Inwazja, okupacja i nowe zasady
Już kilka dni przed inwazją zaczęłam przeczuwać, że coś się wydarzy, choć nie wierzyłam, że Rosja zaatakuje – wspomina Pani Łarysa. – Wciąż uspokajałam moich nauczycieli, że wszystko będzie dobrze. Ostrzegałam ich jednak, że w nieprzewidzianej sytuacji najważniejsze to nie panikować.
24 lutego, mimo wybuchów, poszłam do pracy – liceum jest niedaleko mojego domu. Zadzwoniłam do kierowniczki wydziału oświaty w Kupiańsku: kazała mi wysłać dzieci na nauczanie zdalne. Jeszcze tego samego dnia spotkaliśmy się z nauczycielami, by omówić kolejne kroki. Dwa dni później Kupiańsk został zajęty. Rosjanie natychmiast zaczęli wprowadzać swoje porządki – m.in. organizować swoją administrację. Do naszej wioski Lisna Stenka, która leży 45 kilometrów od Kupiańska, nie przybyli jednak od razu.
Ludzie starali się przeszkadzać im w każdy możliwy sposób – demontowali tablice z nazwami miejscowości, zamalowywali znaki drogowe. Ale w końcu i tak do nas dotarli
Tak czy inaczej, pod koniec marca udało nam się zdalnie zakończyć rok szkolny i wydać świadectwa dzieciom. W międzyczasie okupanci nakłaniali ludzi do współpracy. Mówili nam o nowych zasadach prowadzenia biznesu i płacenia podatków. Oczywiście, naszego liceum w spokoju nie zostawili.
Ludzie nie do poznania
Na początku czerwca 2022 r. starosta wioski przyniósł nam notatkę – dał ją mojemu mężowi i szybko zniknął. Było w niej napisane, że ja, jako kierowniczka placówki, muszę przyjechać do Kupiańska, do wydziału edukacji, by przywieźć listy pracowników, którzy będą pracować dla Rosji. Każdy miał za to otrzymać nagrodę w wysokości 10 000 rubli. Musiałam też przywieźć całą dokumentację związaną ze szkołą. Wszystko to miałam zrobić następnego dnia. Natychmiast zebrałam pracowników i powiedziałam im, co się dzieje. Jasno przedstawiłam swoje stanowisko: nie będę współpracowała z Rosjanami – i wezwałem wszystkich do zrobienia tego samego. Ale ludzie byli nie do poznania. Niektórzy patrzyli na mnie zdezorientowani, jak mi się wydawało, mieli radość w oczach.
Spodziewałem się, że cały zespół powie: „Łariso Władimirowna, nie martw się, jesteśmy z tobą” – ale zobaczyłam wyobcowanie. Byłam zraniona i urażona
Weszli do mojego biura jeden po drugim i ogłosili decyzję. Z 17 nauczycieli, którzy pracowali w liceum, 9 zdecydowało się na współpracę z Rosjanami. Wśród nich była nauczycielka, która pracowała w liceum od wielu lat. Otrzymała certyfikaty od Ministerstwa Edukacji i Nauki za patriotyczne wychowanie dzieci. Kiedy grano ukraiński hymn, po jej twarzy zawsze spływały łzy, trzymała rękę na sercu i udawała patriotkę. Ale tego dnia od progu powiedziała: „Będę współpracować”. Zastanawiałam się, co motywowało tych ludzi do podjęcia takiej decyzji. Niektórzy oczywiście wierzyli, że dostaną duże pieniądze, inni byli po prostu oportunistami. Zaniosłam listy do wydziału edukacji, ale dokumentacji im nie przekazałam im dokumentacji.
Dlaczego miałabym wyjeżdżać?
Ci nauczyciele, którzy zgodzili się pracować dla Rosji, napisali oszczerczy donos przeciwko mnie do wrogiej administracji. Stwierdzili, że mam proukraińskie stanowisko, że trzeba mi wyłączyć światło i trzymać mnie do góry nogami, żebym zastanowił się nad swoim zachowaniem. Tydzień później pod mój dom podjechał czarny jeep z literą „Z”. Wysiadło z niego trzech uzbrojonych mężczyzn, przedstawili się jako funkcjonariusze FSB. Mówili po rosyjsku: „Mamy na ciebie wielką skargę. Nie rozumiesz, że Rosja będzie tu zawsze? Ukrainy nie będzie. Jesteśmy bardzo zaniepokojeni twoją postawą”.
Stałam przed nimi i po prostu milczałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. A oni mówili dalej: „To dobrze, że przyszliśmy do ciebie, ale mogą przyjść inni i nie wiemy, co się z tobą stanie. Nie boisz się? Jeśli tak bardzo nas nienawidzisz, dlaczego nie wyjechałaś?”.
Wtedy się odezwałam: „Dlaczego miałabym wyjeżdżać? Urodziłam się tutaj, to moja ziemia, jestem dyrektorką tego liceum. A kim wy jesteście?”.
„Radzimy się zastanowić. Mamy nadzieję, że wyciągniesz właściwe wnioski” – odpowiedzieli.
Kiedy wyszli, poczułam strach. Słyszeliśmy już o ludziach zabieranych do „piwnicy” i zabijanych
W ciągu następnych kilku dni starszy wioski, który już pracował dla Federacji Rosyjskiej, próbował przekonać mnie do współpracy. Oczywiście nie zmieniłam zdania. Kilka dni później na moje podwórko podjechał samochód z sześcioma uzbrojonymi mężczyznami. Krzyczeli: „Czy to tutaj mieszka Ukrainka!?”.
Odpowiedziałam: „Tak, tutaj”.
Raszyści wykręcili mi ręce i wciągnęli do domu. W tym czasie mój mąż, który wrócił z pracy na obiad, oglądał ukraińskie wiadomości. Kiedy to zobaczyli, zaciągnęli go na korytarz i zaczęli przeszukiwać dom. Rozrzucili wszystkie rzeczy, a jeden z nich szturchnął mnie boleśnie w bok karabinem. Krzyknęłam: „Zabijcie mnie tutaj. Nigdzie z wami nie pójdę!”. A oni powiedzieli: „Jeśli odkryjemy, że cokolwiek przed nami ukrywasz, zastrzelimy cię”.
„Niczego nie ukrywam. Oto niebieskie i żółte wstążki od dzwonka, podręczniki, szkolne laptopy, których nauczyciele nie mieli czasu zabrać do nauki na odległość” – odpowiedziałam.
Skonfiskowali moje telefony, zabrali laptopy, znaleźli wiele ukraińskich symboli. Kazali mi się przygotować. Potem założyli mi worek na głowę, skuli ręce kajdankami i wepchnęli do samochodu
Było gorąco, ciężko było oddychać. Wozili mnie przez jakieś dwie godziny, w końcu trafiłam do policyjnego aresztu w Kupiańsku. Zabrano mnie do małego pokoju, który wyglądał jak kabina prysznicowa; podłoga była śliska. Zdjęli mi worek z głowy, kajdanki i zaczęli mnie przeszukiwać. Kobieta w obecności strażników zdjęła mi stanik, oni wyciągnęli sznurówki z moich butów i zaprowadzili do celi..
Kotlet w 20 kawałkach
W areszcie było 14 cel, tylko jedna dla kobiet. Byłam szóstą w celi dla dwóch osób – od czasu do czasu było nas w niej 12. Część pomieszczenia zajmowała toaleta z zepsutą spłuczką. Wśród kobiet była wolontariuszka, sołtyska z Kupiańska, rolniczka i nauczycielka z Ługańska. Spałyśmy na podłodze, bo były tylko dwie prycze. Nigdy nie wyprowadzano nas na zewnątrz. Nie było czym oddychać. Przez pierwsze dwa dni leżałam na podłodze i szukałam dziury do oddychania. Raszyści szydzili z nas i zamykali podajniki w drzwiach, przez które do celi dostawało się trochę powietrza.
Piłyśmy wodę techniczną, która płynęła z kranu. Nie było jak się umyć
Jednak niektóre z dziewcząt, które przebywały w więzieniu od dłuższego czasu, miały nawet mydło i papier toaletowy. Dzieliły się tym z nami. Kiedy mój mąż dowiedział się, gdzie jestem, znalazł mnie. Stał w kilometrowej kolejce, by przekazać mi paczkę w dniu mojego przyjęcia. Już w celi powiedziano mi, że jeśli potrzebuję papieru toaletowego, to mam włożyć jego kawałek do pojemnika z jedzeniem, który został przysłany z domu. To było jak podpowiedź, czego potrzebuję. Jeśli ktoś chciał herbatę, wkładał zużytą saszetkę. Wszystkie paczki były dokładnie sprawdzane. Jeśli był w niej kotlet, krojono go na 20 części, a bułkę rozrywano. Zresztą strażnicy często kradli to, co wysyłali nam krewni. Mój mąż ciągle wysyłał mi banany, ale otrzymałam je tylko raz. Karmiono nas dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Nie było naczyń, jadłyśmy z plastikowych pojemników na solone ryby: 2-3 łyżki gotowanego makaronu i dwie kromki chleba. Nie byłam głodna. Przede wszystkim chciałam, by mnie wypuścili.
Możesz stąd nie wyjść
Najgorsze było to, jak przesłuchiwali ludzi. W naszych celach słyszeliśmy, jak szydzą – głównie z mężczyzn. Rosjanie przesłuchiwali nas w nocy. Ludzie krzyczeli głosem innym niż ich własny. Pamiętam, jak jeden z bitych mężczyzn krzyczał: „Jestem Ukraińcem, nadal jestem Ukraińcem!”. A oni wtedy powiedzieli: „To teraz przyprowadzimy tu twoją żonę i dziecko”.
Zaczął prosić, żeby go zabili, ale nie tykali jego rodziny.
Płakałam. Siedziałyśmy w celi i wkładałyśmy palce do uszu, żeby tego nie słyszeć
Mnie też zabrali na przesłuchanie, ale mnie nie pobili. Może miałam szczęście. Po raz pierwszy wezwali mnie trzeciego dnia po zatrzymaniu. Naprzeciwko siedziało dwóch mężczyzn w wojskowych mundurach. Pierwsze, o co mnie zapytali, to czy oddałam wszystkie klucze do liceum. Kiedy zapytałam, jak długo będą mnie tu trzymać, usłyszałam: „Możesz stąd nie wyjść”. Rozmowa była krótka.
Drugie przesłuchanie odbyło się w celi, w której torturowano ludzi. Na środku stał żelazny stół, na ścianach i podłodze były ślady krwi. Tym razem też miałem szczęście, bo zadzwonił telefon przesłuchującego – jego partner też niemal natychmiast wybiegł z pokoju. Wróciłam do celi i już nigdy, aż do mojego zwolnienia, nie byłam wzywana na przesłuchania.
Nie można było tego powiedzieć o innych dziewczynach. Mieliśmy 25-letnią, była blada. Poprosiłyśmy ją, żeby usiadła. Powiedziała: „Nie mogę. Zobacz, jak mnie pobili”. Zdjęła bluzkę i spodnie, to było straszne. Została pobita tak mocno, że mogła tylko stać. Biły ją kobiety, które prowadziły przesłuchanie.
Na szczęście udało nam się przeżyć. W Iziumie każdy, kto był przetrzymywany w takich warunkach jak my, został zastrzelony
Uwolnienie
To było między 7 a 8 września 2022 roku. Dwa dni wcześniej w pokój, w którym przebywali raszyści, uderzyła rakieta; było wiele ofiar. Słyszałyśmy latające helikoptery. Miałyśmy nadzieję, że to nasi nadlatują. Tego dnia nie pozwolono nam jeść – miałyśmy bułkę z makiem, którą kiedyś dostałam od męża, taki zapas na wypadek braku jedzenia – podzieliłyśmy tę bułkę na sześć części. Była noc, panowała dziwna cisza. Usłyszałyśmy, że ktoś puka do drzwi albo w ścianę. Później powiedziano nam, że chłopakom z sąsiedniej celi udało się wyłamać kraty, a jeden z nich wydostał się przez małe okienko na górze. Wszedł głównym wejściem, znalazł klucze i zaczął otwierać cele. Była pierwsza w nocy. Z jednej strony byłyśmy szczęśliwe, ale z drugiej nie rozumiałyśmy, co się dzieje. Myślałyśmy: a co jeśli wyjdziemy z komisariatu i nas zastrzelą?
Wszyscy rzucili się do pokoju, w którym znajdowały się rzeczy więźniów; były w podpisanych workach. Nie mogłam znaleźć swojego. Najbardziej martwiłam się o paszport, bo jak mogłabym wyjść bez niego? I wtedy Julia, z którą siedziałyśmy w celi, przybiegła i przyniosła moje dokumenty. Kiedy wyszłyśmy na zewnątrz, nie wiedziałyśmy, co robić. Było nas dziesięć, poszłyśmy w stronę kościoła, który stał 200 metrów od komisariatu. Musiałyśmy się gdzieś ukryć, przynajmniej do rana. Wysoka żelazna brama była zamknięta. Nie wiem, skąd wzięliśmy siły, ale wszyscy wspięliśmy się na ogrodzenie i podeszliśmy do wartowni.
Nie mogliśmy przedstawić się jako zbiegli więźniowie. Wymyśliliśmy więc historyjkę, że jesteśmy uchodźcami z Donbasu
Może strażnik naprawdę nam uwierzył, a może było mu nas żal? Pozwolił nam zostać do 6 rano, dał nam nawet herbatę.
Zapach smażonki
Rano latały rakiety, wszystko się paliło. Wrogie transportery opancerzone stały na skrzyżowaniu i sprawdzały dokumenty przechodniów. Myślałam, że to już koniec, ale dostrzegłam autobus ze znajomym kierowcą. Wskoczyłam do środka i ruszyliśmy – lecz niemal natychmiast drogę zagrodził nam transporter, a Rosjanie powiedzieli, że z Kupiańska nie ma wyjazdu.
Postanowiłem więc iść pieszo – i znów natknęłam się na Rosjan: sprawdzali ludziom dokumenty. Mimo to szłam dalej, odmawiając pod nosem Ojcze Nasz. Akurat byli zajęci dokumentami jakiegoś mężczyzny, więc postanowiłam się nie zatrzymywać. Nikt mnie nie zatrzymał.
Kiedy dotarłam na przystanek autobusowy, zobaczyłam machającą do mnie kobietę. To była Anżela, z którą dzieliłam celę. Pochodziła z Kupiańska. Uciekła tej samej nocy co ja i ukryła się w swoim sklepie, a rano przyszła na przystanek. Powiedziała: „Pomogę ci”. Właśnie przejeżdżało stare żiguli ze znakiem taksówki. Zatrzymaliśmy je, Anżela wyjęła trochę pieniędzy i powiedziała do kierowcy: „Zawieź tę kobietę do Leśnej ścianki”. A on na to: „Nie ma mowy, jeżdżę tylko po mieście”. Wtedy uświadomiłam sobie, że znam tego człowieka. Powiedziałem: „Mykoła, proszę, zawieź mnie do domu”.
Zgodził się podwieźć mnie kawałek, ale w końcu zawiózł mnie pod sam dom. Była siódma rano, mąż gotował zupę, zapach smażonki unosił się w całej kuchni. Przytulił mnie i nakarmił.
„Wiesz, mogą przyjść po mnie, bo uciekłam” - powiedziałam.
„Nie, nie, nie, nie oddam cię teraz nikomu” – odrzekł.
W tym czasie naziści wciąż byli w wiosce, ale następnego dnia nasze wojska ją wyzwoliły
Moja wiara jest niezachwiana
W ciągu tych 45 dni w areszcie schudłam 12 kilogramów. Trzymałam się, bo wierzyłam w Ukrainę, w naszą armię, w to, że Rosja nie będzie tu długo. Teraz jestem na rosyjskiej liście poszukiwanych: mówią, że jestem nazistką, że wspieram reżim w Kijowie. Myślę, że to robota tych zdradzieckich nauczycieli i tych dobrych ludzi z mojej wioski, którzy nadal chcą mnie zniszczyć.
A jeśli chodzi o zdrajców, to są tacy, którzy nadal mieszkają we wsi, jak gdyby nic się nie stało
Niektórzy wyjechali do Charkowa i pracują w prywatnej szkole. Jeden nauczyciel uciekł do Rosji, inny, który był dyrektorem liceum pod rządami raszystów, został aresztowany dopiero w styczniu tego roku, choć dowodów jego winy było aż nadto.
Bo jeśli wziąć pod uwagę naszą wioskę, to większość jej mieszkańców to tak zwane żduny [żdun to uosobienie inercji, bezwładu i braku pojęcia o świecie – red.]. Patrzą na mnie jak na dziwowisko.
Proces wójta wciąż trwa. Nie rozumiem, dlaczego to wszystko toczy się tak wolno. Zdrajcy muszą zostać ukarani. Spowodowali tak wiele smutku, tak wielu ludzi przez nich zginęło, tak wiele dzieci cierpiało psychicznie, w szczególności z powodu opresji i przymusu studiowania według rosyjskiego programu nauczania. Rodzice byli zastraszani ich odebraniem i pozbawienia praw rodzicielskich.
Wróciłam już do swoich obowiązków dyrektorki liceum, oczywiście zwolniłam wszystkich zdrajców. Nauczanie odbywa się na odległość. Odnowiłam kadrę, mamy nauczycieli z całej Ukrainy – z Kijowa, Kramatorska, obwodu sumskiego. Oczywiście martwimy się, że znów możemy znaleźć się pod okupacją. Jest mało prawdopodobne, że jeśli tak się stanie, wyjdę z tego żywa po raz drugi. Marzę o życiu w Ukrainie bez zdrajców. Chcę, aby żyli tu prawdziwi Ukraińcy, gotowi bronić swojego domu w każdych okolicznościach.
Bo patriotyzm nie polega na noszeniu haftowanej koszuli lub machaniu niebiesko-żółtą flagą. Patriotyzm oznacza bycie Ukraińcem wewnątrz, czucie tego w sercu
Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!