaszeli

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Katie Leszkaszeli służy w Legionie Międzynarodowym. Urodziła się w Rosji, ma podwójne obywatelstwo. 24 lutego 2022 r. podarła swój rosyjski paszport, a w marcu była już w Ukrainie.

Wiedzieliśmy, czego się po nich spodziewać

Rodzice mieszkali w Rosji jeszcze na długo przed moim urodzeniem, spędziłam tam pierwsze 11 lat życia. Później przeprowadziliśmy się do Gruzji, gdzie ukończyłam szkołę i studia medyczne, z wykształcenia jestem lekarką ogólną. Przed inwazją pracowałam w Niemczech, przyjechałam tam podczas pandemii COVID-19 w ramach programu wymiany lekarzy. Chciałam kontynuować tam studia, przygotowywałam nawet dokumenty – ale okazało się, że na studiowanie nie ma już czasu. Spakowałam swoje rzeczy i pojechałam do Ukrainy. W moim gruzińskim paszporcie jest napisane, że urodziłam się w Rosji, więc ukraińscy pogranicznicy przesłuchiwali mnie przez cztery godziny. Sprawdzili mój telefon, wyjaśnili, jakie niebezpieczeństwa mogą mnie spotkać w Ukrainie. Ale już zdecydowałam.

W 2022 roku było tak, jakbym cofnęła się w czasie o 14 lat, do dni, w których Rosjanie zaatakowali Gruzję. Miałam wtedy 13 lat. Pamiętam, jak 5 sierpnia 2008 r. usłyszałam, że zaczęli strzelać, ale Gruzja nie chciała dawać pretekstu do konfliktu i dlatego nie odpowiedziała. Rosyjskie grupy dywersyjne wkroczyły na nasze terytorium i w końcu sprowokowały Gruzinów do wymiany ognia. Mieli już wtedy wiele pojazdów opancerzonych na granicy.

Oni wszędzie działają według tego samego scenariusza: najpierw „ćwiczenia wojskowe”, potem „ratowanie” ludzi, a na końcu zniszczone miasta i zabici cywile

7 sierpnia okupanci zastrzelili pierwszego gruzińskiego żołnierza, a już następnego dnia nasz prezydent Saakaszwili powiedział, że nie możemy milczeć – reagujemy. I nazajutrz rano zaczęła się wojna. Oczywiście wszyscy normalni ludzie bali się śmierci, a jeszcze bardziej utraty swojej ziemi. Rosjanie okupowali już wtedy naszą Abchazję, więc wiedzieliśmy, że gwałcą kobiety i torturują jeńców. Na jednego, który był związany, skoczyli w taki sposób, że złamali mu kręgosłup. Bo odmówił podeptania gruzińskiej flagi.

W piłkę nożną grali odciętymi ludzkimi głowami.

Wiedzieliśmy więc, co nas może czekać. Chociaż mieszkaliśmy z dala od walk, czuliśmy wojnę. Mój starszy o 15 lat brat od razu poszedł walczyć. Został ranny, a mój kuzyn zginął. Pamiętam tamten strach, ale on był inny niż teraz. Dziś mogę iść na pole bitwy i dać wrogowi odpowiedź. Mam szansę jakoś się na nim zemścić.

Chociaż 24 lutego 2022 r. podarłam swój rosyjski paszport, nie mogę formalnie zrzec się obywatelstwa. Głownie dlatego, że jestem poszukiwana przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych na terytorium Rosji. Więc jeśli przyjdę do którejś z ich ambasad, mogę zostać poddana ekstradycji. Rosjanie uważają mnie za zbrodniarza wojennego, bo biorę udział w wojnie. A ja jestem Gruzinką i udział w tej wojnie jest dla mnie kwestią honoru. Bo Rosja to także mój osobisty wróg.

Dwie różne wojny

Na początku musiałam przejść szkolenie wojskowe w Legionie Gruzińskim. Wyjaśnili nam taktykę poruszania się i walki. Powiedzieli wszystko o minach – jakie są ich rodzaje, jak wyglądają, jak brzmią, gdy wybuchają. Jednak najtrudniejsze było przygotowanie fizyczne: musieliśmy chodzić i biegać 10-15 km z dodatkowym obciążeniem. Wyobraź sobie, że dźwigasz 35 kilogramów: broń, plecak, hełm, wodę, jedzenie, kamizelkę kuloodporną – a ważysz 49 kg, jak ja. Ale dałam radę i dołączyłam do grupy bojowej „Wendetta”.

Mój pierwszy kontakt z wrogiem był w sektorze Charkowa w 2022 roku. Walczyłam przez pięć miesięcy bez kontraktu – podpisałam go dopiero we wrześniu 2022 r., z z Legionem Międzynarodowym. Wojna dwa lata temu i teraz bardzo się różnią. Wtedy nie było tyle artylerii, nie było tylu dronów. Było więcej walk kontaktowych.

Dziś wojna jest bardziej brutalna. Wróg często używa przeciw nam gazu łzawiącego i neurotoksyn. Mogą powodować halucynacje, ciemność przed oczyma, wymioty, odwodnienie

Jeśli chodzi o wsparcie medyczne, dzięki wolontariuszom zawsze mieliśmy wszystkiego pod dostatkiem. Ale w miarę nasilania się wojny czasami brakuje nam opasek uciskowych i plecaków medycznych. Potrzebujemy też suchego osocza krwi, od roku nie jesteśmy w stanie go zdobyć. Mieliśmy dwa opakowania. Jedno zostało zniszczone, gdy dron wleciał do naszego bunkra, a my skryliśmy się za kamizelkami kuloodpornymi i plecakami.

Drugie miał medyk, który zginął – jego plecak zniknął razem z nim. Potrzebujemy suchego osocza potrzebujemy, kiedy musimy przeprowadzić transfuzję krwi w pobliżu na polu walki. Zwykle staramy się zatamować krwawienie i dostarczyć rannego do punktu ewakuacji. Ale jeśli jesteś pod ostrzałem, widzisz umierającą osobę i nie możesz opuścić pola bitwy, to suche osocze jest szansą na ratunek.

Przyzwyczajona do śmierci

Mój pierwszy ranny był w sektorze charkowskim. 21-letni facet, miał połamane nogi i wciąż żartował, choć nie było mu do śmiechu. Opowiadał o swojej dziewczynie, pokazywał jej zdjęcia w telefonie. Później dowiedziałam się, że umarł w szpitalu. Był jedyną osobą, która zmarła po naszej ewakuacji. Tutaj ranni albo umierają bardzo szybko, bo nie możesz już nic zrobić, albo udaje im się przeżyć.

Najtrudniejszą częścią ewakuacji rannego jest dotarcie z pola bitwy do medevacu [pojazdu ewakuacyjnego – red.]. Każda ewakuacja jest przerażająca i trudna. Czasami po prostu jedziesz, bo musisz. Wszystko wokół jest doszczętnie spalone, na drzewach nie ma ani jednego liścia, nie masz gdzie się ukryć. Idziesz i czekasz na swoją kulę. Kiedy szliśmy do szturmu, czasami musieliśmy nieść rannego 8 kilometrów do punktu ewakuacji.

Najtrudniej było wtedy, gdy ja i moi towarzysze zostaliśmy ranni. Nie mogliśmy chodzić, więc czekaliśmy, aż ktoś przyjdzie i nas zabierze. Cały czas byliśmy pod ostrzałem. Jestem przyzwyczajona do śmierci, gorsza od niej jest utrata przyjaciół.

Jeszcze przed minutą się z nim śmiałaś, opowiadał ci o swoich życiowych planach – a tu naraz go nie ma

Kiedy ktoś umiera, w ciągu sekundy zmienia kolor, nawet jego zapach staje się inny. Świadomość tego, co się naprawdę stało, przychodzi później, kiedy widzisz jego rzeczy i zdajesz sobie sprawę, że już nie wróci. To bardzo trudne, leczyłam się nawet u psychiatry. Miałam ciężkie PTSD.

Nigdy się nie poddam

Najgorsze stało się wtedy, gdy byliśmy na pozycji obronnej w Nowoseliwce, w obwodzie ługańskim. Wróg ostrzelał z czołgu nasz punkt obserwacyjny. Odpoczywałam po służbie w bunkrze, pozostali byli na górze. Dwóch zginęło natychmiast, a dwóch zostało ciężko rannych.

Wyglądało to tak, jakby Rosjanie strzelali do nas ze wszystkiego, co mieli. Szara strefa, która nas dzieliła, była niewielka. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli nie będzie obserwacji tej ulicy z góry, to nas zaatakują. Nasze radio nie działało, więc nie mogliśmy powiedzieć innym towarzyszom, co się dzieje.

Siedzieliśmy tam w nadziei, że przyleci nasz dron i zobaczy, że dom, w którym jesteśmy, jest całkowicie zniszczony, że przyjdą nam na ratunek. Ale po półgodzinie zdaliśmy sobie sprawę, że nikt nie nadlatuje, a ostrzał nie ustawał. Nasza druga pozycja była się 700 metrów za nami. Jeden z chłopaków zgłosił się więc na ochotnika, że pobiegnie do naszych i sprowadzi pomoc. Wiedziałam, że jeśli wyjdzie na zewnątrz, zrobią z niego co najmniej trzysetkę [w wojskowym żargonie „300” oznacza ciężko rannego – red.]. Mimo to zdjął kamizelkę, zostawił broń i pobiegł.

Ja zostałam z rannymi. Nie wierzyłam, że wróci. Odbezpieczyłam granat i siedziałam tak przez 40 minut, czekając na wroga. Nigdy się nie poddam, bo wiem, co Rosjanie mogą mi zrobić

Ręce mi drętwiały, ale chciałam żyć. I nagle usłyszałam, że ktoś mówi po angielsku. Zrozumiałam, że to nasze wsparcie. Tamtemu żołnierzowi udało się dotrzeć do naszych.

Rosjanie krzyczą: NATO walczy!

Ukraińskie brygady i nasz legion bardzo się różnią. U nas wszyscy jesteśmy sobie równi – nie ma czegoś takiego, że ty jesteś dziewczyną, a ja facetem. Walczymy zgodnie ze standardami NATO. Kiedy żołnierze z innych jednostek spotykali mnie na polu walki, dziwili się: „O, jesteś pierwszą dziewczyną na polu bitwy”. Nie mamy systemu, w którym mogłabyś robić jedną rzecz, a innej już nie. Jesteś żołnierzem na stanowisku bojowym, idziesz i wykonujesz zadania. W naszym zespole jest wielu medyków i zawsze jeździmy z wojskiem na misje. Powiedziałabym, że jesteśmy medykami szturmowymi.

W mojej kompanii są tylko żołnierze mówiący po angielsku. Kiedy słyszymy obcy język, okupanci krzyczą, że to NATO z nimi walczy. Jeden z jeńców powiedział kiedyś, że u nich mówią, że wszyscy obcokrajowcy walczący po stronie Ukrainy to czarni i geje. Gadają też, że mamy drony, które mogą przenosić materiały wybuchowe o wadze do 2 tysięcy ton. Słuchamy tego i myślimy sobie: no i niby gdzie to wszystko?

Kiedyś bałam się iść na pole bitwy, więc przyjaciel dał mi drewniany krzyż. „Komukolwiek go dałem, wszyscy wrócili. Kiedy wrócisz, oddasz mi go ”– powiedział. Wróciłam. Dwóch ciężko było rannych, reszta zginęła. Oddałam mu ten krzyż, ale następnego dnia kupiłam sobie własny. Noszę go na kamizelce kuloodpornej.

Nigdy bym nie pomyślała, że większość z nas będzie wierzyć w przesądy

Dożyć zwycięstwa

Przed wojną byłam zakupoholiczką, wydawałam mnóstwo pieniędzy na niepotrzebne rzeczy. Dziś moje życie jest inne, potrzeby materialne zeszły na dalszy plan. Kiedyś uwielbiałem podróżować, teraz mieszkam w jakiejś wiosce, brudna i spocona, ale mnie to nie obchodzi. Jedyne, czego chcę, to dożyć zwycięstwa i cieszyć się spokojnymi wieczorami z rodziną.

Jeśli pozwolimy Putinowi wygrać, nic dobrego z tego nie wyniknie. Nie będzie Ukrainy, a on ruszy na Europę

Polska zostanie zaatakowana – i oczywiście Gruzja, znowu. On chce przywrócić Związek Radziecki, tyle że nie spodziewał się takiego oporu Ukrainy. Nie spodziewał się też, że Ukraina będzie miała tak wielkie wsparcie USA i Europy. Teraz to dla niego kwestia honoru. Nie rozumie, jak Ukraina miałaby go pokonać, dlatego wydaje tak ogromne środki na tę wojnę.

Tak naprawdę Rosjanie nikogo nie lubią. Nas, Gruzinów, nazywają „czurkami” [pogardliwy epitet, używany przez Rosjan w stosunku do ludzi z Kaukazu, Azji Środkowej i innych regionów byłego ZSRR – red.], a Ukraińców – „chochołami”. To rasiści.

Jeśli chodzi o Gruzję, wierzę, że nasze terytoria wrócą do ojczyzny. Mieliśmy już w naszej historii momenty, kiedy coś nam zabierano, ale zawsze to odzyskiwaliśmy

Nie wiem, jak długo potrwa wojna w Ukrainie, sytuacja zmienia się tu z każdą sekundą. Ale to nie może trwać wiecznie. Jeśli będzie zawieszenie broni i podpiszą tylko jakiś rozejm, to będzie drugi Izrael i Palestyna, życie na tykającej bombie. Aż do chwili, gdy jakiś „Iwanuszka” upije się i zacznie strzelać.

Po naszym zwycięstwie pójdę na defiladę z moimi medalami. Mam Złoty Krzyż od Załużnego, dla mnie cenniejszy niż diamenty. Dostałam go za to, że broniłam rannych żołnierzy przed Rosjanami, siedząc przy nich z tym odbezpieczonym granatem.

Wszystkie zdjęcia: archiwum prywatne

No items found.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Przed służbą w „Azowie” pracowała jako tłumaczka i sporo podróżowała, była też uczestniczką Rewolucji Godności. Kiedy w 2014 roku jej przyszły mąż dołączył do batalionu „Azow”, postanowiła służyć jako sanitariuszka. Ale on kategorycznie się sprzeciwił. W 2015 roku wzięli ślub. On służył, ona pracowała za granicą, więc widywali się rzadko. W 2017 r. zgodził się, by wstąpiła do wojska. Dołączyła do „Azowa”. Pracowała w służbie prasowej jako fotografka, uczyła żołnierzy angielskiego, adaptowała NATO-wskie podręczniki i współtworzyła międzynarodowy dział „Azowa”. To dzięki niej świat po raz pierwszy dowiedział się o rosyjskich zbrodniach w Mariupolu. Gdy ewakuowano rodziny wojskowych z częściowo już oblężonego Mariupola, mogła opuścić miasto. Ale wróciła.

Trolejbusu nie będzie

– 24 lutego 2022 r. obudził nas alarm – wspomina Maria. – Mąż i ja byliśmy wtedy w bazie w Juriwce, w obwodzie donieckim. Jeszcze tego dnia wraz z innymi żołnierzami przenieśliśmy się do Mariupola, a Azowstal stała się naszą bazą.

Szybko zdałam sobie sprawę, że nauczanie angielskiego nie jest już ważne, że moja wiedza powinna się przydać do bardziej użytecznych celów: opowiedzenia światu o zbrodniach Rosjan w Ukrainie i sławienia czynów naszych bohaterów. Jeździłam więc po Mariupolu, filmowałam wszystko. Później, gdy moją kamerę zniszczyły odłamki pocisków, robiłam zdjęcia telefonem. Byliśmy jak postacie z gry komputerowej, którą cały świat oglądał online, nie mogąc nic z tym zrobić.

Reakcja mieszkańców Mariupola na wybuch wielkiej wojny była dla mnie zaskoczeniem: zdawali się nie rozumieć, co się dzieje. Kiedy widziałam, że mimo ciągłego ostrzału stoją na przystankach autobusowych, czekając na trolejbus, mówiłam im: „Nie będzie trolejbusu ani autobusu. Nie ma prądu”.

Jeździłam po mieście, rozmawiałam z cywilami. Dostarczaliśmy im wodę i jedzenie. Byli przerażeni. Często pytali: „Jesteście armią rosyjską czy ukraińską?”
„Jeździłam po Mariupolu, filmowałam wszystko. Później, gdy moją kamerę zniszczyły odłamki pocisków, robiłam zdjęcia telefonem”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Pamiętam jak któregoś dnia poszliśmy do meczetu, by sprawdzić, czy nic nie jest kryjącym się tam ludziom, bo w pobliżu był nalot. Naprzeciw nam wyszedł imam. W minarecie leżeli ranni ludzie, wokół ziały ogromne kratery. Nagraliśmy krótki wywiad z tym imamem, który potem wysłałam jego żonie – udało się jej wcześniej opuścić miasto, wyjechała do Turcji. Nie wiedziała, czy jej mąż żyje, bo w tamtym czasie cywile nie mieli kontaktu ze światem. My, wojskowi, utrzymywaliśmy łączność dzięki starlinkom.

Poprosiłam żołnierzy, by robili zdjęcia telefonami wszystkich tych okropieństw, które widzieli. Pamiętam zdjęcia z zatłoczonej kostnicy i tego, jak ludzie chowali zmarłych na swoich podwórkach. Reakcje na śmierć krewnych były różne. Niektórzy nie chcieli uwierzyć, a gdy inni wręcz przeciwnie – mówili ze spokojnym wyrazem twarzy: „Mój syn nie żyje. Jest na tylnym siedzeniu. Co mam zrobić?”. To przez szok.

Pamiętam też, jak Rosjanie ostrzelali szpital położniczy. Wszędzie były fragmenty spalonych ciał, a ja prawie nadepnęłam na zwłoki dziecka. Też było spalone

Bezpieczny bunkier, głęboko pod ziemią

Tego dnia przyszła moja kolej, by się umyć – udawało się nam to robić raz na dwa tygodnie. Woda była z rur chłodniczych. Po wysuszeniu włosów poprosiłam Nastię, by zaplotła mi warkocz. Potem usiadłyśmy, żeby napić się herbaty – i straciłam przytomność.

Gerda (w środku) z towarzyszkami broni z "Azowa", które zginęły w Mariupolu w maju 2022 roku. Zdjęcie: archiwum prywatne

Gdy się ocknęłam, poczułam, że się duszę. Wokół mnie było bardzo ciemno. Próbowałam wydostać się spod gruzów, ruszyłam w kierunku światła, które majaczyło w oddali. Pewnie to adrenalina mnie uratowała. Myślałam, że wspinam się po workach, ale to były zwłoki. Zaczęłam krzyczeć: „Chłopaki, mamy dwusetki!” [w żargonie wojskowym określenie zabitych – red.].

Zaczęli wykopywać te ciała. Na początku nawet nie rozpoznałam, kim są zabici ludzie, bo śmierć strasznie człowieka zmienia

Nastia umarła. Osłoniło mnie jej ciało i ciało innej siostry. Leżały na podłodze. Ta druga dziewczyna żyła jeszcze przez kilka minut. Próbowaliśmy ją reanimować, ale na próżno. Wróg zrzucił na bunkier KAB-a [ciężka bomba szybująca – red.]. Tylko coś takiego mogło go przebić. Uważaliśmy go za bardzo bezpieczny, był głęboko pod ziemią.

Jeśli umrę, macie mnie zjeść

Wszyscy poczuliśmy się tak, jakbyśmy się w tej Azowstali już żywcem pogrzebali. Nie mieliśmy szans się wydostać. Zrozumieliśmy, że pewnie tu umrzemy. Jeśli nie dziś, to jutro albo pojutrze. Ale cel był jeden: utrzymać Mariupol jak najdłużej i zabić jak najwięcej Rosjan.

Czasami do naszego bunkra przychodził mój mąż. Zostawiał coś smacznego, na przykład cukierka – a ja wiedziałam, że on wciąż jest. Byłam bardzo wkurzona, kiedy kilka razy mnie nie obudził – a potem on był zły, ilekroć szłam do walki. Ale rozumiał, że chciałam walczyć.

„Gerda” podczas walk o Mariupol. Zdjęcie: archiwum prywatne

W końcu w Azowstali skończyło się jedzenie i lekarstwa. Wszyscy byli już bardzo wychudzeni, wciąż rozmawiali o jedzeniu. Powiedziałam, że jeśli umrę, mają mnie zjeść.

Nie wiedzieliśmy, jak długo jeszcze wytrzymamy, tym bardziej że część zapasów była spalona, a część zasypana gruzem. Ostrzał był nieustanny, pod koniec nie dało się nawet wyjść na zewnątrz.

Bo gdy tylko wychodziliśmy, część z nas natychmiast zamieniała się w „dwusetki”

Jedyną rzeczą, o której wtedy marzyłam, było przytulić się przed śmiercią do męża.

Niewola, czyli suka od angielskiego

Kiedy dotarł do nas rozkaz, że mamy się poddać, nie czuliśmy strachu, chociaż ja do niewoli iść nie chciałam. Po pierwsze dlatego, że jestem kobietą, a po drugie, bo jestem żoną oficera wysokiej rangi – „Karl” był zastępcą „Redisa” [podpułkownika Denysa Prokopenki – red.], dowódcy ds. bojowego szkolenia specjalnego.

No i po trzecie: te moje języki. Rosjanie wrzeszczeli: „Znajdziemy tę sukę, która uczyła wojskowych angielskiego”. Dla nich nauczanie angielskiego było przestępstwem.

Wiedziałam, że mogę być torturowana. I że jeśli wyjdzie na jaw, że brałam udział w bitwach, to będzie mój koniec
„Kiedy dotarł do nas rozkaz, że mamy się poddać, nie czuliśmy strachu”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Ale był rozkaz od prezydenta, a dowódca wyjaśnił nam, że 80% naszych ludzi to ranni. Mnie i mężam rozdzielili niemal natychmiast. Zabrali nas wszystkich do Ołeniwki. Mężczyzn trzymano w barakach, kobiety w izolatce dyscyplinarnej. Widzieliśmy się z mężem kilka razy, kiedy zabierano nas na przesłuchanie. A raz, chociaż szliśmy ze spuszczonymi głowami i rękami za plecami, pokazaliśmy sobie serduszka.

W niewoli od razu mi powiedzieli: „Maria Mykołajiwna, od dziś już o niczym nie decydujesz”. To było przerażające. Codziennie mówili: „Jesteś brzydka! Jak ktoś tak brzydki może mieć męża? Jesteś głupia!”. Nie mogłam milczeć, powiedziałam: „W moim dossier pewnie macie napisane, że mówię siedmioma językami, więc jak mogę być głupia?” Nie lubili tych moich kpin, a kiedy udawało im się je zrozumieć, płaciłam za to bólem. Podczas przesłuchań ciągle się śmiałam. Wtedy oni jeszcze bardziej mnie bili, bo myśleli, że mi wszystko jedno. Tyle że to po prostu taka moja reakcja fizjologiczna.

Co Rosjanie potrafią robić ludziom

W lipcu zostałam przeniesiona do aresztu śledczego w Doniecku. Tam torturowali mnie psychicznie i fizycznie. Powiedzieli: „Czy wiesz, że w Ołeniwce był atak terrorystyczny? Amerykanie uderzyli tam Himarsem. Nie chcesz wiedzieć, co się stało z twoim mężem?”. „Nie” – odrzekłam. Zdałam sobie sprawę, że nie powiedzą nic dobrego, więc nie chciałam z nimi gadać. Mimo to powiedzieli, że on nie żyje, że Kijowa już nie ma i nie mam dokąd wracać.

Podczas przesłuchań razili mnie elektrodami, bili prętami i kijami z kolcami. Kiedy traciłam przytomność, cucili mnie wodą i znowu bili

Czasami trzymali mnie na przesłuchaniach od siódmej rano do pierwszej w nocy. W celi oglądałyśmy z dziewczynami siniaki i zgadywałyśmy, co je spowodowało – nie miałyśmy innej rozrywki. Ludzkie ciało wydaje się bardzo delikatne, ale niełatwo zabić człowieka. Wiem, że bili nawet chłopaków po amputacjach, w miejscach ran, i szydzili z nich. Rosjanie potrafią torturować na wiele sposobów. Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak chorą mają wyobraźnię, co potrafią robić ludziom.

Zdarzało się, że zaciskali ci na głowie worek, a ty musiałaś wbiegać po schodach i śpiewać, choć nie mogłaś nawet oddychać. Jeśli się zatrzymałaś albo potknęłaś, bili cię jeszcze mocniej. Po przesłuchaniu mogli umieścić cię w „szklance” – to mała cela bez toalety, w której czujesz się jak zamurowana żywcem, możesz tylko stać.

Przez to wszystko wiele dziewczyn przestało miesiączkować. Ja nie miałam okresu przez rok

W rosyjskiej niewoli nie masz żadnych praw. Wyobraź sobie, że odkąd trafiliśmy do niewoli, przez sześć miesięcy nie byłyśmy pod prysznicem. Gdy w końcu nam na to pozwolili, rozebrali nas do naga i zmusili do biegania, cały czas trzymając nas na muszce. Dziewczyny płakały, bo myślały, że nas rozstrzelają. Na umycie się miałyśmy tylko trzy minuty. Szczerze mówiąc, będąc w niewoli zazdrościłam tym, którzy zginęli w Azowstali. Bo nie musieli przechodzić przez to wszystko.

Ukrainian Fashion Week

W celi o powierzchni 20 metrów kwadratowych było nas 23. Na pryczach mieściło się do 10 osób, reszta spała na stole, ławce i na podłodze. By skorzystać z toalety, musiałyśmy deptać po ciałach koleżanek. W ciągu dnia nie wolno nam było siedzieć, cały czas stałyśmy, przez co moje nogi bardzo puchły. Przed Bożym Narodzeniem jedna z nich zaczęła gnić. Lekarstw nie było.

Słyszałyśmy, jak facet z gangreną głośno jęczał w celi obok. Z czasem jęki ustały. Umarł

Bardzo się bałam. Bałam się, że albo umrę z powodu gangreny, albo w tych strasznych warunkach utną mi nogę. Jednak któregoś dnia do naszej celi trafiła cywilna kobieta, której pozwolono przynieść nam lekarstwa, między innymi streptocid [lek stosowany w leczeniu chorób zakaźnych i stanów zapalnych – red.]. Podzieliłyśmy się nimi. Mnie wystarczyło raz posmarować rany i na szczęście się zagoiły.

„Mam marzenie: stworzyć własną kolekcję i pokazać ją światu”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Któregoś dnia to chodzenie w kółko po celi sprawiło, że pomyślałam o Ukrainian Fashion Week. Zaczęłam malować w swojej głowie obrazy. Wyobrażałam sobie kolekcję: dziś założę taką sukienkę, a jutro taką. Czasami nie starczało mi nawet czasu na domyślenie tych obrazów. Taki mój wyimaginowany świat haute cuture, który też pomógł mi przetrwać. Teraz mam marzenie: stworzyć kolekcję i pokazać ją światu

Siłę dały mi też plany na przyszłość i zrozumienie tego, kim jestem. Pojęłam, że kiedy wyjdę na wolność, będę mogła opowiedzieć światu o zbrodniach wroga – w obcych językach.

Ale najbardziej trzymało mnie to, że chciałam mieć dzieci

Pierścionek, którego nie było

Nasi oprawcy ciągle mówili o wymianie – albo o egzekucji. Kiedyś, był środek nocy, zabrali mnie i wywieźli w nieznanym kierunku. Najpierw jedno auto, drugie, potem samolot, a potem znowu auto. Nie wierzyłam, że to wymiana, zresztą miałam zawiązane oczy – taśma przylepiła się do moich włosów i brwi (czasami zrywali ją razem z nimi).

Nie wiedzieliśmy, dokąd nas wiozą. Kiedy do autobusu wsiadł mężczyzna i powiedział: „Chwała Ukrainie!”, pomyślałam, że to głupi żart Rosjan, i jeśli odpowiemy, to znowu nas pobiją.

Podczas uwolnienia, 6 maja 2023 r. Zdjęcie: Sztab Koordynacyjny ds. Traktowania Jeńców Wojennych

Długo nie mogłam uwierzyć, że już jestem w domu. Nawet gdy zobaczyłam męża, który został wymieniony we wrześniu, nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę. Przyszedł do nie do szpitala, z kwiatami i pudełkiem, takim na pierścionek. Ale kiedy je otworzyłam, niczego nie zobaczyłam. Pomyślałam, że to sen – albo że mnie oszukuje. Bo kiedy jesteś maltretowana przez rok, przestajesz wierzyć komukolwiek.

A mąż kupił mi pierścionek dwa miesiące po swojej wymianie, na urodziny, które obchodzę 27 listopada – bo miał nadzieję, że do tego czasu zostanę wymieniona. Nosił go cały czas przy sobie – i w końcu zgubił. Stanęło na tym, że kupiłam taki sam.

Z mężem po ślubie. Zdjęcie: Irena Brynza

Przez pierwsze dwa tygodnie byłam jak zombie. Nie chciałam nic robić. Chciałam tylko jeść i spać.

Matka nie urodziła mnie dla wojny

Wróciłam do pracy jako koordynatorka działu międzynarodowego. Jeżdżę na różne konferencje, udzielam wywiadów, opowiadam o tym, co przeżyłam. Musimy o tym mówić, żeby to się już nie powtórzyło. Z marzeń o dziecku nie rezygnuję, chcę też stworzyć własną kolekcję. Po wojnie chciałabym wytwarzać ubrania i mieć własną markę.

„Gerda” podczas wyprawy na Antarktydę. Zdjęcie: prywatne archiwum

Wielu uważa, że wojna nigdy ich nie dotknie. Kiedyś też tak myślałam. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że zostanę żołnierką czy jeńcem wojennym. Moja matka nie urodziła mnie dla wojny. Ale udział w niej to był mój wybór. I wierzę, że gdyby wszyscy się zjednoczyli, wojna mogłaby zakończyć się wcześniej.

Chcę też przekazać ludziom, że po tym wszystkim można żyć. W Azowstali i w niewoli zdałam sobie sprawę, że mogę zrobić o wiele więcej, niż sobie wyobrażałam

Nie można bać się żyć. Dla mnie puste życie, w którym nic nie osiągnęłaś, jest gorsze niż iść do piekła.

20
хв

Bo puste życie jest gorsze niż piekło

Natalia Żukowska
artystka irina fedorenko euro depp

Iryna Fedorenko – „Semira” jest ukraińską artystką z Mariupola. W ciągu ostatnich trzech lat zorganizowała około 60 wystaw w galeriach i muzeach w Ukrainie, Europie, Stanach Zjednoczonych i Chinach. Jej prace były wystawiane na aukcjach sztuki współczesnej w Londynie i Nowym Jorku, a także w Radzie Najwyższej Ukrainy. Niektóre znajdują się też w prywatnych kolekcjach, w tym dyrektora Muzeum Sztuki Nowoczesnej Andy'ego Warhola i rodziny Warholów.

W grudniu 2019 roku na aukcji charytatywnej „Tabletki” dzieło Iryny, „Skarbonka Rockefellera”, zostało sprzedane za 800 tysięcy hrywien [ok. 80 tys. zł]. Te pieniądze przeznaczyła na sprzęt dla dziecięcego szpitala onkologicznego. W ciągu ostatnich dwóch lat zebrała ponad milion hrywien na cele charytatywne.

Iryna Fedorenko – lauraetka międzynarodowej nagrody „Dyplomacja kulturalna”

Obraz na niemieckim banknocie

– Pomysł namalowania serii obrazów pt. „Dzieci wojny” narodził się zaraz po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji, gdy przeprowadziłam się z Ukrainy do Monachium – mówi Iryna. – Pierwsze miesiące były najtrudniejsze. Kiedy uświadomiłam sobie, co się stało, to był mój emocjonalny szczyt. Malowanie stało się sposobem na ucieczkę od stresu, chciałam przenieść swoje myśli i uczucia na płótno. Nie malowałam konkretnych dzieci, każde z nas jest na tych obrazach. To mój sposób komunikowania się ze światem.

Każdy z nas jest w głębi serca dzieckiem i każdy może zobaczyć na tych obrazach emocje, których doświadczał: strach, miłość, zagubienie, nadzieję... Jedna z prac powstała na Wielkanoc. Twarz na niej jest w radosnych kolorach, z nadzieją na świetlaną przyszłość.

Dorośli mogą ukrywać swoje uczucia, zamykać się w sobie. Ale twarze dzieci to otwarte emocje, czystość i bezpośredni przekaz

Jaryna Matwijiw: – Europejczycy poczuli siłę emocji w Pani obrazach. Właśnie zdecydowano, że jeden z nich z ozdobi niemiecki banknot 50 euro. Jak wyglądała selekcja?

Iryna Fedorenko: – Zanim ten obraz został wybrany, miałam już wiele wystaw na świecie. Od marca 2022 r. prezentowałam swoje obrazy w mediach społecznościowych i szybko stały się popularne. Zagraniczni dziennikarze ilustrowali nimi artykuły o wydarzeniach w Ukrainie, a nawet w Ameryce Łacińskiej. Miały ogromną liczbę wyświetleń. W maju odbyły się pierwsze wystawy w Europie, na których pokazano moje „Dzieci wojny” – m.in. w Niemczech, Włoszech (m.in. na biennale w Wenecji) i Belgii. Niektóre z obrazów wciąż podróżują, a ja nie widziałam ich od kilku lat.

Ten obraz znajdzie się na banknocie 50 euro

Obraz, który znajdzie się na banknocie 50 euro, był pokazywany na co najmniej 30 wystawach. Na jednej z nich, w Niemczech, spotkał się ze szczególną uwagą. Potem dostałam e-mail z informacją: „Twój obraz został wybrany do emisji na banknocie w 2025 r.”.

To nie są ogólnoeuropejskie euro, tylko tzw. regionalne pieniądze. Mogą być używane do dokonywania zakupów na rynku niemieckim, lecz ich wartość jest znacznie wyższa od nominalnej. To będzie emisja limitowana – kolekcjonerzy natychmiast wykupują takie pieniądze.

Ten sam obraz zdobi okładkę książki o Ukrainie, napisanej przez Edoardo Crisafulliego, dyrektora Włoskiego Instytutu Kultury.

Ambasadorka miasta, które zabiła wojna

Czy dramat Mariupola jest Pani osobistym dramatem?

Tak. Mariupol to moje rodzinne miasto. Tam dorastałam, tam ukończyłam szkołę, pierwszy uniwersytet i studia podyplomowe. Wszyscy moi krewni pochodzą z Mariupola, pozostało tam wielu moich przyjaciół, koleżanek i kolegów z klasy. W 2016 roku, po tym jak Mariupol został ostrzelany z wyrzutni Grad, przeprowadziłam się do Kijowa. Ale nigdy nie udawałam, że jestem kijowianinką.

Podtrzymywałam intensywne kontakty z Mariupolem, zwłaszcza że moja mama była bardzo chora COVID-19 i regularnie ją odwiedzałam. Dopiero na tydzień przed wybuchem wojny udało mi się zabrać ją do siebie.

Po zajęciu miasta przez Rosjan zaczęłam dostawać mnóstwo wiadomości od przyjaciół z Mariupola. To były przerażające historie. Do dziś czuję strach, gdy dzwoni telefon. Boję się, że znów te historie usłyszę i nie będę w stanie pomóc

Po wystawach w Europie dziennikarze wypytywali mnie o rodzinne miasto. Ciężko było mi mówić, ale wiedziałam, że to jedyny sposób, by rozpowszechnić informacje o piekle Mariupola. Stałam się ambasadorką mojego miasta, które zostało zabite przez wojnę.

W Mariupolu, niedaleko Teatru Dramatycznego, w przededniu rosyjskiej inwazji

Moja rodzina i ja straciliśmy wszystko, co mieliśmy w Mariupolu. Ale najgorsze jest to, że nie możemy sprowadzić stamtąd wielu osób. Nikt nie podaje teraz oficjalnych danych, ale wiadomo, że liczba ofiar jest tam bardzo wysoka.

Niektórzy po obejrzeniu moich wystaw mówią: „Jestem już zmęczony oglądaniem wiadomości, to tylko wojna”. Są zmęczeni wojną, ale my musimy o niej mówić, i to na różne sposoby – na przykład poprzez sztukę.

Jeszcze nie wiemy, z jakimi mentalnymi i psychologicznymi konsekwencjami będziemy musieli sobie radzić przez wiele lat po wojnie. Wszystko, czego doświadczyliśmy, zapada bardzo głęboko w nasze dusze. Każdy Ukrainiec – w Ukrainie i za granicą – doświadcza nieustannego stresu. Tracimy albo już straciliśmy nasze kręgi przyjaciół, straciliśmy życie, które kochaliśmy, nasze domy. Nie możemy spotkać się z bliskimi, bo są rozproszeni po całym świecie. Wojna przerwała silne więzi między ludźmi, rozerwała relacje. To wielki smutek dla nas wszystkich. Dlatego nie możemy pozwolić, by temat wojny zniknął.

Pani obrazy są sprzedawane na aukcjach w Nowym Jorku i Londynie, trafiają do prywatnych kolekcji. Jest zapotrzebowanie na obrazy o tematyce wojennej?

Większość obrazów z serii „Dzieci wojny” nie jest obecnie na sprzedaż. Rozważam kilka ofert, otrzymałam propozycje zakupu całej serii obrazów. To obcokrajowcy, którzy chcieli kupić także te obrazy, które przekazałam na aukcje charytatywne na rzecz dzieci.

Być może niektóre z tych prac sprzedam, ale większości nie. Chcę, by nadal podróżowały po wystawach – „Dzieci wojny” powstały właśnie w tym celu. To jest to, co mogę teraz zrobić, by informować ludzi na świecie i przyłożyć rękę do naszego zwycięstwa.

Niepotrzebna szklanka i Johhny Depp

Jeden z Pani obrazów znajduje się w prywatnej kolekcji rodziny Andy'ego Warhola. Jak do tego doszło?

W 2018 roku pojechałam na studia do muzeum Warhola. Zaproszenie przyszło od jego siostrzeńca. Jak wiadomo, Warholowie to Rusiny, którzy przeprowadzili się do Ameryki.

To właśnie za sprawą tej podróży zdecydowałam się zostać artystką. Spędziłam dużo czasu z kuratorami, którzy pomagali mi i mnie uczyli.

– Maluję portrety, ale nie potrafię porządnie narysować szklanki wody – żaliłam im się

A oni powiedzieli coś, co bardzo dobrze pamiętam: „A może nie potrzebujesz tej szklanki? Potrafisz rysować portrety w sposób, w jaki inni nie potrafią. To jest to, co musisz rozwijać”.

Ten moment był punktem zwrotnym. Uwolnił mnie od niepewności. Rodzina Andy'ego Warhola odegrała więc ważną rolę w moim życiu.

Kolejnym punktem odniesienia była duża wystawa w Kijowie, w Galerii Mychajła Pożywanowa, byłego burmistrza Mariupola. Jestem mu bardzo wdzięczna, ponieważ to właśnie po tej wystawie zdecydowałam się odejść z biznesu. Bo zdałam sobie sprawę, że to sztuka jest tym, co chcę robić w życiu.

Johnny Depp również ma w domu portret Pani autorstwa.

Wiele lat temu to właśnie dzięki jego portretom nauczyłam się malować. Wtedy było to tylko moje hobby. Wykładałam na uniwersytecie, pracowałam jako bankowiec, dyrektorka różnych firm, a nawet zajmowałam się polityką. Portrety nauczyłam się malować na podstawie twarzy Johnny'ego Deppa, ponieważ w filmach on wygląda zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Starałam się nie tylko oddać jego wygląd, ale także emocje i energię.

Pewnego dnia poszłam na koncert w Monachium, na którym występował. Zobaczyłam go z bliska. Wtedy namalowałam jego kolejny portret. Opublikowałam go, potem został też opublikowany przez amerykańskie wydawnictwo. Później miałam więcej wystaw w Ameryce – aż w końcu przyjaciele Johnny'ego zobaczyli ten obraz i napisali do mnie, że jest świetny, bo udało mi się oddać to, jaki on jest naprawdę, uchwycić jego esencję.

Powiedzieli mi, że to prawdopodobnie jedyny portret, na którym rozpoznali Johnny'ego takim, jakim jest w prawdziwym życiu

Zostaliśmy sobie przedstawieni, potem spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. To skromny, głęboki i interesujący człowiek. Jest poważnie zaangażowany w działalność charytatywną, ale nigdy się z tym nie afiszuje. Lubi też malować, grać na gitarze i śpiewać. Od mojego czasu namalowania przeze mnie pierwszego portretu Johnny'ego do naszego spotkania minęło 20 lat.

Wzuj moje buty

Jak udało się Pani osiągnąć taki sukces?

To jak w powiedzeniu: „Wzuj moje buty i spróbuj chodzić w nich tak, jak ja chodziłam”. Miałam pewne zaplecze, wiedzę z różnych dziedzin – a to, że zostałam artystką, ukształtowało mnie jako osobę.

Czasami patrzę na ścieżkę, którą przebyłam, i zdaję sobie sprawę, że muszę po prostu pracować, pracować, pracować. Wszystko inne powstaje wokół tego procesu. Pracujesz, a życie stawia cię w kontakcie z ludźmi, którzy pomagają ci iść dalej. Jeśli mogę komuś pomóc, robię to.

W Mariupolu zniknęło wiele moich obrazów, zwłaszcza wczesnych. Były w prywatnych kolekcjach. Jeden wisiał w biurze burmistrza. Teraz tego wszystkiego już nie ma

W Ukrainie odbywały się wystawy, na które przyjeżdżali różni uczestnicy rynku sztuki i proponowali wspólne tworzenie projektów. W ten sposób pojechałam do Hiszpanii, USA i innych karajów. Niektóre obrazy pozostały w Ameryce. Dziś bardzo się z tego cieszę, bo dzięki temu ocalały.

W zeszłym roku pojechałam na Światowe Forum Ekonomiczne do Davos. Reprezentując organizacje charytatywne spotkałam ludzi, którzy zaproponowali mi zorganizowanie wystawy w Cannes. Miesiąc później miałam wystawę w Cannes.

I tak, krok po kroku, opowiadam światu o Ukrainie.

Zdjęcia: archiwum prywatne

20
хв

Twarze dzieci wojny to twarze nas wszystkich

Jaryna Matwijiw

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Pokojowy Trump w obliczu chaosu. Czy USA mogą znów stać się silne?

Ексклюзив
20
хв

Polska prezydencja w UE: szansa i nowe wyzwania dla Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Poprzednicy Putina

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress