Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
<frame>Nowy artykuł z cyklu „Portrety Siostrzeństwa”. Opowiadamy w nim o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi – lecz także o nieporozumieniach i problemach. Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi czy ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas pod adresem: redakcja@sestry.eu <frame>
Wojna to nie tylko walki, ruchy wojsk, domy zniszczone przez pociski. Wojna to przede wszystkim chaos, a w dzisiejszych czasach to niewyobrażalny wręcz chaos informacyjny. Jesteśmy zarazem najlepiej poinformowanymi istotami w historii ludzkości, jak i najbardziej zagubionymi w zalewie wiadomości. Dezinformacja, propaganda i fake newsy to oręż, za który nie waha się chwytać Rosja. Świetnie znamy jej wpływ na wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, widzieliśmy, co robiły rosyjskie trolle internetowe w czasie pandemii, wiemy, jak bardzo Rosja skłóca i polaryzuje zachodnie społeczeństwa i próbuje nimi manipulować, by opuściły Ukrainę w jej walce.
Dziennikarstwo jak nigdy wcześniej jest nam potrzebne, by odróżniać ziarno od plew, by tłumaczyć świat i pokazywać prawdę
Wiemy też, że Rosja potrafi kłamać w żywe oczy, a Kreml zrobi absolutnie wszystko, by zbrodniarzy wojennych nigdy nie doścignęła sprawiedliwość i kara. Switłana Aleksijewicz pisała, że wojna nie ma w sobie nic z kobiety, a ja im dłużej trwa wojna w Ukrainie, tym bardziej się z tym nie zgadzam. Wojna dotyka kobiety na tysiąc różnych sposobów. I jestem przekonana, że aby pokazać pełne jej oblicze: uchodźczynie, matki walczące o przetrwanie swoich dzieci, kobiety zgwałcone przez rosyjskich żołdaków, potrzeba dziennikarek. Prawda bowiem jest taka, że obraz wojen przez wieki relacjonowanych tylko przez mężczyzn, nie był pełny. A bez pełnego obrazu nie ma prawdy.
“Sestry”, które opierają się na współpracy ukraińskich i polskich dziennikarek są miejscem, w którym dziennikarki z dwóch tak mocno związanych ze sobą krajów (dziś bardziej niż kiedykolwiek wcześniej) wspólnie starają się poszerzać pole prawdy, pokazywać wojnę taką, jaka naprawdę jest, a nie okrojoną tylko do męskiej perspektywy.
Historia pokrzywdzonej przemocą seksualną ze strony Rosjan Iryny Dovgan swego czasu ukazała się na łamach “Wysokich Obcasów”, gdzie pracuję. Jakiś czas później zrobiłam z nią wywiad dla “Sestr”. W ten sposób o Irynie dowiedziały się i Ukrainki, i Polki. Dwa lata temu pojechałam wraz z parlamentarzystkami z Polski i Belgii do Ukrainy - szukałyśmy dowodów na gwałty wojenne. Efektem tej podróży był tekst, który napisałam dla mojej redakcji, ale jego echo odbiło się w ukraińskiej telewizji Espreso: na antenie mówiła o nim moja wspaniała koleżanka Maria Górska, dziś redaktorka naczelna “Sestr”. Prawda o bestialstwie Rosjan znów wybrzmiała w obu naszych krajach.
Bez pracy Oksany Szczyrby, która w “Sestrach” opublikowała artykuł o kriokonserwacji nasienia, nie napisałabym do “Wysokich Obcasów” tekstu na ten sam temat, a Polki nie dowiedziałyby się, przed jak dramatycznymi wyborami stają Ukrainki, nie przeczytałyby o tym, że ukraińskie pary decydują się na zamrażanie nasienia żołnierzy idących na front, by w razie ich śmierci ich żony lub partnerki mogły urodzić ich dzieci. Ot, jeszcze jeden aspekt wojny z perspektywy kobiet, który zapewne umknąłby męskim kronikarzom jako mniej istotny od ruchów na froncie.
Nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem Aleksijewicz też dlatego, że do ukraińskiej armii wstąpiły tysiące kobiet
Półtora roku temu pisałam o żołnierkach z pierwszej linii frontu. Opowiedziała mi o nich Olena Apczel, reżyserka, dramaturżka i filozofka, bo były to jej przyjaciółki. Teraz Olena, moja ukochana ukraińska siostra, sama idzie na front. Nie mam słów, które oddałyby mój podziw i szacunek dla jej decyzji. Nie mam też słów, by opisać mój lęk o nią. Z chwilą, gdy Olena za kilka tygodni znajdzie się na froncie, wojna w Ukrainie będzie dla mnie przede wszystkim kobietą. Właśnie dlatego nadal będę o niej pisać dla ukraińskich i polskich czytelniczek.
Dziennikarka od 19 lat, związana z "Gazetą Wyborczą" i tygodnikiem "Wysokie Obcasy". Zajmuje się tematyką społeczną, prawami kobiet i polityką. Od marca 2022 r. zajmuje się na opisywaniem zbrodni rosyjskich okupantów - zbrodni wojennych gwałtów w Ukrainie. W czerwcu 2023 r. pojechała w Ukrainę z delegacją parlamentarzystów z Belgii i Polski, aby zebrać dowody rosyjskich zbrodni na kobietach. Mama Stanisława i Łucji.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
14 sierpnia 25-letnia Ukrainka w ciąży została przyjęta do szpitala w Nowym Targu. Podczas badania lekarze stwierdzili obumarcie płodu. Kobieta przeszła operację, dziecko urodziło się martwe. O sprawie poinformowali dziennikarze „Tygodnika Podhalańskiego”.
Później kobieta została przewieziona na oddział intensywnej terapii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie w bardzo ciężkim stanie. Tam zmarła – dziennikarze sugerują, że prawdopodobnie na sepsę. Lekarze, powołując się na tajemnicę lekarską i ustawę o prawach pacjenta, nie skomentowali sprawy.
To nie pierwszy zgon na oddziale okołoporodowym tego szpitala.
W maju ubiegłego roku na oddziale ginekologicznym nowotarskiego szpitala zmarła 33-letnia Dorota, która była w 5. miesiącu
Mimo zagrożenia jej życia, lekarze nie usunęli ciąży. Zapewniali rodzinę, że wszystko jest w porządku. Gdy Dorocie odeszły wody, zalecili jedynie leżenie w łóżku. Na aborcję zdecydowali się dopiero wtedy, gdy jej stan się pogorszył – ale było już za późno. Kobieta zmarła w wyniku wstrząsu septycznego. Prawnik rodziny zmarłej zauważył, że lekarze dopuścili się „rażących zaniedbań” zarówno w procesie leczenia, jak w przekazywaniu informacji o stanie zdrowia kobiety. Po tym tragicznym zdarzeniu w wielu polskich miastach odbyły się protesty w ramach Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
W oświadczeniu organizatorów protestów czytamy: „Dorota z Nowego Targu zmarła, ponieważ polska ustawa antyaborcyjna zabija i zamienia lekarzy w politycznych sługusów, a nie ekspertów od opieki zdrowotnej. Zmarła, bo lekarze nie wypełniają swoich obowiązków”.
Problem w chorym prawie
Polskie prawo aborcyjne jest jednym z najsurowszych w Europie. W 1993 roku przyjęto tak zwany „kompromis aborcyjny”. Zgodnie z nim aborcja była możliwa w trzech przypadkach: zagrożenia życia lub zdrowia matki, ciąży będącej wynikiem gwałtu oraz nieuleczalnej choroby lub nieodwracalnej wady płodu. W 2016 r. sejmowa większość w pierwszym czytaniu przyjęła projekt ustawy całkowicie zakazującej aborcji. Przewidziano odpowiedzialność karną zarówno dla kobiet, które chciałyby dokonać aborcji, jak dla lekarzy, którzy wykonywaliby takie zabiegi. W tym czasie kobiety wzięły udział w jednym z największych protestów w Polsce, który stał się znany na całym świecie jako Czarny Poniedziałek. Skandaliczny projekt ustawy został wycofany.
Jednak w 2020 r. Trybunał Konstytucyjny zakazał aborcji w przypadku wad rozwojowych płodu, a rok później decyzja ta weszła w życie. Obecnie w Polsce aborcja jest możliwa tylko w przypadku gwałtu, kazirodztwa lub zagrożenia życia bądź zdrowia matki. W pierwszym przypadku wiek płodu nie ma znaczenia, natomiast w drugim aborcja jest możliwa do 12. tygodnia ciąży.
Złagodzenie przepisów aborcyjnych było jednym z haseł partii Donalda Tuska przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku
Na początku 2024 r. premier oświadczył, że rząd jest gotowy złagodzić ograniczenia w dostępie do antykoncepcji awaryjnej i złagodzić przepisy antyaborcyjne.
Problem jednak pozostał. Sejm, reprezentowany przez marszałka Szymona Hołownię, blokował prace nad projektami ustaw liberalizujących przepisy aborcyjne. Pod koniec sierpnia 2024 r. premier Tusk przyznał, że w parlamencie nie ma wystarczającej liczby głosów, by złagodzić zakaz aborcji. Zadeklarował jednak, że rząd pracuje nad wprowadzeniem nowych procedur dla szpitali i prokuratorów, mających złagodzić niektóre z ograniczeń.
– Mogę tylko obiecać, że w ramach obowiązującego prawa zrobimy wszystko, aby kobiety cierpiały mniej, by aborcja była tak bezpieczna i dostępna, jak to tylko możliwe, gdy kobieta jest zmuszona do podjęcia takiej decyzji – stwierdził. – Chcemy zapewnić, że ludzie, którzy pomagają kobietom, nie będą prześladowani.
Minister zdrowia Izabela Leszczyna dodała, że do przeprowadzenia aborcji powinno wystarczyć jedno zaświadczenie lekarskie potwierdzające, że zdrowie kobiety jest zagrożone. I że może to być na przykład zaświadczenie od psychiatry.
Jednak nawet jeśli nowa ustawa aborcyjna zostanie uchwalona, musi ją podpisać prezydent Andrzej Duda. I tu pojawia się problem, bo Duda wielokrotnie deklarował, że jest przeciwny aborcji. – Dla mnie aborcja to zabijanie ludzi – powiedział przy jednej z okazji.
Wkrótce nowe protesty
Wiadomość o śmierci Ukrainki podczas porodu w Nowym Targu oburzyła Martę Lempart, aktywistkę i liderkę ruchu Strajk Kobiet. Ma ona wiele pytań do lekarzy, którzy nie zdołali uratować kobiety:
– To ten sam szpital, w którym w zeszłym roku zmarła ciężarna Polka Dorota, a w tym roku rodząca kobieta z Ukrainy. Nie znam całej sytuacji, ale nadal obwiniam lekarzy. Mam pytanie: co zrobili źle, że doszło do sepsy? Nie znam odpowiedzi, ale nie wierzę już w ani jedno ich słowo. Powinni byli zrobić wszystko, by zapobiec śmierci tej kobiety. Znam podejście lekarzy opiekujących się kobietami w ciąży w Polsce i wiem, ile czasu poświęcają na szukanie winnego nagłych sytuacji, które czasem się zdarzają.
Żaden z nich nie chce być osobą decyzyjną, a czas w takich sytuacjach jest na wagę złota
Według Lempart to, że lekarz waha się z podjęciem decyzji, bo boi się odpowiedzialności, to kłamstwo. Bo niektórzy lekarze po prostu gardzą kobietami:
– Znamy dziesiątki przypadków, w których lekarze odmawiali wykonania aborcji nawet w sytuacjach dozwolonych przez prawo – mówi Lempart. – Swoją decyzję tłumaczyli strachem przed odpowiedzialnością karną. Nie pamiętam jednak ani jednego przypadku w ciągu ponad 30 lat obowiązywania zakazu aborcji w Polsce, kiedy lekarze zostali ukarani lub postawieni przed sądem za wykonanie legalnej aborcji.
Rekomendacje dla szpitali, ogłoszone niedawno przez Ministerstwo Zdrowia, Lempart nazywa bezsensownymi. Jej zdaniem nie są zgodne z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia:
– Chciałybyśmy, aby ministra zdrowia wysłuchała specjalistów od aborcji i opinii kobiet w ciąży w tej delikatnej kwestii – i to natychmiast! Co więcej, legalizacja aborcji jest zaleceniem komitetu ONZ, który wyraźnie wzywa Polskę do jej zalegalizowania i bezzwłocznego wprowadzenia moratorium na karanie w przypadku aborcji. Rząd musi zmienić prawo.
Dekryminalizacja aborcji powinna być ich sztandarowym projektem. Donald Tusk nie dopilnował, by jego partnerzy koalicyjni zagłosowali we właściwy sposób. Dlatego odpowiedzialność spoczywa na polskim rządzie
Ze względu na trudną sytuację z dostępem do antykoncepcji awaryjnej i zakaz aborcji, Polki są zmuszone szukać innych sposobów na przerwanie ciąży – szczególnie w krajach, w których jest to dozwolone. Pomagają im w tym największe kobiece organizacje non-profit: Aborcja Bez Granic i Aborcyjny Dream Team.
– Według samej tylko organizacji Aborcja Bez Granic mamy około 50 000 aborcji rocznie. To jedna trzecia całkowitego zapotrzebowania. Kobiety powinny mieć prawo do przerwania ciąży, kiedy tylko tego potrzebują. Żaden lekarz nie powinien im tego zabraniać – tym bardziej w przypadkach, gdy ich życie jest zagrożone. Osoby, które pomagają w przeprowadzaniu takich operacji, także powinny być chronione przez prawo.
Każda kobieta, która potrzebuje tego rodzaju pomocy, może skontaktować się z Aborcją Bez Granic pod numerem telefonu: 22 29 22 597. Lempart twierdzi, że to trzeci najpopularniejszy numer w Polsce, po policji i straży pożarnej. Jednocześnie zapowiada nową falę protestów w Polsce:
Już przygotowujemy się do protestów i akcji społecznych w obronie praw kobiet. Nie spoczniemy, dopóki nie będzie tak, jak być powinno
Tylko kobieta decyduje
„Martynka” to feministyczna organizacja, która od początku wojny rosyjsko-ukraińskiej wspiera i chroni ukraińskie uchodźczynie w Polsce. Jej założycielka Nastia Podorożna mieszka w Polsce od 10 lat. Mówi, że poza Watykanem niewiele jest krajów w Europie, które mają tak surowe ograniczenia prawne dotyczące aborcji i dostępu do antykoncepcji awaryjnej, jak Polska:
– Pigułki do antykoncepcji awaryjnej są skuteczne tylko do piątego dnia po stosunku bez zabezpieczenia. Jednak i na nie polscy ginekolodzy nie zawsze wypisują recepty. Niestety, wielu polskich lekarzy ma kompleks Boga. Wiem, że zabrzmi to ostro, ale w mojej pracy zdarzył się przypadek, że młoda 18-letnia dziewczyna, która została zgwałcona, poszła na policję. Policjanci zabrali ją do ginekologa, a ten odmówił wypisania recepty na antykoncepcję awaryjną.
Powiedział po prostu: „Taka jest wola Boża” – i że dziewczyna jest za młoda, by brać takie tabletki
Wielu polskich lekarzy boi się przeprowadzać nawet te aborcje, które są dozwolone przez prawo. Nastia podkreśla, że jednym z powodów jest strach przed odpowiedzialnością. Przywołuje przypadek, który przydarzył się ginekolożce ze Szczecina. Lekarka ta znana jest z tego, że nie boi się wykonywać legalnych aborcji, uznając, że nie robi niczego nielegalnego.
– Jednak w ubiegłym roku do jej gabinetu przyszło Centralne Biuro Antykorupcyjne. Podczas przeszukania zarekwirowano jej telefon, komputer i całą dokumentację pacjentek. W ten sposób wywierano na nią presję. Przy okazji policja uzyskała dostęp do bardzo intymnych zdjęć jej pacjentów – mówi Nastia.
Jak podkreśla Ukrainka, kobiety, które szukają pomocy u „Martynki”, nie chcą usuwać ciąży dla wygody – zdarzają się przecież na przykład przypadki gwałtów wojennych. Zmuszanie kobiety do donoszenia takiej ciąży Nastia nazywa torturą:
– Ofiary gwałtów przychodziły do nas po pomoc. Przede wszystkim zapewniliśmy im pomoc psychologiczną. To temat tabu. Kobiety rzadko kiedy przyznają się, że zaszły w ciążę w wyniku gwałtu dokonanego przez wroga. Ale nawet gdyby chciały pozbyć się płodu, lekarze nie pomogliby im tutaj, w Polsce, gdzie otrzymały tymczasowe schronienie.
Bo nie ma przeciwwskazań do przerwania ciąży, a sam gwałt nie został udowodniony. Moim zdaniem to jest rażące naruszenie praw kobiet
Nawet kobiety będące w upragnionej ciąży boją się rodzić w Polsce, bo nie ufają lekarzom:
– Lekarze czasami lekceważą bezpieczeństwo swoich pacjentek. Znam historię kobiety, która zaszła w upragnioną ciążę, ale badanie wykazało nieprawidłowości w rozwoju płodu. Istniało duże prawdopodobieństwo, że dziecko umrze po urodzeniu. Niestety w Polsce to nie jest powód do przerwania ciąży. Pomogliśmy tej kobiecie. Znaleźliśmy organizację, która zorganizowała dla niej aborcję w Holandii.
Chcę, by ukraińskie kobiety – niezależnie od tego, czy są w upragnionej, czy niechcianej ciąży – wiedziały, że mamy siebie nawzajem
Każda kobieta, która potrzebuje pomocy, może zwrócić się do „Martynki”. Kobietom, które chcą zostać matkami, organizacja pomoże znaleźć postępowego lekarza. A tym, które zaszły w niechcianą ciążę, doradzi, jak ją legalnie i bezpiecznie usunąć.
Poznański festiwal teatru i sztuki Malta uznawany jest za jedno z najważniejszych tego rodzaju cyklicznych wydarzeń w Europie. W programie znajdują się spektakle, koncerty oraz inne wydarzenia artystyczne i literackie. Hasło tegorocznego festiwalu, który po raz pierwszy odbywa się pod patronatem Dominiki Kulczyk, brzmi „For Love!”. Koncentruje się on na trzech tematach: kobieta, natura i przyszłość.
Część wydarzeń artystycznych jest poświęcona kwestiom, które dotyczą współczesnych kobiet – w szczególności uchodźczyń z Ukrainy. Dlatego ich patronkami są Sestry. I tak obejrzymy:
12 września o 19.00 - kameralny spektakl„Zamknięte pokoje”, w którym Maria Bruni i Tomasz Mikan wcielą się postaci dwojga uciekających przed wojną ludzi, którzy, zamknięci w czterech ścianach, opowiadają swoje historie. Maria Bruni z Mariupola, od 2022 roku mieszkanka Poznania i aktorka tutejszego Teatru Nowego, przygotowała tę sztukę, by zwrócić uwagę na sytuację ukraińskich kobiet w polskim społeczeństwie.
11 września o 19.00 - spektakl„Kasandra”Olgi Grigorasz to interpretacja dramatu Łesi Ukrainki napisanego sto lat temu. W starożytnych mitach greckich córka króla Priama została przeklęta darem jasnowidzenia. Widzi przyszłość, ale nikt jej nie wierzy – a na jej oczach tragedie, którym można było zapobiec, stają się rzeczywistością. Współczesna wersja tej historii jest dziełem Teatru Emigrant, założonego w Poznaniu przez Ukrainki i Białorusinki.
10 września o 18.00 -film „Syndrom Hamleta”w reżyserii Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego to dokument utkany z osobistych wspomnień i traum młodych ludzi, którzy muszą zmierzyć się z wojenną rzeczywistością. Roman opowiada o terrorze na froncie, Sławik zwierza się z myśli samobójczych, a Katia mówi o strachu przed gwałtem i seksizmie w wojsku. Po projekcji odbędzie się spotkanie z twórcami filmu.
<frame>Prezentujemy kolejny artykuł z cyklu „Portrety Siostrzeństwa”. Opowiadamy w nim o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi – lecz także o nieporozumieniach i problemach. Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi czy ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas pod adresem: redakcja@sestry.eu<frame>
Sport, modeling, film
W przeszłości byłam mistrzynią sportu, uprawiałam gimnastykę artystyczną. Do Domu Modelek „Chreszczatyk” w Kijowie trafiłam przez przypadek. W tamtym czasie to był najlepszy dom modelek promujących dzianiny w Związku Radzieckim, podbijał światowe wybiegi. Zobaczyłam ogłoszenie o castingu i postanowiłam pójść tam z dziewczynami. Tak dla towarzystwa.
Tak zaczęła się moja historia z modelingiem.
Podróżowałam do wielu krajów, w tym do USA, Brazylii, Meksyku, Korei Południowej, Wielkiej Brytanii, zjeździłam prawie całą Europę.
W 2002 roku, kiedy w stolicy byłam już rozpoznawalna, wraz z przyjaciółką Ksenią Kuźmenko otworzyłyśmy własną agencję. Poza modelingiem zaczęliśmy również organizować konkurs Miss Ukrainy. Po udanym konkursie w 2004 roku, który odbył się w Pałacu „Ukraina” i był transmitowany na żywo w telewizji, zaczęłam się zastanawiać, jak by to było samej wziąć udział w czymś takim. Chciałam lepiej zrozumieć dziewczyny i wspierać je.
Potem sama wzięłam udział w Miss Global USA i – zdobyłam koronę Mrs Globe Europe
Drugą moją pasją, obok modelingu, było kino. Zagrałam m.in. polską księżniczkę w filmie o Bohdanie Chmielnickim, a w przededniu inwazji wystąpiłam w udanym ukraińskim projekcie „Kijów dniem i nocą”. Byłam bardzo zapracowaną kobietą.
Szukając sensu w trudnych czasach
Ale gdy któregoś dnie nagle zmarła moja mama, coś we mnie pękło. Byłyśmy sobie bardzo bliskie. Nic mi się nie chciało, potrzebowałam nowego sensu, by dalej żyć.
Zaproponowano mi kierowanie fundacją charytatywną, która prowadzi ośrodek rehabilitacyjny „Miasto Szczęśliwych Dzieci” – ale nie byłam pewna, czy sobie poradzę. To miejsce, w którym pomaga się dzieciom znalezionym na ulicy, porzuconym i zabranym z dysfunkcyjnych rodzin. Żyją tam sobie w komfortowych warunkach, przechodząc rehabilitację psychologiczną, podczas gdy dorośli szukają dla nich nowych rodzin.
Na początku po prostu tam jeździłam. Jednak z każdą kolejną wizytą angażowałam się coraz bardziej: dzieci czekały na spotkania ze mną, coraz bardziej mi ufały i przywiązywały się do mnie. Wtedy, tak jak teraz, podczas wojny – to było dla mnie zbawienie. Bo w trudnych czasach każdy szuka własnej motywacji i sensu życia. Resocjalizowałam dzieci, a one – mnie.
Moja Power Woman
W pierwszych dniach inwazji w pobliżu naszego sierocińca rozmieszczono działa obrony przeciwlotniczej. Podjęliśmy szybką decyzję o ewakuacji dzieci. Pracownicy zabrali je w różne bezpieczniejsze miejsca w Ukrainie – na własną odpowiedzialność.
Były propozycje przeniesienia sierocińca za granicę, ale mieliśmy nadzieję, że to wszystko niedługo się skończy. Jedna z takich propozycji przyszła od Olgi Bohomolec [znana ukraińska lekarka, polityczka i działaczka społeczna – red.].
I wtedy w moim życiu pojawiła się Elwira Niewiera, z którą stworzyliśmy internetowy plan ewakuacji dzieci. W tamtym czasie nie miałam pojęcia, kim jest ta kobieta, nie widziałam jej filmów i nie przypuszczałam, że kiedyś się z nią zaprzyjaźnię i będę ją podziwiać [Elwira Niewiera jest reżyserką i scenarzystką, a także społeczniczką i wolontariuszką, obecnie mieszka w Berlinie – red.].
Nie przeszło mi przez myśl, że to kobieta, której nigdy brakuje energii i chęci pomagania
Kobieta, która dla mnie jest dziś prawdziwą Power Woman.
W nieznane
W tym czasie Elwira była już zaangażowana w pomoc naszym żołnierzom. Poznała zamożną rodzinę vol Walzów z Bawarii, która – nie mogąc znieść bezczynności niemieckiego rządu – do dziś przeznacza znaczne fundusze na wsparcie ukraińskiej armii. Ulrike von Walz miała willę w lesie nad jeziorem, w której nikt nie mieszkał. Po długim namyśle Elwira zasugerowała, że można by tam ewakuować dzieci z naszego sierocińca.
Ale wyjazd nie był łatwy. Wojna trwała już od kilku miesięcy i podczas gdy wcześniej, gdy jeszcze panował chaos, całe sierocińce i szkoły wyjeżdżały z Ukrainy bez żadnych dokumentów – teraz trzeba już było uzyskać oficjalne pozwolenia od czterech ministerstw i administracji wojskowej. Poza tym dwadzieścioro naszych dzieci musieliśmy dosłownie pozbierać z całej Ukrainy, z obwodu kijowskiego, tarnopolskiego, wołyńskiego, lwowskiego…
Transport i relokację zorganizowała Elwira i rodzina von Walzów. Na granicy z Polską przesiedliśmy się do autobusu, który zawiózł nas do nowego domu. I my, dorośli, i dzieci byliśmy przerażeni. Bo jechaliśmy w nieznane.
Burmistrz, orkiestra dęta i dwa legowiska
W Niemczech byliśmy jedynymi, którzy znaleźli schronienie dla całego sierocińca, w tym dla nauczycieli. Nigdy bym nie pomyślała, że Niemcom może tak bardzo zależeć. Wystarczyło tylko o czymś wspomnieć, a oni już robili to za ciebie.
W małym bawarskim miasteczku na nasz autobus czekali lokalni mieszkańcy, burmistrz, a nawet orkiestra. Zablokowano dla nas całą drogę. W domu wszystko było przygotowane, nawet jedzenie i legowiska dla mojego psa i kota, które zabrałam ze sobą.
Minął rok, zanim udało nam się poukładać sobie życie i zaakceptować nową rzeczywistość – że dziś to nasz dom. I że mieszkamy pod jednym dachem – 20 dzieci i 10 opiekunów – jako nowa rodzina. Dopiero po roku, kiedy uleciał z nas cały ten stres, zaczęliśmy dostrzegać to, w jak magicznym miejscu się znaleźliśmy. Miejscowi pomagali nam w każdy możliwy sposób, organizując nawet zajęcia sportowe i aktywności dla dzieci. Taka opieka przez duże „O”.
Kiedy Elwira odwiedziła nas po raz pierwszy, by nas poznać – z uściskami i smakołykami dla dzieci – zorganizowaliśmy dyskotekę. Sfilmowała wszystko i obiecała, że pewnego dnia zrobi z tego film.
Tydzień z Rozą, czyli terapia przez teatr
Później, w Amsterdamie, dokąd zaprosiła mnie na premierę swego filmu [„Syndrom Hamleta” (2022 r.) – red.], odkryłam inną Elwirę: utalentowaną reżyserkę i wrażliwą artystkę, która nie boi poruszać poważne problemy społeczne.
I wtedy przytrafił nam się teatr.
Przyjaciółka Elwiry, reżyserka Roza Sarkisian, która grała w „Syndromie Hamleta”, przyjechała odwiedzić nasze dzieci. Wpadliśmy na pomysł, żeby zorganizować terapię teatralną – porozmawiać o naszych emocjach i doświadczeniach, o tym, co nas boli, wcielając się w różne postaci. To był ogromny krok naprzód w terapii dzieci. One mają za sobą straszne psychiczne traumy, ale kiedy udało się nam o tym z nimi porozmawiać – wszystko stało się łatwiejsze. Tydzień z Rozą okazał się skuteczniejszy niż miesiące pracy z psychologami.
Spokój bez względu na wszystko
Mam wrażenie, że Elwira myśli o Ukrainie 24 godziny na dobę. Nie tylko myśli – także działa. Każdego dnia. Niedawno wpadłam do niej na weekend do Berlina. Dowiedziałam się wtedy, że pomaga też kobietom w trudnych sytuacjach. W chwili gdy o niej opowiadam, szuka w Kijowie mieszkania dla kobiety, która przeżyła rosyjską niewolę.
Nie wiem, skąd bierze siłę, by robić to wszystko, nie wiem też, skąd bierze się ten jej spokój – nigdy nie widziałam u niej wybuchów złości czy choćby oznak zdenerwowania. Wewnętrzny spokój to wspaniała cecha. Na początku byłam przekonana, że jogę uprawia właśnie w tym celu – i też zaczęłam, bo w pracy z dziećmi bardzo ważne jest zachowanie równowagi, opanowanie i pozytywne nastawienie bez względu na wszystko.
Aż pewnego dnia Elwira zapytała mnie: „Wiesz, tak miło jest spędzać z tobą czas, jesteś taka spokojna i opanowana. Jak to robisz?”
Wierzę w siłę kobiet. Czasami wydaje się, że mężczyźni nie są w stanie dojść do porozumienia i iść ramię w ramię. A kobiety to potrafią. Mamy w sobie zdrowy rozsądek i wewnętrzną równowagę. Potrafimy się pozbierać i być elastyczne w krytycznych momentach. Jestem silną kobietą, ale Elwira jest absolutną siłą. Nie tylko realizuje własne cele, ale też prowadzi i wspiera innych w najtrudniejszych dla nich chwilach.
Ja, kobieta pracująca
Przez ostatnie dwa i pół roku byłam kucharką, pomywaczką, gospodynią domową, psycholożką, lekarką, kierowcą, kurierem. I zdałam sobie sprawę, że jeśli zdobędziesz nową wiedzę lub umiejętności, musisz je rozwijać. Bo nigdy nie wiesz, co przyniesie ci los.
W szkole miałam niemiecki, ale nigdy nie myślałam, że będzie mi potrzebny. Kobiety w mojej rodzinie były dobrymi kucharkami, jednak nie nauczyłam się dobrze gotować – dopóki nie musiałam stać się kucharką dla 30 osób. Zostałam także kierowcą, ponieważ mieszkamy w środku lasu i trzeba było wozić dzieci do i ze szkoły, no i do klubów. Mam też dyplom z fizjoterapii. To popularny zawód w Niemczech i gdybym nagle chciała zostać fizjoterapeutką, mogłabym z powodzeniem pracować w tym fachu.
Tak trudno oddać dzieci
Teraz nasze dzieci wracają do domu. Niektóre zostały adoptowane, inne wróciły do swoich rodzin, bo sądy zakończyły sprawy albo rodzice poradzili już sobie z problemami. Zostało z nami tylko trzech chłopców. Obiecałam im, że w Niemczech skończą szkołę – zwłaszcza najstarszy, bo uczy się w klasie niemieckiej. W ciągu dwóch lat udało mu się nauczyć niemieckiego od podstaw i zdać egzaminy na równi z Niemcami. Zaprosił mnie na swoją maturę. Ostatni raz byłam na maturze syna.
Oddanie dzieci jest bardzo trudne. Psycholodzy uczą nas, że trzeba natychmiast się odseparować, mniej komunikować. Ale w ciągu tych dwóch lat staliśmy się rodziną i nie jest mi obojętne, jak dzieci radzą sobie w nowych rodzinach.
Często konsultuję się z Elwirą w sprawie dzieci i zastanawiamy się, co jeszcze można by zrobić lepiej. Jest moją powierniczką
Nasz kijowski dom dla dzieci nadal pracuje. Sprawiliśmy, że jest czysty i przytulny, lecz nadal nie możemy znaleźć psychologa. Zadzwonimy do Rosy, poprosimy, by zorganizowała u nas tę swoją unikalną terapię teatralną. Dziś pomocy i opieki wymaga w Ukrainie ogromna liczba dzieci. Kraj rozpaczliwie potrzebuje takich ośrodków jak nasz.
23 lipca „Miasto Szczęśliwych Dzieci” otworzyło swoje podwoje dla nowych mieszkańców.
<frame>Oto kolejny artykuł z cyklu „Portrety Siostrzeństwa”. Opowiadamy w nim o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi – lecz także o nieporozumieniach i problemach. Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi czy ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas pod adresem: redakcja@sestry.eu<frame>
Kilka lat temu kobieta z mojego małego miasteczka Bielajewka w obwodzie odeskim zapytała mnie, dlaczego przyjaźnię się z ludźmi spoza Ukrainy. „Czy naprawdę myślisz, że kiedykolwiek będą dla ciebie dobrzy? Przyjaźnij się tylko ze swoimi, tymi, którzy dzielą z tobą krew”.
Był rok 2016 i po raz pierwszy w życiu zaryzykowałam zgłoszenie się do programu szkoleniowego dla dziennikarzy, prowadzonego przez polską Fundację „Edukacja dla Demokracji”. Zostałam wybrana i zaproszona do Czerkas. Koledzy dziennikarze z „Gazety Wyborczej” opowiadali ukraińskim dziennikarzom o kampaniach w mediach społecznościowych: jak zmieniali warunki polskich kobiet w szpitalach położniczych, jak bronili prawa do wysokiej jakości opieki paliatywnej dla ciężko chorych osób. Mówili też o lokalnej inicjatywie, w której Katowice ubiegały się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.
***
W ciągu minionych ośmiu lat przeprowadziłam dziesiątki akcji społecznych w moim rodzinnym mieście. Dwa lata po rozpoczęciu inwazji pracowałam w katowickiej redakcji „Gazety Wyborczej”, jestem też członkinią Rady Konsultacyjnej Metropolii Śląskiej, która ekspercko pomaga Katowicom w staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Magia, nieprawdaż?
A wszystko zaczęło się od Natalki Kertyczak, kierowniczki projektu, obecnie członkini zarządu i koordynatorki Fundacji „Edukacja dla Demokracji”. Dzięki niej poznałam Polskę, to ona zorganizowała moją pierwszą wizytę w województwie śląskim, za sprawą dziesiątek spotkań z polskimi aktywistami nauczyła mnie, jak w kreatywny i pomysłowy sposób zmieniać moje miasteczko. A potem do niego przyjechała, by wesprzeć pomysł przekształcenia oddziału położniczego.
Natalka obudziła we mnie wiarę w to, że duże, systemowe zmiany są możliwe nawet tam, gdzie wydaje się, że nic nigdy się nie zmieni
Wyobraźcie sobie, że w tamtych czasach nasz miejski oddział położniczy nie miał ani jednej kabiny prysznicowej, w której kobiety mogłyby wziąć kąpiel. Szerzyła się przemoc położnicza, a oddział mógł zostać zamknięty w ramach reformy medycznej, ponieważ większość kobiet zdecydowała się rodzić w Odessie. To się nie zmieniało od lat. Urodziłam się w takich warunkach i 27 lat później w takich samych warunkach rodziłam moją córkę. Natalka organizowała spotkania z polskimi osobami publicznymi, a pomysły wyrastały na nich jak grzyby po deszczu.
Mój zespół w Ukrainie napisał listy do lokalnych urzędników, domagając się w nich modernizacji oddziału położniczego i załączając zdjęcia kobiet w ciąży z ostrzeżeniem: „Jeśli odmówicie tym kobietom, wasze pieniądze zjedzą myszy” (jak mówi stare ukraińskie porzekadło). Drukowaliśmy ulotki dla młodych ojców z prośbą o wsparcie kobiet w połogu, zorganizowaliśmy wyjazd studyjny dla ordynatora oddziału położniczego do jednego z najlepszych szpitali położniczych w Ukrainie.
Wszystkie te pomysły, które czasami wydawały się szalone, były wspierane przez Natalkę jako kuratorkę projektu. Punktem kulminacyjnym było spotkanie, na którym aktywistki z miasta wraz z przedstawicielami władz rejonowych i szpitala ulepiły z plasteliny idealny oddział położniczy. Pomysł ten został zainspirowany przez inną aktywną Polkę, którą Natalka nam przedstawiła – Agatę Urbanik z Warszawy.
Natalka miała przyjechać z Polski na te kreatywne warsztaty.
Spodziewaliśmy się surowego inspektora, który oceni, czy spełniliśmy założenia projektu. A tu przyjechała do nas łagodna, skromna, ciepła i serdeczna osoba z workiem słodyczy dla moich dzieci
Razem z nami z entuzjazmem ulepiła z plasteliny przyjaznego lekarza, który chętnie pomaga swoim pacjentom i z uśmiechem wita małych mieszkańców miasteczka w nowym świecie.
Osiem lat później wszystko, co stworzyliśmy podczas tego twórczego spotkania, stało się rzeczywistością. Szpital położniczy w Bielajewce przeszedł transformację. Podczas inwazji urodziło się w nim 680 dzieci. Warunki dla kobiet i dzieci znacznie się poprawiły. Są nawet podgrzewane łóżka dla niemowląt.
Kiedy Rosjanie rozpoczęli inwazję, Natalka była jedną z pierwszych osób, które zapytały mnie, czy potrzebuję pomocy. Później, kiedy doszłam do siebie, zaprosiła mnie na spotkanie ukraińskich działaczy na rzecz społeczeństwa obywatelskiego w Warszawie, aby „trochę mi ulżyć”, bym pobyła wśród swoich i poczuła przyjazne wsparcie.
Wydaje mi się, że dzięki Natalce i jej współpracownikom z fundacji w dziesiątkach ukraińskich miast zaszły ważne zmiany systemowe. Byli jednymi z tych, którzy wykonali tytaniczny wysiłek, by stosunki między naszymi krajami stały się cieplejsze, a ludzie budowali między sobą mosty, a nie mury. Natalii zawdzięczam też wiele moich ważnych znajomości.
Te kontakty, niczym nitki, splotły się w silną i solidną linę ratunkową, która utrzymała mnie na nogach w nowym miejscu
Jedną z takich z takich cennych znajomości jest znajomość z Małgorzatą Tkacz-Janik, działaczką społeczną z Gliwic, wykładowczynią na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Odbyłam z nią moją pierwszą „dorosłą” rozmowę o feminizmie, o siostrzeństwie, przezwyciężaniu uprzedzeń i rywalizacji między kobietami.
Byłam w znacznie lepszej sytuacji niż wiele innych uchodźczyń, więc odmówiłam przyjęcia pomocy. Wszystko, czego potrzebowałam, to komunikacja i swego rodzaju uziemienie.
Małgorzata zaczęła zapraszać mnie na spotkania lokalnego klubu dla kobiet. Okazało się, że w Gliwicach mieszkają setki rodzin, które po II wojnie światowej doświadczyły statusu uchodźcy. To ludzie, którzy przyjechali tu z ukraińskich miast: Lwowa, Smiły, Stryja itd.
W formacie „żywej biblioteki” opowiadali historie swoich rodzin, które zaczynały życie od zera, wysiadając na miejscowej stacji kolejowej z jedną lub dwiema walizkami. Te spotkania były dla mnie terapeutyczne. Opowiadali historie swoich rodzin, kiedy Polacy i Ukraińcy żyli razem przez długi czas, pokojowo współistnieli, stworzyli wiele pięknych rzeczy, dzielili się tradycjami i kulturą.
Dzięki tym spotkaniom poznałam kolejną wspaniałą Polkę, Magdalenę Goik, nauczycielkę języka polskiego. Nie tylko uczyła mnie polskiej gramatyki, ale także zabierała na różne spacery po mieście i okolicy. Opowiadała mi o wkładzie kobiet w rozwój Śląska, zaprowadziła na szlak pielgrzymkowy św. Jakuba i delikatnie zbeształa za to, że jestem zbyt wymagająca wobec mojej córki, która, jak mi się wydawało, nigdy nie będzie mówić po polsku. „Was trzeba by rozdzielić do różnych grup, bo jesteś dla niej niesprawiedliwa” – powiedziała. I miała rację: moja córka od dawna mówi po polsku lepiej ode mnie.
Magdalena często mówiła, że kiedy była dzieckiem, chciała być Ukrainką, szukała nawet ukraińskich korzeni w swoim drzewie genealogicznym. Tak bardzo lubiła nasz naród
A ja chciałam być taka jak ona: spakować się i pojechać do ukochanej Portugalii z jednym plecakiem. Móc zaufać światu i uwierzyć w dobroć ludzi.
Ta pierwsza podróż do Polski pozwoliła mi poznać pracowników katowickiego oddziału „Gazety Wyborczej”, a także nawiązać współpracę z dziennikarką Michaliną Bednarek. Razem napisałyśmy serię artykułów o ukraińskich uchodźcach w Polsce, później Michalina zarekomendowała mnie do Rady Konsultacyjnej, która pracuje na rzecz tego, by Katowice stały się Europejską Stolicą Kultury w 2029 roku.
To jest kolejne doświadczenie, które chciałbym przywieźć do Ukrainy: jak głęboko ludzie znają swoją kulturę, jak zachowują i chronią wyjątkowość i tożsamość swojego regionu, jak szukają europejskiego wymiaru. Mówią, że potrzebują maksymalnego krytycyzmu wobec wszystkich swoich projektów, bo bez niej nie będzie zmian i rozwoju.
***
Gdybym miała opisać siebie jednym słowem, powiedziałbym, że jestem socjofobką. Trudno mi budować kontakty społeczne, ale te Polki w jakiś cudowny sposób dały poczucie siostrzeństwa i wiary nawet tak zakompleksionej osobie, jak ja. Przez wojnę, poczucie straty, mam mało siły psychicznej. Zastanawiam się, czy podziękowałam tym i wielu innym Polkom za ich dyskretne wsparcie. Myślę, że nie.
Kiedy niebo spadało na ziemię, pomagały mi przetrwać najtrudniejsze chwile. Teraz, kiedy w mojej duszy pojawiło się trochę światła, chciałabym im wszystkim serdecznie podziękować za prawdziwie siostrzane wsparcie i empatię.
<frame>Nowy artykuł z cyklu „Portrety Siostrzeństwa”. Opowiadamy w nim o przyjaźni między Ukrainkami i Polkami, wsparciu zwykłych ludzi – lecz także o nieporozumieniach i problemach. Opowiedzcie nam swoje historie – historie spotkań z polskimi czy ukraińskimi kobietami, które zmieniły Wasze życie, zaimponowały Wam, nauczyły Was czegoś, zaskoczyły lub skłoniły do myślenia. Piszcie do nas pod adresem: redakcja@sestry.eu <frame>
W marcu 2022 roku, w środku bardzo zimnej nocy, pod dom w Bielsku-Białej, w którym razem z siostrą i szwagrem mieszka Grażyna Staniszewska, podjechała karetka Bielskiego Pogotowia Ratunkowego. Ratownicy wynieśli z niej leżącą kobietę. Razem z nią przyjechała jej córka, Iryna, żona Maksyma Rydzanycza poległego obrońcy donieckiego lotniska, wraz z trójką nastoletnich dzieci. Uciekli z Buczy. Za dnia ukrywali się w piwnicy. Było tam bardzo zimno, dlatego nocami ryzykowali i przenosili się do mieszkania. Kładli się na podłodze, z dala od okien.
"Transport ten ma nie tylko wymiar humanitarny, ale i symboliczny" - napisali potem bielscy medycy
Męża Iryny zabił snajper
Jako europarlamentarzystka Grażyna Staniszewska znalazł się w zespole do spraw współpracy z Ukrainą, zaczęła się uczyć języka ukraińskiego. W czasie Pomarańczowej Rewolucji Grażyna przemawiała na kijowskim Majdanie.
Staniszewska po zakończeniu kariery politycznej była jedną z inicjatorek powstania Towarzystwa Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia. Gdy Rosjanie zaatakowali wschód Ukrainy, towarzystwo zaangażowało się w pomocy, organizując m.in. wakacyjne pobyty w Bielsku-Białej dla ukraińskich dzieci. W 2016 roku przyjechała tutaj z dziećmi Iryna. Staniszewska dostała jej namiary od Olgi Solarz, etnolożki z Przemyśla, która zajmuje się Przemyśla, która zajmuje się Ukrainą.
Iryna jest lekarką. Wspomina, że gdy zaczęła się Rewolucja Godności, wielu pracodawców zwolniła ludzi z pracy, by mogli pojechać na Majdan. Zginęło wtedy wiele osób, do szpitali trafiło tylu rannych, że brakowało podstawowych środków dezynfekcyjnych i opatrunkowych. Ukraińcy nie mieli złudzeń, że wszystko w ich kraju ułoży się dobrze, ale liczyli na to, że chociaż będzie pokój. Nic z tego. Rosja zabrała ich krajowi Krym, a potem zrobiło się niespokojnie na wschodzie Ukrainy. Ci sami ludzie, którzy protestowali na Majdanie, zaczęli się zaciągać do wojska, by walczyć.
Iryna do końca życia będzie pamiętać dzień, w którym jej mąż powiedział: "chcę się z wami pożegnać". Był już ubrany, przygotowany do drogi, był wcześniej w służbach mundurowych, uznał, że to jego obowiązek. Pojechał do Doniecka. Wybrał sobie pseudonim “Adam”, takie imię nosił jego polski dziadek.
Przez wiele dni "Cyborgom", jak nazwano ich na Ukrainie, udawało się cudem bronić tamtejszego lotniska. Maksym zginął tuż przed zaplanowanym powrotem do domu. Chciał pomóc towarzyszom walki, którzy dostali się w pułapkę, zabił go snajper. - Nie mogłam w to uwierzyć, na początku nic nie powiedziałam dzieciom - wspomina Iryna.
Pomoc dla rodzin poległych żołnierzy
Grażyna Staniszewska postanowiła przygotować Irynie i jej dzieciom paczkę na święta. - Gdy ją pytałam, czego potrzebuje, zawsze odpowiadała, że nic, że dobrze sobie radzi. W końcu “wydusiłam” z niej, że ucieszyłaby się z torebki - wspomina Staniszewska.
Przygotowując paczkę dla Iryny, Grażyna stwierdziła, że może Polacy chcieliby pomóc w ten sposób także innym ukraińskim rodzinom, których bliscy polegli. Zamieściła informację na Facebooku, od razu zgłosiło się kilka osób, ale potem na długo zapadła cisza.
Staniszewska zaczęła pisać, dzwonić, prosić, zaangażowała w pomoc m.in. byłych opozycjonistów. W 2017 roku na Ukrainę wysłano już kilkadziesiąt paczek
W wyszukiwaniu potrzebujących pomagała jej właśnie Iryna.
Od 2022 roku, kiedy Rosja zaatakowała całe terytorium Ukrainy, poległo tak wielu żołnierzy, że musiałby się zaangażować chyba cały świat, by można było kontynuować pomoc w takiej formie. Konieczne stało się inne wsparcie, poszukiwanie schronienia dla osób uciekających z Ukrainy i pomoc w tym, by mogli tutaj stanąć na nogi.
Wokół Grażyny natychmiast zorganizował się sztab wolontariuszy chcących pomagać. W Bielsku-Białej i okolicach schronienie znalazły tysiące uchodźców. Telefon Staniszewskiej dzwonił co chwilę. - Potrzebne jest w Polsce miejsce dla rodziców z autystycznym synem, ucieka córka z 80-letnią mamą - Grażyna była bombardowana prośbami o pomoc.
Przyjaciółka z rodziną mieszkała u Staniszewskiej półtora roku
Staniszewska bała się o bezpieczeństwo Iryny. - Przyjeżdżajcie do mnie - nalegała. Ale Iryna nie mogła się wydostać, głównie ze względu na leżącą matkę. Dzięki determinacji Staniszewskiej udało się zorganizować akcję ewakuacyjną. Na granicę pojechała po nich właśnie karetka bielskiego pogotowia.
Utrzymanie takiej dużej grupy osób to ogromne wyzwanie, Staniszewska musiała np. dopisać swoich gości do deklaracji śmieciowej, co podniosło koszty. Nim otrzymała od państwa świadczenie w wysokości 40 zł na osobę, musiała zaciągnąć pożyczkę. Obie rodziny, polska i ukraińska, wspólnie zasiadły do wielkanocnego śniadania. Iryna mieszkała u Grażyny przez półtora roku. Staniszewska przyznaje, że to było ogromne wyzwanie. Dom nie jest duży, jest wspólna kuchnia i salon, obecność dodatkowych pięciu osób, zwłaszcza trójki nastolatków, zdezorganizowała wszystkim życie. - Byliśmy tym wszyscy bardzo zmęczeni - przyznaje Grażyna. Jej siostra zaczęła nawet zastanawiać się nad wyprowadzką.
Iryna zdecydowała się wrócić do Ukrainy, głównie ze względu na matkę, która bardzo tęskniła za domem. Kobieta zmarła tydzień po powrocie. Iryna próbuje się jakoś na nowo urządzić po powrocie. Nie jest to proste. Dom Iryny nie nadaje się do zamieszkania, runęła jedna ze ścian piwnicy. Iryna mieszkała najpierw u brata, potem u koleżanki.
Byłam ją odwiedzić w Buczy, planuję już kolejny wyjazd - zapowiada Staniszewska
Karina, córka Iryny, studiuje medycynę w Kijowe. W Polsce zostali dwaj synowie Iryny. Jeden studiuje w Krakowie, drugi uczy się w Bielsku-Białej, mieszka w bursie. Nadal otrzymują wsparcie. - Póki mogę, będę wspierać Irynę i jej bliskich - zapowiada Staniszewska.