Exclusive
20
min

Lera w Paryżu. Ukraińska uchodźczyni otwiera agencję reklamową w stolicy Francji

Pracowałam o ósmej wieczorem, kiedy podszedł do mnie francuski kolega i zapytał z niepokojem: - Czy nie jesteś wykorzystywana? Nie powinnaś tak męczyć się w pracy!

Kateryna Kopanieva

Lera Ledenko w paryskiej kawiarni. Zdjęcie z Instagrama @lera_in_paris

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Przyjaciele nazywają ją Emily w Paryżu, a ona sama twierdzi, że prawdziwe życie w stolicy Francji bardzo różni się od tego pokazanego w popularnym serialu Netfliksa. W momencie wybuchu Wielkiej Wojny Ukrainka Lera Ledenko, która pracowała jako specjalista ds. PR dla kanału telewizyjnego 1+1 na Ukrainie, zabrała swojego psa i przeniosła się do Francji, gdzie udało jej się otworzyć własną agencję reklamową. Lera jest zakochana w Paryżu i prowadzi blog o tym mieście na Instagramie - strona ma prawie dziesięć tysięcy obserwujących. Lera opowiedziała Sestry.eu jak adoptowała się w stolicy Francji, poszukiwaniu pracy i mieszkania oraz różnicy między prawdziwym a filmowym Paryżem.

Przyjaciele i współpracownicy Lery Ledenko żartują, że mają teraz własną Emily w Paryżu. Po lewej: kadr z serialu telewizyjnego Emily w Paryżu, po prawej: Lera w Paryżu. Kolaż zdjęć Sestry.eu

Przyjaciele poradzili mi, bym wybrała kraj nie rozumem, ale sercem. I zostałam we Francji

- Kiedy zaczęło się bombardowanie Kijowa, szybko zabrałam dokumenty,  psa Betty, kilka rzeczy i wyjechałam - wspomina Lera początek swojej podróży. - Na granicy z Polską zgubiłam rzeczy, które pakowałam w pośpiechu przed wyjazdem. Kiedy ktoś odpalił bomby dymne w tłumie już przestraszonych ludzi wybuchła panika, a mój pies został prawie zmiażdżony. Ratując Betty, puściłam torbę. Nigdy więcej jej nie zobaczyłam.

Najpierw pojechałam do moich przyjaciół w Niemczech. Jak wszyscy, byłam zdezorientowana i nie wiedziałam, co robić. Wtedy napisała do mnie przyjaciółka z Francji: wiedziała, że bardzo kocham Paryż i zaproponowała, żebym ją odwiedziła. Paryż rzeczywiście był dla mnie wyjątkowym miejscem. Kiedy po raz pierwszy przyjechałam tu jako turystka sześć czy siedem lat temu, pamiętam jak wysiadłam z autobusu i powiedziałam do mojej mamy: - To jest mój dom.

Miałam dziwne uczucie, że kiedyś tu mieszkałam i nie rozumiałam, dlaczego musiałam wyjechać. Od tamtej pory przyjeżdżam do Paryża na urodziny, a w Kijowie otaczam się atmosferą Paryża. Wynajęłam nawet mieszkanie w kompleksie mieszkaniowym French Quarter w Kijowie.

Przyjaciele w Paryżu, znając moją miłość do tego miasta, od razu zapytali mnie, dlaczego wracam do Niemiec zamiast tu zostać. Wierzyłam, że w Niemczech jest więcej międzynarodowych firm, co oznaczało, że mogłabym szybciej znaleźć pracę w mojej dziedzinie z moją znajomością angielskiego. Przyjaciele poradzili mi jednak, żebym wybrała sercem, a nie rozumem. Więc zostałam...

Lera zaryzykowała, została w Paryżu i nie żałuje. Zdjęcie: Instagram @lera_in_paris

Wiosną ubiegłego roku uchodźcy z Ukrainy mogli otrzymać mieszkania socjalne, więc nie planowałam mieszkać z przyjaciółmi przez długi czas. Ale człowiek planuje, a Bóg kontroluje! Kiedy zarejestrowałam swój status tymczasowego pobytu, nie było już możliwości osiedlenia się w stolicy - ludzie wywożono 500 kilometrów od Paryża i umieszczano w rodzinach, szkołach i internatach. Jestem bardzo wdzięczna moim przyjaciołom, którzy mnie przyjęli i pomogli dosłownie we wszystkim.

Francuski... Kiedyś uczyłam się go przez cztery miesiące na kursie w Kijowie. Ale kiedy znalazłam się w Paryżu, pamiętałam tylko "Je m'appelle Léra" (Nazywam się Léra), "Je suis perdu" (Zgubiłem się) i "Je veux un croissant" (Chcę croissanta). Standard dla turysty w czerwonym berecie, ale zdecydowanie nie dla osoby, która chce mieszkać i pracować w Paryżu. Na początku mówiłam tylko po angielsku. Istnieje opinia, że Francuzi z zasady nie mówią po angielsku, ale nigdy się z tym nie spotkałem - wszyscy byli gotowi spotkać się ze mną w połowie drogi i byli gotowi dogadać się nawet w języku migowym.

Ukraińcy z tymczasową ochroną we Francji mogli liczyć na pomoc finansową: ci, którzy wynajmowali własne mieszkanie, otrzymywali 400 euro miesięcznie, a ci, którzy mieli gdzie mieszkać -200 euro miesięcznie. Pomimo, że w tamtym czasie nadal pracowałam zdalnie w Ukrainie, a zatem miałam dochód, od razu pomyślałem o tym, jak i gdzie znaleźć pracę na miejscu. W dniu, w którym wypełniłam dokumenty, przydarzyła mi się ciekawa sytuacja. Po wizycie w OFII (Francuski Urząd ds. Imigracji i Integracji) poszłam do mojej ulubionej kawiarni na Montmartre, którą odwiedzałam jako turysta. Kelnerka, która również była Ukrainką, usłyszała, jak mówię po ukraińsku do psa i zaczepiła mnie: "O, jesteś z Ukrainy! Czy przypadkiem nie potrzebujesz pracy?". Potwierdziłam. Zapytała mnie o angielski, porozmawiała z kimś z kierownictwa i powiedziała mi, że lokal jest gotowy zatrudnić mnie jako kelnerkę.

Wieczorem z radością pochwaliłam się znajomym, że mam pracę. Nie spodziewałam się, że mnie zniechęcą. Przekonywali, że z moim dziewięcioletnim doświadczeniem w marketingu i PR, będę w stanie znaleźć pracę w moim zawodzie i że wszystko, muszę tylko nauczyć się francuskiego. - Jeśli pójdziesz teraz do pracy w restauracji, będziesz tak zmęczona, że nigdy nie nauczysz się języka na poziomie, którego potrzebujesz. Masz czas - zamieszkaj z nami i ucz się francuskiego - twierdzili.

Ta rozmowa jest kolejnym powodem, dla którego jestem im tak wdzięczna. Chociaż w tamtym czasie byłam pełna wątpliwości, czy dobrze robię, rezygnując z pracy w kawiarni. W końcu pozwoliłoby mi to wynająć własne mieszkanie.

Szukałam pracy trwały sześć miesięcy. Nigdy nie dostałam odpowiedzi na moje CV

Już następnego dnia znalazłam korepetytora francuskiego, z którym nadal mam lekcje trzy razy w tygodniu. Aby szybciej nauczyć się języka, otoczyłam się nim. Książki, filmy, programy telewizyjne - od tamtej pory prawie wszystko jest po francusku. W domu, moi przyjaciele i ja wkrótce również przestawiliśmy się na francuski. Moi pierwsi klienci, którzy byli Francuzami, zaproponowali, że będą rozmawiać ze mną po angielsku, aby było mi łatwiej, ale odmówiłam.

Posiadanie własnej firmy pozwala na pozostanie we Francji nawet po wygaśnięciu tymczasowego prawa pobytu. Zdjęcie z Instagrama @lera_in_paris

Okazało się, że agencję reklamową w Paryżu można założyć bez kapitału początkowego. Założenie własnej firmy poprzedziło długie i nieudane poszukiwanie pracy.

- Moje poszukiwania pracy trwały około sześciu miesięcy - wspomina Lera. - Wysłałam swoje CV do kilkudziesięciu firm na stanowiska specjalisty ds. PR, twórcy treści, specjalisty ds. SMS-ów i asystentki kierownika biura. Francuzi pomogli mi stworzyć portfolio, kilkakrotnie przepisywali moje CV, dostosowując je do potrzeb francuskiego rynku pracy. Ale to nie zadziałało - nie dostałam żadnej odpowiedzi. Mógłabym zrozumieć, gdybym została odrzucona po rozmowie z rekruterem, ponieważ mój francuski nie był wystarczająco dobry. Ale tutaj nie doszło nawet do rozmów - nikt mi nie odpowiedział!

Sześć miesięcy później moja cierpliwość się wyczerpała, zdałam sobie sprawę, że to nie jest moja ścieżka i zaczęłam szukać innych opcji. Kiedy dowiedziałam się, że status tymczasowego prawa pobytu pozwala mi zarejestrować własną firmę, zdecydowałam się na to. Ta opcja miała kilka zalet: możliwość pozostania we Francji w przypadku zakończenia mojej tymczasowej ochrony oraz fakt, że potencjalni klienci nie musieli płacić podatku za mnie jako pracownika, ponieważ byłam samozatrudniona.

Rejestracja agencji medialnej nie kosztowała mnie ani grosza. Jesteś zarejestrowany na specjalnej platformie w urzędzie skarbowym, po czym sporządzane są niezbędne dokumenty i voila - możesz zacząć pracować. Mam możliwość zatrudnienia dwóch pracowników, z której jeszcze nie skorzystałam. Pomimo tego, że klientów jest coraz więcej, nadal radzę sobie sama.

Najtrudniej było uwierzyć w to, że mi się uda. Na początku wierzyli w to moi przyjaciele, ale nie ja

Pierwszym klientem Lery była francuska firma konsultingowa, w której pracuje jej przyjaciółka.

- Na początku przyjaciel zasugerował, żebym po prostu poszła do ich biura i zobaczyła, jak prowadzą komunikację - wyjaśnia Lera. - Przez następne dwa miesiące chodziłam do jego firmy, rozmawiałam z kolegami, badałam francuski rynek i odbiorców. Następnie zaproponowałam właścicielom moją strategię komunikacji. Wyjaśniłam, w jaki sposób mogłabym usprawnić pracę firmy i jak wpłynęłoby to na zyski, dzięki czemu otrzymałam swój pierwszy kontrakt. Zrealizowałam to, co zaplanowałam. Klienci byli zadowoleni z efektu. Potem wszystko potoczyło się zgodnie z prawami networkingu: partnerzy firmy zauważyli, że firma zaczęła się lepiej komunikować i chcieli również zostać moimi klientami. Później przyszli do mnie ich konkurenci. Stopniowo otrzymywałam tak wiele zleceń, że poczułam się pewnie.

Obecnie klientami Lery są francuskie firmy informatyczne i konsultingowe. Mówiąc o tym, co było najtrudniejsze w ciągu ostatniego półtora roku, Lera mówi:

- Oprócz biurokracji związanej z otwarciem i prowadzeniem agencji, najtrudniejsza była wiara w to, że mi się uda. Na początku wierzyli w to moi przyjaciele, ale nie ja. Nie miałam pojęcia, jak będę w stanie pracować z moim francuskim w komunikacji, gdzie język jest zasadniczo głównym narzędziem. Kiedy zaczęłam pracować z moim pierwszym klientem, mój nauczyciel francuskiego i ja starannie pracowaliśmy nad słownictwem, którego potrzebowałam. Dziś nie odczuwam żadnej bariery językowej. Jednak na wszelki wypadek po każdym spotkaniu zapisuję wszystko, co uzgodniliśmy z klientem, sprawdzając, czy dobrze zrozumiałem szczegóły.

Za pierwsze zarobione pieniądze poszłam na studia

Aby nadrobić mój niedoskonały francuski, wzięłam udział w kursie filmowania i montażu, studiowałam targetowanie i zagłębiłam się w treści wizualne - teraz mogę samodzielnie tworzyć układy do publikacji, plakatów i prezentacji na wysokim poziomie. Kilka pierwszych pensji wydałam niemal w całości na naukę. Ale opłaciło się. Teraz mam o wiele więcej umiejętności, co daje mi przewagę nad konkurencją. Relatywnie rzecz biorąc, zamiast zatrudniać czterech specjalistów jednocześnie (jednego do zdjęć, jednego do edycji, jednego do tekstów i jednego do projektowania), firma zawiera umowy tylko z agencją.

57% Francuzów popiera Ukrainę (dane Eurobarometru).: Karim Ait/ Adjedjou/ABACAPRESS.COM/East News

Kiedy liczba klientów wzrosła, a sytuacja finansowa poprawiła się, Lera wynajęła własne mieszkanie.

- W Paryżu długoterminowy wynajem mieszkań jest bardzo trudny - mówi Lera. - Aby zostać uznanym za najemcę, czynsz nie powinien przekraczać 30% pensji. Średni koszt mieszkania o powierzchni 29-35 metrów kwadratowych w bezpiecznej dzielnicy Paryża wynosi około 1100 euro. Jeśli mieszkanie jest umeblowane, jest to 1500-2000 euro. Wynajmującego nie interesuje, ile pieniędzy masz na koncie bankowym - potrzebuje dowodu, że masz stabilny dochód. I chociaż już go miałam, kiedy szukałam mieszkania, nadal potrzebowałam poręczyciela. W końcu francuscy wynajmujący nie przepadają za prywatnymi przedsiębiorcami. Nawet jeśli zarabiam dużo, w oczach właściciela nieruchomości pracownik wygląda bardziej wiarygodnie - nawet jeśli ma niższy, ale stabilny i pewny dochód.

Szukałam mieszkania tak długo jak szukałam pracy: przez około sześć miesięcy. Kiedy w końcu udało mi się je znaleźć, sama zrobiłam remont - przemalowałam ściany i kupiłam meble. Jako pierwsza zainstalowałam w budynku szybkie Wi-Fi - co dziwne, nikt przede mną go nie potrzebował. Moi sąsiedzi byli całkiem zadowoleni. Nawiasem mówiąc, zauważyłam, że większość Francuzów jest absolutnie niewymagająca, jeśli chodzi o usługi - czy to szybkość Internetu, czy obsługę w restauracji. Na przykład ostatnio widziałam mysz w bardzo drogiej restauracji w centrum miasta. Zszokowało mnie to, ale ani administracja, ani inni goście nie widzieli w tym nic złego. Oczywiście Francja ma również luksusowe usługi i jestem pewna, że myszy nie biegają po restauracji Michelin. Ale w średnim segmencie nie jest to coś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Kijowie.

Francuzi byli zszokowani, że mój lunch trwał dziesięć minut. W końcu oni jedzą bite półtorej godziny

Francuzi lekko traktują życie i być może w tym tkwi ich urok. Podoba mi się ich umiejętność zatrzymania się i cieszenia się chwilą. To jest coś, czego nigdy nie byłam w stanie zrobić. Kiedy przyszłam do biura moich pierwszych klientów, byli zszokowani, że mój lunch trwał dziesięć minut podczas gdy ich - półtorej godziny. Z przyzwyczajenia jadłam szybko i biegłam do pracy. Pewnego razu, gdy francuska koleżanka zobaczyła mnie siedzącą w pracy o ósmej wieczorem, podeszła do mnie (została w biurze, ponieważ ona i jej koledzy grali w tenisa stołowego) i zapytała mnie, czy jestem wykorzystywany. Kiedy powiedziałam jej, że pracuję do późna z własnej woli, była zszokowana: - Ale nie jesteś zmęczona? Nie powinnaś być zmęczona w pracy!

Już tego nie robię. Francja i Francuzi nauczyli mnie cenić swój czas i zasoby. Teraz mój lunch również trwa półtorej godziny. Zrozumiałam, że to nie zabiera czasu, a wręcz przeciwnie - po dobrym odpoczynku moja produktywność wzrasta, pracuję szybciej i wydajniej. Teraz mogę nawet wziąć dzień wolnego w środku tygodnia, aby odpocząć, a następnie dać z siebie wszystko. Zdolność do zatrzymania się chroni przed wypaleniem.

Podczas ratowania swojego zwierzaka na granicy, Lera zgubiła swoją torbę. Zdjęcie z Instagrama @lera_in_paris

To jedno z niewielu podobieństw między prawdziwym Paryżem a miastem z serialu "Emily w Paryżu - mówi Lera.

- Przyjaciele i koledzy często żartują, że mają teraz własną Emily w Paryżu. Przypuszczam, że są pewne podobieństwa, takie jak mój zawód. Ale w serialu nie zobaczysz 90 procent prawdziwego życia. Paryż jest zupełnie inny - są też niebezpieczne obszary, do których lepiej się nie zapuszczać. Na przykład strajki pozostają poza ekranem, a to one często powodują, że transport przestaje działać, a na ulicach rosną góry śmieci.

Jeśli chodzi o moich współpracowników, myślę, że miałam do nich więcej szczęścia niż Emily. Moimi klientami są pracownicy firm informatycznych i cyfrowych, z których wielu to obcokrajowcy. Mam kolegów z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Kolumbii, Wietnamu i wielu innych krajów. Dlatego zespół jest otwarty na obcokrajowców: wszyscy starają się znaleźć to, co nas łączy, a nie to, co nas różni. Podczas mojego pobytu tutaj nigdy nie czułam się obca. Francuzi nie rozumieją imigrantów, którzy nie chcą uczyć się języka i nie integrują się. Ale jeśli widzą, że studiujesz, pracujesz, starasz się, doceniają cię i pomagają ci.

Pomimo tego, że podobnie jak Emily pracuję w marketingu, w moim życiu  nie ma przepychu. W serialu nie ma imprez, na które idzie się w designerskiej sukience i czerwonej szmince.

Tutaj, nawet jeśli jest to impreza firmowa w chateau (zamku), wszyscy są ubrani bardzo prosto: dżinsy, T-shirty i klapki. Latem dziewczyny mogą przyjść z mokrymi włosami. Nikt nie stara się zaimponować innym swoim wyglądem.

Pewnego razu podczas spotkania koledzy z firm, które były moimi klientami, zostali poproszeni o opowiedzenie mi, jak widzą rozwój swojej firmy w przyszłym roku. Wszyscy pracownicy zauważyli, jak ważne jest prawidłowe budowanie komunikacji, reprezentowanie firmy w sieciach społecznościowych i mediach oraz jak pozytywnie wpływa to na zyski, i ogólny rozwój biznesu. I to była najlepsza rzecz, jaką mogłam usłyszeć. W tym momencie wreszcie poczułam, że moja praca ma sens.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
Ołena Chochłatkina

Wojna dopadła ją dwukrotnie. W 2014 roku wyrwała ją z Doniecka, zmuszając do ucieczki do Kijowa. Potem zrównała z ziemią jej rodzinną Biłozerkę, wieś w obwodzie chersońskim.

Chersoń to jej ból, Donieck to jej ból, a Kijów – po prostu miejsce, w którym teraz pracuje. Gra główne role w teatrze i filmach.

– Nie mogę pojąć, dlaczego dziennikarze podczas wywiadów mówią: „Ołeno Anatoliwna, boimy się pani – zastanawia się Chochłatkina, znana m.in. z roli czarownicy konotopskiej wiedźmy w sztuce, która stała się sensacją w Ukrainie i za granicą.

Ołena Chochłatkina jest łagodna i uśmiechnięta, ale gdy podczas rozmowy jej oczy zaczynają mrugać, zaczynam czuć jej siłę. Rozmawiamy, a potem się przytulamy. Chcę ją wesprzeć, a jednocześnie czerpać z tej siły...

Zdjęcie: Kateryna Kozinska

Tylko ja i kwiaty

Oksana Gonczaruk: Wojna zaczęła się dla Pani 11 lat temu. Jak się Pani w tym wszystkim czuje? Co daje Pani siłę do grania, działania, życia?

Ołena Chochłatkina: Teraz często słyszę od ludzi, że nie chce im się dla siebie gotować, pracować czy w ogóle wychodzić z domu. W moim przypadku tak nie jest, bo mam wielką motywację: zobaczyć, jak to wszystko się skończy. Chcę też być z moimi dziećmi jak najdłużej, patrzeć, jak idą przez życie, iść razem z nimi.

To jest moja siła, mój życiowy napęd, to mnie trzyma i nie pozwala mi wpaść w otchłań użalania się nad sobą. Bo czasami mam ochotę się nad sobą poużalać; w moim życiu zaszło tyle zmian, że wystarczyłoby na dziesięć żyć innych ludzi. Nigdy nie sądziłam, że zobaczę wojnę na własne oczy.

Rok 2014 był dla mnie bardzo stresujący.

Przyjechałam do Kijowa z Doniecka z tą swoją wojną – i po miesiącu zdałam sobie sprawę, że dla ludzi w Kijowie wojna nie istnieje. W pewnym sensie tak jest do dziś

I ja na wolności o tym myślę. Nawet kwiaty, które mieszkają ze mną pod jednym dachem, czują ciężar moich myśli.

Rozmawia Pani ze swoimi kwiatami?

Tak, rozmawiam. Nie mam ich wiele, bo to wynajęte mieszkanie i nie mogę zapuścić w nim korzeni. Lubię mieć u siebie coś żywego i zielonego. Mam na przykład kwiat, który dostałam od przyjaciół w 2014 roku. Miałam też psa, który przyjechał ze mną z Doniecka, ale niedawno umarł, przeżył 16 lat. Więc teraz w domu jestem tylko ja i kwiaty.

Dzieci mówią, że teraz powinny dać mamie psa na urodziny, żeby nie była smutna. Ale powiedziałam im, żeby tego nie robiły, bo to duża odpowiedzialność. Nie bez powodu „Mały Książę” Exupery'ego to moja ulubiona książka. Otwieram ją i od razu płaczę – zupełnie jak wtedy, gdy czytałam ją moim dzieciom na dobranoc. Zawsze byłam bardzo odpowiedzialna. Tak zostałam wychowana.

Aktorska rodzina: Ołena Chochłatkina, Wiktor Żdanow i ich córka, Oksana Żdanowa. Zdjęcie: Arthouse Traffic

Nie jest Pani smutno samej w domu?

Nigdy nie jest mi smutno. Czasami się nudzę, gdy nie mam pracy, ale nigdy nie jestem smutna. Ostatnio pomyślałam sobie: „Dzięki niech będą bogom internetu, bo nie czujemy się samotni, kiedy nasze dzieci i przyjaciele nas opuszczają”. Mam dwie przyjaciółki, ale są bardzo daleko, więc nie możemy spotkać się na kawie, żeby poplotkować. Obie pochodzą z Chersonia i są teraz za granicą. Innych przyjaciół nie mam.

Prowadzi Pani życie wędrowne: prawie dziesięć lat w teatrze w Chersoniu, potem 14 lat w teatrze w Doniecku, od 11 lat pracuje Pani w Kijowie. Lubi Pani ruch?

Zawsze trudno mi się przeprowadzać, bo jestem domatorką. Nie rozumiem, dlaczego tak ciągle podróżowałam.

Kocham swój dom. Uważam, że on powinien być taki, jak to jest w zwyczaju Ukraińców: wiśniowy sad, majowe chrabąszcze... I nikt nie powinien wchodzić bez pozwolenia! Jeśli będzie trzeba, to sama wyjdę i go wpuszczę.

Wszyscy Ukraińcy tacy są: „Mój dom to moja twierdza”. Zbudowalibyśmy to nasze państwo, gdyby nie to, co nadeszło z zewnątrz

Jednak nigdy nie było mi trudno dowieść swojej wartości w nowym miejscu. Jestem dobrą aktorką, znam swoją wartość, mogę zagrać wszystko. Pod tym względem jest mi łatwo. Za to nie jest łatwo osobom z mojego otoczenia, gdy mówią, że przyszłam z prowincjonalnego teatru – i zaczyna się ferment. Mnie to nie przeszkadza, bo może myślałabym tak samo, gdyby ktoś przyszedł z ulicy, a ja byłabym lokalną artystką, która zrodziła się w tym teatrze. Ale jestem wolna od teatralnych uprzedzeń i wdzięczna wszystkim teatrom, które pojawiły się w moim życiu.

„Wiedźma konotopska” na gościnnych występach w Warszawie. Zdjęcie: Teatr Iwana Franki

Chersoń: życie bez marzeń i bez nadziei

W Chersoniu ma Pani wielu krewnych. Jak im się tam żyje?

Są tam teraz moi kuzyni i trzej bracia. Zostali i jakoś przetrwali. To przerażające, bo ciągłe niebezpieczeństwo stało się dla nich codzienną rutyną. Są wyczerpani, ale pracują, planują zasadzić ogród i karmić kury. Takie jest ich życie – bez marzeń, bez nadziei.

Kiedy [Rosjanie – red.] wysadzili w powietrze elektrownię wodną w Kachowce, jeden z moich braci wysłał mi filmik ze swojego domu, w którym woda sięgała sufitu. Powiedział: „Wiesz, czego mi teraz najbardziej brakuje? Moich pomidorów. Bo krzaki już urosły, nawoziłem je i podlewałem, i miałem nadzieję, że je zbierzemy i zjemy ”. Powiedział tak, chociaż, oprócz pomidorów został zniszczony też jego dom. Zawalił się i musiał go odbudować od zera.

A co dzieje się teraz w Pani Biłozerce?

Prawie wszystko zostało tam zrównane z ziemią, zwłaszcza to co było blisko wody – linia frontu oddziela nas od orków, biegnąc wzdłuż Dniepru i terenów zalewowych. W tym pięknym miejscu nie ma teraz ani jednego nienaruszonego domu. Dom mojego szkolnego kolegi został już cztery razy trafiony, okna są zabite deskami. To poraniony dom, jest jak sito. Ale oni tam zostali.

Moja przyjaciółka mówi, że nie może wyjechać, bo w Biłozerce zostało wielu starych ludzi, którymi nie ma się kto zająć.

Niedawno zadzwoniła do mnie i mówi: „Lena, co się dzieje w Kijowie? Dlaczego w telewizji macie programy rozrywkowe, dlaczego tam się cieszą, kiedy w Chersoniu i Biłozerce są takie tragedie?”

Wtedy zdałam sobie sprawę, że tego samego doświadczyłam w 2014 roku.

Nie potępiam ludzi, którzy występują w tych programach, bo wszyscy żyjemy w momencie tworzenia i sztuki. Wyjdę na scenę i zagram klauna, zaśpiewam i zatańczę, a potem zmyję makijaż i wrócę do domu, gdzie czekają na mnie nowe zbiórki na wojsko, tragedie ludzi, których znam, siedzących w piwnicach i bojących się wyjść – bo nie ma syren, a czas między wystrzeleniem pocisku a wybuchem to 10-15 sekund.

Zdjęcie: archiwum prywatne

Wstydzę się tego, choć nie powinnam. Nie wybraliśmy takiego życia. Wylądowałam w Kijowie w 2014 roku, bo moja córka tu studiowała.

Była możliwość pozostania w Doniecku...

Wie pani, są takie chwile, które wydają się nic nie znaczyć, ale pamiętasz je do końca życia. Miałam taki moment w Doniecku, kiedy poszłam do sklepu kupić chleb, a sprzedawczyni powiedziała mi: „Zbieramy na naszych chłopców”. Zbierali pieniądze na tych, którzy przyjechali okupować Donbas! Zabrałam dziecko, wróciłam pozałatwiać swoje sprawy i wyjechałam – dzień przed tym jak Girkin [Igor Girkin, ps. Igor Striełkow, rosyjski oficer i zbrodniarz wojenny, uczestnik aneksji Krymu, wojny w Donbasie i inwazji Rosji na Ukrainę – red.] wkroczył do miasta. Od tego czasu słowo „chłopcy” jest dla mnie przerażające.

Chociaż było o wiele więcej przerażających momentów, np. gdy Rosjanie mierzyli do mnie z karabinów, a Czeczeni na punktach kontrolnych mogli decydować o moim losie

Jak się Pani czuje w Kijowie?

Kiedy byłam młoda, uwielbiałam Kijów, przyjeżdżałam tu odwiedzać przyjaciół. Podobał mi się nastrój tego miasta, jak to się teraz mówi: vibe. Mój dzisiejszy Kijów to droga z pracy do domu. Teraz mieszkam na lewym brzegu, w Trojeszczynie [dzielnica Kijowa – red.], i lubię te miejsca, ponieważ przypominają mi, gdzie kiedyś mieszkałam. Gdzieś mogę rozpoznać Donieck, gdzieś indziej znaleźć kawałek Chersonia. Dużo zieleni, rzeka jest blisko. Dobrze się tu czuję.

Pensja w teatrze wystarcza na życie?

Tylko wtedy, gdy robię jeszcze coś dodatkowego, na przykład filmy. Gdy jest sesja zdjęciowa, możesz sobie pozwolić nie tylko na chleb i masło, ale także np. na drogie kiełbaski – chociaż ja nie jem kiełbasy.

W 2014 roku przeprowadzano ze mną wiele wywiadów i wszyscy pytali o to samo: „Przeprowadziła się pani z Doniecka. Jacy są tamtejsi ludzie?”. A tam byli normalni ludzie. Mieliśmy proukraiński wiec na taką skalę, o jakiej nikomu się nie śniło.

Ale potem zwieźli tych lumpów od sąsiadów i woda w regionie stała się mętna

Byłam bardzo zirytowana, gdy mówili, że mam szczęście, że dostałam pracę w Kijowie, że zostałam przyjęta do takiego teatru. Po pierwsze, długo starałam się o pracę tutaj. Nikt mnie nie zatrudnił ot tak po prostu. A po drugie, to gadanie o szczęściu tam mnie wzburzało, że odpowiadałam: „Zamieńmy się, skoro mam takie szczęście. Jestem gotowa na zamianę, bo ja nie chciałam tego wszystkiego”. Miałam udaną karierę w teatrze w Doniecku, ogromne mieszkanie, ulubioną daczę... Miałam życie, miałam przyjaciół. I nie wiem, co to za szczęście, że musiałam uciekać do Kijowa. Mam szczęście, że żyję. Tyle.

Zdjęcie: Anastasia Vodchenko

Pani matka, która mieszka w pobliżu Chersonia, na była z Panią w Kijowie 24 lutego 2022 r. Jak się teraz czuje?

Tak, była tutaj, ponieważ zawsze zabieraliśmy ją tu na zimę, a wiosną wracała do domu. Ale już nie wróci, miała wylew. Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiłam. Robię to po to, żeby pani wiedziała, jak wygląda zawód aktora. Siedzę w kostiumie i makijażu, do występu mam 15 minut, a tu dzwoni telefon i moja mama krzyczy do słuchawki, że był wybuch. Okazało się, że w moim mieszkaniu wybuchł kanister z gazem i ją poparzył. Dzięki niech będą mojemu sąsiadowi – ten młody mężczyzna szybko zareagował, ugasił wszystko i wezwał karetkę. Ale mama była bardzo zdenerwowana – i wtedy dostała udaru. Jednego, a potem drugiego. Teraz jest przykuta do łóżka.

Dlatego wykonanie piosenki „Śpiewaj, Lola, śpiewaj” jest teraz dla mnie bardzo wyzwalające. Bo za każdym razem, gdy zakładam kostium klauna do mojej roli, słyszę krzyk matki. Wtedy cała rodzina bardzo szybko przyjechała na pogotowie, a ja grałam dalej. Taki jest ten zawód. Jest wiele piękna, gdy coś tworzysz, a jednocześnie wiele strasznych rzeczy.

Między dobrem a złem, światłem a ciemnością

Ale utrzymuje Pani tak zwany front kulturalny...

Zgadza się. Robimy dużo dla wojska, bo zbieramy sporo pieniędzy; każdy z nas organizuje jakąś zbiórkę. Robimy wszystko, by jak najwięcej chłopaków wróciło do domu żywych. Bo moje zwycięstwo będzie wtedy, gdy wszystkie chłopaki wrócą do domu. To właśnie będę świętować.

Życie pomaga mi odnaleźć sens w tej pracy. Niedawno na naszym najpopularniejszym przedstawieniu, „Konotopskiej wiedźmie”, na widowni znalazł się ważny człowiek – żołnierz bez nóg, na wózku inwalidzkim. Siedział, taki przystojny i młody, taki dumny, oglądając przedstawienie ze swoją dziewczyną. Po spektaklu aktorzy zostali, by się z nim przywitać. A on powiedział, że jest nam wdzięczny i teraz już rozumie, że nie bronił nas i nie ryzykował życia na darmo. Boże, byłam rozdarta na kawałki. Cały czas jestem rozdzierana przez tych chłopców na strzępy.

Bo jestem jednym z tych durnych ludzi, którzy widząc mężczyzn w mundurach i z plecakami w metrze, podchodzą i dziękują. Chciałabym, żeby wszyscy tak robili...
„Konotopska wiedźma”. Zdjęcie: Teatr im. Iwana Franki

Z „Konotopską wiedźmą” objechała już Pani pół Europy, otwierając ukraiński teatr na świat i zbierając pieniądze dla wojska. Jak przyjęli was w Europie?

Gdy byłam na tournée w Warszawie i Krakowie, prawie wszyscy widzowie byli Ukraińcami. Płakali i śmiali się, bo słyszeli ojczysty język i widzieli to piękne przedstawienie.

Dla mnie takie trasy są okazją do utrwalania naszej ukraińskiej kultury. To też okazja dla Europejczyków, by usłyszeć, czym jest współczesna Ukraina, czym jest ukraińska kultura wysoka. To dyplomacja kulturalna.

Z wywiadów, których Pani udzieliła, wywnioskowałam, że wierzy Pani w mistycyzm. Czy granie czarownicy w teatrze i filmie nie jest zbyt obciążające.

Nie. Lubię być wiedźmą. Lubię karać głupców, którzy przychodzą z głupimi pragnieniami. „Czy mogę sprawić, żeby mnie pokochała?”. Możesz, ale to się zemści. I może ci się nie spodobać to, co dostaniesz.

Czasami myślę, że gdybym był wiedźmą, to zamieniłbym naszych wrogów w popiół. Pani też tak ma?

Zdarza się, oczywiście. Wyobrażam sobie wroga, gdy nasz występ przerywa jakiś nalot. Jest wiele prawdziwych wiedźm (takich od słowa „wiedzieć”), które pracują nad przybliżeniem zwycięstwa, ale są też siły działające z zewnątrz. Walka między dobrem a złem, światłem a ciemnością – trwa.

My dokonaliśmy swojego wyboru, ale po ciemnej stronie jest wielu ludzi na świecie
20
хв

Ołena Chochłatkina: – Lubię być wiedźmą

Oksana Gonczaruk
Julia „Kuba” Sidorowa

– To była moja pierwsza misja podczas inwazji – wspomina Julia Sidorowa. – Pojazd naszych chłopaków znalazł się pod ostrzałem czołgów. Ja i „Alaska”, ratowniczka medyczna, z którą pracowałam w tej samej ekipie, ruszyłyśmy na pomoc. Na miejscu zobaczyłyśmy płonący samochód, ale chłopaków nigdzie nie było. Zaczęłyśmy ich szukać – i wtedy rosyjski czołg otworzył do nas ogień. Ukryłyśmy się w jedynym „schronie”, jaki mogłyśmy znaleźć – między przystankiem autobusowym a uliczną toaletą. Czołg strzela, za nami spadają pociski, a do mnie dociera, że zaraz zginiemy. Mimo to zaczynamy się śmiać: co za haniebna śmierć – umrzeć koło kibla na pierwszej akcji. „Alaska” nagrywa ten moment na wypadek, gdyby telefon przetrwał i ktoś kiedyś to obejrzał. Pyta mnie, jakie będą moje ostatnie słowa. Więc nagrywamy, a w tle eksplozje…

Ten filmik stał się wiralem w mediach społecznościowych. Dziś jest częścią filmu dokumentalnego „Kuba i Alaska”, nakręconego przez reżysera Jehora Trojanowskiego we współpracy z francuskimi, belgijskimi i ukraińskimi studiami produkcyjnymi. Ukaże się w tym roku. Opowiada historię ratowniczek medycznych Julii Sidorowej – „Kuby” i Ołeksandry Łysytskiej – „Alaski”, które ratują życie ukraińskich żołnierzy na froncie. „Kuba” robi to już od 2014 r., kiedy pojechała do Donbasu jako sanitariuszka, choć z medycyną nie miała wtedy jeszcze nic wspólnego.

Jest projektantką, jej kolekcje były pokazywane na Ukraińskim Tygodniu Mody – i w Paryżu. Teraz jej szwalnia szyje kobiece mundury wojskowe, a ona jest szefową służby medycznej „Veteranka”. Zaczynała od „Szpitalników”, potem wraz z Aliną Mychajłową stworzyła służbę medyczną „Ulf”. Serhij Żadan zadedykował jej wiersz „Szpitalniczka”.

„Czasami czuję się, jak w filmie: bohaterka ma bardzo ciężko, ale to, co przeżywa, jest bardzo interesujące”

Najważniejsza pierwsza godzina

– Żadan nam pomaga – mówi Julia. – Podczas wieczoru artystycznego w Kijowie zebrał pieniądze na projekt, który obecnie realizujemy: naziemnego robota do ewakuacji rannych. Wojna się zmienia, więc musimy szukać nowych rozwiązań.

Istnieje coś takiego jak „złota godzina”. To pierwsza godzina po tym jak ktoś został ranny. W tym czasie taka „trzysetka” [ranny – red.] musi zostać przewieziona do szpitala.

Kiedyś to było łatwiejsze, ale przy obecnej gęstości ognia rannych często można ewakuować w najlepszym wypadku w ciągu jednego dnia. W takiej sytuacji robot naziemny jest szansą, by podejść jak najbliżej i zabrać tego człowieka

Oczywiście wróg może go zniszczyć, jak każdy inny pojazd, ale kiedy używaliśmy quadów, straciliśmy kierowcę. Zaletą robota jest to, że nie potrzebuje kierowcy. Jeśli testy zakończą się sukcesem, będziemy pracować nad zwiększeniem liczby takich maszyn.

Szkolimy też nasz personel w zakresie medycyny taktycznej. W warunkach, w których nie można szybko przeprowadzić ewakuacji, ważne jest, by żołnierze wiedzieli, jak sobie nawzajem pomagać, i mogli na sobie polegać. Nie musisz mieć wykształcenia medycznego, by nauczyć się radzić sobie z urazami. Ja nie miałam, ale w czasie Majdanu pomagałam ludziom w bibliotece parlamentarnej przy Hruszewskiego, gdzie wtedy był szpital.

Kateryna Kopanieva: – Przed Majdanem mieszkałaś w Charkowie?

Julia „Kuba” Sidorowa: – Tak. Po tym jak studenci zostali pobici przez siły bezpieczeństwa po prostu wsiadłam do pociągu i pojechałam do Kijowa. Nawet mamie nie powiedziałam, dokąd jadę i po co. Podobną sytuację miałam jesienią 2014 r., kiedy zdecydowałam się pojechać na front. Rwałam się tam od pierwszego dnia wojny w Donbasie, choć przyjaciele zniechęcali mnie, a ja nie miałam pojęcia, co mnie czeka. Jednak zdałam sobie sprawę, że nie mogę dłużej pozostawać na tyłach... Przez przyjaciół skontaktowałam się z Marią Berlińską, a ona przedstawiła mnie Janie Zynkewycz – i tak trafiłam do „Szpitalników”. Bardzo chciałam być przydatna na froncie, chociaż wątpiłam, że będę w stanie tam przetrwać.

„Czasami musisz jechać na trzech kołach”

Psychicznie?

Fizycznie. Myślałam, że od razu mnie zabiją. W 2022 roku, kiedy po trzyletniej przerwie wróciłam na front, też miałam takie myśli. Ale jak widzisz, okazałam się całkiem odporna (śmiech).

Pamiętasz moment, który mogłabyś nazwać swoim chrztem bojowym?

Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do bazy, przywieziono ciało „Sewera” - najmłodszego „cyborga” z donieckiego lotniska [Serhij Tabała „Sewer” zginął w listopadzie 2014 roku, miał 18 lat – aut.].

Ale największy chrzest bojowy przeszliśmy, gdy wróg zniszczył dwa nasze pojazdy; byłam wtedy na misji z Kateryną Pryjmak [ratowniczką medyczną i późniejszą współzałożycielką Ruchu Kobiet Weteranów – aut.]. I kiedy Jewhen Tytarenko [filmowiec, który pojechał na front w 2014 r. – aut] i ja znaleźliśmy się pod ostrzałem, a odłamki trafiły w moją kamizelkę kuloodporną.

Nawet się cieszę, że to stało się od razu, bo szybko zrozumiałam, że śmierć zawsze jest blisko

Zdałam też sobie sprawę, że wiem, jak w krytycznym momencie się pozbierać i działać. Kiedy później wspominam to, co się wydarzyło, mam wrażenie, jakby wszystko zwolniło – choć w rzeczywistości to wszystko działo się bardzo szybko.

Nawet w ekstremalnej sytuacji potrafisz zdobyć się na humor.

Humor pomaga, to reakcja obronna. Pamiętam, jak ciągnęliśmy za sobą rannego kolegę o pseudonimie „Hipopotam”. Wokół była strzelanina, wybuchy. Gdy dociągnęliśmy go do pewnego punktu, wydyszał: „Wow, to cud, że przeżyliśmy”. „Jeszcze nie przeżyliśmy” – mówię. I nagle wszyscy poczuliśmy wesołość. Leżymy w trawie i się śmiejemy, choć perspektywa śmierci jest bardzo realna. Albo jak w tej sytuacji przy ulicznej toalecie, gdzie byłyśmy z „Alaską”. Nawiasem mówiąc, nasi chłopcy też wtedy przeżyli – kilku zostało tylko lekko rannych.

„Alaska” i „Kuba”

To niejedyna sytuacja, którą udało się Tobie i „Alasce” sfilmować podczas wojny.

Mamy wiele takich krótkich filmików z frontu. To był pomysł „Alaski”, która pracowała w mediach – chciała nagrywać, co się z nami dzieje. Po tym jak opublikowaliśmy kilka filmików w Internecie, reżyser Jehor Trojanowski powiedział, że chce nakręcić pełnometrażowy film. Od tego czasu każdą akcję filmujemy kamerką go-pro. Nasze filmiki pojawią się w tym filmie.

Zdarzyło Ci się stracić kontrolę nad emocjami?

Nigdy podczas misji bojowych. Ale potrafię wpaść w histerię przez niekompetentnych ludzi i ich nieodpowiednie decyzje. Potrafię się kłócić i krzyczeć, nawet w obecności przełożonych. Często powtarzam, że na wojnie to nie wróg mnie zabije, ale jakiś lokalny dowódca, który będzie miał „dość tej Kuby”.

Najgorszy dzień

Mówi się, że praca medyka bojowego jest jedną z najtrudniejszych pod względem psychologicznym. Ciągle widzisz śmierć i musisz zaakceptować to, że nie da się pomóc wszystkim.

Trudno tracić swoich, tych, których znałaś osobiście. Jednocześnie na wojnie przyzwyczajasz się do śmierci jako zjawiska. Tylko do śmierci bliskich nie można się przyzwyczaić. Naprawdę nie możesz uratować wszystkich. Jeśli umiera osoba, której obrażenia uniemożliwiały przeżycie, nie mam się o co obwiniać. Rozumiem to i skupiam się nie na tym, czego nie mogę zrobić, a na tym, co mogę. Na przykład wciąż pracujemy nad usprawnieniem procesu ewakuacji, nad radiomedycyną – kiedy medyk instruuje żołnierza przez radio, jak pomóc rannemu towarzyszowi.

A Twój najgorszy moment wojny?

Śmierć narzeczonego, zginął na froncie 8 czerwca 2023 roku. Straszne były też dni, kiedy ginęli moi przyjaciele, na tej wojnie straciłam wiele drogich mi osób. Ale ekstremalne sytuacje, ostrzał, naloty – to wszystko nigdy nie było dla mnie czymś przerażającym. Postrzegam to bardziej jako przygodę.

Wiesz co to strach przed śmiercią?

Nie sądzę. Czasami – znowu: nie podczas walki – jestem w złym nastroju i mam myśli, że nie chciałbym teraz umrzeć. Ale nie boję się śmierci.

„Wciąż pracujemy nad usprawnieniem procesu ewakuacji”

W 2019 r., po pięciu latach na froncie, zdecydowałaś się wrócić do cywila. Dlaczego?

Opuściłam armię w złym stanie psychicznym: wypalenie, PTSD, depresja. Nie chciałam widzieć ludzi, nawet odgłos kroków za drzwiami mógł wywołać atak paniki. Niesamowite osłabienie dosłownie wykręcało mi mięśnie. Cywile mnie denerwowali (czasami denerwują mnie nawet teraz). Po powrocie do Charkowa poszłam do psychoterapeuty – i pomogło. Radzę to wszystkim, nie tylko tym, którzy byli na froncie.

Główny problem z cywilami polega na tym, że zrzucają całą odpowiedzialność na wojsko. W ich rozumieniu my najpierw musimy walczyć, a potem się leczyć, adaptować, dostosowywać do społeczeństwa, żeby nikogo nie denerwować. Tyle że oni też powinni pracować ze specjalistami, by nas zrozumieć

To ci, którzy nie byli na wojnie, podzielili społeczeństwo na „wojskowych” i „cywilów”. Moim zdaniem powinniśmy być jednością. Dziś ja jestem na froncie, wy na tyłach – a jutro będzie na odwrót. Chciałabym, żeby ludzie tak na to patrzyli. Żeby zdali sobie sprawę, że czas z dala od wojny jest dla nich okazją do przygotowania się, biorąc udział w kursach medycyny taktycznej, zdobywając nowe umiejętności. Boisz się, że wezmą cię do piechoty? To naucz się czegoś innego – teraz. Na przykład latania dronami. Zostań specjalistą w jakiejś dziedzinie, a będziesz w wojsku mile widziany. Tymczasem wiele osób lubi narzekać i obwiniać wojsko za wszystkie problemy.

Kiedy mam czas, rysuję szkice

W 2019 r. wróciłaś do projektowania, stworzyłaś własną markę odzieżową i miałaś wiele planów. Wierzyłaś, że dojdzie do inwazji?

Wierzyłam w latach 2014-2016. Byłam pewna, że to się stanie, przygotowywałam się. Ale w 2022 roku nie byłam już tego taka pewna. Przed wybuchem wojny na pełną skalę byłam na Ukraińskim Tygodniu Mody, występując tam w imieniu szkoły projektowania, w której studiowałam. Zaczęłam tworzyć własny zakład krawiecki.

Wielka wojna złapała mnie w Kijowie. Z Kateryną Pryjmak natychmiast utworzyłyśmy sztab szybkiego reagowania. Za zebrane pieniądze zaczęłyśmy kupować kamizelki kuloodporne, apteczki i kamery termowizyjne. Nauczyciel ze szkoły projektowania został moim partnerem w warsztacie krawieckim, który również został przekształcony w punkt pomocy wojsku. Potem wygrałyśmy grant na zakup nowego sprzętu, zwiększyłyśmy nasze moce przerobowe, zatrudniłyśmy kolejny zespół i teraz warsztat pracuje na pełnych obrotach. Szyjemy kobiece mundury, torby i pokrowce. Stworzyłyśmy markę Cubitus Dei i w 2023 roku pokazałyśmy w Paryżu naszą kolekcję charytatywną Fire of Liberty.

W mundurze kobiecym

Kiedy w maju 2022 roku zdałam sobie sprawę, że nasza centrala logistyczna może pracować beze mnie, poszłam na front.

Co było trudniejsze: być na froncie po raz pierwszy – czy po trzyletniej przerwie i terapii?

Pierwszy raz jest trudniejszy, bo nie rozumiesz, jak tam jest. ATO [operacja antyterrorystyczna przeciw separatystom z obwodów Ługańskiego i donieckiego i wspierającym ich Rosjanom, rozpoczęta w 2014 r. – red.] w porównaniu z wojną na pełną skalę to poligon, skala i intensywność walk są nieporównywalne. W 2022 roku byłam już w pełni wyposażona, mój samochód był wypełniony torbami medycznymi.

Kolejna różnica polega na tym, że w 2014 roku to był naprawdę wybór, a w 2022 roku – wybór bez wyboru. Podczas inwazji opcja niepójścia na wojnę po prostu dla mnie nie istniała, nie mogłam sobie tego nawet wyobrazić. Co to znaczy nie bronić swojego kraju w takim czasie, wyjechać za granicę? Straciłabym szacunek do samej siebie.

Teraz jestem na swoim miejscu. Nie tylko robię swoją robotę, ale mogę też uczyć innych, a to pomaga ratować więcej istnień ludzkich. Kiedy mam czas, rysuję szkice. To moje ujście

Co jeszcze trzyma Cię w pionie?

Mój pies Arbuz, pochodzi z Chersonia. Od roku towarzyszy mi wszędzie. I ludzie, których kocham i którzy kochają mnie. Na wojnie spotykasz ludzi, których trudno spotkać w cywilu. Zwykle potrzebujemy dużo czasu, by się z kimś zaprzyjaźnić, szukamy wspólnych zainteresowań. Na wojnie wszystko dzieje się znacznie szybciej. Świadomość, że ktoś może odejść w każdej chwili, wyostrza uczucia, a ludzie szybko stają się rodziną. Nie bez powodu mówimy do siebie: „bracie”, „siostro”. Oni zawsze są kimś więcej niż tylko przyjaciółmi.

Z Serhijem Żadanem i „Tajrą” (z prawej)

***

Szpitalniczka
(Serhij Żadan)

Powinni nazywać cię siostrą.
Zmarli po prostu nie pamiętają swoich rodziców ani wykształcenia.
Prawda o świecie jest za mała,
by pomieścić wszystko, czego od świata chcesz.

A kiedy nosisz ich na plecach, szpitalniczko,
i odbijasz ich życie w ich śmierci,
śmierć mówi – ze mną nigdy nie jest łatwo,
ci, którzy mają ze mną sprawę, rzadko są szczerzy.

I ci, którzy naprawdę nie znają twojego imienia,
znają twój znak wywoławczy i do niego wołają.
Wykrzykują ból, jakby przerywali tamy,
jakby krzykiem chcieli powstrzymać morderczą krew.

I opuszczają ten świat z obowiązkami i prawami,
i mówią o świecie jak o największej stracie.
Ale prawda o świecie została zapisana w tych słowach:
że musimy usprawiedliwiać naszą prawdę.

Prawda o świecie jest taka, że nawet wiersze,
które czytasz, są propagandą i czyjąś grą.
Propaganda to nie to, co chce, byś porzuciła tych, w których wierzysz.
Propagandą jest to, co nazywa cię siostrą.

Polityka to nie umiejętność rzucania monetą,
ani umiejętność negocjowania ze złodziejami.
Polityka to uczeń czytający swój elementarz,
to pielęgniarka w szpitalu, która opatruje rany.

Polityka to dalsze życie w twoim kraju.
Kochanie go takim, jakim jest naprawdę.
Polityka to szukanie słów: trudnych słów, jedynych słów,
i naprawianie strzaskanych niebios życia.

Polityka to kochać, kiedy się boisz
to samo słowo miłość, gdy nie ma litości dla jeńców.
Religia to poczuć dotykiem, własnymi rękami,
jak zdejmuje się szwy komuś, komu nie dano szansy.

Religia to telefony wyprodukowane w Chinach.
księża z przestrzelonymi paszportami.
Wojna, jak suka, karmi szczenięta, które w nią wrzucają,
na zawsze czyniąc z nich siostry i braci.

Twoi bracia z groźnymi pseudonimami.
Twoi poeci z niedokończonymi wierszami.
Pod nimi ziemia z rozgrzanymi kamieniami.
Za nimi apostołowie z książkami i nożami.

Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki

20
хв

Nie bez powodu na wojnie mówimy do siebie: „bracie”, „siostro”

Kateryna Kopanieva

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Nic o Ukrainie bez Ukrainy: jak mogą wyglądać rozmowy pokojowe

Ексклюзив
20
хв

Przekazać Francuzom prawdę o wojnie

Ексклюзив
20
хв

Ursula von der Leyen: – Mamy nadzieję, że Chiny wykorzystają swój wpływ na Rosję, aby zakończyć wojnę

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress