Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Harari: Pokój, ale po klęsce Rosji – albo globalna katastrofa
Od tego, jak potoczy się wojna w Ukrainie, zależą losy nie tylko Ukrainy – i nie tylko Europy. Jeśli świat pozwoli Putinowi wygrać, czeka nas powrót do epoki globalnego chaosu i niepewności, w której żaden naród nie będzie już mógł czuć się bezpieczny – ostrzega Juwal Noach Harari na łamach „The Economist”
Pokój na warunkach Rosji będzie oznaczał koniec międzynarodowego ładu opartego na zasadach, prawie, świętości umów i nienaruszalności granic. Zdjęcie: Shutterstock
No items found.
Nie przypadkiem każda wypowiedź słynnego izraelskiego historyka, autora superbestsellerów „Sapiens” i „Homo deus”, uznawanego za jednego z czołowych współczesnych intelektualistów, jest przedmiotem ożywionych analiz i komentarzy. Nie dziwi też, dlaczego jego teksty ukazują się na łamach najpoważniejszych mediów na świecie. Obserwacje Juwala Noacha Harariego są bowiem nie tylko zaskakujące, nieoczywiste i błyskotliwe, ale świadczą też o unikalnej zdolności spojrzenia poza horyzont doraźności. I umieszczają to, czego jesteśmy świadkami, kontekście zjawisk cywilizacyjnych trwających od tysięcy lat.
Tak jest i teraz, gdy Harari pochyla się nad wojną w Ukrainie i reakcją świata na rosyjską inwazję. Bo rezultat tego konfliktu będzie miał – uważa izraelski historyk – decydujący wpływ na przyszłość świata. Całego świata.
Zapomniany paradygmat
Najcenniejsza zmiana, będąca konsekwencją zwycięstwa aliantów nad państwami Osi (Rzym – Berlin – Tokio) i ich sojusznikami, polegała na odejściu od paradygmatu imperialnego, który determinował porządki na świecie od czasów starożytnych. Do 1945 r. wielkie mocarstwa rozwijały się poprzez podbój mniejszych państw sąsiednich i przekształcanie ich w swoje prowincje. Tak było choćby ze starożytnym Rzymem, tak było z Wielką Brytanią, tak było z Rosją. Po II wojnie światowej, chociaż na całym świecie wybuchło wiele krwawych wojen, żadne imperium nie atakowało innego kraju po to, by go pożreć. Tak, Związek Sowiecki najeżdżał Węgry, Czechosłowację i Czeczenię, ale po to, by chronić/instalować tam wasalne reżimy – ale nie tworzyć prowincje „sowiecji”. Tak, Stany Zjednoczone toczyły wojny w Korei, Wietnamie i Iraku – ale nie po to, by powstały tam kolejne stany USA.
Imperializm był tabu, zasadę nienaruszalności granic powszechnie respektowano, a agresywne zapędy różnych państw pościągały międzynarodowe umowy.
Największe rozbrojenie
W takim właśnie świecie Ukraina, dopiero co uwolniwszy się od sowieckiego jarzma, w 1994 r. w zamian za gwarancje bezpieczeństwa ze strony USA, Wielkiej Brytanii i Rosji, zawarte w Memorandum Budapeszteńskim, zgodziła się oddać tej ostatniej cały swój nuklearny arsenał.
Ten „jeden z największych aktów jednostronnego rozbrojenia w historii”, jak nazywa go Harari, był skutkiem zaufania Ukraińców do międzynarodowych ustaleń – zwłaszcza że stały za nimi dwa supermocarstwa
20 lat później Putin, oczadzony postimperialną nostalgią, złamał słowo, które jego kraj dał Ukraińcom i światu. W starym imperialnym stylu najpierw zajął Krym, a potem część Ługańszczyzny i Doniecczyzny. A w lutym 2022 r., nie oglądając się już na nikogo, postanowił podbić resztę Ukrainy. Uzasadniał to rzekomym zagrożeniem Rosji ze strony ekspansywnego Zachodu, ale to stara śpiewka wszystkich imperiów od tysięcy lat: im były większe i bardziej zaborcze, tym głośniej uzasadniały kolejne podboje wyimaginowanym zagrożeniem ze strony swych przyszłych ofiar.
Paradoks wojskowych sojuszy
W ten sposób świat znalazł się na progu rzeczywistości, która już nigdy nie miała wrócić – rzeczywistości, w której interesy silnych są bezkarnie zaspokajane kosztem słabszych, a gwarancje bezpieczeństwa nie są warte papieru, na którym je spisano.
Świat zagrożony agresją silnych w naturalny sposób będzie się stawał światem rosnących w siłę wojskowych sojuszy. Problem w tym, że sojusze te mają dwie poważne wady. Po pierwsze, pogłębiają nierówności, i to na dwa sposoby. Słabe i biedne państwa, które nie wejdą w ich skład, stają się potencjalnie łatwym łupem silnych państw – agresorów. Ponadto ekspansja bloków wojskowych paraliżuje, a przynajmniej ogranicza drożność globalnych szlaków handlowych, co najboleśniej uderza w biednych.
Druga wada sojuszy paradoksalnie wiąże się z tym, co stanowi ich największą zaletę: kwestią wiarygodności.
Żaden sojusz się nie ostanie, jeśli jego członkowie nie będą mieli pewności co do wzajemnych gwarancji
A ponieważ pewności tych gwarancji w oczach różnych państw mogą zagrozić wyzwania o różnej randze, powodem wybuchu III wojny światowej może stać się z pozoru niewiele znaczące wydarzenie w jakimś nieistotnym miejscu świata.
Tak sprawdza się stara, odkryta już ponad 2 tysiące lat temu przez Tukidydesa i Sun Tzu, a przypomniana teraz przez Harariego, zasada, że w świecie bezprawia dążenie do bezpieczeństwa zmniejsza bezpieczeństwo wszystkich.
Katastrofy odłożone na później
Jak to działa w praktyce? Harari słusznie ostrzega, że zwiększenie wydatków na broń odbędzie się nie tylko kosztem edukacji, opieki zdrowotnej i socjalnej, ale też odsunie na dalszy plan rozwiązywanie dwóch największych problemów, przed którymi stoi dziś ludzkość: ocieplenia klimatu i niekontrolowanego rozwoju sztucznej inteligencji.
To, czego jesteśmy świadkami od ponad dwóch lat w Ukrainie, w pełni potwierdza słuszność obaw izraelskiego intelektualisty. Wysadzając tamę w Kachowce Rosjanie dobrze wiedzieli, że doprowadzą do ogromnych, być może nieodwracalnych, zniszczeń w ekosystemie – i tym chętniej się na to zdecydowali.
Nie ma zbyt wielkich ofiar, gdy Rosja toczy swą świętą imperialną wojnę
I druga sprawa. W realiach wyścigu zbrojeń, który zawsze był odpowiedzią na rosnące zagrożenie wojną, ograniczanie sztucznej inteligencji będzie postrzegane przez wiele państw jako ograniczanie własnego potencjału militarnego. Wojna w Ukrainie w coraz większym stopniu jest wojną inteligentnych śmiercionośnych technologii. „(…) świat może wkrótce zobaczyć roje w pełni autonomicznych dronów walczących ze sobą na ukraińskim niebie i zabijających tysiące ludzi na ziemi. Nadchodzą zabójcze roboty, ale ludzi paraliżuje brak porozumienia” – pisze Harari.
Casus Indonezji
I właśnie dlatego to, co dzieje się teraz, jest w jego opinii potencjalnie bardziej niebezpieczne niż sytuacja w 1939 czy 1965 r. Niebezpieczne nie tylko dla Zachodu, ale też dla krajów Afryki, Dalekiego Wschodu czy Ameryki Południowej, które wojnę w Ukrainie wciąż traktują jak niedotyczący ich egzotyczny konflikt gdzieś na końcu świata. Krótkowzrocznie.
Harari wybiera daty 1939 i 1965 nie przypadkiem nie tylko dlatego, że pierwsza oznacza wybuch największej wojny w historii ludzkości, a druga – szczyt zimnej wojny. W tym przypadku liczy się nieoczywisty kontekst. Oba te wydarzenia szczególnie boleśnie uderzyły bowiem w kraj, który z tymi wojnami bezpośrednio nie miał nic wspólnego, a na dodatek leży na końcu świata: w Indonezję.
II wojna światowa wywołała reakcję łańcuchową, w wyniku której z głodu lub wskutek pracy przymusowej zginęło 3,5 – 4 miliony Indonezyjczyków, czyli 5 proc. populacji Holenderskich Indii Wschodnich, jak wówczas nazywała się Indonezja. Z kolei w latach 1965-66 w masakrach wywołanych napięciami między komunistami i antykomunistami zginęło od 500 tysięcy do miliona Indonezyjczyków.
Wniosek? Żadna wojna nie jest wystarczająco daleko, zwłaszcza jeśli angażują się w nią mocarstwa
By nie było powtórki
Płyną z tego, jak dowodzi Harari, dwa wnioski. Jeden dla Europy, a drugi dla krajów spoza globalnego Zachodu, które od dwóch lat dystansują się wobec tego, co się dzieje w Ukrainie.
Europa musi wystosować jednoznaczny i ostateczny komunikat do Ukrainy, Rosji i świata, że w tej wojnie nie będzie gry na przetrzymanie – bo jej pomoc dla Ukrainy będzie trwała, adekwatna do potrzeb i niezależna od powyborczej sytuacji w USA
Tylko uświadomienie Putinowi tego, że inaczej nie będzie, może otworzyć drogę do zawarcia pokoju na uczciwych i sprawiedliwych warunkach.
Wniosek dla państw pozaeuropejskich jest inny. Otóż minął czas zabawy w dystans, historyczne dąsy i neutralność – przekonuje Harari. Rezerwa wobec tej wojny prędzej czy później zemści się na mocarstwach/państwach niezachodnich. Tu nie chodzi o ratowanie pozycji bogatych państw, z którymi kraje Globalnego Południa mają z dawna niewyrównane rachunki. Tu chodzi o to, by nie było powtórki z Indonezji.
Nie na warunkach Rosji
Właśnie dlatego cały cywilizowany świat musi doprowadzić do pokoju – tyle że nie na warunkach Rosji. Bo pokój na warunkach Rosji będzie oznaczał koniec międzynarodowego ładu opartego na zasadach, prawie, świętości umów i nienaruszalności granic. A w takim nowym świecie „co powstrzyma na przykład Wenezuelę przed podbojem Gujany lub Iran przed podbiciem Zjednoczonych Emiratów Arabskich? Co powstrzyma samą Rosję przed podbojem Estonii czy Kazachstanu?” – pyta retorycznie Harari.
I jak wyobrażać sobie przyszłość krajów Afryki, których granice, arbitralnie i w większości przypadków „od linijki” wytyczone przez mocarstwa kolonialne, wciąż dość skutecznie oddzielają narody kontynentu właśnie dlatego, że są respektowane?
Ukraina potrzebuje gwarancji bezpieczeństwa, tyle że znacznie pewniejszych niż memorandum budapeszteńskie czy porozumienia mińskie z lat 2014-2015, zaznacza Harari. A do tego, by one były naprawdę silne, potrzebny jest powrót do świata prawa i zasad. Powrót, do którego może doprowadzić Zachód i mocarstwa niezachodnie, a nie Rosja z jej prymitywnym i anachronicznym pomysłem na światowy porządek.
Dziennikarz, redaktor, publicysta, autor książek, historyk literatury, doktor nauk humanistycznych
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Rosja metodycznie torturuje i zabija ukraińskich jeńców wojennych, porywa cywilów, którzy nie popierają tak zwanego ruskiego miru. Uprowadza też ukraińskie dzieci, próbując je reedukować zgodnie z propagandowymi narracjami, a niektóre oddaje rosyjskim rodzinom, które zmieniają im nawet imiona. Kraj Putina za nic ma prawa człowieka.
Sestry rozmawiają z Dmytro Łubincem, ukraińskim rzecznikiem praw obywatelskich – o deportacjach ukraińskich dzieci do Rosji, szczegółach wymiany więźniów, zbrodniach wroga na ukraińskich jeńcach wojennych i cywilach oraz o braku reakcji społeczności międzynarodowej na rosyjskie zbrodnie.
Logika Rosji? To pytanie retoryczne
Natalia Żukowska: O ilu ukraińskich jeńcach – wojskowych i cywilnych – możemy dziś mówić?
Dmytro Łubinec: Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć, że nie możemy ogłosić liczby jeńców wojennych – zarówno ukraińskich żołnierzy pojmanych przez Federację Rosyjską, jak rosyjskich żołnierzy pojmanych w Ukrainie. Bo to kwestia bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o cywilów, to oni nie są jeńcami wojennymi. To nielegalnie przetrzymywani obywatele Ukrainy, których Rosja nie miała prawa pozbawiać wolności. Na dziś wiemy, że w wyniku rosyjskiej agresji zaginęło około 14 000 osób. Natomiast w Rosji nielegalnie przetrzymywanych jest prawie 1700 ukraińskich cywilów. To są liczby, o których możemy mówić.
Jako rzecznik praw obywatelskich wezwał Pan rosyjskie władze do dostarczenia list jeńców wojennych z Ukrainy, których Rosja byłaby gotowa natychmiast uwolnić. Jakie są największe trudności związane z uwalnianiem tych ludzi?
Ogólnie największą trudnością jest to, że Rosja nie przestrzega międzynarodowego prawa humanitarnego i konwencji genewskiej dotyczącej traktowania jeńców wojennych. Jednocześnie międzynarodowe prawo humanitarne stanowi, że wymiana jeńców powinna odbywać się po zakończeniu działań wojennych. Wyjątek stanowią ciężko ranni lub ciężko chorzy, którzy podlegają repatriacji nawet podczas konfliktu zbrojnego. Jest to określone w konwencjach genewskich.
Mając to na uwadze, chciałbym skupić się na dwóch kwestiach. Po pierwsze, obecnie prowadzimy wymianę jeńców wojennych podczas konfliktu zbrojnego. Żaden inny kraj na świecie nigdy tego nie zrobił, to pierwszy taki przypadek w historii. Fakt, że do dziś odzyskaliśmy 3767 naszych obywateli i przeprowadziliśmy 58 wymian, jest naprawdę czymś znaczącym.
Po drugie, Rosja powinna bezwarunkowo uwolnić wszystkie ciężko ranne, ciężko chore ukraińskie kobiety. Ale tego nie robi, chociaż jest to przewidziane w konwencjach genewskich.
Aby przyspieszyć ten proces, Ukraina utworzyła mieszaną komisję medyczną w celu obiektywnego określania stanu zdrowia jeńców wojennych. Umożliwiająca to klauzula konwencji genewskich została wykorzystana tylko dwa razy od połowy XX wieku: podczas wojny w Wietnamie i wojny irańsko-irackiej. Mieszane komisje medyczne składają się z kilku ekspertów. Ich członkowie mają przedstawiać propozycje repatriacji jeńców wojennych, wykluczenia ich z repatriacji lub odroczenia decyzji do czasu dalszych badań. Mamy nadzieję, że będzie to krok w kierunku ustanowienia przez Rosję podobnej komisji mieszanej we własnym kraju. Ale Rosja jeszcze tego nie zrobiła.
Kolejnym problemem jest to, że Kreml gra na emocjach krewnych ukraińskich jeńców wojennych. Agresor celowo dokonuje pewnych manipulacji, by wpłynąć na nastroje w naszym społeczeństwie.
Zatrzymanie procesu wymiany, propaganda w mediach społecznościowych, listy osób, których Ukraina rzekomo nie chce zabrać – to celowe działania Rosji. Rosja po prostu bawi się ludźmi, wykorzystując ich ból
Ostatnia wymiana odbyła się 18 października. Wtedy udało nam się odzyskać żołnierzy, którzy zostali skazani przez Rosję na dożywocie, a także bojowników pułku Azow. Co decyduje o kształcie list naszych wojskowych do wymiany?
Pracujemy nad powrotem wszystkich naszych obywateli, ale jeśli chodzi o jeńców wojennych, pierwszeństwo mają ciężko ranni, ciężko chorzy i kobiety. Przedkładamy stronie rosyjskiej różne propozycje i listy. Wszyscy ukraińscy żołnierze, którzy znajdują się w rejestrach Narodowego Biura Informacyjnego, są automatycznie umieszczani na listach do wymiany niezależnie od ich statusu: czy są zaginieni, czy potwierdzeni przez MKCK [Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża – red.] jako jeńcy wojenni. Ukraina traktuje wszystkich jednakowo i pracuje nad tym, by wszyscy wrócili z niewoli. Zawsze to podkreślam.
Mamy również dane o tym, że około 40% ze wszystkich osób, które powróciły z rosyjskiej niewoli, uznano wcześniej za zaginione. Dlatego ciągłe przekazywanie list do wymiany z nazwiskami wszystkich obrońców jest jednym ze sposobów odnajdywania ludzi. Ukraina szuka różnych sposobów na uwalnianie swoich obywateli. Na przykład gdy muzułmanie na całym świecie świętowali koniec postu Ramadan Bajram, a katolicy obchodzili Wielkanoc, Ukraina zainicjowała wymianę tych jeńców wojennych, którzy wyznają islam, i tych, którzy są katolikami. Jednak Rosja zignorowała wysłane listy. Czy można zrozumieć logikę Rosji? To pytanie retoryczne.
Nakazów aresztowania powinno być więcej
Jaka jest największa trudność z odzyskiwaniem więzionych cywilów?
Cywilów najtrudniej odzyskać, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Rosja nie ma podstaw prawnych do ich przetrzymywania. Zgodnie z międzynarodowym prawem humanitarnym powinni zostać natychmiast uwolnieni. Jednak Federacja Rosyjska to prawo ignoruje, uprowadza cywilów, torturuje ich i przetrzymuje w aresztach. Jeśli spojrzymy na trudności związane z ich powrotem, największym problemem jest weryfikacja danych dotyczących cywilów: kiedy i gdzie zostali uprowadzeni, gdzie są teraz. Rosja nie dostarcza żadnych informacji.
Udało nam się ustalić, że obecnie w Rosji przetrzymywanych jest około 1700 cywilów. Uznajemy jednak, że liczba ta jest znacznie wyższa
Rosja systematycznie i celowo popełnia przestępstwa. Moim zdaniem rosyjscy urzędnicy powinni otrzymać nowe nakazy aresztowania od Międzynarodowego Trybunału Karnego za uprowadzanie ludności cywilnej, ponieważ tego rodzaju przestępstwo można zaklasyfikować jako zbrodnię przeciwko ludzkości.
Według Associated Press do 2026 roku Rosja planuje utworzyć 25 nowych „kolonii poprawczych” i sześć innych cywilnych ośrodków zatrzymania na okupowanych terytoriach Ukrainy. Co wiadomo o warunkach przetrzymywania ukraińskich więźniów? Czy znamy miejsca, w których są przetrzymywani?
Rosja nie udziela żadnych informacji o cywilach. W większości przypadków nie znamy miejsc ich pobytu, ich stanu ani warunków, w jakich są przetrzymywani. Oczywiście są wyjątki, gdy udaje nam się uzyskać informacje o danej osobie za pośrednictwem partnerów międzynarodowych lub w inny sposób. Nie jest to jednak zbyt duży odsetek wszystkich przypadków.
Jeśli chodzi o warunki przetrzymywania cywilów, Rosja stosuje wobec nich najbardziej przerażające tortury. Wszyscy są przetrzymywani w fatalnych warunkach, bez opieki medycznej, odpowiedniej żywności i wody. Mogą być przetrzymywani w komorach tortur i piwnicach przez wiele miesięcy. Znamy historię Ukrainki Ołeny Pech, która została niedawno uwolniona z rosyjskiej niewoli. Musiała wrócić do tymczasowo okupowanego obwodu donieckiego, by opiekować się matką, która doznała udaru mózgu. Po bezprawnym zatrzymaniu była torturowana elektrowstrząsami, duszona workiem, wkręcano jej śruby w kolana i przeprowadzono pozorowaną egzekucję. Została bezprawnie skazana, zapadła na szereg chorób.
To tylko jedna z dziesiątek tysięcy historii o tym, co Federacja Rosyjska robi z naszymi obywatelami. Ponadto od 2014 r. „wymuszone zaginięcia” ludzi na tymczasowo okupowanych terytoriach są powszechne. W każdej okupowanej osadzie Rosja tworzy izby tortur.
W jaki sposób Rosja odpowiada na ukraińskie prośby o informacje na temat miejsca pobytu ukraińskich więźniów? Jak kraje trzecie mogą pomóc w tej sprawie?
Jak już powiedziałem, Rosja bardzo rzadko udziela jakichkolwiek informacji. W większości przypadków wróg ignoruje nasze prośby i ogranicza się do wymówek. Jeśli chodzi o pomoc w uwalnianiu cywilów, mówiliśmy już publicznie o Katarze i Watykanie. Mieliśmy szereg kontaktów z Katarem w sprawie umożliwienia powrotu Ukraińców do domu, a dzięki Watykanowi 28 czerwca udało się skłonić Rosję do odesłania do Ukrainy 10 naszych obywateli.
Na spotkaniach grupy roboczej zajmującej się punktem 4. „formuły pokoju” [dotyczy on wyzwolenia wszystkich jeńców i osób deportowanych – red.], które odbyły się już siedem razy, podnosimy kwestię powrotu do domu wszystkich obywateli bez wyjątku: dzieci, cywilów, jeńców wojennych. Do spotkań grupy regularnie dołącza około 50 krajów i siedem organizacji międzynarodowych: MKCK, Misja Monitorowania Praw Człowieka ONZ na Ukrainie, OBWE, UNICEF, UE, Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka oraz Koordynator Rezydentów ONZ w Ukrainie. Zawsze doceniam wysiłki Kanady i Norwegii, które współprzewodniczą grupie roboczej. Chciałbym również przypomnieć, że stworzyliśmy Międzynarodową Platformę na rzecz Uwolnienia Cywilów Nielegalnie Przetrzymywanych przez Federację Rosyjską. W jej pierwszym spotkaniu wzięły udział 52 kraje i organizacje międzynarodowe.
Nie poprzestajemy jednak na tym, co już osiągnęliśmy. Pod koniec października w Montrealu odbyła się konferencja ministerialna na temat ludzkiego wymiaru „formuły pokoju”, w której uczestniczyłem jako członek ukraińskiej delegacji. Jej uczestnicy przyjęli wspólny komunikat, którego głównym punktem było zatwierdzenie tzw. zobowiązania montrealskiego, które zawiera kluczowe mechanizmy sprowadzania naszych ludzi do domu. Mam nadzieję, że ten komunikat zadziała i zobaczymy realne rezultaty.
Kolejnym rezultatem konferencji będzie utworzenie grupy krajów, które będą ściśle współpracować z Ukrainą w celu gromadzenia i wyszukiwania szczegółowych informacji o ukraińskich jeńcach wojennych, nielegalnie przetrzymywanych cywilach i uprowadzonych dzieciach.
Walczymy z podstępnym wrogiem
Rosja zezwoliła rzecznikowi praw obywatelskich Turcji Serefowi Malkocowi na odwiedzenie miejsc, w których przetrzymywani są ukraińscy jeńcy wojenni. Czego Kijów spodziewa się po tej wizycie?
Myślę, że jest zbyt wcześnie, aby mówić o jakichkolwiek rezultatach. Przede wszystkim powinniśmy poczekać, aż to się faktycznie wydarzy. Możemy wiele oczekiwać, ale nie zapominajmy, z jak podstępnym wrogiem walczymy.
Doniecka Prokuratura Okręgowa wszczęła śledztwo w sprawie kolejnej zbrodni wojennej popełnionej przez Rosjan. Chodzi o rozstrzelanie sześciu wziętych do niewoli ukraińskich żołnierzy. To niepierwszy taki przypadek. Za każdym razem zwracacie się z takimi informacjami do ONZ i Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża. Jaka jest ich reakcja? Czy w ogóle reagują?
Niestety nie widzimy odpowiedniej reakcji. ONZ odnotowuje takie egzekucje w swoich raportach i czasami podaje je do wiadomości publicznej, ale to nie wystarczy. Potrzebujemy konkretnych kroków, by powstrzymać takie zbrodnie okupantów.
Moim zdaniem Czerwony Krzyż powinien również publicznie ogłosić naruszenie przez Rosję konwencji genewskiej dotyczącej traktowania jeńców wojennych. W końcu egzekucje ukraińskich jeńców wojennych są celową polityką Federacji Rosyjskiej
Takie zbrodnie wojenne są tolerowane przez najwyższe kierownictwo Rosji. Jednocześnie nie widzimy żadnej reakcji społeczności międzynarodowej na nie. Nadal nie ma nakazów aresztowania zbrodniarzy wojennych za egzekucje jeńców. Dlatego po każdym przypadku egzekucji, o którym wiem, wysyłam listy do ONZ i MKCK, by odnotować te zbrodnie. To, co możemy dziś zrobić, to przynajmniej nadal otwierać oczy światowych organizacji na zbrodnie Rosji.
Prokuratura Generalna Ukrainy wszczęła ponad 450 postępowań karnych w sprawie złego traktowania i torturowania jeńców wojennych oraz ponad 2100 w sprawie torturowania cywilów. O jakich torturach mówimy? W jaki sposób są one rejestrowane i czy mogą być uznane w przyszłości przez sąd międzynarodowy za dowód zbrodni wojennych popełnionych przez Federację Rosyjską?
Według ONZ ponad 95% ukraińskich jeńców wojennych było w Rosji torturowanych. Mówimy tu o biciu i rażeniu prądem. Ale Rosjanie stosują nie tylko przemoc fizyczną. Nie tylko biją, torturują, zmuszają więźniów do stania na mrozie i szczują ich psami. Wywierają też presję psychiczną: mówią im, że nikt nie czeka na nich w domu, i zmuszają do nauki i śpiewania rosyjskiego hymnu narodowego każdego ranka. Nieodpowiednie warunki przetrzymywania też są torturą. Proszę spróbować sobie wyobrazić, jak to jest być karmionym łyżką owsianki każdego dnia – prawie bez wody. Albo że trzymają ludzi w ciasnych celach, zmuszają ich do stania i nie pozwalają usiąść. Ci, którzy wrócili z niewoli, opowiadają takie historie, że włosy się jeżą.
Inwazja kremlowskich porywaczy dzieci
Rosja uprowadziła prawie 20 000 ukraińskich dzieci, ale to tylko przybliżona liczba. O ilu naprawdę możemy mówić?
Według różnych źródeł sama Rosja potwierdza, że zabrała ponad 700 000 ukraińskich dzieci, lecz nie podaje ich list. Nie znamy więc prawdziwej liczby uprowadzonych dzieci, choć na pewno jest ich znacznie więcej niż 20 000.
Gdyby każdego dnia zwracano jedno dziecko z tych 20 000, odzyskanie wszystkich zajęłoby Ukrainie ponad 55 lat
Ukrainie udało się już odzyskać 1001 dzieci z terytoriów okupowanych i z Federacji Rosyjskiej. Gdzie były przetrzymywane? Jaki jest mechanizm ich uwalniania?
Staramy się zbierać informacje o tym, dokąd są deportowane. Jak dotąd, według dostępnych danych, są wywożone do Włodzimierza, Omska, Rostowa, Czelabińska, Saratowa, Moskwy, obwodu leningradzkiego, terytorium Krasnodaru i na wyspę Sachalin – czyli do nawet najbardziej odległych regionów. Zarazem wiemy, że dzieci są również umieszczane na tymczasowo okupowanych terytoriach. Rosjanie nie udzielają informacji na ich temat – przeciwnie: ukrywają je tak bardzo, jak to tylko możliwe. Często przenoszą je do różnych miejsc i regionów, co ma na celu utrudnienie nam ich odszukania i odzyskania.
Jak powszechne jest zjawisko militaryzacji i indoktrynacji uprowadzonych ukraińskich dzieci? Jak Rosja to robi? Jaki jest cel?
Konkretny: zniszczyć ich tożsamość. To zjawisko na bardzo dużą skalę, ponieważ każde dziecko jest poddawane reedukacji.
Od 2014 roku Federacja Rosyjska prowadzi politykę militaryzacji dzieci: angażuje je w ruch „Junarmii” [organizacja młodzieżowa o charakterze paramilitarnym, wspierana i finansowana przez Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej – red.] i posyła do szkół kadetów. Rosja propaguje też toksyczne narracje, że ich rodzima Ukraina jest wrogiem, z którym należy walczyć z bronią w ręku.
Rosjanie zmieniają postrzeganie historii i wojny przez ukraińskie dzieci. Robią to nie tylko po to, by zmienić ich tożsamość. Dla Rosji nasze dzieci są nowym pokoleniem żołnierzy. Znamy wiele przypadków, że nawet nieletnie dzieci otrzymały wezwania do rosyjskiej armii
Systemową rosyjską politykę niszczenia ukraińskiej tożsamości dzieci można znaleźć w raporcie specjalnym „Przekwitłe”. To drugi raport specjalny Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Pierwszy był zatytułowany „Nierozkwitłe”. Dotyczył deportacji i indoktrynacji ukraińskich dzieci. Przedstawiciele Federacji Rosyjskiej nadal wysyłają je „na leczenie”. Tzw. Centrum Humanitarne partii Jedna Rosja poinformowało, że od momentu swego powstania w kwietniu 2022 r. do kwietnia 2024 r. wysłało 1500 dzieci z okupowanego terytorium Ukrainy i obwodu biełgorodzkiego Federacji Rosyjskiej do klinik federalnych na „leczenie” i nie planuje zaprzestania tej „pomocy”.
Poza tym Rosjanie uprowadzone ukraińskie dzieci adoptują, śledzenie ich losów jest często niemal niemożliwe. W kwietniu 2024 r. odnotowano kolejny taki przypadek. Rosjanka przejęła opiekę nad chłopcem, który został uprowadzony z okupowanego terytorium obwodu donieckiego wraz z bratem i siostrą, a potem umieszczony w szkole z internatem w regionie moskiewskim. Ta „matka zastępcza” odmówiła przyjęcia brata i siostry chłopca. W rezultacie został adoptowany, a jego dane osobowe – imię, nazwisko, patronimik i miejsce urodzenia – zmienione. Mimo oporu dziecka.
W okresie od 2021 r. do czerwca 2024 r. reżim Alaksandra Łukaszenki przeniósł co najmniej 2219 ukraińskich dzieci z terytoriów okupowanych na Białoruś. Dane te zostały opublikowane w raporcie ukraińskich i białoruskich obrońców praw człowieka. Znane są nazwiska konkretnych urzędników zaangażowanych w deportację młodych Ukraińców. Dlaczego nadal nie ma nakazu aresztowania Łukaszenki i jego zwolenników, tak jak stało się to w przypadku Putina i Lwowej-Biełowej [Marija Lwowa-Biełowa jest pełnomocniczką przy prezydencie Federacji Rosyjskiej do spraw Praw Dziecka – red.]?
To pytanie można zadać w wielu przypadkach. Dlaczego nie ma nakazów aresztowania za porwania cywilów? Dlaczego nie ma nakazów aresztowania za torturowanie i egzekucje jeńców wojennych?
Jakie sankcje grożą porywaczom ukraińskich dzieci?
Przede wszystkim dyplomatyczne. Jednym z rezultatów konferencji ministerialnej w Montrealu jest to, że Kanada przygotowuje nowy pakiet sankcji wobec Rosji za deportacje ukraińskich dzieci i innych cywilów. Moim zdaniem nałożenie sankcji jest jedną z metod wywierania presji na Rosję. I ta metoda jest naprawdę skuteczna.
Ukraina rozszerzyła grupę negocjacyjną, która przygotowuje wymianę jeńców wojennych. Jak to wpływa na skuteczność wymiany?
To przede wszystkim sprawa Sztabu ds. Koordynacji Postępowania z Jeńcami Wojennymi. Ze swojej strony mogę mówić tylko o moich kontaktach, czyli interakcji między rzecznikami praw obywatelskich Ukrainy i Rosji.
Nawiasem mówiąc, niedawno spotkałem się z rosyjską rzeczniczką praw obywatelskich Tatianą Moskalkową. Spotkanie odbyło się na granicy z Białorusią – z udziałem przedstawicieli MKCK. Uzgodniliśmy repatriację ciał poległych, wymianę list jeńców wojennych odwiedzanych przez obie strony oraz wymianę listów. Uruchomiliśmy też nowy format: przekazaliśmy listy od krewnych do ukraińskich jeńców wojennych w Rosji.
Czasami ludzie pytają mnie, jak komunikować się z przedstawicielem Federacji Rosyjskiej. Robię wszystko, co w mojej mocy, by chronić interesy Ukraińców i sprowadzić ich do domu z rosyjskiej niewoli.
Po podpisaniu umów pierwsza grupa ochotników udała się na poligon Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej, by przejść podstawowe szkolenie wojskowe, które potrwa 35 dni.
Następnie, jak stwierdził podpułkownik Petro Gorkusza, przedstawiciel dowództwa Legionu Ukraińskiego, żołnierze będą mogli kontynuować szkolenie w wybranych przez siebie specjalnościach wojskowych w bazach NATO w Europie.
– Do tej pory centrum rekrutacyjne Legionu Ukraińskiego zarejestrowało prawie 700 wniosków od obywateli Ukrainy mieszkających w Polsce, Czechach, Niemczech, Irlandii i innych krajach – powiedział Petro Goruszka. – Po przejściu badań w wojskowej komisji lekarskiej i podpisaniu umów oni również wstąpią w szeregi Legionu.
– To ważny krok, który pokazuje determinację Ukraińców mieszkających za granicą, gotowych bronić swojej ojczyzny. Nasz konsulat wraz z ambasadą i wszystkimi ukraińskimi placówkami dyplomatycznymi na świecie wspiera Legion Ukraiński i zapewnia kompleksowe wsparcie wszystkim, którzy chcą wstąpić w jego szeregi – stwierdził z kolei Konsul Generalny Ukrainy w Lublinie Ołeh Kuts.
Centrum Rekrutacyjne Legionu Ukraińskiego w Lublinie nadal przyjmuje zgłoszenia od obywateli Ukrainy. Wnioski można składać za pośrednictwem oficjalnej strony internetowej Legionu Ukraińskiego lub w ukraińskich konsulatach i ambasadach w Europie.
Анастасія Савка до повномасштабного вторгнення працювала адміністратором у салоні автосервісу. Та всидіти на місці, поки у країні йде кровопролитна війна, не змогла і доєдналася спочатку до ТРО, а згодом до 118-ї бригади. На фронті була снайперкою. Під час одного із завдань втратила ногу, підірвавшись на ворожій міні. Нині відновлюється після поранення і будує плани на сімейне життя
Служити хотіла давно
На момент повномасштабного вторгнення я працювала адміністраторкою в одному з автосервісів Львова. Мої батьки дуже хотіли, аби ми з 5-річним сином виїхали за кордон. На той момент я була розлучена і вся відповідальність за дитину впала на мої плечі. Одного дня ми вже сиділи в автобусі, у черзі на кордоні. Малий плакав, не хотів їхати. Я теж була проти. І раптом мені приходять думки: «А чого це ми маємо втікати із власного дому?». Я беру сина на руки і кажу: «Ми повертаємось». І так я знову пішла на роботу. Однак відчувала, що перебуваю не на своєму місці. Вдень працювала, а вночі допомагала на блокпостах. Майже не спала. До того ж разом з подругою ми почали ходити на курси з військової справи. Їх проводили тероборонівці. Ми ухвалили рішення мобілізуватися, але нікому його не озвучували. Насправді я вже давно хотіла йти служити за контрактом. Чекала, поки дитина підросте. Я фізично витривала і не бачу себе на подіумі чи в офісі у короткій сукні з надувними губами.
Я не хотіла йти вбивати. Я хотіла насамперед захищати свій дім, на який напав ворог. Розуміла, що він може прийти до мого будинку і не дивитиметься, військова я чи цивільна. Для нього буде головне, що я — українка
Ми самостійно знайшли частину, яка зголосилася нас прийняти. Це був новостворений батальйон. Нам надіслали відношення (рекомендаційний лист, який надається військовослужбовцю, який за власним бажанням хоче служити в тій чи інші частині. — Авт.) і з ним ми пішли до військкомату.
Пройшли ВЛК, отримали військові квитки. Спочатку нас поставили у різні роти марксменами — піхотними снайперками. А після проходження навчань нас перевели в окремий підрозділ снайперів.
Робота снайпера цілодобова
Насправді у нас йде нестандартна війна. Немає такого, як було під час Другої світової, коли снайпер лежав на одній точці тривалий час, спостерігав і вичікував. Коли ми наступаємо, то всі, включаючи снайпера, беруть участь у штурмі. Тобто ми не сидимо за кілометр від позицій ворога. Найближче ворог був за 100 метрів. Снайпер має мати дуже добру фізичну підготовку та орієнтування. Ти маєш працювати і вдень, і вночі. Найскладніше, коли довго доводиться дивитися у нічний приціл. Бо коли повертаєшся назад у темряву, у тебе стоїть туман перед очима. Ти нічого не бачиш.
У нас із побратимом була ситуація, коли після 2-ї доби роботи нас мали замінити. Був сильний обстріл, темрява. Ми розуміли, що нам треба виходити і шукати наших. Від «прильотів» у мене і командира були контузії. Мій напарник взагалі нічого не чув, а я нічого не бачила, бо перед цим довго дивилася у приціл. Перед очима було лише миготіння. Нам дивом вдалося дійти до командно-спостережного пункту.
Снайпери працюють у парі. По-перше, це — прикриття, а по-друге — підстраховка. Є перший і другий номер. Перший — стрілок. Другий — корегувальник, який завжди підстрахує. Побачивши промах — влучить куди треба. Але скажу одразу, що промах снайпера — це не кінець світу. Це не робот. Є багато факторів, які впливають на стрільбу, у тому числі погодні умови, зокрема, й вітер. А ще через вже пережиті контузії часом важко зосередитись. Насправді ми підлаштовувалися вже під той тип війни, яка у нас триває. Так, йдучи на завдання, ми не брали з собою дві гвинтівки. Бо дистанції були часом короткі і відстрілюватися легше звичайним автоматом. Тому з гвинтівкою була я, а мій командир — з автоматом і підствольником.
Основна зброя — лопата
Постріл снайпера займає три секунди, однак якщо ти у штурмі — дещо довше. Але треба розуміти, шо ти робитимеш після того, як відпрацюєш. В ідеалі — маєш одразу зникнути. Аби втекти, у тебе є небагато часу, максимум хвилин десять. Тому перш, ніж йти на завдання, треба добре вивчити місцевість та шляхи відступу. Їх має бути декілька. Якщо не встиг — заритись і тихо сидіти. А для цього має бути підготовлений окоп і так звана лисяча нора в ньому. Він сам себе не викопає. Знаєте, як би дивно не звучало, але часом головна зброя на фронті — не гвинтівка, а лопата. Якщо ти хочеш жити — копатимеш. При цьому над нами майже весь час висіли дрони, і нашим завданням було встигнути замаскуватися. Іноді ми накривали місце нашої засідки маскувальною сіткою і копали. Удвох робити це нереально, бо місця мало та й руху буде забагато. Тож робили це по черзі. На цій війні надзвичайно тяжко працювати.
Дрони та масивні обстріли — найскладніше для снайпера. Ти не можеш довго перебувати на одній точці. Обстріли постійні. Це гра в рулетку
Тобто ти в окопі, а прильоти хаотично навколо. Нас не раз присипало землею, і ми відкопувалися. Майже щоразу виходили контужені.
Бути снайпером не просто
Робота снайпера залежить від кількох факторів. Перше — місцевість. Снайперу важко працювати у лісі, особливо якщо взяти Запорізький напрямок. Я там була, тому можу говорити про нього. Там одні рельєфи. Це надзвичайно складно і незручно. Важко знайти позицію, з якої би тобі було добре видно. На Донеччині легше. Звісно, що були моменти, коли наші позиції помічали. Одразу починався обстріл. У той момент нічого не зробиш. Ти просто сидиш в ямі і по рації передаєш командуванню, звідки йдуть прильоти, який калібр по тобі працює, з якою періодичністю йде обстріл. Рахуєш секунди. Паралельно на основі отриманої інформації наші дрони шукають місце, де це може бути, і знищують ціль. Не завжди це може бути вдало. Ворог теж замаскований і дуже добре закопаний. Тож ти просто сидиш і чекаєш.
Найгірше, коли по тобі працює танк. Тому що якщо вихід міни ти чуєш, то з танка чути тільки прихід
Одного разу ворожий танк намагався попасти у бліндаж, де ми перебували. То були старі ворожі позиції. Перед ними було попадання КАБа. На місці утворилася величезна вирва. Виходило так, що снаряд з танка або не долітав, падаючи у вирву, або перелітав. Тобто це знову ж така рулетка — попаде чи не попаде.
Доводилося носити до пів сотні кілограмів
Снайпер, окрім зброї, бере на завдання метеостанцію, дальномір, нічний прилад бачення, лопату, маскування. А ще — їжу, воду і боєрипаси. Їз їжі зазвичай брали сухпаї, тушонку, енергетичні батончики. Та й логістика працювала. Тому часом провізію підвозили. Загалом доводилося нести на собі до 50 кілограм ваги.Лише зброя важила щонайменше 10 кілограмів. Та ми звикли до навантаження. Було таке, що коли я все це знімала з себе, то голою почувалася. Та й часто назад було йти важче, бо зазвичай ми несли якісь трофеї з поля бою. То могла бути зброя або плити з бронежилету, якими можна обшити машину.
Щодо умов нашої праці, то вони зазвичай однакові. Туалету немає. Щоразу, за потреби, береш з собою лопатку. Зараз памперси ніхто не використовує. Звісно, що дівчатам важче сходити у туалет. Ти не можеш встати і подзюрити. І у пляшку не зробиш цього. Однак я підлаштовувалася під різні умови
Ще одна проблема — миші. Вони просто загризають. Лазять по тобі, гризуть тебе і твою їжу. Якщо хочеш поспати — треба одягнути балаклаву й рукавиці. Інакше — вони згризуть мочку носа.
Найбільший страх — полон
Снайпером не народжуються — ним стають. Немає такого, що ти стрельнув раз, влучив і ти — снайпер. Повертаючись з бойових, тобі однаково треба їздити на полігон і постійно тренуватися і удосконалюватися. Свої влучання я ніколи не рахувала. Я не Чикатило (радянський серійний вбивця. — Авт). Я це сприймаю так: відпрацювала і все — цей день пройшов. Я не хочу багато про що згадувати і розповідати. Виконуючи свою роботу, яне бачила в обличчі ворога людей. Я знаю, що вони роблять і що вони можуть зробити. Ту нечисть треба знищити.
У кожної пари снайперів є свої правила. Ми, наприклад не розповідаємо подробиці нашої роботи, не говоримо про успіхи. Можемо обговорити це лише між собою
Найбільше на фронті боялася потрапити у полон. Снайпер — цінна фігура для ворога. Бо він стріляє влучно на дальні дистанції, бачить те, що не бачить піхота. Були навіть випадки, що за нами полювали ворожі снайпери. Однак снайпер снайпера може знищити тільки у фільмі. Принаймні, на тому напрямку, де ми були. Це якщо брати міські бої, де ви обоє працюєте з будівлі, то таке може статися. Але у лісах, в посадках це максимально незручно.
Ми вижили дивом
Того дня, 28 листопада 23-го року, ми працювали на вході до села Новопрокопівка на Запорізькому напрямку. Росіяни були орієнтовно за сто метрів. Ми пішли з піхотою. Це була велика помилка командування і ризик особовим складом. Ворог почав наступати. Ми просто відбивали штурм. Зробивши свою роботу мали відійти. Однак командир бригади заборонив нам це робити. По нас почав працювати міномет та FPV-дрони. Місця, де сховатися, було небагато — окоп і дві нори, на трьох піхотинців і нас двох. У кожній норі лежало по пару ворожих трупів. Нам доводилося на них сидіти і часом лежати. Ми навіть не могли їх витягнути звідти. Ворог міг помітити рух, та й вони вже розкладалися. Навколо стояв нестерпний запах. Ми дивом вижили. У всіх була контузія. Тільки я могла доповідати по рації. Обстріл був потужний. Від виходу до приходу було 2-3 секунди. Лише коли стемніло, командування наказало мені з напарником відійти. Піхотинці лишилися.
То була сіра зона, де були і ми, і ворог. Пройшовши метрів 60, я наступила на міну. У той момент відчула прилив току від ніг до голови. Побратим наклав мені турнікети на обидві ноги
Пробував нести мене на собі, поки йшла група евакуації. У них були м’які ноші, які постійно складались. Тож під час руху мої ноги постійно спадали і волочилися по землі. Хлопці несли мене до пункту евакуації декілька кілометрів. Я весь час була у свідомості.
Доставивши мене на стабілізаційний пункт, зняли турнікет, зробили анестезію і відрізали залишки ноги. Шансів її зберегти не було. Хоча від поранення до евакуації пройшло всього дві години. Після клініки у Дніпрі і в Києві я потрапила до 8-ї клінічної лікарні Львова. Там мені зробили першу операцію і я заповнила заявку до Superhumans. Туди я прибула 22 січня цього року, де мене поставили на протез. І саме там я знайшла своє кохання.
Чекала саме на нього
Із Олексієм ми вже одне одного бачили. Він теж приїздив на первинний огляд до Superhumans. Нас навіть госпіталізували в один день. Якось, після здачі аналізів, мені захотілося десь нормально поїсти. Я запитала у дівчат на рецепції, де смачно готують? Він це почув і каже: «Я на машині, поїхали, тут неподалік є кафе, де можна поїсти». І так ми познайомились, почали більше часу проводити разом. Їздили на реабілітацію, поснідати, пообідати, повечеряти. Всюди були разом. Те, що це той самий чоловік я зрозуміла одразу. Олексій був дуже турботливим.
Нам було легко разом, бо ми одне одного добре розуміли. Війна нас об'єднала. Згодом він зробив мені пропозицію руки та серця. Це було під час запису телепередачі «Ніколи не забуду». Вони мене дуже кликали на інтерв'ю, я довго відмовлялась. А потім вони зв’язалися з Олексієм і домовилися про те, що саме там він зробить мені пропозицію. Звісно, що я нічого по це не знала. Лише дивувалася, чому Олексій підштовхував мене до участі у передачі. І ми таки поїхали.
Були я, Ярема — мій син та Олексій. Першим зайшов він, за годину покликали мене. Прихожу, а там ще й моя мама і посестра Роксолана. Думаю, що вони тут роблять? І тут Олексій робить пропозицію, ставши на коліно. Я не очікувала, що так все станеться, що отак я з'їжджу з людиною поснідати. З датою весілля поки що не визначилися. Олексій ще на реабілітації. Великих гулянь — на сто людей — точно не буде. Це зараз не на часі. Після реабілітації плануємо повертатися на службу. Це не означає, що ми повертаємось на передову. Робитимемо те, що буде під силу. А що саме — час покаже.
Без надійного тилу фронт не вистоїть
До війни я дуже не вірила у себе та свої можливості. Сьогодні розумію, що це вже не та дівчинка, яка буде від когось залежати. Я точно стала сильнішою. А ще — зустріла багато надійних людей, яким сміливо можу довірити навіть своє життя. Щоб перемогти, ми маємо перестати думати про переговори і заморозку війни. Це неможливо. Ніхто її не заморозить. Це просто буде пил в очі кожному українцю. Не перемога. Це дасть ворогу час підготуватися до наступних наступальних дій. І це ніколи не закінчиться. Що нам робити? Я не кажу наступати. Нам треба будувати окопи, оборонні споруди і не лізти у безглузді контрнаступи.
Нам потрібно міняти армію. Виганяти з кабінетів ту совдепію, генералів, які сиділи собі спокійно по 20-30 років та збирали медальки й погони. Сьогодні вони ж, не нюхаючи навіть пороху, розказують нам, що робити. А ще — без надійного тилу фронт не вистоїть.
Знаєте, для мене перемоги як такої не буде, тому що занадто багато ми вже віддали. Але в будь-якому випадку ми маємо повернути свої території. Насамперед тому, що багато людей за них полягло
Та і просто показати ворогу, шо ми однаково стоятимемо, бо це наша земля. Якщо зараз їм віддати території, то вони наступатимуть знову, але через 3-5-10 років. І наші діти триматимуть зброю. Цього не можна допустити. Я не хочу, щоб у майбутньому моя дитина брала зброю до рук аби воювати. Не хочу, будучи старенькою, чекати з війни на свого сина.
Wiadomo, że u nas wszystko się spieprzyło, wszystko stracone, wszystko zgodnie z planem. Po 10 latach wojny nerwy ludzi są już poszarpane – a niedługo miną trzy lata tej dużej, powszechnej wojny (jeszcze i to). Oczywiście już w pierwszym roku horyzont planowania przesunął się do jednego miesiąca, a potem pojawiło się zastrzeżenie: „jeśli dożyjemy”.
Teraz zastanawiam się, czy wymieniać kran w moim mieszkaniu, bo jeśli to zrobię, to może szahid rozpieprzy dom z nowym kranem
Facebook kpi ze mnie jeszcze bardziej niż kiedyś, proponując mi trencze na przyszłą wiosnę. „Hej, ty elektroniczny głupku, jak myślisz, komu to oferujesz?” On pisze do mnie po angielsku: „Co będziesz nosić następnej wiosny?” A ja na to: „Posłuchaj mnie, ty elektroniczne gówno, na wiosnę mogę mieć opcje: kaftan bezpieczeństwa, fajną trumnę albo kombinezon przeciwchemiczny, i to w najlepszym przypadku. O czym szepczesz? O jakiej wiośnie? Chciałabym tu dożyć do soboty – i najlepiej nie w domu wariatów”.
Niedawno byłam w Niemczech i pewna Niemka powiedziała do mnie: „Za dwa lata pojedziemy na wakacje... Za trzy lata się przeprowadzimy...”. Spojrzałam na nią, jak na kosmitkę. Nie pamiętam już czasów, kiedy planowałam coś z rocznym wyprzedzeniem. W Ukrainie nawet w najlepszych czasach to był szalony luksus. „Ta rodzina posiada ten zamek od trzech wieków” – mówi przewodnik. Śmieję się w duchu, odziedziczyłam po babci tylko radzieckie prześcieradła, które w 2015 roku poszły na siatki maskujące.
Swoim dzieciom prawdopodobnie nie zostawię nic poza traumą psychiczną i książkami, które udało mi się napisać w jeszcze stosunkowo spokojnych czasach
Na rozmowie kwalifikacyjnej w zagranicznej firmie zapytali moją przyjaciółkę, kim chciałaby być za pięć lat. Przez chwilę się zastanawiała, po czym powiedziała: „Cóż, jeśli do tego czasu nie umrę od atomówki albo szahida, to chciałabym być zdrową psychicznie osobą ze wszystkimi kończynami”. Nie przyjęli jej. Jej uczucia były zbyt pesymistyczne i fatalistyczne.
Teraz, ze względu na wybory w USA i nastroje polityczne w Europie, pytają mnie, co z nami będzie. Ja też mocno się nad tym zastanawiam. Nie, nie prognozuję ani nie obliczam prawdopodobieństwa, ogólnie nie jestem dobra z matematyki. Po prostu znajduję właściwą odpowiedź, coś w stylu: „Zgodnie z teorią Brizmana-Spielhausa (właśnie ją wymyśliłam), mamy prawdopodobieństwo przeżycia około 50 procent – albo nie przeżycia, z takim samym procentem”. To będzie najdokładniejsza prognoza naszej przyszłości. Ale to nie ja taka jestem. To życie jest takie, rozumiecie?!
I nie chodzi tylko o mnie. Rano budzę się, piję czarną kawę, która wygląda i smakuje jak asfalt, i wyglądam przez okno. Na zewnątrz gołe drzewa, szara rzeczywistość, szare domy.
I myślę sobie: no cóż, miałam szczęście, że tej nocy ani rakieta, ani szahid nie zakłóciły tej szarej rzeczywistości za oknem. Poszczęściło mi się
Kiedy planuję podróż za granicę, zwlekam z rezerwacją hotelu do ostatniej chwili. Bo jeszcze zarezerwuję, zapłacę, a tu nagle bęc! – i po sprawie, nigdzie nie pojadę. Szkoda pieniędzy.
Chociaż, oczywiście, jeśli o to chodzi, to nie dbam już o pieniądze.
„Dlaczego jesteś taka spokojna?” – pyta przyjaciółka. Mówię, że napisałam testament. Zgodnie z nim każdy, kto przeżyje mnie i dożyje do tego czasu, musi wybrać moje najbardziej gówniane zdjęcia i udekorować nimi salę pożegnalną. A ta przyjaciółka powinna przyjść z biczem, by wybatożyć każdego, kto zechce powiedzieć, że byłam prorokinią. Oczywiście, jestem prorokinią, ale to brzmi krindżowo, przyznajmy.
„Zamierzasz umrzeć?” – pyta. A ja całkiem szczerze odpowiadam, że już umarłam, tyle że po prostu wciąż żyję. Patrzę więc na wszystko wokół i w zasadzie nic mnie już nie przeraża
I w tym wszystkim jakoś paradoksalnie, desperacko i szaleńczo cieszę się życiem.
Spotykam się z przyjaciółmi przy pierwszej nadarzającej się okazji, czasem potrafię przystanąć na środku chodnika i długo wpatrywać się w chmurę, bo jest piękna. Zgadzam się na każde „zróbmy to...”, bo fajnie jest coś zrobić, mieć na coś czas.
Z Monachium przywiozłam w kieszeni kasztana, który spadł mi na głowę i sprawił, że byłam szczęśliwa. Nadal go noszę w kieszeni kurtki. Czasami natrafiam na wiersz, który jest tak piękny, że uczę się go na pamięć – jak w szkole, dla zabawy. Już przestałam się bać. Jedyne, na czym mi zależy, to mieć czas. Bo nadal przed moim ostatnim dniem chcę zabić jak najwięcej wrogów, bezpośrednio lub pośrednio. Po to to wszystko. Tylko po to.
Aldona Hartwińska: Dlaczego tam jesteś. Czemu wyjechałaś ze spokojnej Polski na wojnę?
"Gypsy": Przed wojną miałam stabilną pracę w banku, zajmowałam się śledztwami finansowymi. W Ukrainie byłam dwukrotnie, ale turystycznie i nie zapuszczałam się w głąb kraju. Byłam we Lwowie, skąd pojechałam autostopem do Rumunii. Kiedy pojechałam do Ukrainy po raz drugi, już własnym samochodem, podróżowałam południową częścią kraju do Mołdawii. Nigdy nie było w moich planach, by zostać tu dłużej. I nigdy nie sądziłam, że wrócę do Ukrainy jako żołnierka.
Kiedy zaczęła się inwazja, pojechałam na przejście graniczne w Medyce i przez kilka miesięcy byłam tam wolontariuszką. Pod wpływem tych wszystkich ludzi, tych wszystkich historii, postanowiłam ruszyć na wschód. W okolicach wakacji pojechałam do Charkowa. Miałam tam zostać na dwa tygodnie, lecz zostałam na sześć. Rozwoziłam pomoc humanitarną potrzebującym i wojsku. Zajmowałam się też ewakuacją ludności cywilnej z terenów okupowanych.
Masz na myśli tereny, na których były już rosyjskie wojska?
Tak, tereny okupowane. To było jakoś w wakacje 2022 roku. Przez jakiś czas w każdy poniedziałek otwierano korytarze humanitarne. My podjeżdżaliśmy vanami na samo nabrzeże rzeki, do tak zwanej szarej strefy, czyli ziemi, na ziemie, na które nie zapuszczali się już nawet ukraińscy żołnierze. Tam był most, „szlak do życia”, jak na niego mówili ukraińscy wolontariusze. Jedna połowa mostu była rosyjska, druga ukraińska. Ci ludzie – z bagażami, dziećmi na rękach, z psami – przechodzili przez most pieszo, a my ich mogliśmy przechwytywać już po stronie ukraińskiej, gdzie powiewała niebiesko-żółta flaga. Pakowaliśmy ich do samochodów i wywoziliśmy w bezpieczne miejsce, gdzie czekał transport do kolejnych miejsc, do innych miast, w których były ich rodziny. Bywało, że robiłam sześć takich kursów jednego dnia. Normalnie do tego vana wchodzi dziewięć osób, ja brałam po siedemnaście. I każda z tych osób miała jeden nieduży bagaż.
Po tych sześciu tygodniach zjawiłaś się w Polsce.
Po powrocie wcale nie planowałam znowu jechać do Ukrainy. Ale przez to, że byłam w kraju tak długo nieobecna, musiałam przejść w pracy przez tak zwany „restart systemu”: zmiana haseł, loginów, kart. Trochę to trwało – i przez ten czas ciągle myślałam o ludziach, którzy zostali w Ukrainie, o tym, jak mogłabym jeszcze pomóc. Pewnego dnia rozmawiałam z kolegą, który służył w ukraińskim wojsku. Powiedziałam mu, że rozważam rzucenie wszystkiego i wyjazd do Ukrainy na stałe, że chciałabym tam znaleźć pracę i być wolontariuszką w weekendy i w każdy wolny dzień. „Zaczekaj chwilę, zaraz do ciebie oddzwonię” – rzekł. Kiedy zadzwonił znowu, powiedział, że opowiedział o wszystkim dowódcy, a ten stwierdził, że moja pomoc się bardzo by przydała ich jednostce. Wiedzieli, że ja wjadę wszędzie, że mam dobry kontakt z wolontariuszami i potrafię wiele rzeczy załatwić, zorganizować. Zaproponowali mi pracę, żebym to wszystko robiła dla ich grupy – nie dla całego batalionu, ale dla ich oddziału. Długo się nie zastanawiałam. Wyjechałam do Ukrainy, poszłam do sztabu i podpisałam kontrakt. Tak znalazłam się w wojsku.
Ale nie trafiłaś tam jako zwykły żołnierz? Na początku nie miałaś misji bojowych?
Na samym początku, po wstąpieniu do wojska, zajmowałam się logistyką, kontaktami z wolontariuszami, organizowałam rzeczy dla mojego oddziału. Niedługo później trafiłam do innego batalionu, lecz miałam tam zajmować się tym samym: opiekować się swoim oddziałem i zapewniać mu wszystko, co na dany moment potrzebne. Mieszkałam z żołnierzami w przyfrontowej wiosce, więc byłam ze wszystkim na bieżąco. Jednak szybko zaczęłam się zajmować absolutnie wszystkim, poczynając od dokumentów czy kontraktów (pomagałam rekrutom przechodzić przez proces podpisywania kontraktu, a nawet zrywania go).
Dowódca obdarzał mnie coraz większym zaufaniem, aż w końcu uczynił ze mnie swego rodzaju asystentkę. Cedował na mnie różne mniej ważne zadania, by móc skoncentrować się na rzeczach ważniejszych, jak np. planowanie misji. Często zdarzało się, że dowoziłam chłopaków do punktów odbioru, zabierałam ich z tych punktów, bywało też, że pracowałam medevacu [ewakuacja medyczna – red.]. Na co dzień pilnowałam, by moja grupa szła na zadanie bojowe przygotowana: by mieli naładowane radia czy dodatkowe baterie do noktowizji.
Ale później przerzucili nas pod Bachmut i mój oddział przestał istnieć.
Straciliście wszystkich?
Nie, choć na jednej z misji zginął mój kolega. Nasz dowódca kompanii nie chciał, byśmy dalej siedzieli w Bachmucie, chciał nam tego wszystkiego oszczędzić, bo tam była rzeź. Wszędzie były rozczłonkowane ciała, nasi chłopcy wręcz po tych ciałach chodzili, wiele ich było i nie miał ich kto ich zbierać – albo to po prostu było zbyt niebezpieczne. Dowódca próbował za wszelką cenę rozwiązać naszą grupę: oprócz mnie i jednego kolegi, całej reszcie nakazano rozwiązać kontrakty. Chcieli się nas pozbyć, ale w dobrej wierze. Dowódca nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za to, że wyśle ludzi na śmierć.
Rzucił przed nas worek na zwłoki i powiedział, że jeśli chcemy zostać w Bachmucie, to mamy do tego worka teraz wejść, bo tylko tak stamtąd wrócimy
Po tym wszystkim nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Ale wiedziałam na pewno, że nie chcę siedzieć w sztabie i zajmować się rzeczami, które oni chcieli mi zlecać. Miałam poczucie, że muszę być bardziej pożyteczna, że chcę robić coś serio. Wiedziałam, że nie puszczą mnie na szturmy, bo nie byłam do tego przygotowana – chociaż bardzo dużo ćwiczyłam, brałam udział prawie we wszystkich szkoleniach. Można powiedzieć, że w tej grupie przeszłam przeszkolenie wojskowe od podstaw w bardzo skróconym czasie, więc jakieś pojęcie miałam. Tyle że na pewno za małe, by iść z grupą do szturmu. Zaczęłam myśleć, co w tej chwili jest najbardziej potrzebne na froncie... Operator drona!
W ciągu tego krótkiego czasu, kiedy byłam uziemiona w sztabie, znalazłam kurs operatora drona, odbywał się w innym mieście. Poszłam do sztabu, powiedziałam, że znalazłam sobie taki kurs i bardzo proszę o przygotowanie mi dokumentów, bym mogła zrobić to szkolenie. Zgodzili się. Pojechałam, zrobiłam, wróciłam i… nie miałam już swojej grupy. Ale dali mi szansę – przydzielili mnie do oddziału droniarzy. Usłyszałam, że jeśli się sprawdzę i zostanę zaakceptowana, to będę mogła zostać z nimi na stałe. Zaczęłam z nimi latać, trenować, uczyć się. I zostałam. Myślę, że przez całą tę moją drogę sporo pomogło mi to, że w miarę szybko zaczęłam sprawnie komunikować się po ukraińsku.
Pamiętasz swoje pierwsze zadanie bojowe?
Pracowałam na różnych odcinkach frontu, głównie w okolicach Kupiańska i Bachmutu. Na Donbasie spędziłam półtora roku, w okolicach Kupiańska rok. Moja pierwsza misja bojowa była właśnie tam; pamiętam, że była spokojna. Kiedy zaczynałam pracować jako pilot drona, wojna dronów nie wyglądała jeszcze tak jak obecnie. W pewnym sensie to były dopiero początki, bo nie było tylu anten, pilotom nie zagłuszano sygnału z każdej strony i nie było tylu dronów kamikadze. Na pewno było łatwiej. Dziś wszystkim jest ciężej, pilotom dronów też. Technologia poszła do przodu, pojawia się coraz nowszy sprzęt, a Rosjanie używają innych częstotliwości, przez co coraz łatwiej zagłuszają sygnał. My musimy za tym wszystkim nadążać, musimy też cały czas nabywać nowy sprzęt, uczyć się nowych rzeczy. Na pierwszej misji dowódca wskazał nam miejsce, w które zrzucaliśmy ładunki wybuchowe. Siedzieliśmy w okopie, wszystko spokojnie sobie przygotowaliśmy, nie było żadnych problemów.
A później?
Im dłużej pracujemy w tym samym miejscu, tym więcej Rosjanie o nim wiedzą. Na trzeciej czy czwartej misji w pobliżu pozycji bojowych padł nam samochód. Nie mogliśmy go odpalić, musieliśmy go więc tam zostawić, a nas trzeba było ewakuować. Podczas kolejnej misji naszą pozycję Rosjanie zasypali pociskami. Najpierw był jeden wybuch, daleko. Potem drugi – już bliżej. Trzeci pocisk eksplodował przy naszym okopie i fala uderzeniowa nasypała nam ziemię na głowy. To był w sumie pierwszy raz, kiedy miałam bezpośrednie zetknięcie z artylerią. Nikt z nas nie spanikował, mimo że te pociski spadały coraz bliżej. Jakoś udało nam się wydostać.
Kiedy wróciliśmy, wszyscy już wiedzieli, co się stało.
Przyjechał dowódca batalionu. Powiedział mi, że właśnie dlatego nie chciał puszczać mnie na misje bojowe. Oni bardzo chronią kobiety, starają się je trzymać na tyłach. Boją się o nas
A ja byłam wtedy chyba jedyną kobietą, która jeździła na pozycje bojowe. Dowódca zasugerował mi, że może już dość tego, może powinnam wrócić do spraw administracyjnych. Odpowiedziałam, że przecież jesteśmy zespołem, więc nie może być tak, że oni idą, a ja nie.
Jak się żyje na co dzień w męskim świecie? Bycie kobietą na wojnie jest trudne? Jak to wygląda w kontekście np. „spraw kobiecych”?
Na wojnie wszystkie granice się zacierają. Tak do siebie przywykliśmy, że płeć nie ma już dla nas znaczenia, wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi. Czasem mieszkamy w jednym pokoju w pięć czy nawet sześć osób. Każde z nas ma swoje rozkładane łóżko, pod łóżkiem cały swój dobytek – prywatne rzeczy, jakiś sprzęt – i tak mieszkamy wszyscy „na kupie”. Na początku zawsze jest tak, że faceci chcą mnie absolutnie we wszystkim wyręczać, a to coś przenieść, a to jakoś pomóc. A ja od razu wyznaczam granicę: to, że jestem kobietą, nie znaczy, że jestem inwalidką. Mam dwie ręce i dwie nogi, więc nie trzeba mi we wszystkim pomagać. Bo kto później będzie za mnie nosił rzeczy na pozycjach? Tam każdy musi sobie radzić sam, ja też.
Im dłużej jesteśmy w grupie, tym mniej zwraca się uwagę na płeć. A przez to, że jesteśmy ciągle razem, widzimy się non stop, mężczyźni zrozumieli, że miewam „te dni”. Czasami one wypadają w momencie, kiedy jestem na misji. Może trudno sobie wyobrazić zmianę tampona w okopie podczas ostrzału, ale bywa i tak. Gdybym nie była tak blisko z tymi ludźmi, byłoby mi ciężko. I kiedy jest taki moment, że muszę zadbać o tego rodzaju higienę intymną, ale nie mogę wyjść z okopu, to im mówię prosto z mostu: „Muszę iść zmienić tampon”. Bywa i tak, że na pozycjach siedzimy długo i pojawia się potrzeba umycia się. Wiadomo: tam nie ma prysznica. Ale chcę chociaż skorzystać z mokrych chusteczek, zmienić bieliznę. Wtedy nie ma śmiechów, żartów, nie ma żenującej atmosfery. Odwracają się i robię swoje. Ja się generalnie bardzo szybko adaptuję, nie wiem, czy inne kobiety też tak mają.
Dla mnie ta swoboda i komfort są bardzo ważne i cieszę się, że w mojej grupie te „kobiece sprawy” to zupełnie naturalna rzecz, która nikogo nie emocjonuje
W armii jest coraz więcej kobiet, także na pierwszej linii frontu – są czołgistkami, snajperkami. Co myślisz o kobiecej mobilizacji, o której coraz częściej mówi się w Ukrainie?
Trzeba zaznaczyć, że mobilizacja jest przymusowa. Uważam, że mężczyzna nie będzie dobrym żołnierzem, jeśli jest do czegoś przymuszany. Myślę, że jeśli kobieta sama się zgłosi do wojska i będzie chciała iść na pozycje bojowe, to będzie to z korzyścią dla armii, gdy zastąpi kogoś, kto tam być nie chce. Nie ma co się oszukiwać: my, kobiety, jesteśmy nieco słabsze fizycznie. Jednak to nie znaczy, że siły fizycznej nie można wytrenować. W ogóle rola kobiety na przestrzeni wieków zmieniła się. Nie jesteśmy już tylko żonami i gosposiami. Są kobiety, które chciałby służyć w wojsku. Tym bardziej powinny mieć równe prawa.
Kobieta ma trochę trudniej na tej wojnie. Nie dlatego, że jest jakoś szczególnie dyskryminowana, ale dlatego, że w pewnym sensie otacza nas patriarchat. Będąc kobietą, muszę ciągle udowadniać, że jestem w czymś dobra. Bo nawet jeśli jestem w lataniu na tym samym poziomie co facet albo nawet lepsza, to zawsze muszę pokazać, co umiem. A mam wrażenie, że kiedy facet deklaruje, że jest w czymś dobry, to mu po prostu wierzą. Co do żołnierskich umiejętności kobiet – jest niedowierzanie, taki dystans. On nie wynika z dyskryminacji, tylko z tego, że mężczyźni wciąż nie przywykli do obecności kobiet na wojnie.
Nigdy nic przykrego mnie nie spotkało ze strony kolegów żołnierzy, ale mam wrażenie, że na zadaniach bojowych zawsze musiałam pokazać się z najlepszej strony i udowodnić swoją wartość jako żołnierza
Bo to wciąż jest jeszcze trochę taki męski świat.
Wracając do pytania o mobilizację kobiet: Ukraina jest w stanie wojny. Uważam (ale to moja subiektywna opinia), że kobieca pomoc, kobiece wsparcie nie byłoby niczym gorszym od męskiego. A jeśli chodzi o argument, że kobiety powinny skupić się na rodzeniu następnych pokoleń – to skomplikowana sprawa. Wiadomo: mężczyzna dziecka nie urodzi. Jednak to nie znaczy, że kobieta nie może służyć, zajść w ciążę – i wtedy wziąć urlop. Wojsko nie przekreśla możliwości macierzyństwa, chociaż może opcje są nieco ograniczone. Ale to nie jest niemożliwe, bo żołnierki rodzą dzieci na tej wojnie. Ja się nawet trochę śmieję z tego, że przymusowa mobilizacja może wyjść demografii Ukrainy na dobre, bo kobiety, by uniknąć służby albo uchronić przed nią swoich mężczyzn, zaczną rodzić dzieci (w końcu mężczyzna, który ma trójkę dzieci, może być zwolniony ze służby). Myślę jednak, że zdecydowana większość kobiet nie chciałaby iść na wojnę. Tyle że to nie zmienia faktu, że powinniśmy odejść od stereotypowego myślenia.