Exclusive
20
min

„Dobrzy rosyjscy chłopcy” wkraczają do zachodnich kin. Ale Ukraińcy w Kanadzie dają im odpór

Dlaczego premiera filmu o rosyjskich żołnierzach na międzynarodowym festiwalu sała się międzynarodowym skandalem i powodem kryzysu wizerunkowego wielu instytucji?

Anna Palenczuk

Protest w Toronto 10.09.2024 r. przeciwko pokazowi rosyjskiego filmu propagandowego na festiwalu filmowym. Fot: Paige Taylor White/The Canadian Press/ AP/East News

No items found.

O tym, że film „Russians at War” znajdzie się w programie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto (TIFF), wiadomo było już w połowie sierpnia. Wydawało się logiczne, że w trzecim roku inwazji na pełną skalę pojawi się film, który uczciwie pokaże, co dzieje się w Moskwie. W końcu wielu ludzi interesuje się tym, jak żyje największy kraj na świecie objęty sankcjami i co sami Rosjanie myślą o swojej teraźniejszości i przyszłości.

Tymczasem pod koniec sierpnia we Włoszech odbył się efektowny i pretensjonalny Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji, na którym pokazano „Russians at War”. Ten film mógłby przejść niezauważony, gdyby nie kilka czujnych osób, które go obejrzały i zrozumiały, w czym rzecz. Ukraińska producentka Dasza Bassel wszczęła alarm, inicjując kampanię przeciwko rosyjskiej propagandzie w zachodnich kinach.

Kadr z filmu „Russians at War”

”Trzymający w napięciu dokument rosyjsko-kanadyjskiej reżyserki Anastazji Trofimowej zabiera widzów w podróż sięgającą poza nagłówki gazet, do rzeczywistości rosyjskich żołnierzy w Ukrainie. Toczą bitwy, których powody stają się coraz bardziej niejasne z każdym wyczerpującym dniem”.

Tak zaczyna się opis filmu „Russians at War” na stronie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto. Pierwsza wersja recenzji (która od tego czasu była już kilkukrotnie redagowana) stwierdzała, że jest to historia o walce brata przeciwko bratu – w powtarzając retorykę Kremla, która mówi o Ukraińcach i Rosjanach jako „braterskich narodach”. W reakcji na to Kongres Ukraińców w Kanadzie wysłał list do kierownictwa festiwalu, wzywając do usunięcia filmu z programu.

W Toronto film został pokazany profesjonalnej publiczności. Przed projekcją społeczność ukraińsko-kanadyjska protestowała pod hasłami: „Wstyd dla TIFF” i „Rosja kłamie, Ukraińcy umierają!”. Wzięłam ulotki wydrukowane na zwykłej drukarce i poszłam rozdać je pierwszym widzom filmu. Byłam przygotowana, by wyjaśnić im, dlaczego ten film nosi wszystkie znamiona propagandy.

Dzieło kremlowskiej propagandzistki

Zacznijmy od Anastazji Trofimowej, reżyserki filmu. To była dokumentalistka RT (Russia Today), kanału telewizyjnego znanego z prorosyjskiej narracji propagandowej w relacjonowaniu wydarzeń na świecie. Karierę zawdzięcza ona wspieraniu oficjalnego stanowiska rosyjskiego rządu. Tytuły jej filmów można łatwo wyszukać w Kanadzie na stronie internetowej RT, mimo że stacja ta jest objęta sankcjami.

W filmie Trifomowej dają rosyjski mundur wojskowy – i już przez samo jego założenie reżyserka staje się stronniczką armii agresora. Wyobraźmy sobie dziennikarza BBC czy „The Guardian”, ubranego w mundur wojskowy jednej ze stron i przygotowującego relacje z frontu. Zostałby zwolniony bez prawa do pracy w zawodzie za naruszenie standardów dziennikarskich i etycznych.

Kadr z filmu: Anastazja Trofimowa w rosyjskim mundurze
Trofimowa twierdzi, że do rosyjskiej jednostki walczącej w Ukrainie przeniknęła potajemnie i mieszkała z żołnierzami przez 7 miesięcy, nie posiadając akredytacji wojskowej. Czy to możliwe?

Podczas kręcenia filmu przybywa na okupowane terytorium bez zgody Ukrainy i dzieli swoje życie z tymi, którzy zaatakowali inny kraj. A potem swobodnie opuszcza Rosję i udaje się do Kanady, której jest obywatelką.

Przedstawiam te argumenty moim zagranicznym kolegom. Słuchają zaskoczeni, ponieważ „film dokumentalny na festiwalu tego poziomu nie może być prorosyjski, mieć propagandowej retoryki i pracować na rzecz Rosji”.

W tym czasie odbieram wiele wiadomości od kolegów, którzy twierdzą, że festiwal nie odwoła pokazów „Russians at War”. W takiej atmosferze rozpoczyna się seans.

Sztampa, która działa

Na ekranie widać sylwestrową Moskwę. To szare i blade miasto z wszechobecnymi reklamami wojny. Reżyserka w wagonie pociągu spotyka mężczyznę przebranego za Świętego Mikołaja, niosącego wojskowy plecak ze wstążką Świętego Jerzego. Mówi, że jest Ukraińcem z Donbasu i kiedy rozpoczęła się wojna domowa, stracił wszystko. Potem żegna się ze swoją piękną żoną i dziećmi. Wraca na wojnę.

Zza kadru reżyserka komentuje, że nie spodziewała się wybuchu wojny, bo myślała, że jest ona czymś istniejącym już tylko w książkach historycznych. A ja w przerwie seansu pytam ją o Czeczenię, Gruzję, Syrię, aneksję Krymu...
Jeden z plakatów na proteście w Toronto porównał propagandzistkę Anastazję Trofimową do dokumentalistki Trzeciej Rzeszy Leni Riefenstahl. Zdjęcie: FB Światowego Kongresu Ukraińców

W filmie Trofimowa wydaje się naiwna i pogodna, a żołnierze pokazani są jako zagubieni, ale „prawdziwi”. Już w dziesiątej minucie widz zaczyna im współczuć. A każdy z nich, niczym kopista, powtarza znane kremlowskie narracje: „faszyści w Ukrainie”, „pojechałem ze względu na przyjaciela”, „żeby moje dzieci nie musiały walczyć”.

Reżyserka nie wspomina w filmie o zbrodniach popełnionych przez Rosjan w Ukrainie. Zamiast tego stwierdza, że „nie zauważyła żadnych śladów zbrodni wojennych popełnionych przez rosyjskich żołnierzy”. I jeszcze kilka cytatów: „Nie wiedziałam, czego spodziewać się po rosyjskim wojsku. Najbardziej uderzyło mnie to, że byli to zwykli ludzie. Absolutnie zwykli ludzie w absolutnie niezwykłej sytuacji”; „Obserwuję zupełnie różne kanały zarówno ze strony ukraińskiej, jak rosyjskiej. I uderza mnie, jak bardzo wszystko jest podobne. Często są to te same twarze, ten sam humor, ta sama odporność, to samo cierpienie, te same pogrzeby”.

Film został nakręcony profesjonalnie i z wielkim talentem, więc wywołuje emocje, o które chodziło jego autorom. Widz, daleki od wojny, zaczyna sympatyzować z bohaterami.

Mogę sobie tylko wyobrazić, ile butelek prosecco wypiła Margarita Simonyan, była szefowa Trofimowej, kiedy „Russians at War” pokazywano w Wenecji

Tyle że Simonyan i autorzy filmu zapomnieli o tym, jak potężny jest głos ukraińskiej diaspory w Toronto.

Cios w reputację festiwali filmowych

„Przepraszam, byłam dziś na wiecu” – pisze moja sąsiadka, matka trójki dzieci, której dalekie są niuanse branży filmowej. „Poszłam zaprotestować”.

Taki jest obraz Ukraińców protestujących w Kanadzie. To zwykli ludzie, którzy zjednoczyli się i stali się potężną siłą. Skupiają się w licznych grupach w mediach społecznościowych, na których przygotowywali się do wiecu, dyskutowali o plakatach i hasłach, dzielili się treścią swoich e-maili, wysyłanych do tysięcy osób w różnych globalnych organizacjach. Każdego dnia rosła liczba osób, które odkładały na bok swoje codzienne zmartwienia i skupiały się na walce.

Wkrótce do protestujących zaczęły docierać e-maile od kierownictwa festiwalu, kanadyjskich kanałów telewizyjnych i sponsorów. Jako pierwszy wypowiedział się lokalny kanał telewizyjny TVO z Ontario: nie będzie dystrybuował filmu. To pierwsze zwycięstwo nie powstrzymało jednak oburzonej ukraińskiej diaspory. Badanie schematu finansowania festiwalu i poszukiwanie osób zaangażowanych w produkcję filmu zmieniły niektórych członków diaspory w prawdziwych detektywów.

Film otrzymał 340 000 dolarów dotacji z Canadian Media Fund, finansowanego… przez rząd Kanady. Fot: FB

I wtedy zaczęły się kłopoty nie tylko Simonyan, ale także kanadyjskich producentów. W przeciwieństwie do głównej propagandystki Federacji Rosyjskiej, kanadyjscy producenci to ludzie o czystej reputacji. Przed skandalem wielu moich kolegów było przekonanych, że Kanadyjczycy nigdy nie wyprodukują treści propagandowych.

Teraz to już kwestia reputacji, więc myślę, że następne wiadomości będą dotyczyły śledztwa w sprawie tego, czy producenci filmu wydali pieniądze pochodzące od kanadyjskich rezydentów podatkowych w kraju, na który Kanada nałożyła sankcje.

Protest przeciwko emisji filmu pokazał, jak działają agenci Kremla. Pokazał, że podobnie jak „słodka i naiwna” Anastazja Trifomowa, są oni częścią kanadyjskiego społeczeństwa

Marzę o czasach, kiedy zachodnie społeczeństwo nauczy się identyfikować tych, którzy mówią językiem naszego wspólnego wroga. Ale ilu jeszcze historii o „dobrych rosyjskich chłopców” do tego potrzebujemy?

Za wcześnie, by odpuścić

Festiwal opublikował oświadczenie o ołożeniu pokazu „Russians at War”. Jako główny powód podano „zagrożenie dla bezpieczeństwa festiwalu i bezpieczeństwa publicznego”. Rzeczywiście, oburzeni Ukraińcy wysłali tysiące e-maili i napisali tysiące komentarzy w mediach społecznościowych. Tyle że to tylko część prawdy.

Na przykład w swoim artykule dla „National Post” były ambasador Kanady w Afganistanie Chris Alexander wezwał festiwal do niewyświetlania filmu, wyszczególniając wszystkie obecne w nim manipulacje. Przypomniał również przeszłość reżyserki i zadał oczywiste pytanie:

„Czy osoba, która przez wiele lat pracowała dla propagandowego kanału, może tworzyć niezależne treści?”

Myślę, że właśnie takie wypowiedzi ekspertów [w tym ukraińskich polityków i dyplomatów – red.] zaważyły na decyzji kierownictwa festiwalu filmowego. A że nie mogło ono napisać: „odwołujemy”, posłużyło się miękkim: „odkładamy”. To zasługa tych wszystkich, którzy wyszli protestować, pisali listy i komentarze. Wszystkich tych, którzy nie bali się zabrać głosu.

Siła ludzi zjednoczonych we wspólnym celu jest imponująca. Ale nie możemy odpuścić: musimy wprowadzić śledztwo w tej sprawie do domeny publicznej. By pomóc ludziom na Zachodzie w zrozumieniu, o co w tym wszystkim chodzi, możemy na przykład zorganizować pokaz tego filmu połączony z dyskusją na temat tego, jak działa propaganda.

No items found.

Ukraińska producentka filmowa, scenarzystka i założycielka 435 FILMS, firmy producenckiej, która wyprodukowała filmy fabularne i dokumentalne reżyserów: Mantas Kvedaravičius, Vitaliy Mansky, Oleg Sentsov, Akhtem Seitablaev, Maciek Hamela, Korniy Hrytsiuk i Tonya Noyabrina. Prezentowano je na festiwalach: Berlinale, Festival de Cannes, Hot Docs, TIFF, Sheffield DocFest, PÖFF, IDFA, KVIFF, OIFF, Millennium Docs Against Gravity, etc. Wyprodukowała indyjski hit "RRR" w reżyserii S.S. Rajamouli, który zdobył Złoty Glob i Oscara w 2023 roku.
Obecnie mieszka w Kanadzie (Toronto), gdzie rozwija działalność ukraińsko-kanadyjskiej społeczności filmowej i pracuje nad ukraińskimi projektami filmowymi.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Maria Górska: Rosja codziennie atakuje ludzi, infrastrukturę i sieci energetyczne w Ukrainie. Jak Ukraińcy radzą sobie z tą grozą?

Jewhen Hołowacha: Socjologowie widzą, że ludzie doświadczają coraz większego smutku, uczucia towarzyszącego stracie i niepokoju związanego z ciągłym oczekiwaniem ataku. To negatywne emocje stale obecne podczas wojny. Na początku inwazji odczuwało je 20% Ukraińców, teraz to około 30%.

Ale powiem też coś nieoczywistego. Ta socjologia identyfikuje wskaźniki wysokiego potencjału odporności emocjonalnej Ukraińców. Mimo wszystkich trudności i strat, nadal przeważają wśród nich opinie pozytywne.

W ciągu minionych trzech lat Ukraińcy zademonstrowali zdolność zachowania wiary w zwycięstwo – pomimo wszystkich problemów i trudności, utraty osiedli i ostrzału miast

Kiedy pytamy ludzi, jakie emocje odczuwają, gdy myślą o przyszłości Ukrainy, na pierwszym miejscu jest nadzieja, a potem optymizm. Niepokój jest dopiero na trzecim miejscu

Wiara w zwycięstwo to cecha, która towarzyszyła opinii publicznej w ostatnich latach. A to wskazuje na bardzo duży potencjał do kontynuowania walki o wolność i niepodległość Ukrainy.

Czy odporność Ukraińców, która tak imponuje dziś światu, jest ich cechą narodową – czy raczej uniwersalną zdolnością do przetrwania i mobilizacji w czasie wojen i kryzysów?

Z jednej strony opór w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa jest cechą uniwersalną. Ale są też cechy czysto ukraińskie, które mają podłoże historyczne. Dlaczego Ukraińcy przetrwali pierwsze tygodnie inwazji? Wyłącznie dzięki samoorganizacji. Pamięta Pani, jak kilkudziesięciu rolników i nauczycieli – mieszkańców wsi Basztanka – zatrzymało ogromną rosyjską kolumnę zmierzającą w kierunku Zaporoża i Dniepru? Nie czekając na wojsko, ludzie powstrzymali rosyjską inwazję. To samo można było zaobserwować na północy Ukrainy.

Choć to może wydawać się dziwne, tę jedność i siłę ludzi można wytłumaczyć faktem, że Ukraińcy historycznie mieli duże problemy z utworzeniem własnego państwa. Wiele naszych prób budowania państwa zakończyło się niepowodzeniem. Mechanizmem kompensacyjnym była zdolność do samoorganizacji. Dziś ci Ukraińcy, którzy nie walczą na froncie, są wolontariuszami i aktywnie się udzielają. Zarówno ci w kraju, jak i ci, którzy wyjechali do Unii Europejskiej.

W przeciwieństwie do Rosjan, Ukraińcy nie potrzebują silnego rządu, by byli zorganizowani. Sami wykazują wysoką zdolność do oporu, tak podziwianą przez świat

Jest takie przekonanie, że Ukraińcy są inni, ponieważ mają gen wolności. Jak Pan, jako socjolog, rozumie ten gen wolności?

Oczywiście – to metafora, nie ma czegoś takiego jak gen wolności. Przez długi czas ziemie Ukrainy były terytorium, które nie miało własnej państwowości. Zawsze należały do kogoś innego, mimo że zamieszkiwała je dobrze zdefiniowana grupa etniczna z własną kulturą, językiem, wyobrażeniami o świecie i przekonaniami. Metaforyczny gen wolności jest w istocie genem organizowania sobie życia poza silnym państwem lub w ramach tych państw, które były postrzegane jako obce. A ponieważ dla Ukraińców państwa, których byli częścią, były zazwyczaj obce, byli oni generalnie sceptyczni wobec jakiegokolwiek rządu.

Czy Ukraińcy mają gen wolności? Zdjęcie: Ukrinform/East News

Doskonałym przykładem jest Sicz Zaporoska. Ukraińcy samoorganizowali się, opracowali własne zasady postępowania i ustanowili system rządów, który można nazwać demokracją wojskową. Wybierali koszowego, przywódcę, który im przewodził. I obalali go, jeśli nie spełniał ich oczekiwań.

W Rosji wszystko zawsze opierało się na wyższej władzy. Najpierw było księstwo, które podporządkowało się Ordzie. By rządzić, trzeba było otrzymać od niej nadanie. Ten, kto otrzymał nadanie, stawał się twardym władcą. Podczas gdy Ukraina była pod władztwem Wielkiego Księstwa Litewskiego, Rosja, zdobywszy Kazań, stała się nieodrodną następczynią Ordy. Współczesne działania wojenne są pod wieloma względami powtórzeniem inwazji, której Ruś Kijowska sama doświadczyła w XIII wieku.

Podczas wojny Ukraińcy często wykazują się niezwykłym poczuciem humoru. Skąd się ono bierze?

Humor jest formą oporu wobec grozy. Ludzie nie mogą żyć w ciągłym smutku i żałobie. Dziś [szpital dziecięcy – red.] Ochmatdyt w Kijowie, jutro Połtawa, potem Lwów – kolejne ataki rakietowe, pogrzeby i horror. Jeśli będziemy żyć w tym horrorze przez cały czas, doprowadzi to do szybkiego zniszczenia naszej psychiki – depresji, apatii i niezdolności do angażowania się w konstruktywną działalność.

Humor jest historycznie ukształtowanym mechanizmem, absolutnie niezbędnym elementem utrzymania równowagi psychicznej ludzi i ich zdolności do stawiania oporu. Nasz humor pochodzi z epoki kozackiej

Humor kozacki był specyficzny. Wiemy, jakie listy Kozacy pisali do swoich wrogów, jak z nich szydzili. Nasi polscy przyjaciele pamiętają to ze wspaniałego filmu Jerzego Hoffmana „Ogniem i mieczem”. Nie twierdzę, że to humor wysokich lotów, ale jakie czasy, taki humor. (śmiech)

W kraju w czasie wojny widzimy coraz więcej kobiet w wojsku, w tradycyjnie męskich zawodach czy samotnie wychowujących dzieci. Jak to wpłynie na przyszłość społeczeństwa?

To nie jest nowość w naszej kulturze. Kobiety w Ukrainie zawsze były bardzo wpływowe. Wynika to ze wspomnianych już tradycji samoorganizacji i także to można prześledzić w naszej historii. W rodzinie kozackiej to kobieta była głową. Zajmowała się wszystkim, od prowadzenia domu po przygotowanie dzieci do dorosłości. Mężczyźni pojawiali się tylko na pewien czas, bo przeważnie byli na wojnie.

To podstawa ukraińskiego folkloru i humorystycznych piosenek: mężczyzna boi się kobiety, a nie kobieta mężczyzny, czego, nawiasem mówiąc, nie ma w kulturze wielu innych krajów. Dlatego nie jest zaskakujące, że kobiety przejmują obecnie wiele tradycyjnie męskich ról. To tradycyjne zjawisko kulturowe, dla którego warunki wstępne pojawiły się ponownie w czasach współczesnych. Przerwą była era sowiecka, z jej dziwnymi, obcymi tradycjami i mężczyznami odgrywającymi kluczowe role w społeczeństwie. Te tradycje przetrwały do pierwszych dekad niepodległej Ukrainy.

Teraz to się zmienia – zarówno ze względu na nasze tradycje przywództwa kobiet, jak dlatego, że jest to zgodne ze współczesnymi trendami na Zachodzie

Mamy coraz więcej kobiet u władzy – premierek, wicepremierek, ministr, liderek frakcji i grup parlamentarnych. Jestem przekonany, że po wojnie kobiety zajmą bardzo znaczące miejsce w życiu społecznym i politycznym Ukrainy.

Po wojnie kraj będzie potrzebował nowych elit i liderów. Z jakich środowisk będą pochodzili ci ludzie?

Od lat 90. mój instytut prowadzi badania, w których kluczowe jest pytanie: „Które grupy społeczne odgrywają czołową rolę w społeczeństwie?” Do 2014 r. najbardziej wpływowymi grupami były mafia (półświatek) oraz przywódcy polityczni i menedżerowie. W tym roku nieoczekiwanie okazało się, że na dwóch pierwszych miejscach są wojsko i przedsiębiorcy. Pracownicy znaleźli się na trzecim miejscu, ale z niewielką stratą. Oto liderzy dzisiejszej Ukrainy: przedsiębiorcy, wojskowi i robotnicy – ci, którzy bronią kraju, i ci, którzy wspierają podstawy, na których opór może się wesprzeć.

Jaką rolę w ukraińskim oporze odgrywają media społecznościowe?

Myślę, że dziś współczesny ukraiński naród polityczny jest w dużej mierze kształtowany przez media społecznościowe. To warte poważnego zbadania.

Ci, którzy są w kraju, pomagają ludziom tutaj. A ci, którzy są za granicą, integrują się z ukraińskim życiem z miejsca, w którym się znajdują, właśnie dzięki mediom społecznościowym. Ludzie mogą nie tylko otrzymywać informacje, ale także angażować się w życie społeczne niezależnie od miejsca swego pobytu. To nie jest abstrakcja, to prawdziwa integracja na poziomie wsparcia, uczestnictwa w poważnych projektach itd.

Czy socjologowie mają jakieś dane na temat tego, jak głęboka jest przepaść między tymi Ukraińcami, którzy pozostali w kraju, a tymi, którzy w czasie wojny wyjechali za granicę? Jak to wpłynie na nasze społeczeństwo po zwycięstwie?

W czerwcu przeprowadziliśmy ankietę, w której zapytaliśmy: „Czy masz kogoś bliskiego, kto wyjechał za granicę w wyniku inwazji Rosji?”. 31% odpowiedziało twierdząco. Wyobraźmy to sobie: wśród Ukraińców, którzy są teraz w kraju, prawie jedna trzecia ma bliskich, którzy wyjechali. Następnie zapytaliśmy: „Jaki jest Twoim zdaniem poziom konfliktu i napięcia między tymi, którzy wyjechali za granicę w czasie wojny, a tymi, którzy pozostali w Ukrainie?”. według 54% populacji nie ma konfliktu lub nie jest on szczególnie ostry. Tylko 23% dostrzegło ostry i bardzo ostry konflikt.

Czy istnieje przepaść między tymi, którzy zostali, a tymi, którzy wyjechali? Zdjęcie: ODD Andersen/AFP/East News

Mieliśmy też pytanie: „Z jakimi grupami ludzi jesteś gotowy/a współpracować i wchodzić w interakcje?”. 30,5% jest gotowych do współpracy z Ukraińcami, którzy wyjechali za granicę w czasie wojny. Odsetek tych, którzy nie są gotowi, wynosi 29%.

I kolejne interesujące pytanie: „Co Twoim zdaniem jest obecnie najpilniejszym wyzwaniem dla ukraińskiego społeczeństwa?”. Na pierwszym miejscu znalazło się zachowanie państwowości (36%), na drugim walka z korupcją (29%), a na trzecim – wysokie koszty życia i niskie dochody.

Tylko dwa procent obywateli uważa, że kwestia Ukraińców powracających z zagranicy jest istotnym problemem. Ukraińcy nie uważają, że należy coś zrobić, by sprowadzić z powrotem tych, którzy przebywają za granicą

Z ich punktu widzenia istnieją teraz bardziej palące kwestie. Uchodźcy – w tym znaczna liczba naszych krewnych, kobiet z dziećmi – znajdują miejsce dla siebie tam, gdzie są. I stamtąd wspierają Ukrainę.

Socjologowie obawiają się kryzysu demograficznego spowodowanego wojną. Co Pan przewiduje w tej sprawie? Czy Ukraińcy wrócą z zagranicy do domu?

Rzeczywiście, migracja jest głównym czynnikiem powodującym spadek populacji Ukrainy. Wyjechała prawie jedna czwarta Ukraińców. Około dwóch milionów wyjechało lub zostało wywiezionych do Rosji z Donbasu, Krymu i regionów, w których toczyły się walki (dokładna liczba nie jest znana). Według różnych szacunków około sześciu milionów wyjechało z kolei na Zachód.

Jeśli ci Ukraińcy wrócą, będziemy w stanie zrekompensować straty. Doświadczenia historyczne pokazują, że ludzie wracają. Na przykład doświadczenie krajów bałkańskich dowodzi, że po wojnie, która trwała tam 5-6 lat, w zależności od regionu, wróciła jedna trzecia tych, którzy wcześniej wyjechali jako uchodźcy.

W przypadku Ukraińców sytuacja jest inna. Przewiduję, że do kraju wróci nawet połowa tych, którzy wyjechali. To nasza narodowa specyfika. Mamy nie tylko patriotyzm polityczny i państwowy, ale także patriotyzm lokalny, czyli przywiązanie do miejsca, w którym się urodziłeś i mieszkasz. W porównaniu z innymi Europejczykami Ukraińcy są najbardziej przywiązani do swoich rodzinnych miejsc. Proszę zobaczyć, jak trudno przenieść Ukraińców z rejonów, w których toczą się działania wojenne. Ludzie nie chcą wyjeżdżać. 68% z nich odrzuca taką możliwość.

Jeśli wrócą cztery miliony, a Ukraina będzie miała ponad 30 milionów mieszkańców w okresie odbudowy, nie uznam tego za katastrofę

A co z przyrostem naturalnym?

Demografowie nie przewidują gwałtownego wzrostu liczby urodzeń w Ukrainie. Natomiast ja wierzę, że nie będzie tak katastrofalnych wskaźników, jakie oni przewidują – na poziomie mniejszym niż jedno dziecko na rodzinę. Naturalny czynnik odbudowy populacji w miejscu jej zamieszkania powinien zadziałać. To da 28- 30 milionów ludzi w Ukrainie. Z taką populacją nasz kraj będzie w stanie poradzić sobie z odbudową – i to jest najważniejsze.

Jakie szanse otwiera przed nami jako społeczeństwem powrót z zagranicy milionów Ukraińców z kilkuletnim doświadczeniem życia i pracy na Zachodzie?

Jeśli ci ludzie wrócą, staną się potężnym czynnikiem przyspieszającym rozwój gospodarczy Ukrainy. Dzięki doświadczeniu życia i pracy w UE i w innych miejscach na świecie przyniosą ze sobą nowe umiejętności zawodowe i komunikacyjne, kulturę dialogu, zrozumienie, jak budować normalne życie, obiecującą gospodarkę i silną politykę społeczną. Wszystko to jest potrzebne do skutecznej odbudowy.

Społeczeństwo wejdzie w okres odbudowy z głębokimi wojennymi traumami. Jakie są główne wyzwania związane z odbudową?

Już teraz wiele osób przeżywa traumy wojenne – fizycznie i psychicznie. Tracą bliskich, odnoszą poważne obrażenia. Nie będziemy w stanie szybko rozwiązać wszystkich związanych z tym problemów – to znaczy pozbyć się wszystkich traum i sprawić, że ludzie, którzy ucierpieli podczas wojny, szybko wejdą w nowe życie. To będzie długi i złożony proces. Potrzeba programów rządowych. Spójrzmy na doświadczenia Izraela: opracowano tam specjalne programy rehabilitacyjne dla osób z niepełnosprawnościami związanymi z wojną, zbudowano ośrodki z silnym wsparciem medycznym i fizjoterapeutycznym.

Ponadto po wojnie będziemy potrzebować wielu wykwalifikowanych psychologów, aby wspierać osoby z zaburzeniami traumatycznymi, zespołami lękowymi i objawami depresyjnymi

I tu mam dobrą wiadomość: rekordowa liczba ukraińskich absolwentów wybrała w tym roku psychologię. Na socjologię aplikowało dwa tysiące osób, a na psychologię 50 tysięcy. To nawet więcej niż liczba kandydatów na informatykę, która oferuje przecież perspektywę wysokich zarobków. Społeczeństwo potrzebuje psychologów, by się podnieść.

Ukraina rozpoczęła negocjacje w sprawie przystąpienia do Unii Europejskiej. Ale według polskiego premiera Donalda Tuska problemy w dialogu z Polską mogą spowolnić naszą drogę do Europy. Co Pan sądzi o tej debacie i o tym, jak nasze społeczeństwa mogą zachować zdrowy rozsądek w mrocznych czasach?

Zdecydowana większość Ukraińców pozytywnie ocenia rolę Polski i wsparcie, jakiego udzieliła Ukrainie. Chciałbym jednak porozmawiać o czymś innym. Jaki jest problem z tą częścią ludzkości, którą uważamy za cywilizowaną i demokratyczną – i na którą Ukraińcy teraz patrzą? Widzimy, że nie ma żadnych problemów między krajami drugiego obozu, gdzie rządzą dyktatorzy. Ściskają się i wymieniają rakietami. Rosjanie poszli, poprosili i dostali wszystko. Dyktatorskie reżimy we własnym interesie rozwiązują problemy szybko i łatwo.

W krajach demokratycznych wszystko jest skomplikowane.

Zachęcałbym więc te kraje jeśli już nie do pójścia za przykładem dyktatorów – to przynajmniej do odłożenia „problematycznych” kwestii na okres powojenny

Bo problemy, które istnieją między cywilizowanymi ludźmi, są niczym w porównaniu z zagrożeniem, które jest równie niebezpieczne dla nas wszystkich. W tej chwili to Ukraina obrywa. Ale jeśli Ukraina przegra i stanie się częścią tego strasznego potwora – imperialnej Rosji, to będzie prawdziwy horror! Wtedy wszelkie inne problemy przestaną mieć znaczenie dla kogokolwiek.

A co się stanie z Rosją i jej społeczeństwem?

Czym jest zwycięstwo Ukrainy? Uważam, że z jednej strony to ostateczne potwierdzenie jej europejskiego wyboru, a z drugiej – zniszczenie głębokiego imperialnego kompleksu Rosji, który prowadzi do niewiarygodnych problemów dla tego kraju. Jego ludność jest absolutnie infantylna, nieodpowiedzialna, bierna i całkowicie uzależniona od propagandy. I to się nie zmieni. Widać, jak to wygląda w obwodzie kurskim: przyjechali Ukraińcy – i jest dobrze.

Jeśli postputinowska elita polityczna podejmie się budowy Rosji bez tego strasznego imperialnego kompleksu i skieruje na to nowe środki propagandy, ludność pójdzie za nią i nie będzie już potrzebowała Ukrainy. Na świecie pozostało jeszcze jedno niezniszczone imperium, które należy ostatecznie pogrzebać.

Jakie Pan widzi główne oznaki transformacji ukraińskiego społeczeństwa w trzecim roku wojny? Co się zmieniło?

Ukraina była świadkiem przyspieszonego formowania się nowoczesnego narodu politycznego. Kiedy zobaczyliśmy, że możemy oprzeć się tak strasznej, agresywnej machinie, jaką jest rosyjskie imperium, wzbudzając przy tym podziw najbardziej rozwiniętych krajów demokratycznych na świecie, sami poczuliśmy dumę i szacunek dla naszego kraju. Ukraińcy postrzegają go teraz jako wartość, na której warto skupić swoje życie. I wierzą w jego perspektywy. Ukraińskie społeczeństwo jest bardziej skonsolidowane niż kiedykolwiek.

Zdecydowana większość ludzi we wszystkich regionach Ukrainy obrała drogę do UE i NATO jako swój cywilizacyjny wektor

Nie mamy innej drogi. Tylko zwycięstwo może dać nam możliwość normalnego życia. Wybieramy między wolnością a niewolą, między niepodległością a podporządkowaniem Rosji. I walczymy o jedno: o wolną, niepodległą Ukrainę mającą prawo do własnego wyboru. Wszystko inne byłyby tylko nową niewolą. Zrozumienie tego daje nam siłę, podobnie jak fakt, że nasz opór jest wspierany przez najlepszą, najbardziej rozwiniętą część ludzkości.

20
хв

Ukraiński humor to forma oporu wobec grozy

Maria Górska

W tym szczególnym dniu twórczynie Sestr napisały kilka słów o swojej pracy, o swoich bohaterach, emocjach i wszystkim, co stało się tak ważne pierwszego roku pracy w nowym medium.

Joanna Mosiej-Sitek, CEO

Nasz rok na froncie walki o prawdę. Jesteśmy wspólnotą kobiet. Dziennikarek. Redaktorek. Naszą siłą jest nasz głos. Stoimy na straży wspólnych europejskich wartości, demokracji i pokoju. Jesteśmy głosem wszystkich, którzy tak jak my wierzą, że przyszłość to dialog, tolerancja i poszanowanie praw człowieka. Wierzą w świat, w którym potrafimy wybaczyć sobie stare krzywdy i koncentrować energię na budowie lepszej przyszłości. Nie dać się podzielić słowami polityków.

Każdego dnia robimy wszystko, żeby wzajemnie się usłyszeć i zrozumieć, bo wiemy, że to jedyna droga do walki z dezinformacją i fake newsami. Nasz głos, nasza walka, jest tak samo ważna dla naszego bezpieczeństwa, jak nowe czołgi i drony. W ciągu tego roku dałyśmy dom tysiącom opowieści na drodze do budowy lepszego świata. Rozumiemy, że budowa silnej, wieloetnicznej, solidarnej wspólnoty to długa droga, a my jesteśmy dopiero na jej początku.

Sestry w Dniu Niepodległości Ukrainy. Warszawa, 24 sierpnia 2024

Maria Górska, redaktorka naczelna

Kiedy razem z przyjaciółmi z Gazety Wyborczej postanowiliśmy stworzyć Sestry.eu, była druga wojenna zima. Moja nowo narodzona córeczka leżała w wózku, w czerwonym kombinezonie z piernikowymi ludzikami, i jedyne, co potrafiła, to uśmiechać się i wyciągać ręce do mamy. Dziś moja Amelia jest silnym dzieckiem, które biega po parku niedaleko naszego warszawskiego domu, głośno krzyczy: „Mamo, łap piłkę!”, śmieje się, gdy biorę ją na ręce. I któremu żal lalki, gdy ta płacze.

Amelia jeszcze nie wie, co to Ukraina. I właśnie dlatego pracuję w tym medium. Nie po to, żeby kiedyś opowiadać dziecku o mojej ojczyźnie. Chcę, żeby dorastała w niezależnej, bezpiecznej, odnoszącej sukcesy Ukrainie – jako wolna obywatelka Europy.

Joanna Mosiej-Sitek i Maria Górska podczas gali "Portrety Siostrzeństwa" w Warszawie, 13.02.2024, Fot.Materiały prasowe

Tatiana Bakocka, dziennikarka

Teksty publikowane w Sestrach inspirują czytelników do pomocy. Po moim artykule o olsztyńskim schronisku dla uchodźców, które zostało zamknięte, co postawiło część Ukraińców w bardzo trudnej sytuacji, pięć ukraińskich rodzin zgłosiło, że otrzymały pomoc. Samotne matki wychowujące małoletnie dzieci otrzymały żywność i odzież, a także pełne plecaki do szkoły.

Dzięki artykułowi „Żagle ratują życie” i Piotrowi Palińskiemu udało się zgromadzić w Polsce setki metrów żagli, z których zostaną wykonane nosze dla rannych żołnierzy. 24 sierpnia 2024 roku Dorota Limontas, harcerka z Olsztyna, zawiozła te żagle do Kijowa w konwoju humanitarnym. Dostarczyła też sprzęt medyczny do kilku kijowskich szpitali, przekazany przez Wojewódzki Szpital dla Dorosłych i Wojewódzki Szpital Dziecięcy w Olsztynie.

Po opublikowaniu historii skromnego mechanika samochodowego, pana Piotra, który w 2022 roku przekazał ukraińskim dzieciom ponad 500 rowerów, ta piękna inicjatywa zyskała nowe życie. Po raz kolejny setki dzieci – nie tylko w Olsztynie, ale także w innych miejscach Polski – dostały w prezencie rowery. Rowery trafiły też do ukraińskich sierot, którymi opiekuje się Tetiana Palijczuk. O niej również pisaliśmy.

Natalia Żukowska, dziennikarka

Dla mnie Sestry stały się kołem ratunkowym, które wsparło mnie w trudnych chwilach. Wojna na pełną skalę, przeprowadzka do innego kraju, adaptacja... Miliony ukraińskich kobiet stanęły w obliczu tego, uciekając przed wojną i opuszczając swoje domy. Miałam szczęście zająć się w Polsce tym, co kocham – dziennikarstwem. A jeszcze więcej szczęścia miałam w kontaktach z tymi, którzy swoją pracą w każdej minucie piszą współczesną historię Ukrainy: wolontariuszami, żołnierzami, medykami bojowymi i aktywistami społeczeństwa obywatelskiego.

Pamiętam każdego z bohaterów moich materiałów. Mogłabym o nich opowiadać bez końca. Wydawałoby się, że dziennikarz po nagraniu rozmowy i opublikowaniu materiału, który powstał na jej podstawie, może o swoim bohaterze zapomnieć. Tak było ze mną przez 20 lat pracy w telewizji. Postacie filmowane dla wiadomości zostały szybko zapomniane. Ale tutaj jest inaczej. Po rozmowach z bohaterami nadal śledzę ich w mediach społecznościowych. I choć poznaliśmy się tylko w przestrzeni online, wielu z nich stało się moimi przyjaciółmi. Podsumowując ten rok, mogę tylko podziękować losowi za możliwość opowiedzenia światu o niesamowitych i silnych Ukraińcach.

Dziennikarki Sestr

Aleksandra Klich, redaktorka

Gdy rok temu zaczęłyśmy budować zespół redakcyjny sestry.eu, czułam, że to wyjątkowy moment. Taki, w którym media są naprawdę potrzebne. W brutalnym świecie wojny, świecie nowych technologii i kryzysów, świecie, w którym ze wszystkich stron atakują nas informacje, zdjęcia, emocje – szukamy porządku i sensu. Szukamy niszy, która zapewni poczucie bezpieczeństwa, warunki do mądrego namysłu – ale też miejsca, w którym można po prostu się wypłakać.

I takie właśnie są sestry.eu. Media nowych czasów, most Ukrainy do Unii Europejskiej. 

Praca z ukraińskimi koleżankami odrodziła moją wiarę w dziennikarstwo. Przywróciła we mnie poczucie, że media nie muszą być fabryką klików czy areną konfliktów, lecz źródłem wiedzy i prawdy, także tej bolesnej. I prawdziwych emocji, na które można sobie pozwolić w najtrudniejszych chwilach.

Dzięki pracy w Sestrach, dzięki codziennemu spoglądaniu w stronę Ukrainy ożyły też we mnie najważniejsze pytania: Czym jest dziś patriotyzm? Co to znaczy być obywatelką Europy? Co oznacza odpowiedzialność? Co ja sama mogę robić – codziennie, konsekwentnie – by ocalać świat? I wreszcie: Skąd jestem? Po co? Dokąd idę?

To pytania, które nawiedzają człowieka, gdy jest na krawędzi. Bo robimy media w świecie na krawędzi. Dziewczyny z Ukrainy, ich doświadczenie i przeżycia, codziennie mi to uświadamiają.

Maria Syrczyna, redaktorka

Od pierwszego dnia liczba naszych czytelników stale się zwiększa – dane pokazują, że tylko w tym roku nasza publiczność wzrosła 8-10 razy w porównaniu z rokiem ubiegłym. A to dlatego, że Sestry są medium nietypowym. Większość z nas, dziennikarek, z powodu wojny mieszka w obcych krajach – ale ze wszystkich tych krajów piszemy o tym, co nas boli. O Ukrainie i jej silnych ludziach. O tym, co powstrzymuje nas w pokonaniu wroga – by dotrzeć do tych, którzy mogą nam pomóc. O trudnościach w nowym miejscu i tym, jak je pokonujemy. O naszych dzieciach.

Staramy się rozmawiać z ludźmi, którzy inspirują i niosą światło w tych mrocznych czasach. To wolontariusze, artyści, lekarze, sportowcy, psychologowie, aktywiści, nauczyciele, dziennikarze. A co najważniejsze – to wojownicy. Kiedyś marzyłam, że w Ukrainie zmienią się elity, a o losach kraju będą decydować przyzwoici ludzie. I moje marzenie się spełniło, choć w przewrotny sposób. Nowymi bohaterami są wojskowi, którzy dzielnie dźwigają na swoich barkach ciężar walki z wrogiem i obojętnością świata. Tutaj, w Sestrach, opowiadamy o nich wciąż na nowo każdemu, kto ma połączenie z Internetem – i serce. Mamy nadzieję, że te historie nie pozwolą zapomnieć ich imion ani zniekształcić ich czynów.

Siostra to ktoś, kto może być wszędzie, ale wciąż jest blisko. Denerwuje cię, ale jeśli jest zraniona, stajesz po jej stronie i podajesz jej rękę. Właśnie takim medium chcemy być. Wiarygodnym i bliskim. Aż do zwycięstwa – i po nim też.

Podczas gali nagrody „Portrety siostrzeństwa”, Warszawa, 13.02.2024, Fot.Materiały prasowe

Marina Stepanenko, dziennikarka

Z Sestrami jestem od dziewięciu miesięcy. W tym czasie przeprowadziłam 22 duże wywiady z ludźmi, o porozmawianiu z którymi kiedyś mogłam tylko pomarzyć. Posłowie, generałowie, dowódcy – i as amerykańskiego lotnictwa. Do tego ostatniego bardzo trudno było dotrzeć – nie miał żadnych kontaktów w sieci, dojście do niego mieli tylko w wydawnictwie publikującym jego książki. Na Facebooku istniał również fanpage Dana Hamptona. Okazało się, że jest jego administratorem i odpowiada na wiadomości.

Do Kurta Walkera pisałam przez dwa miesiące – i w końcu udało nam się dojść do porozumienia. Jednak moim szczególnym przedmiotem dumy jest rozmowa z generałem Benem Hodgesem, do którego kontakt dawno temu uzyskałam pod klauzulą „ściśle tajne”.

W ciągu tych dziewięciu miesięcy nauczyłam się jednego: nie bój się prosić o wywiad swoich marzeń, a jeśli masz wybór między rozmową z ukraińską gwiazdą i zagranicznym generałem, zawsze wybieraj tego drugiego. Cieszę się, że mogę być pomostem między nimi a naszymi czytelnikami.

Kateryna Tryfonenko, dziennikarka

„Dlaczego mnie o to zapytałaś?” To jeden z tych zabawnych incydentów, które pozostają w mojej pamięci. Pracowałam nad artykułem o rekrutacji do wojska, a część analizy miała być poświęcona doświadczeniom międzynarodowym. Jednym z moich rozmówców był amerykański specjalista z wojskowego centrum rekrutacyjnego. Od razu go poprosiłam, żeby pytania były jak najprostsze, bo czytają nas ludzie, którzy nie znają niuansów funkcjonowania amerykańskiej armii. Nie miał zastrzeżeń, nagraliśmy wywiad.

Minęło kilka dni – i nagle dostałam od niego wiadomość, która zaczynała się od słów: „Wciąż jestem bardzo zdezorientowany naszą rozmową. Ciągle myślę o pytaniach, które mi zadałaś. A właściwie to dlaczego mi je zadawałaś?”. To była dość długa wiadomość, w której każda linijka mówiła do nie: „Czy jesteś szpiegiem?”.

To było pierwsze moje takie doświadczenie. By eksperta nie traumatyzować jeszcze bardziej, zasugerowałam usunięcie jego komentarzy z artykułu, skoro był tak przerażony naszą rozmową. Ale nie sprzeciwił się publikacji, chociaż do dziś nie jestem pewna, czy nadal wierzy, że to wszystko to nie był przypadek.

Natalia Ryaba, redaktorka

Jestem wolna. Te dwa słowa najlepiej opisują moją pracę w Sestrach. Mogę robić to, co lubię i na czym znam się najlepiej. Jestem wolna od wszelkich ograniczeń: nasza redakcja to zespół podobnie myślących ludzi, gdzie wszyscy sobie ufają, więc nikt nie zabrania mi eksperymentować, próbować czegoś nowego, uczyć się i wcielać swoje pomysły w czyn. Jestem wolna od stereotypów. Nasz wielonarodowy zespół pokazał, że bez względu na to, jakiej jesteś narodowości i jakie historyczne spory są między naszymi narodami, jesteśmy jednością, pracujemy na rzecz wspólnej sprawy – dla zwycięstwa Ukrainy, dla zwycięstwa demokratycznego świata.

W naszej redakcji mogę być, kim chcę. Pracuję jako redaktorka, ale jednocześnie biorę kamerę i biegam jako reporterka na protesty, do lokali wyborczych – gdzie tylko mam ochotę. Nikt mi nie zabrania robić tego, co chcę. Jestem wdzięczna za tę wolność. To inspirujące.

Dziennikarka Sestr w lokalu wyborczym z przyszłym premierem Donaldem Tuskiem

Anastazja Kanarska, dziennikarka

Jak wiele dziewczyn, zawsze myślałam, że chcę mieć syna. No dobrze: dwoje dzieci, ale jednym z nich musiał być syn. W czasach gdy prawdopodobieństwo nieposiadania dzieci w ogóle rosło wprost proporcjonalnie do lepszego zrozumienia siebie i świata, umiejętność bycia dobrą matką dla szczęśliwej, samowystarczalnej kobiety wydawała się czymś niesamowicie ekscytującym. Nie konkurowanie, ale uczenie się od siebie nawzajem, dbanie o własne granice i szanowanie innych – to sprawia, że praca w kobiecym kręgu jest zasobem.

Początek współpracy z Sestrami prawdopodobnie zbiegł się dla mnie z głębszą analizą mojego kobiecego rodowodu, tak silnego, jak moje koleżanki redaktorki, z których każda w różnych momentach przypomina Demeter, Persefonę, Herę, Afrodytę, Artemidę czy Hestię. A tematy moich własnych tekstów lub tych, które zredagowałam i przetłumaczyłam, czasami niesamowicie rezonują z bieżącymi zdarzeniami z życia życiowymi lub refleksjami. Być może na tym polega magia siostrzanej wspólnoty.

Olena Klepa, dziennikarka

„Czuję się tu potrzebna”. Na pierwszą rozmowę kwalifikacyjną w Sestrach przyszłam trzy miesiące przed oficjalnym rozpoczęciem projektu: ubrana w stare, domowe szorty, koszulkę, którą wzięłam z centrum pomocy humanitarnej, z fryzurą na mniszku lekarskim, która wyglądała tak, jakbym zdjęła kask budowlany tuż przed biurem. I z siedmioma latami doświadczenia w telewizji.

Nie szukałam pracy. Byłam spokojna i czułam się komfortowo, pracując jako ochroniarz na budowie. Nie marnowałam czasu. Ciągle się uczyłam, brałam udział w darmowych szkoleniach online. Ale z jakiegoś powodu wszyscy przełożeni pytali mnie od czasu do czasu: „Czy znalazłaś już coś dla siebie?”, „Są jakieś interesujące oferty pracy?”. Mówili, że nie pasuję do tego miejsca, że zasługuję na coś więcej, że jestem stworzona do innych rzeczy.

Sestry same mnie znalazły, więc kiedy poszłam na pierwsze spotkanie, powiedziałam sobie: „Albo wygrasz, albo przegrasz”. To nie była typowa rozmowa kwalifikacyjna. To było spotkanie ludzi o podobnych wartościach i wspólnym celu. Mówiliśmy różnymi językami, ale rozumieliśmy się w lot. Plany były ambitne i na pierwszy rzut oka nierealne: potrzebowali menedżera mediów społecznościowych. Bardzo się bałam tej odpowiedzialności, ale nigdy nie mówię: „Nie wiem jak” – dopóki nie spróbuję. Doświadczenie pokazało mi, że wszystkiego można się nauczyć.

W Sestrach czuję się potrzebna. Czuję, że mam przestrzeń do rozwoju. Podoba mi się, że mogę tu połączyć wszystkie moje doświadczenia, że mogę eksperymentować. Ale najważniejsze jest to, że nie dręczą mnie już wyrzuty sumienia. W moim kraju trwa wojna, wróg jest nie tylko na froncie. Rosyjska propaganda zapuściła swoje macki daleko poza granice Rosji. A ja, tworząc materiały do mediów społecznościowych, opowiadając Ukraińcom tu, w Polsce, o Ukraińcach na froncie – i Ukraińcom o Polakach, którzy „nie są zmęczeni wojną”, pomagam Ukrainie przetrwać.

Nasze dziennikarki są wszędzie

Beata Łyżwa-Sokół, fotoedytorka

Wiele lat temu koleżanka fotoedytorka wpadła na pomysł zmiany pracy i spróbowania sił za granicą. Ale jeden z redaktorów kategorycznie jej to odradził: „Nigdy nie będziesz tak uznana w redakcji w Nowym Jorku czy Londynie, jak u siebie. Nie osiągniesz tego poziomu znajomości języka co anglojęzyczni koledzy, co najwyżej będziesz asystentką głównej fotoedytorki. W zagranicznej redakcji zawsze będziesz obcokrajowcem”.

Posłuchała i została w kraju, choć ukończyła anglistykę na uniwersytecie i język nie byłby żadną barierą. Kilka lat później odeszła z zawodu. Uznała, że dziennikarstwo przestaje być potrzebne i właśnie się kończy.

Od tamtej pory w mediach sporo się zmieniło, a wielu ludzi uważa, że w dobie social mediów w ogóle nie są już potrzebne. Zmienia się świat, więc media też. Sama jednak nie przestałam wierzyć w ich rolę. Nie uciekłam z nich, raczej szukałam dla siebie nowego miejsca. Tak trafiłam do Sestry, gdzie spotkałam redaktorki i dziennikarki, które przyjechały do Polski z ogarniętej wojną Ukrainy. Po roku wspólnej pracy wiem, że jesteśmy do siebie bardzo podobne, w wielu sprawach zachowując jednak odmienność. Słuchamy siebie, spieramy się, chodzimy razem na wystawy i na wino.

Gdy zaczynałam pracę w Sestrach i z redaktorką naczelną serwisu Marią Górską rozmawiałyśmy o tym, jakie zdjęcia powinny ilustrować ten serwis, usłyszałam: „To twój ogród”. To było jedno z wielu fantastycznych stwierdzeń, jakie miałam usłyszeć w następnych miesiącach wspólnej pracy – słów, które zbudowały naszą relację zawodową i prywatną. W dobie fake newsów, botów i kryzysu mediów informacyjnych dla mnie jako fotoedytorki w Sestrach od początku szczególnie ważne było to, jak za pomocą zdjęć opowiadamy, co się dzieje w Ukrainie. Obserwuję media na świecie i dzięki redaktorkom naszego serwisu dostrzegam, że często są w nich obrazy powierzchowne, nie oparte na bezpośrednich relacjach czy doświadczeniach, stereotypowe.

Bezpośredni kontakt z dziennikarkami i redaktorkami z Ukrainy jest dla mnie w codziennej pracy bezcenny. Jestem przekonana, że projekty dziennikarskie oparte o takie współdziałanie to szansa dla mediów przyszłości. To gwarancja rzetelności i sprawczości tam, gdzie ważą się losy pojedynczych ludzi w najdalszych zakątkach świata.

Jest taka scena w filmie „Wróg numer jeden” Kathryn Bigelow, kiedy główna bohaterka, agentka CIA odpowiadająca za schwytanie Osamy Bin Ladena, staje przed grupą marines, uczestników akcji. Jeden z nich, wątpiący w przedsięwzięcie (szczególnie dlatego, że ma nim dowodzić kobieta), pyta kolegów: „Dlaczego miałbym jej zaufać?”

Na to inny mówi: „Bo ona wie, co robi”.

Tak właśnie się czuję w redakcji Sestr. Pracuję z redaktorkami i dziennikarkami z Ukrainy, które wiedzą, co robią i dlaczego. I bardzo mi z tym dobrze.

Moc Sestry w jedności
20
хв

Pierwsza rocznica Sestr: rok odkryć

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Polscy pisarze i pisarki dla Żadana i Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Jewhen Małoletka: „20 dni w Mariupolu” to ból, który pozostanie we mnie na zawsze

Ексклюзив
20
хв

Paweł Kowal do Europejczyków: - Ta wojna jest o Was i o wasze mózgi

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress