Exclusive
20
min

Rosjanka Aleksandra Samsonowa: Dlatego walczę przeciw Rosji

Rosjanka Aleksandra Samsonowa jest młodą Rosjanką i walczy po stronie Ukrainy. Porzuciła swój kraj, bo nie chce służyć złu. Opowiedziała nam o swoich marzeniach, lękach, ludziach których kocha – i o wojnie

Natalia Żukowska

Aleksandra Samsonowa podczas misji bojowej. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Aleksandra Samsonowa pochodzi z Rosji. Jako dziecko często podróżowała na Ukrainę. Kiedy Federacja Rosyjska rozpoczęła wojnę w 2014 r., miała zaledwie 15 lat, lecz już wtedy zdecydowała, że nie będzie mieszkać w kraju, który jest agresorem. Kiedy osiągnęła pełnoletność, wyjechała do Ukrainy z jedną walizką. Później postanowiła bronić swojej nowej ojczyzny.

Z Rosji do Ukrainy

Pochodzę ze zwykłej rosyjskiej rodziny. Urodziłam się w Moskwie. Kiedy skończyłam 11 lat, po raz pierwszy odwiedziłam Ukrainę. Moja mama pojechała tam do pracy, a ja poszłam do szkoły. Jednak kilka lat później pod presją niektórych członków naszej rodziny wróciłam do Rosji, by tam mieszkać i studiować. Zajmowałam się modelingiem i aktorstwem. Dopiero gdy skończyłam 19 lat, moje życie zmieniło się diametralnie. Wojna na wschodzie Ukrainy trwała już wtedy od czterech lat.

Zdałam sobie sprawę, że Rosja postępuje niesprawiedliwie wobec Ukrainy. Zaczęłam przyglądać się tej wojnie – i pewnego dnia postanowiłam przyłączyć się do walki z niesprawiedliwością
Aleksandra Samsonowa w Donbasie. Zdjęcie: archiwum prywatne

Powiedziałam rodzinie i przyjaciołom, że wrócę za trzy dni. Wyjechałam z jedną torbą. Wzięłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy: ubrania, środki higieniczne, telefon i dokumenty. O mojej decyzji o pójściu na wojnę rodzina dowiedziała się później. Zareagowali ironicznie, nawet się ze mnie śmiali. Natychmiast zerwałam wszelkie kontakty z Rosją. Najbardziej boję się powrotu do domu. Wszystko tam jest przesiąknięte rosyjską propagandą, w którą nigdy nie wierzyłam, w przeciwieństwie do większości Rosjan. Ślepo ufają temu, co mówi im telewizja. To jest system, który był budowany przez dziesięciolecia, stopniowo i w przemyślany sposób. Ludzie się w nim rodzą, dorastają i dlatego ślepo mu ufają. Nie analizują ani nie weryfikują informacji. Są też całkowicie odcięci od świata zewnętrznego. Nie chcą wiedzieć, co dzieje się poza ich życiem. Tak było w przypadku wojen, które Rosja rozpoczęła przed napaścią na Ukrainę. To samo było w Gruzji, Czeczenii. Rosjanie też byli wtedy przekonani, że ich państwo postępuje słusznie. Popierają wszystko, co robi Putin.

Ja zawsze miałam własne zdanie. Dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja, postanowiłam bronić Ukrainy

Batalion ochotników

Ze względu na moje rosyjskie obywatelstwo nie mogłam wstąpić do ukraińskich sił zbrojnych. Dołączyłam więc do jednego z batalionów ochotniczych. Informacje o nim znalazłam w Internecie, leżąc na kanapie. Zadzwoniłam do nich i kilka dni później poszłam złożyć dokumenty. Selekcja i szkolenie trwały miesiąc. Uczono nas używać broni, pracować w roli saperów, inżynierii i medycyny.  Podczas szkolenia byłam najlepsza w strzelaniu. Dlatego zdecydowałam się zostać strzelcem.

Miałam rosyjski paszport, więc oczywiście na początku wojskowi byli wobec mnie nieufni

Mówili na przykład, że jestem rosyjską agentką, „Kozaczką” wysłaną do Ukrainy. Komentowali też mój wygląd – mówili, że jestem w agencji modelek, a nie na wojnie, że tak naprawdę jestem aktorką, przygotowuję się do jakiegoś filmu i dlatego przechodzę szkolenie. Nie traktowali mnie poważnie.

Czasami miałam już dość i chciałam odpuścić. Każdego dnia musiałam udowadniać, że jestem godna być w jednostce.

Podczas ćwiczeń wojskowych. Zdjęcie: archiwum prywatne
Wszystkie zadania wykonywałam na równi z mężczyznami. A potem komunikacja przeszła na inny poziom

Zajęło mi co najmniej sześć miesięcy, zanim poczułam, że jestem wśród swoich. Na początku 2021 roku dołączyłam do „Szpitalników” [ochotniczy batalion medyczny – red.], przeszłam kurs medyka bojowego. Nawiasem mówiąc, w tamtym czasie ich proces selekcji był najtrudniejszy. Tyle że ja nie byłam medykiem, a strzelcem.

Dali mi pseudonim „Katana” – to miecz samurajski. Na ścianie jednej z naszych baz wisiała jego kopia, a ja ciągle ją brałam i oglądałam…

Wojna to głównie ból

Inwazja Rosji nie była dla nas zaskoczeniem. Dowództwo jednostki intensywnie nas szkoliło przez dwa miesiące przed rozpoczęciem tej wielkiej wojny. Powiedziano nam, skąd nadejdą uderzenia i jak to wszystko może przebiegać. I tak się stało. Rankiem 24 lutego natychmiast zdałam sobie sprawę, co się dzieje. Byłam wtedy w Kijowie.

Najbardziej martwiłam się o moje zwierzęta w domu. Wtedy miałam ich pięć

Nawiasem mówiąc, działam również jako wolontariuszka na rzecz zwierząt. Od 10 lat zajmuję się zbieraniem tych, które są bezdomne, leczeniem ich i znajdowaniem im nowych domów. Tak więc, kiedy usłyszałam eksplozje, zaczęłam trochę panikować, ponieważ nie wiedziałem, co z nimi zrobić, gdzie je zabrać. Rozwiązanie tego problemu zajęło mi dwa dni. 26 lutego byłam już w jednostce.

W ukraińskiej wsi w obwodzie donieckim. Zdjęcie: archiwum prywatne

Najpierw był Irpień i Bucza, potem południe i wschód. Wojna to przede wszystkim ból. Niestety większość tego, co pozostaje w pamięci, wiąże się z żalem. Na przykład gdy ludzie, z którymi właśnie rozmawiałaś, umierają obok ciebie i nie możesz nic zrobić.

Takie straszne sytuacje pozostawiają ślad do końca życia. Nie da się ich usunąć z umysłu

Trzeba więc z tym żyć. Z drugiej strony, zawsze staramy się wspierać nawzajem. To jest bezcenne. Jeśli chodzi o strach, to oczywiście jest on obecny. Ale jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, odczuwam go w spokojnych momentach, najczęściej w Kijowie. Podczas misji bojowych prawie nie odczuwam strachu. Nie ma na to czasu. Ciało automatycznie przełącza się na inny tryb. Nawet psychologowie twierdzą, że kiedy mózg ma czas i możliwość dużo myśleć i analizować, mogą pojawić się lęki. I na odwrót.

Najtrudniejszą rzeczą na wojnie jest dla mnie zrozumienie, że moja mama czeka na mnie w domu i że w każdej chwili mogę nie wrócić

Myśl o tym, jak ona to przeżyje, jest najtrudniejsza. Moja matka jest ze mną w Ukrainie, również opuściła Rosję. Oczywiście nieustannie mnie namawia, prosi, żebym przestała. I to nie dlatego, że uważa, że robię coś złego. Po prostu bardzo się o mnie martwi. Za każdym razem, gdy wracam z przepustki, odprowadza mnie ze łzami w oczach. To dla mnie bardzo trudne. Wiesz, na początku inwazji Rosji na pełną skalę uderzyła mnie spójność i jedność ludzi. To było bardzo motywujące i zachęcające. Szkoda, że teraz to się zmieniło.

Życie i seksizm na froncie

Często jestem pytana o warunki życia na froncie. Jestem zahartowaną kobietą. Potrafię żyć zarówno w dobrych warunkach, jak w okopach. Oczywiście nie jest to łatwe. Toaleta jest na ulicy. Nie ma prysznica. Aby się umyć, zbierałyśmy wodę do wiader, podgrzewałyśmy ją na ogniu i polewałyśmy się chochlami. I mogło to być raz na cztery dni, bo wody było za mało. Przywożono nam ją ciężarówkami w ograniczonych ilościach. Więc bardzo ją oszczędzaliśmy. Generalnie na wojnie nie ma podziału na kobiety i mężczyzn.

Robimy wszystko na równych prawach, chociaż mam raczej antyfeministyczne podejście. Uważam, że kobiety są silnymi, ale jednocześnie bardzo delikatnymi istotami – i mają zupełnie inne zadanie
W obwodzie donieckim. Zdjęcie: prywatne archiwum

To znaczy: nie walczyć. Jeśli jednak kobieta chce walczyć, nie należy jej tego utrudniać. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że muszę to zrobić. Nie potrafię wyjaśnić, skąd wzięło się to wewnętrzne powołanie. Jeśli chodzi o mnie, to prawdopodobnie wiążę tę decyzję z moim temperamentem. Od dzieciństwa walczę o prawa zwierząt, zawsze staram się interweniować i pomagać. I tak jest absolutnie ze wszystkim. W tej sytuacji chodzi o niesprawiedliwość wobec Ukrainy ze strony Rosji.

Jeśli chodzi o seksizm w armii i dyskryminację ze względu na płeć – tak, takie przypadki się zdarzają. Ale mam dla nich usprawiedliwienie

Wyobraź sobie ćwiczenia wojskowe. Jesteś w ogromnym lesie. Zadanie polega na przejściu przez niego w ciągu dnia bez wpadania na siebie. W ten sposób ćwiczono wywiad. I przychodzą kobiety, pachnące tak mocno perfumami, że czuć je z daleka. Wiesz, to jest las i są pewne zapachy, które są unikalne dla natury. Nie ma ostrych zapachów. Co więcej, gdy przebywasz w tym środowisku przez kilka godzin, możesz wyczuć wszystkie obce zapachy na pierwszy rzut oka. Tak więc szybko znaleźli się w lesie. Były kobiety, które nie traktowały tego poważnie. Przychodziły na trening w makijażu albo spóźniały się 20 minut na zbiórkę, bo musiały się wysztafirować. Są też inne, brudne momenty, o których nie chcę mówić. Moim zdaniem wiele zależy od kobiet.

Kobieta zasługuje na równość. Jeśli chce coś udowodnić, będąc w wojsku, zrobi to. Tak jak ja, pomimo żartów i odrzucenia

Ukraińskie obywatelstwo — misja niemożliwa

Teraz jestem załamana, przede wszystkim moralnie. Być może jestem po prostu zmęczona i potrzebuję odpoczynku. Ale nie mogę podróżować poza granice kraju, na przykład nad morze, z powodu moich rosyjskich dokumentów. Według paszportu jestem Rosjanką, choć w sercu jestem Ukrainką. Kocham Ukrainę, to mój ulubiony kraj. To bardzo demoralizujące, że wciąż nie mogę uzyskać obywatelstwa. Złożyłam wniosek, ale nie ma żadnych postępów. System i zasady uzyskiwania obywatelstwa są bardzo skomplikowane. W rzeczywistości system nie istnieje, bo wydawanie ukraińskich paszportów dla obywateli kraju agresora zostało zawieszone. Nawet dla tych, którzy walczą po stronie Ukrainy.

Poza tym nadal nie ma jasnego algorytmu uzyskiwania obywatelstwa ukraińskiego. Podczas wojny na pełną skalę otrzymało je tylko czterech Rosjan, mieli szczęście. Na wszystkie nasze pytania jest tylko jedna odpowiedź: „Nie możesz tego zrobić teraz, to wszystko. To, że walczysz, nie jest dowodem ani argumentem”.

Wkrótce miną cztery lata, odkąd nie opuściłam Ukrainy. I to oczywiście też jest przygnębiające. Wszystko nagromadziło się jak kula śnieżna.

Praca z psychologiem i przyjmowanie antydepresantów to tylko tymczasowa pomoc. Jedynym ratunkiem jest ciężka praca nad sobą
Podczas ćwiczeń strzeleckich. Zdjęcie: prywatne archiwum

Trzeba się zmuszać do robienia czegoś każdego dnia. Muszę zmusić się do wstania z łóżka i zrobienia czegoś. Poza tym mam pewną odpowiedzialność za zwierzęta, wśród których są też chore, które trzeba leczyć. Obecnie jest ich dziewięć, koty i psy. Był też szczur, ale oddaliśmy go w dobre ręce. To kosztowny biznes: 80% naszych finansów idzie na zwierzęta. Pomaga mi w tym moja mama. Przywiozłam z wojny wiele zwierząt. Miałam kota, który mieszkał z nami przez całą zmianę.

Zwycięstwo to upadek Rosji

W tej wojnie Rosja niestety wygrywa na wiele sposobów. Jakim kosztem? Kosztem broni i liczby ludzi. Nie biorą uwagę żadnych strat. Nie popieram tego, co widzę w Ukrainie w związku z przymusową mobilizacją. Tak, w armii jest za mało ludzi, powinna być rotacja dla tych żołnierzy, którzy byli na froncie przez długi czas. Ale nie tak powinno się to odbywać. Oczywiście powinna istnieć motywacja finansowa, ale przede wszystkim człowiek powinien rozumieć, dlaczego idzie na wojnę, kogo ma chronić i co zyskać. Element moralny jest tutaj niezwykle ważny. Musi istnieć idea i pragnienie. Przyjechałam walczyć o Ukrainę.

Walczę o wolny, demokratyczny kraj, który nie ma okrutnego systemu, jaki ma Rosja. O kraj, w którym szanuje się interesy i życie ludzi

Tak czy inaczej wierzę w zwycięstwo Ukrainy i marzę o końcu tej wojny. Dla mnie osobiście zwycięstwo oznacza całkowity upadek Rosji i ich absolutne zniknięcie. Oni nigdy nie będą żyć jako cywilizowane społeczeństwo, ponieważ nie robią nic, aby to osiągnąć. Jeśli chodzi o przyszłość Ukrainy, to już widzę potężne zmiany w tym kraju. Chciałbym zobaczyć pokojową przyszłość, z narodową i ideową edukacją młodych ludzi, gdzie wszyscy, którzy zginęli za wolną Ukrainę, zostaną uhonorowani i zapamiętani. Wojna bardzo mnie zmieniła. Bardzo szybko dorosłam. I wiem na pewno, że po wojnie będę żyła bardziej dla siebie. W końcu mam dopiero 24 lata.

No items found.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Kostiantyn i Włada Liberowie są fotografami – dokumentalistami. Przed inwazją robili zdjęcia ślubne, uczyli sztuki fotografii i prowadzili kilka projektów edukacyjnych. Od początku wojny na pełną skalę niemal codziennie rejestrują zbrodnie wojenne popełniane przez armię rosyjską na terytorium Ukrainy. Jeżdżą do opuszczonych miast i wiosek, do najgorętszych miejsc na linii frontu, by towarzyszyć żołnierzom w akcji i pokazywać wojnę bez retuszu. Ich zdjęcia są znane na całym świecie, wiele trafiło do prestiżowych gazet i na strony internetowe.

Na froncie

Natalia Żukowska: Przed inwazją zajmowaliście się głównie fotografowaniem ślubów i innych uroczystości. Kiedy i dlaczego postanowiliście zająć się tematem wojny?

Włada Liberowa: Decyzja o dokumentowaniu wojny przyszła spontanicznie, choć nie nastąpiło to od razu. Chcieliśmy po prostu zarejestrować wydarzenia, które działy się wokół nas. Inwazja zastała nas w Odessie. Pierwsze dni były dla nas szokiem, spędziliśmy dużo czasu w piwnicy. Jednak z czasem emocjonalne wyczerpanie przerodziło się w proces twórczy. Zaczęliśmy tworzyć autoportrety na tle ściany, na której wyświetlaliśmy projektorem materiały o rosyjskich zbrodniach. Z czasem przeszliśmy do robienia zdjęć dokumentalnych. Pierwszym naszym materiałem, który został szeroko rozpowszechniony w mediach i Internecie, był ten zrobiony na dworcu kolejowym w Odessie. Kostiantyn sfotografował tam mężczyzn odprowadzających swoje żony i dzieci do pociągu ewakuacyjnego.

Przeszliście jakieś dodatkowe szkolenie?

Wielu ważnych rzeczy – zarówno tych związanych z naszym własnym bezpieczeństwem podczas filmowania na wojnie, jak z opieką medyczną – nauczyliśmy się z czasem. Zajęliśmy się też poważnym treningiem fizycznym – teraz, gdy mamy taką możliwość, ćwiczymy z trenerem. Ale wszystko to działo się stopniowo, podczas naszych wyjazdów. Na początku znaliśmy tylko podstawowe zasady, nie było czasu na bardziej metodyczne szkolenie. Nasze pierwsze dni na froncie były wypełnione ciągłym strachem.

Nie rozumieliśmy mechaniki wojny, nie potrafiliśmy rozróżniać odgłosów eksplozji. Każdy głośny dźwięk wydawał nam się sygnałem, że to już koniec
Okopy na cmentarzu

Jak radzicie sobie ze strachem?

Wciąż go odczuwamy, ale teraz jest już bardziej uświadomiony. Doskonale rozumiemy ryzyko i wiemy, jak je minimalizować. Strach jest jednym z podstawowych ludzkich odruchów, wspiera instynkt samozachowawczy, pomaga nam zachować czujność i ostrożność. Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem.

Ale to nie jest słabość. To po prostu część ludzkiej natury, która pomaga walczyć dalej i przetrwać

Jak żołnierze w okopach reagują na obecność fotografa?

Konstiantyn Liberow: Teraz wojsko coraz częściej zaprasza nas do fotografowania konretnych jednostek. Największym zaufaniem darzą nas te, z którymi mieliśmy już udaną współpracę. To dla nas zawsze wielki zaszczyt. Co do samego fotografowania, to dla żołnierzy ludzie z aparatami fotograficznymi są bardziej ciężarem niż czymś przyjemnym, bo są za nas odpowiedzialni. Ale zdają sobie sprawę z wagi takich zdjęć, więc są wyrozumiali.

„Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem”

Cały czas pracujecie razem, czy podróżujecie osobno w różne miejsca? Jak decydujecie, kto gdzie pojedzie?

Dość często jeżdżę sam, przy czym to wyjazdy głównie w najgorętsze rejony, gdzie sytuacja jest wyjątkowo niebezpieczna. Czasami władze same fotografują ważne wydarzenia. Tak było na przykład podczas ewakuacji w kierunku Pokrowska – dokumentowałem wtedy wydarzenia w obwodzie kurskim i po prostu nie mogłem tam pojechać. Jednak niezależnie od tego, jak gorąco jest w danym miejscu, każda podróż jest ważna, bo trzeba pokazywać światu prawdę o wojnie rosyjsko-ukraińskiej.

Zawsze staramy się uchwycić ważne momenty, które mają potężny ładunek emocjonalny i dokumentują rzeczywistość

Kiedy niebezpieczeństwo było największe?

Było wiele takich sytuacji, bo w „punkcie zero” i w miastach w pobliżu linii frontu śmierć jest zawsze na wyciągnięcie ręki. Kiedyś podczas fotografowania ewakuacji wraz z wolontariuszami znaleźliśmy się pod ostrzałem moździerzy. Innym razem utknąłem z piechotą „w punkcie zero” na trzydzieści godzin – wróg był 50-70 metrów od nas. Zaczęli do nas strzelać. Gdy tylko chłopaki przedostali się na swoje pozycje, usłyszeliśmy krzyki w radiu: „Dwóch żołnierzy rannych, jeden poważnie!”. Załadowaliśmy go do transportera i zaczął się intensywny ostrzał. Byłem w szoku. Pobiegliśmy się schronić i do rana siedzieliśmy w ciasnej ziemiance, 1,5 na 1,5 metra. Spaliśmy na siedząco, ostrzał trwał całą noc. Rano zdałem sobie sprawę, że muszę się wydostać, bo przyjechałem na front, by pokazać, jak chłopaki walczą i przeżywają. Te 15 minut to była wieczność. Największy strach na niebie budzą drony, a pod nogami – miny. Jednak mimo wszystko udało mi się utrwalić ten dzień na zdjęciach.

Ogólnie rzecz biorąc, w tym czasie mieliśmy wszystko – spotkania z grupami sabotażowymi i zwiadowczymi, walki piechoty i kontuzję Włady. Na szczęście mamy mocnych aniołów stróżów

Zostałaś ranna w grudniu zeszłego roku. Jak do tego doszło?

Włada: Pracowaliśmy wtedy w obwodzie donieckim, robiliśmy zdjęcia zniszczonych budynków i infrastruktury. W rzeczywistości wszystko to było banalne: 22 grudnia wraz z zespołem wolontariuszy przebywaliśmy w pobliżu wsi Nowoseliwka Persza. Jechaliśmy drogą w rejonie Pokrowska i nagle znaleźliśmy się pod ostrzałem. Odłamek trafił mnie w udo. To była dla mnie ciężka podróż. Dla wolontariuszy pracujących w punktach zapalnych to codzienność. Zawsze boli mnie, gdy słyszę historie o tym, jak ktoś wydostał się na własną rękę z terenów zajętych przez wroga i po przejściu 100 kilometrów w końcu znalazł się w bezpiecznym miejscu. Oczywiście też się cieszę, że ta osoba została uratowana, ale na 99 procent wiem, że dzień wcześniej wolontariusze przyszli do niej i namawiali ją do ewakuacji, ale odmówiła.

Która historia wojenna uchwycona na zdjęciach zrobiła na Tobie największe wrażenie?

Prawdopodobnie narodziny córki naszego przyjaciela Liny, żołnierza o znaku wywoławczym „Drongo”. Kostii udało się uchwycić moment ich pierwszego spotkania. Dla mnie to opowieść o tym, że miłość i życie zwyciężają nawet w czasie wojny. Jednak widok twardego żołnierza płaczącego, gdy wita na świecie dziecko, jest naprawdę poruszający.

Liberowie towarzyszyli swojemu przyjacielowi w narodzinach jego dziecka

Widzieliście, jak miasta dosłownie znikały na waszych oczach. Jakie to uczucie?

Konstiantyn: Ciężko patrzeć, jak ukraińskie miasta obracają się w ruinę. Bachmut, Wołczańsk, Czasiw Jar... Jest wiele takich miast i to naprawdę bolesne widzieć, jak Rosja ściera je z powierzchni ziemi. Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń. Od września do połowy października te zdjęcia można było oglądać w Wenecji, teraz wystawa przeniosła się do Berlina. Jej celem jest pokazanie, jak wygląda pokój z Rosją i dlaczego „porozumienia pokojowe” nie mogą zostać zawarte.

Fotografujecie zarówno żołnierzy, jak cywilów. Jak reagują na obiektyw?

Z wojskowymi jest łatwiej. Jesteśmy z nimi przez całą dobę podczas misji, więc przyzwyczajają się do aparatu i rozumieją znaczenie dokumentowania tego, co się dzieje. I często zgadzają się na robienie zdjęć, nie zadając pytań.

Z cywilami często jest trudniej. Są bardziej uwrażliwieni na widok aparatu, zwłaszcza gdy właśnie doświadczyli szoku czy traumy. W takich sytuacjach ważne jest, aby być nie tylko fotografem, ale także rozmówcą, osobą, której można zaufać.

Często pomaga człowieczeństwo – po prostu siedzenie obok, rozmowa, słuchanie

Każdy reaguje na obiektyw inaczej, ale jest jedna ważna rzecz: szacunek dla człowieka i jego historii. Nigdy nie wywieramy presji, jeśli widzimy, że ktoś przeżywa trudne chwile. Najlepsze zdjęcia powstają wtedy, gdy między fotografem a fotografowaną osobą jest zaufanie.

„Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń”

Co zrobiło na Tobie największe wrażenie na wyzwolonych terytoriach?

Włada: Kiedy tam trafiasz, przekonujesz się, jak wielkie barbarzyństwo i ciemność niesie ze sobą Rosja. Cały świat był wstrząśnięty zbrodniami w Buczy, ale niestety to nie jest wyjątek, lecz reguła w przypadku innych osad, do których przybywają rosyjskie wojska. Prawie każdy, kto przeżył okupację, ma historie o okrucieństwach wroga. W każdej z nich najbardziej uderzające jest uświadomienie sobie, jak okrutni potrafią być Rosjanie.

Wielokrotnie fotografowałaś ewakuację ludzi z różnych miejsc, w szczególności z Pokrowska. Jakie historie najbardziej zapadły Ci w pamięć?

Ewakuacja jest wielkim szokiem dla każdego człowieka. Zostawiasz całe swoje życie, wszystko, na co pracowałaś, i nie wiesz, czy będziesz mogła wrócić. Wtedy doświadczamy szczególnego smutku i żalu. Historie ludzi, których udało nam się uwiecznić w kadrze, są bardzo bolesne. Pokrowsk stał się schronieniem dla tych, którzy już raz, w 2014 r., stracili swoje domy z powodu wojny. I teraz, w 2022 r., ci z nich, którzy po ewakuacji znaleźli się w Bachmucie, stracili je ponownie. Oni już raz pakowali całe swoje życie do kilku worków. Pamiętam panią Antoninę, kobietę na wózku inwalidzkim. Ma cukrzycę i potrzebuje stałej opieki medycznej, dlatego musiała wyjechać. Zostawiła męża, z którym żyła przez pół wieku, bo nie chciał opuścić domu. Jest bardzo religijny i nie miał nawet telefonu komórkowego, więc nie wiadomo, w jaki sposób się kontaktują i czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczą. Takich historii jest wiele.

Łzy rozstania, pożegnalne uściski, przerażone oczy dzieci, całe życie spakowane do kilku toreb. Takie rzeczy dzieją się każdego dnia

Widzieliście również rosyjskich więźniów. Co możesz o nich powiedzieć?

Nie rozmawialiśmy z nimi zbyt wiele, bo nie było to naszym celem, nie chcieliśmy tego robić. Robiliśmy im zdjęcia, by pokazać warunki, w jakich Ukraina ich przetrzymuje – i jak uderzająco różnią się one od warunków, w jakich przetrzymywani są Ukraińcy. Rosyjscy więźniowie żyją w Ukrainie, jak w sanatorium, i jestem pewna, że nie wszyscy z nich mieli podobne warunki w domu. Nie tylko nie cierpią w niewoli, ale nawet poprawia się ich stan zdrowia. Tutaj mają pełną opiekę, zbilansowaną dietę, mogą pracować, otrzymywać wynagrodzenie i regularnie dzwonić do domu.

To wszystko jest bardzo bolesne. To niesamowity kontrast w porównaniu z traktowaniem ukraińskich jeńców wojennych w Rosji. Ale rozumiemy, dlaczego tak się dzieje.

Ukraina jest cywilizowanym krajem europejskim, który przestrzega Konwencji genewskiej. Dla nas oraz naszych partnerów i sojuszników dobre traktowanie jeńców jest czymś ważnym

Co czujesz, gdy fotografujesz realia wojny?

Kostiantyn: W takiej chwili emocje są zazwyczaj minimalne. Musimy wykonywać naszą pracę szybko i skutecznie, zwłaszcza gdy pracujemy bezpośrednio na linii kontaktu. Wtedy ważne jest, by zachować zimną krew. Refleksja przychodzi później. I choć wojna to tragedia i ciągły ból, to często widzimy światło – nadzieję, niesamowitą miłość, oddanie. Takie momenty staramy się uchwycić.

Czy któreś z fotografii są dla Ciebie szczególne?

Zdecydowanie to zdjęcia naszych chłopaków i dziewczyn wracających do domu z niewoli. Każda wymiana inspiruje i daje nadzieję, że nic nie idzie na marne i mamy się czego trzymać.

Uwolnieni ukraińscy jeńcy

Zdjęcia z czerwca tego roku, po kolejnej wymianie, były jednymi z najtrudniejszych. Po spotkaniu i rozmowie z chłopakami przez tydzień nie mogliśmy dojść do siebie. Pamiętam, jak jeden z nich powiedział do mnie: „Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by upewnić się, że to się nigdy nie powtórzy”.

Takie rzeczy dzieją się każdego dnia. Wielu naszych ludzi pozostaje w rosyjskiej niewoli. Niektóre z tych zdjęć trafiły do Szwajcarii na szczyt pokojowy, gdzie poruszono kwestię wymiany wszystkich jeńców. Mamy nadzieję, że te dokumentalne portrety osób, które przeszły przez piekło, skłonią naszych partnerów do zdecydowanych działań przynajmniej w tej sprawie. Nie możemy powtórzyć tego, co usłyszeliśmy od chłopaków, ale nasze zdjęcia mówią same za siebie. Schudli po 40 – 50 kg, jednak nie dali się złamać. Powtarzał to każdy z nich.

Nasze zdjęcia są dowodem, że tu i teraz dzieje się największe ludobójstwo od czasów II wojny światowej

Efekty Waszej pracy są widoczne na całym świecie. Jakie jest główne przesłanie, które macie dla społeczeństwa?

Włada: Naszym głównym celem jest dokumentowanie zbrodni i pokazanie prawdy. Rosja jest wrogiem. W cywilizowanym społeczeństwie nie ma miejsca dla organizacji terrorystycznych, należy je powstrzymać. Chłopaki i dziewczyny na pokazywani naszych zdjęciach powinni czuć, że my, przebywający z tyłu, wiemy, dlaczego i po co tam są. I że jest nam to potrzebne, bo inaczej znów stracimy nasz piękny kraj, kulturę i niepodległość na kilka pokoleń – jeśli nie na zawsze. A skoro oni tam są i walczą za nas, to my musimy walczyć dla nich.

Andrij Smolenski stracił oczy, ręce i ucho

Musimy walczyć z korupcją, z przypadkami nieporządku i niesprawiedliwości w brygadach, z podejrzanymi przetargami, zamówieniami... Musimy walczyć, a nie czekać na powrót wojska i przywrócenie porządku. Te procesy powinny odbywać się równolegle i jednocześnie. A wtedy, gdy w końcu dojdzie do negocjacji, po pierwsze, odbędą się one na naszych warunkach, a po drugie – nikt nigdy nie będzie już pytał, czy państwo, o które tak ciężko walczyliśmy, było tego warte. Tak, było. Bo sami je zbudujemy. Musimy też pamiętać, że każdego dnia nasi żołnierze wykonują nadludzki wysiłek, by zapewnić nam normalne życie. Pamiętanie o nich i wspieranie ich to minimum tego, co możemy zrobić, by im podziękować.

Wszystkie zdjęcia prezentujemy dzięki uprzejmości Włady i Konstiantyna Liberowów

20
хв

„Zdjęcia, które krzyczą": jak Liberowie dokumentują wojnę

Natalia Żukowska
pomoc Ukraińców Walencja Hiszpania

Hiszpania próbuje stanąć na nogi po huraganie Dana, który pochłonął co najmniej 217 ofiar śmiertelnych (wciąż poszukuje się setek zaginionych). 29 października 2024 r. we wspólnocie autonomicznej Walencji doszło do niespodziewanej i bardzo gwałtownej powodzi. Deszcz padał przez całą noc, rzeki wystąpiły z brzegów, niektóre mosty zostały zniszczone, a miejscowości – odcięte od świata. Połączenie kolejowe między Madrytem a Walencją usa się przywrócić najwcześniej za dwa tygodnie. Rząd wysłał do regionów dotkniętych kataklizmem największą liczbę żołnierzy w historii kraju.

Deszcz wciąż pada – ogłoszono alarm w regionach Murcji, Katalonii i Wspólnoty Walenckiej. Intensywne opady są spowodowane przez zjawisko o nazwie „gota fria”. To rodzaj burzy spowodowanej przez zimne powietrze, które odłącza się od głównego prądu powietrznego na dużych wysokościach i przemieszcza się niezależnie. Gdy to zimne powietrze spotyka się z ciepłym i wilgotnym powietrzem w niższych warstwach atmosfery, może wywołać gwałtowne burze, silne opady deszczu, a nawet grad.

W 1957 roku Walencja doświadczyła już podobnej katastrofy. W powodzi zginęło wtedy ponad 300 osób. Tym razem zmiany w infrastrukturze rzeki Turia pomogły miastu uniknąć powtórzenia się tragedii. Niestety, nie uratowało to wielu mniejszych miejscowości i wsi.

Sestry rozmawiały z Ukraińcami, którzy znaleźli się w epicentrum katastrofy. A także z tymi, którzy zaangażowali się w pomoc poszkodowanym Hiszpanom.

Skutki powodzi w gminie Sedavi, rejon Walencji. 30.10.2024. Fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Jakby ktoś odkręcił wielki kran

Wiktoria Ilczi, uchodźczyni wojenna z Kijowa, mówi, że w samej Walencji nie było wcześniej żadnych oznak nadchodzącego huraganu. Wieczorem 29 października pojechała do sklepu IKEA, 10 kilometrów od Walencji.

– Dotarłam tam około 20:00, było cicho i spokojnie – wspomina. – 20 minut później w sklepie podali komunikat, że proszą ludzi o przeniesienie samochodów na górny parking, ponieważ woda się podnosi. Nie od razu zrozumiałam, o co chodzi, ponieważ mój hiszpański nie jest jeszcze za dobry i nie znałam słowa „inundacion”, które oznacza „powódź”. Kiedy poszłam przestawić samochód, woda na dolnym parkingu sięgała już kolan. A gdy wjeżdżałam na górny poziom, sięgała już szyb.

Wiktoria Ilczi pokazuje, co żywioł zrobił z ulicą i jej samochodem w ciągu zaledwie kilku minut. Zdjęcie: archiwum prywatne

Woda podnosiła się bardzo szybko. Było jej tak dużo, jakby ktoś odkręcił wielki kran. Zalała mój samochód – myślę, że już nic z niego nie będzie. Ale najważniejsze, że żyję. To, że trafiłam do tego marketu, było najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się wtedy przytrafić.

Bo ci, którzy byli wtedy na drodze, ucierpieli najbardziej. Samochody stały się pułapkami dla wielu z nich. Gdybym wyjechała trochę wcześniej, być może nie rozmawiałbym teraz z panią

W markecie spędziłam noc, na podłodze. Pracownicy zapewnili nam wszystko, czego potrzebowaliśmy: ubrania na zmianę, materace do spania, koce, poduszki, kapcie. Nakarmili nas ciepłym jedzeniem. Wykonali fenomenalną robotę. Ściągali też do środka ludzi z ulicy – jak tylko mogli: rzucając im liny, ciągnąc ich za ręce… Wszyscy byli zaangażowani w akcję ratunkową. Niektórych udało się uratować, innych niestety nie. Widziałam ludzi trzymających się słupa przez 7 godzin, w zimnej wodzie. Krzyczeli: „Pomocy!”, ale byli za daleko. Woda niszczyła wszystko na swojej drodze.

Do sklepu pojechałam sama, moje dzieci zostały w domu z nianią. Mieszkamy w samej Walencji, gdzie nic się nie stało, ale i tak było strasznie. Kiedy zdałam sobie sprawę, że w tym sklepie będę musiała spędzić noc, zadzwoniła do przyjaciół i poprosiłam ich, by zabrali dzieci do siebie. Mój młodszy syn nie był zbyt przestraszony, ale córka nie spała całą noc. Martwiła się.

Noc powodzi w IKEA. fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Rano, gdy woda ustąpiła, ludzie zaczęli się ewakuować – przed ustąpieniem wody nie prowadzono akcji ratunkowych. Jednak droga była zablokowana, nie można było wyjechać, więc czekaliśmy. Udało mi się wyjechać około 13.00. To, co zobaczyłam, to był armagedon. Tysiące rozbitych, porozrzucanych na drodze samochodów. I wszędzie błoto. Poczucie katastrofy. Znam ludzi, którzy wciąż nie odnaleźli swoich bliskich.

Teraz wszyscy przyłączyli się do pomocy. Zarówno Hiszpanie, jak Ukraińcy, bardzo wielu Ukraińców. Zbierają ubrania, jedzenie, pieniądze. Zapewniają tymczasowe zakwaterowanie tym, którzy stracili domy. Albo po prostu wychodzą na ulice, by uprzątnąć gruzy.

Horror widziany z balkonu

Igor z obwodu żytomierskiego pracuje w Hiszpanii od kilku lat. Mieszka w gminie Benetusser, w prowincji Walencja. Podczas powodzi wraz z sąsiadem uratował dziewczynę. Nie chce podać swojego nazwiska, bo nie uważa się za bohatera.

– My, Ukraińcy, jesteśmy narodem, który wydaje się być przygotowany na wszystko – mówi. – Ogromny strumień wody złapał mnie w domu. Oglądałem wiadomości, ale nie zwracałem większej uwagi na to, co się dzieje na zewnątrz. Dopiero gdy w mieszkaniu wysiadło zasilanie, wyszedłem na balkon; mieszkam na 4. piętrze. Zobaczyłem wodę płynącą ulicami, sięgała już do kolan. 5 minut później rwący potok zaczął niszczyć samochody. Wszystko działo się bardzo szybko.

Widok z balkonu Igora. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wkrótce nie było już ani prądu, ani internetu, ani wody w kranach. Zostałem uwięziony w mieszkaniu, obserwowałem ten horror z balkonu. I nagle zobaczyłem, że woda zalała już parter naszego budynku – a mój sąsiad Wołodymyr, też Ukrainiec, próbuje wyciągnąć z wody dziewczynę, którą porwał nurt. Trzymała się jednego z okien na naszym parterze, który był już zalany prawie po sufit.

Próbowaliśmy wybić szybę w drzwiach wejściowych. Była z utwardzonego szkła, więc walczyliśmy z nią jakieś 5 minut – w pewnym momencie pomyślałem nawet, że nam się nie uda. Ale się udało – i wciągnęliśmy tę dziewczynę do środka. Okazało się, że jest Hiszpanką, zabraliśmy ją więc do naszych hiszpańskich sąsiadów.

Tysiące ludzi z pomocą

Hanna Kriuczkowa z Krzywego Rogu jest wstrząśnięta skutkami huraganu. Też przyłączyła się do pomocy.

– O 6.00 rano zabrałam dziecko do szkoły, po czym pojechałam do pracy – mówi. – Pierwsza syrena zawyła około 8 rano. W tym czasie trwała już powódź, choć u nas nie spadła ani kropla deszczu – wiał tylko silny wiatr. O tym, co się dzieje gdzie indziej, czytaliśmy w mediach społecznościowych.

Moja szefowa jechała wzdłuż portu w Kartagenie. Powiedziała mi, że woda płynęła tam ulicami bardzo rwącym nurtem, a syreny wyły bez przerwy. Ledwo udało jej się wydostać.

Dopiero gdy przyjaciele, koledzy i znajomi zaczęli wysyłać filmy pokazujące, co się dzieje na przedmieściach, zdałam sobie sprawę, że żywioł mógł zabić setki ludzi. Tej pierwszej nocy nie mogłam spać. Nie mogłam też nic zrobić, by pomóc. Zżerało mnie poczucie bezsilności.

Hanna w drodze do Walencji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Następnego ranka zebraliśmy się w biurze – ci, którzy mogli do niego dotrzeć. Postanowiliśmy, że pomożemy Hiszpanom. Zaczęliśmy wydzwaniać do Czerwonego Krzyża, do szpitali i punktów gromadzenia pomocy, by dowiedzieć się, co jest potrzebne. Wszędzie panował chaos – nikt nie wiedział, co robić. Udaliśmy się nawet do ukraińskiego konsulatu, by się dowiedzieć, jak możemy pomóc. Ostatecznie otworzyliśmy punkty zbiórki pomocy humanitarnej w trzech miastach – pracuję dla dużej agencji nieruchomości, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. Jedną z naszych ekip budowlanych wysłaliśmy, by pomogła ukraińskim firmom uprzątnąć gruzy powstałe w wyniku huraganu. Kupiliśmy narzędzia i prowiant. Wszystko, co było potrzebne.

Widzę, że wielu Ukraińców jest teraz zaangażowanych w pomoc dla Hiszpanii

Przedsiębiorcy zbierają pomoc i dostarczają ją ofiarom, pomagają oczyszczać drogi. Komunikacja między miastami jest zakłócona, na drogach pozostawiono setki samochodów – to wygląda jak cmentarzysko aut. Zginęło wiele zwierząt. W epicentrum kataklizmu ludzie noszą maski, bo wszędzie czuć woń zwłok. Próbowaliśmy się tam dostać, lecz policja nas nie wpuściła.

To wszystko wygląda jak horror, ale ludzie są niesamowici. Tysiące z nich idzie teraz pieszo do zniszczonych miast, niedostępnych dla samochodów, by pomagać.

20
хв

Hiszpański armagedon oczyma Ukraińców

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Co będzie jutro?

Ексклюзив
20
хв

Z banku na front: Polka w ukraińskim wojsku

Ексклюзив
20
хв

Dmytro Łubinec: - Rosja tworzy izby tortur w każdej okupowanej osadzie

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress