Exclusive
20
min

Pierwsi ochotnicy Legionu Ukraińskiego podpisali kontrakty z Siłami Zbrojnymi Ukrainy

Ceremonia podpisania kontraktów odbyła się w centrum rekrutacyjnym utworzonym w Konsulacie Generalnym Ukrainy w Lublinie

Sestry
No items found.

Po podpisaniu umów pierwsza grupa ochotników udała się na poligon Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej, by przejść podstawowe szkolenie wojskowe, które potrwa 35 dni.

Następnie, jak stwierdził podpułkownik Petro Gorkusza, przedstawiciel dowództwa Legionu Ukraińskiego, żołnierze będą mogli kontynuować szkolenie w wybranych przez siebie specjalnościach wojskowych w bazach NATO w Europie.

– Do tej pory centrum rekrutacyjne Legionu Ukraińskiego zarejestrowało prawie 700 wniosków od obywateli Ukrainy mieszkających w Polsce, Czechach, Niemczech, Irlandii i innych krajach – powiedział Petro Goruszka. – Po przejściu badań w wojskowej komisji lekarskiej i podpisaniu umów oni również wstąpią w szeregi Legionu.

– To ważny krok, który pokazuje determinację Ukraińców mieszkających za granicą, gotowych bronić swojej ojczyzny. Nasz konsulat wraz z ambasadą i wszystkimi ukraińskimi placówkami dyplomatycznymi na świecie wspiera Legion Ukraiński i zapewnia kompleksowe wsparcie wszystkim, którzy chcą wstąpić w jego szeregi – stwierdził z kolei Konsul Generalny Ukrainy w Lublinie Ołeh Kuts.

Centrum Rekrutacyjne Legionu Ukraińskiego w Lublinie nadal przyjmuje zgłoszenia od obywateli Ukrainy. Wnioski można składać za pośrednictwem oficjalnej strony internetowej Legionu Ukraińskiego lub w ukraińskich konsulatach i ambasadach w Europie.

<span class="teaser"><img src="https://cdn.prod.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/670064b9371ecfa3749d7347_8f98b1a7b04779a144640363f279fdba2fe1e982.avif">Legion Ukraiński w Polsce rozpoczyna rekrutację wolontariuszy</span>

Wszystkie zdjęcia: Ministerstwo Obrony Ukrainy

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Wyzwolenie Chersonu

Pierwsze jaskółki wolności

Według mieszkańców Chersonia informacje o wyzwoleniu zaczęły krążyć już 10 listopada. Inna, mieszkanka miasta [imiona bohaterów zostały zmienione ze względów bezpieczeństwa], natknęła się na wiadomości o oswobodzeniu pobliskich wiosek: „Było już jasne, że Chersoń będzie następny. Nie mogłam powstrzymać łez”.

Natalia wspomina, że dzień wcześniej słyszała uciekających Rosjan:

„10 listopada 2022 roku od godziny 22:00 słyszeliśmy ich sprzęt, przerzucali go przez Dniepr przez całą noc. Następnego ranka poszliśmy złapać zasięg w telefonie i wymienić pieniądze. Około 10:30 nastąpiła ostatnia duża eksplozja, wysadzili most Antonowski. O 12 dowiedzieliśmy się, że nasze kochane wojsko jest już w dzielnicy Tawrija. Świętowaliśmy przez 3 dni”.

Most Antonowski po wycofaniu się Rosjan

Olga, kolejna użytkowniczka platformy Svidok.org, pamięta, że początkowo nikt nie wierzył w rychłe wyzwolenie Chersonia. Ludzie przygotowywali piwnice, myśląc, że będą musieli spędzić w nich zimę pod ostrzałem. Ale 10 listopada było widać, że Rosjanie przegrupowują się i przygotowują do odwrotu.

„Krążyły pogłoski o przegrupowaniu, a nie o wycofaniu – pisze Olga. – W mieście pojawiło się więcej rosyjskich żołnierzy, kradli wszystko: wozy strażackie, karetki pogotowia, łodzie, nawet papier z poczty. Eksponaty z muzeów wywieźli dwa tygodnie wcześniej. Ludzie Kadyrowa i włamali się do banku, który już wcześniej został okradziony. Majstrowali coś przy panelu elektrycznym. Myślę, że go zaminowali”.

Krótko przed wycofaniem się wojska rosyjskie wysadziły w powietrze obiekty infrastruktury, m.in. ciepłownię, wieżę telewizyjną z nadajnikami, stację benzynową. Mieszkańcy miasta, którzy przez 5 dni żyli bez prądu, łączności i Internetu, znaleźli się w próżni informacyjnej.

Zniszczona wieża telewizyjna

Pierwszy dzień wolności

Wyzwalanie miasta rozpoczęło się w nocy 11 listopada.

„Nadeszła noc: wszędzie eksplozje, samoloty, artyleria, Himarsy, eksplozje. Do rana z całą rodziną siedziałam w łazience” – wspomina Olga.

Mieszkańcy z początku nikt nie mógł zrozumieć, co się dzieje. Rano ludzie nie zdawali sobie jeszcze sprawy, że okupanci odeszli, a miasto jest już pod kontrolą ukraińskiego wojska.

„Słoneczny poranek 11.11.2022 – w mieście jest więcej samochodów i ludzi – pisze Olga. – Wieża telewizyjna zniknęła. Wszyscy się kłócą, spekulując, że raszyści opuścili miasto. Ale my uważamy, że uciekła tylko elita ich wojsk, a zmobilizowani głupcy, których widzieliśmy dzień wcześniej, zostali wywiezieni na front do Snihuriwki, a bitwa będzie trwała jeszcze długo. Dalej żyliśmy swoim życiem, lecz nagle, po południu, dowiedzieliśmy się, że nasi ludzie z flagami świętują na placu Swobody. To był szok i niedowierzanie pomieszane z radością i zachwytem! Pojechaliśmy na ulicę Perekopską i to było niesamowite: ludzie się cieszyli, machali, wszystkie samochody trąbiły, po raz pierwszy od tak dawna widzieliśmy ukraińską flagę! To zapierało dech w piersiach! I ten zachwyt, że wkrótce zobaczymy naszych Bohaterów! Łzy spływają mi z oczu jak rzeka! Przetrwaliśmy! Doczekaliśmy się! Wszyscy ludzie, choć sobie obcy, przytulają się, całują, robią zdjęcia, jakby byli fanami tej samej drużyny! Czujemy się, jakbyśmy wygrali mistrzostwa świata albo zostali uwolnieni z niewoli!”.

Chrystyna: „O 11, kiedy ukraińskie siły zbrojne wkroczyły do Chersonia, nie wiedzieliśmy, co się dzieje: nie było internetu ani łączności. Poszłam wyprowadzić psa i na ulicy zobaczyłam rozradowanych ludzi z flagami. Na początku byłam przerażona. Myślałam: ‘Co za głupcy, kacapy wyślą ich za to do łagru’. I wtedy usłyszałam od kogoś, że nasi weszli... Nie wierzyłam, dopóki o 12 nie poszłam do centrum miasta i zobaczyłam to na własne oczy. To była euforia, łzy szczęścia... Płakałam i pytałam żołnierzy: ‘Nie zostawicie nas teraz, prawda?’. Okupacja to straszna rzecz”.

Julia: „11 listopada szłam na targ. W pobliżu polikliniki na alei Uszakowa zobaczyłam samochód z naszymi żołnierzami i niebiesko-żółtą flagą. Kobieta z kliniki i ja rozpłakałyśmy się w tej samej chwili, czekałyśmy, ale nie wiedziałyśmy, że stanie się to tak nagle. Nie przytulałyśmy się, tylko płakałyśmy z radości, zaciskając pięści. A nasi chłopcy jechali w stronę posterunku policji na Luterańskiej, by zawiesić na nim flagę”.

Wszystkim, których Julia potem napotkała, mówiła, że miasto jest już pod kontrolą ukraińskiego wojska – ale nikt jej nie wierzył. Ludzie myśleli, że to kolejna prowokacja Rosjan.

„Kiedy wróciłam do domu, mama też mi nie uwierzyła. Wzięliśmy psa, poszłyśmy w stronę komisariatu – i zobaczyłyśmy nasze flagi. Tak, to prawda, czekaliśmy, jesteśmy wolni, szczęśliwi, możemy odetchnąć! Wróciłyśmy do domu, sąsiedzi nam nie wierzyli, ale się tym nie przejęłyśmy, bo byłyśmy w euforii. Tego uczucia szczęścia i wolności nie da się opisać słowami. Po południu wszyscy w mieście zaczęli świętować, ale uczucie, że jesteś jednym z pierwszych, którzy doświadczyli wolności, było niesamowite” – wspomina Julia.

Nieludzie nadal strzelają

„11 listopada, około 12 w południe, siedziałem w kawiarni i piłem pyszną kawę. Wszedł mężczyzna i przywitał się: ‘Chwała Ukrainie!’. Powiedziałem do niego: ‘To było bardzo odważne!’. Odpowiedział: ‘Jeszcze nie wiesz? Zostaliśmy wyzwoleni, nasza flaga jest na placu!’ – wspomina Dmytro. – Nie uwierzyłem mu, myślałem, że to kolejny prowokator. Wstałem, zapłaciłem i poszedłem na plac Wolności. Ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem tam niebiesko-żółtą flagę. Było tam mnóstwo ludzi, wszyscy się cieszyli, śpiewali ukraiński hymn i przytulali się. Tamten człowiek nie był prowokatorem, ale posłańcem dobrej nowiny. Mieszkańcy miasta, którzy uciekli przed okupacją do Odessy i Mikołajowa, wrócili. Nie mogłem w to uwierzyć, ale rozpierała mnie radość. Nigdzie nie widziałem naszych żołnierzy ani sprzętu, ale widziałem pędzące wojskowe ciężarówki. Najwyraźniej to były siły specjalne. Zostali powitani przez mieszkańców Chersonia owacjami, okrzykami ‘Chwała SZU!’, ‘Chwała Ukrainie!’, a kiedy się zatrzymali, wszyscy podbiegli ich uściskać”.

Zdjęcie: Narodowe Centrum Oporu

Ihor: „11 września 2022 r. jedną z ulic miasta przejechał samochód z ukraińską flagą i początkowo wszyscy myśleli, że to prowokacja (wszyscy wiedzą, jak bardzo Rosja kocha prowokacje). Potem pojechałem do Czornobajiwki, ale nic tam nie zobaczyłem, więc pojechałem do miasta. I dopiero wtedy zobaczyłem ich, naszych tytanów z Sił Zbrojnych Ukrainy z ukraińską flagą. Po prostu padłem na ziemię i zacząłem płakać, bo wiedziałem, że ten strach wreszcie się skończył”.

Podczas okupacji mieszkańcy Chersonia wielokrotnie wychodzili na ulice z ukraińskimi flagami. Dlatego 11 listopada całe miasto było niebiesko-żółte.

Niestety od wyzwolenia Chersoń żyje pod ciągłym ostrzałem Rosjan.

„Wiecie, po wyzwoleniu Chersonia, naszego miasta – bohatera, wszyscy byli w siódmym niebie ze szczęścia. Uczucie radości unosiło się w powietrzu, byliśmy nim odurzeni... Ale to nie trwało długo. Ci nieludzie zaczęli ostrzeliwać nasze miasto” – pisze Ołena.

Zdjęcia: archiwum prywatne
Źródło: Svidok.org

20
хв

„Nie wierzyłam, dopóki nie zobaczyłam tego na własne oczy ”. Wspomnienia z wyzwolenia Chersonia

Sestry
dron, broń

Droga do maleńkiej wioski, w której swoją bazę ma Maks, ukraiński żołnierz jednej ze zmechanizowanych brygad, jest podziurawiona jak sito. Jazda slalomem niewiele pomaga, bo jam w asfalcie jest tak dużo, że koła co rusz z wielkim hukiem wpadają w którąś z nich.

Za każdym razem mam wrażenie, że zostawiamy w tych dziurach kolejne fragmenty samochodu. Ale nie możemy zwolnić. Musimy jechać szybko, przemknąć tymi wąskimi dróżkami niezauważalnie.

Po wyjechaniu z pozycji bojowych żołnierze mają czas na odpoczynek. Łapią oddech w domach we wsiach położonych wzdłuż linii frontu. Jednak bardzo często te domy są w zasięgu rosyjskiej artylerii. Codziennie słychać też spadające tutaj FAB-y, stare bomby lotnicze wyposażone w skrzydła, które Rosjanie zrzucają z samolotów. Mają ich tak dużo, że bywały dni, kiedy wzdłuż całej linii frontu, zrzucali bomb nawet pięćset dziennie. Wiedzą, że w przyfrontowych miejscowościach są żołnierze, więc ostrzeliwują je bez przerwy. Dlatego pędzimy po dziurawej drodze, by nie zwracać na siebie uwagi rosyjskich dronów, które obserwują teren i szukają celów. A celem są nie tylko wojskowe transporty, ale też wolontariusze, wiozący pomoc lub ludzie próbujący ewakuować cywili z miejsc zagrożonych rosyjską okupacją.

Metalowy szerszeń

Podjeżdżamy pod dom z białej cegły, ukryty za niebieskim, blaszanym płotem. Samochód stawiamy pod drzewem, żeby nie był na widoku. Patrzę na ekran telefonu i widzę, że jestem poza siecią. Tu nie ma zasięgu, a z Maksem rozmawiałam ponad godzinę temu. Wie, że byliśmy w drodze, ale nie wpadłam na to, by odezwać się też chwilę przed przyjazdem. Mogłam się domyślić, że na miejscu nie będę miała jak zadzwonić. Siedzimy chwilę w samochodzie, licząc na to, że żołnierze zobaczą nas przez okno. Na ulicy jest cicho i głucho, jedynie w oddali słychać dudnienie i buczenie - to artyleria. Po dłuższej chwili decydujemy się wysiąść. 

Z bagażnika samochodu wyciągamy stację zasilania i skrzynię narzędzi, którą przywiozłam dla Maksa. Bez takiej stacji życie i walka na froncie są praktycznie niemożliwe. Wyjazd na pozycje bojowe oznacza brak prądu przez kilka dni, chyba że mamy generator. Jednak ten jest dość głośny i nie w każdym miejscu można go używać - szczególnie jeśli jednostka stacjonuje blisko pozycji przeciwnika. Dźwięk generatora może zdradzić miejsce, w którym się ukrywa, a to naraża na ostrzał. Dlatego żołnierze starają się być cicho.

Taka stacja to gigantyczny powerbank, który jest w stanie zasilić wszystkie potrzebne urządzenia, podładować telefony, laptopy, baterie do dronów. Teraz żołnierze proszą wolontariuszy najczęściej właśnie o stacje zasilania

Słyszę trzask drzwi - ktoś idzie w naszym kierunku. Furtka przeraźliwie skrzypi, kiedy Maks wychodzi na ulicę. Szeroki uśmiech rozświetla mu twarz. Nagle moje ucho wychwytuje gdzieś w oddali niepokojący szmer, tłumiony przez dmący wiatr. To taki dźwięk, który kojarzy się z amerykańskimi horrorami, kiedy wiesz, że główny bohater jest w niebezpieczeństwie. Maks puszcza się biegiem w naszym kierunku.

- Szybko, w krzaki! - krzyczy i szarpie mnie za kaptur.

Maks to potężny mężczyzna, swoją masą przewyższa mnie trzykrotnie. Nie chce zrobić mi krzywdy, ale szarpie za kurtkę tak mocno, że padam na ziemię, jak długa. Słyszę krzyk: "Efpiwiszka!"

Chwilę zajmuje mi zrozumienie, co się dzieje. W naszą stronę leci dron FPV - first-person view. Gdzieś w oddali ktoś nim steruje za pomocą kamery z podglądem na żywo… i szuka nas.

Rozbite okna bloku po wystrzeleniu przez Rosję 33 dronów w kierunku obwodu kijowskiego w Ukrainie. 10 września 2023 r. Zdjęcie: Danyło Antoniuk / Anadolu Agency/ABACAPRESS.COM/East News

Mogli nas zobaczyć, kiedy kluczyliśmy pomiędzy dziurami w asfalcie. Mogli dostrzeć dopiero teraz, kiedy parkowaliśmy pod drzewem samochód.

Wiedzą, że tu jesteśmy. Z oddali leci wściekły metalowy szerszeń, dron-kamikadze albo taki, który zrzuca "cukierki", jak mówią żołnierze. Ale w tych cukierkach nie ma nic przyjemnego. To ładunki wybuchowe, które po zetknięciu z ziemią rozrywają wszystko wokół na kawałki. Przemieszczają się dość szybko, więc nie mamy czasu. Ruszamy pędem w kierunku wąskiego pasa drzew i krzaków po drugiej stronie ulicy. Wpadamy pomiędzy drzewa, łamiąc gałęzie. Padamy na ziemię, kładąc się niemal jedno na drugim, i milkniemy. Adrenalina wystrzeliła tak mocno, że cała głowa pulsuje, a bicie swojego serca czuję w skroniach. Nasłuchujemy. Teraz słychać go o wiele wyraźniej. Śmigiełka z powodu ciężaru drona kręcą się z trudem, a ten zniża się coraz niżej i niżej. Jest tuż nad naszymi głowami. Zatacza krąg, później drugi.

Maks szeptem klnie pod nosem, a ja zamykam oczy, jakby to miało sprawić, że będę niewidzialna. Wygląda na to, że zdążyliśmy, bo nas nie dostrzegł. Dźwięk staje się coraz cichszy, kiedy dron ociężale podnosi się coraz wyżej. Odlatuje.

Jak poluje dron

Leżę jak sparaliżowana, nie mogę się ani ruszyć, ani tym bardziej podnieść. Maks wybucha śmiechem. Znowu się udało.

- Poczekajmy jeszcze kilka minut, bo on może wrócić. A potem szybciutko do domu. Wypijemy kawę.

Absurdalna rzeczywistość przyfrontowa, w której można przywyknąć, że ktoś chciał cię zabić, a ty później, jak gdyby nigdy nic, idziesz wypić kawkę. Ale przywyknąć trzeba, bo inaczej można zwariować

Rozglądam się dookoła i widzę, że karton ze stacją ładowania, którą przywieźliśmy, leży brudny na środku drogi. Uciekając po prostu odrzuciliśmy go. Wstajemy, otrzepujemy kurtki z piachu i szybkim krokiem idziemy w kierunku domu.

Realia blisko linii frontu zmieniły się w ciągu półtora roku diametralnie. Jeszcze niedawno największym naszym wrogiem była artyleria. Jadąc do jakiegoś miejsca analizowaliśmy, o ile kilometrów od linii frontu oddalona jest droga, którą będziemy się przemieszczać, żeby wiedzieć, co jest zagrożeniem: wyrzutnie GRAD czy może moździerze.

Kiedy zaczynał się ostrzał, kierowca zazwyczaj wiedział, co robić. Zmienna prędkość, gaz w podłogę, zahamować zupełnie - wszystko, by zmienić koordynaty swojego położenia, by obliczenia już się nie zgadzały. Malutkiego drona FVP ciężko dostrzec.

Kiedy już go widzimy, raczej nie ma czasu na zastanawianie się, czy on nas też widzi. Trzeba natychmiast uciekać z samochodu w krzaki. Dlatego jest dużo łatwiej, kiedy jesteś na świeżym powietrzu. Drona można usłyszeć i zareagować szybciej, tak jak dziś. Mieliśmy dużo szczęścia. 

Drony samobójcy

Drony typu FPV, czyli z podglądem na żywo z kamery, w ciągu minionego roku stopniowo zyskiwały nie tylko na popularności, ale i na znaczeniu po obu stronach. Obie armie zdały sobie sprawę z ekonomiczności tego rozwiązania: wyprodukowanie takiego drona jest o wiele tańsze niż wykorzystanie artylerii.

Po obu stronach powstają pododdziały zajmujące się tylko tym rodzajem dronów - jednostki uderzeniowe, specjalizujące się w kamikadze, czy w wielowirnikowych dronach, tak zwanych bomberach, które zrzucają „skidy”.

Na front dostarczanych jest w tej chwili tysiące dronów wraz z całym niezbędnym osprzętem, takim jak baterie, anteny, wzmacniacze i regeneratory sygnału. Oba typy dronów służą do zabezpieczania szturmów czy specjalnych akcji, ale też do obrony podczas ofensywy przeciwnika.

22-letni ukraiński żołnierz Bohdan z jednostki obrony terytorialnej w 62. batalionie 103. brygady obsługuje drona FPV za pomocą podczas szkolenia w pobliżu dzielnicy Huliapole w Zaporożu. 23 sierpnia 2023 r. Zdjęcie: Andre Alves / Anadolu Agency/ABACAPRESS.COM/East News

Dziś to właśnie drony są odpowiedzialne za ogromną liczbę strat - uderzają w pozycje bojowe, w samochody, wpadają do budynków i blindaży – schronów w okopach. Małe drony służą do likwidacji mniejszych celów, często nawet pojedynczych żołnierzy. Najczęściej są to drony kamikadze, czyli te, które wykorzystywane są jednorazowo, w samobójczym ataku. Zrzuty granatów czy amunicji z dronów FVP są o wiele rzadsze. Są też bezpilotowce, często w kształcie małych samolotów, które zajmują się zwiadem i korygowaniem ognia artylerii. Podczas lotów zwiadowczych szukają wojskowego sprzętu i przekazują jego aktualną pozycję do stanowisk artyleryjskich, które dokonują ostrzału.

Drony zwiadowcze wykonują tę pracę, którą musiałaby wykonać piechota. Dzięki nim ginie mniej żołnierzy.

Patrząc w niebo

Dla wolontariuszy działających w przyfrontowej strefie też wszystko się zmieniło: planowanie trasy, sprzęt, który trzeba mieć w samochodzie, podjechanie blisko frontu – dziś już bardzo trudne.

Jeszcze niedawno wolontariuszom, którzy nie wjeżdżali w pobliże strefy walk, drony FVP nie zagrażały. Jednak, jak każda technologia, wszystko się rozwija, więc i zasięg dronów się zwiększył

Na początku „dolatywały” na odległość siedmiu kilometrów, dziś - nawet dwudziestu. W tej chwili nie ma możliwości poruszania się bezpiecznie blisko strefy walk bez systemów zagłuszających drony. Wystarczy rozejrzeć się dookoła - większość wojskowych samochodów ma charakterystyczne anteny na dachu, których zadaniem jest zakłócenie połączenia między dronem a operatorem. Tak by ładunek wybuchowy spadł na ziemię i eksplodował kilkanaście metrów przed celem, w który miał uderzyć. Jednak systemy zagłuszania są drogie i zwykłego wolontariusza na nie nie stać. Jesteśmy zmuszeni szukać innych rozwiązań, które zapewnią nam bezpieczeństwo.

Dlatego w drogę powrotną od Maksa wybieramy się inną trasą, starając się zachować jak największą odległość od linii frontu. By nie narażać się na to, że znowu wypatrzy nas kamera drona FPV. Jedziemy szybko, wpatrując się we wszystkie lusterka i patrząc w niebo - dopóki nie znajdziemy się w bezpiecznej odległości.

Ale czym tak naprawdę jest ta bezpieczna odległość? Kiedy wjeżdżamy do Kramatorska, dowiaduję się, że dwie godziny wcześniej rosyjska rakieta wbiła się w blok mieszkalny. Zabiła na miejscu cztery osoby, wybiła okna we wszystkich sąsiednich budynkach, sparaliżowała strachem całe miasto na resztę dnia.

20
хв

Wojna dronów

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Nie czekaj na powołanie: jak przebiega rekrutacja wojskowa w Ukrainie i za granicą

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress