Joanna Mosiej-Sitek: Kim jest dzisiaj Natalia de Barbaro?
Natalia de Barbaro: Moja tożsamość składa się z różnych kawałków. Jestem psycholożką. Jestem czytelniczką. Najpierw czytelniczką, potem pisarką.
Bardzo ważną częścią mojej tożsamości jest to, że prowadzę warsztaty dla kobiet. Moim najukochańszym jest „Własny pokój” w trakcie, którego przyglądamy się autoportretom naszej duszy. Jestem też joginką i mamą 21-latka. Żoną tego samego mężczyzny od 30 lat.
Czasami myślę, że chrześcijanką. Czuję się podróżniczką życia. Jestem bardzo głodna życia. Prowadzę jeszcze szkolenia dla biznesu o tym, jak doświadczać dobrych relacji w pracy.
Jak tego słucham, trudno mi sobie wyobrazić, że swoją karierę zawodową zaczęłaś od polityki.
Rzeczywiście tak było. Gdy skończyłam 18 lat odbyły się pierwsze częściowo wolne wybory w Polsce. Bardzo dobrze to pamiętam. Wątek patriotyczny jest bardzo ważny w moim życiu, więc zaangażowałam się w politykę i przez wiele lat pracowałam przy kampaniach wyborczych. Zajmowałam się głównie tworzeniem strategii wyborczych i copywritingiem. Oczywiście, pracowałam tylko dla polityków, na których sama chciałam głosować.
To była ważna część mojego życia, ale w pewnym momencie poczułam, że wolę pracować w światach, które sobie sama stworzę i gdzie będę jak najrzadziej musiała chodzić na kompromisy ze sobą.
Dlatego odeszłam z polityki, ale oczywiście nadal bardzo przejmują mnie losy Polski i świata. I bardzo przejmuje mnie Ukraina.
Twoja bestsellerowa książka „Czuła Przewodniczka” właśnie ukazała się w Ukrainie. To już chyba trzynasty kraj, który zakupił licencje. Jest wersja czeska, niemiecka, hiszpańska. Polki oszalały na punkcie “Czułej przewodniczki” dwa lata temu. Kupowały po kilka egzemplarzy na raz. Jeden dla siebie, kolejne dla mam, przyjaciółek, sióstr. Jak tego dokonałaś?
Chyba udało mi się trafić w ich język. Język, którym mówią do siebie. Język, którym opowiadają o sobie. Słucham go często w trakcie warsztatów “Własny pokój”. Dla wielu kobiet było to doświadczenie nazwania tego, co jest w nich prawdziwe, ważne. Ale też tego o czym myślały, że jest tylko ich, bo jest trochę dziwne.
A tu ktoś to wszystko opisał. Czytając miały poczucie: to jest o mnie.
Co takiego uchwyciłaś, co nie udało się innym autorom licznych poradników psychologicznych?
“Czuła przewodniczka” nie jest poradnikiem. Poradników jest mnóstwo, cały świat dookoła nawołuje nas do dbania o siebie. Ale większość kobiet, które spotykam, nie potrzebuje kolejnego poradnika. Na poziomie intelektualnym one już to wszystko wiedzą. Zresztą ja mam podobnie - nie szukam wskazówki w stylu: kochaj siebie, dbaj o siebie, pilnuj swoich granic. Szukam doświadczenia transformacji, która czasami może się również dokonać za pomocą czyichś słów. Miałam przywilej napisać książkę, która stała się takim narzędziem transformacji dla wielu kobiet. Od samego wypowiadania słów, któremu nie towarzyszy przeżycie, niewiele się w nas zmienia.
Twoje czułe oko wyłapało i opisało takie typy kobiecych postaci jak Królowa Śniegu, Męczennica czy Potulna. Czy każda z nas jest jedną z tych postaci?
Raczej składamy się z wielu różnych wątków i one się w nas przeplatają. Sama mam momenty, kiedy słyszę w sobie każdy z tych głosów. Oczywiście zdarzają się kobiety, u których jeden z głosów jest dominujący.
Ja czytając po raz pierwszy “Czułą przewodniczkę”, z przerażeniem odkryłam, że najwięcej we mnie Królowej Śniegu i szczerze przyznam, że trochę mnie to przeraziło.
Te trzy głosy się w nas uzupełniają. To jest dynamiczne. One tańczą, przekształcają się w zależności od sytuacji, momentu w życiu. Nie jest tak, że patrzę na kogoś i myślę, ta jest na pewno Królową Śniegu a tamta Męczennicą.
Ja na przykład już nie dążę do tego, żeby w ogóle nie mieć w sobie głosu Potulnej, albo głosu Męczennicy czy Królowej Śniegu. Raczej koncentruję się nad tym, żeby te głosy w sobie zauważać, przyjmować, ale też nie działać pod ich wpływem - bo one na ogół nie dają dobrych podpowiedzi.
Mam wrażenie, że często w pracy nad sobą dążymy do tego, żeby być perfekcyjną i zawsze szczęśliwą. Bo przecież przeczytałyśmy dziesiątki poradników psychologicznych. No i na Instagramie wszyscy mają idealne życie. Trudno nam odpuścić i zaakceptować siebie.
Rzeczywiście, też ostatnio dużo o tym myślę. Co jest w takiej sytuacji naszym celem? Do czego dążymy? Czy oczekujemy, że jak się teraz “naczytam” tych wszystkich poradników, „nastudiuje”, „narozmawiam”, „naterapeutyzuję się”, i dodatkowo nabiegam i najoguję się, to osiągnę stan wiecznego szczęścia? I będę doświadczała tylko pozytywnych emocji, lekkości, przyjemności, zachwytu? Jeśli mamy takie oczekiwanie, to powtarzamy chyba najbardziej bolesny błąd naszych opiekunów w dzieciństwie. Kiedy wymagali od nas tylko uśmiechu, a nie akceptowali złości, smutku, żalu czy lęku.
Jeśli mamy takie dążenie do bycia cały czas zadowoloną, to właściwie tak jakbyśmy odrzucały siebie. Mówiły sobie „nie”. To jest bez sensu. Dobrze jakby naszą aspiracją było stanie przy sobie w różnych momentach. Uważne towarzyszenie. Nieuciekanie, chociaż nie zawsze będą to stany tylko przyjemne.
No tak, ale teraz twoja książka po raz pierwszy wychodzi w kraju ogarniętym wojną. Będą ją czytać Ukraińskie kobiety. Zmęczone, zestresowane, często w depresji. Kobiety, które nie pozwalają sobie na odpoczynek. Łatwo radzić, jak to nie nad naszymi głowami latają rakiety.
Wiem, że to bez porównania, ale ja pisałam “Czuła przewodniczkę” w Covidzie. To było mocne doświadczenie, chociaż ja miałam to szczęście, że nie straciłam nikogo z bliskich. Natomiast straciłam pracę, bo odwołane zostały wszystkie stacjonarne szkolenia, których prowadzeniem zarabiałam na życie. Wiele rzeczy się zatrzymało. Była wielka niepewność i strach o życie swoje lub najbliższych. Ta książka zrodziła się z miejsca, które było trudne.
Z drugiej strony patrząc na codzienne życie we Lwowie czy Kijowie widać, że życie zwycięża. Wiem o tym też od mojego męża i syna, którzy kilka miesięcy temu byli w Ukrainie. Opowiadali mi, że i Lwów i Kijów tętnią życiem. To jest dowód o zwyciężaniu życia nad śmiercią. Dobra nad złem. Ludzie chcą żyć. Chcą słuchać muzyki na ulicach. Chcą do niej tańczyć. To są również takie mikro akty bohaterstwa.
A wracając do twojego pytania. Czuję, że “Czuła przewodniczka” to książka o wolności. O tym, żeby właśnie w tym co trudne starać się zbudować jakiś rodzaj dobrego kontaktu ze sobą, oparcia. Bazy, do której możemy wrócić
I książka może w tym pomóc?
Warto spróbować. To może być pierwszy krok. Ryzyko nie jest duże. To inwestycja dwóch kaw na mieście i kilku godzin czytania. I w każdym momencie można książkę odłożyć.
Myślę, że wspólnym doświadczeniem wielu ludzi jest potrzeba zrozumienia w jaki sposób funkcjonujemy. To jest pytanie o “zrozumienie” jako narzędzie wpływu na siebie. Zrozumienie, dlaczego tak się zachowałam albo dlaczego ciągle robię coś, co wiem, że nie jest dla mnie dobre. Dlaczego nie umiem się zatrzymać i odpocząć. Usiąść na pięć minut na kanapie i żeby już w czwartej sekundzie nie poderwało mnie poczucie winy, że powinnam coś zrobić, posprzątać, ugotować. Warto zobaczyć, dlaczego wybieramy rzeczy, które nam nie służą. A nie wybieramy tych, które nam służą. To jest ważna rzecz, bo de facto decyduje o tym, jak wygląda nasza codzienność. A przecież życie jest takie, jak nasza codzienność.
W takich momentach wiele z nas wybiera krytykowanie siebie. Taki wewnętrzny monolog, gdy mówimy: ty idiotko, dlaczego znowu tak postąpiłaś. Albo wpędzamy się w poczucie winy.
Te surowe głosy wewnętrzne nie pomagają nam w dokonaniu zmiany, której potrzebujemy. Ale już przez zrozumienie, skąd te głosy w nas się wzięły, może przyjść jakiś rodzaj zmiany. Kiedy zobaczymy w jakich schematach działamy. Że na przykład ciągle się poświęcam albo ciągle siebie redukuję w relacjach z innymi. Albo ranię ludzi, których kocham. Wydaje mi się, że w “Czułej przewodniczce” udało mi się w ponazywać te rzeczy z pozycji współczującej.
Obserwuję, że wiele kobiet w Ukrainie weszło teraz w rolę siłaczek. Że są dzielne, że ze wszystkim sobie poradzą. I że nie wypada inaczej.
To jest ogromnie kosztowna emocjonalnie sytuacja. Wystarczy już tylko to, że nieustannie słyszysz alarm. Nawet jeśli nie schodzisz do schronu, bo większość ludzi nie schodzi, to i tak ponosisz ogromne koszty psychiczne.
Widziałam ostatnio taki przejmujący filmik, jak dziewczyna śpiewa do syreny alarmowej. Wyła syrena, a ona śpiewała syrenę. Bardzo mnie to poruszyło. To piękna metafora tego, co dzisiaj kobiety w Ukrainie robią
Próbują wpisać swoje życie, nadać swoją melodię czemuś, czego w ogóle nie powinno być. Nie powinno być tych syren. Tej napaści. To się nie powinno wydarzyć. Mam ciarki jak o tym mówię. Jak pomieścić w sobie to wszystko. Tą codzienność. I to, że mój partner, mój mąż albo kuzyn jest w sytuacji zagrożenia życia? Jak pomieścić to, że moja córka mnie pyta, dlaczego tak jest i kiedy to się skończy? A ja nie wiem co jej odpowiedzieć.
Przypomina mi się piosenka Matyldy Damięckiej “Trzymaj moją głowę nad wodą”. I tam jest takie zdanie o sercu: „Moje serce bije za mocno; I marzę żeby przestało rosnąć; Ale tego nie da się cofnąć.” I dla mnie to jest właśnie taka sytuacja, w której znajdują się ludzie w Ukrainie. Trzeba tyle zmieścić w sercu. Tyle bólu. Tyle lęku. I wydaje się, że serce już nie może pomieścić. A jednak to wszystko się mieści. Wewnątrz tego nie wybranego przecież doświadczenia.
Co ja mogę powiedzieć? Że nie wiem, jak to jest. Że się temu kłaniam. Że na moim domu wiszą dwie flagi: polska i ukraińska.
Staram się mówić z pokorą, żeby nie popaść w jakąś tanią pseudo self-help.
Czasami może się zdarzyć, że chcemy, żeby cierpienie, które było naszym udziałem, nie zmarnowało się. Żeby na przykład w tej niezwykle trudnej sytuacji zobaczyć i zrozumieć coś właśnie dlatego, że jestem w tej przestrzeni. W takiej lajtowej wersji to właśnie dlatego napisałam książkę, której bym prawdopodobnie nie napisała, gdyby nie było covidu. Zrobiła się taka wyrwa i takie doświadczenie wielu ludzi, że może jakiś nieoczywisty sens pojawić się wewnątrz tragedii czy wewnątrz ludzkiego dramatu. Ale nie powiedziałabym tego matce, która straciła dziecko.
Co mówić takiej matce?
Myślę, że to akurat nie jest o mówieniu. To w ogóle nie jest o słowach, tylko o towarzyszeniu. To jest raczej znowu jak w piosence, którą śpiewa Kasia Nosowska i Renata Przemyk, gdzie jedna przyjaciółka mówi do drugiej: “Podtrzymywałaś moją głowę. Nie roztrzaskałam skroni o podłogę, póki co”. Bardzo ważne, żeby to napięcie, ten lęk, ten ból, żeby to rozpuszczać. Żeby to się nie zasklepiło w wielką, twardą bryłę, która zostanie z nami w postaci traumy. Nawet już samo słowo sestry – siostry, niesie taką jakość. Przekonanie, że w świecie, w którym może się wydarzyć takie zło, jest też jednak ciepło, dobro, przyjaźń. Jakieś światło nadal jest prawdziwe.
Jak rozpuszczać ten ból?
To zależy od momentu i możliwości. Jak masz tylko 15 sekund, to kładziesz sobie rękę na brzuchu, zamykasz oczy i robisz cztery głębokie wdechy i wydechy.
I odważasz się poczuć to, co czujesz. To taki mikro akt. Ale to czasami już jest bardzo dużo wykonać taki pojedynczy akt kontaktu ze sobą. To jest też akt powiedzenia sobie, że siebie nie opuściłam. I jeżeli to zrobię cztery razy w ciągu dnia, czyli minutę, to już będzie ważne dla tej struktury najbardziej kruchej dziewczynki we mnie.
No i ciało. Jak mówi jedna z nauczycielek jogi na YouTubie: “Jak dotarłaś na matę, to najtrudniejsze za tobą”. Chociaż ja pamiętam takie długie miesiące właśnie w covidzie, kiedy po prostu nie byłam w stanie dotrzeć na matę. Moja nauczycielka mówiła mi - wejdź na matę i zrób tylko psa z głową w dół i zobaczysz co potem.
Oraz drugi człowiek. Nasz krąg. Kocham kręgi kobiet. Ale to nie musi być formalny krąg. Wystarczy przyjaciółka, która zadzwoni i zapyta: Jak tam? Ale to też szacunek do tego, co żywe w nas.
Dla mnie Ukraina to kraj, który naprawdę wybiera życie. To jest również rodzaj bohaterstwa, żeby się nie zasklepić, nie poddać
Co zrobić z taką ilością bólu, dramatów, które tam się dzieją każdego dnia?
Pytasz, jak to pomieścić? Wydaje mi się, że ważną rzeczą jest, żeby czuć swoje uczucia. Te uczucia są. Ale mogą być na tyle trudne, że nie chcemy ich poczuć. I to jest taka bomba z opóźnionym zapłonem.
Ja pamiętam, że oczywiście znowu mówię z perspektywy osoby, która mieszka w kraju, w którym nie ma wojny. Ale pamiętam, że w 2022 jak się zaczęła pełnoskalowa inwazja, to był to chyba najdłuższy okres w moim życiu, kiedy nie płakałam. Nawet teraz jak o tym rozmawiamy, obie mamy łzy w oczach, a wtedy chyba przez dwa albo trzy tygodnie nie mogłam płakać.
Co jest dla mnie dość nietypowe, bo jako osoba wysokowrażliwa nie ma dnia, żebym nie płakała. Pamiętam, że w kółko słuchałam takiej piosenki o kimś, kto zszedł do piwnicy. I wiedziałam, że ja też tam w jakimś sensie zeszłam. Psychicznie. Że ja po prostu nie byłam w stanie czuć tego, co czuję.
Może jest jakaś mądrość w tym, że w sytuacji skrajnej początkowo jest się w stanie zwarcia, mobilizacji, że się nie chce rozsypać, rozwalić? Więc dla mnie to jest też takie pytanie w planie pojedynczego życia: “Czy ja mogę poczuć dzisiaj tylko troszkę”? Że to nie musi być tak, że ja teraz biegnę na terapię, gdzie będę wszystko z siebie wyrzucać. Bo czasami to zbyt dużo, gdy wszystko jest takie świeże. Może na początku będę w stanie położyć sobie rękę na brzuchu i zrobię wdech i wydech. I może powiem swoje imię na głos? Coś delikatnego. I ważne jest, żeby się nie izolować. Żeby poszukać kogoś, kto umie nas wysłuchać. Nawet pięć rozmowy.
Wspomniałaś o swojej wysokiej wrażliwości. Widzimy, że do armii zgłosiło się wielu poetów, pisarzy, aktorów. To zazwyczaj osoby o wielkiej wrażliwości, jest im trudniej?
To jak w tej piosence, o której mówiłam: że chciałabym, żeby serce przestało rosnąć, ale tego nie da się cofnąć. Dla ludzi, którzy mają w sobie tak dużo wrażliwości i zajmują się opisywaniem świata i opisywaniem złożoności człowieka, nie ma takiej opcji, żeby zamknąć oczy. Odwrócić się, zaprzeczyć temu, co się wydarza. Dlatego decydują się na taką bohaterską formę udziału w wojnie. Nie chcą być bezczynni. Są gotowi ryzykować życie za to w co wierzą.
Ale wewnątrz tej samej sytuacji jest wielka rozpiętość naszych reakcji, postaw. I nie mówimy tylko w kategoriach „albo-albo”. Albo zapomnijmy, że jest wojna, albo poświęćmy wszystko. Wydaje mi się, że dla części może być jakąś opcją “trochę”. Nawet przy ambicjach ratowania świata. Można znaleźć takie przestrzenie na wdech i wydech. I jest też taka przestrzeń pomiędzy wdechem i wydechem. Można tam znaleźć takie szczeliny, którymi można dotrzeć do siebie samej i dać sobie trochę wytchnienia w tym, co najtrudniejsze. Nasza chwila wytchnienia w szczelinie.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!