Olena Tołkaczowa, z wykształcenia matematyczka w maju 2014 roku wstąpiła do batalionu Azow, w ramach której stworzyła jednostkę medyczną i ochotniczą – Służbę Patronacką Pułku Azow. Nie ma ona odpowiednika ani w agencjach rządowych, ani w innych formacjach wolontariackich. Pod kierownictwem Oleny Tołkaczowej zajmuje się leczeniem i rehabilitacją chorych żołnierzy, pochówkiem i wspieraniem rodzin zmarłych.
W 2022 roku służba otrzymała oficjalny status Fundacji Charytatywnej Patronacka Służba „Azowski Anioł”. Szpitale Fundacji znajdują się m.in. w Kijowie, Lwowie, Iwano-Frankiwsku.
Natalia Żukowska: Tylko w zeszłym roku, wraz ze swoim zespołem, postawiliście na nogi 4500 rannych żołnierzy. Jak wygląda sytuacja z państwową rehabilitacją żołnierzy?
Olena Tołkaczowa: Nie ma problemów z leczeniem, ale jest problem z rehabilitacją. Są ośrodki rehabilitacyjne, które się otwierają i rozwijają, ale nie są to instytucje państwowe. Niestety, nadal nie ma systematycznego podejścia państwa do rehabilitacji. Dlatego jesteśmy zmuszeni do korzystania z zasobów i potencjału dostępnego w prywatnym sektorze opieki zdrowotnej. A to dużo kosztuje.
NŻ: Dlaczego tak jest?
OT: Państwo reformując Ministerstwo Zdrowia przygotowało je pod ochronę zdrowia cywilów, mniej żołnierzy. Biorąc pod uwagę, że jesteśmy w stanie wojny od 10 lat, mogli też pomyśleć o wojsku. Nie zrobili tego.
Nie ma procedur, a w efekcie mamy rannych żołnierzy czekających miesiącami na rehabilitację, - zauważyła Olena Tołkaczowa
NŻ: Co w pierwszej kolejności należałoby zmienić w państwowym systemie rehabilitacji wojskowych?
OT: Przynajmniej tymczasowo musimy wprowadzić specjalne pakiety rehabilitacyjne dla wojskowych i weteranów w Narodowej Służbie Zdrowia Ukrainy (NHSU). Są to płatne usługi opłacane przez państwo. Obecnie mamy tylko dwa rodzaje pakietów objętych przez NHSU. Są to płatności za leczenie lub rehabilitację dorosłych i dzieci. Narodowa Służba Zdrowia kategorycznie sprzeciwia się przyznawaniu oddzielnych pakietów dla wojska.
Faktem jest, że rehabilitacja personelu wojskowego trwa znacznie dłużej niż w przypadku osób cywilnych. Mówimy o 14-21 dniach. To za mało. Rehabilitacja w wojsku powinna trwać 48-90 dni. Dlatego zwykle pojawia się pytanie, skąd wziąć pieniądze na dalszą rehabilitację? Tak, to prawda - od wolontariuszy, zwykłych ludzi, zagranicznych darczyńców. Ale to państwo powinno zbudować ten system.
NŻ: Jakie są mechanizmy dwustronnej współpracy między Służbą Patronacką Azow a państwem? Na przykład przy zapewnianiu opieki medycznej w szpitalach państwowych?
OT: Łatwiej jest nam współpracować ze szpitalami, zwłaszcza wojskowymi. Zawsze mają niezbędne leki, wózki inwalidzkie, kule, pieluchy i dobre jedzenie. Gorzej jest z cywilnymi placówkami medycznymi np. gdy w szpitalach wojskowych przeznacza się 150 hrywien na dzień jedzenia dla pacjenta, w cywilnych – 50.
Szkoda, że kierownictwo tych cywilnych placówek medycznych nie robi nic, aby to zmienić.
NŻ: A co z socjalizacją i wsparciem psychologicznym dla wojskowych, w tym tych, którzy wrócili z niewoli? Z jakimi problemami się borykacie? Czy brakuje specjalistów?
OT: Mamy problem z brakiem systemu leczenia i resocjalizacji osób, które powróciły z niewoli. Mimo że Centrala Koordynacji Leczenia Jeńców Wojennych opracowała go dawno temu i przedłożyła Ministerstwu Zdrowia oraz Gabinetowi Ministrów.
Problemem jest też katastrofalny niedobór psychologów i psychiatrów. Specjaliści ci są potrzebni nie tylko tym, którzy wrócili z niewoli. Potrzebują ich także ranni żołnierze, a nawet ci przebywający na przepustkach. W końcu prowadzimy bardzo trudną i straszną wojnę.
Nie spotkałem nikogo z sił szturmowych, kto nie przeszedłby wstrząsu mózgu. Na dłuższą metę będzie to miało ogromny wpływ na zdrowie psychiczne, - mówi Olena Tołkaczowa
Być może widzieliście w Internecie film, na którym żołnierz z powikłaniami po wstrząsie mózgu leży na podłodze w kijowskim metrze. W pobliżu stali ratownicy medyczni, którzy nie wiedzieli, co z nim zrobić. Wezwali zespół psychiatryczny i tylko przyglądali się z boku. Przez te dwa lata wojny na pełną skalę powinni byli nauczyć się, jak pomagać takim ludziom. Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co nas czeka? Co się stanie, gdy przyjedzie cały pociąg zdemobilizowanych żołnierzy? A będą ich dziesiątki tysięcy. I kto im pomoże? Ta historia o żołnierzu w metrze opisuje dzisiejszy stan naszej służby zdrowia. Musimy tworzyć grupy pomocy wśród ludności i stale wysyłać lekarzy na zaawansowane szkolenia.
NŻ: Jaka jest kondycja fizyczna i psychiczna chłopaków i dziewczyn, którzy wracają z niewoli?
OT: Oprócz ciężkiej depresji, istnieje wiele specyficznych chorób i urazów. Na przykład nieprawidłowo zrośnięte złamania lub konsekwencje obrażeń odniesionych podczas działań wojennych lub tortur. Wielu ma problemy z nerkami. Istnieje wiele chorób zakaźnych i problemów z układem rozrodczym, zwłaszcza wśród dziewcząt. Z powodu stresu, niedożywienia i tortur niektóre kobiety nie będą już mogły mieć dzieci. Mieliśmy jednego faceta, który wrócił z 4-letniej niewoli z prawie całkowicie utraconymi zębami. Był torturowany, zęby wyrwano mu kleszczami. Ale tortury bywają znacznie bardziej przerażające. Są rzeczy, których świat nie widział.
NŻ: Jak długo trwa powrót do zdrowia i jaki procent tych, którym udzielono pomocy, wraca do służby?
OT: Około 80% wraca do służby. Opieka i dobra rehabilitacja nie zniechęcają wojskowych do ponownej walki. To ich bardzo motywuje. Zdarzają się oczywiście skomplikowane przypadki, w których wojsko może być leczone dłużej niż rok - szczególnie w przypadkach podwójnej lub nawet potrójnej amputacji. Mamy chłopaków, którzy są leczeni od czasu obrony Kijowa. Ale generalnie od momentu urazu do pełnej rehabilitacji mija kilka miesięcy.
NŻ: Leczenie, rehabilitacja, pochówek i wspieranie twoich towarzyszy i ich rodzin jest kosztowne. Jaki jest miesięczny budżet służby patronackiej? Kto pomaga Wam finansowo?
OT: Na początku inwazji na pełną skalę i do lata 2023 roku naszym głównym dochodem były darowizny od zwykłych Ukraińców. Potem kilku biznesmenów zaczęło nam regularnie pomagać. Jeden z nich mógł co miesiąc przekazywać od 5 do 10 milionów hrywien. Teraz już nie może. Darowizny nieco spadły i zaczęliśmy zwracać się do agencji rządowych.
Ukrnafta pomaga nam teraz, podobnie jak Ministerstwo Energetyki. Wszystko to odbywa się w ramach subwencji rządowych. Jeśli chodzi o koszt rehabilitacji, jest on indywidualny. Może to być 10 000 hrywien, ale zdarzały się przypadki, gdy koszt rehabilitacji jednej rannej osoby przekraczał milion. Udało mu się pomóc. Jeśli chodzi o leczenie, lekko ranny żołnierz kosztuje średnio od 30 do 60 tysięcy hrywien za 21 dni pobytu w szpitalu.
NŻ: Masz wystarczająco dużo pieniędzy na dziś?
OT: W tym miesiącu wystarczy, ale nie wiemy co będzie w przyszłym. Szukamy sponsorów i dotacji. Ponadto chcielibyśmy się rozwijać. Chcemy pomóc nie tylko 3 Oddzielnej Brygadzie Szturmowej Sił Zbrojnych Ukrainy i 12 Brygadzie Sił Specjalnych Azow Gwardii Narodowej Ukrainy. Chcielibyśmy zająć się kolejną brygadą na linii frontu. Wiem, że są tacy, którzy od dwóch lat nie opuszczają linii frontu. I, oczywiście, dobrze byłoby, gdyby mogli odzyskać siły.
Rozmawiamy ze Sztabem Generalnym i Ministerstwem Obrony o wprowadzeniu służby patronackiej we wszystkich Siłach Zbrojnych, która zajęłaby się kwestią opieki i rozwiązała problemy z rehabilitacją, - zaznaczyła Olena Tołkaczowa
NŻ: Służba Patronacka Azow jest organizacją działającą na bardzo dużą skalę, która pomaga żołnierzom w powrocie do zdrowia i wspiera rodziny poległych. Olena, a co z oficjalnym uznaniem waszej organizacji jako struktury wojskowej, która służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy? Czy są jakieś postępy w tym kierunku?
OT: Jest postęp, ale nie ma jeszcze konkretów. Wiem jednak, że Ministerstwo rozpoczęło prace w tym kierunku. My z kolei opracowaliśmy już listę pracowników i regulamin służby. Takie uznanie pozwoliłoby nam przyciągnąć zagranicznych darczyńców. Zrozumieliby lepiej, na co i komu przekazują pieniądze. Kiedy widzą, że nie jest to jednostka strukturalna armii, mogą mieć wątpliwości. Tak więc, gdybyśmy zostali uznani za strukturę wojskową Sił Zbrojnych Ukrainy, byłoby nam znacznie łatwiej pracować i rozwiązywać wewnętrzne problemy w armii.
NŻ: Co zrobić, żeby osoby niepełnosprawne szybko zyskały status i prawo do świadczeń? Teraz przechodzą przez komisje jak przez kręgi piekła.
OT: Kiedy jesteś w szpitalu wojskowym, wszystko jest jasne. Na pewnym etapie leczenia przyjdzie do ciebie wojskowa komisja lekarska. I tak powinno być. A ci, którzy muszą przejść przez wojskową komisję lekarską po leczeniu, powinni przyjść, wziąć kupon lub umówić się z wyprzedzeniem i przejść przez nią bez kolejek. To powinna być idealna sytuacja. Ale w rzeczywistości wojskowi muszą biegać po różnych placówkach medycznych w mieście. Zdarzają się przypadki, kiedy przychodzisz do neurologa, on chce wykonać dodatkowe badanie, ale niezbędny sprzęt nie jest dostępny, na przykład rezonans magnetyczny. I człowiek musi go gdzieś szukać. Tak nie powinno być w wojsku.
NŻ: Jak zmieniła się Twoja praca od początku wojny na pełną skalę? Z jakimi nowymi wyzwaniami musieliście się zmierzyć?
OT: Skala stała się ogromna. Nigdy nie mieliśmy tylu zabitych i rannych w tym samym czasie.
Na przykład, nigdy nie spotkaliśmy się z repatriowanymi ciałami. Gdy przyjechały duże ciężarówki z ciałami z Mariupola, z kierunku Doniecka, razem z kostnicą musieliśmy zorganizować przyjęcie tych ofiar. Trzeba było to zrobić szybko. Wyobraź sobie, że przyjechała ciężarówka ze 152 ciałami, które musieliśmy rozładować i zbadać. Aby uniknąć badań genetycznych, musieliśmy spróbować zidentyfikować przynajmniej część z nich. Szukaliśmy rzeczy osobistych, tatuaży. Nawiasem mówiąc, stworzyliśmy własną bazę danych tatuaży. Doszło do tego, że kostnice po prostu nie miały miejsca na przechowywanie ciał. Znaleźliśmy dwie duże ciężarówki-chłodnie. Były one napędzane olejem napędowym i stale chłodzone. Z czasem pojazdy te zaczęły się psuć. Szukaliśmy wagonów kolejowych do przechowywania. To wszystko było bardzo trudne.
NŻ: Twoim zadaniem jest informowanie rodzin o śmierci żołnierza. Jak w ogóle zaczyna się taka rozmowa? Czy są jakieś zasady jej prowadzenia?
OT: Opowiem o naszych doświadczeniach. Systematycznie zgłaszaliśmy zgony od 2014 r. i tak długo, jak trwały działania wojenne w Azowstalu. Następnie zaangażowaliśmy wojskowe biura rekrutacyjne ponieważ jest to wymagane przez prawo. Oficer wojskowy musi osobiście powiadomić rodzinę o śmierci żołnierza. Musi mu towarzyszyć zespół lekarzy i kapelan. Ponieważ, oczywiście, wszystko może się zdarzyć człowiekowi, a pierwsza pomoc powinna być udzielona natychmiast.
Jak rozpocząć rozmowę? Nie ma od czego zacząć. Niemożliwe jest przekazanie tej informacji tak, aby osoba nie wpadła w rozpacz. Nie ma takiego zestawu słów. Efekt będzie taki sam: straszny smutek. Najważniejsze jest to, aby jasno powiedzieć, że będziesz w kontakcie, że można na Ciebie liczyć, - mówi Olena Tołkaczowa
Oczywiście, gdy ogłaszam tak przykrą wiadomość telefonicznie, pierwszą rzeczą, o którą zawsze pytam, jest imię, nazwisko i patronimik zmarłego. Od razu też mówię, co się stało. Bo to kpina, gdy zaczynasz szukać słów, gdy zwlekasz. Wydaje mi się, że pamiętam wszystkich, do których dzwoniłem lub z którymi się spotkałem, aby powiedzieć im o śmierci bliskiej osoby. To trudne, gdy spotykasz się z rodzicami poległego żołnierza w kostnicy i idziesz na identyfikację. Nie da się być obojętnym.
NŻ: Komunikowanie się z krewnymi zmarłych i poszukiwanie ciał jest bardzo stresujące. Jak osobiście radzisz sobie z tym obciążeniem psychicznym?
OT: Oczywiście ta praca jest bardzo stresująca, ale z czasem się do niej przyzwyczajasz. Gdybym zaczęłą to robić w 2022 roku, moja psychika by tego nie przetrwała. Ale najpierw była Rewolucja Godności, a potem wojna w 2014 roku, więc miałam czas na przystosowanie się. Oczywiście jestem człowiekiem, to może być dla mnie bardzo trudne, ale doskonale wiem, dla kogo i dlaczego to wszystko robię. W naszej służbie pracują dziewczyny, których mężowie zginęli, których bracia dostali się do niewoli, których synowie są już weteranami - nie mam prawa być słaba ani poddawać się emocjom, gdy w pobliżu są tak nieustępliwi ludzie.
Mój zięć również pracuje w naszej służbie patronackiej. Jest na pierwszej linii frontu, w punkcie ewakuacji ciał. Zawsze stara się zrobić wszystko, żeby rodziny tych, którzy zginęli dowiedzieli się o ich śmierci. Wie, jak długi jest ten proces - od przekazania materiałów DNA krewnych do oczekiwania na wyniki. Czy to dla niego trudne? Bardzo trudne. Ale teraz jest to bardzo trudne dla nas wszystkich na Ukrainie, ponieważ jesteśmy w stanie wojny. I to jest cena naszej przyszłości i pokoju.
NŻ: Ile osób pracuje w służbie patronackiej? Kim oni są?
OT: Obecnie zatrudniamy prawie 60 osób. Oprócz żon poległych żołnierzy w zespole są także ranni żołnierze, którzy nie mogli wrócić do swojej jednostki bojowej. Pracują tu rodzice poszkodowanych i studenci. Wszyscy tutaj są zaangażowani i wiedzą, dlaczego tu są.
NŻ: Jak to się stało, że zaangażowałaś się w Azov?
OT: Do Azowa trafiłam z Majdanu. Było to wiosną 2014 roku. Razem z przyjaciółmi, których poznaliśmy podczas Rewolucji Godności, przyszliśmy do siedziby Azowa i zaoferowaliśmy swoje usługi. Mieliśmy samochód i zgłosiliśmy się na ochotnika. Chłopaki, którzy byli ze mną, poszli do jednostek bojowych. A ja zaczęłam od ustalenia, gdzie są ranni, dokąd zostali ewakuowani i czego potrzebują. Znalazłem wolontariuszy, którzy odwiedzali szpitale w Charkowie i Dnieprze.
Potem mieliśmy pierwsze ofiary i stało się jasne, że naszym obowiązkiem jest powiadamianie, transportowanie i organizowanie pochówków. Nadal jesteśmy w kontakcie ze wszystkimi rodzicami, których synowie i córki zginęli od 2014 roku. Pomagamy im w każdy możliwy sposób. Leczymy rodziców, zapisujemy dzieci do przedszkoli, pomagamy znaleźć pracę. Nie zostawiamy ich samych.
NŻ: Co uznasz za zwycięstwo?
OT: Gdy po wygranej społeczeństwo się zjednoczy i wszyscy zaczną pracować nad odbudową kraju. Zbudujemy, jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, nową i świetlaną przyszłość dla naszych dzieci.
Naprawdę mam nadzieję, że ludzie zrozumieją cenę wolności i że nie oblejemy tego egzaminu, - powiedziała Olena Tołkaczowa
NŻ: O jakiej Ukrainie marzysz?
OT: Widzę Ukrainę jako spichlerz całej Europy. Myślę, że będziemy mieli dość zaawansowany technologicznie kraj. Mam nadzieję, że nie przegapimy tego momentu i przyciągniemy inwestycje. Będziemy budować innowacyjne przedsiębiorstwa i fabryki z nowoczesnymi technologiami. Jestem przekonany, że przezwyciężymy wszystko. Ukraińcy mogą zrobić wszystko.
Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!