Exclusive
20
min

Rosjanka Aleksandra Samsonowa: Dlatego walczę przeciw Rosji

Rosjanka Aleksandra Samsonowa jest młodą Rosjanką i walczy po stronie Ukrainy. Porzuciła swój kraj, bo nie chce służyć złu. Opowiedziała nam o swoich marzeniach, lękach, ludziach których kocha – i o wojnie

Natalia Żukowska

Aleksandra Samsonowa podczas misji bojowej. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Aleksandra Samsonowa pochodzi z Rosji. Jako dziecko często podróżowała na Ukrainę. Kiedy Federacja Rosyjska rozpoczęła wojnę w 2014 r., miała zaledwie 15 lat, lecz już wtedy zdecydowała, że nie będzie mieszkać w kraju, który jest agresorem. Kiedy osiągnęła pełnoletność, wyjechała do Ukrainy z jedną walizką. Później postanowiła bronić swojej nowej ojczyzny.

Z Rosji do Ukrainy

Pochodzę ze zwykłej rosyjskiej rodziny. Urodziłam się w Moskwie. Kiedy skończyłam 11 lat, po raz pierwszy odwiedziłam Ukrainę. Moja mama pojechała tam do pracy, a ja poszłam do szkoły. Jednak kilka lat później pod presją niektórych członków naszej rodziny wróciłam do Rosji, by tam mieszkać i studiować. Zajmowałam się modelingiem i aktorstwem. Dopiero gdy skończyłam 19 lat, moje życie zmieniło się diametralnie. Wojna na wschodzie Ukrainy trwała już wtedy od czterech lat.

Zdałam sobie sprawę, że Rosja postępuje niesprawiedliwie wobec Ukrainy. Zaczęłam przyglądać się tej wojnie – i pewnego dnia postanowiłam przyłączyć się do walki z niesprawiedliwością
Aleksandra Samsonowa w Donbasie. Zdjęcie: archiwum prywatne

Powiedziałam rodzinie i przyjaciołom, że wrócę za trzy dni. Wyjechałam z jedną torbą. Wzięłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy: ubrania, środki higieniczne, telefon i dokumenty. O mojej decyzji o pójściu na wojnę rodzina dowiedziała się później. Zareagowali ironicznie, nawet się ze mnie śmiali. Natychmiast zerwałam wszelkie kontakty z Rosją. Najbardziej boję się powrotu do domu. Wszystko tam jest przesiąknięte rosyjską propagandą, w którą nigdy nie wierzyłam, w przeciwieństwie do większości Rosjan. Ślepo ufają temu, co mówi im telewizja. To jest system, który był budowany przez dziesięciolecia, stopniowo i w przemyślany sposób. Ludzie się w nim rodzą, dorastają i dlatego ślepo mu ufają. Nie analizują ani nie weryfikują informacji. Są też całkowicie odcięci od świata zewnętrznego. Nie chcą wiedzieć, co dzieje się poza ich życiem. Tak było w przypadku wojen, które Rosja rozpoczęła przed napaścią na Ukrainę. To samo było w Gruzji, Czeczenii. Rosjanie też byli wtedy przekonani, że ich państwo postępuje słusznie. Popierają wszystko, co robi Putin.

Ja zawsze miałam własne zdanie. Dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja, postanowiłam bronić Ukrainy

Batalion ochotników

Ze względu na moje rosyjskie obywatelstwo nie mogłam wstąpić do ukraińskich sił zbrojnych. Dołączyłam więc do jednego z batalionów ochotniczych. Informacje o nim znalazłam w Internecie, leżąc na kanapie. Zadzwoniłam do nich i kilka dni później poszłam złożyć dokumenty. Selekcja i szkolenie trwały miesiąc. Uczono nas używać broni, pracować w roli saperów, inżynierii i medycyny.  Podczas szkolenia byłam najlepsza w strzelaniu. Dlatego zdecydowałam się zostać strzelcem.

Miałam rosyjski paszport, więc oczywiście na początku wojskowi byli wobec mnie nieufni

Mówili na przykład, że jestem rosyjską agentką, „Kozaczką” wysłaną do Ukrainy. Komentowali też mój wygląd – mówili, że jestem w agencji modelek, a nie na wojnie, że tak naprawdę jestem aktorką, przygotowuję się do jakiegoś filmu i dlatego przechodzę szkolenie. Nie traktowali mnie poważnie.

Czasami miałam już dość i chciałam odpuścić. Każdego dnia musiałam udowadniać, że jestem godna być w jednostce.

Podczas ćwiczeń wojskowych. Zdjęcie: archiwum prywatne
Wszystkie zadania wykonywałam na równi z mężczyznami. A potem komunikacja przeszła na inny poziom

Zajęło mi co najmniej sześć miesięcy, zanim poczułam, że jestem wśród swoich. Na początku 2021 roku dołączyłam do „Szpitalników” [ochotniczy batalion medyczny – red.], przeszłam kurs medyka bojowego. Nawiasem mówiąc, w tamtym czasie ich proces selekcji był najtrudniejszy. Tyle że ja nie byłam medykiem, a strzelcem.

Dali mi pseudonim „Katana” – to miecz samurajski. Na ścianie jednej z naszych baz wisiała jego kopia, a ja ciągle ją brałam i oglądałam…

Wojna to głównie ból

Inwazja Rosji nie była dla nas zaskoczeniem. Dowództwo jednostki intensywnie nas szkoliło przez dwa miesiące przed rozpoczęciem tej wielkiej wojny. Powiedziano nam, skąd nadejdą uderzenia i jak to wszystko może przebiegać. I tak się stało. Rankiem 24 lutego natychmiast zdałam sobie sprawę, co się dzieje. Byłam wtedy w Kijowie.

Najbardziej martwiłam się o moje zwierzęta w domu. Wtedy miałam ich pięć

Nawiasem mówiąc, działam również jako wolontariuszka na rzecz zwierząt. Od 10 lat zajmuję się zbieraniem tych, które są bezdomne, leczeniem ich i znajdowaniem im nowych domów. Tak więc, kiedy usłyszałam eksplozje, zaczęłam trochę panikować, ponieważ nie wiedziałem, co z nimi zrobić, gdzie je zabrać. Rozwiązanie tego problemu zajęło mi dwa dni. 26 lutego byłam już w jednostce.

W ukraińskiej wsi w obwodzie donieckim. Zdjęcie: archiwum prywatne

Najpierw był Irpień i Bucza, potem południe i wschód. Wojna to przede wszystkim ból. Niestety większość tego, co pozostaje w pamięci, wiąże się z żalem. Na przykład gdy ludzie, z którymi właśnie rozmawiałaś, umierają obok ciebie i nie możesz nic zrobić.

Takie straszne sytuacje pozostawiają ślad do końca życia. Nie da się ich usunąć z umysłu

Trzeba więc z tym żyć. Z drugiej strony, zawsze staramy się wspierać nawzajem. To jest bezcenne. Jeśli chodzi o strach, to oczywiście jest on obecny. Ale jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, odczuwam go w spokojnych momentach, najczęściej w Kijowie. Podczas misji bojowych prawie nie odczuwam strachu. Nie ma na to czasu. Ciało automatycznie przełącza się na inny tryb. Nawet psychologowie twierdzą, że kiedy mózg ma czas i możliwość dużo myśleć i analizować, mogą pojawić się lęki. I na odwrót.

Najtrudniejszą rzeczą na wojnie jest dla mnie zrozumienie, że moja mama czeka na mnie w domu i że w każdej chwili mogę nie wrócić

Myśl o tym, jak ona to przeżyje, jest najtrudniejsza. Moja matka jest ze mną w Ukrainie, również opuściła Rosję. Oczywiście nieustannie mnie namawia, prosi, żebym przestała. I to nie dlatego, że uważa, że robię coś złego. Po prostu bardzo się o mnie martwi. Za każdym razem, gdy wracam z przepustki, odprowadza mnie ze łzami w oczach. To dla mnie bardzo trudne. Wiesz, na początku inwazji Rosji na pełną skalę uderzyła mnie spójność i jedność ludzi. To było bardzo motywujące i zachęcające. Szkoda, że teraz to się zmieniło.

Życie i seksizm na froncie

Często jestem pytana o warunki życia na froncie. Jestem zahartowaną kobietą. Potrafię żyć zarówno w dobrych warunkach, jak w okopach. Oczywiście nie jest to łatwe. Toaleta jest na ulicy. Nie ma prysznica. Aby się umyć, zbierałyśmy wodę do wiader, podgrzewałyśmy ją na ogniu i polewałyśmy się chochlami. I mogło to być raz na cztery dni, bo wody było za mało. Przywożono nam ją ciężarówkami w ograniczonych ilościach. Więc bardzo ją oszczędzaliśmy. Generalnie na wojnie nie ma podziału na kobiety i mężczyzn.

Robimy wszystko na równych prawach, chociaż mam raczej antyfeministyczne podejście. Uważam, że kobiety są silnymi, ale jednocześnie bardzo delikatnymi istotami – i mają zupełnie inne zadanie
W obwodzie donieckim. Zdjęcie: prywatne archiwum

To znaczy: nie walczyć. Jeśli jednak kobieta chce walczyć, nie należy jej tego utrudniać. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że muszę to zrobić. Nie potrafię wyjaśnić, skąd wzięło się to wewnętrzne powołanie. Jeśli chodzi o mnie, to prawdopodobnie wiążę tę decyzję z moim temperamentem. Od dzieciństwa walczę o prawa zwierząt, zawsze staram się interweniować i pomagać. I tak jest absolutnie ze wszystkim. W tej sytuacji chodzi o niesprawiedliwość wobec Ukrainy ze strony Rosji.

Jeśli chodzi o seksizm w armii i dyskryminację ze względu na płeć – tak, takie przypadki się zdarzają. Ale mam dla nich usprawiedliwienie

Wyobraź sobie ćwiczenia wojskowe. Jesteś w ogromnym lesie. Zadanie polega na przejściu przez niego w ciągu dnia bez wpadania na siebie. W ten sposób ćwiczono wywiad. I przychodzą kobiety, pachnące tak mocno perfumami, że czuć je z daleka. Wiesz, to jest las i są pewne zapachy, które są unikalne dla natury. Nie ma ostrych zapachów. Co więcej, gdy przebywasz w tym środowisku przez kilka godzin, możesz wyczuć wszystkie obce zapachy na pierwszy rzut oka. Tak więc szybko znaleźli się w lesie. Były kobiety, które nie traktowały tego poważnie. Przychodziły na trening w makijażu albo spóźniały się 20 minut na zbiórkę, bo musiały się wysztafirować. Są też inne, brudne momenty, o których nie chcę mówić. Moim zdaniem wiele zależy od kobiet.

Kobieta zasługuje na równość. Jeśli chce coś udowodnić, będąc w wojsku, zrobi to. Tak jak ja, pomimo żartów i odrzucenia

Ukraińskie obywatelstwo — misja niemożliwa

Teraz jestem załamana, przede wszystkim moralnie. Być może jestem po prostu zmęczona i potrzebuję odpoczynku. Ale nie mogę podróżować poza granice kraju, na przykład nad morze, z powodu moich rosyjskich dokumentów. Według paszportu jestem Rosjanką, choć w sercu jestem Ukrainką. Kocham Ukrainę, to mój ulubiony kraj. To bardzo demoralizujące, że wciąż nie mogę uzyskać obywatelstwa. Złożyłam wniosek, ale nie ma żadnych postępów. System i zasady uzyskiwania obywatelstwa są bardzo skomplikowane. W rzeczywistości system nie istnieje, bo wydawanie ukraińskich paszportów dla obywateli kraju agresora zostało zawieszone. Nawet dla tych, którzy walczą po stronie Ukrainy.

Poza tym nadal nie ma jasnego algorytmu uzyskiwania obywatelstwa ukraińskiego. Podczas wojny na pełną skalę otrzymało je tylko czterech Rosjan, mieli szczęście. Na wszystkie nasze pytania jest tylko jedna odpowiedź: „Nie możesz tego zrobić teraz, to wszystko. To, że walczysz, nie jest dowodem ani argumentem”.

Wkrótce miną cztery lata, odkąd nie opuściłam Ukrainy. I to oczywiście też jest przygnębiające. Wszystko nagromadziło się jak kula śnieżna.

Praca z psychologiem i przyjmowanie antydepresantów to tylko tymczasowa pomoc. Jedynym ratunkiem jest ciężka praca nad sobą
Podczas ćwiczeń strzeleckich. Zdjęcie: prywatne archiwum

Trzeba się zmuszać do robienia czegoś każdego dnia. Muszę zmusić się do wstania z łóżka i zrobienia czegoś. Poza tym mam pewną odpowiedzialność za zwierzęta, wśród których są też chore, które trzeba leczyć. Obecnie jest ich dziewięć, koty i psy. Był też szczur, ale oddaliśmy go w dobre ręce. To kosztowny biznes: 80% naszych finansów idzie na zwierzęta. Pomaga mi w tym moja mama. Przywiozłam z wojny wiele zwierząt. Miałam kota, który mieszkał z nami przez całą zmianę.

Zwycięstwo to upadek Rosji

W tej wojnie Rosja niestety wygrywa na wiele sposobów. Jakim kosztem? Kosztem broni i liczby ludzi. Nie biorą uwagę żadnych strat. Nie popieram tego, co widzę w Ukrainie w związku z przymusową mobilizacją. Tak, w armii jest za mało ludzi, powinna być rotacja dla tych żołnierzy, którzy byli na froncie przez długi czas. Ale nie tak powinno się to odbywać. Oczywiście powinna istnieć motywacja finansowa, ale przede wszystkim człowiek powinien rozumieć, dlaczego idzie na wojnę, kogo ma chronić i co zyskać. Element moralny jest tutaj niezwykle ważny. Musi istnieć idea i pragnienie. Przyjechałam walczyć o Ukrainę.

Walczę o wolny, demokratyczny kraj, który nie ma okrutnego systemu, jaki ma Rosja. O kraj, w którym szanuje się interesy i życie ludzi

Tak czy inaczej wierzę w zwycięstwo Ukrainy i marzę o końcu tej wojny. Dla mnie osobiście zwycięstwo oznacza całkowity upadek Rosji i ich absolutne zniknięcie. Oni nigdy nie będą żyć jako cywilizowane społeczeństwo, ponieważ nie robią nic, aby to osiągnąć. Jeśli chodzi o przyszłość Ukrainy, to już widzę potężne zmiany w tym kraju. Chciałbym zobaczyć pokojową przyszłość, z narodową i ideową edukacją młodych ludzi, gdzie wszyscy, którzy zginęli za wolną Ukrainę, zostaną uhonorowani i zapamiętani. Wojna bardzo mnie zmieniła. Bardzo szybko dorosłam. I wiem na pewno, że po wojnie będę żyła bardziej dla siebie. W końcu mam dopiero 24 lata.

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
igor florko majdan azov wojskowa kawiarnia

Ihor Florko jest jednym z pięciu „Aniołów Instytuckiej”. Tak Ukraińcy nazwali pięciu odważnych mężczyzn, którzy 20 lutego 2014 r. ratowali rannych na ulicy Instytuckiej w Kijowie spod ostrzału snajperów. Po wydarzeniach na Majdanie wszyscy poszli na front. Ihor Florko nadal broni Ukrainy w brygadzie „Azow”, wspiera też swoich kolegów weteranów. Wraz z jednym ze swych towarzyszy broni stworzył sieć kawiarni dla weteranów o nazwie „Kawa Militari” we Lwowie. To miejsce spotkań cywilów i weteranów.

Nieśliśmy rannych i zabitych na rękach i tarczach

Jaryna Matwijiw: Podczas straszliwej strzelaniny 20 lutego 2014 r. Ty i Twoi towarzysze wynosiliście rannych w krzyżowym ogniu snajperów...

Ihor Florko: Przed Majdanem byliśmy przyjaciółmi, sąsiadami, studentami lwowskich uczelni. Andrij Sedler, Mykoła Prytuła, Pawło Diokin, Ihor Hałuszka i ja razem poszliśmy na Majdan. Razem poszliśmy na ulicę Instytucką. Razem przetrwaliśmy.

„Anioły Instytuckiej”: Ihor Hałuszka (18), Pawło Diokin (19), Mykoła Prytuła(20), Ihor Florko (18), Andrij Sedler (20). Zdjęcie: Serhij Bobra/Gal-info

Przyjechaliśmy na Majdan rano 19 lutego, budynek związków zawodowych już płonął. W naszym kierunku oddziały Berkutu rzucały granaty hukowe, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. 20 lutego około 9 rano przybiegli jacyś faceci i powiedzieli, że Berkut wycofuje się z kierunku pałacu Październikowego na Instytuckiej [Międzynarodowe Centrum Kultury i Sztuku – red.]. To było bardzo dziwne.

Ludzie stojący na Majdanie zobaczyli, że droga jest pusta, na barykadzie nie ma już sił bezpieczeństwa, więc zaczęli wchodzić na ten plac. Snajperzy otworzyli ogień z kilku punktów jednocześnie: z Październikowego, z hotelu Ukraina i z ulicy Instytuckiej. My poszliśmy na Instytucką. Mieliśmy śmieszny sprzęt przeciw kulom: nakolanniki hokejowe, kaski sportowe i jedną tarczę. Tylko ja miałem kamizelkę kuloodporną.

Pod ostrzałem na Instytuckiej aktywiści zaczęli grupować się w tzw. żółwia: pięć lub sześć osób, osłoniętych tarczami domowej roboty, stopniowo przesuwało się do przodu. Pierwszego „żółwia” snajperzy rozstrzelali na naszych oczach. Pobiegłem do tych ludzi, na drugą stronę ulicy, i razem z innym chłopakiem odciągnęliśmy pierwszego rannego. To był Serhij Trapezun, nauczyciel chemii, postrzelony w obie nogi. Do dziś jesteśmy przyjaciółmi. Jego żona, Oksana, pomaga mi czasem przypomnieć sobie szczegóły wydarzeń tamtego dnia, których nie pamiętam.

Ihor Florko (w czarnej kurtce, z prawej) i Jurij Krawczuk ratują rannego SerhijaTrapezuna. 20.02.2014, Kijów. Zrzut ekranu z filmu

Zanieśliśmy rannych i zabitych do hotelu Ukraina, gdzie znajdował się punkt medyczny. Zabitych kładziono na podłodze i przykrywano białym płótnem. Nie mieliśmy noszy, więc wynosiliśmy rannych na rękach i na tarczach, których ludzie używali do osłaniania się przed kulami.

Podobno uratowaliście wtedy wiele osób. Ile dokładnie?

Nie wiem, nie pamiętam wszystkich szczegółów tamtego dnia. Większość wydarzeń z tych kilku godzin na Instytuckiej i później po prostu zatarło się w mojej pamięci Dwa lata po strzelaninie przypadkowo zobaczyłem zdjęcie, na którym widać, jak pomagam wynosić rannego w nogę Jurija Krawczuka – tego, który dzień wcześniej wyciągał ze mną Serhija Trapezuna. Patrzyłem na to zdjęcie i zdałem sobie sprawę, że nic nie pamiętam!

Pamiętam za to, że po jednej stronie Instytuckiej była barykada, a po drugiej stacja metra Chreszczatyk, jakieś drzewa – i tam szli faceci, do których strzelano. Wydawało ci się, że jeśli jesteś za drzewem, jesteś bezpieczniejszy, a kiedy przebiegasz przez ulicę, trafiasz pod ostrzał. Przejście przez drogę było dla mnie najbardziej stresujące. Powtarzałem sobie: „Nie teraz, nie teraz”. Ale te drzewa nie pomogły wielu ludziom.

Każdego 20 lutego oglądam wideo z tamtych wydarzeń, by przypomnieć sobie, jak bardzo to wszystko boli. To nie są uczucia, o których trzeba zapomnieć, wymazać je z pamięci

W tym przypadku jest odwrotnie: musisz pamiętać, bo tam byłeś. Nie możesz zapomnieć o cenie, jaką chłopaki zapłacili za to, że mamy teraz Ukrainę, możliwość walki o nią.

20 lutego 2014, ul. Instytucka w Kijowie, zrzut ekranu

Czy wszyscy z Was, pięciu „Aniołów z Instytutskiej”, zostali żołnierzami?

Tak. Ihor Hałuszka poszedł na wojnę zaraz po Majdanie, a Mykoła Prytuła i ja dołączyliśmy w 2015 roku. Skończyłem studia, a następnie pojechałem do Kijowa i złożyłem podanie o przyjęcie do pułku „Azow”. Ihor Hałuszka został poważnie ranny w głowę na froncie, nauczył się chodzić, przeszedł wszystkie etapy rehabilitacji, wziął udział w Igrzyskach Niepokonanych, a teraz pracuje jako instruktor.

Przed inwazją tylko Pawło Diokin i Andrij Sedler nie byli na froncie. Dołączyli w 2022 roku. Gdyby wojna na pełną skalę wybuchła w 2014 roku, zaraz po Majdanie, nie mielibyśmy szans na obronienie Ukrainy. Od ATO [Operacja Antyterrorystyczna na wschodzie Ukrainy przeciw wspieranym przez Rosję separatystom z obwodów donieckiego i ługańskiego, prowadzona w latach 2014-2018 – red.] do 2022 roku mieliśmy możliwość przygotowania personelu do działań bojowych. ATO w Donbasie wyszkoliła oficerów, sierżantów i żołnierzy.

Wykorzystaliśmy te lata. Początkowo walczyłem w ramach „Azowa” w sektorze mariupolskim. Po inwazji w 2022 r., kiedy z powodu bombardowań nie można było już dostać się do Mariupola, zostałem artylerzystą w 80. brygadzie desantowo-szturmowej, walczyłem w kontrofensywie. W 2023 roku wróciłem do brygady „Azow”.

Gdzie zrobiono to zdjęcie, na którym stoisz z torbą chipsów na tle wyrzutni rakiet?

Na obrzeżach Sołedaru w 2022 roku, gdy walczyłem w 80. brygadzie. Ale to nie jest zdjęcie, to nie inscenizacja. To kadr z filmu wideo. Filmowaliśmy naszą pracę każdego dnia, o ile było bezpiecznie i wróg nie był w stanie nas namierzyć. Chcieliśmy pokazać, jak fajnie być artylerzystą, żeby inni wstąpili do Sił Zbrojnych Ukrainy. Chcieliśmy pokazać, że nie trzeba litować się nad ukraińską armią. Że ma być szacunek, a nie litość.

Ihor Florko: – Jeśli artylerzysta nie widzi wroga na żywo, to wszystko idziezgodnie z planem. Zrzut z filmu

Jeszcze w 2019 roku Bachmut był bardzo ładnym miastem, przytulnym, takim trochę nietypowym dla Donbasu. A kiedy byłem tam w 2022 roku, miasto było całkowicie puste, z przygnębiającą atmosferą.

Na tych obszarach Donbasu, gdzie wojna zaczęła się w 2014 r., ludzie byli obojętni i przyzwyczajeni do wojny. W większości nie patrzyli ci w oczy, nie pozdrawiali cię. Ich stosunek do ukraińskiego obrońcy wahał się od wrogiego do obojętnego.

Na terytoriach obwodu charkowskiego, które wyzwoliliśmy, ludzie byli zupełnie inni. Podczas kontrofensywy charkowskiej cieszyli się z wyzwolenia, podchodzili do nas i dziękowali. Dla nich byliśmy prawdziwymi obrońcami.

Jakie jest dla Ciebie najbardziej bolesne wspomnienie z wojny?

Przed inwazją była to śmierć mojego towarzysza, Dmytro Prohły, ze znakiem wywoławczym „Krugłyj”. A potem utrata Jurija Rufa, mojego druha, żołnierza, lwowskiego poety. Dwie straty, z którymi bardzo trudno mi było się pogodzić.

Albo jesteś w armii, albo dla armii

Jesteśmy w kawiarni „Kawa Militari”, którą otworzyłeś, by wspierać weteranów we Lwowie. Na stole stoją malowane wazony wykonane ze zużytych pocisków artyleryjskich...

Pomalowała je Daria, wolontariuszka i artystka z Równego.

Jak wpadliście na pomysł jej otwarcia?

W 2017 roku byliśmy na linii frontu z wolontariuszami z Prawego Sektora, którzy nie mieli żadnego wsparcia finansowego i wszystko robili na własną rękę: pracowali i walczyli w tym samym czasie. Razem z moim towarzyszem Rostysławem Hryćkiwem chcieliśmy spełnić dobry uczynek: zebrać dla nich amunicję, której mieli za mało. Żołnierzom „Azowa” wypłacano żołd, więc zebraliśmy amunicję dla trzech batalionów i zawieźliśmy ją Prawemu Sektorowi.

"Nie ma co litować się nad ukraińską armią. Ma być szacunek, nie litość"

Lubiliśmy pomagać naszym braciom. Zasugerowałem Rostysławowi, żebyśmy zaoszczędzone pieniądze przeznaczyli na zakup samochodu dla tej jednostki. Rostysław słusznie zauważył, że to nie będzie ostatnia rzecz, jaką moglibyśmy dla nich zrobić. Powiedziałł, że znajdzie sposób, by regularnie im pomagać. Trzeba więc było założyć własny biznes.

Rostyk zwrócił uwagę na „Veterano Coffee”, biznes, który jeszcze w wolnym Mariupolu prowadził Ołeksij Kelt, towarzysz broni z „Azowa”. To było jakieś 10 kawiarni z kawą na wynos. Chcieliśmy kupić od niego franczyzę, ale jej nie miał.

Odbyłem więc staż w różnych kawiarniach w Mariupolu, by się dowiedzieć, jak coś takiego działa.

Potem pojechałem do Kijowa, by odwiedzić Wołodymyra Szewczenkę, człowieka, który stworzył „Veterano Coffee” w Ukrainie. Spotkał się ze mną tylko dlatego, że obaj mamy przeszłość wojskową. Spędził ze mną cały dzień, ucząc mnie i opowiadając, jak to się robi. Teraz ja będę pomagał innym weteranom uczyć się podstaw biznesu, jeśli zechcą założyć własne firmy i serwować kawę. Zamierzałem wyjechać za granicę, żeby zarobić kapitał początkowy na mój biznes, miałem już nawet gotowe dokumenty. Poznałem też kilku chłopaków z Kijowa, którzy byli zainteresowani otwarciem kawiarni we Lwowie. Pierwszą lwowską kawiarnię otworzyliśmy pod franczyzą weteranów wojskowych z Kijowa. Pracowaliśmy razem przez jakiś czas, po czym uścisnęliśmy sobie dłonie i rozeszliśmy się.

Ihor Florko, „Anioł Instytuckiej”, artylerzysta „Azowa” i współzałożyciel kawiarnispołecznej dla weteranów

Gdy zaczęła się rosyjska inwazja, kawiarnia została zamknięta, bo pracujący w niej weterani poszli na wojnę.

Latem 2022 r. ponownie otworzyliśmy kawiarnię we Lwowie, ale już w innym miejscu. Podczas wielkiego otwarcia „Kawa Militaria” pod nogi naszych gości rzuciliśmy rosyjską flagę. Obecnie w mieście działają trzy nasze kawiarnie.

Jaka filozofia stoi za „Kawa Militaria”? Spotykanie się weteranów i cywilów przy filiżance kawy?

Tak. Chcielibyśmy również dać przykład innym weteranom, którzy po wojnie zamierzają założyć własny biznes. Raz w miesiącu zbieramy fundusze ze sprzedaży kawy i przekazujemy je różnym jednostkom, dołączamy też do innych zbiórek. Sprzedawaliśmy pocztówki artystki Ołenki Liberti, która stworzyła serię obrazów poświęconych wydarzeniom w Azowstali. Dochód z pocztówek poszedł na zakup paczek z pierwszą pomocą dla chłopaków powracających z niewoli. Sponsorowaliśmy również kampanię krwiodawstwa „Twoja krew ratuje życie” – częstowaliśmy krwiodawców kawą i pysznym jedzeniem. Nasze kawiarnie będą sprzedawać książki napisane przez żołnierzy, zwłaszcza zbiory wierszy naszego poległego towarzysza broni i poety Jurija Rufa. Można też u nas odebrać certyfikaty na spotkania z przedstawicielami firm weteranów we Lwowie.

Jak powinny wyglądać spotkania cywilów i weteranami?

Albo jesteś w siłach zbrojnych, albo dla sił zbrojnych. Jeśli jest to spotkanie między weteranem a cywilem, wojskowy powinien widzieć, że robisz coś na rzecz zwycięstwa. To wszystko. Musisz być w kontekście tego, co dzieje się w kraju. Musisz być zaangażowany w wojnę przynajmniej zdalnie. Bo ktoś płaci najwyższą cenę za to, że masz tutaj spokój.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

20
хв

Ihor Florko, "Anioł Instytuckiej": - Nie ma co litować się nad ukraińską armią. Ma być szacunek, nie litość

Jaryna Matwijiw
Iryna Razin wolontariuszka z Niemiec Berlin

Cukierki w pudełku

- „Do lutego 2022 roku nigdy nie doświadczyłam wolontariatu”, mówi Irina Razin. „Mieszkam w Berlinie od 8 lat. Przeprowadziłam się tu z byłym mężem, programistą. Kiedy zdecydowaliśmy się spróbować swoich sił w innym kraju, mój mąż odbył wiele rozmów kwalifikacyjnych z firmami na całym świecie, ale Berlin odpowiedział najszybciej. Dołączyłam do niego na podstawie wizy rodzinnej. Byliśmy młodzi, chcieliśmy zobaczyć świat, nauczyć się nowych języków - to była dla nas wielka przygoda.

Jakie były Twoje pierwsze kroki w obcym kraju?

— Jestem muzyczką i artystką, zawodowo pozycjonowałam się jako śpiewaczka operowa, ponieważ mam dyplom z wokalistyki. Jeszcze przed przeprowadzką zaczęłam szukać możliwości: aplikowałam do różnych akademii, znalazłam społeczność śpiewaków operowych, nauczyciela śpiewu i koncertmistrza. Wyjechałam z jasnym planem.

Na scenie

Jak szybko udało Ci się znaleźć pracę w nowym kraju?

— Zajęło mi to dużo czasu. Był nawet moment, kiedy chciałam się już poddać, ponieważ zainwestowałam dużo wysiłku i pieniędzy, ale nie było prawie żadnych rezultatów. Zawód muzyka operowego jest bardzo konkurencyjny. Studiowałam w akademiach, brałam udział w konkursach, pobierałam lekcje od nauczycieli i miałam liczne przesłuchania. Ale nawet utalentowani śpiewacy nie zawsze mają tu szczęście.

Pewnego razu, podczas studiów w Akademii Operowej w Berlinie, powiedziano nam: „Jesteś jak wielkie pudełko czekoladek, każda zrobiona według specjalnej receptury. Ręcznie robione, ekskluzywne. Ale agenci widzą przed sobą wiele takich pudełek. Wybierają je w zależności od nastroju, gustu, czasem na chybił trafił. Więc nie każdy ma szczęście”.

Jak sobie z tym radziłaś?

— Po prostu pracowałam dalej. Z biegiem czasu zapraszano mnie na występy, chociaż były to głównie projekty bezpłatne lub słabo płatne. W tamtym czasie mogłam sobie na to pozwolić dzięki wsparciu finansowemu mojego byłego męża. Później dostałam dobre propozycje od różnych chórów. Odkryłam też drugi zawód - zaczęłam ilustrować książki dla dzieci i uczyć malarstwa, co stało się źródłem dochodu i ważną częścią mojego życia.

Czy miałeś chwile zwątpienia? Co było impulsem do transformacji piosenkarki w ilustratorkę?

— Musiałam nauczyć się niemieckiego, poprawić swój angielski i wziąć udział w przesłuchaniach. Ale po licznych odmowach od agentów, którzy pozytywnie wypowiadali się o mojej technice i występach, ale nigdzie mnie nie zapraszali, miałam kryzys. W końcu po prostu zamknąłam się w domu.

I właśnie w tym czasie odezwał się do mnie przyjaciel, który napisał zbiór wierszy i chciał go opublikować, ale miał tylko 500 dolarów na ilustratora. Niewielu profesjonalnych artystów zgodziłoby się na taką sumę. Zawsze uwielbiałam rysować, ukończyłam szkołę artystyczną, więc zapytała mnie, czy nie chciałabym spróbować. Miałam pod ręką tablet graficzny, prezent, którego prawie nigdy nie używałam. Zgodziłam się i stało się to dla mnie prawdziwą terapią.

Rok później książka została opublikowana, a ja zaczęłam rozwijać swoje konto na Instagramie, gdzie publikowałam ilustracje. Były dalekie od doskonałości, ale ludzie zaczęli zamawiać rysunki.

Kiedy wybuchła pandemia COVID i wszystkie kontrakty muzyczne zostały anulowane, zaczęłam się uczyć, poprawiłam swoją technikę ilustracji i otrzymałam jeszcze więcej zamówień. Od tego czasu zilustrowałam kilka książek, w tym Mama dla Peppy niemieckiej autorki Melanie Langhoff, która jest dla mnie bardzo ważną historią o adopcji. To niezwykle ważny temat, który dla mnie osobiście staje się coraz bardziej istotny. Sama marzę o adopcji.

We wrześniu ubiegłego roku rozstałam się z mężem i była to dla mnie ogromna trauma. Nie jesteśmy razem, ale pragnienie posiadania dzieci pozostało. A w Ukrainie wiele dzieci zostało bez rodziców. Domy dziecka są przepełnione, choć niestety adopcja z zagranicy jest obecnie zamknięta. Więc może pierwszym krokiem jest powrót do domu, a następnie próba spełnienia tego marzenia.

Wojna wywróciła wszystko do góry nogami

— A potem nadszedł luty 2022...

„24 lutego obudziłam się, gdy świat był już w stanie wojny przez kilka godzin.

Uczucie chłodu, które się wtedy pojawiło, nie opuszczało mnie przez wiele miesięcy. Wydawało się, że nigdy się nie rozgrzeję.

Wojna wywróciła wszystko do góry nogami. Mój mąż pojechał odwiedzić swoich rodziców w Ukrainie, mimo że ja odmówiłam. Zapewniał mnie, że wszystko będzie dobrze. Zawsze dawałam mu jak najwięcej swobody, więc tym razem go nie powstrzymałam. Bardzo się o niego martwiłam.

W końcu poszedł na front. Mój były mąż jest wolontariuszem i harcerzem. Był w Soledarze, towarzyszył kontrofensywie na Chersoń, pracował w Dnieprze i Zaporożu. Nasze pierwsze spotkanie podczas wojny miało miejsce 100 kilometrów od frontu. Tam po raz pierwszy usłyszałam alarm. Byliśmy razem przez dziesięć lat i czekałabym na niego bez końca. Ale on wrócił do pół-cywilnego życia i wybrał życie beze mnie.

— Może chciał, żebyś wróciła do Ukrainy?

Rozmawialiśmy o tym, on tego nie chciał. Nie miałam możliwości powrotu do Ukrainy od razu (miałam mieszkanie na kredyt, koty, przyjaciół uchodźców, którzy mieszkali wtedy u mnie w domu, a teraz mieli dziecko), a potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nie dano mi nawet możliwości uratowania naszej rodziny.

Co zrobiłaś, gdy dowiedziałaś się o wojnie w Ukrainie?

„Zareagowałam „biegiem” - nie mogłam usiedzieć w miejscu. Moi przyjaciele napisali: „Bierz ukraińskie symbole i biegnij na demonstracje!”

Pospiesznie spakowałam swoje rzeczy, szukając ładowarek i termosów. W metrze widziałam ludzi prowadzących swoje normalne życie: jadących do pracy, pijących kawę, kłócących się o rowery. Stałam tam i myślałam: „Oni nie wiedzą, że stolica Ukrainy jest teraz bombardowana”.

To rozdwojenie rzeczywistości było strasznie destrukcyjne. Uczucie wstydu stało się ciągłe - ty pijesz kawę i jesz rogalika, a w Ukrainie ludzie śpią w metrze

Kiedy demonstracje ustały, zaczęłam szukać nowych sposobów pomocy Ukrainie. Skontaktowałam się z Andrijem Ilinem, jednym z aktywistów w Berlinie, ponieważ otrzymałam wiele wiadomości od moich znajomych z prośbą o pomoc: ktoś mógł dostarcz lekarstwa, ktoś szukał możliwości wysłania zebranej pomocy humanitarnej... Andrij odpowiedział: „Mam setki takich wiadomości. To, czego naprawdę potrzebuję, to asystent, który je wszystkie przetworzy”.

Na podłodze za zasłonami

Więc zaczęłaś pracować w organizacji wolontariackiej?

— Tak, prawie tam mieszkałam, a moje mieszkanie stało się schronieniem dla uchodźców. Przyjaciel z atakami paniki, ludzie, którzy szukali noclegu w drodze do miejsca stałego schronienia — płakali, szukali wsparcia.

Kiedy uchodźcy zaczęli przybywać do Berlina, zdałam sobie sprawę: musisz być silna nie tylko dla siebie, ale także dla nich

W sztabie wolontariuszy było ciężko - presja psychiczna, łzy, cały czas kryzys, dlatego wielu wolontariuszy nie wytrzymywało. Przychodzili i szybko znikali, tylko nieliczni zostawali.

Kim byli ci wolontariusze? Ukraińcami czy Niemcami?

— 90% stanowili Ukraińcy. Początkowo nasza siedziba mieściła się na uniwersytecie w pobliżu Bramy Brandenburskiej. Dostaliśmy pierwsze piętro i piwnicę do sortowania pomocy humanitarnej. Zbierali się tam wszyscy aktywiści z Berlina. Były tam organizacje, na przykład Ukraine Hilfe Berlin e.V., która działała od 2014 roku. Pomagały one dzieciom we wschodniej Ukrainie, organizowały dla nich kreatywne warsztaty i zbierały pomoc humanitarną.

Po inwazji na pełną skalę wszystko zamieniło się w chaos. Nie było żadnej struktury. Wczoraj ktoś był odpowiedzialny za leki, a dziś leżał w domu rozhisteryzowany, bo nie mógł ich przyjmować. Dali mi tylko laptopa i telefony: „Uporządkuj wiadomości”. Telefony się nie urywały, internet był dostępny tylko przy oknie. Siedziałam na podłodze za zasłonami, w centrali nie było jedzenia.

Pamiętam, jak po 5-6 godzinach takiej pracy zza zasłon wyłoniła się ręka - Andrij po prostu podsunął mi zupę w plastikowym kubku, sprawdził, czy żyję, i zniknął

Początkowo pomagali również Niemcy, ale wielu z nich zostało zmuszonych do powrotu do swoich miejsc pracy - wszyscy mieli nadzieję, że wojna wkrótce się skończy. Ostatecznie niewielka grupa wolontariuszy wydzieliła się w osobny zespół w ramach fundacji kościelnej Ukrainische Orthodoxe Kirchengemeinde e.V.

— Stworzyłaś ją czy do niej dołączyłaś ?

— Jest to fundacja założona przez Ukraiński Kościół Prawosławny w Berlinie. W Niemczech każda organizacja, nawet organizacja wolontariacka, nawet kościół, musi być oficjalnie zarejestrowana, mieć system księgowy i stale składać sprawozdania ze swojej działalności. Założenie oddzielnej fundacji zajęłoby miesiące, więc wolontariusze stali się częścią Ukrainische Orthodoxe Kirchengemeinde e.V. Od tego czasu współpracujemy. Wszyscy w Berlinie znają nas po prostu jako „kościół”.

Ponieważ w fundacji było niewiele osób, musiałam być sekretarką, księgową i projektantką Była to garstka ludzi, ale staliśmy się prawdziwą rodziną. Były momenty, kiedy wydawało się, że się nienawidzimy, odchodziliśmy z fundacji i... wracaliśmy.

Wiele zespołów, które zebrały się wtedy, w lutym 2022 r., przestało istnieć. My przeżyliśmy

Wolontariat powinien przynosic satysfakcję

Opowiedz nam o swoich projektach charytatywnych.

— Uruchomiliśmy projekt gastronomiczny Küche UA Berlin, który sprzedaje ukraińską żywność za darowizny. Działa on od dwóch lat. Niedawno, podczas ukraińskiego festiwalu bożonarodzeniowego w Berlinie, zebraliśmy sześć tysięcy euro na zakup mebli dla schroniska w Dnieprze, które opiekuje się rodzinami ewakuowanymi z regionów frontowych.

„Nie otrzymuję pomocy socjalnej, nie jestem uchodźczynią i co roku muszę udowadniać, co robię w tym kraju. Nie mogę więc cały czas pracować jako wolontariuszka, tak jak kiedyś. Zwłaszcza po rozwodzie.

Ale te straszne zmiany w moim życiu pozwoliły mi się skupić i spełnić moje długoletnie marzenie o otwarciu własnej przestrzeni artystycznej.

W tym samym czasie powstało wiele projektów muzycznych. Jednym z najważniejszych jest Stimmen der Ukraine (Głosy Ukrainy). Założyli go niemieccy aktorzy Jan Uplegger i Mareile Metzner. Czytają oni ukraińskich klasyków w niemieckich tłumaczeniach: Szewczenko, Zabużko, Żadan, Franko. Występ uzupełnia trio ukraińskich wokalistów, którym towarzyszy fortepian lub gitara elektryczna. Początkowo był to projekt charytatywny, ale teraz Jan znalazł dotacje, a na 2025 rok zaplanowano 15 występów.

Czy Niemcy są tym zainteresowani?

— Bardzo. Słuchają nie tylko klasycznych fragmentów i muzyki, ale także naszych wojennych historii. Jedna solistka ewakuowała się pod ostrzałem z małym dzieckiem, inna ze swoim siostrzeńcem. Te historie poruszają serca Niemców.  

Kto jest odpowiedzialny za pisanie wniosków o dotacje?

— W fundacji nie ma takiej osoby, więc postanowiłam spróbować sama. Złożyłam wniosek o grant Durststarten dla grupy dzieci uchodźców, z którymi pracuję. Są niesamowicie utalentowane i chcę dać im więcej - kupić materiały, zorganizować wystawę z ich refleksjami na temat samoidentyfikacji: kim są teraz, kiedy integrują się z niemieckim społeczeństwem? Chcę też porozmawiać o ukraińskiej kulturze - nawet o mało znanych rzeczach, takich jak ikony Czumaka na suszonych rybach. Ważne jest, aby dzieci nie tylko uczyły się niemieckiej historii, ale także komunikowały się po ukraińsku i tworzyły po ukraińsku.

— Jak radzisz sobie z wypaleniem zawodowym?

— Jestem niespokojną osobą, a niespokojni ludzie są zawsze nadaktywni. Czasami ludzie nawet pytają: „Czy jest jakiś sposób, żeby cię wyłączyć?”. Ale w końcu nauczyłam się balansować, delegować zadania i mówić „nie”. Po Ukraińskim Festiwalu Bożonarodzeniowym otrzymałam wiele ofert: „Zorganizujmy coś tu, albo coś tam...”. Wcześniej zgodziłabym się na wszystko i wypaliła. Teraz analizuję: co to przyniesie fundacji? Czy warto poświęcać czas i zasoby?

Wolontariat powinien przynosić zwrot - zbieranie datków, nowe kontakty, opowiadanie ludziom o fundacji. Zdałam sobie sprawę, że trzeba być pragmatycznym i zorganizowanym, aby uniknąć wypalenia i pozostać skutecznym.

— Czy dużo osób przychodzi na wasze festiwale i koncerty?

— Tak, całkiem sporo. Jeśli mówimy o ostatnim wydarzeniu, Ukraińskim Festiwalu Bożonarodzeniowym, byliśmy bardziej skoncentrowani na Ukraińcach. Ale głównym wydarzeniem była wystawa o ukraińskich świętach Bożego Narodzenia w dwóch językach. W Niemczech jest Adventszeit, czas oczekiwania na Boże Narodzenie, który trwa około miesiąca. Tworzą specjalną atmosferę: tydzień po tygodniu zapalają świece w wieńcu, otwierają okna kalendarza adwentowego i odwiedzają jarmarki. To zostało utracone w naszym kraju, chociaż również istniało.

W rzeczywistości, zgodnie z ukraińskimi tradycjami, okres świąt zimowych trwał od 4 grudnia do Trzech Króli, ale władze radzieckie zrobiły wszystko, co w ich mocy, abyśmy o tym zapomnieli

Przeprowadziłam badania, zebrałam materiały i stworzyłam wystawę, która miała wielki cel edukacyjny. Najbardziej zainteresowani byli nią Niemcy, którzy chcieli poznać nasze tradycje, znaleźć podobieństwa i różnice. Chętnie brali udział w warsztatach: robili świąteczne pająki, diduchy, uczyli się malować Petrykiwkę.

— Fajny projekt, a jakie masz pomysły na ten rok?

— Pierwszym projektem, na który złożyłam wniosek o grant był „Roots. Dzieci”. Mam również projekt muzyczny o nazwie Korzenie, w którym badam pieśni ludowe jako odzwierciedlenie historii. Do tego projektu wybrałam 10-14 piosenek z różnych epok, od Rusi Kijowskiej do współczesności. Każdej piosence towarzyszy krótki film o jej kontekście historycznym. Będzie to teatralne przedstawienie muzyczne. Scenografia i kostiumy są gotowe, szukamy funduszy na inżynierię dźwięku i logistykę. Pracujemy nad tym z moim przyjacielem, który wspiera wszystkie moje kreatywne przygody.

Trzeci projekt to książka dla dzieci poświęcona badaniu i ochronie przyrody. „Kiedy zaczęła się pandemia COVID, dużo spacerowałam po berlińskim parku. Obserwowałam dzikie zwierzęta i ustawiłam kamerę pułapkę, aby badać je w nocy. Jest to szczególnie interesujące w Niemczech: w tutejszych parkach żyją sarny, szopy, lisy i wiele ptaków. Ale współczesne dzieci prawie nie zauważają natury, ponieważ są zanurzone w gadżetach. Jednocześnie zwykła wycieczka do parku może być prawdziwą przygodą, jeśli wiesz, czego szukać i jak to zrobić. Można spędzić godziny tropiąc bobry, badając ślady, zbierając i identyfikując pióra...

Piszę też książkę. Opowiadam historię mitycznego strażnika lasu - małej istoty, która prowadzi dziennik, uczy dzieci obserwacji, ochrony zwierząt, nieśmiecenia i właściwego karmienia ptaków. Chcę ją wkrótce skończyć i zaoferować wydawcom.

Po ukraińskim festiwalu bożonarodzeniowym przygotowujemy również ukraiński festiwal wielkanocny. Potem planuję pojechać do Ukrainy uczyć dzieci z domów dziecka. Ciągnie mnie tam...

Zdjęcia z prywatnego archiwum

Data publikacji:

18.2.2025

20
хв

Wolontariuszka Iryna Razin: „Niespokojni ludzie są zawsze nadaktywni. Czasami nawet pytają mnie: „Czy jest jakiś sposób, żeby cię wyłączyć?”

Tetiana Wygowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Jeden ukraiński film

Ексклюзив
20
хв

Agnieszka Holland: Światło jest w nas

Ексклюзив
20
хв

Kto chce nas skłócić?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress