Exclusive
Oblicza wojny
20
min

Iryna iSky: Fotografowałam sny Rosjan

Pewnego razu, gdy byliśmy w obwodzie donieckim, chłopaki, którzy właśnie wrócili z misji, powiedzieli: „Zrób nam zdjęcie, będzie na nagrobki”. Musiałam szybko wymyślić coś, co zmieni ich nastrój. Mówię więc: „Jesteście tacy piękni. Zamiast tego zrobię wam zdjęcie do magazynu o modzie”. Zaczęli się śmiać i trochę się rozluźnili – mówi Iryna iSky, fotografka i żołnierka. Oto jej opowieść

Chrystyna Parubij

Fotografka Iryna iSky

No items found.

Napinam ciało i czekam na strzał

W cywilu byłam fotografką. Najczęściej robiłam zdjęcia z akcji – rajdów czy zawodów bokserskich. Naprawdę uwielbiałam to chwytanie chwili. Wszystkiego nauczyłam się sama. Kiedy zaczęła się inwazja, zdałam sobie sprawę, że moje umiejętności mogą być przydatne na froncie. Teraz fotografuję wojsko, filmuję operacje bojowe i zbieram dowody zbrodni rosyjskich okupantów.

Bronią Iryny jest aparat fotograficzny

W pierwszych dniach wielkiej wojny mój mąż i ja zgłosiliśmy się na ochotnika: używaliśmy naszego pickupa do dostarczania worków do punktów kontrolnych i żywności do szpitali. Do strefy działań wojennych trafiliśmy po raz pierwszy na początku kwietnia 2022 r. – pojechałam tam z mężem w ramach „desantu kulturalnego". Podczas koncertów robiliśmy żołnierzom zdjęcia.

Chcieliśmy jednak filmować walki w punkcie zero, dotrzeć dalej, niż było wolno cywilnym dziennikarzom. Tak dołączyliśmy do Sił Zbrojnych Ukrainy

Mamy już kilka twardych dysków wypełnionych materiałami z wojny. Codziennie odwiedzamy od czterech do ośmiu miejsc. Każdy dzień to życie w drodze, w samochodzie. Wybieramy miejsca, w których chłopaki przebywają bez rotacji najdłużej i gdzie walki są bardzo ciężkie. Ostatnio byliśmy w strefie działań wojennych przez cały miesiąc.

Wszyscy mówią teraz o Bachmucie, ale w rzeczywistości heroiczne bitwy toczą się na całej linii frontu

Mam ulubione ujęcie, kiedy filmowałam pracę artylerii na linii frontu. Chłopaki, którzy dyktowali współrzędne, byli w ukryciu. Ci, którzy strzelali, siedzieli w pojeździe – a ja i mój mąż staliśmy na polu i czekaliśmy na strzał, bo widok był piękny. Kiedy robię zdjęcie, stoję tak, by fala dźwiękowa mnie nie powaliła: napinam ciało i czekam, aż padnie strzał. Tego dnia staliśmy tak przez prawie pół godziny. Ledwo mogłam oddychać. Jednocześnie zdawaliśmy sobie sprawę, że pocisk rakietowy Rosjan może uderzyć w to miejsce w każdej chwili. Ale naprawdę zależało mi na idealnym ujęciu. Wszyscy się rozpraszają, gdzieś uciekają, a ja stoję i krzyczę: „Hura, udało się!”. A chłopaki wrzeszczą do mnie: „Uciekaj, głupia!”.

Artyleria w akcji. Zdjęcie wykonane przez Irynę

Wojskowi się dziwią: jakaś dziewczyna z aparatem przychodzi na ich pozycje, choć walki są intensywne, a kobiet na pozycjach zazwyczaj nie ma. Ale te ujęcia rzeczywiście są wyjątkowe.

No i robienie zdjęć rozładowuje napięcie, rozwesela obrońców. Pewnego razu, gdy byliśmy w obwodzie donieckim, chłopaki, którzy właśnie wrócili z misji, powiedzieli: „Zrób nam zdjęcie, będzie na nagrobki”. Zdałam sobie sprawę, że muszę szybko wymyślić coś, co zmieni ich nastrój. Mówię więc: „Jesteście tacy piękni. Pozwólcie, że zamiast tego zrobię wam zdjęcie do magazynu o modzie”. Zaczęli się śmiać, a ja przekonywałam ich, że powinni zostać sfotografowani właśnie tacy, z takimi oczami i sylwetkami. Zaczęli żartować.

Tatuaż żołnierza

Duży biust, pieniądze i BMW

Dokumentowaliśmy też zbrodnie rosyjskiego wojska na wyzwolonych terytoriach, zbombardowane budynki cywilne. Często rejestrowałam także zbrodnie okupantów dla obcokrajowców. Bywało, że proszono mnie o sfilmowanie pewnych wydarzeń, bo ludzie za granicą nie wierzyli, że takie rzeczy mogą się dziać. W obwodzie charkowskim nagrałam film z rosyjskich izb tortur. Jedna z nich znajdowała się na posterunku policji. Kiedy tam wchodziłeś, czułeś bardzo nieprzyjemny zapach, nieporównywalny z niczym innym. W każdej celi, która mogła pomieścić od czterech do sześciu osób, umieszczano kilkudziesięciu więźniów. Spali na stojąco lub kładli się na zmianę, a do środka wrzucano im gazety w języku rosyjskim. Toalety nie były w ogóle opróżniane. Kiedy na coś takiego patrzysz, zdajesz sobie sprawę, że to celowe zbrodnie przeciwko ludności cywilnej.

Ukraińcy byli torturowani nawet za odmowę mówienia po rosyjsku. Okupanci narzucali im rosyjską kulturę, przywozili materiały propagandowe i gazety
Iryna dokumentowała też rosyjskie zbrodnie wojenne

W rejonie Charkowa sfotografowaliśmy sny Rosjan. Oni spali na drzwiach wyciągniętych z futryn – i malowali na nich swoje sny. To zupełnie inny świat. Nasi ludzie marzą o bezpiecznej przyszłości, dobru, miłości. A oni rysowali na drzwiach nagie kobiety z dużymi piersiami, pieniądze i BMW. BMW. To jest poziom ich świadomości... Widzieliśmy zrujnowane biblioteki z całymi stertami zniszczonych książek, zdemolowane cerkwie.

Co Ukraińcy czują podczas wojny

Tworzę też fotografie o wojnie – takie drukowane na naturalnym płótnie przy użyciu unikalnej techniki lakierowania 3D. Wydrukowanie jednego takiego zdjęcia zajmuje co najmniej sześć godzin, więc obrazy wyglądają niecodziennie i niewielu wierzy, że to tylko zdjęcia. Podczas gdy ja pracuję na froncie, moja wystawa podróżuje po całym świecie.

Chodzi o to, by pokazać światu naszą wojnę. Moje obrazy są popularne za granicą, ludzie je kupują. Pieniądze przeznaczam na pomoc armii

Za dochód z ostatniej wystawy, w Amsterdamie, kupiliśmy pojazd ewakuacyjny i podarowaliśmy go żołnierzom z sektora łymańskiego. Moje wystawy są nietypowe. Ta w Amsterdamie nosiła tytuł „333”. Opowiadała o tym, co Ukraińcy czują podczas wojny. Prezentowano ją w miejscach, gdzie ludzie nie chcą oglądać obrazów wojny, zniszczenia i rannych. Nasze obrazy są bardzo dobrze odbierane, ponieważ dotyczą sztuki – choć opisy do nich odnoszą się do wydarzeń, które nie były relacjonowane przez zagraniczne media.

Jedna z prac Iriny

Ludzie to czytają i zaczynają szukać informacji w Internecie. To działa naprawdę dobrze, mieliśmy już na przykład cztery wystawy w Japonii. Teraz przygotowujemy kolejną, poświęconą ukraińskiemu wiankowi. Każda wstążka w tym wianku przedstawia dziewczynę z frontu, którą sfotografowaliśmy.

Wojna bardzo zmienia ludzi. Po zwycięstwie staniemy przed problemem, że cywile nie będą w stanie zrozumieć wojskowych

Dlatego zorganizowaliśmy z mężem wykłady pt. „Jak komunikować się z wojskiem” – żeby ograniczyć sytuacje konfliktowe, żeby żołnierzom łatwiej było wrócić do cywilnego życia, a cywilom łatwiej przyszło zaakceptować wojskowych i zrozumieć, dlaczego tacy są. Żeby rodziny się nie rozpadały, bo odległość niszczy relacje. A do tego dochodzi stres wojenny, kiedy żołnierz nie może wszystkiego powiedzieć i wszyscy zaczynają się nakręcać.

Irina z mężem i ich psem

Wraz z Centrum Kobiet Weteranek wdrożyłam też nowy projekt, który nie dotyczy już wojny. Nazywa się „Dawno, dawno temu, teraz i zawsze” i chodzi w nim o ukraińskie bajki. Przedstawiliśmy bajki w nowy sposób. Chcemy zaprezentować je dorastającemu pokoleniu w nowym, wizualnym, aktualnym stylu – by były interesujące nie tylko w czytaniu, ale także w oglądaniu. I by pomagały ludziom szukać twórczych inspiracji w ukraińskiej sztuce ludowej.

Wszystkie zdjęcia: archiwum prywatne Iryny

<add-big-frame>Historia Iryny iSky znalazła się w książce Chrystyny Parubij „Kobiety na wojnie”, niedawno opublikowanej przez wydawnictwo „Duch i litera”. Książka zawiera 20 opowieści o życiu ukraińskich obrończyń – ochotniczek, oparta jest na filmach emitowanych przez kanał Espresso TV. Projekt rozpoczął się w 2022 roku od kilku historii związanych z Dniem Obrońców Ukrainy, przypadającym 14 października. <add-big-frame>

No items found.

Христина Парубій — українська телеведуча й журналістка. На телеканалі Еспресо TV — ведуча новин. Також знімає сюжети на воєнну тематику та записує історії військових. У 2022 році запустила власний проект «Жінки на війні: історії від Христини Парубій», який триває досі. 20 розповідей про життя жінок — військових на фронті — увійшли до книжки «Жінки на війні», що нещодавно вийшла друком у видавництві «Дух і літера». Працювала редактором на телеканалі «Суспільне. Львів» (2016 - 2019)

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Franka Piotra Wilde'a

Gdy niektórzy są coraz bardziej zmęczeni wojną w Ukrainie, niemiecki stylista Frank Wilde niestrudzenie każdego dnia robi kolejne zdjęcie, by wesprzeć Ukrainę. Wytrwałość, z jaką pracuje, a także styl i trafność jego fotografii przyciągają uwagę tysięcy ludzi na świecie. Nie pozwalają im zapomnieć o ukraińskiej żałobie i sprawiają, że chcą dołączyć do walki, która może być piękna. Co łączy Wilde'a z Ukrainą? Dlaczego płacze, gdy podróżuje ukraińskimi pociągami? Czy sąsiedzi projektanta irytują się, kiedy okupuje windę, robiąc kolejne fotografie? Odpowiedzi na te i inne pytania – w jego wywiadzie dla Sestr.

Frank w Kijowie

Cyrylica jest bardzo trudna, ale i tak nauczę się ukraińskiego

Ksenia Minczuk: Na pytanie: „Dlaczego Pan wspiera Ukrainę?” – odpowiada Pan: „Jak mógłbym jej nie wspierać?”. Darzy Pan Ukrainę jakimś szczególnym uczuciem?

Frank Peter Wilde: Przed wojną nie miałem specjalnych związków z Ukraińcami. Raz, w 2004 roku, spędziłem w Ukrainie dwa dni. Kijów był wtedy zupełnie inny. Pamiętam, że na stole stała butelka wody. Podniosłem szklankę, żeby się napić, i okazało się, że to... wódka. A było południe! Wtedy zrobiło to na mnie duże wrażenie. Następnym razem w Kijowie byłem już po rozpoczęciu inwazji. I poznałem zupełnie inne społeczeństwo.

Moje wsparcie dla Ukrainy zrodziło się w sposób naturalny, widać to na moim Instagramie. Pierwszy mój post o agresji Rosji pojawił się dwa dni przed inwazją na pełną skalę, 22 lutego 2022. Zrobiłem sobie zdjęcie w masce Putina, z nożem i w czarnym skórzanym płaszczu. To nawiązanie do horroru „Nie oglądaj się teraz” z 1973 roku w reżyserii Nicholasa Roega, który opowiada o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Pomyślałem, że będzie to dobra ilustracja zagrożenia, jakie Putin stanowi dla Ukrainy i Europy.

Jako aktywista queer zawsze walczyłem o równe prawa i sprawiedliwość. Kiedy więc Rosja rozpoczęła agresję, nie mogłem nie interweniować. Nie mogę milczeć, gdy łamane są prawa człowieka, a ludziom odbierana jest wolność.

W listopadzie lub grudniu 2021 r. zdałem sobie sprawę, że Rosja przygotowuje się do inwazji na pełną skalę. W niemieckiej telewizji politycy mówili: „Putin nigdy tego nie zrobi”, „Putin się nie odważy”. Ale ja czułem, że on jest gotowy. Zrobił to z Krymem w 2014 r., z Gruzją w 2008 r. – i zrobi to ponownie. Bo taka jest historia rosyjskiego imperializmu. Proszę zapytać o to na przykład ludzi w Mołdawii. Dlatego opowiedzenie się po stronie Ukrainy było dla mnie logiczne.

Od czego zaczęło się to Pana szczególne nastawienie do Ukrainy?

Na początku wojny byłem w Warszawie, w pracy. Widziałem tam ogromną liczbę uchodźców, miasto było pełne Ukraińców uciekających przed wojną. Chciałem pojechać do Niemiec nocnym pociągiem, ale powiedziano mi, że to niemożliwe, bo wszystkie pociągi są pełne Ukraińców. Musiałem pojechać samochodem.

Wszędzie po drodze widziałem autobusy pełne uchodźców z Ukrainy. Było wtedy dość zimno, patrzyłem na przerażone dzieci w samochodach. Wyglądały przez okna, rozglądając się wokół ogromnymi, zdezorientowanymi oczami. Oczy ich matek były nie mniej zdezorientowane

Kiedy wróciłem do Berlina, postanowiłem, że zrobię wszystko, by wesprzeć Ukrainę.

To był kolejny etap wsparcia, które pojawiło się dzięki moim emocjom i głębszemu zrozumieniu tego, co się dzieje. Dostałem pracę jako wolontariusz na głównym dworcu kolejowym w Berlinie.

Następnym krokiem był film. Agencja ONZ ds. Uchodźców zaproponowała mi pracę nad filmem o ukraińskich uchodźcach. Natychmiast się zgodziłem. „Ale Frank, to jest darmowa praca, trzy noce zdjęć. Może masz asystenta, który mógłby to zrobić?”. Odpowiedziałem: „Przepraszam, czego nie zrozumiałeś z mojej odpowiedzi? Jestem gotów zrobić to za darmo”. I z ukraińską ekipą liczącą 60 osób stworzyliśmy film „Uprooted”. Udział w tym projekcie otworzył mnie na Ukraińców.

Słuchałem ich historii, przyglądałem się im. Mamy w głowach stereotyp tego, jak wygląda uchodźca. Na przykład powinien być nieszczęśliwy. Tyle że Ukrainki takie nie są. Oczywiście, były zszokowane i zdezorientowane, ale z nastawieniem: „OK, jesteśmy tutaj. Co możemy z tym zrobić?”. Pewne siebie i silne. Byłem pod ogromnym wrażeniem. Szanuję każdą Ukrainkę, która musiała wyjechać z powodu wojny.

Potem zacząłem uczestniczyć w demonstracjach, na których poznałem ukraińską społeczność w Berlinie. Zacząłem studiować ukraińską kulturę – okazała się bardzo interesująca.

Stopniowo Ukraina stała mi się bardzo bliska. Niestety, nie mówię jeszcze po ukraińskum – cyrylica okazała się dla mnie bardzo trudna. Mam jednak nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzę. Posiadam już zaproszenie od internetowej szkoły językowej. Chcę się nauczyć tego języka, by być jeszcze bliżej Ukrainy.

Ukraiński jest uważany za jeden z najtrudniejszych języków do nauki...

Proszę mi tego nie mówić! (śmiech)

...ale także jeden z najpiękniejszych! Czy nasz następny wywiad będzie po ukraińsku?

Być może. Na pewno powiem: „Cześć! Jak się Pani ma? Bo ja mam się świetnie!”

Czasami musisz zaszokować ludzi, by coś zmienić

Wiece, protesty, spotkania, filmy. Jak Pan teraz pomaga?

Przeprowadziłem już dwie duże kampanie fundraisingowe. Teraz rozpocząłem trzecią, tym razem dla NAFO [wirtualnej społeczności przeciwdziałającej rosyjskiej propagandzie i dezinformacji podczas wojny rosyjsko-ukraińskiej – red.].

Jesienią 2023 roku w Kijowie wręczono mi nagrodę „Międzynarodowy Sojusznik Roku”. Przedstawiciele NAFO zapytali, czy byłbym zainteresowany przeprowadzeniem dla nich zbiórki na lekarstwa. Odpowiedziałem: „A co ze zbiórką na broń?”. Byli zaskoczeni: „Myślisz, że w Niemczech można zrobić taką zbiórkę?” Byłem pewien.

Wspieranie wojska jest teraz bardzo ważne. Szczerze chcę, aby Siły Zbrojne Ukrainy pokonały Rosjan. I chcę zebrać pieniądze na ich zwycięstwo

Jestem Niemcem, a Niemcy dużo mówią o pokoju, pokojowych sposobach zakończenia wojny. Jednak od samego początku mówiłem, że Ukraina powinna otrzymać broń. Zrobiłem sobie nawet tatuaż przedstawiający ukraińskiego „szopa z Chersonia” z bronią. To mój symbol niemiecko-ukraińskiej solidarności.

Teraz mam nową zbiórkę dla NAFO. Zbieramy na dwa funkcjonalne pojazdy specjalnie wyposażone do pracy w warunkach wojennych. Cel to 38 tysięcy dolarów. Zawsze dołączam do fundraiserów, którym ufam, i osobiście znam ludzi, którzy za nimi stoją. Dla mnie ważna jest świadomość, że każde euro trafi do wojska.

Mogę wykorzystać swoją popularność i wpływy. I widzę, że to działa. Jeśli jestem w stanie coś zmienić, na pewno to zrobię. Czasami mogę być prowokacyjny, czasem ostry i natrętny. Myślę, że to właściwa droga. Bywa, że musisz zaszokować ludzi, bo łagodność i ostrożność nie zawsze działają.

Teraz chodzę na protesty, wygłaszam przemówienia, rozmawiam z ludźmi, podpisuję petycje i spotykam się z niemieckimi politykami. Kiedy widzę, że ludzie rozumieją, jak ważne jest wspieranie Ukrainy, jestem szczęśliwy.

Czy Niemcy robią wystarczająco dużo dla Ukrainy?

Wielu polityków w Niemczech mówi: „To nie nasza wojna. Nie powinniśmy dostarczać Ukrainie broni”. Cóż, wszyscy ci, którzy tak mówią, nigdy w życiu nie byli w Ukrainie i nigdy nie rozmawiali z Ukraińcami

Jak więc możecie mówić, że Ukraina powinna oddać swoje terytoria, jeśli nigdy nie rozmawialiście z ani jednym Ukraińcem? Jak śmiecie?

Kiedy masz kontakt z Ukraińcami, rozumiesz rzeczywistość. Od początku inwazji byłem w Ukrainie trzy razy. Jestem w stałym kontakcie z różnymi tamtejszymi organizacjami charytatywnymi: United24, Kyiv Defenders, Głosy dzieci, UAnimals itp. Utrzymuję kontakty z wieloma Ukraińcami.

Dlatego rozumiem, że Niemcy nie robią dla Ukrainy wystarczająco dużo. Tak, mój kraj bardzo pomaga uchodźcom, ale musimy też pomagać z bronią. Powinniśmy wspierać ludzi, którzy bronią Ukrainy – czyli jej wojsko. Nie powinniśmy bać się Rosji. Przez pierwsze dwa lata wojny Niemcy bały się sprowokować Rosję do jeszcze większej agresji. Ciągle rysowali czerwone linie. Myśleli, że Rosja nigdy ich nie przekroczy. Widzimy jednak, że dla Rosji nie ma żadnych czerwonych linii. To wszystko nonsens. Dlatego musimy wspierać Ukrainę wszystkim, co mamy, by zwyciężyła.

Płaczę, kiedy podróżuję ukraińskimi pociągami

Proszę opowiedzieć o swoich podróżach do Ukrainy. Jaki jest ich cel?

Zawsze podróżuję do Ukrainy z własnej woli i na własny koszt. I za każdym razem, gdy jeżdżę ukraińskimi pociągami, jestem zachwycony. Dla mnie najbardziej romantyczną rzeczą, jaką możesz zrobić, jest wybranie się w długą podróż ukraińskim pociągiem. Podoba mi się wszystko: wagony sypialne, krajobrazy za oknem, specjalna herbata. Kiedy widzę te pociągi, chce mi się płakać ze szczęścia. I mi się płakać, ilekroć o tym mówię. Mam też wszystko, co można ukraść z pociągu (śmiech). W domu zgromadziłem już prawdziwe muzeum ukraińskich kolei.

W Ukrainie czuję się absolutnie bezpiecznie. Wiem, to dziwne, bo przecież Ukraina nie jest bezpieczna. Ale ufam waszej obronie powietrznej.

Pamiętam, jak we Lwowie stałem przed niesamowicie pięknym hotelem w centrum miasta. Petunie, spokój, 6 rano. I wtedy zaczął wyć alarm. Pomyślałem: jak można chcieć zniszczyć to piękno? Co jest nie tak z Rosjanami?

Ukraina chce żyć i kochać. A Rosja chce tylko niszczyć.

Miałem kiedyś w Berlinie rosyjskich przyjaciół – lecz kiedy zdałem sobie sprawę, że nie przyjmują do wiadomości tego, co się naprawdę dzieje, przestałem z nimi rozmawiać. Nie czuję już tych ludzi. I nie chcę czuć.

Podczas wojny zrobił Pan prawie tysiąc zdjęć w windzie, by wesprzeć Ukrainę. Jak wygląda proces przygotowań do takiej sesji zdjęciowej?

Tak, mam dokładnie tyle zdjęć z ukraińskiej windy, ile dni trwa ta wielka wojna. To mój pamiętnik z waszej wojny.

Zwykle rano decyduję, co będę fotografował. Kiedy mam ważne rzeczy do zrobienia, myślę z wyprzedzeniem, ale zazwyczaj nie mam planu. Gdy dzieją się jakieś ważne wydarzenia, reaguję na nie. Wybuch elektrowni wodnej w Kachowce, zmasowany ostrzał, ofensywa ukraińskich sił zbrojnych na Kursk.

Albo na przykład zabicie przez Rosję Iryny Cybuch. Albo tragedia w szpitalu dziecięcym. Takie rzeczy mnie dotykają, łamią mi serce, więc nie mogę nie reagować

Moje fotografowanie w windzie to cała przygoda: muszę przynieść rekwizyty, i wszystko zawczasu ustawić, by zrobić zdjęcie. Najpierw przygotowuję wszystko w mieszkaniu, a potem przenoszę to do windy – i robię szybkie zdjęcie bez jej zatrzymywania. Jeśli akurat winda jest przez kogoś ściągana, jadę nią do tej osoby.

Ale są też trudne ujęcia. Na przykład to, które chciałem zrobić bez światła – potrzebowałem świec, latarki albo lampy. Musiałem pomyśleć, jak wszystko zaaranżować. Albo zdjęcie na Boże Narodzenie: w jednej ręce trzymałem lalkę, niczym dziecko, a w drugiej siedem świeczek. I jakoś musiałem to zdjęcie zrobić. Zabrało mi to trzy godziny, ale się udało.

Moi poprzedni sąsiedzi nie byli z tego szczególnie zadowoleni. Poprosili zarządcę budynku, żeby ze mną porozmawiał. Ale potem się wyprowadzili. Nowi są bardzo mili, nie ma z nimi żadnych problemów

Pytają mnie: „Skąd bierzesz pomysły na te wszystkie zdjęcia i siłę, by je robić?”. A ja jestem po prostu uparty. Zawsze kończę, co zaczynam. Tak właśnie ludzie zmieniają świat

Jestem najlepszym przykładem na to, że zwykła, bezstronna osoba, nie polityk czy biurokrata, może mieć wpływ. Może przekonać ludzi, zmienić ich nastawienie do wojny w Ukrainie. Bo ta wojna nie jest zwykłą wojną. To także wojna informacyjna, czasami bez słów. Moje zdjęcia w windzie są językiem, który ludzie rozumieją bez słów.

Czego chciałby Pan życzyć Ukraińcom?

Widzę to tak: Ukraina wygrywa, dołącza do UE i NATO, Krym wreszcie powraca do macierzy, wszyscy więźniowie wracają do swoich rodzin, a Rosja płaci za wszystkie swoje zbrodnie.

To jest moje życzenie dla Ukrainy. I dla całej Europy. Bo jeśli ta wojna nie zostanie powstrzymana, rozprzestrzeni się na inne kraje Unii. A na to nie możemy pozwolić.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

20
хв

Zdjęcia w windzie – mój osobisty pamiętnik z waszej wojny

Ksenia Minczuk
wojskowa Kateryna Brynetska Greta

Nie przestraszysz skauta nocą pod gołym niebem

Na wojnę poszła jako strzelec, jej mąż był sanitariuszem. Wcześniej nie miała z wojskiem nic wspólnego, ale szybko opanowała niezbędne umiejętności – aż w końcu została dowódcą oddziału. Jej oficjalny znak wywoławczy to „Greta”, a nieoficjalny „Koliber”. – Bo jestem mała, drobna i mam kolorowe włosy – mówi. – No i mam tatuaż z kolibrem.

Kateryna Kopaniewa: Przed inwazją była Pani dyrektorką centrum plastycznego dla dzieci i młodzieży, przez pięć należała też Pani do Płastu*. Umiejętności skautowskie przydały się na wojnie?

Kateryna Brynecka: Oczywiście, zwłaszcza jeśli żyjesz w okopach i często zmieniasz miejsce pobytu. Chodzi o zdolność przetrwania w ekstremalnej sytuacji: rozpal ogień, zrób kawę w puszkach dla swoich towarzyszy, nawiguj w terenie. Niezbędne urządzenia nie zawsze są pod ręką, ale wiem, jak określić swoje położenie, patrząc na Gwiazdę Polarną. Nie przestraszysz skauta perspektywą noclegu w namiocie – chociaż na linii frontu śpi się pod gołym niebem.

Okop wyposażasz w potrzebne rzeczy i maskujesz go.

Namiot może ochronić cię przed deszczem, ale nie przed odłamkami. Obkładasz więc okop agrowłókniną, zatykasz dziury, przez które mogłyby wleźć myszy

A są ich setki, biegają wszędzie, kiedy śpisz, niszczą twoje rzeczy. Dlatego musisz chować wszystko w plastikowych pudełkach, a ubrania przechowywać w beczce... Oczywiście nie byłam na to gotowa, ale się przystosowałam.

Czy o pójściu na wojnę zdecydowała Pani 24 lutego 2022?

Pomysł, że powinnam przynajmniej nauczyć się posługiwać bronią, pojawił się wcześniej – kiedy w 2014 roku zdałam sobie sprawę, że wojna na pełną skalę z Rosją jest możliwa. Ale w tamtym czasie nie postrzegałam siebie jako potencjalnej żołnierki. Mój mąż i ja byliśmy aktywnymi uczestnikami Pomarańczowej Rewolucji, tam się zresztą poznaliśmy. W 2004 r. mogliśmy sobie pozwolić na codzienne przebywanie na Majdanie, ale w 2014 r. już nie, bo mieliśmy półtorarocznego syna. Pojechaliśmy do Kijowa dopiero w lutym, kiedy zaczął się rozlew krwi i nie mogliśmy już dłużej stać z boku.

Kiedy wybuchła wojna w Donbasie, zgłosiłam się na ochotnika. Wpadłam na pomysł dołączenia do jednostki obrony terytorialnej, która powstawała w naszym mieście. Ale mnie odrzucili. Usłyszałam, że „kobiet nie biorą”. Dopiero pod koniec 2021 r., kiedy pojawiła się groźba inwazji, przyjaciel powiedział mi o nowej, dużej rekrutacji do obrony terytorialnej. Postanowiłam spróbować jeszcze raz. Kontraktu jednak podpisać nie zdążyłam – wojna na pełną skalę rozpoczęła się wcześniej.

Rankiem 24 lutego byłam już w wojskowym biurze werbunkowym.

Nie miała Pani żadnych wątpliwości?

W tym czasie mieliśmy już z mężem dwójkę dzieci: dziesięcioletniego Marka i pięcioletnią Melanię. Mimo to nie mieliśmy żadnych wątpliwości.

Na jednym ze szkoleń powiedziano nam, że jeśli kraj zostanie zaatakowany przez wroga, masz trzy opcje: wyjechać, zostać i być gotowym na okupację – albo walczyć. Wybrałam trzecią opcję. Mój mąż wstąpił do wojska nieco później, lecz wcześniej był już w strefie działań wojennych.

Na początku moja jednostka patrolowała miasto. Dowiedziałam się, że w Wielkanoc wysyłają nas na front. Uciekłam więc na kilka godzin, żeby odwiedzić dzieci i poświęcić wielkanocną paschę. W cerkwi dostałam SMS-a: „Katia, jutro wyjeżdżamy”. Dzieci zostały z rodzicami męża, a ja pojechałam.

Wojna była dla Pani szokiem?

To nie był szok. Raczej złość. Bo kiedy po raz pierwszy zabrano nas na pozycje, okazało się, że nie mamy nawet czym kopać okopów. Z siedmiu łopat, które dostaliśmy na całą kompanię, dwie od razu się złamały. Nie wiedzieliśmy, jak i gdzie kopać, nie rozumieliśmy, dlaczego nikt przed wyjazdem nie kazał nam zabrać własnych łopat. Teraz jesteśmy już w tych sprawach ekspertami.

Najtrudniej patrzeć, jak znikają twoi towarzysze

Pamięta Pani swój chrzest bojowy?

To chyba było wtedy, gdy obok mnie spadła 120-milimetrowa mina artyleryjska.

Mój dowódca i ja byliśmy na warcie i już mieliśmy ją przekazać, gdy rozpoczął się ostrzał. Ledwie wskoczyliśmy do okopu, a tuż przed nami spadła mina. To był mój pierwszy raz, więc chciałam wysunąć głowę, żeby zobaczyć, jak wygląda sytuacja – ale dowódca złapał mnie i gwałtownie pociągnął w dół. W następnej sekundzie poleciały odłamki. Dowódca mnie uratował. Nauczyłam się raz na zawsze, jak się zachowywać w takich sytuacjach.

Do dziś pamiętam pierwsze pociski z „Gradów”, które spadły na nas, gdy spaliśmy w okopie. W takich chwilach wszystko wokół się trzęsie, huczy. Wydaje ci się, że to trwa całą wieczność.

Boi się Pani?

Przez większość czasu nie czuję strachu, ale podekscytowanie, przypływ adrenaliny. Po bitwach i ostrzałach wielu moich towarzyszy również odczuwa euforię – mają świadomość, że przeżyli, choć byli o krok od śmierci. Ale czasami zmęczenie zbiera swoje żniwo i czujesz ten rodzaj obojętności, kiedy nieustanny ostrzał przestaje cię już obchodzić. Jedyne, na czym ci zależy, to dotrzeć do miejsca, w którym będziesz mogła się położyć i trochę przespać.

Ale czasami bywa naprawdę strasznie. Tak było, gdy po raz pierwszy zobaczyłam sapera rozbrajającego zardzewiałą minę. Bałam się, że coś pójdzie nie tak

Co jest dla Pani najtrudniejsze na wojnie?

Patrzenie, jak znikają moi towarzysze. Nie mogę tego znieść. Ostrzał 24/7 jest ciężkim przeżyciem, nawet jeśli starasz się traktować go jak rutynę.

Ciężko jest też wtedy, gdy pada. Deszcze na stepach Zaporoża to prawdziwe wyzwanie. Dosłownie toniesz w błocie, ale musisz się jakoś poruszać, na dodatek z całym swoim wyposażeniem.

Ciężko bywa też wtedy, gdy usiłujesz skontaktować się z dowództwem, przekazywać swoją pozycję. Gdy zostałam dowódcą, często musiałam dosłownie wyszarpywać od niego rzeczy, których potrzebował mój oddział.

A co z seksizmem?

W wojsku jest seksizm, ale nie robię z tego wielkiej sprawy. Oczywiście zdarzają się żarty i różne komentarze, ale nie próbuję nikogo do niczego przekonywać. Po prostu wykonuję swoją pracę

Większość żartów to naprawdę tylko żarty. Kiedy żyjesz z ludźmi na pozycji przez kilka miesięcy i znasz ich jak zły szeląg, wolisz śmiać się z ich komentarzy, niż oburzać.

Jako psycholożka z wykształcenia mogę powiedzieć, że humor jest jednym z najlepszych sposobów na rozładowanie napięcia. Na wojnie nie ma zbyt wielu powodów do radości, dlatego te, które istnieją, są szczególnie cenne. To wtedy, gdy możesz się z innymi z czegoś pośmiać, kiedy masz dostęp do wody z kranu, toalety, gdy możesz napić się kawy... Doceniasz takie rzeczy tylko wtedy, gdy ich nie masz przez długi czas.

Kiedy wracasz do źródeł, zdajesz sobie sprawę, że to właśnie tam byłaś w pewnym sensie najszczęśliwsza. Bo kawa, którą twój towarzysz zdobył i zaparzył w spartańskich warunkach, jest najsmaczniejsza. Wschód słońca jest najpiękniejszy. W domu nigdy nie wstawałam o piątej rano, żeby go oglądać. Ale teraz, kiedy spędzam noce na stepach Zaporoża, widzę to piękno każdego dnia. I zachód słońca, który przypomina mi dom – bo słońce chowa się na zachodzie, gdzie są moje dzieci. Albo bukiet słoneczników. Dla mnie najlepszy był ten, który kiedyś przyniósł mi i moim towarzyszom chłopak z innego plutonu. Zerwał te słoneczniki po drodze, do dziś je pamiętam. Takie chwile pomagają wytrwać.

Zmieniła Panią ta wojna?

Wydaje mi się, że zmieniła absolutnie wszystkich – nawet tych, którzy są na tyłach i starają się jej nie zauważać. Jak zmieniła mnie?

Przestałam płakać, chociaż łzy są dobre, bo przynoszą ulgę. Ale nie potrafię już tego robić

Wielu moich chłopców ma ten sam problem: nie płaczą nie dlatego, że sobie na to nie pozwalają, ale dlatego, że już nie potrafią. Może łzy przyjdą później?

Zmieniam się, dostosowuję do nowych realiów. To tak jak z żabą, którą wrzuca się do wody i stopniowo podnosi temperaturę. Żaba dostosowuje się do nowych warunków, ale kiedy zdaje sobie sprawę, że jest już we wrzątku i musi wyskoczyć, nie może, bo nie ma siły. Często porównuję siebie do tej żaby i najbardziej się boję, że nadejdzie moment, w którym nie będę miała już siły wyskoczyć z wrzątku.

Kiedyś powiedziałam sobie, że nie pójdę do psychologa, dopóki wojna się nie skończy. Bo jaki jest sens naprawiania czegoś, skoro i tak wrócę tam, skąd przyszłam? Ale w zeszłym roku, podczas wakacji, poszłam do specjalisty, by dowiedzieć się, jak bardzo źle sobie radzę. I okazało się, że nie jest tak źle. Póki co się trzymam.

Walczę za moje dzieci

Udaje się Pani widywać z mężem?

Kiedy oboje byliśmy na linii frontu, czasami się udawało. I te chwile były prawdziwym szczęściem. Ale teraz on już jest na wojskowej emeryturze. W końcu ktoś musi być z dziećmi.

Zdecydowaliśmy, że zostanę w wojsku, choć to było bardzo trudne dla naszych dzieci. Zwłaszcza dla syna, który rozumiał, że mama i tata są w niebezpieczeństwie. Córka jest jeszcze mała i odbiera to inaczej. Kiedy powiedziałam jej, że mieszkam w lesie i mam ze sobą psa, ucieszyła się: „Ale fajnie! My też chodziliśmy do lasu z naszym psem!”.

Melanka zapoczątkowała rodzinną tradycję wysyłania uścisków w wiadomościach wideo. Jednak ona też dorasta i tęskni za obojgiem rodziców... Po powrocie mojego męża do domu, kiedy przyjechałam na urlop, zdałam sobie sprawę, że dzieci są na mnie obrażone. Nie mogą zrozumieć, dlaczego tata wrócił, a mama nie.

Mam nadzieję, że pewnego dnia to zrozumieją. W końcu jestem w wojsku przede wszystkim dla ich dobra.

Syn ma teraz 12 lat i nie chcę, żeby on też musiał walczyć. Mam nadzieję, że sama to wszystko skończę

Widziałam dzieci w wioskach na linii frontu. Dzieci w wieku mojego syna, żyjące pod ostrzałem, które przychodziły do nas, by naładować swoje telefony z generatora i odrobić lekcje online. Moje dzieci w Iwano-Frankiwsku mogą chodzić do szkoły. I chcę, aby miały taką możliwość także w przyszłości. Nie chcę, by musiały się kiedyś przekonać, jak to jest żyć bez wody, bez możliwości zakupu leków, pod bombami. Dlatego jestem w siłach zbrojnych.

Czym jest dla Pani Ukraina?

To mój okop, w którym zasadziłam ulubioną lawendę. To dom, w którym mieszka mój mąż i dzieci. To jest to, czego nie chcę stracić. A skoro nie chcę tego stracić, muszę to odzyskać i to obronić.

* Płast – Narodowa Organizacja Skautowa Ukrainy, największa w Ukrainie organizacja wychowawcza dla dzieci i młodzieży.

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

20
хв

Kateryna Brynecka: Ukraina to mój okop, w którym posadziłam ulubioną lawendę

Kateryna Kopanieva

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Żołnierka Iryna Terechowycz: Nie rozumiem mężczyzn, którzy wolą "zostać inwalidami" niż pójść na front

Ексклюзив
20
хв

Z Wall Street na front

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Bardzo się martwię, że mogę stracić siebie. Historia operatorki dronów

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress