Exclusive
20
min

Aktorka Natalia Mazur: To jedna wibracja, gdy jesteś ze swoimi ludźmi

"Wokół mnie Paryż jest wiosenny, piękny. A ja jestem złamaną obywatelką Ukrainy, która nie chce podziwiać tego piękna, bo chce krzyczeć o wojnie"

Anastazja Kanarska

Natalia wróciła do Ukrainy, by żyć i pracować wśród rodaków. Zdjęcie: Tetiana Wilczynska

No items found.

Siedzimy na ławce w amfiteatrze Łazienek Królewskich, obok nas w wózku śpi 10-miesięczny Jarema. Jego mama, aktorka teatralna i filmowa Natalia Mazur (znana z ról w filmach "Seks i nic osobistego", "Będą z nas ludzie", "Wesele", "Pogrom. 1905") przyjechała do Polski na rezydencję artystyczną w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego. Do 2022 roku wraz z mężem Wasylem Wasyłykiem, odtwórcą roli króla Jagiełły w popularnym polskim serialu telewizyjnym "Korona królów", mieszkali w Warszawie, gdzie po pandemii otrzymali wiele propozycji aktorskich. Teraz są w swoim rodzinnym Lwowie, gdzie urodził się ich syn.

To inna atmosfera, gdy jesteś ze swoimi

Anastazja Kanarska: W zeszłym roku, kiedy tysiące Ukraińców wyjeżdżało za granicę, Ty wróciłaś do Ukrainy. Żałowałaś tej decyzji?

Natalia Mazur: Szczerze czułam, że chcę być w domu. Wróciłam w sierpniu, w październiku zaczęły się ostrzały elektrowni, w grudniu urodziłam dziecko i musiałam dostosować kąpiele dziecka do harmonogramu przerw w dostawach prądu. Na szczęście nie było zbyt zimno. Mimo tych wszystkich trudów nigdy nie żałowałam powrotu.

Natalia Mazur i Roman Łucki na planie filmu "Seks i nic osobistego". fot: Instagram @nataliiamazur

Chciałam pracować w teatrze i coś powiedzieć. To ta sama wibracja, kiedy jesteś ze swoimi, kiedy jesteś w domu. W sierpniu ubiegłego roku świat nie był tak zmęczony wojną w Ukrainie jak teraz. Czasami wydaje się, że Ukraińcy stali się niewygodni. Kiedyś (zaledwie rok temu) ludzie na świecie byli nam bardziej przychylni i wyrozumiali. Teraz nastrój się zmienił: przestańcie przypominać nam o wojnie, przestańcie publikować te zdjęcia...

AK: Przed powrotem do Ukrainy wzięłaś udział we francuskim projekcie teatralnym. Opowiedz nam o swojej podróży do Paryża.

NM: To po tym wyjeździe zechciałam wrócić do teatru. Bo kiedy zaczęła się inwazja na pełną skalę, przez chwilę myślałam, że mój zawód nie ma sensu, że już nigdy nie będę chciała zajmować się aktorstwem. Wtedy poszłam na kurs medycyny taktycznej w Warszawie. Zaproponowano mi udział w projekcie reżyserowanym przez Rolanda Auzeta "Nous, l'Europe, Banquet des peuples" [My, Europa, uczta narodów - red.] w repertuarze Teatru Atelier. Tematem była heterogeniczność Europy. W czasie gdy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę aktorzy tego teatru odbywali tournée po Francji. Zdecydowali wtedy, że muszą dodać do sztuki coś o Ukrainie. A jak można mówić o Ukrainie bez ukraińskiego głosu na scenie? Zaproponowali mi bycie tym głosem i wysłali mi tekst bardzo skoncentrowany na Putinie. Nie chciałam o nim mówić, więc dali to innemu francuskiemu aktorowi, a ja zaproponowałem własną wersję: o Mariupolu, bo to był kwiecień, maj 2022 roku, kiedy nasi obrońcy bohatersko bronili Azowstali.

Prezentacja projektu "Top 10 wydarzeń 2022 roku. Spadający ranking" w ramach rezydencji artystycznej Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego. Fot: Ołena Hołosyj

Wtedy wszyscy czuliśmy, że musimy krzyczeć o tym, co się dzieje. W Warszawie odbywały się liczne wiece. Pamiętam, jak rzucaliśmy papierowymi samolotami w ambasadę niemiecką, domagając się zamknięcia nieba nad Ukrainą.

Zastanawiam się, jak bym się czuła, gdybym pojechała do Paryża w innych okolicznościach. Pewnie by mi się podobało. Paryż wokół mnie był wiosenny, piękny, a ja byłam złamaną obywatelką Ukrainy, która nie chce podziwiać tego piękna, tylko krzyczeć o wojnie. Jednak udało nam się nawiązać dialog, współpraca była dobra. Chociaż był jeden wywiad, podczas którego inteligentny, uprzejmy dziennikarz uparcie unikał tematu wojny.

Czytanie sztuki "Ja, wojna i plastikowy granat" kojarzy mi się z ciążą

AK: Od ubiegłego sezonu pracujesz w Teatrze Łesi Ukrainki we Lwowie. Co znaczy dla Ciebie aktorstwo w czasie wielkiej wojny?

NM: Teatr powinien reagować na to, co dzieje się wokół niego. Analizować, próbować wyjaśniać, przynajmniej prowokować do dyskusji. Mam jedną sztukę, która nie mówi bezpośrednio o wojnie, ale porusza istotne tematy i rysuje ważną paralelę z wojną. Nie wszystkie tematy dotyczą teraz wojny, ale wszystkie powinny dotyczyć dzisiejszego społeczeństwa, naszych obaw i wizji nas samych, ponieważ, mimo wojny, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, mamy różne obawy i górę nierozwiązanych problemów i nieporozumień. Zdecydowanie nie chciałabym teraz robić niczego rozrywkowego. Nie potrafię zapomnieć o sobie nawet na scenie. W ogóle nie da się zapomnieć.

Czytanie performatywne „Osiem krótkich kompozycji o życiu Ukraińców dla zachodniego odbiorcy” Anastazji Kosodii w Jam Factory Art Center”Zdjęcie: Ola Klymiuk

AK: Aktorka i matka - jak współistnieją te dwie role?

NM: Przyszłam do teatru, gdy byłam w piątym miesiącu ciąży. A czytanie performatywne sztuki Niny Zahożenko "Ja, wojna i plastikowy granat", na które zostałam zaproszona, wiąże się z moją ciążą. Ona ma taki piękny, lekki tekst, chociaż dotyczy strasznego tematu. Mama i tata pakują dzieci, chcą wyjechać za granicę, ale zmieniają zdanie i zostają. Rozmawiają o rogalikach i rakietach... Czytałam tę książkę dwa tygodnie przed porodem, miałam już taki superduży brzuch i dziecko się wierciło. Mówię w niej o moim synku, a mój synek już jest we mnie, ma już nawet pieluszkę z rakietami. Mówię mu: "Tu jest słońce, rakiety, ale to są takie dobre rakiety, którymi leci się w kosmos". Podobne zdanie pada w sztuce. Doświadczenie aktorstwa i macierzyństwa są ze sobą powiązane. To bardzo zmysłowe doświadczenie.

Nie wiem, może to hormony. Ale mimo wojny wokół nas, macierzyństwo pomaga mi odczuwać życie i pragnienie życia bardzo intensywnie, dostrzegać piękno.

Zaczęłam próby 20 dni po narodzinach syna. Naprawdę chciałam dołączyć do projektu i myślę, że moje dziecko wspierało mnie w tej decyzji. I nie chciałam stracić siebie. Macierzyństwo samo w sobie nie jest stratą, po prostu zajmuje dużo czasu. Nie ma czasu na umycie włosów czy pomalowanie ust. Ale to rekompensuje coś innego, coś bezcennego.

Będąc w ciąży dużo czytałam mojemu synowi: Mychajło Semenko, Serhij Żadan, przy łóżku leżały tomiki poezji. Słuchał też muzyki [na te słowa Jarema się budzi - przyp. AK].

Mój ulubiony moment to ten, kiedy się budzi. Staram się nigdy tego nie przegapić.

Natalia, jej mąż Vasyl i ich syn Yarema. Zdjęcie:  Ljubow Kvyatkovska

Jestem pierwszą osobą, która wspiera mojego męża

AK: Nie sposób uniknąć tematu żony króla ekranu. Fani wciąż do Ciebie piszą... Jak to było, gdy mąż był u szczytu aktorskiej sławy?

NM: To ciekawe doświadczenie - być żoną króla ekranu. Wiele osób śledzi cię na Instagramie, niektórzy piszą do dziś. Wiem, że czasami w aktorskich parach dochodzi do rywalizacji. W moim przypadku jest odwrotnie: zawsze czuję się tak, jakby to, co dzieje się z Wasylem, działo się ze mną. My jeszcze nie robiliśmy swoich karier w tym samym czasie, cały czas się huśtamy.

Radością jest patrzeć na człowieka, gdy jest w chwili szczęścia. Wydaje mi się, że obejrzałam z Wasylem wszystkie odcinki "Korony królów". Jestem pierwszą fanką mojego męża. Zawsze powtarzam, że jest osobą, która inspiruje mnie do wielu rzeczy w życiu.

Poznaliśmy się, gdy byliśmy studentami. Moja droga nie zawsze była łatwa, ale dzięki Wasylowi nauczyłam się odpuszczać. Jego sposób bycia jest impulsywny, często intuicyjny. To mi się w nim podoba. Jest pracoholikiem i ciężko przygotowuje się do przesłuchań, prób i kręcenia filmów. Nie znam nikogo, kto przywiązuje tak dużą wagę do przygotowań.

W czasie pandemii nie mogłam przyjechać do Warszawy przez pół roku. Potem obaj zaangażowaliśmy się w projekt Wojciecha Smarzowskiego. To był dobry, inspirujący okres. Teraz, o dziwo, kino na Ukrainie nadal istnieje, a my bierzemy udział w castingach. Wasyl jest wspaniałym ojcem i dzielimy się obowiązkami rodzicielskimi po połowie. Trudno mówić o planach, bo przyszłość to w tej chwili taki urojony luksus. Ale dziecko dorasta i to jest coś pięknego.

- Czy zmienisz ten świat na lepsze? - pyta Natalia swojego syna.

Macierzyństwo pomaga Natalii mocniej odczuwać życie. Zdjęcie:  Ljubow Kvyatkovska
No items found.

Dziennikarka i fotografka teatralna. Magister dziennikarstwa Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. Iwana Franki. Doświadczenie zdobywała w legendarnej lwowskiej gazecie „Postup”, gdzie była odpowiedzialna za strony o kulturze na świecie. Publikowała w licznych mediach w Ukrainie i za granicą. Przez 10 lat była autorką ukraińskiego tygodnika „Nasze Słowo” (Warszawa). Duży wybór jej tekstów można przeczytać w dziale „Sztuka” Zbruc.eu. Współtworzy Sekcję ukraińską Culture.pl. Stypendystka programu Gaude Polonia – 2020 z projektem fotografii teatralnej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Louis Lee Ray i Michael Waldman, brytyjscy reżyserzy „Zelensky Story”, nie doszli do porozumienia w kwestii pozytywnych aspektów prezydentury Zełenskiego – więc wątki negatywne, skandaliczne czy kryminalne też nie zostały w tym serialu poruszone. I to propagandowe podejście, tj. forsowanie jednych rzeczy, a ukrywanie innych, dobrze wpisuje się w system tworzenia seriali politycznych.

Kadr z filmu „Zelensky Story”

Najsłynniejszy bodaj przykład tego gatunku, „The House of Cards”, skupia się na dramacie człowieka dochodzącego do władzy, przepojonego żądzą zemsty, zdolnego manipulować innymi politykami i opinią publiczną. Rządzący USA w latach emisji serialu prezydent Barack Obama, jego wierny widz, stwierdził swego czasu ze smutkiem: „Chciałbym móc tak łatwo dogadywać się z kongresmenami i senatorami”.

Tego rodzaju seriale czy filmy są nie tylko pożądane przez zaangażowanych politycznie widzów, ale też ważne dla ambitnych technologów politycznych, którzy wykorzystują kino zgodnie z metodami tak trafnie zdefiniowanymi przez geniusza zła Włodzimierza Lenina.

Z drugiej strony seriale polityczne mają też przeciwną, konstruktywną stronę: są prewencyjną metodą omawiania sytuacji, które już się dzieją lub mogą się wydarzyć w polityce. Dlatego niektóre z nich stały się prorocze.

Occupied (Okkupert), Norwegia, 2015-2020

Plakat serialu „Occupied”

Norweski serial zrealizowany dla platformy Viapley wygląda proroczo. Hybrydowa inwazja Rosji na Norwegię została wymyślona przez pisarza Ju Nesb? w 2008 roku, a w 2014 roku, gdy Rosja w ten sam sposób najechała Ukrainę, anektując Krym, 1. sezon serialu (2015) stał się prawdziwą kinową bombą. Działalność rosyjskiej V kolumny w Norwegii, fałszywe zapewnienia rosyjskiego ambasadora, naiwność Norwegów i ogólne, bardzo znajome i smutne wezwanie: „nie strzelać” wyglądają przerażająco. Oglądając „Okupowanych”, Ukraińcy, Polacy i inni Europejczycy mogą wyraźnie (teraz!) zobaczyć strategię i wpływy, z jakimi Rosjanie rozpoczęli swoją operację terrorystyczną w 2014 roku, która w lutym 2022 r. przerodziła się w największą wojnę w Europie od czasów II wojny światowej. Przepowiednia i odwaga autorów sprawiły, że seria ta stała się epokowa.

Zasada Comeya - wyższa lojalność, (Zasada Comeya) USA, 2020

Serialowy Donald Trump

Podobnie jak „The Occupied”, „The Comey Rule” nie ma sobie równych. Serial Sky ShowTime to propaganda bez precedensu w Hollywood, podobna do kina radzieckiego u szczytu zimnej wojny. Dziko niepoprawny politycznie i agresywny, pokazuje postać, która jest podobna do Trumpa pod każdym względem – bo jest równia paskudna, głupia, zła i niekulturalna (w jednym odcinku pojawia się nawet jako sam Szatan). Na dodatek szef FBI James Comey, wymieniony w tytule, zrazu uczciwy i poprawny – okazuje się równie zły.

Serial ukazał się w 2020 roku, stając się najczarniejszym filmowym PR-em w historii. Teraz „Zasada Comeya” jest często przypominana, ponieważ Ameryka jest tak samo spolaryzowana, a na horyzoncie pojawiają się nowe wybory.

The Crown, Wielka Brytania, 2016-2023

Królowa Elżbieta II z serialu telewizyjnego „The Crown”

Majestatyczny serial Netflixa godny wszelkich rekomendacji. Jego akcja obejmuje niemal cały wiek, od początku XX do początku XXI, a jego siły grawitacyjne przyciągają dziesiątki krajów, setki wydarzeń i niezliczone historyczne postaci – nie tylko z Europy. Mamy ciąg kłótni, skandali, konfrontacji, wojen, śmierci i narodzin. Mało kto nie oglądał tego serialu. A tych, którzy nie oglądali, lecz zamierzają to zrobić, informujemy, że „The Crown” też „nie jest bez skazy” zarówno w opinii fanów, jak krytyków. Z sezonu na sezon jego twórcy byli albo bardziej skrupulatni i ostrzy w relacjonowaniu królewskiej historii, albo bardziej pobłażliwi. Na przykład po sezonie 5., w którym sympatie twórców znalazły się ewidentnie po stronie księżnej Diany, sezon 6. oddał hołd królowej Elżbiecie II.

Wiatr zmian (Dolpung), Korea Południowa, 2024

Kadr z serialu "Wiatr zmian"

Nieoczekiwany, ale odważny apel Koreańczyków do kręgów rządzących ich krajem (rzadkie zjawisko wśród dram) doprowadził nie tylko do porównań z „The House of Cards”, ale także do podobieństw z grą w pokera – gdy stawka rośnie z rundy na rundę, a chodzi o ludzkie życie. Korzystając z konstytucyjnej klauzuli, zgodnie z którą wiceprezydent staje się prezydentem w przypadku śmierci lub niepełnosprawności tego ostatniego – wiceprezydent zatruwa życie prezydenta, starając się zająć miejsce szefa. Celem protagonisty jest oczyszczenie rządu z korupcji, nawet kosztem więzienia, a nawet własnej śmierci. W kolejnych odcinkach walczy z ministrami, posłami i prokuratorami, będącymi lobbystami i protegowanymi oligarchów. I niezwykły niuans: prześladowca od czasu do czasu staje się ściganym, by ponownie odzyskać inicjatywę. I tak w kółko – z szokującym finałem.

Dyplomatka (The Diplomat), Wielka Brytania, 2023

Kadr z serialu „Dyplomatka”

Sezon 2 „Dyplomatki” pojawi się w USA 31 października – w samą porę, bo przed listopadowymi wyborami. A ponieważ opowiada o ambasadorce USA w Wielkiej Brytanii, która zabiega o wiceprezydenturę, idealnie wpisuje się w kampanię na rzecz prawdziwej kandydatki Demokratów. Nie ma wątpliwości, że serial jest pozycjonowany właśnie w ten sposób, zwłaszcza jeśli uwzględnić ideologiczną stronniczość producenta, którym jest Netflix. Niemniej „The Diplomat” znacznie różni się od rzeczywistości. Tutaj polityczna gra za kulisami jest wyważona, mieszanka gatunkowa bogata, a fabuła trzyma się niemal niemożliwej w kinie poprawności w przedstawianiu relacji między płciami i krajami.

Wszystkie zdjęcia: materiały prasowe

20
хв

Seriale polityczne: kino z misją specjalną

Jarosław Pidhora
Ołeksandr Irwaniec, książka, prezentacja

Switłana Oleszko: Co by się stało, gdyby Ukraina wygrała wojnę z bolszewicką Rosją w 1920 roku?

Ołeksandr Irwaniec: „Charków 1938” to powieść o Ukrainie, której się udało. I jest to dystopia. Patrząc na ten karnawał, który odbywa się na kartach książki, masz przeczucie katastrofy tuż przed wielkim wydarzeniem, tym wielkim wybuchem wojny w 1939 roku. Bohaterowie książki wiedzą, że bawią się na Titanicu, nazywają to ucztą w środku zarazy. I tak było w tamtych czasach, zarówno w Związku Radzieckim, jak w Niemczech.

Okładka polskiego tłumaczenia książki "Charków 1938" Ołeksandra Irwancia. Zdjęcie: materialy prasowe

Pytanie do tłumacza: Moim zdaniem to najgorsza książka do tłumaczenia. Co sprawiło, że się tego podjąłeś?

Andrij Sawenec: Potraktowałem to jak wyzwanie. To złożony, ambiwalentny, wielowymiarowy tekst, który trzyma tłumacza w napięciu.

Czy mógłbyś nam opowiedzieć o konkretnych trudnościach związanych z tłumaczeniem?

Przedstawiciele narodu ukraińskiego przyjeżdżają do Charkowa na karnawał z różnych części Ukrainy i spoza niej, w tym zza wschodniej i zachodniej granicy. I tu przypominamy duet kabareciarzy Jurko i Stefko, którzy istnieli naprawdę. Mówimy o znanych postaciach: Juriju Wynnyczuku, znanym dziś przede wszystkim jako pisarz, i Stefce Orobcu. Byli bardzo popularni w latach dziewięćdziesiątych. W Charkowie ci mieszkańcy Lwowaposługują się dialektem galicyjskim, bardzo różniącym się od wschodnioukraińskiego standardu literackiego. Po prostu stoją sobie gdzieś na ulicy, opowiadając sobie dowcipy – a inniśmieją się, choć nie rozumieją wszystkiego. Śmieją się, ponieważ ten język jest dla nich dziwny i zabawny.

Oczywiście, w oryginale możesz przytoczyć pewne elementydialektu zachodniego, czyli lwowskiego – ale pozostaje pytanie, jak to przetłumaczyć na polski.

Decyzja była dla mnie oczywista, nie znalazłem dla niejalternatywy: wyłowiłem z zakamarków pamięci inny słynny lwowski duet kabaretowy okresu międzywojennego, Szczepcia i Tońcia, czyli Kazimierza Wajdę i Henryka Vogelfängera

Po raz pierwszy mówię o tym publicznie i nie wiem, czy ktoś w ogóle zauważy, ale wy będziecie o tym wiedzieć. Odnalazłem transkrypcję tych dialogów radiowych, pobrałem jeden fragment, który jest funkcjonalnie podobny – czyli pytanie, odpowiedź i potem kolejne pytanie – tak żeby dokładnie pasował do tej matrycy. To autentyczny fragment, dialog między znanymi kabareciarzami. Uznałem, że tłumacząc postmodernistyczne dzieło, mam do tego prawo.

O.I.: Zgadzam się.

Ołeksandr Irwaniec. Zdjęcie: Tymofii Klubenko

Piszesz: „Dedykuję Ukrainie i Ukraińcom, których kocham”. Czy ta książka jest tylko dla Ukraińców? Czy pisząc ją myślałaś, że nie zostanie przetłumaczona na żaden język obcy?

O.I.: Myślałem, że ten tekst nigdy nie zostanie przetłumaczony. A jeśli zostałby przetłumaczony, to Polska miała być ostatnim krajem, w którym to tłumaczenie by się pojawiło. Nie ze względu na tekst, ale ze względu na część ideologiczną i filozoficzną.

Jewhen Konowalec, prezydent Twojej wymyślonej Ukrainy, i kanclerz Niemiec, komunistyczny lider Telman, spotykają się w 1938 roku w Charkowie. Niemiec pyta: „Jak podzielimy Polskę?”, a prezydent Ukrainy odpowiada mu po niemiecku: „Mam na ten temat kilka przemyśleń”.

O.I.: Tym bardziej jestem wdzięczny Andrijowi Sawencowi i Fundacji Eastern Express za to, że to tłumaczenie się ukazało. Niuansów i aluzji jest tam tak wiele, że po prostu kłaniam się Andrijowi za przetłumaczenie tego wszystkiego.

А.S.: Jest tu kilka warstw do rozróżnienia. Jedną z nich jest warstwa czysto językowa.  Druga  to warstwa kulturowa – to horyzont wiedzy czytelnika. Nazwiska, mniej lub bardziej ukryte cytaty, fakty z biografii ukraińskich pisarzy (ale nie tylko) mogą liczyć na wdzięczne przyjęcie u przygotowanego czytelnika. Jednak stosowna wiedza na temat przeszłości Ukrainy niekoniecznie będzie dostępna dla czytelnika spoza kraju. Z tego powodu przygotowałem więc również krótki zestaw komentarzy od tłumacza. On nie wyjaśnia wszystkiego, ale daje pewne wskazówki, które pozwalają dostrzec, jak głęboki może być ten tekst.

Co do publikowania tej książki w innych krajach, przede wszystkim w Polsce: to już jest warstwa, którą można nazwać ideologiczną – choć tak naprawdę wszystko w tym tekście jest ujęte w cudzysłów. To jest taki bardzo szeroki, ironiczny i autoironiczny gest pisarza, który mówi o stanie społeczeństwa, kultury, literatury i świadomości społecznej.  

Ten obraz ukraińskiego społeczeństwa przedstawiony w powieści może nie być zbyt atrakcyjny dla samych Ukraińców i dla naszych sąsiadów. Wszystko zależy od wyznawanych wartości i hierarchii tych wartości

Te relacje międzynarodowe, umowy zawierane w tym wyimaginowanym świecie, dla którego punktem wyjścia jest wojna bolszewicka i zwycięstwo armii Ukraińskiej Republiki Ludowej – wszystko to prowadzi do ukształtowania się utopijnego społeczeństwa ukraińskiego. To bardzo osobista sprawa, kto jak będzie postrzegał ten obraz – czy z uśmiechem, czy z przerażeniem, czy z dezaprobatą.

Switłana Oleszko i Ołeksandr Irwaniec. Zdjęcie: Tymofii Klubenko

Dlaczego Charków?

O.I.: Jestem pisarzem miasta. A jeśli mówimy o Charkowie, to moja matka pochodzi z Bohoduchowa, który znajduje się w obwodzie charkowskim. Dla mnie Charków był pierwszym dużym miastem, pierwszą metropolią, którą zobaczyłem. Miałem może cztery lata, mieszkaliśmy już na zachodzie Ukrainy. Pewnego dnia mama przywiozła mnie do Charkowa. W tamtejszym ZOO zobaczyłem niedźwiedzia polarnego, to było dla mnie odkrycie. Charków – miasto niedźwiedzia polarnego.

Po drugie, to była stolica, powiedzmy, socjalistycznej Ukrainy – ale urok stolicy jakoś pozostał. Zawsze go czułem.

Napisanie powieści zajęło mi około 2 lat, a myślałem o niej chyba przez 15 lat. Nasz przyjaciel, pisarz Jurko Pozajak, powiedział jakieś 15-20 lat temu: „Wyobraź sobie tylko: gdyby Ukraińska Republika Ludowa przetrwała”. I zacząłem to sobie wyobrażać. Ale co innego coś sobie wyobrażać, a co innego stworzyć cały świat, który mógł istnieć, gdy Ukraina stała się silnym państwem autorytarnym – jak większość krajów Europy Wschodniej w tamtym czasie. W Ukrainie zapytano mnie, dlaczego „Charków 1938”. Odpowiedziałem, że dlatego, że był to ostatni rok przed 1939. A wszyscy rozumieją, co wydarzyło się w 1939 roku.

Ale to było rok po 1937 i kilka lat po 1933. Wiemy, co się wtedy wydarzyło. Czytając tę książkę zastanawiałam się, czy chciałabym urodzić się w Charkowie, który opisałeś. I czy w tym Charkowie i w tym autorytarnym kraju byłoby miejsce dla Ciebie i dla mnie.

O.I.: Pisałbym dla nich patriotyczne sztuki, Andrij by je tłumaczył, a wy wystawialibyście je na deskach teatru. Dlaczego nie? To ironia, oczywiście.

Dajesz Charkowowi drugą szansę i czynisz go stolicą Ukrainy. Charków rzeczywiście był stolicą – i to w najgorszym moim zdaniem czasie. To był antyukraiński, bolszewicki gest. Jestem z Charkowa, bardzo kocham moje miasto i moją rodzinę, ale uważam, że dopóki istnieje Kijów, nie może być innej stolicy Ukrainy.

O.I.: Całkowicie się zgadzam, ale powinnaś również pamiętać, że Charków, niezależnie od tego, czy jest stolicą, czy nie, jest drugim miastem Ukrainy. Przed wojną mieszkało tu ponad 2 miliony ludzi. To prawdziwa metropolia. Oczywiście, to musiał być Charków. Dla mnie cała Ukraińska SRR, którą opisałem, to Rzym w stanie upadku – i rozkwitu zarazem. Upadek i rozkwit w jednym mieście, w jednym kraju.

Zbliża się rok 1939, a Ukraina utrzymuje kontakty z Niemcami, które również są krajem autorytarnym, ale w rządzie nie ma Hitlera, jest Telman, komunistyczny przywódca totalitarny

Lubię mieszać fakty z fikcją. Telman przybywa do Charkowa na sterowcu „Hindeburg”, który jest na okładce polskiego wydania. Prawdziwy „Hindeburg” został zbudowany w Niemczech i rozbił się w Stanach Zjednoczonych. U mnie on leci na Wschód, a nie na Zachód. Takich detali jest wiele. Na przykład do Charkowa przylatują dwaj Amerykanie, Ernest Hemingway i Henry Miller, którzy byli wtedy w Europie, tyle że w Paryżu. Jest też dziewczynka o imieniu Lina, która ma 8 lat. Ukraińcy rozumieją o kim mówię, Polacy może nie muszą tego rozumieć[zapewne chodzi o Linę Wasyliwnę Kostenko, urodzoną w 1930 r. ukraińską poetkę, tłumaczkę i dysydentkę, główną przedstawicielkę grupy szistdesiatnyków (poetów lat 60.) w kulrurze ukraińskiej – red.].

Po spotkaniu wokół książki "Charków 1938" Ołeksandra Irwancia. Zdjęcie: materialy prasowe

Polskie wydanie zawiera komentarze tłumacza. To tylko kilka stron. Moim zdaniem mogłoby być ich znacznie więcej.

A.S.: Wolę zakładać, że czytelnik jest inteligentny. Kiedy piszę komentarze, staram się robić to delikatnie, zwracać uwagę na drobne szczegóły, jakby zakładając, że czytelnik się połapie. Dałem tylko kilka wskazówek. Uznałem na przykład, że naszym czytelnikom nie trzeba mówić, kto kryje się za postacią Alessandra Boiczescu z Czerniowiec, który w powieści jest sekretarzem noblistki Olgi Kobylińskiej. To jeden z komentarzy, które nie znalazły się w książce, ponieważ były zbyt oczywiste.

Jak wyglądałaby współczesna Ukraina w Twojej powieści?

O.I.: Trudno powiedzieć. 24 lutego zmienił wszystko w moim życiu. I myślę, że wszystko zmieniło się dla większości Ukraińców. Gdybym miał teraz napisać coś podobnego, byłby to zupełnie inny tekst. Pisałem tę powieść jakieś 2 lata. Myślałem o niej, rysowałem jakieś schematy: co się wydarzy, kto jest obecny w jakim miejscu. Nietrudno wymyślić ogólną fabułę, ale stworzenie całego świata to dużo pracy. To przedsięwzięcie na całe życie – mogę powiedzieć, że spędziłem nad tym 15 lat.

Książka ma dwie warstwy. Jedna jest bardziej uniwersalna, bardziej globalna, bo pojawiają się takie postaci jak Hemingway czy Ewa Braun – czyli aluzje, które będą rozpoznawalne na całym świecie. Z drugiej strony postacie ukraińskie, które się pojawiają, to pierwszorzędni pisarze, z których większość w 1938 roku niestety już nie żyła. I to może być postrzegane jako swego rodzaju przypowieść o tym, jak pięknie mogła rozwinąć się ukraińska literatura. Jednak czytelnik może nadal postrzegać tę opowieść jako uniwersalne przesłanie, ponieważ porusza ona kwestię istnienia artysty w kraju z autorytarnym reżimem. A także kwestię ukraińskiej i polskiej tożsamości. Te kwestie są uniwersalne i ważne dla nas wszystkich.

Skąd przyjechałeś do Lublina?

O.I.: Z Równego.

Prezentacja polskiego tłumaczenia "Charków 1938" (Andrija Sawenecia) Ołeksandra Irwancia. Zdjęcie: Tymofii Klubenko

Ale 24 lutego nadal mieszkałeś w Irpieniu?

O.I.: Tak. Przez dwa tygodnie byliśmy, że tak powiem, pod okupacją, chociaż nie było walk. Widziałem tylko wojskaobrony terytorialnej z kałasznikowami. Ale 8 marca, kiedy wyjeżdżaliśmy, na naszej ulicy była już bitwa. Przed mostem stały setki samochodów z powybijanymi szybami. Niektóre były rozbite, ze śladami krwi. Byłem z żoną i jej 92-letnią matką; karetka czekała na drugim moście. Zadzwoniła aktorka Rimma Ziubina i powiedziała, że ma mieszkanie w Kijowie. Zatrzymaliśmy się tam na kolejny miesiąc, balkon wychodził na Dniepr. Ogólnie Kijów w czasie wojny był ciekawym miastem. Przez kilka dni nie było żywności, potem pojawił się chleb i wszystko. Kupiłem papierosy, a potem dałem połowę z nich chłopakom na punktach kontrolnych.

Potem były Niemcy. Jak długo tam przebywałeś?

O.I.: No, prawie dwa lata. Byłem w Berlinie przez pięć miesięcy, a ostatnie pięć miesięcy mieszkałem w Bambergu, w Bawarii. Potem wróciłem do Równego. Tydzień po powrocieodebrałem telefon z Warszawy. Zaproponowali mi kolejny miesiąc pobytu w Krasnogrudzie. To nawet nie wieś, to chatka w lesie. Mieszkałem tam przez miesiąc i skończyłem swoją powieść. Naprawdę to doceniam i pamiętam, będę wdzięczny do końca życia. Wiele słyszałem o Krasnogrudzie, ale nigdy nie myślałem, że tam pojadę. To naprawdę bardzo piękne miejsce, także w kontekście Czesława Miłosza [W Krasnogrudzie, gdzie Miłosz często bywał, w Dworze Miłosza znajduje się Międzynarodowe Centrum Dialogu – red.]. Tam po jednej stronie masz Białoruś z rosyjskimi czołgami, a po drugiej granicę polsko-litewską. Uwielbiam takie ekstremalne miejsca.

Z Krasnogrudy wróciłem już do Równego. Przed wojną mieszkało w tym mieście około 220 tysięcy ludzi, teraz jest ich około 300 tysięcy. Wiele osób przyjechało ze wschodu Ukrainy – z Chersonia, Mariupola, Charkowa…

Wyobrażałeś kiedyś sobie, że wrócisz z Irpienia do Równego?

O.I.: Mógłbym to sobie wyobrazić. Ale tego, że wrócę tam przez Berlin, Bamberg i Krasnogrudę – nie mógłbym. Nikt bynie mógł.

20
хв

Wyobraź sobie, że Ukraina jest potężnym krajem

Switłana Oleszko

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Matki. Pieśń na czas wojny” w drodze do Awinionu

Ексклюзив
20
хв

Sztuka odpuszczania

Ексклюзив
20
хв

"Dziady" Mickiewicza - najbardziej poruszający spektakl teatralny o agresji Rosji na Ukrainę

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress