Exclusive
20
min

Elwira Niewiera: "Syndrom Hamleta" to portret młodego pokolenia Ukraińców po traumie

Skończyliśmy film tuż przed napaścią na pełną skalę. I moi bohaterowie poszli na front. Pokaz "Syndromu Hamleta" i spotkanie z reżyserką w ramach Festiwalu Malta we wtorek 10 września o godz. 18 w kinie "Muza" w Poznaniu

Irena Tymotiewycz

Reżyserka i wolontariuszka Elwira Niewiera.
Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Elwira Niewiera jest polsko-niemiecką reżyserką i scenarzystką, autorką filmów dokumentalnych. Zajmują ją głównie przemiany polityczne i społeczne w Europie Wschodniej. Zdobyła wiele nagród na prestiżowych polskich i międzynarodowych festiwalach filmowych.

Film dokumentalny "Syndrom Hamleta" (2022), wyreżyserowany przez Elwirę Niewierę wraz z Piotrem Rosołowskim, to psychologiczny portret pokolenia straumatyzowanego wojennymi przeżyciami. Zdjęcia do filmu rozpoczęły się na krótko przed pełnoskalową inwazją Rosji. Premiera odbyła się, gdy jego bohaterowie byli już na froncie.

Przyjaźń, opiekuńczość i uwrażliwienie na niesprawiedliwość zmieniły Elwirę Niewierę w wolontariuszkę, dla której prawie nic nie jest niemożliwe. Portal Sestry dowiedział się, jak teraz wygląda życie reżyserki i bohaterów jej filmu. I o co walczą w tej wojnie.

Elwira Niewiera została nominowana do pierwszej nagrody "Portrety Siostrzeństwa", ustanowionej przez redakcję międzynarodowego magazynu Sestry.

Irena Tymotiewicz: W Twoim filmie "Syndrom Hamleta", nakręconym z Piotrem Rosołowskim, na scenie spotyka się pięć osób: obrońca lotniska w Doniecku Jarosław Hawianiec, żołnierka Kateryna Kotliarowa, przedstawiciel społeczności LGBT Ołeh Rodion Szurigin-Hrekałow, wojskowy sanitariusz Roman Krywdyk oraz znana ukraińska aktorka i feministka Oksana Czerkaszyna. Co ich łączy?

Elwira Niewiera: Doświadczenie. W 2020 roku, kiedy zaczęliśmy kręcić "Syndrom Hamleta", ważne było dla nas zwrócenie uwagi opinii publicznej na działania wojenne w Ukrainie, które rozpoczęły się już w 2014 roku, a które wszyscy zignorowali. Ludzie byli do tego przyzwyczajeni i nie reagowali na wiadomości, nie poruszało to ich serc. To było tak, jakby nie było wojny, ale były ofiary tej wojny. Nawet w Ukrainie nie nazywano tego "wojną".

Chcieliśmy dotrzeć do ludzi. Pokazać, co ta wojna robi z tymi, którzy ją przeżyli, co w nich pozostawia. Jak bardzo są zdruzgotani. I jak trudny, długi proces przechodzą, by wrócić do normalności. Chcieliśmy stworzyć emocjonalny portret młodego pokolenia Ukraińców po traumie. Szukaliśmy narzędzia, które połączy widza jak najściślej z tym, przez co przechodzą bohaterowie pozwoli ich głębiej zrozumieć. I tym narzędziem stał się teatr. Do spektaklu wybraliśmy pięć osób - ludzi młodego pokolenia, którzy pochodzą z różnych stron Ukrainy i urodzili się po 1991 roku, w niepodległym państwie.

Oksana Czerkaszyna i Kateryna Kotliarowa. Kadr z filmu "Syndrom Hamleta"

W 2014 roku Ukraina przeżyła moment tak zwanego "politycznego przebudzenia" i niektórzy z naszych bohaterów poszli na wojnę. Sławik (studiował prawo) i Katia (stosunki międzynarodowe) zgłosili się na ochotnika. Roman, aktor teatralny ze Lwowa, został powołany do służby. Były też dwie osoby, które nie miały doświadczenia wojskowego: Oksana Czerkaszyna, ukraińska aktorka, która od czasu Majdanu angażuje się w teatr zaangażowany, i Rodion, przedstawiciel społeczności LGBT, który pochodzi z Doniecka. Ma swój własny front, na którym walczy z dyskryminacją i homofobią. W 2014 roku musiał opuścić swój dom i przeniósł się do Kijowa.

Ważne było dla nas porównanie ich doświadczeń i traum, aby stworzyć przekrój społeczeństwa. Wojna na pełną skalę rozpoczęła się, gdy film był w postprodukcji. Chcieliśmy zwrócić uwagę opinii publicznej na problem, ale okazało się, że byliśmy za późno. A może nie...

Prawdopodobnie nie. Myślę, że to był mocny punkt filmu. Gdzie życie zaprowadziło Twoich bohaterów i Ciebie?

24 lutego 2022 roku trójka bohaterów mojego filmu została wezwana do komendy wojskowej. Pierwszą wiadomość od Katii otrzymałam po południu tego samego dnia: baza, w której miała się zameldować, została wysadzona przez oddziały wroga. Ona z 10 innych żołnierzy byli wtedy w lesie. To był początek mojej wolontariackiej podróży, która trwa do dziś.

W ciągu tygodnia przekazałam im wszystko, czego potrzebowali: kamizelki kuloodporne, kamery termowizyjne, plecaki, namioty, śpiwory, buty w odpowiednim rozmiarze... Pierwszy transport z niezbędnym sprzętem, wart około 100 tysięcy złotych, został zebrany bardzo szybko: wysłałam listy do około stu znajomych z prośbą o pomoc.

Zdałam sobie sprawę, że wojna jest kosztowna

Mój przyjaciel zaproponował, że zorganizuje dla mnie spotkania w klubach bogatych kobiet. Opowiadałam im o prawdziwej sytuacji moich bohaterów i przekonywałam do pomocy. W pewnym momencie skontaktowała się ze mną zamożna kobieta z Bawarii, Ulrike, która była gotowa wziąć na siebie większość kosztów, ponieważ nie mogła zaakceptować bezczynności niemieckiego rządu. Z jej pomocą zaczęłam wysyłać drony, ciężarówki i quady. Było to szczególnie potrzebne Romanowi, który znajdował się w pobliżu Bachmutu.

Oprócz pilnych próśb z frontu, które otrzymywałam i nadal otrzymuję dzień i noc, dotarła do mnie również prośba od kierownictwa sierocińca pod Kijowem. Wraz z dyrektorką pewnego sierocińca zorganizowaliśmy wszystkie dokumenty niezbędne do ewakuacji dzieci. Ulrike przeznaczyła dla nich ogromną willę nad jeziorem. Nadal mieszka tam około 25 dzieci i 10 ich opiekunów.

Z tym filmem objechałam pół świata i stałam się do pewnego stopnia ambasadorką moich bohaterów. Wykorzystałam ich historie, by opowiedzieć o sytuacji w Ukrainie. O tym, czego nie pokazują wiadomości

O niuansach na linii frontu. O rzeczach, o których nikt nie myśli. Na przykład o tym, że kobiety w okopach naprawdę potrzebują kubeczków menstruacyjnych i damskich butów. O innych problemach, które nawarstwiają się w związku z tym strasznym doświadczeniem.

Elwira Niewiera z jednym z bohaterów filmu "Syndrom Hamleta" podczas wywiadu w TVN.
Zdjęcie z archiwum prywatnego

Jaki jest teraz stan psychiczny bohaterów twojego filmu?

Katia była na froncie przez prawie rok. Przechodziła przez bardzo trudne i niebezpieczne momenty. Wspierałam ją cały czas. Kiedy pomagałam jej finansowo, pomagałam jej również psychicznie, a ona dzieliła się ze mną doświadczeniami, które tkwiły głęboko w jej duszy. Jeszcze w 2014 roku celowo blokowała swoje emocje, by móc funkcjonować w tamtej rzeczywistości. Ale skala tego, czego doświadczyła w 2022 roku, była tak wielka, że zbyt trudno było utrzymać to wszystko w sobie.

Dzięki Katii lepiej rozumiem potrzeby kobiet na wojnie.

Roman, który został sanitariuszem, miał najgłębszą traumę: nie chciał brać broni do ręki. Nie zdawał sobie sprawy, że jako medyk będzie miał do czynienia z krwią i śmiercią znacznie częściej niż żołnierze na polu bitwy. Bardzo bał się momentu, w którym będzie musiał udać się na linię walk. Stało się to latem. Jego problemy psychiczne wynikały w dużej mierze z tego, że w 2014 roku nie miał wystarczającego doświadczenia, by ratować ciężko rannych, nie miał też odpowiedniego sprzętu.

Razem z nim zaczęliśmy zastanawiać się, co możemy zrobić, aby zmniejszyć ten strach. Zaczęliśmy od stworzenia listy w arkuszu kalkulacyjnym: jakie rzeczy medyk bojowy powinien mieć w swoim plecaku. Na liście znalazło się ponad 100 pozycji. I udało nam się skompletować 10 takich plecaków.

By skuteczniej pomagać Ukrainie, założyłaś nawet organizację pozarządową.

Tak. Po premierze w Locarno "Syndrom Hamleta" był pokazywany w ponad 30 krajach, od USA po Australię, na wielu prestiżowych festiwalach. W pewnym momencie trafił do Niemiec - i wszystkie możliwe gazety napisały recenzje. Razem z Ulrike organizowałyśmy też - równolegle z pokazami na festiwalach - kolejne spotkania w klubach zamożnych kobiet. Jeździłam wszędzie, opowiadałam, zbierałam pieniądze. Po kilku takich wydarzeniach szefowa jednego z klubów doradziła mi założenie fundacji. Darczyńcy mogą wtedy odliczyć darowizny od podatku. Tak narodziła się EXISTENTIA e.V.

Elwira z broszurą EXISTENTIA e.V.
Zdjęcie z archiwum prywatnego

Masz zespół, czy robisz wszystko sama?

Jest nas czwórka. Trzy osoby zajmują się głównie dokumentacją i sprawami finansowymi, resztę robię ja.

Wiele rzeczy musiałam wymyślić sama. Dopiero na początku rosyjskiej inwazji założyłam profil na Facebooku; wcześniej go nie miałam. To bardzo pomaga mi organizować transport i znajdować odpowiednich ludzi.

Kiedy Roman poprosił mnie o wysłanie quadów, nie wiedziałam, co to jest. Gdy Katia poprosiła mnie o wysłanie kamizelek kuloodpornych, nie miałam pojęcia, że takie kamizelki mają różne poziomy ochrony. Kupiłam kamizelki z trzecim poziomem ochrony, a Katia powiedziała mi: "Ale potrzebujemy szóstego. Przepraszam, że cię nie uprzedziłam". Wszystkiego uczyłam się na bieżąco. Są rzeczy, o których prawdopodobnie nie powinno się wspominać. Znalazłam i wysłałam też do jednostek ampułki, które są bardzo trudne do zdobycia, ale bardzo potrzebne wojskowym medykom.

Kiedyś szukałam kontaktów z firmami sprzedającymi kamery termowizyjne. Teraz mam firmy, które dają mi 50% zniżki, ponieważ wiedzą, że te kamery trafiają do ukraińskiej armii.

Roman Krywdyk, bohater filmu "Syndrom Hamleta".
Zdjęcie z prywatnego archiwum

Czym jest dla Ciebie wolontariat?

Jestem osobą, która lubi rozwiązywać problemy. Podczas wojny jest ich wiele. Zdałam sobie sprawę, że mam siłę. Potrafię sobą zarządzać, wiem, kogo i gdzie poprosić, jak kopnąć piłkę, żeby trafiła w celu.

Moja więź z bohaterami filmu w ciągu ostatnich dwóch lat była bardzo bliska. Dowiedziałam się więc z pierwszej ręki o masowych zabójstwach, torturach i uprowadzaniu ludzi przez Rosjan. To niełatwe do zniesienia psychicznie.

Zdałam sobie sprawę, że działanie i praca leczą ból, który noszę w sobie z powodu tego, co dzieje się w Ukrainie. Mój film stał się dla mnie narzędziem walki. Wyszedł poza sztukę i twórczość

Film może stać się środkiem wspierania ludzi, społeczeństwa. Promować humanizm, wzajemne zrozumienie i empatię.

W jednej ze scen filmu reżyser pyta bohaterów, o co walczą w życiu. O co Ty walczysz teraz?

O sprawiedliwość i wolność. Wspieranie narodu ukraińskiego jest moim obowiązkiem. Jestem przekonana, że oni walczą za nas.

Od początku wojny jasno i publicznie deklarowałam swoje poparcie dla ukraińskiej armii. I nagle okazało się, że wielu moich niemieckich przyjaciół było przekonanymi pacyfistami. Dopóki nie znalazłam się tak blisko frontu, też mogłam powiedzieć, że jestem pacyfistką. Ale kiedy stało się to, co się stało, kiedy Rosja zaczęła zabijać cywilów bez powodu, pomyślałam, że dla wszystkich powinno być oczywiste, gdzie leży prawda.

To był moment, w którym straciłam wielu przyjaciół. Jednocześnie zyskałam wielu nowych - oni podzielają moje wartości.

Uważam, że większość europejskich rządów nie gra fair. Obiecują dozbroić Ukrainę, ale nie wysyłają wystarczającej ilości broni

Jestem przekonana, że w Ukrainie nie zginęłoby tak wielu ludzi, gdyby Europa natychmiast wysłała broń, o którą prosili Ukraińcy. Gdyby europejscy przywódcy wzięli pełną odpowiedzialność za to, że Ukraina jest ofiarą, a Rosja przestępcą. Nie można współpracować z przestępcą. Naszym obowiązkiem jest chronić ofiary.

Czujesz się zmęczona wojną?

Nawet kiedy jestem bardzo zmęczona, staram się iść dalej. Bo wiem, jak zmęczeni są ci, którzy są na froncie. Myślę, że opuszczenie ich teraz byłoby wielką zdradą.

Kilka tygodni temu wysłałam do Ukrainy kamery termowizyjne, a żołnierze z różnych jednostek nagrali filmy z podziękowaniami. Niezależnie od tego, gdzie te podziękowania zostały nagrane - w pobliżu Awdijiwki, w pobliżu Bachmutu czy w regionie Charkowa - powtarzała się jedna rzecz: byli wdzięczni za sprzęt, który ratuje im życie. Jednak już sam fakt, że ktoś o nich pamięta i robi coś, by wesprzeć ich moralnie, jest dla nich silnym motywatorem do kontynuowania walki.

Nosze Sked i generatory, które Elwira wysłała na front w Ukrainie.
Zdjęcie z prywatnego archiwum

Od jakiegoś czasu poszerzam swój krąg pomocy, pomagając różnym jednostkom dzięki mojej siostrze Katii, która też była na wojnie. Ze względu na stan zdrowia nie może wrócić na front, ale ma szerokie kontakty wśród wojskowych. Teraz patronujemy punktowi stabilizacyjnemu w pobliżu Orichowa, gdzie sytuacja jest straszna. To tylko sześć kilometrów od punktu zerowego. Pracującym tam chirurgom wysyłamy sprzęt medyczny, lampy operacyjne i bandaże. Zamówiłam też dla nich nosze ewakuacyjne SKED.

W grudniu napisałam bardzo długi i emocjonalny list gratulacyjny do naszych fundacji z prośbą o dalszą pomoc - i znów mieliśmy pieniądze na naszych kontach.

Czyli dzięki odpowiednim słowom nadal można dotrzeć do tych, od których zależy pomoc?

Tak. To działa.

W "Syndromie Hamleta" udało ci się przeanalizować problemy psychiczne, z którymi młodzi ludzie mierzyli się jeszcze przed inwazją na pełną skalę. Jak myślisz, z czym tym razem Ukraińcy wrócą z frontu?

Zaczynamy o tym rozmawiać. Moi bohaterowie bardzo boją się powrotu.

Często byli żołnierze nie śpią dobrze i mają koszmary. Z powodu tych snów mogą nawet bić swoje żony lub mężów. Jeden z moich bohaterów doświadczył takich sytuacji. Ci ludzie mają w sobie ogromny lęk o to, jak zorganizować sobie życie po tym, czego doświadczyli. Roman powiedział mi niedawno, że przestał nawiązywać znajomości na froncie. Nie chciał ciągle na nowo odczuwać bólu straty.

To są problemy, których nie było przez pierwsze dwa lata wojny, a które teraz pojawiają się w głowach żołnierzy.

Roman chce zasadzić drzewo w Karpatach dla każdego, kogo śmierci był świadkiem. A to oznacza ponad 100 drzew. Żeby w tym miejscu można było być samemu, opłakiwać ich. I godnie się pożegnać

Kilka miesięcy temu zostałam zaproszona na kolację z politykami w Niemczech, gdzie miałam okazję porozmawiać o sytuacji w Ukrainie. Obok mnie siedział człowiek, którego biznes jest bezpośrednio związany z lasami. Powiedział, że jest gotów sfinansować taki projekt.

Nad czym teraz pracujesz?

Przez ostatni rok regularnie odwiedzam ośrodki rehabilitacyjne dla ofiary zbrodni wojennych. Obserwuję zarówno pracę psychologów, jak reakcje podopiecznych. Mam pomysł na projekt filmowy o kobietach - "Kobiety i wojna" - o drodze, jaką przechodzą po traumatycznych przeżyciach.

Filmowiec - reżyserka i wolontariuszka Elwira Niewiera.
Zdjęcie z archiwum prywatnego

Jak można Ci pomóc?

Wszystko, co robię, ma jeden cel: uratować życie jak największej liczbie żołnierzy na froncie. Będziemy kontynuować zakup noszy ewakuacyjnych SKED, które nie są dostępne w wielu miejscachh. I drony są zawsze potrzebne.

Planujemy również wspierać rehabilitację psychologiczną kobiet. Obecnie na Ukrainie są dostępne jednorazowe kursy rehabilitacyjne trwające do trzech tygodni. Chcielibyśmy jednak organizować rehabilitacje cykliczne, odbywające się 3-4 razy w roku.

W ubiegłym roku około 800 kobiet przeszło rehabilitację w jednej z wiodących organizacji zajmujących się tym obszarem. Na liście oczekujących było jednak ponad 9 000.

To tylko te kobiety, które bezpośrednio skontaktowały się z organizacją. A ile jest takich, które potrzebują pomocy, lecz się o nią nie ubiegają?

Mówi się, że poziom obrażeń psychicznych jest znacznie wyższy wśród tych, którzy milczą na ten temat.

Jedna z bohaterek mojego przyszłego filmu, którą poznałam podczas rehabilitacji, była w Azowstalu i straciła tam męża. Potem przeżyła rosyjską niewolę, ale miała szczęście wrócić. Ekstremalny przypadek.

To, co widzę wokół siebie, ma na mnie silny wpływ emocjonalny. Aby zrozumieć te kobiety, trzeba być z nimi na poziomie głębokiej empatii. To dla mnie bardzo kosztowne. Od roku sama chodzę na terapię, by ustabilizować swoją psychikę.

Samochód zorganizowany przez Elwirę do dostarczania paliwa na zimę mieszkańcom wsi w strefie walk w pobliżu Bachmutu.
Zdjęcie z archiwum prywatnego

Minęły prawie dwa lata, a "Syndrom Hamleta" nadal jest wyświetlany zarówno w Ukrainie, jak za granicą. Jak ludzie reagują na niego teraz? Czy zmieniło się jego postrzeganie?

Podczas pierwszego międzynarodowego pokazu w Locarno wyszłam na scenę i zobaczyłam, że wszyscy widzowie płaczą. Zdałam sobie sprawę, że to działa. Musimy przybliżać historie, losy, wyzwania i zmagania konkretnych ludzi.

W tym sensie postrzeganie filmu w ogóle się nie zmieniło. To, że stworzyliśmy bardzo emocjonalny portret ludzi, którzy przeżyli wojnę, pomaga wielu poczuć ból, przez który przechodzą miliony ludzi na Ukrainie. Wejść w ich buty.

Wokół mnie jest wiele osób przekonanych, że Ukraińcy na pewno wygrają tę wojnę, bo są tacy odważni. Nie ulegałabym tym iluzjom. My, w Europie, robimy zbyt mało, by tak się stało.

Chcę, aby ten film był oglądany w krajach, których granice są daleko od Ukrainy. Tam, gdzie jest mniej zrozumienia i świadomości, że musimy pomóc. Gdzie ludzie mają mniejszy kontakt z Ukraińcami.

Znajdujemy się obecnie w bardzo trudnej fazie- podobnej do tej kilka lat po wybuchu działań wojennych w 2014 roku. Fazie, w której ludzie ignorują, przyzwyczajają się, zapominają. Tyle że stawka jest tu zbyt wysoka

Nie tylko dla Ukrainy, ale także dla nas, Europejczyków. I każdy z nas dzisiaj - nie w pierwszym dniu wojny, kiedy wszyscy się bali i chcieli pomóc, ale teraz, kiedy naród ukraiński po dwóch latach jest bardzo wyczerpany - musi go świadomie wspierać.

Іrena Tymotiewicz

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, redaktorka, fotografka. Od 2022 roku zajmuje się sprawami społecznymi i kulturowymi związanymi z wojną w Ukrainie.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
portret, Natalka Panczenko, Euromajdan Warszawa, żółto-niebieska flaga

Ta rozmowa odbyła się na kilka dni przed tym, jak Natalia Panczenko padła ofiarą wielu wymierzonych w nią ataków medialnych i kampanii dezinformacyjnej zorganizowanej prawdopodobnie - jak podkreśla sama Panczenko - w jakiejś mierze przez rosyjskiej służby. Media podchwyciły fragment wywiadu, którego Panczenko udzieliła jednej z ukraińskich stacji. "Wzrastanie wrogości między Ukraińcami a Polakami jest już bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla Polski. Ponieważ na terytorium Polski zaczną się walki, bo na terytorium Polski rozpoczną się podpalenia sklepów, domów i tak dalej" - miała powiedzieć, co natychmiast podchwyciły prawicowe ugrupowania i media, choć nie tylko, bo w sprawie wypowiedział się także były premier Leszek Miller. "Jestem zdumiony, że tego rodzaju sformułowania ze strony ukraińskich aktywistów padają. Pani Panczenko powinna dziś już być w ABW i być przesłuchana, czy ma informacje, które mogą wskazywać na przygotowywanie jakichś zamachów, czy jest powiązana ze środowiskami, które chciałyby zakłócić w Polsce proces wyborczy. Powinna być deportowana" — powiedział na antenie Radia Zet.

Kiedy, po kilku dniach medialnej burzy i bezprecedensowej nagonki, głos zabrała sama zainteresowana, zaprzeczyła, jakoby miała wypowiedzieć te słowa. Dodała, że cała wypowiedź była dłuższa i została wyjęta z kontekstu, przy okazji zachęcając do zapoznania się z oryginalnym materiałem. W związku z nagonką na aktywistkę - która w Polsce mieszka od wielu lat i ma polskie obywatelstwo - powstał list poparcia.

"Z niepokojem obserwujemy, jak w czasie kampanii wyborczej niektórzy politycy próbują podsycać napięcia i wykorzystywać antyukraińską retorykę dla doraźnych celów politycznych. Bezpośrednim efektem tych działań jest nagonka na Natalię Panczenko, która stała się celem kłamliwej kampanii dezinformacyjnej. Jest to atak wymierzony przede wszystkim w społeczność ukraińską w Polsce, a co najstraszniejsze – w uchodźców i uchodźczynie wojenne z Ukrainy, którzy i które znaleźli w naszym kraju schronienie przed rosyjską agresją" - piszą sygnatariusze i sygnatariuszki listu. 

W tym kontekście słowa o populizmie, które  Natalia Panczenko wypowiedziała w czasie wywiadu, który właśnie publikujemy, brzmią szczególnie donośnie. 

Anna J.Dudek: Rząd wprowadza ograniczenia w zakresie przyznawania świadczenia 800 plus dla obywateli i obywatelek Ukrainy.  Do sprawy odniósł się prezydent Warszawy i kandydat na prezydenta Rafał Trzaskowski a także drugi z kandydatów, Karol Nawrocki. Jak pani ocenia ten krok?

Natalia Panczenko: To jest bardzo niebezpieczny trop i kierunek, w którym politycy zdecydowali się iść. I tutaj podkreślam, że nie tylko Trzaskowski i Nawrocki, ale także przedstawiciele innych partii. To szerszy problem, który pokazuje niebezpieczną tendencję. To sprawa, która bezpośrednio dotknie nie tylko tę grupę, która nie dostanie 800 plus, ale także polskiego społeczeństwa. Sięgając po populistyczną narrację, politycy otwierają puszkę Pandory, której skutków mogą już nie zatrzymać.

Dlaczego?

Ponieważ granie na emocjach w taki sposób nigdy nie kończy się dobrze, zwłaszcza, kiedy pomija się fakty. A fakty są takie: mieszkający w Polsce Ukraińcy przynoszą co roku do budżetu Polski ok. 15 miliardów złotych, zaś wypłata 800 plus dla tej grupy to ok. 2 mld zł

Więc Polska zyskuje na Ukraińcach co najmniej 13 miliardów, co oznacza, że tego problemu, nie ma. Został on sztucznie wykreowany pod kampanię wyborczą. Co zresztą potwierdziła Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk podkreślając, że z danych wynika jednoznacznie, że ten problem - na który takie proponowane rozwiązanie miałoby odpowiadać - to jest problem nieistniejący, w związku z czym w jej resorcie nie toczą się żadne prace mające wprowadzić zmiany w zasadach wypłaty 800 plus. Podążanie tą drogą Natomiast jeżeli zaczną w to iść i nie zatrzymają się na czas, to może się nagle okazać, że jest za późno. Że już znaleziono kozła ofiarnego - Ukrainki i Ukrainców oraz ich dzieci - i rozbudzono do nich nienawiść w społeczeństwie.

W tym społeczeństwie mamy ogromną grupę obywatelek i obywateli Ukrainy, w tym uchodźczyń, które przyjechały tu w lutym 2022 roku i później. 

Szacuje się, że co dziesiąty mieszkaniec Polski to Ukrainiec. W każdej szkole i przedszkolu są ukraińskie dzieci, w każdej firmie pracują Ukraińcy. Jeżeli nastawić jednych przeciwko drugim, może naprawdę dojść do  sytuacji, które będą nieprzyjemnie i wręcz niebezpiecznie dla obu stron.

Z badań i sondaży wynika, że grunt na takie nastroje stał się podatny. Pomysł ograniczenia w dostępie do 800 plus dla Ukraińców popiera 80 proc. Polaków, a blisko 60 proc.  ankietowanych nie wyobraża sobie członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej i NATO bez rozwiązania kwestii zbrodni wołyńskiej. I to właśnie temat Wołynia stał się jedną z części trwającej kampanii prezydenckiej Karola Nawrockiego. Ten rodzaj populizmu działa, a solidarność Polaków wobec Ukraińców, ogromna na początku wojny, teraz wyraźnie się zmniejszyła. 

Zmniejszyła się i to jest normalne. To samo dokładnie obserwowaliśmy w 2014 roku, kiedy poparcie dla Ukrainy i solidarność były ogromne, a później w latach 2015-2016 roku to spadło. To jest normalne. Widać to też na innych przykładach (nie tylko ukraińsko-polskich relacjach). Przytoczę przykład z powodzianami. Nasza fundacja też robiła zbiórkę i jesteśmy nadal aktywnie zaangażowani we wsparcie ludzi, którzy ucierpieli wskutek powodzi. Kiedy przejechaliśmy w pierwsze dni powodzi, nasi wolontariusze nie mieli co tam robić, bo tak dużo było chętnych do pomocy. Kiedy podczas ostatnich wyjazdów nasza ekipa wolontariuszy tam była, to już oprócz nas i harcerzy nikt tym ludziom nie pomagał. I to nie dlatego, że już nie ma problemów, czy ci ludzie się uporali, czy ich mieszkania już są suche i odnowione. Absolutnie nie. Tylko dlatego, że ten temat już nie jest medialny, ludzie już zaczęli żyć swoje życie dalej i powodzianie tak naprawdę zostali sami ze swoimi problemami, podobnie jak ukraińscy uchodźcy. Wojna wciąż trwa. Na jej początku uchodźców, którzy przybywali w pierwszych tygodniach, witano z otwartymi ramionami – każdy chciał pomóc. Dziś, gdy taka sama kobieta z dzieckiem uciekająca od rosyjskich bomb do Polski spotyka się z zupełnie innym przyjęciem. Warto podkreślić, że obecnie Polska nie oferuje uchodźcom z Ukrainy żadnych specjalnych świadczeń socjalnych. „Zasiłki dla uchodźców”, o których tak głośno trąbi rosyjska propaganda i w które tak wielu ludzi bezrefleksyjnie wierzy, w rzeczywistości nie istnieją.

Dla wielu ukraińskich uchodźczyń jedyną realną formą wsparcia było 800+, którego teraz chce się ich pozbawić. Co więcej, to świadczenie przysługuje wszystkim uprawnionym cudzoziemcom, więc Ukraińskie uchodźczynie nie stanowią tutaj żadnego wyjątku

Jaki to będzie miało wpływ na ukraińską diasporę w Polsce?

Na diasporę nie będzie miało wpływu, z kolei na losy uchodźczyń wojennych i ich dzieci duży. Wyobraźmy sobie taką kobietę z dwójką lub trójką dzieci, mąż której jest na froncie albo nie daj Boże zginął, a ona nie może pracować, lub kobietę, która dopiero przyjechała do Polski nie zna jeszcze języka i ma ogromną traumę wojenną. I musi sobie poradzić. Takie osoby po prostu nie będą w stanie sobie w takich warunkach poradzić, więc pojadą albo dalej (jeśli będzie miała siłę), albo wróci tam, skąd wygnały ją bomby.

Ale tak sobie myślę, że duża część z tych osób tutaj zostanie. I teraz pytam o to, czy my się już nauczyliśmy razem żyć, szanować się wzajemnie, uczyć się od siebie, czy jeszcze musimy się dużo nauczyć? 

Ogromnie dużo musimy się nauczyć. Przede wszystkim chciałabym, żebyśmy w dyskusji operowali faktami, a nie lękiem i stereotypami. Weźmy to 800 plus. W Polsce pracuje 93 proc. Ukraińców, a tych, którzy przyjechali po wojnie - 78 proc. To jest bardzo wysoki wskaźnik aktywizacji zawodowej. Dla porównania, jeżeli bierzemy Polaków, to wśród Polaków pracuje tylko 56 proc. 

24.08.2022, Spotkanie na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. N/z: Rafał Trzaskowski. Zdjęcia: Piotr Molecki/East News Warszawa

Kto nie pracuje z tych ludzi?

Nie pracują uchodźczynie, które mają kilkoro dzieci, opiekują się dziećmi ze schorzeniami lub same borykają się z problemami zdrowotnymi. W związku z tym nie są w stanie podjąć pracy na pełny etat, więc szukają zajęcia dorywczego. Niestety, w Polsce często oznacza to brak stabilności – jeśli dziecko zachoruje, taka kobieta może zniknąć na kilka dni, a jeśli sama gorzej się poczuje, nie przyjdzie do pracy.

Pracodawca nie jest zainteresowany – podobnie jak w przypadku wielu Polek – i nie chce dać jej umowy, zatrudniając na czarno. Czy to jej wina? Nie. To wina systemu, w którym wszyscy funkcjonujemy. Sytuacja ta dotyczy nie tylko Ukrainek czy innych migrantów, ale także wielu Polek, które napotykają te same bariery na rynku pracy.

Tyle że o tym się nie mówi. W tej kampanii wyborczej uchodźcy – a wraz z nimi cała społeczność ukraińska – stali się wygodnym celem ataków i kozłem ofiarnym politycznych rozgrywek. Mam jednak nadzieję, że polskie organizacje broniące praw człowieka oraz prawdziwi liderzy polityczni nie pozostaną obojętni i nie pozwolą, by bezbronne ofiary putinowskich zbrodniarzy były cynicznie wykorzystywane do celów wyborczych.

Politycy lekcji nie wyciągnęli. A my, społeczeństwo?

Jesteśmy w trakcie nauki, cały czas się uczymy, ale nie mogę powiedzieć, że wiele się  już nauczyliśmy. Mówię i o Polakach, i Ukraińcach. Bo z migracją i generalnie z migrantami jest tak, że z jednej strony muszą być na to przygotowani migranci, ale z drugiej strony musi być też przygotowana strona przyjmująca. Kiedy przyjechałam do Polski w 2009, to w Polsce było mało migrantów i w ogóle obcokrajowców. Teraz jest coraz więcej. Myślę, że my jako polskie społeczeństwo cały czas jesteśmy w trakcie tego, żeby się uczyć ze sobą funkcjonować po prostu i widzieć w tym, że tu jesteśmy, plusy. I właśnie tutaj mi bardzo brakuje w Polsce takiego przywództwa. 

Mądrego przywództwa, przykładu? 

Brakuje polityków, którzy potrafiliby – i chcieliby – prowadzić merytoryczny dialog oparty na faktach i danych. A prawda jest taka, że Polska na migrantach zyskuje

Niestety, zamiast rzetelnie przedstawiać rzeczywistość, politycy wolą grać na emocjach, sięgać po populistyczne narracje i kierować się wyłącznie słupkami poparcia. Zamiast edukować i budować świadomą debatę, wybierają straszenie społeczeństwa i kreowanie sztucznych problemów, bo to po prostu łatwiejsze.

Koncentrujemy się na kobietach z oczywistych względów - jest ich tu najwięcej. Jeśli mówi się o mężczyznach z Ukrainy, to często krytycznie - jako o tych, którzy schowali się, uciekli przed poborem. Często - "stchórzyli". Co z facetami?

Odpowiedź jest bardzo prosta. I tutaj też są fakty. Ja ukończyłam kierunek nauk ekonomicznych, więc dla mnie wszystko jest bardzo proste i na wszystko mamy fakty i liczby. A fakty i liczby są takie, że do momentu, dopóki rozpoczęła się wojna na pełną skalę, w Polsce już mieszkało około 1,5 miliona Ukraińców. Niemała część to byli mężczyźni, którzy przyjechali tu do pracy, byli to więc migranci zarobkowi, którzy po prostu chcieli utrzymać rodziny. Mieszkają w Polsce 10, 15, 20, 30 lat. Nikt ich wcześniej nie zauważał, ale teraz mężczyzna, który mówi z ukraińskich akcentem, jest podejrzany. Wrócę do liczb. 

Proszę.

Od momentu, kiedy się zaczęła wojna na pełną skalę, z Ukrainy wyjechało około 7 milionów osób jako uchodźców. Szacuje się, że ok. 20 proc. z tej grupy to mężczyźni, reszta - kobiety i dzieci. Z kolej ukraińska strona podaje dane, które  mówią że wyjechało z Ukrainy i nie wróciło ok.300 tysięcy mężczyzn. Czyli to są te osoby, co złamały prawo. 300 tysięcy w skali 7 mln uchodźców - mniej niż 1%. To świadczy o tym, że szansa, że Ukrainiec, którego widzimy na ulicy, nielegalnie wyjechał z Ukrainy, jest znikoma, tym bardziej, że istnieją konkretne regulacje, kategorie, które determinują, kto może wyjechać z Ukrainy. 

Jacy mężczyźni mogą legalnie opuszczać Ukrainę?

Ojcowie trojga lub więcej dzieci. Wyjechać może mężczyzna, który sam jest chory lub choruje ktoś w jego rodzinie - ma wysoki stopień niepełnosprawności czy raka. Lub kiedy w rodzinie jest niepełnosprawność, lub kiedy jest jedynym opiekunem np. dziecka. Jest i kategoria mężczyzn, która ma dokumenty, z których wynika, że nie mogą iść na front. To są duże grupy mężczyzn. Mówienie o nich jako o tych, którzy oszukali, uchylają się od poboru to wpisywanie się w szeroko zakrojoną rosyjską dezinformację. Z drugiej strony nie mówi się o tych, którzy mieszkali w Polsce czy innym kraju przez całe lata, mieli tu pracę, życie, rodzinę, a kiedy wybuchła wojna, rzucili to wszystko i pojechali na front. Jak tylko się zaczęła wojna na pełną skalę, to rzucili wszystko i pojechali do Ukrainy, żeby bronić ojczyzny. Takich mężczyzn mamy setki tysięcy z całego świata. Ale nagonka trwa, byłam świadkiem kilku absurdalnych sytuacji. 

Jakich? 

Podczas jednego z wydarzeń organizowanych przez naszą fundację obecny był młody mężczyzna, Ukrainiec. Ktoś go agresywnie zapytał: Co ty tu w ogóle robisz? A to był ojciec dziewczynki, który przyjechał do Polski, żeby leczyć córkę, która chorowała na raka. Ze szpitala wyrywał się na demonstracje, żeby pokazać wsparcie ojczyźnie. Inny mężczyzna: przeszedł rosyjską niewolę, później został wymieniony, wrócił do Ukrainy, przeszedł wszystkie komisje i kontrole, został uznany za osobę, która więcej nie może iść na front. Przyjechał do swojej rodziny, która mieszkała w Polsce. I w jednym i w drugim przypadku ani jeden, ani drugi mężczyzna nie chcieli tłumaczyć, dlaczego oni są w Polsce. 

My to widzieliśmy, bo my znamy ich historię. Ale te przykłady pokazują, jak niektóre osoby są pochopne w ocenach.

Jak doświadczenie tej agresji, tej wojny - nie pierwsze przecież trudne w historii Ukrainy - zmieniło ten naród, zmieniło was?

Myślę, że przede wszystkim wyzwoliło siłę i determinację do walki, bo kiedy chcą ci zabrać to, co najważniejsze - to, kim jesteś, twoją tożsamość, udowadniając ci, że jesteś nagle Rosjaninem, kiedy od zawsze wiedziałeś, że ty i twoi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie są Ukraińcami - to wyzwala w tobie siłę do walki i nawet, co zresztą Ukraińcy udowodnili swoim przykładem, jesteś gotów za to umierać. Ja nie wiedziałam, że mam tyle siły, nie widziałam, że mając dwójkę malutkich dzieci będę w stanie robić tyle wszystkiego, jak robię dla zwycięstwa Ukrainy. Myślę, że wielu Ukraińców ma podobnie. Przecież w Ukrainie teraz na froncie walczą wszyscy:  kobiety, osoby w różnym wieku, różnych zawodów i ci, którzy jeszcze 10 lat temu czy nawet 5 lat temu, czy nawet 3 lata temu absolutnie nie pomyśleliby nawet, że pójdą na front. A dzisiaj to robią, bo rozumieją, dlaczego to robią. Wiemy, że walczymy o swój kraj, wiemy, że walczymy o siebie, przetrwanie  i jesteśmy gotowi do tego, żeby płacić za to najwyższą cenę. Na pewno nas to wzmocniło jako naród, na pewno nas to zjednoczyło jako naród i na pewno już komukolwiek na świecie będzie bardzo ciężko podważyć ukraińską tożsamość i to, że Ukraina jest państwem niepodległym. Naszym dzieciom i wnukom będzie już dużo łatwiej zrozumieć, kim są i nie błądzić tak, jak błądziło moje pokolenie i pokolenie moich rodziców. 

24.08.2022, Spotkanie na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. Zdjęcie: Karina Krystosiak/REPORTER

W Ukrainie wzrosła liczba osób, które popierają "kompromis". Chcą, by wojna się skończyła i otwarcie mówią, że trzeba w tyle celu oddać Rosji wschód. 

Oczywiście, że są ludzie, którzy tak myślą i wyrażają podobne opinie. Myślę, że to wynika z poczucia rozpaczy i bezsilności. Widzą, jak świat – zwłaszcza kraje partnerskie, które na początku deklarowały wsparcie „aż do zwycięstwa” – stopniowo się wycofuje. Pomoc uchodźcom maleje, dostawy broni słabną, a obietnice wsparcia coraz częściej pozostają tylko słowami. W takiej sytuacji niektórzy czują się porzuceni i dochodzą do punktu, w którym są gotowi zgodzić się na wszystko, byle tylko ta wojna się skończyła.

Partnerzy mogą mówić, mogą udawać zaangażowanie, mogą nawet częściowo pomagać – ale to nie oni płacą najwyższą cenę. To Ukraińcy codziennie chowają swoich bliskich, to Ukraińcom giną córki i synowie, to Ukraińcy od trzech lat żyją pod nieustannym ostrzałem rakiet i bomb. Oni mają prawo czuć się porzuceni przez świat i pytać: A może powinniśmy się poddać?

Są jednak i tacy, którzy wciąż mają determinację do walki i są gotowi walczyć dalej. Pytanie tylko – jak długo Ukraina będzie musiała zmagać się z obecną sytuacją w osamotnieniu? Czy Europa i jej partnerzy, którzy na początku jednoznacznie deklarowali wsparcie do zwycięstwa, rzeczywiście dotrzymają swojego słowa?

Bo jeśli zostawią Ukrainę samą, to nie ma realnych szans, by mogła wygrać z Rosją w pojedynkę. Tak samo jak żadne inne europejskie państwo nie wygrałoby tej wojny w samotności

Jakie są nastroje w Ukrainie po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich?

Różne. Ludzie zawsze dzielą się na optymistów i pesymistów. Prawdą jest, że za czasów Bidena USA trzymały Ukrainę na takiej kroplówce, która pozwalała się nie poddawać, że nie była na tyle silna, żeby zrobić ofensywę i wygrać.  To oczywiście podtrzymywało Ukrainę, ale też  nie było w 100 proc. takim rodzajem wsparcia, jakiego Ukraina potrzebowała. Co do Trumpa: to jest jedna wielka niewiadoma.

Bardzo ciężko jest przewidzieć, jak to dalej się potoczy. Najpierw wszyscy napierali na Ukrainę, żeby Ukraina usiadła do rozmów, tylko zapomnieli, że do rozmów potrzeba dwóch stron co najmniej. Mam nadzieję, że już do wszystkim dotarło, ze Putin nie ma zamiaru z nikim rozmawiać. On nie chce żadnego pokoju; pytanie, co świat z tym zrobi. Rosja rozumie tylko język siły. Jeśli nie będziemy silni, to czekamy na Putina w kolejnych krajach europejskich, bo na Ukrainie na pewno się nie zatrzyma. To chyba już każdy rozumie. Tak samo jak mówiliśmy w 2014 roku, że Putin się nie zatrzyma na Krymie, tak samo dzisiaj mówimy, że się nie zatrzyma na Ukrainie.

20
хв

Kto chce nas skłócić?

Anna J. Dudek

Seks to nie multiwitamina

Kiedy my, uchodźczynie, zaczęłyśmy dyskutować o tym, czy wielomiesięczny brak fizycznej bliskości nie szkodzi organizmowi, okazało się, że niemal każda z nas ma za sobą doświadczenie wizyty u ginekologa, który zamiast fachowej pomocy proponował „dodanie do swojego życia więcej seksu” jako uniwersalnego „lekarstwa” na wszystkie choroby.

„Częściej niż dwa razy w tygodniu - a twój cykl menstruacyjny się poprawi”, "Regularne życie seksualne rozwiąże problemy z bólem skóry i piersi, a jeśli to nie pomoże, po prostu musisz mieć dziecko".

Nawet strona internetowa Ministerstwa Zdrowia Ukrainy stwierdza, że „stymulacja pochwy u kobiet może zablokować przewlekły ból pleców i nóg, zmniejszyć skurcze menstruacyjne, dyskomfort związany z zapaleniem stawów i bóle głowy”. Pojedyncze badanie jest cytowane jako dowód naukowy: mężczyźni, którzy uprawiają seks co najmniej dwa razy w tygodniu, są o połowę mniej narażeni na śmierć z powodu chorób serca niż ci, którzy prowadzą nieregularne życie seksualne. Nie jest więc jasne, kto kogo leczy.

Ginekolog Natalia Leliukh mówi, że kiedyś wytrwale szukała publikacji opartych na dowodach na to, że seks jest dobry dla zdrowia kobiet. Słyszała bowiem takie stwierdzenia od kobiet: „Jedna z moich przyjaciółek spotykała się z mężczyzną dla seksu, nazywając stosunki seksualne 'moimi multiwitaminami'. Cóż, specjalistka również nie znalazła niczego naukowo udowodnionego.

Opierając się na swojej praktyce medycznej i osobistym doświadczeniu, Natalia Leliukh twierdzi, że najgorsze szkody dla zdrowia można wyrządzić, uprawiając seks i nie czerpiąc z niego przyjemności.

Badania naukowe potwierdzają, że wysokiej jakości seks z ukochaną osobą poprawia nastrój, sen, pracę serca, poczucie własnej wartości, a nawet kolor skóry. Wzrasta poziom endorfin i oksytocyny. Czasami regularna satysfakcja seksualna może nawet opóźnić objawy menopauzy.

Jednocześnie nie ma jak dotąd dowodów na to, że abstynencja seksualna ma negatywny wpływ na zdrowie kobiet.

Innymi słowy, bez seksu ciało kobiety nie rozpadnie się, hormony nie zawiodą, a przedwczesna starość nie nadejdzie.

- Szczerze i staroświecko wierzę, że seks polega na zakochaniu się i intymności, a nie na zapobieganiu żylakom i krzywicy” - podsumowuje lekarka

Napięcie możesz rozładować i bez partnera

- „Strasząc kobiety chorobami wynikającymi z braku seksu, niektórzy lekarze próbują zwolnić się z odpowiedzialności” - mówi dziennikarka medyczna, biolog i promotorka zdrowego stylu życia Darka Ozerna - „Zamiast dogłębnej analizy przyczyn problemów zdrowotnych, przerzucają winę na samą kobietę: mówią, że to jej styl życia jest przyczyną. I radzą pilnie szukać partnera „dla zdrowia”, choć sytuacja może wynikać z pewnych przyczyn fizjologicznych”.

Victoria Burgo, ginekolog endokrynolog, jest przekonana, że kobieta może łatwo rozładować napięcie seksualne, jeśli je ma, masturbując się pod nieobecność partnera. I należy to nawet robić, aby napięcie się nie kumulowało.

Inną rzeczą jest to, że relacje z mężczyzną, partnerem, nie polegają na rozładowywaniu napięcia. A kiedy mówimy, że brakuje nam intymności, mamy na myśli głównie czułość, przyjemność z bycia pożądanym i uczucie ciepłego, rodzimego ciała obok nas.

Czynnik wojny i jego wpływ na libido

 „Jeśli pytasz mnie o seks, czy za nim tęsknię, to nie” - mówi moja 46-letnia przyjaciółka Kateryna S. Mieszka w Polsce z dwójką dzieci, jej mąż był okupowany, udało mu się stamtąd wydostać dopiero po roku, a teraz pracuje w jednym z najważniejszych przedsiębiorstw w Ukrainie.

Przede wszystkim brakuje jej tego wszystkiego, czym jest małżeństwo: bycia razem, zasypiania w swoich ramionach, „ja mówię, a on słucha”, wieczornych spacerów, wspólnego oglądania filmów, wspólnego gospodarstwa domowego, czułości.

Mężczyznom również tego brakuje, choć rzadziej to wyrażają, mówi Tasya Osadcha, psycholog, psychoterapeuta i doradca seksualny. I często, kiedy mężczyźni mówią, że chcą seksu, mówią też o tym świecie intymności i bliskości, a nie o nagim stosunku.

- Pomyślałabym, że namiętność opadła”, mówi Kateryna, ”ponieważ nie jesteśmy już młodymi kochankami. Nawet po rozstaniu nie wskakujemy od razu do łóżka. Jednak kiedy rozmawiam z moimi przyjaciółmi, którzy są 10-15 lat młodsi ode mnie, czują to samo. Kiedy idziemy na zakupy przed powrotem do domu, żartujemy, że musimy kupić tę uwodzicielską bieliznę, aby założyć ją na „randkę” z mężem. A potem śmiejemy się z siebie - ukraińscy mężczyźni nie są zaskoczeni bielizną.

Problem w tym, że długa rozłąka odciska piętno na intymnej sferze związku.

Kiedy ludzie nie mieszkają ze sobą przez długi czas, chemia, uczucie partnera, zdolność do osiągnięcia szczytu przyjemności podczas stosunku słabną lub zanikają.Potrzeba czasu, aby ponownie się do siebie przyzwyczaić.
Status uchodźcy, żony lub dziewczyny żołnierza jest rzeczywistością dla setek tysięcy ukraińskich kobiet. Zdjęcie: ROMAN PILIPEY/AFP/East News

- Po zdjęciach z Buczy moje libido całkowicie zniknęło, po prostu nie chcę już uprawiać seksu, jakby coś zostało wyłączone. I nie jestem jedyna - słyszę to także od moich przyjaciół” - mówi inna Ukrainka, Jewhenija.

„Jest to naturalna reakcja na silny stres związany ze słuchaniem o zbiorowych gwałtach, codziennych zgonach, ciągłym niebezpieczeństwie i niepewności co do przyszłości.

- Na początku inwazji na pełną skalę powszechne były dwie przeciwstawne reakcje: albo silnie zwiększone pożądanie seksualne, o którym wstyd było mówić, ponieważ „wszystko płonęło, a ja miałam seks tylko w głowie”, albo odwrotnie - gwałtowny i znaczny spadek libido. Aby się podniecić, kobieta potrzebuje poczucia spokoju i bezpieczeństwa, co jest trudne do osiągnięcia w sytuacji wojennej. Istnieją indywidualne osobliwości, ale przeważnie działa to w ten sposób” - mówi Tasya Osadcha.

Jednocześnie ekspertka zwraca uwagę na fakt, że w ciągu trzech lat wojny problemy z libido mogą mieć nie tylko przyczyny psycho-emocjonalne, ale także zależeć od bardzo konkretnych zaburzeń zdrowotnych.

- Depresja, zaburzenia lękowe, dysfunkcje tarczycy, cukrzyca - wszystko to może prowadzić do spadku popędu seksualnego. Warto poddać się badaniom kontrolnym, aby wykluczyć te czynniki lub leczyć zaburzenia.

Ponowne poczucie pożądania

Kobiety, z którymi rozmawiałam, twierdzą, że pragnienie intymności czasami powraca tak nagle i niespodziewanie, jak zniknęło na początku wojny na pełną skalę.

Najczęściej libido skacze w górę, gdy podstawowe codzienne kwestie zostają rozwiązane: znaleziono stabilną pracę, podpisano umowę najmu, nie trzeba myśleć o pieniądzach w każdej minucie i jest miejsce na osobisty komfort i prywatność.

Sport, jogging, spacery, joga i medytacja również pomagają przywrócić pożądanie, ponieważ zmniejszają stres i pomagają uwolnić endorfiny. Nie należy tego lekceważyć.

A kiedy pożądanie powraca, ale niemożliwe jest odwiedzenie partnera, na ratunek przychodzi komunikacja wideo i różne stymulatory seksualne - od ekscytujących słów po użycie wibratora lub womanizera, dzielą się kobiety.

Tasya Osadcha wyjaśnia, że podniecenie jest odruchem warunkowym, który powstaje w odpowiedzi na określone bodźce, ale jeśli nie otrzyma wzmocnienia, z czasem zanika. Żart „co nie działa, zanika” jest całkiem prawdziwy w odniesieniu do sfery intymnej. „Jeśli nie robimy nic, aby aktywować podniecenie seksualne, to naturalne, że libido spada, a nawet zanika” - wyjaśnia Osadcha.

Natura kobiecego podniecenia i orgazmu jest subtelna i kapryśna. Wojna stwarza kobietom jeszcze więcej przeszkód w ujawnianiu swojej zmysłowości. Zmysłowość można jednak zachować nawet podczas wojny, jeśli zadba się o siebie i swoje potrzeby.

Rozmowa z ukochaną osobą zamiast prac domowych

— „Nawet w ośrodkach dla uchodźczyń, akademikach i hostelach są łazienki i prysznice, w których można zachować prywatność” - kontynuuje Tasia Osadcha. „Jeśli kobieta dzieli z kimś przestrzeń, musi uzgodnić to z innymi kobietami w pokoju, aby każda miała czas na prywatność. Jeśli masz dzieci, kiedy są w szkole, z przyjaciółmi lub na spacerze, nie powinnaś chwytać za obowiązki domowe w tych wolnych chwilach. Powinnaś chwycić za telefon, aby spędzić czas ze sobą i swoim partnerem. Lub tylko dla siebie - jest to również przydatne i pomaga przywrócić zmysłowość.

Masturbacja, sexting (wysyłanie intymnych zdjęć, wiadomości o intymnej treści - red.) i zabawki erotyczne to rzeczy, które mogą podtrzymać ogień nawet na odległość.

Ale najważniejsze jest, aby więcej się komunikować. Rozmawiajcie ze sobą o swoich uczuciach, emocjach i codziennych drobiazgach przez telefon, wideo, listy lub wiadomości audio. Śmiejcie się, żartujcie, płaczcie razem. Każdego dnia. Flirtujcie, wspominajcie szczęśliwe chwile i planujcie przyszłe, oglądajcie razem filmy, słuchajcie tej samej muzyki, tańczcie i gotujcie „na odległość”. Utrzymuj więź emocjonalną. Jest to klucz do utrzymania relacji na odległość. To właśnie więź emocjonalna pomaga zmniejszyć poczucie samotności, które jest wrogiem w związku na odległość. Pamiętaj: to tymczasowe, ale musisz przez to przejść. I to właśnie więź emocjonalna wywołuje pasję i energię miłości - nie tylko do partnera, ale do samego życia.

Zdjęcia: Shutterstock

Data publikacji:

13.2.2025

20
хв

„Libido zniknęło po Buczy”: jak wojna i status uchodźcy wpływają na życie intymne ukraińskich kobiet

Halyna Halymonyk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Agnieszka Holland: Światło jest w nas

Ексклюзив
20
хв

Jeden ukraiński film

Ексклюзив
20
хв

Kto chce nas skłócić?

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress