Exclusive
20
min

Elwira Niewiera: "Syndrom Hamleta" to portret młodego pokolenia Ukraińców po traumie

Skończyliśmy film tuż przed napaścią na pełną skalę. I moi bohaterowie poszli na front. Pokaz "Syndromu Hamleta" i spotkanie z reżyserką w ramach Festiwalu Malta we wtorek 10 września o godz. 18 w kinie "Muza" w Poznaniu

Irena Tymotiewycz

Reżyserka i wolontariuszka Elwira Niewiera.
Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Elwira Niewiera jest polsko-niemiecką reżyserką i scenarzystką, autorką filmów dokumentalnych. Zajmują ją głównie przemiany polityczne i społeczne w Europie Wschodniej. Zdobyła wiele nagród na prestiżowych polskich i międzynarodowych festiwalach filmowych.

Film dokumentalny "Syndrom Hamleta" (2022), wyreżyserowany przez Elwirę Niewierę wraz z Piotrem Rosołowskim, to psychologiczny portret pokolenia straumatyzowanego wojennymi przeżyciami. Zdjęcia do filmu rozpoczęły się na krótko przed pełnoskalową inwazją Rosji. Premiera odbyła się, gdy jego bohaterowie byli już na froncie.

Przyjaźń, opiekuńczość i uwrażliwienie na niesprawiedliwość zmieniły Elwirę Niewierę w wolontariuszkę, dla której prawie nic nie jest niemożliwe. Portal Sestry dowiedział się, jak teraz wygląda życie reżyserki i bohaterów jej filmu. I o co walczą w tej wojnie.

Elwira Niewiera została nominowana do pierwszej nagrody "Portrety Siostrzeństwa", ustanowionej przez redakcję międzynarodowego magazynu Sestry.

Irena Tymotiewicz: W Twoim filmie "Syndrom Hamleta", nakręconym z Piotrem Rosołowskim, na scenie spotyka się pięć osób: obrońca lotniska w Doniecku Jarosław Hawianiec, żołnierka Kateryna Kotliarowa, przedstawiciel społeczności LGBT Ołeh Rodion Szurigin-Hrekałow, wojskowy sanitariusz Roman Krywdyk oraz znana ukraińska aktorka i feministka Oksana Czerkaszyna. Co ich łączy?

Elwira Niewiera: Doświadczenie. W 2020 roku, kiedy zaczęliśmy kręcić "Syndrom Hamleta", ważne było dla nas zwrócenie uwagi opinii publicznej na działania wojenne w Ukrainie, które rozpoczęły się już w 2014 roku, a które wszyscy zignorowali. Ludzie byli do tego przyzwyczajeni i nie reagowali na wiadomości, nie poruszało to ich serc. To było tak, jakby nie było wojny, ale były ofiary tej wojny. Nawet w Ukrainie nie nazywano tego "wojną".

Chcieliśmy dotrzeć do ludzi. Pokazać, co ta wojna robi z tymi, którzy ją przeżyli, co w nich pozostawia. Jak bardzo są zdruzgotani. I jak trudny, długi proces przechodzą, by wrócić do normalności. Chcieliśmy stworzyć emocjonalny portret młodego pokolenia Ukraińców po traumie. Szukaliśmy narzędzia, które połączy widza jak najściślej z tym, przez co przechodzą bohaterowie pozwoli ich głębiej zrozumieć. I tym narzędziem stał się teatr. Do spektaklu wybraliśmy pięć osób - ludzi młodego pokolenia, którzy pochodzą z różnych stron Ukrainy i urodzili się po 1991 roku, w niepodległym państwie.

Oksana Czerkaszyna i Kateryna Kotliarowa. Kadr z filmu "Syndrom Hamleta"

W 2014 roku Ukraina przeżyła moment tak zwanego "politycznego przebudzenia" i niektórzy z naszych bohaterów poszli na wojnę. Sławik (studiował prawo) i Katia (stosunki międzynarodowe) zgłosili się na ochotnika. Roman, aktor teatralny ze Lwowa, został powołany do służby. Były też dwie osoby, które nie miały doświadczenia wojskowego: Oksana Czerkaszyna, ukraińska aktorka, która od czasu Majdanu angażuje się w teatr zaangażowany, i Rodion, przedstawiciel społeczności LGBT, który pochodzi z Doniecka. Ma swój własny front, na którym walczy z dyskryminacją i homofobią. W 2014 roku musiał opuścić swój dom i przeniósł się do Kijowa.

Ważne było dla nas porównanie ich doświadczeń i traum, aby stworzyć przekrój społeczeństwa. Wojna na pełną skalę rozpoczęła się, gdy film był w postprodukcji. Chcieliśmy zwrócić uwagę opinii publicznej na problem, ale okazało się, że byliśmy za późno. A może nie...

Prawdopodobnie nie. Myślę, że to był mocny punkt filmu. Gdzie życie zaprowadziło Twoich bohaterów i Ciebie?

24 lutego 2022 roku trójka bohaterów mojego filmu została wezwana do komendy wojskowej. Pierwszą wiadomość od Katii otrzymałam po południu tego samego dnia: baza, w której miała się zameldować, została wysadzona przez oddziały wroga. Ona z 10 innych żołnierzy byli wtedy w lesie. To był początek mojej wolontariackiej podróży, która trwa do dziś.

W ciągu tygodnia przekazałam im wszystko, czego potrzebowali: kamizelki kuloodporne, kamery termowizyjne, plecaki, namioty, śpiwory, buty w odpowiednim rozmiarze... Pierwszy transport z niezbędnym sprzętem, wart około 100 tysięcy złotych, został zebrany bardzo szybko: wysłałam listy do około stu znajomych z prośbą o pomoc.

Zdałam sobie sprawę, że wojna jest kosztowna

Mój przyjaciel zaproponował, że zorganizuje dla mnie spotkania w klubach bogatych kobiet. Opowiadałam im o prawdziwej sytuacji moich bohaterów i przekonywałam do pomocy. W pewnym momencie skontaktowała się ze mną zamożna kobieta z Bawarii, Ulrike, która była gotowa wziąć na siebie większość kosztów, ponieważ nie mogła zaakceptować bezczynności niemieckiego rządu. Z jej pomocą zaczęłam wysyłać drony, ciężarówki i quady. Było to szczególnie potrzebne Romanowi, który znajdował się w pobliżu Bachmutu.

Oprócz pilnych próśb z frontu, które otrzymywałam i nadal otrzymuję dzień i noc, dotarła do mnie również prośba od kierownictwa sierocińca pod Kijowem. Wraz z dyrektorką pewnego sierocińca zorganizowaliśmy wszystkie dokumenty niezbędne do ewakuacji dzieci. Ulrike przeznaczyła dla nich ogromną willę nad jeziorem. Nadal mieszka tam około 25 dzieci i 10 ich opiekunów.

Z tym filmem objechałam pół świata i stałam się do pewnego stopnia ambasadorką moich bohaterów. Wykorzystałam ich historie, by opowiedzieć o sytuacji w Ukrainie. O tym, czego nie pokazują wiadomości

O niuansach na linii frontu. O rzeczach, o których nikt nie myśli. Na przykład o tym, że kobiety w okopach naprawdę potrzebują kubeczków menstruacyjnych i damskich butów. O innych problemach, które nawarstwiają się w związku z tym strasznym doświadczeniem.

Elwira Niewiera z jednym z bohaterów filmu "Syndrom Hamleta" podczas wywiadu w TVN.
Zdjęcie z archiwum prywatnego

Jaki jest teraz stan psychiczny bohaterów twojego filmu?

Katia była na froncie przez prawie rok. Przechodziła przez bardzo trudne i niebezpieczne momenty. Wspierałam ją cały czas. Kiedy pomagałam jej finansowo, pomagałam jej również psychicznie, a ona dzieliła się ze mną doświadczeniami, które tkwiły głęboko w jej duszy. Jeszcze w 2014 roku celowo blokowała swoje emocje, by móc funkcjonować w tamtej rzeczywistości. Ale skala tego, czego doświadczyła w 2022 roku, była tak wielka, że zbyt trudno było utrzymać to wszystko w sobie.

Dzięki Katii lepiej rozumiem potrzeby kobiet na wojnie.

Roman, który został sanitariuszem, miał najgłębszą traumę: nie chciał brać broni do ręki. Nie zdawał sobie sprawy, że jako medyk będzie miał do czynienia z krwią i śmiercią znacznie częściej niż żołnierze na polu bitwy. Bardzo bał się momentu, w którym będzie musiał udać się na linię walk. Stało się to latem. Jego problemy psychiczne wynikały w dużej mierze z tego, że w 2014 roku nie miał wystarczającego doświadczenia, by ratować ciężko rannych, nie miał też odpowiedniego sprzętu.

Razem z nim zaczęliśmy zastanawiać się, co możemy zrobić, aby zmniejszyć ten strach. Zaczęliśmy od stworzenia listy w arkuszu kalkulacyjnym: jakie rzeczy medyk bojowy powinien mieć w swoim plecaku. Na liście znalazło się ponad 100 pozycji. I udało nam się skompletować 10 takich plecaków.

By skuteczniej pomagać Ukrainie, założyłaś nawet organizację pozarządową.

Tak. Po premierze w Locarno "Syndrom Hamleta" był pokazywany w ponad 30 krajach, od USA po Australię, na wielu prestiżowych festiwalach. W pewnym momencie trafił do Niemiec - i wszystkie możliwe gazety napisały recenzje. Razem z Ulrike organizowałyśmy też - równolegle z pokazami na festiwalach - kolejne spotkania w klubach zamożnych kobiet. Jeździłam wszędzie, opowiadałam, zbierałam pieniądze. Po kilku takich wydarzeniach szefowa jednego z klubów doradziła mi założenie fundacji. Darczyńcy mogą wtedy odliczyć darowizny od podatku. Tak narodziła się EXISTENTIA e.V.

Elwira z broszurą EXISTENTIA e.V.
Zdjęcie z archiwum prywatnego

Masz zespół, czy robisz wszystko sama?

Jest nas czwórka. Trzy osoby zajmują się głównie dokumentacją i sprawami finansowymi, resztę robię ja.

Wiele rzeczy musiałam wymyślić sama. Dopiero na początku rosyjskiej inwazji założyłam profil na Facebooku; wcześniej go nie miałam. To bardzo pomaga mi organizować transport i znajdować odpowiednich ludzi.

Kiedy Roman poprosił mnie o wysłanie quadów, nie wiedziałam, co to jest. Gdy Katia poprosiła mnie o wysłanie kamizelek kuloodpornych, nie miałam pojęcia, że takie kamizelki mają różne poziomy ochrony. Kupiłam kamizelki z trzecim poziomem ochrony, a Katia powiedziała mi: "Ale potrzebujemy szóstego. Przepraszam, że cię nie uprzedziłam". Wszystkiego uczyłam się na bieżąco. Są rzeczy, o których prawdopodobnie nie powinno się wspominać. Znalazłam i wysłałam też do jednostek ampułki, które są bardzo trudne do zdobycia, ale bardzo potrzebne wojskowym medykom.

Kiedyś szukałam kontaktów z firmami sprzedającymi kamery termowizyjne. Teraz mam firmy, które dają mi 50% zniżki, ponieważ wiedzą, że te kamery trafiają do ukraińskiej armii.

Roman Krywdyk, bohater filmu "Syndrom Hamleta".
Zdjęcie z prywatnego archiwum

Czym jest dla Ciebie wolontariat?

Jestem osobą, która lubi rozwiązywać problemy. Podczas wojny jest ich wiele. Zdałam sobie sprawę, że mam siłę. Potrafię sobą zarządzać, wiem, kogo i gdzie poprosić, jak kopnąć piłkę, żeby trafiła w celu.

Moja więź z bohaterami filmu w ciągu ostatnich dwóch lat była bardzo bliska. Dowiedziałam się więc z pierwszej ręki o masowych zabójstwach, torturach i uprowadzaniu ludzi przez Rosjan. To niełatwe do zniesienia psychicznie.

Zdałam sobie sprawę, że działanie i praca leczą ból, który noszę w sobie z powodu tego, co dzieje się w Ukrainie. Mój film stał się dla mnie narzędziem walki. Wyszedł poza sztukę i twórczość

Film może stać się środkiem wspierania ludzi, społeczeństwa. Promować humanizm, wzajemne zrozumienie i empatię.

W jednej ze scen filmu reżyser pyta bohaterów, o co walczą w życiu. O co Ty walczysz teraz?

O sprawiedliwość i wolność. Wspieranie narodu ukraińskiego jest moim obowiązkiem. Jestem przekonana, że oni walczą za nas.

Od początku wojny jasno i publicznie deklarowałam swoje poparcie dla ukraińskiej armii. I nagle okazało się, że wielu moich niemieckich przyjaciół było przekonanymi pacyfistami. Dopóki nie znalazłam się tak blisko frontu, też mogłam powiedzieć, że jestem pacyfistką. Ale kiedy stało się to, co się stało, kiedy Rosja zaczęła zabijać cywilów bez powodu, pomyślałam, że dla wszystkich powinno być oczywiste, gdzie leży prawda.

To był moment, w którym straciłam wielu przyjaciół. Jednocześnie zyskałam wielu nowych - oni podzielają moje wartości.

Uważam, że większość europejskich rządów nie gra fair. Obiecują dozbroić Ukrainę, ale nie wysyłają wystarczającej ilości broni

Jestem przekonana, że w Ukrainie nie zginęłoby tak wielu ludzi, gdyby Europa natychmiast wysłała broń, o którą prosili Ukraińcy. Gdyby europejscy przywódcy wzięli pełną odpowiedzialność za to, że Ukraina jest ofiarą, a Rosja przestępcą. Nie można współpracować z przestępcą. Naszym obowiązkiem jest chronić ofiary.

Czujesz się zmęczona wojną?

Nawet kiedy jestem bardzo zmęczona, staram się iść dalej. Bo wiem, jak zmęczeni są ci, którzy są na froncie. Myślę, że opuszczenie ich teraz byłoby wielką zdradą.

Kilka tygodni temu wysłałam do Ukrainy kamery termowizyjne, a żołnierze z różnych jednostek nagrali filmy z podziękowaniami. Niezależnie od tego, gdzie te podziękowania zostały nagrane - w pobliżu Awdijiwki, w pobliżu Bachmutu czy w regionie Charkowa - powtarzała się jedna rzecz: byli wdzięczni za sprzęt, który ratuje im życie. Jednak już sam fakt, że ktoś o nich pamięta i robi coś, by wesprzeć ich moralnie, jest dla nich silnym motywatorem do kontynuowania walki.

Nosze Sked i generatory, które Elwira wysłała na front w Ukrainie.
Zdjęcie z prywatnego archiwum

Od jakiegoś czasu poszerzam swój krąg pomocy, pomagając różnym jednostkom dzięki mojej siostrze Katii, która też była na wojnie. Ze względu na stan zdrowia nie może wrócić na front, ale ma szerokie kontakty wśród wojskowych. Teraz patronujemy punktowi stabilizacyjnemu w pobliżu Orichowa, gdzie sytuacja jest straszna. To tylko sześć kilometrów od punktu zerowego. Pracującym tam chirurgom wysyłamy sprzęt medyczny, lampy operacyjne i bandaże. Zamówiłam też dla nich nosze ewakuacyjne SKED.

W grudniu napisałam bardzo długi i emocjonalny list gratulacyjny do naszych fundacji z prośbą o dalszą pomoc - i znów mieliśmy pieniądze na naszych kontach.

Czyli dzięki odpowiednim słowom nadal można dotrzeć do tych, od których zależy pomoc?

Tak. To działa.

W "Syndromie Hamleta" udało ci się przeanalizować problemy psychiczne, z którymi młodzi ludzie mierzyli się jeszcze przed inwazją na pełną skalę. Jak myślisz, z czym tym razem Ukraińcy wrócą z frontu?

Zaczynamy o tym rozmawiać. Moi bohaterowie bardzo boją się powrotu.

Często byli żołnierze nie śpią dobrze i mają koszmary. Z powodu tych snów mogą nawet bić swoje żony lub mężów. Jeden z moich bohaterów doświadczył takich sytuacji. Ci ludzie mają w sobie ogromny lęk o to, jak zorganizować sobie życie po tym, czego doświadczyli. Roman powiedział mi niedawno, że przestał nawiązywać znajomości na froncie. Nie chciał ciągle na nowo odczuwać bólu straty.

To są problemy, których nie było przez pierwsze dwa lata wojny, a które teraz pojawiają się w głowach żołnierzy.

Roman chce zasadzić drzewo w Karpatach dla każdego, kogo śmierci był świadkiem. A to oznacza ponad 100 drzew. Żeby w tym miejscu można było być samemu, opłakiwać ich. I godnie się pożegnać

Kilka miesięcy temu zostałam zaproszona na kolację z politykami w Niemczech, gdzie miałam okazję porozmawiać o sytuacji w Ukrainie. Obok mnie siedział człowiek, którego biznes jest bezpośrednio związany z lasami. Powiedział, że jest gotów sfinansować taki projekt.

Nad czym teraz pracujesz?

Przez ostatni rok regularnie odwiedzam ośrodki rehabilitacyjne dla ofiary zbrodni wojennych. Obserwuję zarówno pracę psychologów, jak reakcje podopiecznych. Mam pomysł na projekt filmowy o kobietach - "Kobiety i wojna" - o drodze, jaką przechodzą po traumatycznych przeżyciach.

Filmowiec - reżyserka i wolontariuszka Elwira Niewiera.
Zdjęcie z archiwum prywatnego

Jak można Ci pomóc?

Wszystko, co robię, ma jeden cel: uratować życie jak największej liczbie żołnierzy na froncie. Będziemy kontynuować zakup noszy ewakuacyjnych SKED, które nie są dostępne w wielu miejscachh. I drony są zawsze potrzebne.

Planujemy również wspierać rehabilitację psychologiczną kobiet. Obecnie na Ukrainie są dostępne jednorazowe kursy rehabilitacyjne trwające do trzech tygodni. Chcielibyśmy jednak organizować rehabilitacje cykliczne, odbywające się 3-4 razy w roku.

W ubiegłym roku około 800 kobiet przeszło rehabilitację w jednej z wiodących organizacji zajmujących się tym obszarem. Na liście oczekujących było jednak ponad 9 000.

To tylko te kobiety, które bezpośrednio skontaktowały się z organizacją. A ile jest takich, które potrzebują pomocy, lecz się o nią nie ubiegają?

Mówi się, że poziom obrażeń psychicznych jest znacznie wyższy wśród tych, którzy milczą na ten temat.

Jedna z bohaterek mojego przyszłego filmu, którą poznałam podczas rehabilitacji, była w Azowstalu i straciła tam męża. Potem przeżyła rosyjską niewolę, ale miała szczęście wrócić. Ekstremalny przypadek.

To, co widzę wokół siebie, ma na mnie silny wpływ emocjonalny. Aby zrozumieć te kobiety, trzeba być z nimi na poziomie głębokiej empatii. To dla mnie bardzo kosztowne. Od roku sama chodzę na terapię, by ustabilizować swoją psychikę.

Samochód zorganizowany przez Elwirę do dostarczania paliwa na zimę mieszkańcom wsi w strefie walk w pobliżu Bachmutu.
Zdjęcie z archiwum prywatnego

Minęły prawie dwa lata, a "Syndrom Hamleta" nadal jest wyświetlany zarówno w Ukrainie, jak za granicą. Jak ludzie reagują na niego teraz? Czy zmieniło się jego postrzeganie?

Podczas pierwszego międzynarodowego pokazu w Locarno wyszłam na scenę i zobaczyłam, że wszyscy widzowie płaczą. Zdałam sobie sprawę, że to działa. Musimy przybliżać historie, losy, wyzwania i zmagania konkretnych ludzi.

W tym sensie postrzeganie filmu w ogóle się nie zmieniło. To, że stworzyliśmy bardzo emocjonalny portret ludzi, którzy przeżyli wojnę, pomaga wielu poczuć ból, przez który przechodzą miliony ludzi na Ukrainie. Wejść w ich buty.

Wokół mnie jest wiele osób przekonanych, że Ukraińcy na pewno wygrają tę wojnę, bo są tacy odważni. Nie ulegałabym tym iluzjom. My, w Europie, robimy zbyt mało, by tak się stało.

Chcę, aby ten film był oglądany w krajach, których granice są daleko od Ukrainy. Tam, gdzie jest mniej zrozumienia i świadomości, że musimy pomóc. Gdzie ludzie mają mniejszy kontakt z Ukraińcami.

Znajdujemy się obecnie w bardzo trudnej fazie- podobnej do tej kilka lat po wybuchu działań wojennych w 2014 roku. Fazie, w której ludzie ignorują, przyzwyczajają się, zapominają. Tyle że stawka jest tu zbyt wysoka

Nie tylko dla Ukrainy, ale także dla nas, Europejczyków. I każdy z nas dzisiaj - nie w pierwszym dniu wojny, kiedy wszyscy się bali i chcieli pomóc, ale teraz, kiedy naród ukraiński po dwóch latach jest bardzo wyczerpany - musi go świadomie wspierać.

Іrena Tymotiewicz

No items found.

Dziennikarka, redaktorka, fotografka. Od 2022 roku zajmuje się sprawami społecznymi i kulturowymi związanymi z wojną w Ukrainie.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Ukraińcy pomagają Amerykanom z Los Angeles dotkniętym pożarem

Los Angeles płonie. Pożary w stanie Kalifornia są jednymi z największych w historii regionu. Ogień objął obszar 12,5 tysiąca hektarów, zmuszając setki tysięcy ludzi do ewakuacji. Zginęło co najmniej 25 osób, spłonęło ponad 10 tysięcy budynków. Strażacy pracują bez wytchnienia, lecz najpotężniejsze pożary nie zostały jeszcze w pełni opanowane.

Tragedię spowodowało samoczynne zapalenie się lasu po długiej suszy, swoje zrobił też huraganowy wiatr. Zewsząd płynie wsparcie dla osób dotkniętych przez katastrofę, powstają inicjatywy wolontariackie. W pomoc włączają się również Ukraińcy. Sestry rozmawiały z przedstawicielami ukraińskiej społeczności w Kalifornii, którzy pracują w jednym z centrów wolontariackich w pobliżu Los Angeles.

Ołeksandra Chułowa, fotografka z Odesy, przeprowadziła się do Los Angeles rok temu. Mówi, że kiedy wybuchły pożary, wciąż pojawiały się kolejne wiadomości o tym, ile osób straciło swoje domy. Ukraińcy natychmiast zaczęli się organizować:

– Aleks Denisow, ukraiński aktywista z Los Angeles, szukał wolontariuszy do pomocy w dystrybucji ukraińskiej żywności wśród poszkodowanych – mówi. – Posiłki są przygotowywane przez Ukrainki z organizacji House of Ukraine w San Diego. Przygotowały już ponad 300 litrów barszczu ukraińskiego i około 400-500 krymskotatarskich czebureków. Zebraliśmy się z naszymi przyjaciółmi i postanowiliśmy przyłączyć się do tej inicjatywy.

Rozwoziliśmy jedzenie w okolicach tej części miasta, w której doszło do pożarów. Na obóz dla wolontariuszy udostępniono nam duży parking. Było nasze jedzenie, był duży ukraiński food truck z Easy busy meals – serwowano z niego pierogi. Inni rozdawali ubrania, pościel, produkty higieniczne itp. Każdy robił, co mógł. Naszym zadaniem było nakarmienie ludzi. Zaczęliśmy o 10.00 i skończyliśmy o 20.00.

W sumie było nas około 30. Panią, która smażyła chebureki przez 10 godzin bez odpoczynku, w pełnym słońcu, żartobliwie nazwaliśmy „Generałem”. Jak przystało na prawdziwą Ukrainkę, wzięła sprawy w swoje ręce i przydzieliła każdemu z nas zadanie. To silna, lecz zarazem miła kobieta.

Rozdaliśmy około 1000 talerzy barszczu. Obszar, na którym działaliśmy, był dość rozległy, więc chodziliśmy po nowo utworzonym „centrum pomocy” z głośnikiem, przez który informowaliśmy, że mamy pyszne ukraińskie jedzenie – za darmo. Na początku miejscowi trochę obawiali się jeść nieznane im potrawy, ale kiedy spróbowali, nie mogli przestać. Czebureki bardzo im zasmakowały, przypominały im lokalne danie empanadas. Ustawiła się po nie bardzo długa kolejka.

Anna Bubnowa, wolontariuszka, która uczestniczyła w inicjatywie, napisała: „To była przyjemność pomagać i proponować ludziom nasz pyszny barszcz. Wszyscy byli zachwyceni i wracali po więcej”.

Aleks Denisow, aktor i aktywista, jeden z organizatorów pomocy mieszkańcom Los Angeles dotkniętym kataklizmem, mówi, że społeczność ukraińska w południowej Kalifornii jest liczna i aktywna. Dlatego była w stanie szybko skrzyknąć wolontariuszy, przygotować posiłki i przybyć na miejsce.

Na swoim Instagramie Aleks wezwał ludzi do przyłączenia się do inicjatywy: „Przynieście wodę i dobry humor. Pomóżmy amerykańskiej społeczności, która przez te wszystkie lata pomagała społeczności ukraińskiej”.

– Wielu Ukraińców, jak ja, mieszka na obszarach, z których ewakuowano ludzi – lub na granicy z takimi obszarami – mówi Aleks. – Trudno nam było się połapać, co się naprawdę dzieje. To było tak podobne do naszej wojny i tego żalu po stracie, który odczuwamy każdego dnia. To Peter Larr, Amerykanin w trzecim pokoleniu z ukraińskimi korzeniami, wpadł na ten pomysł, a my wdrożyliśmy go w ciągu zaledwie 24 godzin.

Niestety mieliśmy ograniczone możliwości, więc musieliśmy podziękować wielu osobom, które chciały pomagać wraz z nami. Amerykanie byli niesamowicie wdzięczni i wręcz zachwyceni naszym jedzeniem. Rozmawiali, dzielili się swoimi smutkami i pytali o nasze.

Naszego barszczu, pierogów, chebureków i innych potraw spróbowało 1000, a może nawet 1500 osób. Jednak wiele więcej było tych, którzy podchodzili do nas, by po prostu porozmawiać, zapytać o wojnę w Ukrainie, o nasze życie, kulturę.

Lokalni mieszkańcy masowo opuszczają niebezpieczne obszary, powodując ogromne korki na drogach. Pożary ogarnęły już 5 dzielnic miasta, wszystkie szkoły są zamknięte. Już teraz ten pożar został uznany za najbardziej kosztowny w historii. Swoje domy straciło też wiele hollywoodzkich gwiazd, m.in. Anthony Hopkins, Mel Gibson, Paris Hilton i Billy Crystal.

Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości Ołeksandry Chułowej i Aleksa Denisowa

20
хв

Barszcz dla pogorzelców. Jak Ukraińcy pomagają ofiarom katastrofy w Los Angeles

Ksenia Minczuk

Starszy dżentelmen na rowerze zatrzymuje się przy kawiarni „Krajanie” na obrzeżach Tokio. Wchodzi do środka, kłania się, wyjmuje z portfela banknot o największym nominale, 10 tysięcy jenów (2700 hrywien), wkłada go do słoika z ukraińską flagą, ponownie się kłania i w milczeniu wychodzi.

– O mój Boże, on spróbował naszego barszczu wczoraj na festiwalu! – wykrzykuje Natalia Kowalewa, przewodnicząca i założycielka ukraińskiej organizacji non-profit „Krajanie”.

Ukraińska kawiarnia „Krajanie” na obrzeżach Tokio

To właśnie dzięki jedzeniu na wielu festiwalach, które są w Japonii niezwykle popularne, miejscowi nie tylko dowiadują się o Ukrainie od samych Ukraińców, ale także chętnie im pomagają. W ciągu ostatnich 2,5 roku w tej skromnej kawiarni i na imprezach charytatywnych organizowanych przez „Krajan” zebrano prawie 33 miliony hrywien (3,3 mln zł). Pieniądze zostały przeznaczone na odbudowę domów w Buczy i Irpieniu, zakup leków, generatorów prądu, karetek pogotowia i pojazdów ewakuacyjnych do Ukrainy.

Przed inwazją w 127-milionowej Japonii mieszkało zaledwie 1500 Ukraińców. Jednak w 2022 r. ten kraj, tradycyjnie zamknięty dla obcokrajowców, wykonał bezprecedensowy ruch, przyznając zezwolenia na pobyt kolejnym 2600 Ukraińcom. To trzykrotnie więcej niż liczba uchodźców ze wszystkich innych krajów w ciągu ostatnich 40 lat.

Uchodźcom z Ukrainy zapewniono zakwaterowanie, ubezpieczenie zdrowotne i wynagrodzenie wystarczające na utrzymanie. Ponadto ponad stu ukraińskim studentom, którzy uczą się japońskiego lub kontynuują naukę na uniwersytetach, umożliwiono naukę bezpłatną.

Japonia organizuje również rehabilitację fizyczną i psychiczną dla ukraińskich żołnierzy i opłaca zakładanie im protez bionicznych

Dla ukraińskich imigrantów Japończycy byli niezwykle serdeczni . Gdy do Komae, 83-tysięcznego miasta w prefekturze Tokio, przybyła Ukrainka ubiegająca się o azyl, lokalna społeczność zapewniła jej m.in. ogród warzywny – bo Japończycy dowiedzieli się, że Ukraińcy uwielbiają uprawiać warzywa w ogródkach. Stało się tak, mimo że większość japońskich domów ogródków nie ma, ponieważ ziemia tam jest bardzo droga.

– W maju 2022 r. burmistrz Komae zorganizował nawet ukraiński festyn – mówi Natalia Kowalowa. – Wszyscy zostali poczęstowani barszczem, było też pudełko na datki. Za te pieniądze „Krajanie” byli później w stanie uruchomić projekty wolontariackie, także w Ukrainie. Idąc za przykładem Komae, inne japońskie miasta też zaczęły organizować podobne imprezy. Zaczęliśmy prowadzić wykłady, ponieważ wielu Japończyków poprosiło nas o wyjaśnienie, dlaczego wybuchła ta wojna. „Jesteście braterskim narodem” – mówili, a my opowiadaliśmy o głodzie, represjach, historii Krymu. Japończycy są pełni troski, współczują i chcą pomóc.

Rodzina Natalii mieszka w Kraju Kwitnącej Wiśni od ponad 30 lat. Z zawodu jest nauczycielką. Uczyła w japońskiej szkole i wraz z mężem założyła ukraińską szkołę niedzielną „Dżerelce” [Źródło – red.] – oraz „Krajan”. W 2022 roku postanowiła bez reszty poświęcić się działalności społecznej i wolontariackiej.

Japonia to kraj festiwali. „Krajanie” reprezentują swoją ojczyznę na różnych takich wydarzeniach w całym kraju niemal co tydzień, a czasem nawet 5-6 razy w miesiącu. Rozdają ulotki, współpracują z lokalnymi mediami, częstują Japończyków barszczem i gołąbkami

– Droga do japońskiego serca wiedzie przez jedzenie – mówi Natalia. – Bo jedzenie to ich największa rozrywka i ulubione zajęcie. Na festiwalach jesteśmy jedynymi, którzy prezentują coś z zagranicy, reszta to jedzenie japońskie. Na początku myślałam, że nasze dania będą dla miejscowych zbyt ciężkie. W przeciwieństwie do kuchni japońskiej, my gotujemy długo i jemy dość tłuste potrawy. Ale nie – im to smakuje. Zazwyczaj ostrożnie podchodzą do wszystkiego, co nowe, ale kiedy już spróbują, szczerze to doceniają. W zeszłym roku niechętnie próbowali ukraińskiego jedzenia na festiwalach, ale w tym są już kolejki: „Byliście tu w zeszłym roku! Chcemy zamówić jeszcze raz, tak nam zasmakowało”.

Chociaż Japończycy z natury są ostrożni wobec wszystkiego, co nowe, bardzo polubili ukraińską kuchnię

Natalia wspomina, jak niedawno „Krajanie” wzięli udział w festiwalu o trzystuletniej historii w tokijskiej dzielnicy Asakusa. Podeszła do nich japońska rodzina, kobieta dużo wiedziała o Ukrainie. Powiedziała, że ugotowała już barszcz ukraiński według przepisu z Internetu, nawet pokazała zdjęcie. A żegnając się, zakrzyknęła: „Chwała Ukrainie!”.

To właśnie po jednym z takich festiwali pewna 80-letnia Japonka podeszła do Ukraińców i zaproponowała im otwarcie kawiarni w lokalu, którego była właścicielką. Na początku bez czynszu, a potem – w miarę możliwości.

– Oczywiście na początku nic nam nie wychodziło, ale z czasem zaczęliśmy sobie radzić – wspomina Natalia Łysenko, wiceszefowa „Krajan”.

Przyjechała do Japonii 14 lat temu – i wyszła tu za mąż. Szukała ukraińskiej szkoły dla swojej córki i tak poznała Natalię Kowalową, założycielkę szkoły „Dżerelce”. Dziś nadzoruje pracę kawiarni, choć jej głównym zajęciem jest nauczanie angielskiego w japońskiej szkole.

Napływowi Ukraińcy natychmiast zaczęli szukać pracy, choć nie mówili po japońsku. Dlatego kawiarnia od razu ustaliła priorytety: zatrudni osoby ubiegające się o azyl, nawet jeśli nie są profesjonalnymi kucharzami. I tak nawet te Ukrainki, które nigdy wcześniej nie gotowały, po pracy w kawiarni zaczęły uszczęśliwiać swoje rodziny domowym jedzeniem.

W kawiarni Japończycy mogą skosztować tradycyjnych ukraińskich potraw

W menu znajdziesz barszcz, gryczane naleśniki, pierogi z pikantnym i słodkim nadzieniem, a także naleśniki, racuchy, kotlet po kijowsku i zestawy obiadowe. Ciasto z dżemem jagodowym jest niezwykle popularne, szczególnie na festiwalach. Ceny są ukraińskie: pierogi – 700 jenów (160 hrywien), naleśniki – 880 jenów (200 hrywien), barszcz ukraiński – 1100 jenów (260 hrywien).

Buraki kupują od lokalnych rolników, kaszę gryczaną można dostać w sklepie Ukrainki, która importuje ją z Europy. Koperek pochodzi od innej Ukrainki, która uprawia go specjalnie dla tej kawiarni

Robią też własny smalec, a zamiast kwaśnej śmietany używają japońskiego jogurtu bez dodatków. Warto również wspomnieć o doskonałym wyborze ukraińskich win, które nawet w ukraińskich restauracjach nieczęsto są oferowane. Jest więc „Beykush”, jest „Stakhovsky”, „Biologist”, „Fathers Wine”, są miody pitne „Cikera”. Wszystko importowane z drugiego krańca świata przez dwie firmy.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat. Znajduje się daleko od centrum Tokio, nawet nie w pobliżu stacji metra. Ale ludzie przychodzą tu nie tylko z sąsiednich dzielnic – przyjeżdżają także z innych miast i regionów, czasem oddalonych o setki kilometrów. Raz nawet przyjechali w czasie tajfunu! Japończycy chcą spróbować egzotycznej kuchni, ale także wziąć udział w organizowanych tu wydarzeniach.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat

„Krajanie” marzą o ukraińskim centrum w Japonii, założyli już zresztą mały ośrodek kulturalny – właśnie w kawiarni. Co miesiąc odbywają się tu wystawy fotograficzne, warsztaty i wykłady w języku ukraińskim i japońskim: jak malować w stylu petrykiwki [Petrykiwka to osiedle w obwodzie dniepropietrowskim, które słynie z malowideł z motywami roślinnymi i zwierzęcymi – red.], jak robić ukraińską biżuterię i diduch [ukraińska dekoracja świąteczna ze słomy – red.]. Czasami nawet Ukraińcy są zszokowani. Niektórzy mówią, że musieli przyjechać aż do Japonii, by nauczyć się robić symbole ukraińskiego Bożego Narodzenia.

Kuchnia kawiarni przygotowuje również dania do degustacji na festiwalach. By wziąć udział w takich wydarzeniach, musisz najpierw dostarczyć organizatorom plan pomieszczenia, w którym będziesz gotować, a także listę wszystkich produktów – bo na przykład latem gotowanie potraw z mlekiem jest zabronione. Kuchnia „Krajan” uczestniczyła też w przygotowaniu potraw na przyjęcie z okazji Dnia Niepodległości w Ambasadzie Ukrainy w Japonii.

Osobną pracą są kulinarne kursy mistrzowskie dla Japończyków. Cieszą się ogromną popularnością

– Kuchnia w kawiarni jest na to za mała, dlatego tanio wynajmujemy kuchnie miejskie, przygotowane do prowadzenia zajęć kulinarnych – zaznacza Natalia Łysenko. – W tym miesiącu zorganizujemy trzy takie wydarzenia, każde dla 20 osób. Oznacza to, że 60 Japończyków będzie mogło ugotować sobie nasz barszcz we własnym domu. Wybór dań na kursy mistrzowskie jest różnorodny: pierogi, zrazy, naleśniki, kapuśniak, grochówka z grzankami, faszerowana papryka, sałatka z buraków i fasoli. Rozpoczęliśmy również współpracę z kawiarnią „Clare & Garden”. Ten lokal w stylu angielskim został otwarty przez Japonkę na dziedzińcu jej domu i zaprasza Ukraińców na ukraiński lunch dwa razy w miesiącu.

Najnowszą innowacją jest dostarczanie jedzenia przez Uber Eats. Yuki Tagawa, menedżerka ds. obsługi klienta, przyszła do kawiarni, by omówić szczegóły współpracy. Mówi, że zrobiła to z własnej inicjatywy. Chce, by Japończycy nie tylko próbowali nowych potraw, ale też bardziej zainteresowali się Ukrainą – poprzez jedzenie.

– Kuchnia ukraińska ma bardziej wyraziste smaki niż japońska – wyjaśnia Yuki Tagawa. – Czuję w niej smak warzyw, np. pomidorów czy kapusty. Ogólnie rzecz biorąc, te smaki są zupełnie inne, bo podstawą kuchni japońskiej jest bulion rybny dashi, pasta miso lub sosy, które mają specyficzny smak. Wiem, że większość Japończyków, którzy nigdy wcześniej nie próbowali ukraińskich potraw, mówi, że mieli o nich zupełnie inne wyobrażenie. Nie sądzili, że aż tak przypadną im do gustu.

Dla tych, którzy chcą zagłębić się w ukraińską kuchnię, „Krajanie” we współpracy z Instytutem Ukraińskim przetłumaczyli książkę „Ukraina. Jedzenie i historia”. Opowiada o przeszłości i teraźniejszości kuchni ukraińskiej, przedstawia przepisy na dania, które każdy może ugotować, lokalne produkty i specjały Ukrainy

– Praca nad tłumaczeniem była ciekawa, lecz niełatwa – mówi Natalia Kowalowa. – Po pierwsze, chcieliśmy, by nazwy były jak najbardziej zbliżone do ukraińskiego brzmienia. Po drugie, nie wszystkie produkty można kupić w japońskich sklepach. Bo gdzie tu znaleźć rjażenkę [ukraiński napój powstały w wyniku fermentacji mleka – red.]? To była najtrudniejsza część: opisanie niezbędnych produktów, dostosowanie ich do realiów Japonii, zastąpienie ich podobnymi smakami.

Część dochodu ze sprzedaży książki, a także ze wszystkich działań „Krajan” przeznaczana jest na projekty wolontariackie na rzecz Ukrainy.

Natalia Kowalewa (z lewej) i Natalia łysenko
20
хв

Jak Ukraińcy rozkochali Japończyków w barszczu i diduchu

Darka Gorowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Ukraina powinna stać się Izraelem Europy

Ексклюзив
20
хв

Julia Pawliuk: – Każda wymiana jeńców i każde negocjacje to operacja specjalna

Ексклюзив
20
хв

Nie uspokajajcie zła

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress