Exclusive
20
min

Jedz, pracuj, ucz się: ukraińskie smaki w Polsce

Przegląd 4 ukraińskich firm gastronomicznych w Polsce

Śniżana Czerniuk

Ukraińskie restauracje znajdują swoją niszę w Polsce. Zdjęcie: Czornomorka

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Wojna znacznie zmniejszyła liczbę firm w Ukrainie, jednak po 24 lutego ukraiński biznes zaczął dynamicznie rozwijać się za granicą. Według danych Polskiego Instytutu Ekonomicznego, w samej Polsce prawie co dziesiąta nowo założona firma należy do Ukraińców. Sestry odwiedziły przedstawicieli czterech znanych ukraińskich marek działających w Warszawie, by dowiedzieć się, jak udało im się założyć biznes w Polsce.

Rozwijamy się poprzez franczyzy, współpracujemy wyłącznie z Ukraińcami

Wołodymyr Matwijczuk, współzałożyciel sieci "Galia Bałuwana" i Multi Cook, opowiedział, jak firma tworzy miejsca pracy za granicą, w tym dla uchodźców wojennych.

- Po rozpoczęciu wielkiej wojny dzwonili do mnie znajomi, którzy pracowali w firmie i przenieśli się za granicę. Pytali, czy zamierzamy wejść na rynek europejski. Uznaliśmy, że teraz możemy być przydatni za granicą, tworzyć nowe miejsca pracy dla Ukraińców. To nasz mały wkład w pomoc potrzebującym. Sieć "Galia Bałuwana" jest obecnie reprezentowana w 27 krajach pod marką Multi Cook. System opiera się na franczyzie.

"Galia Bałuwana" w Polsce działa pod marką Multi Cook. fot: "Galia Bałuwana"

Franczyzę opieramy na zaufaniu do partnera. Miesięczna opłata w wysokości 100 euro jest dość przystępna. Obecnie instalujemy wysokiej jakości oprogramowanie, które pozwala partnerowi śledzić sprzedane produkty, zyski, wynagrodzenia i przeglądać analizy biznesowe na smartfonie. Program ten został opracowany na prośbę naszych polskich partnerów i zainwestowaliśmy w niego ponad 30 tysięcy euro. Stworzyliśmy uniwersalną stronę internetową i inwestujemy w platformę zamówień online, ponieważ nasi partnerzy w Polsce rozpoczynają współpracę z barami, kawiarniami i przedszkolami.

W Polsce stworzyliśmy wsparcie biznesowe "pod klucz": mamy prawników, którzy pomagają założyć firmę i wybrać optymalny system podatkowy; mamy wsparcie księgowe, które pomaga Ukraińcom szybko nawigować i spędzać na tym mniej czasu. W Polsce "uruchamiamy" partnerów w sześciu blokach. Pierwszy blok jest standardowy, zawiera 80-90 pozycji, a każdy kolejny zawiera kolejne 20-25 pozycji. Pierwszy blok jest uruchamiany przez zespół wizytujący z Ukrainy: jego członkowie pomagają przeszkolić Ukraińców, którzy przyjechali do pracy, oraz właściciela w poruszaniu się w kwestiach produkcyjnych. Następnie firma pracuje przez jakiś czas nad tym asortymentem startowym, który jest najłatwiejszy do opanowania, pracownicy uczą się rozumieć procesy produkcyjne, czym jest klient, rozwijają umiejętności. Dopiero po tym partner może wprowadzać nowe dania. W naszym asortymencie mamy 700 pozycji i jasne jest, że nowa firma nie opanuje ich wszystkich od razu.

Za granicą zajmujemy niszę mrożonek. Nie oferujemy opcji restauracji, jak ma to miejsce w niektórych ukraińskich miastach. Stworzyliśmy również nową stronę internetową dla naszych zagranicznych partnerów o nazwie Multi Cook. To oddzielna marka, z oddzielną etykietą w różnych kolorach.

Prowadzenie biznesu w Polsce nie jest trudne, a dla ukraińskiego biznesu - dla tych, którzy weszli po 24 lutego 2022 roku stworzono dobrą atmosferę. Jesteśmy bardzo podobni do Polaków pod względem konsumpcji i zachowań zakupowych.

Rozwijamy się za granicą, w tym w Polsce, poprzez franczyzę i współpracujemy wyłącznie z Ukraińcami, zachęcając ich do zatrudniania Ukraińców jako franczyzobiorców. To jest nasza misja w czasie wojny. Po wojnie otworzymy sprzedaż dla obcokrajowców. Część z nich otwiera biznesy za własne pieniądze, część zaciąga kredyty, a część dostaje dotacje od polskiego rządu.

Polscy klienci mają swoich faworytów wśród ukraińskich produktów mrożonych. Zdjęcie: "Galia Bałuwana"

Procedura jest następująca: tworzymy projekt lokalu, partner zamawia sprzęt i dokonuje napraw. Na 10 dni przed zakończeniem remontu partner rekrutuje pracowników. Nasz zespół start-upowy jedzie do Polski i przydziela przyszłych pracowników do procesów, uczy ich, jak gotować wszystkie potrawy, a nowi pracownicy wraz z zespołem przygotowują dania przed otwarciem sklepu. Daje to około tony produktów w ciągu 6 dni. Siódmego dnia partner otwiera sklep.

Rekrutując pracowników, nie trzeba wybierać kucharzy. Z uwago na to, że produkcja jest zaplanowana i podzielona na procesy, wystarczy znać swoje 3-4 procesy: ktoś smaży naleśniki, ktoś pracuje z klopsikami mielonymi, ktoś robi pierogi i knedle.

Każdy partner sam ustala ceny detaliczne i reklamuje się. Kontrolujemy czystość pomieszczeń, wszyscy pracownicy muszą być umundurowani, formowanie naszych produktów musi być jednolite, a ich jakość - na odpowiednim poziomie.

Jesteśmy już obecni w 20 miastach w Polsce, a liczba sklepów stale rośnie. Na przykład w Warszawie mamy obecnie około 20 sklepów.

W mniejszych miastach partnerzy mają łatwiejszy start ze względu na lepszą sprzedaż. Zakładam, że wynika to z tego, że duże miasta są nasycone supermarketami. Im mniejsze miasto, tym mniej supermarketów, a konsumenci koncentrują się bardziej na sklepach rzemieślniczych.

Do naszych najpopularniejszych produktów w Polsce należą pyzy z ziemniakami, knedle, pierogi z mięsem i wieprzowiną. Polacy uwielbiają kolorowe pierogi, które często kupują dzieciom. Bardzo dobrze sprzedają się nasze zupy i barszcz. Polacy bardzo lubią pierogi i uszka, opracowaliśmy więc ich specjalną recepturę z myślą o polskim konsumencie. Polacy lubią również zupy-krem, które są mniej popularne na Ukrainie, więc opracowaliśmy linię takich zup, linię mrożonych dań restauracyjnych. Teraz nasi partnerzy ten nowy produkt wprowadzą.

Polscy klienci w sklepie często pytają sprzedawcę, jak ugotować danie, które nie było wcześniej prezentowane na polskim rynku. Dlatego do etykiety każdego produktu dołączyliśmy kody kuponów z linkiem do kanałów YouTube z pokazami gotowania.

Nie przyszliśmy o nic prosić

Iwan Lifincew, menedżer ds. marketingu i projektów, opowiedział nam o sieci restauracji "Czornomorka" w Polsce:

- Przez 11 lat Nasza główna idea, która brzmi: "Po prostu smażymy ryby", nie zmieniła się od 11 lat. "Uczymy" nowe rynki, że restauracje serwujące ryby i owoce morza mogą być demokratyczne. Kiedy weszliśmy do Polski, zmieniliśmy do pewnego stopnia format: nie ma kelnerów, zamówienia są przyjmowane przy okienkach, a gotowe dania są przynoszone przez kuriera.

Dostosowaliśmy nazwę, zastępując Czornomorkę - Czarnomorką, by w języku polskim było jasne, skąd pochodzimy.

W Polsce działają już dwa projekty, a kilka kolejnych jest w trakcie otwierania. Dla Polaków pojawienie się dwóch placówek naraz, zamiast jednej, zwiększa ich pewność siebie: mówią, że skoro mają dwie placówki, a nie jedną, to dobrze sobie radzą. Oczywiście Ukraińcy mieszkający w Warszawie również się przyłączyli, ponieważ znają sieć.

Prowadzenie biznesu w Polsce jest droższe, co wymaga optymalizacji kosztów, personelu i formatu. Jeśli chodzi o zmiany w lokalizacjach, to oprócz nazwy, zmienił się również firmowy kolor naszych placówek z niebieskiego na bordowy.

W kuchni ukraińskiej jest dużo owoców morza. fot: Chornomorka

Oczywiście polityka cenowa również dostosowuje się do zasad panujących na lokalnym rynku. Mam wrażenie, że Europejczycy lubią więcej myśleć i wolniej reagują na różne promocje. Nawet teraz, w stanie wojny, Ukraińcom wystarczy powiedzieć, że jutro będzie jakaś szalona akcja - i pół Kijowa zbierze się w jeden dzień. Tymczasem Polacy planują weekendy z wtorku na środę, więc jak im się powie o promocjach w piątek, to w sobotę nikt nie przyjdzie.

Adaptacja menu jest minimalna: w Warszawie dodaliśmy polską zupę o nazwie żurek, ale to jest żurek rybny. Teraz skupiamy się na globalnym charakterze sieci, na przykład poprzez uruchomienie wydarzenia "Makrelowy listopad" w Ukrainie, Mołdawii i Polsce. Organizujemy dni tematyczne, kiedy mamy dostawy świeżych ryb i opracowujemy dla nich specjalne oferty. Na przykład w poniedziałek rozdajemy trzecią porcję małży w prezencie, a we wtorek oferujemy ostrygi po obniżonej cenie. Działania te sprawdzają się w całej sieci, niezależnie od kraju.

Mamy bardzo jasne stanowisko: nie jesteśmy uchodźcami w Warszawie, nie przyjechaliśmy prosić o cokolwiek od państwa. W Ukrainie sieć z powodzeniem działa i otwierane są nowe placówki. Ekspansja była planowana wcześniej, a wojna tylko przyspieszyła ten proces.

Praktykujemy zarówno franczyzę, w której pomagamy na etapie otwarcia, a następnie kontrolujemy, czy wszystko spełnia standardy - jak projekty inwestycyjne, w których inwestor inwestuje, a następnie osiąga zysk. Partner franczyzowy zajmuje się projektem samodzielnie, natomiast my w całości obsługujemy projekty inwestycyjne.

Pracowników liniowych rekrutujemy z kraju, w którym działamy, ale zespół z Ukrainy przyjeżdża do pomocy przy otwarciu. W każdej restauracjii jest kierownik, a każdy kraj ma własnych kierowników projektów, którzy raportują do biura w Kijowie.

Ważne jest, abyśmy się rozumieli. Personel liniowy składa się w 50 procentach z Polaków, a kierownikiem jest Ukrainiec, który od dawna mieszka w Polsce i biegle mówi po polsku. Rekrutujemy kucharzy poprzez rekomendacje i strony z ogłoszeniami o pracy.

Specyfika działalności polega na tym, że sprowadzamy wiele świeżych ryb i owoców morza z różnych krajów i gotujemy je na miejscu. Smażymy ryby w sosach, na patelni, na teppanie. Nie używamy półproduktów.

Na miejscu przygotowywane są świeże owoce morza i ryby. Zdjęcie: Czornomorka

Ryby i owoce morza transportowane są w specjalnych warunkach termicznych. Mamy taką opcję jak "ryba na zamówienie", co oznacza, że ryba jest jeszcze w drodze i została już zamówiona przez konkretnego gościa. Kiedy mieliśmy "Makrelowy listopad", przyjeżdżało do nas mnóstwo makreli. I chociaż były jeszcze w drodze, my już je sprzedaliśmy.

Przyciągamy ludzi różnymi działaniami związanymi z żywnością, na przykład oferujemy ostrygi. W Ukrainie ostrygi kosztowały kiedyś 17 czy 19 hrywien - i to po prostu zrujnowało rynek, bo sprzedawaliśmy ogromną ich ilość.

Mamy zajęcia, podczas których można samodzielnie otwierać ostrygi. To nowa atrakcja dla naszych gości: nasz pracownik uczy, jak włożyć nóż do ostrygi i prawidłowo ją otworzyć.

Wśród popularnych w Polsce dań są oczywiście spaghetti z owocami morza, risotto z owocami morza, małże w skorupkach, ostrygi i legendarna już zupa rybna, którą serwujemy codziennie w całej sieci od ponad 10 lat.

Najważniejsza jest dla nas jakość rogalików

Julia Kniażyk, dyrektorka marketingu Lviv Сroissants, podzieliła się swoimi doświadczeniami związanymi z wejściem na polski rynek po rozpoczęciu przez Rosję inwazji:

- Nasza sieć od kilku lat przygląda się różnym krajom, bo chce wejść na rynek międzynarodowy. Dla nas kwestia głównego produktu jest kluczowa: croissanty powinny być produkowane przez nas w kraju, w którym jesteśmy obecni, lub dostarczane z Ukrainy. Kiedy rozpoczęła się inwazja Rosji na Ukrainę, było mniej pracy, niektóre piekarnie zostały zamknięte, a my przyspieszyliśmy proces wejścia na najbliższy rynek - Polskę. Idea rogalików z różnymi nadzieniami jest wspólna dla różnych krajów.

Wcześniej mieliśmy już zakład w Polsce, w 2018 r., ale popełniliśmy błędy i zamknęliśmy go. W 2022 roku rozpoczęliśmy pracę na polskim rynku od samego początku. Oczywiście nasze doświadczenie związane z otwarciem około 145 piekarni w Ukrainie obejmowało wiele ważnych opcji również dla rynku polskiego: zrozumienie, jak przetrwać lockdown, umiejętność szybkiego dostosowania się do nowych warunków itp.

Круасан із начинкою з варених яєць є популярним у Польщі. Фото: приватний архів

Na przykład w Polsce obciążenia podatkowe są wyższe niż w Ukrainie zarówno dla przedsiębiorców, jak dla pracowników, co komplikuje księgowość i wpływa na ceny. Ponadto każdy przedsiębiorca jest płatnikiem podatku VAT, co ma wpływ na wyniki finansowe.

W pełni kontrolujemy działalność franczyzową na polskim rynku. Mamy centralne biuro w Ukrainie, które składa się z około stu osób, oraz biuro regionalne w Polsce z odpowiednimi działami. Wymagamy zgodności ze standardami zarówno w Ukrainie, jak w Polsce. W marketingu współpracujemy z polskimi specjalistami, ponieważ osoba, która jest na miejscu, lepiej wie, co się tam dzieje.

Lokalni pracownicy na polski rynek są wybierani przez naszych specjalistów z Ukrainy, mamy dział HR i pracownika, który mówi po polsku. Mamy dużo podań o pracę od Ukraińców, ponieważ wielu z tych, którzy wyjechali, pracowało dla nas lub wiedziało o naszej sieci. Rozumiemy, że kasjer musi być Polakiem, ponieważ musi biegle mówić po polsku. W Polsce staramy się zatrudniać taką samą liczbę Polaków, co Ukraińców - a czasem nawet więcej. Specjalne wykształcenie nie jest wymagane, możemy sami przeszkolić pracownika. Każdy punkt ma kasjera, kanapkarza, kucharza i kelnera.

Wśród naszych partnerów są polskie firmy. To dostawcy żywności, dystrybutorzy sprzętu, wykonawcy i agencja marketingowa. Polakiem jest też szef kuchni.

Jako sieć w Ukrainie mieliśmy wielu gości z innych krajów. Jeszcze przed epidemią koronawirusa zrozumieliśmy, że znaczna liczba naszych gości we Lwowie to Polacy, co oznacza, że polscy konsumenci znali już naszą markę. Oczywiście lokalni klienci są mniej zaznajomieni z naszym produktem, co wynika z różnic mentalności: Ukraińcy żyją teraźniejszością i potrafią wydać naraz więcej pieniędzy, podczas gdy Europejczycy są bardziej oszczędni i rzadziej wydają pieniądze pod wpływem impulsu.

Jest kilka nowości, które z powodzeniem wprowadziliśmy w Polsce, a które nie są jeszcze dostępne w Ukrainie. Na przykład w Polsce popularny jest rogal wypełniony gotowanymi jajkami. Na Ukrainie nie ma producenta, który dostarczałby do niego niezbędne składniki, podczas gdy w Polsce jest takich wielu, więc stworzyliśmy ten produkt.

Jesteśmy już reprezentowani w Warszawie, Wrocławiu, Zgorzelcu, Szczecinie, Rzeszowie i Gdańsku. Wśród tych miast wyróżnia się Zgorzelec, gdzie jest wielu Niemców - polskie ceny są dla Niemców niskie. Co do reszty, nasz biznes zależy od lokalizacji i ruchu. Możesz działać w stolicy, ale w złej lokalizacji, możesz też być w małym mieście w dobrej, centralnej lokalizacji - i wskaźniki będą takie same.

Nasza sieć istnieje od 9 lat i każdego miesiąca obsługujemy ponad milion gości.

To już jest krymskotatarskie centrum w Warszawie - a jednocześnie część ukraińskiej tożsamości

Spotkałyśmy się też z Ernestem Sulejmanowem, właścicielem restauracji "Krym" w Warszawie. Opowiedział nam o swoim pomyśle otwarcia restauracji krymskotatarskiej naprzeciwko Ambasady Rosji w Polsce. I o tym, co z tego wynikło.

- Przyjechaliśmy do Polski w 2019 roku. Mój syn właśnie skończył szkołę w Ukrainie i rozpoczął studia w Warszawie. Zdecydowaliśmy, że dla naszej małej rodziny lepiej będzie mieszkać razem tutaj.

Pomyślałem, że byłoby dobrze stworzyć biznes restauracyjny z komponentem narodowym. Poszedłem na studia, by zostać menedżerem gastronomii. Pracowałem jako szef kuchni we włoskiej restauracji. Kiedy już poczułem ten biznes, zacząłem szukać lokalu. W tym, który wybraliśmy, wcześniej znajdowała się indyjska restauracja, ale nie wypaliło. Kiedy zobaczyłem, że naprzeciwko stoi ambasada Rosji w Polsce, od razu pojawił mi się w głowie pewien obraz. Powiedziałem żonie, że to ciekawa lokalizacja, ale ludzie powinni tu przychodzić specjalnie - w pobliżu nie ma biur, mało ludzi. Moja żona zgodziła się spróbować. Powiedziała, że przynajmniej potrollujemy Rosjan przez kilka miesięcy.

Jamala z personelem restauracji. Fot: Krym Restauracja

Zainwestowaliśmy własne pieniądze, ale to nie wystarczyło. Powiedziałem mojemu przyjacielowi, że chcemy otworzyć restaurację naprzeciwko rosyjskiej ambasady. Zapalił się: "Restauracja 'Krym' naprzeciwko rosyjskiej ambasady? Ciekawe! Dam ci pieniądze!". I dzięki jego pieniądzom zrealizowałem ten projekt. Mój przyjaciel też jest Tatarem krymskim, opuścił Krym z powodu okupacji i od dawna mieszka w Niemczech. W ten sposób protestujemy przeciwko rosyjskiej okupacji i rosyjskiej agresji.

Spodziewaliśmy się, że prowadzenie firmy, zwłaszcza w obcym kraju, będzie trudniejsze. Nasi przyjaciele biznesowi w Ukrainie ostrzegali nas, że jest wiele wymagań, dużo raportowania. Ale zaangażowaliśmy się - być może dlatego, że nie mieliśmy innego doświadczenia.

Улітку обладнали літній майданчик: була кримськотатарська українська атрибутика. Це великий плюс, що ми не розчинилися серед інших, бо відмовилися від пропозицій рекламувати великі компанії, які могли надати парасольки, столи.

Gotujemy własne potrawy: mięso jest halal, zgodnie z krymskotatarską tradycją. Długo szukaliśmy palarni kawy i ciężko pracowaliśmy nad jej smakiem. Nasza kawa to specjalnie przygotowana mieszanka 85% arabiki z Ameryki Łacińskiej i 15% robusty z Indii. Kiedy znaleźliśmy tę proporcję, poprosiliśmy, aby palenie nie było tak ciemne jak w przypadku kawy tureckiej. Dlatego nasza kawa jest najsmaczniejsza w Warszawie.

Mamy 14 pracowników, kucharze to Tatarzy krymscy. Przyszli do nas po ogłoszeniu o naborze i szkoliliśmy ich przez 3-4 miesiące. Mamy przepisy na dania, które nasze matki i babki gotowały w domu. Zatrudniliśmy wszystkich Tatarów krymskich, którzy przyjechali. Wszystkie znaki i specjalne serwetki do restauracji zostały zamówione w Ukrainie. Chcieliśmy wesprzeć ukraińskie firmy, które są się w trudnej sytuacji z powodu wojny.

Polacy są zainteresowani nieznaną im kuchnią krymskotatarską. fot: Krym Restauracja

Kuchnia krymskotatarska jest popularna w Ukrainie, ale dla Polaków to nowość, chcą spróbować wszystkiego. Doradzamy im, a oni wracają potem po dania, które im zasmakowały. Polacy zazwyczaj przychodzą do nas całymi rodzinami z dziećmi. Ukraińcy wpadają przypomnieć sobie smaki, które pamiętają z Krymu.

Dzieci lubią krymskotatarską baklawę, którą porównują do tradycyjnych polskich faworków. Młodsi goście często zamawiają tatarasz, krymskotatarskie pierogi posypane orzechami, a także "makarony", czyli naszą salmę i macarne. Mamy też dania wegańskie i wegetariańskie.

Wśród naszych najpopularniejszych dań są czeburki, jantyki, a wśród dań mięsnych - keima kebab i zupa yufah-ash, które w domu nazywaliśmy kasz-kasz, oraz merdżmek. Polacy uwielbiali nasze zupy. Szczególnie kasz-kasz - małe pierożki gotowane w rosole.

Ponieważ kuchnia jest nietypowa, cały czas słyszymy pytania: "Czy naprawdę jesteście Tatarami krymskimi? Dlaczego Tatarzy krymscy nie jedzą wieprzowiny?". Pytają, jak jeść czebureki czy jantyki. Zazwyczaj biorą nóż i widelec, a my mówimy im, że to się je rękami.

Pomysł trollowania Rosjan był udany, wzbudził zainteresowanie mediów, pisano o nas obszernie w publikacjach niemieckich, polskich, ukraińskich, amerykańskich i angielskich. Ale musimy dołożyć starań, by nie stać się czymś zwyczajnym. Planujemy ekspansję i szukamy nowych pomysłów.

Dziś nasza misja jest znacznie szersza niż na początku. Teraz reprezentujemy krymskotatarskie życie, kulturę i zwyczaje w Polsce. To już jest centrum krymskotatarskie w Warszawie, a jednocześnie część ukraińskiej tożsamości.

No items found.

Doktor nauk filologicznych, magister dziennikarstwa, nauczycielka literatury ukraińskiej i dziennikarstwa, tłumaczka, prowadząca program w Polskim Radiu dla Ukrainy „Why/I Information”, członek Konfederacji Pisarzy Bułgarskich. Pracowała w Państwowym Uniwersytecie im. Iwana Franki w Żytomierzu, należała do Polskiego Towarzystwa Naukowego w Żytomierzu. W latach 2011-2018 była sekretarką Nagrody Literackiej Waleriego Szewczuka.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Podczas otwarcia pierwszego butiku ANDRE TAN w Warszawie projektant zorganizował ekskluzywny pokaz nowej kolekcji Fenix, inspirowanej niezłomnością ukraińskich kobiet

Dla większości ukraińskich firm Polska jest pierwszą zagraniczną lokalizacją i początkiem drogi do Europy – ale w tym przypadku jest odwrotnie. Kolekcje Andre Tana znane są już w Nowym Jorku, Paryżu, Mediolanie, a także w tak egzotycznych miejscach jak Malediwy, Kuwejt czy Australia.

Projektant mody Andre Tan

Inwazja i milion euro długu

– Przed inwazją mieliśmy 53 sklepy, współpracowaliśmy z 30 znanymi osobami i produkowaliśmy linię pończoch, odzieży dziecięcej, obuwia, akcesoriów, a nawet sprzętu AGD pod marką ANDRE TAN – mówi Andre.

Kiedy zaczęła się inwazja, wiele naszych sklepów ucierpiało, bo działaliśmy w Charkowie, Chersoniu, Zaporożu, Dnieprze i w mniejszym stopniu także w zachodniej Ukrainie.

Niektóre sklepy zostały spalone, a te na terytoriach okupowanych okradziono. Straciliśmy też magazyn, w którym przechowywaliśmy tkaniny.

Musieliśmy całkowicie zmienić podejście do biznesu, zamknąć linie odzieżowe i zwolnić 30% pracowników. A potem przyjechała wcześniej zamówiona ciężarówka z 24 tonami tkanin o wartości miliona euro. Dwa lata spłacaliśmy ten dług.

Przetrwaliśmy, bo jestem dobrym menedżerem kryzysowym. Już dwa razy byłem bankrutem i powiedziałem sobie, że trzeciego już nie przeżyję.

Zamknąłem sklepy, które nie przynosiły zysków. Chociaż wcześniej wyremontowaliśmy cztery butiki w centrach handlowych, zdecydowaliśmy się nie otwierać ich ponownie. Promocja nowego sklepu trwa co najmniej 3-4 miesiące, a nie wiadomo, co będzie dalej.

W pierwszym tygodniu inwazji zaczęliśmy szyć ciepłe ubrania dla naszych żołnierzy. Za darmo. Cały kraj był jak wielka rodzina

Prosiłem o tkaniny naszych bogatych klientów we Włoszech, a oni dawali mi je za darmo. Pisałem też np. na Instagramie: „Kto może wysłać nam zamki błyskawiczne z Odessy do Winnicy?” A wtedy ktoś, kogo nie znałem, odpisywał: „Ja mogę”.

W 2022 roku wypuściliśmy małe kolekcje i nawet osiągnęliśmy zysk.

Teraz mamy w Ukrainie 20 sklepów, wkrótce otwieramy cztery kolejne. Mamy osiem międzynarodowych showroomów, m.in. w Mediolanie, Paryżu i Dusseldorfie. Współpracujemy na zasadzie B2B z hurtowniami, które kupują nasze towary i sprzedają je w sklepach multibrandowych. Butik w Warszawie działa na zasadzie franczyzy.

Nic jak wszyscy

Kiedy wszyscy zaczęli oferować haftowane koszule „takie jak wszyscy”, my uszyliśmy koszule z haftem pikselowym i zorganizowaliśmy współpracę z Jewhenem Kłopotenko. To człowiek, który lubi wkładać kurczaka do arbuza i twierdzić, że jest pyszny.

Wyszywanka z haftem pikselowym Andre Tana

Powiedziałem: „Nie chcę czegoś standardowego”. Bo dla mnie Ukraina jest bardzo smaczna, to fajny serwis, fajni ludzie. A co lubię? Zawsze barszcz. Dlatego na naszych wyszywankach umieściliśmy duże zdjęcie rentgenowskie barszczu, cebuli i wszystkich innych jego składników. To było bardzo fajne.

Wszystkie koszule sprzedały się w trzy dni. Otrzymaliśmy nawet nagrodę marketingową i pierwsze miejsce za niestandardową promocję kultury ukraińskiej.

W 2023 roku wszyscy byli już zmęczeni bluzami z kapturem i spodniami z rozciągniętymi kolanami. Chcieli piękna, to normalne. Nawet podczas II wojny światowej dziewczyny chciały malować usta czerwoną szminką, nosić szpilki i wyglądać kobieco. Zdaliśmy sobie sprawę, że znakiem rozpoznawczym ANDRE TAN jest sukienka – piękna i trochę elegancka. Możesz w niej iść do pracy, a potem wyjść na miasto. Więc kiedy wszyscy oferowali niższe ceny, zdaliśmy sobie sprawę, że musimy podnieść ceny i stworzyć ekskluzywne kolekcje.

Warszawa – mój Charków

Kiedy przyjechałem do Polski, zdałem sobie sprawę, że to mój dom. Architektura w Warszawie jest bardzo podobna do charkowskiej, szerokie aleje są mi znajome. Powiedziałem sobie: „Oto Charków, moje rodzinne miasto! Tu jest ulica Danilewskiego, a tu ulica Sumska”. Poczułem się, jak w domu.

Po drugie, mentalność Polaków jest trochę podobna do naszej. Myślę, że nawet języki są podobne

Byliśmy bardzo ostrożni w wyborze centrum handlowego. Chciało nas osiem, ale my chcieliśmy tylko Westfield Mokotów – tyle że ono nas nie chciało. Dopiero kiedy Polacy dowiedzieli się, że mamy pokazy w Paryżu, showroomy w Mediolanie, że byliśmy na wystawach mody w Ameryce, powiedzieli: „OK, jesteście tego warci”.

Dla Westfield Mokotów zmieniliśmy nawet format – stworzyliśmy wnętrze premium. Nasza strategia zakłada otwarcie dwóch kolejnych sklepów w Polsce: w Krakowie i Szczecinie. Następnym krokiem będą Niemcy.

Standardy, czyli koszula ekspedienta

W Ukrainie, jeśli podpiszesz umowę, twój sklep jest otwarty w ciągu miesiąca. W Polsce tak nie jest. Negocjacje z centrum handlowym trwały jakieś trzy do pięciu miesięcy. Umowa ma 150 stron, wszystko jest w niej wyszczególnione, nawet to, jak sprzedawca powinien mieć zapiętą koszulę. Uzgodniliśmy każdy szczegół: farbę, tapetę, zasłony, oświetlenie, sprzęt. Na przykład nie przeszedł nasz nowy komputer. Powiedzieliśmy: „Ale tu jest paragon, kupiliśmy go tutaj, w Polsce”. Nie: okazało się, że musi być specjalny hologram, który poświadcza, że to sprzęt przyjazny dla środowiska. Więc zmieniliśmy ten komputer.

Okazało się też, że Warszawa ma bardzo duży problem z firmami, które robią remonty w miejscach premium. A my mieliśmy bardzo skomplikowany projekt – chcieliśmy, żeby to był specjalny sklep.

W końcu, po zmianie ośmiu polskich firm remontowych, znaleźliśmy Ukraińców, którzy pracują tu od dawna. Podjęli się, bo byli szaleni, jak my, a na dodatek chcieli, by nasz butik był ich wizytówką.

Ze względu na polskich strażaków kilka razy przeprojektowywaliśmy projekt, przeszliśmy przez kilkanaście zatwierdzeń, trzy razy przemalowywaliśmy ściany. Oni nie spieszą się ze swoimi obowiązkami.

Polska: kupowanie z premedytacją

W Polsce mieszka wielu Ukraińców, ale jeśli otwierasz tu biznes i polegasz wyłącznie na ukraińskiej klienteli, popełniasz bardzo duży błąd. Teraz mamy podział 50-50, ale naszą strategią jest docieranie do 20% ukraińskich nabywców i 80% polskich.

Praca z polskimi klientami jest jednak trudniejsza. Polki, podobnie jak Francuzki i Włoszki, przychodzą, dotykają – i wychodzą. Za drugim razem przychodzą z przyjaciółmi i przymierzają ponownie. Dopiero za trzecim kupują.

Pomimo wojny kobieta chce być kobieca

Tylko w Ukrainie zdarza się, że kobieta idzie po bochenek chleba, a kupuje suknię wieczorową, zaciągnąwszy kredyt. W Europie nie ma „natychmiastowej inspiracji”, wszystkie zakupy są starannie planowane, z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.

To jest marka, to rozumiem

Kiedy otwierasz sklep w Ukrainie, wszystko jest proste. Zapraszasz blogerów, osoby publiczne i robisz targetowanie. Tu mieliśmy nadzieję, że najsłynniejsi blogerzy przyjdą i wszystko łatwo pójdzie. Ale – nie.

W Polsce to tak nie działa. Do reklamowania sklepu wykorzystuje się radio, którego na Ukrainie chyba nikt już nie słucha. Są też billboardy, na które w u nas nikt nie zwraca uwagi.

Jednak tutaj dobrze działa poczta pantoflowa, informacje są przekazywane z ust do ust. Więc jeśli wchodzisz na polski rynek, musisz to wszystko zaakceptować.

Nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o nasz sklep w Westfield Mokotów, ludzie wpisują w Google: „Kim jest Andre Tan?” – i widzą wiele publikacji, bo piszą o nas „Vogue Scandinavia”, „Vogue Italy”, koreańskie „Elle”. I wtedy ludzie mówią: OK, to jest marka, to rozumiem.

Bo możesz krzyczeć o sobie tyle, ile chcesz, ale jeśli nie ma cię w Internecie – to przykro mi bardzo.

W Polsce, czyli historia od nowa

Zawsze musisz znaleźć swoją niszę, robić jedną rzecz i doskonalić się w niej. Weszliśmy na polski rynek z kolekcjami kapsułowymi. Polscy projektanci pracują dla kobiet 30+, które potem wyglądają na 45+. ANDRE TAN sprawia, że w wieku 40 lat wyglądasz jak trzydziestka. To moje główne zadanie jako projektanta.

Wprowadziliśmy na polski rynek kolekcję gorsetów i sukienek z gorsetami. Na świecie to teraz bardzo modne, ale z jakiegoś powodu lokalni projektanci tego nie oferują. Na rynku nie ma gorsetów, więc konsumentki kupują je u nas.

Pomimo całego naszego doświadczenia, w Polsce zaczynamy nową historię, bo my tu jesteśmy start-upami, studentami. Tak, marka ANDRE TAN ma fajny background, ale wciąż zaczynamy tu od zera. Jak sprawdzimy się na rynku, tak będzie.

Zdjęcia: biuro prasowe Andre Tana

20
хв

Andre Tan: „Już dwa razy byłem bankrutem. Trzeciego nie przeżyję”

Olga Gembik

Ewakuacja, czyli gdzie oczy poniosą

Mąż Oksany Makarowej jest na wojnie od pierwszego dnia inwazji. Ona i syn zostali w Mariupolu. Ukrywali się w piwnicy, topili śnieg, bo nie było wody. Nie mieli kontaktu ze światem, więc nie wiedzieli, co się dzieje poza ich miastem. I czy Kijów prztrwał.

Mieszkali w pobliżu Teatru Dramatycznego. Zanim został zbombardowany przez Rosjan 16 marca 2022 r., Oksana wciąż miała nadzieję, że twierdza Mariupol się utrzyma. Aż nadszedł dzień, gdy na ulicach pojawiły się rosyjskie czołgi. Okna w ich domu zostały wybite, na dom sąsiadów spadła bomba. Musiała przenieść się z synem do znajomych, lecz i tam nie było bezpiecznie. Codziennie dowiadywali się o śmierci kogoś, kogo znali.

Kiedy usłyszała, że rosyjskie wojsko ma listy mieszkań, w których były rodziny ukraińskich żołnierzy, i zaczęło robić naloty, zrozumiała, że musi uciekać

W samochodzie było ledwie pół baku paliwa, a na rękach miała małego synka i psa. Na okupowanym terytorium przejechali przez 18 punktów kontrolnych, nie miała pojęcia, gdzie trafią. Na szczęście pewien mężczyzna z Wołynia odpowiedział na jej prośbę o pomoc w mediach społecznościowych i zaoferował bezpłatne zakwaterowanie w swoim domu, we wsi Miłusze niedaleko Łucka. Spędzili tam siedem miesięcy, potem przenieśli się do Łucka.

Zaczęło się od maszyny do szycia

Jeszcze przed inwazją Oksana szyła rzeczy dla męża, wytwarzała też różne rzeczy z żywic epoksydowych. A on w wolnym czasie szył portfele i teczki ze skóry.

– Opuściliśmy Mariupol, ale postanowiłam zostać w Ukrainie – mówi Oksana. – Ołeh jest na wojnie, a ja chcę być blisko niego. Jeśli zostanie ranny, muszę szybko do niego dotrzeć. W Łucku zaczęłam szukać dotacji, myślałam o otwarciu warsztatu, chciałam zająć się rękodziełem i coś sprzedawać. Ale mąż ciągle dzwonił i mówił, że potrzebuje wyposażenia.

W tamtym czasie zakup takich rzeczy był nierealny. Napisałam do kilku wolontariuszy, ale odpowiedzieli, że nic nie ma

Zgłosiła się do programu „Warto”, dla żon wojskowych i weteranów. Dzięki grantowi, który zdobyła, kupiła maszynę do szycia i zaczęła szyć rzeczy dla męża i jego towarzyszy broni. Od tej maszyny zaczęła się historia „Tetrapod”. Tetrapody to falochrony, które kiedyś chroniły linię brzegową Mariupola przed falami. Po 2014 roku były wykorzystywane do fortyfikowania punktów kontrolnych w Mariupolu.

Torby na drony firmy „Tetrapod”

– Na początku szyłam kamizelki kuloodporne. Mąż opuszczał Mariupol w zimowym umundurowaniu, więc gdy zrobiło się ciepło, potrzebował letniego. Uszyłam mundury dla niego i jego przyjaciół – wspomina Oksana. – Jesienią zaczęłam szyć płaszcze przeciwdeszczowe i zdałam sobie sprawę, że nie jestem już w stanie robić tego wszystkiego sama. 11 listopada 2022 r. zatrudniłam więc pierwszą szwaczkę. Teraz firma zatrudnia dziesięcioro pracowników, osiem to szwaczki.

Pierwszą partię materiału przysłała jej przyjaciółka z Polski. Później, gdy firma się rozrosła, trzeba było poszukać stałych dostawców tkanin, specjalnych nici i odpowiednio trwałych dodatków.

Sprzęt dla „Tetrapod” kupiła za pieniądze zarobione przez firmę – i z żołdu męża, bo dotacji z funduszy międzynarodowych na szycie rzeczy dla wojska niesposób było zdobyć.

– Inwestowaliśmy w firmę wszystko, co zarobiliśmy. Teraz planuję kupić maszynę, dzięki której będziemy haftować nasze logo; do tej pory robili to za nas nasi partnerzy. Tyle że wszystko jest coraz droższe: jedna naszywka kosztowała kiedyś 3 hrywny, a teraz kosztuje 11.

Nowe pomysły i rządowe zamówienia

Firma rozpoczęła działalność w 2022 roku od produkcji 10 elementów. Teraz to już ponad 50. Większość pomysłów pochodzi od Ołeha.

– Potrzeby na froncie szybko się zmieniają – wyjaśnia Oksana. – W pewnym momencie potrzebowaliśmy kamizelek kuloodpornych, potem nosideł dla dronów i osobnych toreb na piloty. Kiedy mąż przyjeżdża na urlop, pojawiają się nowe produkty. To jego projekt, ja tylko pełnię rolę menadżera.

Teraz szyją pasy szturmowe, futerały na broń, pokrowce na gogle FPV, drony i piloty. Były też zamówienia indywidualne.

– Wiele modeli opracowaliśmy na podstawie informacji zwrotnych od żołnierzy, którzy mówili nam, jakich funkcjonalności potrzebują, na przykład dodatkowych kieszeni lub miejsca na karabin. Bardzo odpowiedzialnie dobieramy też osprzęt, na przykład rzepy, by się nie zużywały z powodu intensywnego użytkowania. Karabińczyki mogą wytrzymać duży ciężar, nici są wzmocnione. Do przenoszenia amunicji mamy kilka rodzajów toreb.

Największe wzięcie mają torby na baterie do dronów. Zimą muszą utrzymywać ciepło, dlatego opracowaliśmy specjalne, z izolacją termiczną. Dostępne są mniejsze, na 10 baterii, i większe, na 20
Torby na baterie do dronów są bardzo poszukiwane przez wojsko

– Pamiętam, jak zaczęliśmy produkować torby na drony FPV. Chłopaki przynieśli nam te drony i powiedzieli: „Potrzebujemy dla nich toreb”, a my zaczęliśmy się zastanawiać, jak je uszyć, a potem – ulepszać. I tak jest przez cały czas: oni nam coś przynoszą, a my opracowujemy rozwiązanie, zanim ktokolwiek inny zrobi coś podobnego. Czasami proszą o etui na stacje ładujące albo specjalne pokrowce na anteny, bardzo wrażliwe i delikatne. Robimy, co się da.

W tym roku „Tetrapod” wygrał kilka przetargów rządowych.

– To dla nas nowy poziom, wielka odpowiedzialność – zaznacza Oksana. – Ale to jest też trudne, ponieważ w przypadku zamówień rządowych możesz otrzymać zapłatę pod koniec roku budżetowego. Inwestuję więc w surowce i pensje, a potem czekam, chociaż nie mam dużego kapitału obrotowego. Ostatnio mieliśmy szczęście. Jeszcze przed przetargiem zapytałam, jak długo będziemy czekać na pieniądze, bo od tego zależało, czy weźmiemy w nim udział. Wygraliśmy, ponieważ ustaliliśmy minimalną marżę: na przykład jeden z pasów taktycznych, który na rynku kosztuje co najmniej 3 900 hrywien, w „Tetrapod” sprzedajemy za 1 900 hrywien.

Mój mąż przez całe życie sam kupował sobie wyposażenie, więc wiem, jakie to drogie. Jeśli więc uda się nam zaoszczędzić jakieś pieniądze, żołnierzy będzie stać na więcej

Teraz firma przez połowę miesiąca szyje na zamówienia rządowe, a przez drugą połowę – na regularną sprzedaż. Dzięki temu opóźnienia w płatnościach można na bieżąco rekompensować.

Asortyment w sklepie „Tetrapod” w Łucku

Gdy nastanie pokój, Makarowowie planują przeformatować swój biznes – na przykład na produkcję wyposażenia turystycznego. Oksana mówi, że właśnie dlatego zaczęli szyć spodnie i ubaksy [koszulki taktyczne – aut.] – by w razie potrzeby szybko móc się przestawić:

– Marzę o tym, że pewnego dnia przestaniemy szyć rzeczy dla wojska, a zaczniemy dla turystów.

Miejsce na odpoczynek duszy

Drugą miłością Oksany jest jej pracownia „Oranż”. Tworzy w niej produkty z żywicy epoksydowej: stoły, obrazy i zegary na zamówienie. Tu atmosfera jest zupełnie inna, można poczuć ducha artystki. Jej wielkim marzeniem jest ożywienie biznesu, który prowadziła jeszcze przed inwazją. Jest zapotrzebowanie na jej prace i wiele osób chciałoby złożyć zamówienie, tyle że jej brakuje czasu. Mówi, że teraz nie pora, by zajmować się sztuką:

– Gdybym mogła poświęcić „Oranż” tyle czasu, ile bym chciała, odniosłabym taki sukces, jak „Tetrapod”. Stąd czerpię inspiracje, to tutaj trochę rozładowuję głowę. Co roku w moje urodziny wygrywam mały grant dla „Oranż”, bo wszyscy widzą w tym potencjał. Wszystko, co tu jest: krzesła, stół, sprzęt – jest za pieniądze z dotacji. Ale nie mogę być tu i tam.

Toczy się wojna, a ja muszę robić to, co niezbędne na pierwszej linii frontu. Dlatego mam bardzo mało czasu na kreatywność
Doniczki z żywicy epoksydowej powstałe w „Oranż”

Jej szczególną miłością są epoksydowe obrazy z motywami Morza Azowskiego, za którym bardzo tęskni. Wiele przekazała na aukcje charytatywne. W grudniu 2024 r. obraz wraz z epoksydowym modelem F-16 i ukraińską flagą, podpisaną przez wojskowych instruktorów lotnictwa, został sprzedany na aukcji za 15 000 dolarów. Pieniądze poszły na potrzeby wojska.

Oksana mówi, że aby biznes odniósł sukces, nie wystarczy mieć chęci czy pomysł. Trzeba zainwestować cały swój czas. Marzy o czasach, w których nie będzie żyła w ciągłym napięciu, martwiąc się o syna, męża, przyjaciół i kraj.

Wszystkie zdjęcia: archiwum autorki

20
хв

Mąż walczy, a żona szyje mundury

Julia Malejewa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Andre Tan: „Już dwa razy byłem bankrutem. Trzeciego nie przeżyję”

Ексклюзив
20
хв

Chiński syndrom, czyli po co Trumpowi Kanada, Grenlandia i Kanał Panamski

Ексклюзив
20
хв

Nie uspokajajcie zła

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress