Exclusive
20
min

„Kto powiedział, że kobiety się nie oświadczają?” Wojenna miłość medyków wojskowych

„Nie mieliśmy wystawnego ślubu, z suknią i gośćmi. Pochowaliśmy wielu przyjaciół, a uroczystość weselna wyglądałaby jak ‘uczta podczas zarazy’. Nawet w książce telefonicznej pozostało niewiele nazwisk, do których można by zadzwonić”. Historia Anastazji Podobajło i Mykoły Jasynenki

Natalia Żukowska

Anastazja Podobajło i Mykoła Jasynenko. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Poznali się na służbie, zakochali w sobie podczas inwazji. Teraz razem ratują rannych żołnierzy. Mają ze sobą wiele wspólnego – zainteresowania, hobby, pracę. Wspólnie obchodzą urodziny, choć dzielą ich cztery lata. Oto Anastazja Podobajło i Mykoła Jasinenko, małżeństwo medyków w punkcie stabilizacyjnym 56. Brygady Piechoty Zmotoryzowanej w Mariupolu.

Najważniejsi ludzie w życiu

Nastia pochodzi z Charkowa. Decyzję o pójściu na wojnę podjęła, gdy miała 19 lat. Wtedy, w 2017 roku, była studentką pierwszego roku na Wydziale Filologicznym Charkowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Karazina. Dołączyła do ukraińskiego korpusu ochotniczego „Prawy Sektor”.

Anastazja Podobajło: – Chciałam zostać nauczycielką w szkole podstawowej

– Chciałam zostać nauczycielką w szkole podstawowej. Teraz to wygląda jak jakiś sen, jakby nie dotyczyło mojego życia – mówi Nastia. – W tamtym czasie otaczali mnie najwięksi patrioci zaangażowani w wojnę. Gdy tylko mogłam, jeździłam jako wolontariuszka do żołnierzy na front. I zdałam sobie sprawę, że mogę zrobić coś więcej. Poczułam, że muszę wstąpić do wojska, chciałam zostać ratownikiem medycznym. Ukończyłam więc kurs medycyny taktycznej i dołączyłam do służby.

Jej rodzice nie wiedzieli o niczym przez całe cztery miesiące. Myśleli, że wynajmuje mieszkanie z przyjaciółką w Charkowie

Powiedział im były kolega Nastii z klasy, bez pytania jej o zgodę.

– To doświadczenie nauczyło mnie, że muszę być bardziej selektywna w dobieraniu sobie przyjaciół. Pokłóciłam się z rodzicami, nie rozmawialiśmy przez miesiąc. Potem spotkaliśmy się w połowie drogi. Oni mają tylko mnie, a ja potrafię ich zrozumieć. Wciąż się o mnie martwią, a ja martwię się o nich, bo są w Charkowie. Nasza relacja jest oparta na zaufaniu. Myślę, że udało mi się uświadomić im, że oni i mój mąż są najważniejsi w moim życiu.

Mykoła pochodzi z Mariupola, kiedyś pracował w Azowstali. Na wojnie jest od 2016 roku. Zwiadowca. Jego kontrakt wygasał 26 lutego 2022 r., lecz inwazja zmieniła wszystko. Pozostał w służbie:

– Nie żałuję, bo działy się wydarzenia, których nie przegapiłem – mówi. – Poza tym to tutaj znalazłem żonę. Cała moja rodzina – matka, siostra i dwie siostrzenice – pozostała na okupowanym terytorium, lecz nie utrzymuję z nimi kontaktu. Dokonali wyboru. Nie po mojej myśli.

Coś nie poszło nie tak

On był w kompanii zwiadowczej, ona w plutonie snajperów. Po raz pierwszy Mykoła zobaczył Nastię, gdy szedł do sklepu w wiosce oddalonej o jakieś 15 kilometrów od jego pozycji. Jechała samochodem. Zatrzymała się, by podwieźć żołnierza.

– Powiedzieliśmy sobie tylko: „Cześć, cześć” – wspomina Nastia. – Nawet go nie zapamiętałam, bo nie pamiętam zbyt dobrze twarzy i imion. To pomaga mi w pracy, nie chcę pamiętać wszystkich zabitych i rannych. Dlatego z niektórymi ludźmi muszę spotykać się po kilka razy.

Mykoła: – W Nastii zobaczyłem nie tylko dobrego człowieka, ale także kobietę, która potrafi zatroszczyć się o innych

Sześć miesięcy przed inwazją Mykoła został przeniesiony do jednostki Anastazji. Wraz z wybuchem wielkiej wojny zaczęli pracować razem jako medycy bojowi. Wspominają, że na początku łączyło ich braterstwo i przyjaźń, które później przerodziły się w coś więcej.

– Na początku po prostu się nią opiekowałem, chroniłem ją w razie potrzeby, a potem… coś poszło nie tak. Zakochałem się. W Nastii zobaczyłem nie tylko dobrego człowieka, ale też kobietę, która potrafi zatroszczyć się o innych – wyznaje Mykoła.

Nastia: – Zawsze mnie wspierał, zawsze był obok, słuchał i rozumiał. Okazał się przyjacielem – i to nie tylko wtedy, gdy był potrzebny. Wiele osób mówi: „Wojna nic mi nie dała”. Dla mnie to absurd, bo wojna nie musi nam nic dawać. Wojna zabiera. Ale jednocześnie mogę powiedzieć, że ta wojna dała mi męża, silne wsparcie.

Podwójne oświadczyny

Kilka miesięcy później Mykoła postanowił się oświadczyć. Nie przygotował wielkiej przemowy, po prostu wyznał, co czuje. W odpowiedzi usłyszał śmiech.

– Miałem wrażenie, że Nastia myśli, że opowiadam jej jakiś żart. Dla mnie to nie było zabawne: mówisz o swoich uczuciach, a ktoś śmieje ci się w twarz. Więc po prostu dałem jej pierścionek i powiedziałem: „Weź go, noś, bo już go nie potrzebuję”. Wtedy przestało jej być do śmiechu – mówi Mykoła.

Nastia przyznaje, że nie potraktowała jego słów poważnie, bo dzień wcześniej się pokłócili. Miesiąc później sama stanęła przed Mykołą, z pierścieniem i przemową:

– Zmierzyłam grubość jego palca gumką do włosów, gdy spał. Zamówiłam pierścień w Nova Post. Jeśli wydaje ci się, że możesz coś zmienić, musisz spróbować. Kto powiedział, że kobiety się nie oświadczają? Zrobiłam to w miejscu, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy.

Przemowę, którą starannie przygotowała, zapomniała. Żartuje, że ledwo mogła sklecić kilka słów. Swojego męża nazywa mądrym, bo przyjął jej oświadczyny

Po powrocie z kolejnej akcji wzięli dwa dni wolnego, zabrali ze sobą rodziców Nastii i po cichu pobrali się w Dnieprze.

– Nie mieliśmy tych fajnych ślubnych momentów, sukienki, hucznych uroczystości – wspomina Nastia. – Ubraliśmy się w dresy. Przez jakiś czas chciałam tego wszystkiego, ale potem zdałam sobie sprawę, że to nie jest takie ważne. Nie wybierałam pięknej sukni ani pięknych zdjęć. Wybierałam mężczyznę na całe życie.

Obrączki ślubne Nastii i Mykoły

Mykoła: – Nie mieliśmy normalnego ślubu, bo pochowaliśmy wielu naszych przyjaciół. Dla mnie to wyglądałoby jak „uczta podczas zarazy”. Nawet w książce telefonicznej pozostało niewiele nazwisk osób, do których można by zadzwonić. Bo nasi przyjaciele są albo na misji bojowej, albo już zginęli.

Coś do zrobienia na tym świecie

Teraz zajmują się ewakuacją medyczną. Największą przeszkodą w tej pracy jest nie ostrzał artyleryjski, ale ogromna liczba dronów, które latają przez całą dobę. Dotarcie na czas do ludzi, którzy czekają na pomoc, często jest niemożliwe.

– Zdarzały się sytuacje, gdy ranni żołnierze, którzy szli na ewakuację, byli po prostu przez drony zabijani. Było wiele beznadziejnych sytuacji, z których udało nam się ujść z życiem

To znaczy, że wciąż na tym świecie mamy coś do zrobienia.

Kiedyś zdarzyło się, że Nastia i Mykoła zostali otoczeni. Po kilku nieudanych szturmach w oddziale było więcej żołnierzy było rannych niż sprawnych. Istniała tylko jedna droga odwrotu – przez zaminowane pole.

– Jestem wdzięczna tym kierowcom, którzy zaryzykowali jazdę dwoma transporterami i motocyklem przez zaminowane pole – mówi Nastia. – Niestety tylko jeden pojazd zdołał do nas dotrzeć. Udało nam się wyciągnąć około 30 osób, w tym rannych, a nawet jednego jeńca. Gdyby tego ranka ci ludzie nie poszli nam na pomoc, byłoby po nas.

Nastia i Mykoła pomagają rannemu żołnierzowi

– Niektórzy ranni mieli opaski uciskowe założone przez 20 godzin. Mój mąż i ja nie mieliśmy już w plecakach prawie żadnych leków. Było 17 rannych, jeden miał uszkodzone organy wewnętrzne. Nie było żadnych środków przeciwbólowych. Chłopaki wyli z bólu.

Mykoła mówi, że wspólna praca z żoną czasami jest trudna, bo wciąż się o nią martwi. Jednocześnie przyznaje, że Nastia jest dla niego niezawodnym wsparciem nawet w ekstremalnych sytuacjach:

– Oczywiście jako mąż nie chciałbym, by moja żona służyła w siłach zbrojnych. Ale bycie dobrym mężem oznacza nieprzeszkadzanie żonie w podążaniu własną ścieżką. Ona wybrała tę ścieżkę na długo zanim mnie poznała. Doskonale wie, co robi. Gdybym zaczął wywierać na nią presję, stawiać ultimatum i tak dalej, wątpię, czy bylibyśmy razem.

Nastia podczas pracy

– Doskonale zdajemy sobie sprawę, że mało kto zadba o nas lepiej niż my sami. Gdybym znalazła się w patowej sytuacji, chciałabym, żeby był przy mnie. Jestem pewna, że on myśli tak samo. Wiem, że jeśli zostanę ranna, on mi pomoże i wszystko będzie dobrze – mówi Nastia.

Mieć o czym rozmawiać, mieć o czym milczeć

Wolne chwile starają się spędzać czas razem.

Nastia: – Kiedy było ciepło, poszliśmy do parku w Kramatorsku. Mam w zwyczaju karmić tam kaczki, to świetna okazja, żeby pójść na krótki spacer, o czymś porozmawiać. Tym właśnie jest romantyczność w czasie wojny.

Mykoła jest przekonany, że romantyzm na wojnie to chwile wsparcia:

– Dlaczego żołnierzom jest trudno? Bo żony, które czekają w domu, ich nie rozumieją. Dwa różne światy. Ktoś martwi się, że nie zrobili mu dziś bananowej latte, a ktoś inny – że jego najlepszemu kumplowi urwało nogę. Nastia i ja mamy zdrowe relacje, bo jesteśmy z tego samego świata. Rozumiemy się nawzajem.

Na wojnie też może być romantycznie

Spory mogą dotyczyć tylko pracy. Na przykład tego, kto pójdzie na akcję. Ale oni nie mieszają pracy z życiem prywatnym.

Nastia: – Myślę, że radzimy sobie dobrze, dopóki mamy o czym rozmawiać i o czym milczeć. Możemy być w tej samej ziemiance, po prostu tam być, ale prawie się nie komunikować, bo każde jest zajęte własnymi sprawami. A kiedy rozmawiamy, to rozmawiamy o pracy, o naszych wspólnych planach – od tych na najbliższy dzień po plany na życie w cywilu. O ile będziemy takie mieli.

– Czasami daję jej kwiaty – dodaje Mykoła. – Kiedy jadę gdzieś w jakiejś sprawie, zatrzymuję się przy kwiaciarni, jeśli jakaś jeszcze jest. Trzeba to robić, bo ona jest przede wszystkim kobietą. Chcę, żeby jej było miło

Kapibara, czyli pragnienie hedonizmu

Nastia nigdy nie planowała być żołnierką, więc po zwycięstwie odejdzie ze służby:

– Nie lubię słowa „obowiązek”. Teraz chodzi o mój wewnętrzny obowiązek wobec siebie, moich zmarłych przyjaciół, moich żyjących rodziców. Po zwycięstwie chciałabym jednak uruchomić własny mały projekt – przytulną kawiarnię z elementami terapii i rehabilitacji z udziałem zwierząt. Chodzi o takie zwykłe życie – robienie zakupów w niedzielę, martwienie się o to, co ugotujesz na śniadanie, obiad i kolację. Mówisz sobie: „Jakie to irytujące”, ale i tak wiesz, że to konieczność.

Mykoła jest za. Ale dopóki trwa wojna, nie zdejmą mundurów:

– Przeszliśmy już zbyt wiele. Straciliśmy już zbyt wiele, by tak po prostu się poddać i powiedzieć: „Koniec, wojna jest dla młodych”.

„Nie zdejmiemy mundurów, dopóki trwa wojna”

– Wojna to moja młodość, moje najlepsze lata, najlepsi ludzie, których poznałem i których większość odeszła. To moje pierwsze – i być może moje ostatnie. Tak czy inaczej, żyję teraz swoim najlepszym życiem i cieszę się, że mogę walczyć.

Nastia marzy, by kiedyś mieć kapibarę. Lubi te zwierzęta nie ze względu na ich wygląd. Chodzi o styl życia:

– To hedoniści, którzy jedzą, śpią i pływają. Myślę, że kapibara to moje zwierzę totemiczne, które nauczyłoby mnie hedonizmu i po zwycięstwie pomogło przystosować się do cywilnego życia.

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterów

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Kateryna Poliszczuk, Ptaszka, portret

Kiedy dojeżdżamy na miejsce jest już ciemno. Wokół nie ma żadnych latarni, a okna w pobliskich chatach są zasłonięte deskami. Drogę wyznacza nam jedynie czarny ślad po oponach, pozostawiony w śniegu. Ślizgamy się po lodzie, by w końcu dostrzec w ciemności sylwetkę. Ptaszka czeka na nas przy wejściu do batalionowej stołówki. Obok niej siedzi Milka, czekoladowy kundelek ze schroniska. Ptaszka, z szerokim uśmiechem, przedstawią ją jako “mały antydepresant”. Mam wrażenie, że odwiedziłam dobrą znajomą, choć spotykamy się pierwszy raz w życiu. 

Aldona Hartwińska: Czy wojna w Ukrainie już się ludziom znudziła?

Kateryna Poliszczuk: - Świat zapomina, że u nas wojna trwa od 2014 roku. Świat milczał, gdy rozwijał się rosyjski separatyzm, gdy Rosja dostarczała na terytorium Ukrainy broń,  gdy podgrzewała konflikt. Świat odwrócił wzrok, kiedy został anektowany Krym. Wtedy wojna dotyczyła tylko tych, których bliscy byli na donieckim lotnisku, w Debalcewo, w Iłowajsku. Dla wielu wojna była daleko. Czym ona jest świat tak naprawdę zrozumiał pod koniec lutego 2022 roku.

Wypchnęliśmy wroga spod granic Kijowa. Ludzie widzieli wojnę na swoich podwórkach, pod oknami. Ale z czasem wojna znowu się oddaliła, wróciły codzienne problemy. 

Rosja codziennie ostrzeliwuje ukraińskie miasta, ludzie boją się w swoje własne życie i o życie bliskich, ale jeśli ktoś z rodziny nie poszedł na front, nie zginął albo nie dostał się do niewoli, to okopy wydają się dalekie

Czy nie każdy Ukrainiec ma kogoś na froncie?

Wśród moich bliskich i znajomych - każdy. Kiedy byłam w niewoli, a mój brat walczył w obronie terytorialnej to moja mama mogła liczyć na wsparcie. A ostatnio usłyszała od koleżanki z pracy: - Tobie dobrze, nie musisz martwić się, że kogoś zabiorą Ci na front, a moi dwaj synowie muszą się ukrywać.  

Ma dobrze, bo córka i syn już walczą. Nikogo więcej nie wezmą.

Dokładnie. A tamta się boi. 

Dziś największym złem jest mobilizacja. Wszyscy zapominają o tym, że większość żołnierzy, którzy są teraz na froncie, siedzi tam od początku pełnowymiarowej wojny. Ale są też tacy, którzy walczą dłużej, od czasów strefy ATO. I nikt ich nie zmienił, nie mogą odpocząć. Jest wielu dowódców, którzy walczą od trzech lat. To psychicznie wykańczające. 

Są ludzie, którzy trzeci rok siedzą w okopach – wycieńczeni psychicznie, strachem i fizycznie. Wielu tego nie wytrzymuje. A dla większości Ukraińców największe zło to TCK – Terytorialne Centrum Rekrutacji. Tyle, że gdy Rosja znowu zaatakuje z pełną siłą - to kwestia czasu, bo oni nigdy się nie zatrzymują - będzie już za późno, by kogoś zmieniać w okopach, wszyscy znajdziemy się w niewoli. 

Kateryna Poliszczuk "Ptaszka". Zdjęcie z archiwum prywatnego

To nikogo nie przekonuje. W komentarzach w internecie często można przeczytać, że „wolę chłopaka uchylanta, bo przynajmniej jest w domu”. A także, że dzieci polityków czy deputatów nie są mobilizowani, siedzą bezpieczni lub uciekają za granicę.

Ja mam w dupie te ich dzieci i obecną władzę. Ja walczę o to, by moja mama nie żyła pod rosyjską okupacją. Byłam cztery miesiące w niewoli. Dobrze wiem, kim są Rosjanie, wiem czym jest okupacja, wiem, czym jest odebranie wolności. Na własne oczy widziałam masakrę w więzieniu w Ołeniwce, w którym zdetonowali ładunki wybuchowe i zamordowali jeńców wojennych, by ukryć ślady tortur. Przez kilka miesięcy patrzyłam, jak wynosili zakatowanych żołnierzy po wielogodzinnych przesłuchaniach, co noc słyszałam, jak ich katują. 

Znam setki czy tysiące przypadków, kiedy rozstrzeliwali i gwałcili cywili. Jak wyciągali z domów dziewczyny, a wracały kawałki mięsa. Moi koledzy grzebali powieszone i zgwałcone dziewczynki, które miały 13-14 lat. Nie trzeba nawet daleko szukać: Bucza, Irpień, Izium, to najlepsze przykłady. A w rosyjskich mediach szerzy się teraz informacja, że to był fake.

Bliskiej osobie mojej koleżanki wyrwali trzymiesięczne dziecko z rąk i żywcem zadeptali wojskowymi butami. Mojemu koledze pocięli i zerwali skórę z pleców podczas tortur w piwnicy

A mówią, że to mistyfikacja i Buczy nie było. Ja dobrze wiem, kim są Rosjanie. Z nimi nie będzie nigdy pokoju. 

Cały świat czeka na rozmowy pokojowe.

Rosjan trzeba maksymalnie odseparować od reszty świata, a nie pisać z nimi traktaty pokojowe. Przeraża mnie, że świat jest tak obojętny. No, może jest trochę zaniepokojony. Ale co się dziwić, jeśli nawet część Ukraińców jest obojętna. Widzę to po tym, jak wyglądają zbiórki pieniędzy na pomoc armii, jak tętni życie na ulicach większych miast. Ludzie wychodzą z założenia, że trzeba przeżyć. Chcą, aby przeżyły ich dzieci. Więc szukają schronienia, licząc, że ktoś za nich załatwi tę sprawę.

Żołnierze nie chcą wracać do takiego społeczeństwa. Wiele razy słyszałam od znajomych żołnierzy, że wolą być na froncie niż na przepustce.

Tak, większość tak myśli i robi. Słyszę, że nas, żołnierzy, trzeba będzie socjalizować. Przykre. Czujemy się niewygodni. Szczególnie ci, którzy przeszli prawdziwe piekło, ci, których mogą wyprowadzić z równowagi zwyczajne rzeczy. 

Ja byłam ochotniczką i nie mam statusu UBD, czyli Uczestnika Działań Bojowych, ani wojskowej karty identyfikacyjnej. Kiedyś zatrzymał mnie policjant po godzinie policyjnej w Kijowie. Zapytał, czy jestem żołnierką. Odpowiedziałam: tak, ochotniczką.

Wlepił we mnie pogardliwy wzrok i zapytał, co to znaczy, że jestem ochotniczką? Ja, zgodnie z prawdą, mówię: walczę już cztery lata, ale bez kontraktu. I przeprosiłam, że się spóźniłam, wyjaśniłam skąd jadę, że to była długa droga prosto z frontu i za chwilkę będę w domu, bo mieszkam tu niedaleko. 

A on mnie zmierzył wzrokiem i kpiąco stwierdził, że kto popadnie zakłada mundur i nazywa się wojskowym. To była dla mnie prawdziwa zniewaga. Zarówno jak dla żołnierza, jak i człowieka. 

Kateryna Poliszczuk "Ptaszka". Zdjęcie z archiwum prywatnego

Nie rozpoznał cię.

Nie. Rozpoznała mnie dopiero jego koleżanka i mnie przepuścili. W takich sytuacjach widzę jak jest naprawdę. 

Raz spaliła mi się żarówka w samochodzie i zatrzymał mnie policjant. Najpierw, idąc w moim kierunku, krzyczał na mnie, przeklinając. A kiedy podszedł bliżej, rozpoznał. Ach, to Pani, proszę wybaczyć. Do cholery, jaka to różnica, kim jestem? Pani była w Mariupolu! Ja się wściekłam i mówię do niego: jakie to ma znaczenie?! Proszę wypisać mi mandat i niech mi Pan da spokój. 

Wściekłam się, bo policjant widział, że jedzie wojskowy samochód, za kierownicą siedzi człowiek w mundurze, a on po prostu klnie i odnosi się bez jakiegokolwiek szacunku, jakby był królem świata. Takie właśnie momenty wyprowadzają mnie z równowagi.

W takich sytuacjach masz do czynienia z żywym człowiekiem, z którym możesz się jakoś bezpośrednio skonfrontować. A co z hejtem w sieci? Kiedyś podzieliłaś się hejterskimi komentarzami. Tłusta. Brojler. Grubas. Żaden z ciebie ptaszek, raczej struś... Pisali to ludzie, którzy do tej pory - zdawałoby się - podziwiali cię za niezłomność i bohaterstwo.

Można próbować mówić, że to piszą komputerowe boty, ale niestety tak nie jest. Można też mówić, że to Rosjanie, ale niestety to często Ukraińcy. 

Nie wiem, czym się kierują. Może w ich życiu nic ciekawego się nie dzieje. A my przecież ciągle żyjemy pod nieustanną presją. Kiedy w końcu będziesz mieć dziecko? A kiedy drugie? A na co ci aż trójka, jesteś już za stara! Albo za młoda.

Spotykałam się z podejściem: my się za ciebie modliliśmy, a ty nie spełniasz naszych ideałów. Ale jestem tylko człowiekiem, to nie ja zrobiłam z siebie bohaterkę

Wiem, że wciąż są tacy, których motywuję i to właśnie dzięki nim się trzymam. I wiem, że gdybym wtedy poległa w Mariupolu, nie byłoby takich komentarzy. Ktoś nawet kiedyś napisał: - Jaka z niej bohaterka, przecież ona żyje! 

Bo bohaterowie to ci, którzy polegli. Gdybym popełniła samobójstwo, zastrzeliła się albo pijana weszła na minę i zginęła - mogłabym być bohaterką. Ale nie teraz, kiedy byłam ranna, wyszłam z niewoli i kontynuuję swoją pracę w Zbrojnych Siłach Ukrainy. I choć nie jestem na pierwszej linii frontu, to ratuję życie innych ludzi.

Kateryna Poliszczuk "Ptaszka". Zdjęcie z archiwum prywatnego

Obrona Mariupola, niewola, rekonwalescencja, a potem hejt, zmiana nastrojów społecznych i podejścia do wojskowych. A ty wciąż jesteś tu. Pracujesz, walczysz. Skąd codziennie rano, mimo tych przeszkód, bierze się Twoja siła i motywacja?

Żeby żyć jak wolny człowiek, nie jest potrzebna żadna motywacja. Wiem, czym jest niewola, wiem jak straszne jest pozbawienie wolności. Motywację można jedynie podsycić, można ją podbudować - ale jeśli człowiek urodził się wolny i tej wolności pragnie, to ona nigdy nie znika. 

Wiele osób powtarza, że jest mi łatwiej, bo jestem silna. Mówię: stop. Co znaczy silna? Siła to wybór i ciężka praca. Ja nie urodziłam się silna. Podjęłam decyzję, że będę nad swoją siłą ciężko pracować.

Mówią też, że nie odczuwam strachu. Oczywiście, że się boję, odczuwam ból, zwątpienie, jest mi ciężko. Ale podjęłam decyzję, że będę silna, chociaż miałam wiele opcji, by iść łatwiejszą drogą

A świat powinien pamiętać o tysiącach deportowanych, po prostu wykradzionych do Rosji, ukraińskich dzieciach. O tysiącach jeńców, cywilnych i wojskowych, więzionych i katowanych od lat. Nie wiem, jak można nie mieć motywacji, by ratować swoich bliskich, rodzinę, swoją przyszłość. 

Chcę żyć w wolnej ojczyźnie i myślę, że właśnie dlatego się narodziłam, by o to walczyć. Po prostu wykonuję swoją misję, nawet po tych wszystkich ciosach od społeczeństwa, jakie otrzymałam, po końskich dawkach antydepresantów, po tym wszystkim, co dzieje się z kobiecym organizmem pod wpływem stresu - nie podjęłabym innej decyzji. To, co trzyma mnie przy życiu, to fakt, że jestem potrzebna swojemu państwu, że są jeszcze ludzie, którym jestem potrzebna. I jeśli będzie chociaż jedna osoba, której pomogę, którą uratuję, podam rękę i wesprę w walce, to wiem, że nie żyję na darmo. Samobójstwo to byłaby łatwizna dla takiej osoby, jak ja. Nie mogę sobie na to pozwolić.

A masz jakieś piękne wspomnienie z wojny? Coś, co wspominasz uśmiechając się na samą myśl?

Pamiętam oczywiście powrót z niewoli. Chociaż na samym początku nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje i dokąd nas zabierają. Wsadzili nas do samolotu. Wiedzieliśmy, że w tej metalowej puszce jest nas dwieście osób, że będziemy lecieć nad okupowanymi terytoriami. To był mój pierwszy lot w życiu i pamiętam okropne turbulencje. Wielu z nas liczyło na wymianę jeńców, a ja liczyłam na to, by nie zestrzelili tego samolotu. 

Ja w ogóle przez cały czas niewoli nie czekałam na nic dobrego. Powiedziałam sobie, że będę tu bardzo długo i będzie bardzo ciężko. I to pomogło mi przetrwać. Kiedy lecieliśmy nastawiłam się na najgorszą, czarną dupę. Wszystko po to, żeby się nie załamać, że znowu nic nie wyszło. 

Kateryna Poliszczuk "Ptaszka". Zdjęcie z archiwum prywatnego

Ale jest jeszcze jedno wspomnienie. Zarówno najpiękniejsze, jak i najbardziej bolesne. To był moment, kiedy zaczęli ostrzeliwać szpital w Mariupolu i wszyscy schowali się w piwnicach. Mój najlepszy przyjaciel czekał wtedy na operację, był jedynym żywym człowiekiem na tym piętrze. Leciały rakiety, a ja go wyciągnęłam na korytarz. Umierał mi na rękach dwie godziny. Strasznie go bolało, cierpiał, ale nie umierał sam. Leżeliśmy na korytarzu, trwał ostrzał, wszystko płonęło i ja strasznie się bałam... 

Ale go nie porzuciłam, choć nie mogłam mu już pomóc. I myślę sobie, że jestem z siebie dumna. Gdybym miała umrzeć to właśnie w taki sposób. Nie chciałabym umierać sama

Zaśpiewasz jeszcze kiedyś?

Próbowałam, ale straciłam głos. Wyszłam z wprawy. Głos to narzędzie, które trzeba trenować. Już nie śpiewam tak, jak śpiewałam kiedyś. Tęsknię za czasami, kiedyś śpiew przynosił mi ogromną radość, ale nie żałuję, że podjęłam właśnie taką decyzję. Nawet znając wszystkie konsekwencje, i tak bym tutaj wróciła, zrobiłabym to wszystko jeszcze raz. 

Wybrałam właściwą drogę. Zrozumiałam to w niewoli. I tej lekcji nie mogę zaprzepaścić.

20
хв

Gdybym poległa w Mariupolu, nie byłoby takich komentarzy

Aldona Hartwińska
ukraińcy Francja Paryż uchodźcy

W czasach gdy większość Ukraińców zaczyna i kończy dzień od przerażających wiadomości, znalezienie odskoczni jest ważniejsze niż kiedykolwiek. Mogą pomóc filmy, muzyka albo inspirujące blogi – jak blog Kateryny Babasz o Paryżu na Instagramie. Nastrojowe zdjęcia, miejsca niezbadane przez turystów, praktyczne podpowiedzi: jak dostać się do Luwru bez stania w kolejkach, gdzie znaleźć pamiątki niepochodzące z Chin czy niezbyt drogie restauracje Michelin.

Czytając ten blog można odnieść wrażenie, że Katia jest w Paryżu od dawna – tymczasem przyjechała tutaj na stałe trzy lata temu, na początku inwazji. Wcześniej trafiła tu w 2014 roku, gdy w jej rodzinnym Doniecku wybuchła wojna. Dlatego dobrze wie, jak to jest zaczynać życie od nowa. Robiła to już dwukrotnie.

Najtrudniej o mieszkanie

Życie w Paryżu jest romantyczne, piękne i... drogie. Ukraińcy zdają sobie z tego sprawę, gdy zaczynają szukać zakwaterowania – nie tymczasowego, turystycznego, ale stałego. Znalezienie mieszkania było dla Katii jednym z największych wyzwań:

– Nie mogłam sobie nawet wyobrazić, że będzie tu tak trudno. Przed inwazją przyjeżdżałam do Paryża cztery razy jako turystka. Miałam tu już przyjaciół, którzy zaprosili mnie do siebie, gdy wybuchła wojna. Przez pierwsze trzy miesiące mieszkałam z nimi w dużym mieszkaniu, w którym ludzie wynajmują pokoje i żyją jak wspólnota.

Ukraińcy, którzy nie mieli gdzie się zatrzymać, mogli liczyć na pomoc władz. Osoby, które zgłosiły się do specjalnego ośrodka, najpierw umieszczano w hotelu pod Paryżem, a potem przydzielano do mieszkań socjalnych (najczęściej w akademikach). Później zaczęto wysyłać ich do regionów, gdzie problem z mieszkaniami nie był tak dotkliwy – na prowincji można było nawet dostać osobne mieszkanie dla rodziny.

Po trzech miesiącach mieszkania z przyjaciółmi znalazłam mieszkanie w Paryżu na podnajem. Ze względu na dotkliwy niedobór mieszkań, ta opcja jest tutaj bardzo popularna. Wynajmujesz pokój lub mieszkanie nie bezpośrednio od właściciela, ale od innego najemcy – zazwyczaj na krótko. Do tej pory udało mi się w takich przemieszkać nie dłużej niż pięć miesięcy.

Wynajem bezpośrednio od właściciela jest trudny nie tylko ze względu na ceny, ale także z powodu surowych wymagań wobec najemców – jak konieczność udowodnienia wysokich dochodów, posiadania umowy o pracę z francuską lub międzynarodową firmą i itp.

Miłość od pierwszego wejrzenia

Wynajmujący nie lubią samozatrudnionych (takich jak ja) – potrzebują gwarancji stabilnego dochodu. Podnajem jest więc dobrą, choć niestabilną, opcją. Kolejnych mieszkań szukam w mediach społecznościowych.

„Czasami przeprowadzasz się do nowego miejsca i nawet nie rozpakowujesz rzeczy, bo wiesz, że wkrótce znów będziesz musiała się przeprowadzić”

Na prowincji o mieszkania znacznie łatwiej, ale ja zostaję w Paryżu. To miłość od pierwszego wejrzenia. Fascynacja tym miastem, która zrodziła się już podczas mojej pierwszej wizyty tutaj, trwa do dziś. Architektura, muzea, na każdym kroku historia – to wszystko ratuje moją psychikę, gdy czytam wiadomości z domu.

Kiedy w pierwszych miesiącach wojny byłam przytłoczona beznadzieją, wychodziłam na zewnątrz, rozglądałam się – i wszystko stawało się łatwiejsze

Nadal znajduję czas na spacery, nadal odkrywam Paryż i jego mniej znane miejsca. I robię zdjęcia...

Jako profesjonalna fotografka Katia znalazła pracę niemal natychmiast po przyjeździe. Jej pierwszą klientką była znajoma przyjaciółki, która chciała sesji zdjęciowej na ulicach Paryża. Po tej sesji wieści o Katii – ukraińskiej fotografce zaczęła się rozchodzić, liczba klientów zaczęła rosnąć:

– Miałam ze sobą sprzęt. Już raz zabrałam go z Doniecka, a teraz zabrałam go z Kijowa: plecak ze sprzętem i walizkę z niezbędnymi rzeczami. To pozwoliło mi szybko rozpocząć pracę.

Ale rok po moim przyjeździe ten mój sprzęt wart 5 tysięcy euro został skradziony...

To się stało to w paryskiej kawiarni, do której poszłyśmy z klientką po sesji zdjęciowej. Myślę, że złodzieje zauważyli mój drogi sprzęt podczas sesji zdjęciowej, a potem poszli za mną do kawiarni.

Klientka i ja siedziałyśmy na tarasie, plecak cały czas leżał u moich stóp. Jeśli się rozpraszałam, to co najwyżej na kilka sekund. Ale nawet tyle wystarczyło, by złodzieje mogli ukraść jego zawartość. Kiedy miałyśmy już wychodzić, wzięłam plecak, lecz w środku były tylko puste butelki.

To był dla mnie szok. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie ta klientka. Zapłaciła za moje usługi z trzymiesięcznym wyprzedzeniem, dzięki czemu miałam 1500 euro na nowy aparat. Później dokupiłam obiektyw.

Od tego czasu gdziekolwiek idę, przywiązuję plecak ze sprzętem do nogi

Sesja zdjęciowa przed rozstaniem

Katia jest fotografką podróżniczką, wykonuje sesje zdjęciowe w znanych i mniej znanych miejscach Paryża:

– 90 procent moich klientów to Ukraińcy. Zarówno ci, którzy mieszkają w Paryżu, jak turyści. Zdarzają się bardzo wzruszające spotkania – gdy rodzina specjalnie przyjeżdża z Ukrainy, by zobaczyć swoich bliskich, którzy wyjechali za granicę na zawsze. Ludzie decydują się spędzić razem czas w Paryżu i chcą mieć sesję zdjęciową na pamiątkę.

Lubię też obserwować emocje tych, którzy są tu po raz pierwszy, zwłaszcza gdy widzą wieżę Eiffla. Przez te trzy lata, które tu spędziłam, zyskałam kilka swoich ulubionych miejsc. Na przykład Jardin des Tuileries w pobliżu Luwru, piękny o każdej porze roku. Uwielbiam też park Luksemburski i plac Batignolles, wspaniałe miejsce w 17. dzielnicy Paryża, które nie jest zbyt dobrze znane turystom. Mieszkam w pobliżu i często tam chodzę. Innym moim ulubionym miejscem jest Muzeum Romantyzmu w pobliżu Montmartre’u. To ciekawe, bardzo klimatyczne miejsce.

Moja praca zależy od pory roku i pogody. Teraz jest niewiele zamówień na sesje, bo w lutym i marcu w Paryżu jest wietrznie, zimno i wilgotno. Klienci zapisują się na kwiecień i maj, kiedy robi się cieplej i wszystko zaczyna kwitnąć. By mieć bardziej stabilny dochód, zaczęłam też fotografować dla różnych marek.

Płaca minimalna we Francji wynosi około 1400 euro netto. Według Katii to minimum potrzebne do przetrwania w Paryżu:

– Tu trudno przeżyć za te pieniądze, ale to możliwe – pod warunkiem, że wynajmujesz pokój, a nie mieszkanie (to plus minus 600 euro). Ale jeśli jest was dwoje i każde zarabia 1400 euro, to możecie już wynająć małe mieszkanie. Jeśli chcesz żyć w Paryżu, nie wiążąc końca z końcem, ale kupując ubrania, chodząc do restauracji i wyjeżdżając na wakacje, musisz zarabiać co najmniej 2500-3000 euro miesięcznie.

Na lunch musisz mieć czas

Francja ma system ubezpieczeń społecznych i zasiłki dla bezrobotnych (teraz dostępne dla Ukraińców), ale to zdecydowanie nie wystarczy na życie w Paryżu. Z tego, co wiem, świadczenie wynosi około 400 euro na osobę. Wątpię, by te pieniądze wystarczyły na życie nawet na prowincji, bo we Francji nie ma darmowych mieszkań. Za socjalne, te w akademikach, też trzeba płacić.

Śmieszą mnie wypowiedzi niektórych polityków opozycji na temat uchodźców, którzy „wiszą na państwie”. Bo Francja nie jest krajem, w którym coś takiego jest możliwe

Łatwo odróżnić migranta od miejscowego, bo my zawsze gdzieś biegniemy. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni, nie ma innego wyjścia: myślisz o tym, jak zarobić pieniądze, jak zapewnić sobie jako taką stabilność. A Francuzi nigdzie nie biegną. Są zrelaksowani, większość nie myśli o karierze – nie mają kultury osiągnięć, którą my tak dobrze znamy. Tu dominuje kultura cieszenia się życiem.

Jeśli planujesz zjeść lunch w 30 minut, nawet nie wybieraj się do restauracji, bo nikt nie obsłuży cię w tym czasie. W porze lunchu ludzie przychodzą do restauracji na około półtorej godziny. Są przystawki, danie główne, potem kawa albo kieliszek wina (dla Francuzów picie wina w środku dnia jest czymś normalnym). Nikt nie spieszy się z powrotem do biura. Nikt też nie zostaje w biurze do późna: jeśli dniówka kończy się o 18, to wszyscy wychodzą o 18.

Oczywiście osoby wykonujące niektóre zawody nie mogą sobie pozwolić na półtorejgodzinny lunch w restauracji, a pracownicy metra czy kierowcy transportu publicznego mają różne grafiki. Osoby o niskich dochodach nie mają takiej możliwości z założenia. Sprawa z restauracjami dotyczy głównie pracowników biurowych.

Nawiasem mówiąc, pójście do restauracji na lunch o 4 czy 5 po południu często nie ma sensu – prawdopodobnie nie dostaniesz żadnych dań z menu, bo pora obiadowa już minęła. Będą dostępne bliżej 7 wieczorem, kiedy Francuzi jedzą kolację. Zauważyłam, że oni zawsze jedzą o tej samej porze: śniadanie, obiad, kolację – bez przekąsek pomiędzy. Być może dlatego pozostają szczupli pomimo tej swojej miłości do babeczek.

Boulangerie to ich miłość. Nie wszystkie tutejsze piekarnie są dobre, ale nigdy nie jadłam tak pysznych wypieków, jak we Francji

Croissanty, pan au chocolat (francuskie ciasto z czekoladą)... I choć bywałam w restauracjach z gwiazdkami Michelin, moim ulubionym jedzeniem jest chrupiąca francuska bagietka z masłem.

Jeśli chodzi o kuchnię Michelin, to prawdziwa sztuka. Ceny takich dań nie są przystępne dla każdego, ale znam restauracje Michelin, w których możesz zjeść lunch (przystawka, danie główne i deser) za 50 euro. To sporo, ale jak na Paryż nieszczególnie dużo. Nawiasem mówiąc, chociaż Francja ma wyjątkową kuchnię, Francuzi uwielbiają McDonald’s.

Angielski? Są inne języki

Według Katii popularny serial „Emily w Paryżu” wcale nie pokazuje jej Paryża:

– W serialu widzimy Paryż bogatych ludzi, nawet nie z klasy średniej – z wyższej. Hotele i restauracje są luksusowe. Obejrzałam wszystkie cztery sezony i mogę powiedzieć, że zarówno Francuzi, jak Amerykanie są tam pokazani w bardzo stereotypowy sposób.

Oczywiście niektóre rzeczy w serialu są prawdziwe, np. Francuzi naprawdę dużo palą. Możesz też tu zobaczyć rodziny, w których byli partnerzy są stale obecni – dla wielu ludzi normalne jest przyjaźnienie się z „byłymi” i zapraszanie ich na rodzinne wakacje.

A mężowie i żony mają kochanków, których jakoś specjalnie nie ukrywają

Jednak serial w niewielkim stopniu pokazuje Paryż takim, jakim jest teraz, z ludźmi różnych narodowości i kultur we wszystkich możliwych sferach.

Jeśli chodzi o podejście Francuzów do języka angielskiego, to w Paryżu, zwłaszcza w rejonach turystycznych, owszem, mówi się po angielsku. Natomiast w małych miasteczkach łatwo spotkasz ludzi, którzy powiedzą ci, że nie rozumieją po angielsku ani słowa. Francuzi mają powściągliwe podejście do angielszczyzny – zdecydowanie nie uważają jej za główny język na świecie i stale podkreślają, że istnieją inne języki.

Wielu z nich uczy się hiszpańskiego lub niemieckiego jako drugiego języka. Trauma wojny stuletniej między Anglią i Francją jest odczuwalna do dziś. I Francuzi uwielbiają, gdy obcokrajowcy mówią do nich po francusku. ?

Nawet jeśli jego poziom nie jest u ciebie wyższy niż A2, nawet jeśli długo szukasz odpowiedniego słowa i mylisz przypadki, docenią taki francuski bardziej niż płynny angielski

W większości Francuzi są przyjaźni i łatwo się z nimi dogadać. Ale jedną rzeczą jest przyjazna rozmowa, a zupełnie inną zaprzyjaźnienie się. Niełatwo zostać przyjacielem Francuza, oni nie są gotowi na wpuszczanie nowych ludzi do swojego życia. Jeśli chcesz poznać przyjaciół, radzę dołączyć do lokalnych społeczności i klubów hobbystycznych: kursy rysunku, taniec, kluby książki – cokolwiek. Wspólne zainteresowania łączą. I mów po francusku!

Katia posługuje się tym językiem już biegle i płynnie, komunikuje się za jego pomocą z lokalnymi przyjaciółmi i klientami:

– Interesuję się francuskim. Ludzie w moim otoczeniu są w większości bardzo inteligentni, zainteresowani polityką, wspierają Ukrainę i znają historię.

Francuz zna swoje prawa

Poza tym francuskie społeczeństwo zna swoje prawa i wie, jak ich bronić. Jednym z tego przykładów są związki zawodowe: strajki wybuchają tu często, a co najważniejsze – przynoszą rezultaty. Możesz zwrócić się o pomoc do związku, nawet jeśli nie jesteś jego członkiem. Jeśli twoje prawa pracownicze zostały naruszone, otrzymasz pomoc.

Tutaj ceni się zarówno pracę, jak odpoczynek od niej. W niedzielę w małych miasteczkach absolutnie wszystkie sklepy są zamknięte, bo ich pracownicy mają prawo do dnia wolnego. W Paryżu niektóre supermarkety będą otwarte, lecz bez kasjerów: ludzie płacą w kasach samoobsługowych w obecności ochroniarza. Zawsze ostrzegam klientów spoza kraju, by robili zakupy z wyprzedzeniem. To nie Ukraina, nie dostaniesz tu niczego w nocy ani o 8 rano. W Paryżu pierwsze piekarnie otwierają się dopiero o 8:30.

Ukraińcy we Francji są też zaskoczeni biurokracją, jest dużo papierkowej roboty.

Na przykład akt urodzenia jest ważny tylko przez 3 miesiące, a jeśli dana osoba potrzebuje tego dokumentu, musi go ponownie uzyskać za każdym razem, gdy chce coś załatwić

Na stronie internetowej ukraińskiej ambasady wyjaśniono nawet francuskim władzom, że w Ukrainie takie zaświadczenie jest ważne przez całe życie.

W pracy Francuzi wolą e-maile od komunikatorów, bo adresat nie może ich usunąć. Przejście na WhatsApp ma sens tylko wtedy, gdy ludzie pracują ze sobą już długo i sobie ufają.

Biurokracja rozciąga się nawet na tymczasową ochronę Ukraińców: we Francji odnawiamy nasz status co sześć miesięcy, a nie raz w roku, jak w większości krajów UE.

Nawiasem mówiąc, już ogłoszono, że niezależnie od rozwoju wydarzeń w Ukrainie, przedłużenie tymczasowej ochrony po marcu 2026 r. będzie niemożliwe. Władze już teraz doradzają naszym ludziom, by pomyśleli o przejściu na inne rodzaje wiz. Na razie nie mówi się o stworzeniu osobnego programu dla Ukraińców [jak np. w Czechach – red.]; w ofercie są już istniejące programy imigracyjne. We Francji zarówno osoby pracujące na etatach, jak samozatrudnieni, mają możliwość przejścia na wizę pracowniczą. Zarobki muszą wtedy sięgać określonej kwoty, ale to możliwe.

Ja nie miałam jeszcze do czynienia z tą kwestią. Nie wiem, co będzie za rok.

Na razie mieszkam w Paryżu, pracuję i planuję rozwijać się jako profesjonalistka. A potem – życie pokaże

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

20
хв

Fotografie, bagietki i wojna stuletnia, czyli Katia w Paryżu

Kateryna Kopanieva

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Nadieżda Yarish, pielęgniarka z Mariupola: „Nawet teraz, kiedy słyszę dźwięk taśmy, wszystko we mnie przewraca się do góry nogami”

Ексклюзив
20
хв

„Libido zniknęło po Buczy”: jak wojna i status uchodźcy wpływają na życie intymne ukraińskich kobiet

Ексклюзив
20
хв

Wojna – ślub – rozwód

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress