Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
21-27 października: festiwal filmów ukraińskich w Warszawie
Od 21 do 27 października w warszawskich kinach „Kinoteka”, „Atlantic” oraz w Centrum Kultury Filmowej Andrzeja Wajdy będzie można obejrzeć około 60 nowych ukraińskich filmów: fabularnych, dokumentalnych, krótkometrażowych i animowanych. Impreza nosi nazwę Festiwal Ukraina! 9. Festiwal Filmowy. Niektóre z filmów, które zostaną na niej zaprezentowane, zdobyły nagrody na międzynarodowych festiwalach i powalczą o Oscary
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Tegoroczny festiwal otworzy film „Szare pszczoły” Dmytro Mojsiejewa, który wygrał Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Odessie. Opowiada historię dwóch starszych mężczyzn, ostatnich mieszkańców małej wioski w „szarej strefie” w pobliżu linii frontu. Serhijowycz (Wiktor Żdanow) jest ponury i oszczędny, żyje ze swojej pasieki, podczas gdy jego przyjaciel, 59-letni Paszka (Wołodymyr Jamnenko), jest wesoły i beztroski. Serhijowycz uważa się za Ukraińca i wspiera Siły Zbrojne Ukrainy, Paszka wieczorami popija wódkę z bojownikami tzw. Donieckiej Republiki Ludowej. Mimo wszystko ci dwaj mężczyźni, przyjaciele z dzieciństwa, są wobec siebie lojalni. Ich życie zmienia się dopiero wtedy, gdy w wiosce pojawia się rosyjski snajper.
To głęboka opowieść o ludzkiej samotności w realiach wojny i życia zniszczonego przez Rosję. Fabuła oparta jest na powieści Andrija Kurkowa pod tym samym tytułem, chociaż film jest luźną adaptacją książki.
Jednym z głównych wydarzeń festiwalu będzie część poświęcona Tatarom krymskim i dokumentowi „Cicha deportacja”. Film otrzymał złotą nagrodę na New York Festivals TV & Film Awards 2024 w kategorii „Prawa człowieka”. Opowiada przejmującą historię o tym, jak rząd radziecki najpierw deportował Tatarów krymskich w bydlęcych wagonach – a teraz Rosja ponownie pozbawia ich dachu nad głową, bo życie na okupowanym półwyspie staje się dla wielu z nich niemożliwe. W filmie wykorzystano materiały z prywatnych archiwów bohaterów, z których część została upubliczniona po raz pierwszy.
Każdy film na festiwalu zasługuje na uwagę. Opowiadają o dorastaniu, zmianach społecznych, tożsamości – i wojnie, o której na świecie mówi się coraz mniej. W „Pod wulkanem” Damiana Kocura ukraińska rodzina spędzająca wakacje na Teneryfie dowiaduje się o wybuchu wojny na pełną skalę i w jednej chwili z turystów zmienia się w uchodźców. Film, pokazujący przemianę ludzi przyzwyczajonych do materialnego i psychicznego komfortu, którzy nagle to wszystko tracą, został zgłoszony przez Polskę do Oscarów '2025.
Na festiwalu pokazany zostanie również film „La Palisiada” Filipa Sotnyczenki. To gorzka ironia na temat lat 90., która pokazuje absurdalność tamtych czasów. Film będzie reprezentował Ukrainę na Oscarach ‘2025.
Od października do grudnia festiwal odwiedzi kolejne miasta w Polsce, a już od 1 do 17 listopada 2024 r. filmy będą dostępne online na platformie MEGOGO.PL.
Co jeszcze
Oprócz pokazów filmowych, Ukraina! Festiwal Filmowy to wiele wydarzeń towarzyszących. To m.in. spotkania z twórcami, debaty z ekspertami na temat Tatarów krymskich i rosyjskiej propagandy, mniejszości ukraińskiej i białoruskiej w Polsce.
Widzowie będą mogli również obejrzeć wystawy fotografii Kariny Będkowskiej i plakatów Iwony Cichy. Na dzieci czekają warsztaty i zabawy z animatorami, odbędzie się też kilka koncertów muzycznych. Organizatorzy zaprosili około pięćdziesięciu aktorów, reżyserów, producentów i dziennikarzy, w tym Rimmę Ziubinę, Witalija Salija i Ołeksandra Jaremę, a także krymskotatarskiego reżysera Ernesa Sarychaliła.
Dziennikarka, specjalistka ds. PR. Jest mamą małego geniusza z autyzmem i założycielką klubu dla mam PAC-Piękne Spotkania w Warszawie. Prowadzi bloga i grupę TG, gdzie wspólnie ze specjalistami pomaga mamom dzieci specjalnych. Pochodzi z Białorusi. Jako studentka przyjechała na staż do Kijowa i została na Ukrainie. Pracowała dla dzienników Gazeta po-kievske, Vechirni Visti i Segodnya. Uwielbia reportaż i komunikację na żywo.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Suspilne Kultura [kanał ukraińskiej telewizji publicznej – red.] wraz z ukraińskim Pen Clubem (Ukraiński PEN) rozpoczął publikację serii esejów ukraińskich intelektualistów na temat miejsca ukraińskiej kultury w kontekście globalnym. Temat przewodni ukraińskiego Pen Clubu na rok 2025 brzmi: „Być w świecie”. „Nasze przetrwanie zależy od nas. Ale bez innych to niemożliwe” – pisze Wołodymyr Jermolenko, filozof, pisarz, prezes Ukraińskiego PEN, autor pierwszego eseju.
Wojna zawęża przestrzeń. Wciskasz się w ziemię, skręcasz w sobie, zakopujesz w swoim doświadczeniu, jak w kryjówce. Twoje ciało coraz mniej przypomina linię prostą, a coraz bardziej elipsę; otulasz się sobą, próbując być swoją własną ochroną, początkiem i końcem.
Żegnaj, wielości światów, nie wierzymy już w twoje istnienie, coraz częściej postrzegamy inne światy jako nieporozumienie, zdradę, zbrodnię. Czyż przyjemność pośród cierpienia nie jest zbrodnią? Czy normalność pośród nienormalności nie jest zdradą? Czy spokojny, zrównoważony świat podczas ataków rakietowych nie jest iluzją? Nie opowiadajcie nam więcej o zamorskich krainach z rzekami, ptakami i ciepłymi wiatrami od mórz, wiemy, że one nie istnieją. Przynajmniej dla nas.
Mój świat to mieszkanie, piwnica, ziemianka, karetka, schron przeciwbombowy, okop, droga, ramiona mojego dziecka, miejsce na cmentarzu dla tych, których kochałem. Mogę zmierzyć swój świat linijką. Nie będzie dużo większy niż moje ciało
Radykalne zawężenie świata. Przynajmniej to jest uczciwe. Przynajmniej jesteśmy skupieni. Przynajmniej widzimy cel.
Ale... istnieje ryzyko przekroczenia cienkiej linii. Stania się skupionym i ślepym. Stania się wyrazistym i niewidocznym. Krzyczenia z bólu, gdy z drugiej strony, z wielkiego świata, słychać tylko głuchą ciszę.
Nasz własny świat to dla nas za dużo – ale i za mało
Czy nie tego właśnie chce wróg? Abyśmy stracili wielki świat, do którego chcemy dotrzeć, abyśmy wypuścili go z rąk, jak balon? Abyśmy oderwali go od siebie, jak ciężki plecak? Czyż wróg nie chce, byśmy zawsze patrzyli w dół? Czyż wróg nie chce wbić nas w naszą własną ziemię po szyję?
Wojna zawęża przestrzeń, niesie nas w strumieniu do wąskiego, ciemnego tunelu. Nie mamy innego wyboru, musimy być skupieni.
Ale wróg chce również, byśmy nie mieli powietrza, byśmy nie mieli czym oddychać. Chce, byśmy mówili tylko językiem własnego bólu, dla którego coraz bardziej będzie brakować tłumaczy.
Czy pozwolimy mu na to? Czy pozwolimy mu pozbawić nas naszego języka? Czy pozwolimy mu pozbawić nas szansy na bycie zrozumianymi – tysiące kilometrów od naszych fortyfikacji?
Nie, nie możemy na to pozwolić.
Jednak by to zrobić, musimy nauczyć się sztuki tłumaczenia samych siebie. Tłumaczyć język naszych doświadczeń na języki doświadczeń innych.
Kultura jest przede wszystkim tłumaczeniem doświadczeń. To podróż przez gąszcz niezrozumienia
To tłumaczenie nieprzetłumaczalnego. Bo nigdy nie możesz w pełni przetłumaczyć doświadczenia. Każde doświadczenie jest hieroglifem, szyfrem, zagadką. Ale możesz zacząć próbować. Możesz zacząć się zbliżać.
Bo czyż nie mamy wielkiemu światu czegoś do powiedzenia? Czy nie musimy powiedzieć mu czegoś nie tylko o sobie, ale także o nim? Powiedzieć mu czegoś, czego sam o sobie nie wie?
Być może on nie wie, że doceniasz życie bardziej, gdy ono może od ciebie uciec. Że piękno pojawia się tam, gdzie wcześniej widziałeś to, co przyziemne, banalne, zwyczajne. Że miłość staje się silniejsza przez stratę. Że wolność jest cenna przede wszystkim wtedy, gdy jest pomimo. Że być – to być pomimo.
On być może nie wie, że bycie jest wyjątkiem, a nie regułą. Że życie, być może, istnieje tylko w maleńkiej części czasu i przestrzeni. Że jego mikroskopijna natura nie jest powodem, by je lekceważyć, lecz powodem, by kochać je jeszcze bardziej. Że wiara w przyszłość może uczynić cię niewrażliwym na cuda. I że kiedy tracisz tę pewność, w rzeczywistości zaczynasz coś rozumieć.
Byt i świat nie są tablicami pojęć wciskanymi nam przez autorytety z mądrych książek filozoficznych. Nie jesteśmy maleńkimi owadami na wielkim ciele istnienia ani niewidzialnymi bakteriami na wielkim ciele świata. Bo świat i istnienie również są małe, również mikroskopijne, również zagrożone na tle rozległego pustkowia, które je otacza.
My wszyscy – razem z tym istnieniem, razem z tym światem – jesteśmy krusi i bezbronni. Wszyscy jesteśmy poranieni i niepewni. Wszyscy jesteśmy piękni w swojej złamanej niezłomności. Wszyscy z desperacji zanurzamy się w czułości. Wszyscy jesteśmy rzeczywistością pomimo niemożliwości, kroplami niepojętego cudu
Dla dzisiejszych Ukraińców bycie w świecie nie oznacza zdrady tego, co do nich należy. Być w świecie oznacza widzieć wrażliwość innych poprzez wrażliwość własną. Widzieć niebezpieczeństwo tam, gdzie inni widzą tylko kolejne jutro. Być gotowym na konfrontację z tym, co jest silniejsze od ciebie.
Bycie w świecie oznacza dopuszczanie do siebie innych doświadczeń. Ale oznacza również przekonanie innych kultur i narodów, że bez naszego doświadczenia nie mogą się obejść. Uczyć się na pamięć historii plemion innych ludzi, wiedząc, że one wkrótce przetną się z naszymi. Rysować mapy odległych kontynentów, rozpoznając na nich nasze góry i rzeki.
Bycie w świecie oznacza bycie w domu. Tyle tylko, że ten dom stał się dziś nieco większy.
Wojna zawęża przestrzeń. Ale też nagle dramatycznie ją rozszerza. A my, wciskając się w swoją ziemię, zyskujemy zdolność objęcia całej planety.
Tekst eseju można również przeczytać na stronie Suspilne Kultura
Kiedy: 3 lutego Gdzie: Teatr Operacji Wojennych – w pomieszczeniach Narodowego Centrum Łesia Kurbasa, ul. Wołodymyrska 23w
Teatr Operacji Wojennych to nowy teatr na mapie Kijowa. Został stworzony przez reżysera Aleksa Boroweńskego, a grają w nim wyłącznie wojskowi i weterani wojenni (nie wszyscy byli wcześniej aktorami).
„Kopanie” to sztuka oparta na biografii Wasyla Stusa, która bada mity o męskości i odbrązawia wyobrażenia o poecie. Wykorzystuje wiersze Stusa, materiały z protokołów jego przesłuchań, muzykę Rammstein i Bohren & der Club of Gore, a także ukraińskie pieśni ludowe i rocka syberyjskiego. Spektakl jest immersyjny, co oznacza, że publiczność będzie zaangażowana w proces twórczy.
Kiedy: 24 i 25 stycznia, 21 i 22 lutego Gdzie: Opera Kijowska, ulica Meżyhirska 2
Opera Kijowska prezentuje pierwszą premierę 2025 roku: operę „Falstaff” Giuseppe Verdiego, komedię muzyczną o przebiegłym awanturniku i jego przygodach. To ostatnia, 26., opera słynnego włoskiego kompozytora i jego trzecia opera oparta na historii z Szekspira. To też prawdziwy ewenement w historii Opery Kijowskiej, ponieważ do tej pory dzieło to nigdy nie było wystawiane w Kijowie. Dzięki wysiłkom zespołu kreatywnego teatru błyskotliwa i pełna humoru opera buffo „Falstaff” pojawia się teraz na kijowskiej scenie po ukraińsku.
Kiedy: 17 i 18 stycznia (pokaz przedpremierowy) Gdzie: Teatr Dziki – w siedzibie Teatru Brawo, ul. Ołesia Honczara 79
Dramatopisarka Olga Maciupa stworzyła sztukę opartą na prawdziwych wydarzeniach – na podstawie ankiety dotyczącej problemów kobiet plus size. W ankiecie wzięło udział ponad 200 kobiet.
Byłe uczestniczki popularnego programu o odchudzaniu spotykają się na pogrzebie koleżanki, która zmarła w dziwnych okolicznościach. Nie widziały się od dwóch lat, ale każda otrzymała list od zmarłej, co sprawiło, że porzuciły swoje zajęcia i udały się na spotkanie. Jakie tajemnice poznają na pogrzebie. I po tym czy będą się w stanie ze sobą kontaktować?
Projekt jest realizowany przy wsparciu Ukraińskiego Funduszu Kobiet.
Kiedy: 10 i 30 stycznia, 9 lutego Gdzie: Teatr Młody, ul. Prorizna 17
Andrij Biłous, dyrektor artystyczny Teatru Młodego, przedstawia własną wizję powieści francuskiego pisarza Pierre’a Chauderlos de Laclosa, który w XVIII wieku, w przededniu rewolucji francuskiej, opisywał obyczaje francuskiej szlachty. W wersji Biłousa akcja rozgrywa się w latach 20. XX wieku – ponad 120 kostiumów i imponująca scenografia robią wrażenie.
Życie markizy Isabelle de Merteuil jest pełne gwałtownych namiętności i intryg. W swoją kolejną grę angażuje starego przyjaciela Valmonta, cynicznego zdobywcę kobiecych serc. Dla zabawy żąda od niego, by uwiódł 15-letnią Cecile Volange, która wkrótce ma zostać wydana za mąż. Podstępny plan intrygantki zostaje jednak pokrzyżowany przez niespodziewane zauroczenie Valmonta niedostępną dotąd Cecile.
Aby pokonać największą przeszkodę, markiza i Valmont są zmuszeni zawrzeć diabelski zakład. A ten zmienia ich życie w okrutną grę, z której nikt nie wyjdzie zwycięsko.
Kiedy: 18, 19 i 31 stycznia oraz 8, 9 i 23 lutego Gdzie: Teatr na Padole, zejście Andrijiwskie 20a
Teatr na Padole i reżyser Ihor Matwijiw przedstawiają lekki dramat „Złote dziewczyny” – o tym, że można zacząć życie na nowo, nawet jeśli wydaje się, że wszystko się skończyło. Sztuka została napisana przez amerykańskiego dramaturga Ivana Menchella, znanego z pracy nad serialami telewizyjnymi „Filip z przyszłości” i „Jonas”.
Trzy wdowy spotykają się raz w miesiącu, aby wypić herbatę i poplotkować, a potem przyciąć bluszcz na grobach swoich mężów. Po jakimś czasie okazuje się, że Ida, Doris i Lucille nie mają nic przeciwko dobrej zabawie, a nawet romansowi z siwowłosym mężczyzną na cmentarzu.
Kiedy: 18 i 19 stycznia, 5 i 16 lutego Gdzie: Teatr Dramatu i Komedii na lewym brzegu Dniepru, aleja Browarska 25
Po raz pierwszy w Ukrainie. Spektakl „Syn” oparty jest na kultowej sztuce z trylogii współczesnego francuskiego dramaturga Floriana Zellera, w tłumaczeniu Iwana Riabczija. Reżyserem jest Jewhen Rezniczenko.
Dlaczego członkowie rodziny czasami się nie słyszą lub nie rozumieją? Dlaczego coś, co wczoraj sprawiało przyjemność, dziś traci smak? I jak możesz uratować najbliższą osobę, jeśli nie potrafisz poradzić sobie ze swoimi wewnętrznymi demonami?
Pierre jest odnoszącym sukcesy prawnikiem, który zaczyna swoje szczęśliwe życie od zera. Ale czy będzie w stanie zostawić przeszłość za sobą?
Kiedy: 1, 2 i 21 lutego Gdzie: Teatr im. Łesi Ukrainki, ulica Bohdana Chmielnickiego 5
Reżyser Dmytro Bohomazow wraz z aktorem Andrijem Samininem, który dołączył jako drugi reżyser, wystawili sztukę Tennessee Williamsa, klasyka amerykańskiego dramatu XX wieku. Sam autor określił „Tatuowaną różę” jako „dramatyczny list miłosny do świata”.
Serafina przez długi czas żyła wyłącznie miłością do zmarłego męża Rosario. Odcinając się od świata, skupia się na przetrwaniu swojej tragedii. Plotki o jego licznych zdradach tylko podsycają ogień zazdrości w jej sercu, a kiełki pierwszej miłości jej młodej córki zostają poświęcone na ołtarzu matczynych lęków. Wydaje się, że nic nie może wstrząsnąć zaciekłym oddaniem Serafiny dla jej dawnej miłości. Ale wszystko nagle się zmienia, gdy w jej domu pojawia się dziwny młody mężczyzna, Alvaro.
„Tatuowana róża” to profesjonalny debiut studentów studia Dmitrija Bohomazowa. Warsztat młodych aktorów może nie jest jeszcze dopracowany, ale z pewnością są pełni pasji. A do wydarzeń na scenie przygrywa zespół muzyczny grający na żywo.
Silna kobieta w filmie oczywiście różni się od silnego mężczyzny, ponieważ z reguły jej siła nie polega na muskulaturze i zdolności do narzucenia komuś czegoś w fizycznej walce. To już nie lata 80., czasy, w których porządek ustalały pięści Cynthii Rothrock – mistrzyni sztuk walki i aktorki. Teraz siłę kobiet manifestuje się albo poprzez efekty specjalne (jak w przypadku Gal Gadot w komiksowej „Wonderwoman”), albo poprzez siłę autorytetu (jak w przypadku Robin Wright w serialu „House of Cards”). Oczywiście pięści nadal są obecne (nie zapominajmy o Ginie Carano w „Knockout”), ale opcja przemocy stała się bardziej atrakcyjna i, jak widać, bardziej skuteczna. A wraz z nią powiększyła się paleta możliwości wpływania, przewodzenia, zabijania, mszczenia się i rządzenia. Choć czasem odbywa się to w sposób karykaturalny, czasem jest zbyt idealistycznie, a przez to mało realistycznie.
W tegorocznych serialach z mocnymi kobietami widz dostaje wszystko: zachwyt i przerażenie, czasem uśmiech – a czasem łzy. Są w nich nieokiełznane ekscentryczki, profesjonalistki z sił specjalnych, ambitne dyplomatki, utytułowane sportowczynie, mściwe córki i zakochane żony.
„Yellowstone” (USA, SkyShowtime)
Ten epicki dramat rodzinny Taylora Sheridana porównywany do literackiej „Sagi rodu Forsythów” Johna Galsworthy'ego. „Yellowstone” jest historią walki między postępem, z jego niszczeniem lasów, mórz i tradycyjnych kultur – i tradycją, z jej etosem bycia twardym i opornym na ciosy, by przetrwać we wrogim świecie. Beth Dutton (Kelly Reilly), kobieta z ranczerskiej rodziny, żyje w zgodzie z tradycyjnymi zasadami swojego ojca, Johna Duttona (Kevin Costner), choć jest świetną prawniczką i zna świat finansjery. Jest inteligentna, nieokiełznana, pewna siebie i seksowna. Najlepsza!
„Szogun” (USA, Disney+)
Mariko (Anna Sawai) jest z pozoru inna niż Beth Dutton z „Yellowstone”. W XVI-wiecznej Japonii, kraju, w którym obowiązuje okrutny system feudalny i bezwzględne posłuszeństwo kobiet wobec mężczyzn, wygląda na nieszczęśliwą i słabą. Ale jest silniejsza niż otaczający ją mężczyźni, choć już dawno temu chciała umrzeć, cierpiąc z powodu upokorzenia i zhańbienia swojej rodziny. Służy i jest uległa, pielęgnując w sercu pragnienie zemsty. Piękna, inteligentna, religijna (katoliczka) i oddana – jest świecącą gwiazdą pośród ciemności.
„Wiatr zmian” (Korea Południowa, Netflix)
Kiedy się żyje w demokratycznym społeczeństwie, gdzie każdy twój ruch jest chroniony przez system praw i zasad, a sama płeć nie daje przewagi – wówczas dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta, będąc na szczycie struktur władzy, staje się potężnymi siłami yin i yang. Pod względem gatunkowym „Wiatr zmian” jest koreańskim odpowiednikiem amerykańskiego hitu politycznego „House of Cards”. Zasadniczo chodzi tu jednak o konfrontację prawdy/uczciwości z korupcją. Tak się złożyło, że prawda jest reprezentowana przez męskiego bohatera, a korupcja przez postać kobiecą. W tym przypadku dla nas liczą się jednak nie względy moralne, ale to, jak manifestuje się kobieca siła – a jest ona niezwykła. Bo tylko poprzez swoją śmierć bohater grany Kyung-gu Sola jest w stanie zdemaskować machinacje swojej przeciwniczki, granej przez Hee-ae Kim. Tylko w ten sposób mężczyzna może pokonać kobietę, która postanowiła pokazać swoją determinację i siłę perswazji. Pewnie ta bitwa zakończyłaby się inaczej, gdyby prawda była po jej stronie...
„The Serpent Queen” (USA, Starz)
Idealistka Katarzyna, dumna ze swojego pochodzenia (z rodu Medyceuszy), zakochuje się w swoim mężu, królu Henryku II z Walezjuszów [późniejszym ojcu polskiego króla Henryka Walezego – red.]. Niczego to jednak nie zmienia, a jedynie pogorsza jej egzystencję – kobieta dojrzewa, nieustannie się wszystkim kłaniając i rodząc kolejne dzieci. Aż w końcu zaczyna rozumieć, że aby przetrwać i wznieść się na wyżyny, musi nadepnąć na gardło każdemu, kto stanie na jej drodze. Inteligentne sztuczki, gry pozorów, zakulisowe negocjacje i intrygi, których staje się mistrzynią, sprawiają, że to ona przeżywa wszystkich swoich wrogów. Samantha Morton w roli Katarzyny zagrała życiową rolę.
„Scar” (Hiszpania, Amazon Prime/rtve)
Zemsta to najlepsza opowieść naszych czasów, szczególnie dla Ukraińców, wziąwszy pod uwagę już nawet nie te 300 lat krwawych „braterskich” stosunków z Rosjanami, ale obecną, najkrwawszą, wojnę.
W hiszpańskiem serialu mścicielką jest Ukrainka. Jej rodzina została brutalnie zamordowana przez rosyjskich najeźdźców, którzy w 2008 r. najechali małą wioskę Swesa w obwodzie sumskim. Od tego czasu cudem ocalała dziewczyna codziennie obiecuje sobie i światu: „Rozczłonkuję ich ciała tak, jak oni rozczłonkowali twoje, tato”. Dorastając jako sierota na ulicy, wśród bezdomnych, kieszonkowców i gangów, dziewczyna staje się twarda i zahartowana. Podróżuje po miastach i krajach, tropiąc przestępców i zabijając ich z nieuchronnością godną Nemezis. Jest furią Ukrainy, a imię jej Zemsta.
„Lioness” (USA, Paramount+)
Chociaż bohaterki tego serialu potrafią posługiwać się pięściami, główną metodą rozwiązywania problemów w „Lioness” jest polityka połączona z bronią. Bo dla kobiet to znacznie skuteczniejsze sposoby kontrolowania rzeczywistości. Reprezentantkami obu tych światów są postacie dwóch silnych kobiet, grane przez dwie znane aktorki: Nicole Kidman („Praktyczna magia”), której bohaterka reprezentuje rząd najpotężniejszego kraju na świecie, oraz Zoe Soldana („Strażnicy Galaktyki”), której umiejętność strzelania lub kontrolowania tych, którzy potrafią strzelać, jest równie duża. Do tej historii dodane zostają kobiety-komandosi, zdolne do latania helikopterami bojowymi i strzelania z wszelkiego rodzaju broni.
„Until I Kill You” (Wielka Brytania, ITV Studios)
W przeciwieństwie do „plastikowej” Wonderwoman, tutaj bohaterka nie posiada nadprzyrodzonych mocy ani hollywoodzkiego saksapilu. Wręcz przeciwnie: jej zwyczajność i fizyczna słabość pozwala jednemu maniakowi terroryzować ją, bić – i prawie zabić. Ale w tym serialu chodzi o siłę psychiczną i duchową postaci Delii, a grająca ją brytyjska aktorka Anna Maxwell jest bardziej przekonująca niż efekciarska Wonderwoman – Gal Gadot. Choć nie walczy i nie lata, to przezwycięża swój strach, by zeznawać w sądzie, przeżywa kolejny atak, a potem pisze o tym książkę. To naprawdę silna bohaterka, przezwyciężająca ból i przerażenie, pokonująca swoje naturalnie słabe ja i społeczeństwo z jego obłudnym kultem ekranowych supermocy. Bez wątpienia Maxwell zagrała jedną z najlepszych kobiecych ról tego roku.
Unikanie komplementów przy jednoczesnym poruszaniu drażliwych tematów to specjalność polskiego kina. Już od lat 60. Andrzej Wajda toczył symboliczne wojny z systemem komunistycznym i jego wyobrażeniem o ludziach jako figurach z kamienia czy stali. Z nastaniem niepodległości tamte metafory szybko odeszły w przeszłość. Reżyserzy zaczęli mówić wprost i ostro, obnażając miałkość ludzi obojętnych na system, w którym gnili. W latach 90. to od „Psów” Władysława Posikowskiego zaczęła się walka filmu z korupcją w milicji i bezpiece, a mafia stała się pełnoprawnym tematem dla filmowców. W latach 2000., po wojnie między mafią a policją, pojawił się Patryk Vega ze swoim „Pitbullem”, przez kolejne dwie dekady wypuszczając kolejne filmowe i serialowe kontynuacje i rozwinięcia wątków tej opowieści – jak choćby „Pitbull. Nowe porządki”, „Pitbull. Niebezpieczne kobiety czy „Kobiety mafii”.
W zasadzie tylko Wojciech Smarzowski był w stanie przedrzeć się przez ten niekończący się zalew produkcji Vegi – człowieka orkiestry polskiego kina sensacyjnego. Jego „Dom zły” i „Drogówka” były dziełami na najwyższym poziomie artystycznym i zasłużenie zdobyły uznanie na całym świecie.
Prawdopodobnie to właśnie dzięki tym dwóm reżyserom w latach 10. i 20. XXI wieku globalne serwisy streamingowe z ochotą sięgały po polskie kryminalne filmy długometrażowe: HBO wyprodukowało „Watahę”, Canal+ „Ślepnąc od świateł” i „Furiozę”, a Netflix „Rojsta”.
„Idź przodem, bracie” kontynuuje tę tradycję, w której losy byłego policjanta i mafii są ze sobą ściśle powiązane
I właśnie za to serial dostaje ode mnie pierwszy punkt – za kolejną opowieść o tajnych kryminalnych powiązaniach prawa i przestępczości, które w swoim czasie obnażyli twórcy zarówno „Ojca chrzestnego”, jak „Ośmiornicy”.
Oskar Gwiazda, główny bohater „Idź przodem, bracie” (gra go Piotr Wiktowski), jest członkiem z jednostki specjalnej policji, który sam staje się przestępcą, najpierw dokonując rozbojów, potem morderstw, a w końcu przyłączając się do mafii. To jego historia stanowi centrum dramaturgiczne filmu, ponieważ jego przejście z jasnej strony na ciemną odbywa się nie w sposób oczywisty i gwałtowny, lecz stopniowo, pod wpływem okoliczności i wynika z poświęcenia dla bliskich mu ludzi. Martwił się o ojca, ale ten umarł. Chciał ocalić swój dom, lecz zamiast tego mimowolnie przyczynił się do zniszczenia rodziny swojej siostry. Do tego dochodzą jego długi, ataki paniki i zwolnienie z policji. Z każdej strony kozy wskakują na to pochyłe drzewo, łamiąc jego gałęzie.
Drugi punkt przyznaję serialowi za grę męskości i kobiecości, za taniec dwóch płci, splecionych ze sobą i dopełniających się niczym yin i yang
Dwa losy, chłopaka i dziewczyny, tworzą jedną dramatyczną całość. Co więcej, drugoplanowa rola kobieca niekiedy przeważa nad główną rolą męską, przynajmniej pod względem siły uczuć i tragizmu. Twórcy, zdając sobie sprawę z potrzeby rozrzedzenia napięcia związanego z dramatem głównego bohatera, stworzyli podwaliny pod romans. Z kolei wprowadzenie do fabuły kobiecego piękna i energii dało szansę na stworzenie kryminalnego filmu akcji z nutką melodramatu.
Ewa jest Ukrainką, w którą wcieliła się ukraińska aktorka Anastazja Pustowit. Nie sposób było znaleźć lepszą odtwórczynię! Po pierwsze, grana przez nią postać jest nieschematyczna. Świetnie uzupełnia się z głównym bohaterem, bo jest taka jak on – z jednej strony śmiała i odważna, z drugiej poraniona przez życie, boleśnie emocjonalna. Ma siłę, by pomóc Oskarowi w potrzebie, ale nie potrafi powstrzymać łez, kiedy próbuje uciec przed mafijnym pościgiem z Polski do Ukrainy – tak jak kiedyś uciekała z Ukrainy do Polski przed bólem. Ta próba ucieczki to zwieńczenie dramatu kobiety, który rozgrywa się wewnątrz dramatu mężczyzny. Już samo pytanie dziewczynki na dworcu, gdy Ewa stoi przy drzwiach autobusu jadącego z Polski do Ukrainy: „Nie boisz się wracać?”, sprawia, że czujemy dreszcze. Ten szok umiejętnie potęguje współczesna piosenka „Moja radość” lwowskiego rapera Palindroma – echo ludowej pieśni „Śpij, mój książę, śpij”, śpiewanej przez Ewę synowi. Powoli śpiew Palindroma zamienia się w krzyk black metalu – sen się kończy, w duszy pozostaje tylko czerń bólu.
Jaki to ból? Dlaczego bohaterka tak bardzo cierpi? To staje się jasne później. Siedząc w kościele, Ewa pokazuje siostrze Oskara nagranie swojego syna w telefonie i mówi:
„Kiedy uderzyła rakieta, miałam umrzeć razem z nim. Dzisiaj płakałam po raz pierwszy od jego śmierci. Jak dobrze jest płakać”. Straszny i genialny moment
Jednak ten fundamentalny moment może wywołać gorzkie kontrowersje. Faktem jest, że „Idź przodem, bracie” w żaden sposób nie wspomina o wojnie rosyjsko-ukraińskiej, mimo że ta wojna jest największą katastrofą w Europie od czasów II wojny światowej, a na dodatek toczy się tuż obok Polski. Zarazem w serialu wspomniane jest, że bohaterka uciekła z Ukrainy. Przed czym uciekała? Dlaczego twórcy o tym nie mówią? Dlaczego w finale umieszczają kilka tragicznych momentów bez wyjaśnienia przyczyny tragedii? Jaki pocisk zabił jej dziecko? I czy Polacy są zmęczeni odniesieniami do tej wojny?
Oczywistość tych pytań jest wręcz uderzająca, podobnie jak skandaliczna jest fraza, którą twórcy filmu włożyli w usta bohaterki: narzekając przed Oskarem na pracę w supermarkecie Ewa mówi: „Traktują mnie jak śmiecia”. Dlaczego, skoro powszechnie mówi się, że Polacy pomagają Ukraińcom? I dlaczego twórcy wstawili do scenariusza to zdanie, skoro Nastia Pustowit powiedziała, że podczas kręcenia serialu, w połowie 2023 roku, jego twórcy pomagali zbierać pieniądze dla ofiar zniszczenia przez Rosjan elektrowni wodnej w Kachowce?
Najwyraźniej w ten sposób polscy twórcy chcą zwrócić uwagę samych Polaków na problem, który pojawił się w ostatnim czasie – choć nie jest to problem powszechny. Ten akt samooskarżenia i samokrytyki wyrażony został z typowo polską odwagą.
Z drugiej strony, pominięcie informacji o tym, jakie pociski zabiły syna bohaterki, każe zadać pytanie, dlaczego twórcy nic o tym nie powiedzieli. A także dlaczego nie zaakcentowano lub nie rozszyfrowano obecności Rosjan w serialu? Obok głównego mafioza Damiana Chornego (Marcin Kowalski) pojawiają się ludzie o rosyjskich nazwiskach i mówiący po polsku z rosyjskim akcentem. Kim oni są? Dlaczego tu są? Czy to rosyjscy bandyci? I dlaczego w serialu nie zostali wprost tak nazwani? Z obawy przed zadzieraniem z Federacją Rosyjską? Taka polityczna poprawność Netflixa? Tak czy inaczej, bardzo różni się to od śmiałości, z jaką polski premier Donald Tusk wypowiada się o Rosji, mówiąc: „Nie powinniśmy mieć wątpliwości co do konfrontacji ze złem”.
Serial jest niejednoznaczny, niezbyt równy, ale stawia trudne, drażniące pytania
I dobrze, bo obejrzawszy go widz zostaje nie z pustym ekranem ciszy, ale z duszą pełną głośnych emocji. I z determinacją, by poznać odpowiedzi na pytania, które zostały celowo postawione przez twórców lub pojawiły się tu przypadkiem.
Do rywalizacji o Oscara Polska zgłosiła w tym roku film o Ukraińcach i z ukraińskimi aktorami. Dramat „Pod wulkanem” w reżyserii Damiana Kocura opowiada historię rodziny, która po rozpoczęciu inwazji z turystów stała się uchodźcami. W filmie wystąpił Roman Łucki, ukraiński aktor, którego polscy widzowie znają już z głośnych spektakli teatralnych „Hamlet” i „Dziady” w reżyserii Mai Kleczewskiej. Na świecie jest znany z głównej roli w „Blasku”, pierwszym ukraińskim filmie pokazywanym na Festiwalu Filmowym w Wenecji. Na tym festiwalu Łucki już dwukrotnie chodził po czerwonym dywanie.
Trzeci film o wojnie, w którym nie ma walki
– Pewnego razu przeczytałem, że my, Ukraińcy, żyjemy pod wulkanem, który może wybuchnąć w każdej chwili – mówi Roman Łucki w wywiadzie dla Sestr. – Ten wulkan to sąsiedni kraj, który jest uzbrojony po zęby. W 2014 roku wulkan się obudził, a w 2022 roku eksplodował...
Oksana Gonczaruk: Gdy powstał „Blask”, stałeś się poważnym aktorem dramatycznym. Czasami nie wiem, gdzie podział się ten wesoły Oleszko Popowycz z „Twierdzy”. Najbardziej zmieniły się Twoje oczy… Miałeś też rolę dramacie „Miesiąc miodowy” – o życiu pary pod okupacją, a potem w „Pod wulkanem”. W każdym z nich była wojna.
Roman Łucki: – Zwróć uwagę, że „Pod wulkanem” to mój trzeci film o wojnie, w którym nie ma żadnych walk. Ludzie rozumieją, czym jest wojna na froncie. Ale wojna wewnątrz ukraińskich rodzin nie jest dla Europejczyków widoczna.
W tym samym czasie, wraz z wybuchem wielkiej wojny, każda z naszych rodzin stanęła przed wyborem: zostać czy wyjechać. I ten wybór wywołał wiele konfliktów, także w mojej rodzinie: wszyscy kłóciliśmy się o to, co dalej robić. W małych, rodzinnych wszechświatach wojna wywołuje mikrowojny. Bo wojna to nie tylko walki pokazywane w telewizji.
I to jest rodzaj wojny, o której mówisz w każdym ze swoich filmów. Nie biegasz w kadrze z karabinem, ale ujawniasz światu wewnętrzny dramat, przez który przechodzą Ukraińcy.
Tak, to nie jest akcja, to coś bardziej subtelnego i interesującego dla mnie jako aktora.
Angaż mimo brody
Jak trafiłeś do „Pod wulkanem”? Dlaczego Damian Kocur zaprosił Cię do zagrania tam głównej roli męskiej?
To cała historia. Jako polski reżyser Kocur nie wie zbyt wiele o ukraińskim rynku aktorskim. Poprosił więc dyrektora castingu o przygotowanie listy ukraińskich aktorów. Ja również się na niej znalazłem, ale reżyser od razu odrzucił moją kandydaturę.
Jak mi później wyjaśniono, Damian powiedział, że Łucki jest zbyt przystojny i ma bardzo aktorską brodę – a on chciał normalnych, zwykłych ludzi
Nie wiedziałam o tym, ale wtedy koleżanka poprosiła mnie, bym pomógł jej nakręcić self-tape [wizytówkę na casting – red.] dla Kocura: żebym stanął za kamerą i się z nią pokłócił. Damian obejrzał nagranie i zapytał, kto stoi za kamerą i tak dobrze walczy. „Dajcie mi go ” – powiedział. Zostałem zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną i dostałem główną rolę.
Dlaczego Polska zgłosiła „Pod wulkanem” do Oscara? Przecież to nie jest historia o Polakach, tylko o Ukraińcach i grają w niej Ukraińcy.
Najwyraźniej Polacy uznali, że ten film będzie konkurencyjny na międzynarodowej scenie i będzie w stanie rezonować silniej niż lokalne historie w kontekście wydarzeń, które się teraz dzieją.
No i to jest orędownictwo na rzecz Ukrainy. Często słyszymy, że Ukraińcy mają dość wojny. Okazuje się, że nie wszyscy. Światu trzeba ciągle przypominać o tej wojnie i jestem bardzo wdzięczny Polsce, że to robi. Jest tylko jedno pytanie: któremu filmowi Ukraińcy powinni teraz kibicować na Oscarach, ukraińskiemu „La Palisiada” czy polskiemu „Pod wulkanem”?
Tak naprawdę ten film jest na eksport. My przeżyliśmy to wszystko i rozumiemy, kto jest wrogiem. Ale świat nie do końca rozumie tę wojnę, wciąż ma wątpliwości i próbuje bronić wroga.
Czekanie i ignorowanie tego, w nadziei, że Ukraina ochroni wszystkich, jest niebezpieczną grą. Każdy może odczuć skutki wybuchu wulkanu
Twój pierwszy film o wojnie to „Blask”. Reżyser Walentyn Wasjanowycz zanurzył Cię w okropieństwach wojny na samym jej początku, w 2014 roku. Niewola, tortury, PTSD.... Trudno było Ci grać?
Było to dla mnie interesujące wyzwanie aktorskie. To bardzo ważne, że Walentyn Wasjanowycz, który jest wielkim reżyserem, nakręcił ten film. Bo temat Ukraińców w niewoli, temat PTSD, jest trudny. Ważne było, by pokazać ten problem właściwie, nie przesadzić.
Widzowie mogli czuć się niekomfortowo, oglądając „Blask”. Ale my wiemy, że tortury są czymś, czego Ukraińcy doświadczają w prawdziwym życiu. W 2014 roku więzienie „Izolacja” w DRL [tzw. Doniecka Republika Ludowa, samozwańcza republika utworzona przez prorosyjskich separatystów na terenie obwodu donieckiego – red.] było strasznym miejscem, w którym naszych ludzi torturowano na różne sposoby.
A najgorsze było to, że więźniowie nie wiedzieli, czy kiedykolwiek się stamtąd wydostaną
Zagrałem chirurga wojskowego, który tam trafił. Kiedy zanurzałem się w proces tworzenia „Blasku”, mieszkałem sam w mieszkaniu, praktycznie nigdy go nie opuszczając. Obejrzałem mnóstwo filmów i przeczytałem wiele książek na ten temat. Wprowadziłem się w ciężki i nieprzyjemny stan – i w nim trwałem. Nie chciałem „wskakiwać” w ten nastrój dopiero przed kamerą i zrzucać go z siebie po komendzie: „stop”.
Przed zagraniem roli wielcy aktorzy obserwują ludzi podobnych do tych, których będą grać. Jak przygotowujesz się do swoich ról, na przykład gdy grasz mężczyznę z PTSD po wyjściu niewoli?
Dużo rozmawiałem o tym z psychiatrami i pielęgniarkami w klinikach psychiatrycznych.
Lekarze opowiadali mi, jak chodzą ludzie wypuszczeni z niewoli – nie prosto, ale skręceni w rodzaj pytajnika. I prawie nigdy nie odrywają wzroku od ziemi
Wykorzystałem tę wiedzę.
Stanisław Asiejew, konsultant filmu, dziennikarz i autor książki „Świetlana droga. Obóz koncentracyjny w Doniecku”, był więźniem „Izolacji” przez 28 miesięcy. W swojej książce opisał okropności, których dopuszczano się tam wobec więźniów. Opowiedział mi na przykład ze szczegółami, co czuje człowiek porażony prądem – jak prąd płynie przez ciało, jakie mięśnie poraża i czy można krzyczeć, jeśli prąd przepływa od ucha do ręki, a potem następuje skurcz.
Odtworzyłem to w scenie, w której mój bohater jest torturowany.
Wasjanowyczowi udało się przekształcić ten horror w dzieło sztuki.
Tak, bo wszystko w Walentynie jest bardzo skrupulatne, surowe i pozbawione zbędnego dramatyzmu. Pewnie zauważyłaś, że w „Blasku” nie ma muzyki. Bo ona tylko wzmocniłaby ten – i tak już przerażający – film.
Brałeś udział w pokazie „Blasku” w Wenecji. Jak zareagowała na niego europejska publiczność?
Po projekcji były bardzo długie brawa. Powiedzieli, że udało nam się opowiedzieć o całym tym brudzie wojny za pomocą środków artystycznych. Publiczność była poruszona tą historią, wiele osób płakało. Zaznaczę, że ten film powinno się oglądać na dużym ekranie. Oglądanie go na telefonie czy nawet komputerze nie oddaje pełnej skali emocji.
Polskiego nauczyłem się z telewizji
Kogo nie chciałbyś zagrać w filmie? Złego Moskala?
A niby kto miałby grać Moskali? Będziemy zapraszać Moskali, by siebie grali, czy co? Ukraińscy aktorzy doskonale mówią po rosyjsku.
Taka jest nasza rzeczywistość, ponieważ jesteśmy krajem postkolonialnym. Tak jak Libańczycy doskonale mówią po francusku czy Hindusi po angielsku – tak my mówimy po rosyjsku.
Niektórzy ukraińscy aktorzy grają Moskali. Nie zawsze gramy przyjemne postacie. Taki już nasz los jako aktorów
Osobiście odrzucam nie role, ale materiał jako całość. Jeśli jest powierzchowny lub wulgarny, płaski czy nieciekawy, to zdecydowanie go odrzucam. Ale jeśli materiał jest głęboki i istotny, to wezmę go, nawet jeśli będę musiał zagrać czarny charakter.
Więc chciałbyś?
Nie, ponieważ nie mówię dobrze po rosyjsku. To znaczy mogę mówić, ale będę miał akcent jak przedstawiciele narodów kaukaskich.
Sądząc po Twojej biografii twórczej, łączy Cię z Polską wzajemna miłość. Wszystko zaczęło się od „Hamleta” w Poznaniu (2019), gdzie zostałeś obsadzony w głównej roli przez wybitną polską reżyserkę Maję Kleczewską. Jak do tego doszło?
Maja obserwuje Ukrainę od 2013 roku. Początkowo martwiła się, że nasi młodzi ludzie giną nie na Majdanie, ale w ATO [Antyterrorystyczna Operacja na wschodzie Ukrainy, przeprowadzona przez ukraińskie wojsko w 2014 r. przeciw ługańskim i donieckim separatystom – red.]. A kiedy postanowiła wystawić swojego „Hamleta” w Teatrze Polskim, pomyślała, że byłoby dobrze, gdyby główny bohater nie wrócił do duńskiego Elsynoru z Wittenbergi, ale przyjechał do Polski z Ukrainy.
Długo szukała aktora do głównej roli. Nie zdążyłem na przesłuchania, więc napisałem do niej, a ona umówiła się ze mną na spotkanie w Warszawie. Po premierze powiedziała mi, że tylko ja usatysfakcjonowałem ją odpowiedzią na pytanie, kim jest Hamlet.
Powiedziałem jej wtedy, że rozumiem Hamleta – przyszedł odebrać władzę, która została zdobyta niesprawiedliwie, kropka. To ludzkie i nie trzeba robić z niego filozofa. Powiedziałem jej również, że powinniśmy wyjść od faktu, że w czasach Szekspira ludzie przychodzili oglądać tę sztukę, ponieważ to była akcja z wieloma trupami w zakończeniu.
Nie powinniśmy więc szukać w Hamlecie żadnych supermocy czy wysokich impulsów
Niewątpliwie on jest subtelną konstrukcją umysłową, ale przede wszystkim jest żywym człowiekiem. Maja i ja rozmawialiśmy przez cztery godziny. Zrozumiała moje podejście do postaci i zostałem zaakceptowany.
Sądząc po sukcesie „Hamleta” Kleczewskiej, Polacy cię zaakceptowali.
Od dawna chciałem wejść na polski rynek aktorski, zwłaszcza że znam język – choć nie jakoś znakomicie; nauczyłem się go w dzieciństwie. Ale moje rozumienie polskiego ze słuchu jest prawie idealne i potrafię się całkiem dobrze komunikować.
Jak nauczyłeś się polskiego?
Kiedy byłem w szóstej klasie, jedynymi kanałami telewizyjnymi w naszej wsi były UT-1 i UT-2. Gdzieś w miastach można było oglądać inne kanały, ale w naszej wiosce mieliśmy tylko te dwa, które od rana do wieczora mówiły nam, ile zboża zebrała Ukraina. Co więc zrobiłem? Zacząłem oglądać polską telewizję, a konkretnie Polsat i Polsat-2. A tam były seriale komediowe, takie jak „13 posterunek”, „Świat według Kiepskich”, różne sitcomy... To wszystko było takie kolorowe, z ciekawymi wątkami.
Uzależniłem się od polskiej telewizji jak od narkotyku. I uczyłem się polskiego z ekranu, ze słuchu. Później, kiedy pracowałem w teatrze, zacząłem czytać książki po polsku i od czasu do czasu komunikować się z native speakerami. A tuż przed „Hamletem” teatr zatrudnił mnie jako korepetytora wymowy.
Mój Konrad - Azowiec
Po „Hamlecie” Maja Kleczewska wystawiła „Dziady” Adama Mickiewicza w Teatrze Dramatycznym w Iwano-Frankiwsku. Wystawiła je, jak to się mówi, „pod ciebie”.
Maja jest absolutnie moją reżyserką. Współpraca w Poznaniu tak nas zainspirowała, że po „Hamlecie” od razu zaczęliśmy snuć plany na przyszłość.
Szukaliśmy materiału przez długi czas, Maja chciała wziąć na warsztat kilka ukraińskich klasyków i pracować z nimi, były też rozmowy o „Makbecie”. A potem nastąpiła inwazja i zdała sobie sprawę, że powinna wystawić „Dziady”. Bo jej zdaniem nie ma w polskiej literaturze drugiego tak antyrosyjskiego dramatu.
Wzięliśmy się za trzecią część tego poetyckiego dramatu, w której Mickiewicz opisuje stosunki polsko-rosyjskie bardzo zbieżne z tym, co Ukraina przeżywa w relacjach z Rosją.
To nic nowego – „Dziady” to uniwersalna historia zarówno dla Polski, jak dla Ukrainy, bo opowiada o ludzkiej wolności, w którą wkracza potężny wróg
W „Dziadach” po raz kolejny grasz więźnia, tym razem wyniosłego poetę Konrada. Ale publiczność odbiera cię jako niepokonanego Azowca.
Kiedy robiliśmy ten spektakl, nawet nie myśleliśmy o niewoli. Potem byłem pod wielkim wrażeniem, że publiczność zaczęła interpretować niektóre postaci na scenie jako Azowców. Po premierze koleżanka powiedziała, że kiedy mój Konrad wyszedł z wyimaginowanej piwnicy czy więzienia, by wygłosić Wielką Improwizację, ona zobaczyła w nim dowódcę Azowców wychodzącego z okopu prosto pod kule.
Ludzie różnie odczytują przekaz. I to świetnie, bo to oznacza, że praca jest wielowymiarowa i wielowarstwowa. Właśnie tak powinno być w przypadku utalentowanych twórców.
Byłeś już dwukrotnie na czerwonym dywanie w Wenecji. Teraz, kto wie, może zdobędziesz Oscara. Amerykanie już o Tobie wiedzą, krytyk z „The Hollywood Reporter” pochwalił Twój występ w „Blasku”. Co myślisz o sławie?
Nie mam problemu z tym, że ludzie zwracają uwagę na moją pracę i mnie chwalą. Tak, czytałem o sobie w „The Hollywood Reporter” i „Variety”, dobre recenzje inspirują mnie i motywują. A skromność nie prowadzi do niczego dobrego (uśmiech).
Jeśli chodzi o Oscary, to zawsze trzeba mieć nadzieję. Ale samo to, że zostaliśmy zgłoszeni, to już ogromny sukces.