Przed inwazją na pełną skalę Tata zarządzała popularnym barem w kraju, dużo podróżowała, interesowała się muzyką i sztuką. Wolontariuszką była od 2014 roku, zajmowała się medycyną taktyczną. 24 lutego 2022 roku jej życie zmieniło się radykalnie - całkowicie poświęciła się wolontariatowi. Przez prawie dwa lata wraz ze swoim zespołem odwiedziła ponad 700 opuszczonych osad. Dostarczyła tony pomocy zarówno wojskowym, jak cywilom. 21 sierpnia 2022 r. Wołodymyr Zełenskij przyznał jej odznaczenie "Narodowa Legenda Ukrainy", a w grudniu 2023 r. otrzymała nagrodę Złote Serce. Tata Kepler jest również jedną z nominowanych do pierwszej nagrody "Portrety Siostrzeństwa", ufundowanej przez redakcję międzynarodowego magazynu Sestry. Tą nagrodą chcemy wyróżnić kobiety, które od początku wielkiej wojny wniosły nieoceniony wkład we wspieranie Ukrainy w walce z rosyjską agresją.
Natalia Żukowska: Przed wojną była Pani menadżerką popularnego baru w Kijowie, producentką telewizyjną, artystką i muzyczką. A teraz, od prawie 2 lat, nie robi Pani nic poza wolontariatem. Dlaczego?
Tata Kepler: Właściwie to jestem wolontariuszką od 2014 roku, ale t było nie na taką skalę jak teraz. Od 24 lutego 2022 r. moja działalność rozwinęła się tak bardzo, że porzucenie tego wszystkiego byłoby zdradą. W ciągu tych prawie 2 lat zebrałam ponad 8,5 miliona dolarów. Dla osoby, która nie działa w międzynarodowej fundacji i nie otrzymuje grantów, to bardzo duża suma. Jeśli policzyć kołowroty i apteczki, które dostarczyliśmy, to pomogliśmy prawie 100 tysiącom żołnierzy. Oficjalnie dostarczamy medycynę taktyczną na przykład do Azowa, 3 Brygady Szturmowej, "Wilków da Vinci" i wielu innych brygad i jednostek. Mamy ogromne zapotrzebowanie. Dla sześcioosobowego zespołu to dużo pracy. Podróżowaliśmy do ponad 700 deokupowanych terytoriów. Pracujemy 25/8. Poziom wyczerpania jest taki, że czasami nie rozumiesz nawet samej siebie. Nieustannie staram się pozyskiwać nowe fundusze. Mam wielu prywatnych darczyńców. Na przykład niedawno byłam w Wiedniu i poszłam zobaczyć się z jednym z nich. To znajomy mojego przyjaciela, który cały czas mi pomaga, przekazuje pieniądze na antybiotyki, ale nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. W pewnym momencie zadzwonił do mnie i powiedział: "Jestem bardzo chory, ale chcę zrobić coś dobrego - zapewnić chłopcom protezy". Zapłacił 53 000 euro za bardzo fajną bioniczną protezę dla 23-letniego żołnierza. Wiesz, naprawdę tęsknię za swoim dawnym życiem. Tęsknię za wieloma rzeczami z mojego życia przed wojną na pełną skalę, ale teraz nadal tak jest.
NŻ: Czy wojna na pełną skalę była dla Pani zaskoczeniem? Co było dla Pani największym szokiem w pierwszych miesiącach wielkiej wojny?
TK: Myślałam, że to będzie tylko eskalacja w Donbasie. Nie sądziłam, że miasta zostaną zbombardowane. To był szok. Po Buczy nie mogłam mówić. Wtedy wydawało mi się, że nigdy w życiu nie widziałem nic gorszego. Ale potem przyszedł Irpień, Hostomel, Borodianka - i kolejne miejscowości.
NŻ: Odwiedza Pani najbardziej odległe wioski na froncie i spotyka ludzi, którzy dopiero co zostali wyzwoleni. Przeżyli piekło i dzielą się z Panią swoimi historiami. O czym opowiadają?
TK: Jestem zdumiona każdą historią, którą słyszę. Ci ludzie naprawdę przeszli przez piekło. Słyszałam o gwałtach i torturach. Widziałam ludzi czołgających się na łokciach po trupach, do swoich rodzin.
Spotkałam takich, którzy przenosili swoje 10-letnie dzieci z podwórka na cmentarz. Słyszałam historie o tym, jak Rosjanie zabierali majątek, a rodzice ukrywali swoje córki w lesie, by uniknęły gwałtu
Spotkałam dziadków, którzy przenosili naszych rannych żołnierzy przez punkty kontrolne na rękach i cudem udało im się ich uratować. Widziałam ludzi ukrywających flagi i haftowane koszule, bo nie chcieli być rozstrzelani. Pamiętam też, jak ludzie podchodzili i krzyczeli: "Miał na imię Maksym. Powiedz jego imię światu. Był torturowany w Iziumie, powieszony na rurach". Świat powinien wiedzieć o tych wszystkich historiach.
NŻ: Czego się Pani nauczyła przez te dwa lata wojny?
TK: Zdałam sobie sprawę, że mam bardzo plastyczną psychikę. Przetrwanie dwóch lat bez antydepresantów i środków uspokajających jest wewnętrznym osiągnięciem. Najważniejszą zmianą u mnie było to, że przestałam się śmiać. A mój śmiech był kiedyś tak głośny, że przyjaciele nagrywali go na swoje telefony. Naprawdę za nim tęsknię. Myślę też, że stałam się bardziej cicha w środku. Komunikacja z ludźmi bardzo mnie wyczerpuje.
NŻ: Założyła Pani organizację "Ptaki", która dostarcza leki i organizuje usługi medyczne dla wojska i cywilów. Czy udaje wam się zaspokoić istniejące potrzeby?
TK: Oczywiście to nie zawsze jest możliwe. W tej chwili mam prośbę od jednej brygady o prawie 300 plecaków medycznych, ca to kosztuje około pół miliona dolarów. Staramy się stopniowo, w miarę możliwości wypełniać lukę w zaopatrzeniu. Niestety są rzeczy, które na wojnie kończą się bardzo szybko.
NŻ: Wielokrotnie podnosiła Pani kwestię zawartości apteczek pierwszej pomocy i słabej jakości kołowrotów na froncie. Jak to wygląda obecnie?
TK: Dziś mamy nowe dowództwo sił medycznych, oni starają się oni komunikować z ochotnikami, za co jesteśmy wdzięczni. W drugim roku wojny na pełną skalę zaczęli nas słuchać. To straszne, że zajęło nam to tyle czasu, że trzeba było skandali, oburzenia i ofiar śmiertelnych. Obiecują zmiany, ale na razie nie będę ich ani chwalić, ani ganić. Na razie widzę dialog. Zobaczymy. Ale dobrze, że ta rozmowa w ogóle ma miejsce. Na szczęście nasi medycy bojowi w końcu otrzymali pozwolenie na przeprowadzanie transfuzji krwi na froncie. To ważne, ponieważ ratuje życie. Musimy się na tym skupić.
Bo ci najlepsi nam się kończą. I tak długo, jak nie walczymy środkami, ale walczymy ludźmi, musimy skupić się na ratowaniu życia, ewakuacji i udzielaniu pomocy tak skutecznie, jak to możliwe
Od dawna było jasne dla wszystkich, że nie ma tak zwanej "złotej godziny" na uratowanie żołnierza. Chłopaki często czekają 6-12 godzin na ewakuację. Medycyna jest bardzo ważna. Jeśli możemy uratować jedną osobę, uratowaliśmy już cały świat.
NŻ: Jak widzi Pani przyszłość wolontariatu? Czy będziecie mieli wystarczająco dużo środków, aby pracować przez dłuższy czas?
TK: Moim kierunkiem studiów jest medycyna. Nie wiem więc, co będzie dalej. Coraz trudniej jest zebrać pieniądze. Nie mogę powiedzieć, że państwo nic nie robi. Jest pomoc, ale niewystarczająca. Ważne jest wsparcie wolontariuszy. Jesteśmy bardzo wdzięczni tym, którzy przekazują nawet 5 hrywien. Nie ma małych datków. Wszyscy powinni pamiętać, że nie mamy żadnych frontów ekonomicznych ani kulturalnych. Jest tylko jeden - wojskowy. I jakiekolwiek zmęczenie moje lub społeczeństwa nigdy nie będzie porównywalne ze zmęczeniem, które odczuwają żołnierze w ziemiankach, pod ostrzałem, w błocie lub śniegu.
My, wolontariusze, jesteśmy wspaniali, ale to, co nasi chłopcy i dziewczęta robią na linii frontu, jest nierealne. Wyobraź sobie, że na linii frontu jest człowiek, który jest gotów za mnie i za ciebie umrzeć
Jednocześnie ani ty, ani ja o tym nie wiemy. Dlatego muszę walczyć o nich tak mocno, jak oni walczą o mnie. Takie jest moje stanowisko i chcę, aby każdy cywil to zrozumiał.
NŻ: Kolejny obszar, w który jest Pani zaangażowana, to pomoc ofiarom gwałtów. To tak zwany "cichy" projekt ukierunkowanej pomocy rodzinom dotkniętym przemocą seksualną. Prawie nigdy Pani o tym nie mówi. Dlaczego?
TK: Nie mówię o tym zbyt wiele, ponieważ jest to bardzo małe i sytuacyjne. Pomogliśmy tym rodzinom, których kontakty zostały nam przekazane. Teraz mamy 1 czy 2 rodziny pod stałą opieką. Tak naprawdę nie chcę o tym mówić, żeby nikogo nie prowokować.
NŻ: Jak rozmawiać o przemocy seksualnej?
TK: Niestety w naszym kraju wciąż nie ma zwyczaju mówienia o tym, ponieważ to jest "wstydliwe". Ale musimy o tym mówić. Najważniejsze to powiedzieć ludziom, że jakakolwiek przemoc jest zła. Wyjaśnić im, gdzie mogą szukać pomocy. Na szczęście mamy wiele infolinii i programów, które pomagają nie tylko kobietom. Ważne jest, aby mieć kogoś, kto po prostu cię wysłucha.
NŻ: Jeśli chodzi o powroty poległych żołnierzy do domu: z Pani inicjatywy na ciężarówkach-chłodniach przewożących ciała bohaterów widnieje teraz napis "Na tarczy" zamiast radzieckiego "Ładunek 200". Proszę nam o tym opowiedzieć.
TK: Kiedyś kupowaliśmy taką chłodnię dla 30 Brygady i było na niej napisane "Ładunek 200". Staliśmy z kolegami i jeden z nich powiedział: "Ile razy można pisać te sowieckie bzdury? Nasi nie są ładunkiem. Wracają albo z tarczą, albo na tarczy". Obok była moja mama, która jest artystką, więc ją zapytałam: "Możesz mi tu namalować 'Na tarczy'?". Mama się zgodziła. Wymyśliła czcionkę, zrobiła szablon i następnego dnia wszystko było gotowe. Opublikowaliśmy zdjęcie na portalu społecznościowym i ktoś wysłał je do generała Załużnego. Spojrzał na nie i powiedział: "Świetny pomysł. Teraz wszystkie jednostki zaangażowane w ewakuację zmarłych będą oficjalnie nazywane "na tarczy"". Otrzymałam wiele wiadomości takich jak: "Tata, dziękuję. Dzięki Pani mój brat wrócił nie jako ładunek, ale na tarczy". Musimy kultywować postawę szacunku wobec żołnierzy, bo żyjemy dzięki nim.
NŻ: W styczniu tego roku wróciła Pani ze Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, gdzie przez 3 dni światowi przywódcy polityczni, myśliciele i aktywiści omawiali kluczowe aspekty ochrony życia i wolności Ukraińców. Jakie wnioski wyciągnęła Pani z tego wydarzenia?
TK: W zeszłym roku uczestniczyłam w Europejskim Szczycie Bezpieczeństwa w Monachium. Odbyło się tam wiele spotkań, w tym kilka za zamkniętymi drzwiami. Pamiętam, że wróciłam stamtąd bardzo zła, ponieważ ciągle słyszałam od znanych polityków i aktywistów, jak bardzo są zaniepokojeni wojną w Ukrainie. A w Davos miałam wrażenie, że nie są już tylko zaniepokojeni, ale naprawdę rozumieją, że to bardzo poważna sprawa i że walczymy dla nich i w ich imieniu. I nie były to tylko słowa. Ogólnie rzecz biorąc mogę powiedzieć, że jestem zadowolona z podróży do Davos i spotkań, które się tam odbyły. Wydaje mi się, że każdy członek naszej delegacji był w stanie przekazać coś osobistego i ważnego. Przemawiałam podczas panelu dyskusyjnego na temat "Życia z wojną". Mówiłam, że sposób, w jaki żyją teraz Ukraińcy, to dla mnie imitacja życia. Starałam się przekazać ideę, że ludzie obecni na forum raczej nie byliby w stanie nas zrozumieć. Bo trudno jest zrozumieć, jeśli nie żyje się pod ostrzałem, jeśli nie jest się ciągłym świadkiem tych tragedii. Powiedziałam, że wydaje mi się, że cały świat patrzy na nas jak na program telewizyjny.
NŻ: Usłyszeli Panią?
TK: Jestem bardzo emocjonalna, trudno mnie nie usłyszeć. Swoje przemówienie zakończyłam słowami: "Jeśli nie zatrzymamy wojny w Ukrainie, to ona przyjdzie do waszych domów". To nie zło zabija, ale bezczynność
NŻ: Jakie wyzwania stoją dziś przed Ukrainą i jej międzynarodowymi partnerami?
TK: Trudno powiedzieć. Nie jestem polityczką, nie mam ambicji politycznych. Mam serce i uczucia. A także, jak każdy, wyczerpanie, w którym po prostu dalej funkcjonuję.
Myślę, że jedynym wyzwaniem dla całego świata jest Rosja. Musimy wygrać i nie ma innych opcji
Ona chce pożreć nie tylko nas, ale połowę świata. To okrutna imperialna ambicja. I problemem nie jest tylko Putin. Nie wierzę w historię o dobrych Rosjanach. Oni zabijają ludzi na mojej ziemi.
NŻ: Korupcja w czasie wojny: czy to kwestia na czasie? Jak możemy walczyć z tym wewnętrznym wrogiem?
TK: Nie wiem, jak to przezwyciężyć. Wydaje mi się, że musimy skończyć z paniką. Nie wiem, co jeszcze musi się wydarzyć, by ludzie zdali sobie sprawę, że trumna nie ma kieszeni. Czasami myślę, że powinniśmy ogłosić: 10% można ukraść i ani grosza więcej. Oczywiście, nie można kraść niczego w ogóle, ale... Ale to też nikogo nie powstrzyma.
Nie rozumiem: bomba leci na twój dom, a ty w tym czasie kradniesz miliardy hrywien. Co z tobą nie tak?
Nie rozumiem kładzenia nowego chodnika w centrum miasta podczas wojny. Nie rozumiem, dlaczego wszyscy mówimy o wojskowych szynach, ale wciąż ich nie mamy. To jest kwestia naszego przetrwania. Nie wiem, co z tym zrobić.
NŻ: Niedawno napisała Pani w mediach społecznościowych, że ma oficjalną diagnozę wypalenia zawodowego i zespołu lękowo-depresyjnego. Jak Pani sobie z tym radzi? Jaka jest Pani osobista recepta?
TK: Zdecydowanie należy szukać pomocy u lekarzy i psychiatrów, nie leczyć się na własną rękę. Mam psycholożkę, z którą pracuję. Zaleciła mi między innymi przywrócenie rzeczy, które kiedyś uwielbiałam. Na przykład uwielbiałam czytać, przed inwazją czytałam 7 książek miesięcznie. Kazała mi ustawić alarm i czytać przez 15 minut każdego dnia. I robić to przez 2 miesiące, aż znowu stanie się to stałym nawykiem. Trzeba też dbać o siebie. Bóg dał mi niesamowitych przyjaciół i rodzinę, którzy ciągle wysyłają mnie na masaż albo po prostu spać. Jestem im za to bardzo wdzięczna.
NJ: Czego chce wolontariuszka Tata Kepler?
TK: Zwycięstwa, zemsty i pokoju.
NŻ: Czym jest dla Pani wolność i zwycięstwo?
TK: Kiedyś uczyłam hebrajskiego w szkółce niedzielnej. Była Pascha i zapytałam słuchaczy, czym jest wolność. Odpowiedział mi 5-letni chłopiec: "Wolność to zabawa w pokoju z zamkniętymi oknami. Ponieważ kiedy je otwierasz, połówki twoich okien przechodzą do innego pokoju i tam jest wolność kogoś innego". To bardzo głęboka myśl. Wolność oznacza swobodę wyrażania siebie. Pamiętaj, że wszystko jest dozwolone, ale nie wszystko jest słuszne. Nauczyła mnie tego moja matka. Ludziom trzeba mówić prawdę, inaczej umrą jako idioci. Trzeba mówić dobrze o ludziach, nawet jeśli jeszcze żyją. Co do zwycięstwa, to niestety jest wielu ludzi, bez których nie będzie ono zwycięskie, bo oni już nie żyją. Oczywiście, podobnie jak wielu ludzi, wyobrażałam sobie, że w dniu zwycięstwa zostanie odegrany hymn narodowy, a na Majdanie odbędą się publiczne uroczystości. A także ogłoszenie zawieszenia broni i podpisanie przez Rosję kapitulacji. Ale wszyscy rozumiemy, że takie utopijne, filmowe zwycięstwo niestety nie nastąpi. Ale ja chcę, żeby oni po prostu zniknęli. Żeby opuścili wszystkie nasze terytoria.
Myślę, że odniesiemy całkowite zwycięstwo, gdy każdy Ukrainiec będzie miał pokój w swoim sercu
I to się już nigdy nie powtórzy. To jak Hołodomor. Ta wojna jest wieczna. Powtarzam, że z wojny można wyjść, ale nie można wrócić.
NŻ: Jak Pani widzi Ukrainę po wojnie?
TK: Chciałbym zobaczyć, jak o siebie dba. Kraj, który dba o siebie. Musimy zrozumieć, że bez względu na to, jak jest nam ciężko, każdy przeżywa swoją własną tragedię wewnątrz kraju. Niestety poziom agresji tylko rośnie. Dlatego musimy nauczyć się cierpliwości, tolerancji i delikatności wobec siebie nawzajem. Pokój też można utracić. Potrzebujemy pokoju wysokiej jakości i tylko my możemy go stworzyć. Nikt inny. Wszyscy musimy zrozumieć, że potrzebujemy tylko siebie. Nikt poza nami nie może zdobyć naszej wolności i zwycięstwa. Błędem jest wierzyć, że chłopaki coś tam gdzieś zrobią, podczas gdy ja będę siedziała w ciepełku.
Nikt nie może siedzieć z założonymi rękami. Każdy musi coś robić. Albo jesteś na froncie, albo dla frontu. Nie ma trzeciej opcji.
Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!